Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

64. Mroczne zagadki

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, Saga: Podróże w czasie
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-06-04 10:16:40
Aktualizowany:2015-06-04 10:16:40


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Walka między Trunksem, a jego przeciwnikiem przebiegała dosyć sprawnie. Chłopak nie musiał przechodzić na wyższy poziom by go pokonać. Było oczywiste, Son Goten wcześniej zmęczył potwora. Kiedy ten padł jak kłoda dopatrywałam się czegoś nienaturalnego. Tak samo jak w przypadku ofiar poprzedniego z naszych ciało zaczęło delikatnie drgać. Nim zdążyłam cokolwiek wypatrzeć denat został sprawnie usunięty z pola bitwy. Było dla mnie to zrozumiałe, Pheres usiłował coś przed nami zataić. Tylko, co i dlaczego? Przecież jego ludzie byli martwi.

- Coś tu śmierdzi - Mruknęłam.

- To my - Westchnął Son Goku obwąchując swój kombinezon.

- O boże… - Jęknął Vegeta z impetem zakrywając twarz dłonią.

Fakt, faktem cuchnęliśmy tym obrzydliwym błotem, a woda nie zmyła z nas tego uporczywego zapachu, który tak potwornie drażnił nozdrza. Jednak zdążyłam się nieco do niego przyzwyczaić. Chcąc, nie chcąc uśmiechnęłam się w duchu. Ten facet mimo wszystko potrafił rozluźnić napiętą atmosferę.

- Chodzi mi o to, co robią Protektorzy - Ponowiłam rozmowę - Coś przed nami ukrywają. Zauważcie jak szybko wynoszą ciała!

- Może są napromieniowani? - Zgadywał ojciec Son Gotena - Tak jak w grach komputerowych naszych dzieci.

- Taaa, chodzące bomby biologiczne - Wtrącił z sarkazmem książę - Czy ty w ogóle czasem myślisz?

- Nie kłóćcie się - Wychrypiał pokonany Saiyan - Ona ma rację.

Obaj spojrzeli na leżącego oczekując szerszej informacji. Ojciec podszedł do syna, po czym podniósł go i delikatnie posadził pod ścianą by ten mógł lepiej nas widzieć a tym samym my nie musieliśmy się patrzeć na rozpłaszczonego chłopaka.

- Także zauważyłem coś podejrzanego - odkaszlnął, po czym kontynuował - W chwili, gdy zabiłem łuskowca dostrzegłem te dziwne drgawki na ciałach z początku myślałem, że jest to ich normalna reakcja. Coś w rodzaju szybkiego rozkładu. Jednak teraz, kiedy widzę niepokój w twoich oczach - tu zwrócił się do mnie - Czuję, że jest coś na rzeczy.

Nie pokój w moich oczach? Czy on właśnie mnie odczytywał? Jak to możliwe? Czyżbym przestała kontrolować swoje emocje? Moje nerwy wysiadały…

- Wcale nie! - Fuknęłam oburzona - Po prostu nie podoba mi się to wszystko.

- Co nie zmienia faktu, że masz rację - Dodał.

- Oczywiście, że mam! - Moje oburzenie urosło - Niczego bym nie wymyśliła!

Już miałam do niego podejść i kopnąć delikwenta w żebro, ale Son Goku powstrzymał mnie kładąc dłoń na ramieniu. O boże, jak bardzo mnie stopa swędziałaby móc tego dokonać.

- Uspokójcie się już - Rzekł stanowczo - Jeżeli tak jest i jesteś chętna zbadać tę sprawę masz na to moje pozwolenie.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Chciałam zapytać, co ma na myśli, lecz Vegeta mnie uprzedził.

- Jest mała i zdolna. Niech zakradnie się bliżej i sprawdzi, o co chodzi. Sądzę, że nie zauważą jak zniknie a poza tym widzę, że potwornie nudzi się w naszym towarzystwie.

Po tych słowach uśmiechnął się do mnie promiennie i puścił perskie oko. Musiałam przyznać, że poczułam się zmieszana.

- A co jeśli Trunks skończy walkę, ale jako pokonany? - Zapytałam powoli - A mnie tutaj nie będzie.

- Będę walczyć - Oznajmił ze spokojem.

Powiedział to bez zastanowienia. On po prostu już wiedział, miał już plany. Coś kombinował. Ponownie obdarował mnie jednym ze swoich złotych uśmiechów i poklepał po ramieniu. Byłam pewna, że będę następna, że pokażę wszystkim, jaka jestem silna i, że wcale nie potrzebuję niańki. Mogłam wykazać się także w inny sposób. Przynajmniej na razie ta opcja mi całkowicie odpowiadała. Zaciągnęłam na głowę kaptur skinęłam na mężczyznę dając mu przy tym do zrozumienia, że właśnie rozpoczynam misję. Odwróciłam się na pięcie i nie zdążyłam zrobić nawet pięciu kroków, kiedy poczułam ukłucie w kostce. To Son Goten mnie zatrzymał patrząc się w dość dziwny sposób. Spojrzałam na niego pytająco. Skinął głową, co musiało oznaczać bym przykucnęła. Chciał mi coś powiedzieć. Chcąc nie chcąc zrobiłam to, o co prosił. Ciekawość wygrała.

- Co? - Wypaliłam.

- Nie musisz być taka opryskliwa - Uśmiechnął się - Wiem, że nie jesteś taka zła.

- Nie jestem taka zła? - Zdziwiłam się.

Ku czemu miała prowadzić ta rozmowa? Co to w ogóle miało znaczyć? Od początku nie tolerowałam jego obecności, a teraz nie miałam żadnych wątpliwości - wkurzał mnie. Był bezczelny i pewny siebie. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego próbuje mi dorównywać.

- Lubisz patrzeć na wszystkich z góry. To u was rodzinne.

- Do czego zmierzasz? - Burknęłam - Nie mam czasu na czcze gadanie.

- Do tego w gorącej wodzie kompana - Mrugnął do mnie okiem - Lubię takie.

- C-co?!

- Nic, nic mała - Chciał mnie uspokoić jednym gestem ręki - Chcę ci życzyć powodzenia, to wszystko.

- Na żarty ci się zebrało?- Westchnęłam - Wystarczyłoby zwykłe „Powodzenia” bądź „Dasz radę”. Zupełnie nie podobny…

- Co proszę? - Był zdziwiony, iż nie zrozumiał ostatniego zdania. Po raz pierwszy od początku naszej rozmowy.

- Niczym nie przypominasz swojego brata.

Nie czekając na jego reakcję postanowiłam wstać jednak nim to zrobiłam chłopak przycisnął mnie do siebie i pocałował w usta. Mechanicznie odskoczyłam wymierzając siarczysty policzek. Cisnęłam w niego siarczyste spojrzenie. Jak on w ogóle śmiał!?

- To na szczęście - szepnął przyciskając dłoń do obolałego policzka.

Prychnęłam. Pospiesznie podniosłam się z ziemi odwróciłam i pognałam w głąb korytarza zostawiając za sobą dziwne spojrzenia dwóch mężczyzn nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Jeszcze przez chwilę biegłam, po czym przystanęłam i spojrzałam na czubki swoich butów. Były upaćkane w grubym błocie, w niczym nie przypominały tych, które nosiłam. Zapomniały nawet, że kiedykolwiek były białego koloru.

Co w niego wstąpiło? Pomyślałam. Nic z tego nie rozumiem…

Odepchnęłam, czym prędzej myśli na bok zacierając z ust niechciany pocałunek. „To na szczęście” zadzwoniło mi w uszach.

- Obyś miał rację… - Naciągnęłam mocniej kaptur i czym prędzej wróciłam myślami do zadania.

Gdy dobiegłam na sam dół znalazłam korytarz prowadzący do krateru, w którym aktualnie walczył Trunks. Kiedy znalazłam się na tyle blisko by móc dobrze obserwować walkę przycupnęłam tak by mnie nikt nie dostrzegł. Nawet sam Son Goku. Poczynania przeciwników z tego punktu widzenia wydawały się równie interesujące, co z góry, z tą różnicą, że stąd miałam dobrą widoczność na Protektora. Musiałam tylko czekać na moment, w którym chłopak pokonuje jaszczura. Nie zapowiadało się na to w najbliższych chwilach. Nie mogłam przecież czekać! Prawda gdzieś musiała leżeć i to całkiem niedaleko. Tylko gdzie? Zaczęłam się bacznie rozglądać po korytarzach i tunelikach by znaleźć coś ciekawego, coś, co pomogłoby mi rozwikłać tę zagadkę. Gdzie okiem sięgnąć wszędzie panowała ciemność, gdzie niegdzie widniał niewielki płomyk o zielonkawym zabarwieniu, który sprawiał, że pomieszczenia i tunele wyglądały mrocznie. Kiedy spojrzałam na dłonie przypominały nieboszczyka? Rozkładającego się nieboszczyka!

- Zombie! - Zaburczałam z rękoma wyciągniętymi do przodu robiąc przy tym niezgrabne ruchy.

Po chwili roześmiałam się i ruszyłam dalej. Zastanawiając się przy okazji, czym różnią się te pochodnie od tamtych na samym początku naszej wyprawy. Tamte były niebieskie… Dochodząc do rozwidlenia usłyszałam stłumione głosy. Bez zastanowienia podążyłam z ich dźwiękiem. Kiedy byłam na tyle blisko by wyłapać poszczególne słowa rozczarowałam się pojmując, iż nie jestem w stanie rozszyfrować tego dziwnego języka. Jednak nie tracąc nadziei wygrzebałam spod pazuchy kamień, po czym umieściłam go we właściwym dla niego miejscu. Od razu poczułam jego moc, która nieco przycisnęła mnie do podłoża. Musiałam przyznać, że dawno go nie używałam. Ku mojemu zaskoczeniu pomyślałam, żeby ponownie, gdy tylko wrócę do domu wybrać się do rajskiego pałacu i odbyć trening z udziałem mandarkery. To nie był głupi pomysł. Czemuż wcześniej o tym nie pomyślałam?

Muzyka

Cichutko przeszłam do właściwego pomieszczenia mocniej zaciskając kaptur, tak z przyzwyczajenia. Dostrzegłam dwóch niewielkiej postury jaszczurów klęczących przy zwłokach. Zgrabnie przy nim coś majstrowali.

- I hate kazi hii!- Mruknął jeden.

- Wala kulalamika kwa sababu kusikia jinsi duni hatma wetu ..

Skinęli na siebie, dokończyli robotę, po czym wstali i nie odwracając się w moją stronę ruszyli w głąb groty. Odetchnęłam z nieukrywaną ulgą, po czym podeszłam do denata. Ku mojemu zaskoczeniu nie ujrzałam protektora a całkowicie obcą mi rasę. Insekt w odcieniach brudnej zieleni, co prawda miał na sobie tę samą odzież, co łuskowce jednak nie było mowy bym go kiedykolwiek spotkała. Gorączkowo zaczęłam przeszukiwać ciało. Poszukiwałam jakieś cennej wskazówki, czegokolwiek, co mogłoby doprowadzić mnie do sedna sprawy.

Nie możliwe, by tak doskonale potrafili się maskować, pomyślałam.

Ten nieboszczyk temu dowodził, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Ku mojemu niezadowoleniu nie udało mi się niczego znaleźć. Te potwory musiały ograbić go ze wszystkiego, co mogłoby okazać się przydatne.

- Czasami żałuję, że zmarli nie mają głosu- Mruknęłam do siebie - Mogliby od czasu do czasu przemówić.

Nie zastanawiając się ani chwili podążyłam tą samą drogą, co Protektorzy zastanawiając się czy oni uchylą przede mną rąbka tajemnicy. Długo nie musiałam kluczyć po korytarzach by dotrzeć tam gdzie znajdowali się łuskowce. Cały czas dyskutowali żarliwie. Mogłabym przysiąc, że byli naburmuszeni, jakby praca, którą wykonywali była prze nich znienawidzona. A może po prostu byli zwykłymi robolami, którymi się pomiata i musieli sobie ponarzekać? Cóż, macanie zmarłych nie należało do moich ulubionych zajęć. Powoli podeszłam do delikwentów starając się nie narobić hałasu a przede wszystkim niczego nie strącić z przeróżnych stołów usłanych ogromną ilością dziwnych przedmiotów, jakiś opasek, łańcuchów i wielu innych metalowego pochodzenia. Część nawet leżała tu i ówdzie na podłożu. Moje stąpanie czasem przypominało dziwny, pokraczny taniec byleby niczego nie tknąć. Plus, że peleryna nie zdradzała moich przeróżnych figur. Kiedy podeszłam na tyle blisko by dostrzec, co robią zatrzymałam się niemalże na bezdechu. Jakbym bała się, że usłyszą mój oddech. Choć musiałam przyznać, że nie oddychałam zbyt miarowo. Sytuacja wymagała skupienia. Mężczyźni, choć nie wiem, dlaczego takie określenie przyszło mi do głowy, bo nie miałam pojęcia, czym tak naprawdę są właśnie rozkładali na czynniki pierwsze jeden z metalowych przedmiotów przypominających obrożę. Odpięli jakiś kamień o krwistym zabarwieniu, po czym delikatnie odłożyli na jedną z tych półek, jakie były dokoła. Jeden w końcu się podniósł i odwrócił w moją stronę. Zastygł w bezruchu wpatrując się we mnie.

Boże, pomyślałam, on mnie widzi?!

- Usinisumbue warrior giza - Powiedział - Sawa. Sisi kufanya kazi nzuri ya kukusanya kubaki katika hali ya juu.

Popatrzyłam na niego zaskoczona. Mówił do mnie czy d swojego towarzysza. Po plecach przeszły mnie ciarki. Jak to możliwe?

- Tafadhali nisamehe … - Niespodziewanie odezwał się drugi także odwracając się w moim kierunku.

Po chwili oboje ruszyli przed siebie z kamieniem wymijając mnie powoli, nawet nie odwracając się za siebie. Chwilę później usłyszałam jak jeden szepce do drugiego. Kiedy znikali za rogiem w kolejnym korytarzu oprzytomniałam. Nie mogłam ich tak zostawić! Przecież mieli ten cholerny kamień! Musiał mieć ogromną wartość skoro tak bardzo się o niego troszczyli. Pospiesznie ruszyłam za nimi. Utrzymywałam odpowiedni dystans by nie usłyszeli moich kroków. Kolejne pomieszczenie było za parą metalowych wrót. Tutaj musiałam się pospieszyć gdyż zamknęli je za sobą. Miałam szczęście, że opornie im to szło, więc w mgnieniu oka zrównałam się z nimi i wskoczyłam niemalże jak sarna. Niższy Protektor łypnął na mnie ni to złowrogo ni z przestrachem. Musiał mnie widzieć, ale dlaczego nic z tym nie robił? Może po prostu czuł moją obecność? To było dziwne. Pheres zapewniał, że tylko część z nich jest wojownikami, że tylko nieliczni posiadają zdolności do walki. A ja doskonale wyczuwałam ich beznadziejnie niską siłę. Na samym końcu pomieszczenia dostrzegłam znaczną ilość ogromnych klatek. Większość była pusta, w paru „zamieszkiwało” kilka stworzeń. Te protektorskie rozpoznałam od razu, byli specyficzni. Dwie kolejne przeznaczone były dla obcych mi ras.

Więzienie? Przeszło mi przez myśl. Po co im więzienia dla swoich?

Niesubordynacja, czy co? Zaczynałam się w tym wszystkim gubić. Śledzeni przeze mnie podeszli do stalowych krat mówiąc coś do więźniów. Jeden z nich miał w rękach bransoletę, którą siłą założył biedakowi na rękę. To samo zrobił z następnym.

- Wypuśćcie mnie!- Zawył Protektor - Ile jeszcze mam dla was zabijać!

Drugi z jaszczurów wyciągnął zza szmat jakieś małe urządzenie, który nakazał zniewolonemu podać rękę. Zanim jednak to uczynił z niemałym oporem wykrzyczał szokujące dla mnie słowa.

- Cieniu, pokaż swoją twarz! Tylko odbierać potraficie.

Chwilę później zaczął mówić w ich języku i nie byłam w stanie niczego zrozumieć.

Cieniu…

Cienie, więc tu były. Do kogo mówił cień? Czy chodziło o protektorów? Tego nie wiedziałam i pewnie nie prędko miałam się dowiedzieć. Sądząc, że już niczego ciekawego nie dowiem się o tej rasie postanowiłam wycofać się do swoich towarzyszy. Nim jednak to zrobiłam dobiegł do moich uszu przeraźliwy wrzask, który wydobywał się z gardeł pojmanych cudzoziemców. Przy tych krzykach nawet jaszczurzy niewolnicy wyli szarpiąc za kraty. Widok był doprawdy szokujący i łamiący serca. Coś potwornego. W przeciągu paru chwil ciała zaobrączkowanych zaczęły wibrować, przybierać dziwne kształty. Wiedziałam, co się dzieje! To samo działo się z ciałami poległych w walce. Wariowały! W niespełna parę chwil krzyki ustały, a następnie męczennicy wyprostowali się i już nie wyglądali jak wcześniej. Byli kropka w kropkę protektorskimi żołnierzami! Więc to tak! Posiadali magiczne rządzenia sprawiające, że ciała obcych przekształcały się w ich samych i jeszcze potrafili ich sobie przyporządkować! Tak, więc mężczyzna, który krzyczał o zabijaniu również nie był rdzennym podwładnym Pheresa.

Oniemiała stałam dłuższą chwilę aż nogi się pode mną ugięły i twardo opadłam na ziemię. W głowie się nie mieściło! Musiałam, czym prędzej zrelacjonować te wszystkie zdarzenia! To był przełom w naszej misji! To był klucz do czegoś większego!

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.