Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
07. Kosmiczne treningi
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball, Saga: Freezer |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-06-17 19:08:36 |
Aktualizowany: | 2018-03-03 19:04:36 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
- Frezer ma kłopoty! - Wrzasnął Recom wyskakując z olbrzymiego fotela.
Nastała ni to panika ni to entuzjazm. Armia Frezera biegała jak oszalała po jednym z dwóch macierzystych statków swojego władcy. Były to dwa największe pojazdy należące tylko i wyłącznie do Changelinga. Każdy inny, pomniejszy był częścią Kosmicznej Organizacji Handlu, bez względu, na to kto go zbudował i czy nie został uprowadzony, a jego załoga zgładzona. Nikt nie miał prawa stanąć im na drodze do władzy.
- Przygotować kapsuły! - Rozkazał Ginyu.
- Tak jest - Odparł posłusznie jeden z podwładnych, maszynista bądź operator kapsuł kosmicznych.
Z resztą czy to było ważne kim był? Należał do wiernych zastępów tutejszych zdobywców planet.
- Jaki kurs kapitanie? - Zapytał inny członek załogi, możliwe, że nawigator czy coś w tym rodzaju.
- Na Nameck - Odpowiedział krótko.
Czy to oznaczało, że lecieliśmy na tę Nameck? Że w końcu przyszła ta chwila by dowiedzieć się czym były kryształowe kule? Dowiem się wszystkiego, co mnie męczyło już od dłuższego czasu nieobecności Freezera i reszty jego załogi? Pobiegłam do kapitana Ginyu Force tak szybko jak pozwalały mi na to moje krótkie nogi.
- Co się stało? - Wydyszałam pospiesznie.
- Frezer ma kłopoty- Odparł spokojnie przeglądając pazę swojego scoutera.
- Kłopoty?! - Zszokowało mnie.
Porządnie mną wstrząsnęła ta informacja. Żeby tyran południowej galaktyki był w opałach? Ten, który niszczył wszystko co stanie na jego drodze? Była to nad wyraz niebywała informacja, zupełnie jakby deszcz miał spaść w przestrzeni kosmicznej. A jednak Ginyu miał poważną minę, co nie oznaczało głupiego żartu.
- Na Nameck doszło do komplikacji - Oświadczył lekko zdenerwowany - Istoty z innej galaktyki chcą posiąść kryształowe kule.
- Gadasz? - Wybuchłam - Inni przybysze?
- Oczywiście - Rzekł bez namysłu - Co w tym nadzwyczajnego?
Kapsuły zostały w kilka minut przygotowane, dosłownie wszystko było gotowe do lotu na Nameck. Zauważyłam, że jest tylko pięć kapsuł, co oznaczało, że po raz kolejny wybierają się w trasę bez mojego udziału. Było to bardzo przykre, zwarzywszy na to, że byłam tutaj przymusowo, by mnie nadzorowano podczas szkolenia bojowego. Z drugiej strony domyślałam się, że po prostu za dużo kłopotów sprawiałam bez dodatkowego nadzoru.
- Kapitanie Ginyu… gdzie moja kapsuła? - Zapytałam z rozczarowującym tonem.
- Nie ma, maluchu - Rzucił pospiesznie zakładając rękawice
- Dlaczego?! Ja chcę lecieć z wami! Chcę walczyć! Chcę zobaczyć tych ludzi! - Wykrzykiwałam, póki nie brakło mi tchu.
Jak zwykle miałam zostać wyrolowana, kolejnym błahym tekstem o swoim wieku i braku jakiegokolwiek doświadczenia, którego znikąd nie mogłam nazbierać, bo najzwyczajniej w świecie izolowano mnie od wszystkiego co miało związek z zabijaniem.
- Nie ma mowy Ragin - Zachichotał Jisu zarzucając przez ramię białym ogonem włosów.
- To nie fair! - Fuknęłam - Traktujecie mnie jak dziecko!
- Nic nie jest fair - Dodał Bata przechodząc obok - Dlatego będziesz tu siedzieć i czekać na nasz powrót.
Oburzona siadłam na maszynownie z założonymi rękoma. Patrzyłam jak załoga Ginyu Force zasiada w kapsułach kosmicznych i szykuje się do wystrzału z kursem na planetę zamieszkaną przez niejakich Nameck'an. Miłego lotu - pomyślałam pochmurnie i kliknęłam ogonem jeden z pobliskich przycisków na panelu. W tym czasie po odliczeniu komputera kosmiczne, okrągłe pojazdy wystartowały ku niebu by następnie zniknąć w morzu gwiazd. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w miejsca, w których moje oczy widziały je po raz ostatni, gdy nagle rozbrzmiał przeraźliwy dźwięk. Pozostała załoga statku zaczęła panikować i szukać przyczyny alarmu krytycznego. Zakryłam uszy dłońmi najszczelniej jak potrafiłam, bo miałam wrażenie, że mi pękną!
- Kto włączył komorę odpowietrzania?! - Wrzeszczał wściekle jeden z sługusów lorda.
Spojrzałam w górę z wciąż przysłoniętymi uszami. Ogromna szklana kopuła unosiła się do góry w bardzo wolnym tempie zasysając w przestrzeń kosmosu wszystko w swoim zasięgu.
- Jeśli tego nie zamkniemy zabraknie nam powietrza! Wessie nas! - Przeraził się jeden z pomniejszych stworów.
Stanęłam jak wryta zapominając o kłującym w uszy alarmie zastanawiając się co miałabym właściwie teraz zrobić. Nie chcę tutaj umierać - pomyślałam w panice. Zaczęłam latać po statku i wyłapywać przedmioty, które chciał zabrać kosmiczny pył i przestrzeń jak czyniła to większa część załogi statku.
- Zróbcie coś! - Krzyczałam - Zróbcie coś z tym!
Parę osób z kolektywy odleciała bezpowrotnie. Straciła swoje życie dusząc się bezwzględną próżnością kosmosu. Przykucnęłam na ziemię najmocniej jak mogłam łapiąc się jednego z kokpitów. Łzy spłynęły mi po policzkach. Nie byli przecież moimi przyjaciółmi jednak, widok w jaki sposób ich zabiło wstrząsnął mną. To było potworne. Jedne głowy eksplodowały, innym wychodziły z oczodołów gałki, mimo to patrzyłam na wszystko wiedząc, że tak właśnie wygląda śmierć, ta której mogłabym kiedyś nie uniknąć, ta której chciałam dokonać na oprawcach swojego ludu.
Guzik… Tak nagle przeleciało mi przez myśl, że mogłam być sprawcą obecnego precedensu. Przecież bawiłam się ogonem... Czy to było możliwe? To ja zabiłam te wszystkie osoby? To ja włączyłam odpowietrzanie narażając przy tym siebie samą? Puściłam się pędem w stronę paneli z nadzieją, że błyskawicznie zażegnam kryzys na mostku. Klikałam po kolei każdy guzik, który wydawał mi się odpowiedni, ponieważ nie potrafiłam przypomnieć sobie, który wywołał tę aferę. Choć musiałam przyznać, że na oślep klikanie wcale nie musiało mi w niczym pomóc, bo przecież równie dobrze mogłam dołożyć kolejnych kłopotów.
- Musi gdzieś tu być! - Łkałam bezradnie wciskając kolejne klawisze - Musi!
„Miłego lotu…” Przed oczami miałam migawki, zupełnie jakbym odpalił po klatkowo obrazy wspomnień. No tak! I nagle wszystko stało się jasne. To był dziesiąty panel od prawej, od strony „C". Tam usiadłam z obrażoną miną podczas startu specjalnych jednostek. Poleciałam natychmiast do pulpitu i rozejrzałam się uważnie, który to mógł być pstryczek. Jeden był innego koloru, kształtu…
- Znalazłam! - Krzyknęłam w euforii naciskając go.
Komora zaczęła się powoli zamykać. Alarm się w końcu wyłączył, choć światła pomarańczowe i czerwone wciąż połyskiwały. Alastr, dowódca na mostku w czasie nieobecności Frezera, włączył dotleniacz w tym samym czasie wycierając pot z czoła. Odetchnęłam z ulgą osuwając się na podłogę. Nigdy więcej tego nie rób - Pomyślałam wciąż roztrzęsiona. Alastr wściekle usiłował dowiedzieć się, kto był winowajcą tej, a nie innej sprawy. Chociaż nie był wstanie wytknąć nikogo palcem, nawet nie pomyślał by mógł wytypować mnie, wszak ocaliłam resztę tych istnień. Tylko, że głównie ratowałam swój własny tyłek, a nie organizacji. Tylko skąd by oni mogli to wiedzieć? Kto by się czepiał siedmioletniego, Saiyana o coś podobnego? Z resztą byłam jedynym Saiyanem na tym pokładzie i jedyna dziewczynką. Nudziłam się jak mops.
Dni mijały powoli i smętnie i tak naprawdę to każdy był do siebie podobny. Chodziłam do sali treningowej i starałam się opanowywać swoje zdolności. Nic innego nie pozostało mi do czynienia, w końcu co innego mogłabym robić w przestrzeni kosmicznej wśród pomagierów Gyniu Force. Nie było od dłuższego czasu żadnych wieści o Freezerze i armii Ginyu. Nie było też doniesień w temacie Vegety. Przynajmniej do mnie żadne słuchy nie docierały, a tak z siebie nie mogłam zapytać, gdyż Natto mi zabronił z obawy, że zostanę zdemaskowana, albo sama sobie strzelę w kolano i się wydam. Nie istniał żaden książę Saiyan. Tak właśnie było. Nie miałam już rodziny. Moja familią stał się statek i jego załoga… Czy to nie była jakaś paranoja? Zupełnie jak akt desperacji, na który formalnie nie mogłam sobie pozwolić, a jednak był dość zakorzeniony.
- Mamo gdybyś wiedziała, że tak się losy potoczą pozwoliłabyś zostać mi wojownikiem? - Mruknęłam do siebie - Byłabym silniejsza niż teraz. Mogłabym uciec...
Leżałam wycieńczona po treningu na mokrej posadzce kabiny prysznicowej. To był mój pot, który kropla po kropli spływał z mojego ciała. Wody nie zdążyłam odkręcić ze zmęczenia, więc wpatrywałam się ślepo w światła na sklepieniu, zupełnie jakbym wyczekiwała jakiegoś cudu, który nigdy nie nadejdzie.
- Pozwoliłbyś mi ojcze jechać z bratem gdybyś wiedział, co się stanie? - Zadałam kolejne pytanie w powietrze.
Wymacałam pod pancerzem kombinezonu pierścień od Vegety. Wyciągnęłam go trzęsącą się ręką nad głowę by móc się mu przyjrzeć raz jeszcze. Tak naprawdę znałam go na pamięć, każdą jego rysę, kierunek graweru oraz ich głębokość. Każdą samotną chwilę zaciskałam go w palcach na tyle mocno by dodawał mi otuchy, a jednak na tyle delikatnie by go nie uszkodzić.
- A ty byś nauczył mnie walczyć? Zabrałbyś mnie ze sobą? - Padło kolejne retoryczne zapytanie.
Kolejna łza chciała uciec. Płynęła z oka po ciepłym policzku kończąc bieg gdzieś w czarnych włosach bądź mokrym od potu kombinezonie. Nie tym razem - pomyślałam ocierając kropelkę smutku. Nie będę więcej płakać! Zniszczę wszystko, co zrujnowało mi życie! Choćbym miała zginąć! Podniosłam się więc i zaczęłam trening od nowa powoli wracając do sali treningów.
Po kolejnych wyczerpujących godzinnych, męczących wysiłkach, postanowiłam potrenować z Mandarkerą. Dawno jej nie używałam przed nadmierną wizytację Gerudo i Jisu. Wyszłam z sali sprawnościowej i ruszyłam kuśtykając w stronę swojej kajuty. Potrzebowałam płaszczu by się szkolić z odporności na kamień. W końcu stanęliśmy twarzą w twarz. Tylko ja i kamień Mandaru. Docierało do mnie, że nie powinnam się tak forsować, ale byłam uparta, co odziedziczyłam po matce więc powoli przypięłam kamień w należne mu miejsce. Peleryna była dość zakurzona, co spowodowało potrójne kichnięcie. Każda następna czynność była taka sama jak poprzednimi razy. Kolejny nawał silnej i powalającej energii, mocniejsze ciążenie grawitacji, lek, ból, spowolnienie każdego ruchu i przyspieszone bicie serca. Kroki stawiane nie byłyby już tak trudne, gdyby nie moje wycieńczenie, lecz kiedyś usłyszałam od wojowników z Vegety, że im bardziej byliśmy osłabieni tym łatwiej było nam oswoić się z przeciwnościami. Doczołgałam się resztkami sił do lustra i spojrzałam na taflę. Nie było mnie widać, ale dostrzegałam czarną smugę. Musiało to za pewne być spowodowane moją niemocą. Przed oczami majaczyły czarne punkty. Wyciągnęłam ostatkiem sił rękę zza pazuchy. Nie było jej widać. Myślałam, że to działało tylko na zasłonięte ciało, jednak było zupełnie inaczej. Nawet lepiej, że tak było. Moim kolejnym celem tej lekcji było się wznieść w powietrze parę cali by sprawdzić, czy mogę latać. Niestety mój lot po dłuższej próbie uniesienia swojego ciała wyglądał jak wyskok w górę z ekspresowym upadkiem twarzą w kafle. Tym razem nie dałam rady i zemdlałam. Na jak długo nie było mi dane się dowiedzieć, bo po przebudzeniu kolejne dni wyglądały podobnie, a po Reccomie i reszcie nie było śladu. Moje treningi, więc były coraz częstsze i efektywniejsze. Nie miałam w końcu innego wyboru! Musiałam stać się walecznym, prawdopodobnie ostatnim kosmicznym wojownikiem jakiego było mi dane spotkać. Moim głównym celem miało być wyrwanie się z tego więzienia.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.