Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

76. Nowe odkrycie

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, saga: Kosmiczni przeciwnicy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-08-26 08:00:28
Aktualizowany:2015-08-21 20:13:28


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Odkąd ją poznałem, a właściwie, kiedy po raz pierwszy ją ujrzałem, wiedziałem, że jest wyjątkowa. Pamiętam ten jej podejrzliwy wzrok, którym mnie poraziła. Wyglądała na przerażoną w obcym i wrogim świecie. Później, gdy spotkaliśmy się po raz drugi zrozumiałem, że jest Saiyanką, tak jak mój ojciec. Była daleko od domu i wcale nie miała złych zamiarów wobec planety jak inni Kosmiczni Wojownicy, którzy przybywali na naszą Ziemię. Zawsze była zadziorna, a gdy było wiadome, po kim to ma sprawiało mnie to nawet w szampański nastrój. Taka niepozorna istotka z takim językiem. Wręcz nieprawdopodobne. Taka złośnica o nieodpartym uroku. Teraz, kiedy znamy się tyle lat wciąż mnie zaskakuje swoim temperamentem. Szczerze? Nigdy bym nie powiedział, że będzie w stanie się tutaj zaklimatyzować. Wciąż miała problemy z wtapianiem się w tłum. Ale czego się tu dziwić? Gdziekolwiek się nie udała wszędzie panowała wojna i zgorszenie. Nie miała powodów ukrywać swojej mocy. Ba nawet była zmuszona jej używać by przetrwać każdy następny szary dzień. Chciała być dumną księżniczką Saiyanów z wysoko zadartym nosem. A teraz, kiedy wróciła, gdy wyswobodziła się z objęć demonicznej trucizny Lyang wszystko mogło wrócić do normy. Przynajmniej miałem taką nadzieję. Chociaż… Nie wiedziałem jak traktować, to, co się niedawno wydarzyło.


***


Teraz, kiedy ten parszywy pies zniknął z moich oczu mogłabym odetchnąć. Przez niego straciłam brata. Przez tego drania prawie zabiłam Son Gohana! Kuririn był przecież w ciężkim stanie… Nawet nie chciałam myśleć, co mogłoby się wydarzyć gdyby nie…? Całą swoją wściekłość przelałam na Yonana, także teraz czułam się całkiem pusta. Puściuteńka niczym posąg soli. Klęczałam na pooranej ziemi ze spuszczoną głową patrząc przez zamglone oczy. Nie miałam ani chęci, ani też ochoty oddychać, choć i z ze złapaniem tchu miałam spore problemy. Cała dygotałam, mimo, że nie było mi zimno. Czułam na sobie ogromną presję. W chwili, gdy poczułam coś ciepłego na swoim ramieniu o mało nie umarłam z przerażenia, tak bardzo odcięłam się od świata, że mogłabym pomyśleć, iż Yonan zmartwychwstał! Podniosłam, więc głowę i odwróciłam wzrok. On stał na de mną ze smutną miną. Nie wypowiedziałam słowa.

- Choć - Szepnął - Trzeba cię opatrzyć.

Słowa, które wypowiedział dotarły do moich uszu nieco później niż obraz poruszających się jego warg. Wciąż myślami byłam w swojej pustce.

- Saro - Dodał - Już po wszystkim.

Szczerze powiedziawszy nie miałam ochoty nigdzie się wybierać. Mogłabym tu ślęczeć nawet i tydzień. Spojrzałam jeszcze raz na zmasakrowane ciało Vegety, przy którym klęczałam, po czym ociężale się podniosłam. Son Gohan nie czekając na prośbę podchwycił mnie za ramiona i pomógł stanąć na nogi.

- Przykro mi - Powiedział powoli - Wskrzesimy go, o to się już nie martw.

Poczułam jak uchodzi ze mnie resztka energii. Odwróciłam się w stronę przyjaciela roniąc ciche łzy. Wtuliłam się w niego przykładając głowę do jego ramienia. Był już wyższy ode mnie i nie o pół głowy a o całą! W chwili, gdy przylegałam do jego ciepłej skóry poczułam jak przechodzi go dreszcz. Coś jakby się wzdrygnął, a może poczuł obrzydzenie? Wszak wyglądałam rozpaczliwie. Rozpłakałam się ponownie. Nie byłam w stanie utrzymać jakiejkolwiek emocji. Nie oczekiwałam od niego niczego, chciałam tylko się wybeczeć. Ku mojemu zaskoczeniu objął mnie swoimi umięśnionymi rękoma mówiąc czule:

- Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci.

Spojrzałam w jego czarne oczy z wdzięcznością. Za to go kochałam! Podziwiałam jego dobrotliwość, cierpliwość i czyste serce, którym sama pochwalić się nie mogłam. Jeszcze nie wiedziałam jak mam go przepraszać, to nie należało do moich ulubionych czynności, lecz byłam świadoma, że należą mu się. Z drugiej strony nie byłam wtedy sobą. To nie była moja wina. Gdyby mnie nie omamiono tym świństwem do niczego by nie doszło, a Vegeta za pewno stałby tu obok. Więc sprawa była teoretycznie załatwiona.

- Co z nim? - Zapytałam spoglądając na ciało brata.

- Zabierzemy go do pałacu, tam będzie czekać na wskrzeszenie - Westchnął słabo.

Nim się spostrzegłam pocałował mnie w czoło mówiąc, że czas ruszać w drogę. Jeszcze chwilę stałam jak wryta. Co to niby miało być?

Szatan podszedł do mnie bacznie się mi przyglądając. Jak bym była naga? Ale zaraz… Przecież można było tak pomyśleć! Moje odzienie praktycznie nie istniało, a mnie otaczali sami faceci, co za tym szło nie każdy spoglądał na moją osobę.

- Trzeba coś z tym zrobić - Rzekł.

Już po chwili zrobił swoje czary mary i przywdział mnie w strój przypominający jego, tyle, że bez nakrycia Glowy i płaszczu. Dziwne to było uczucie, ale skoro tak bardzo ich kompromitowałam, musiałam uznać ten strój za stosowny. Przynajmniej dopóki nie miałam wrócić do domu. Następnie pochwycił truchło Saiyana przewieszają je sobie przez ramię, po czym wzbił się w powietrze obierając kierunek drogi. W jego ślady poszli Tenshin oraz Chaoz. Gohan czekał na mnie niczym anioł stróż.

Całą drogę nie odezwałam się słowem. Bo, o czym niby miałabym z nimi rozmawiać? W głowie miałam wielki chaos. Nie pamiętałam, co się wydarzyło, a zapytać… Cóż, wolałam na osobności. Wojownicy wymieniali się różnymi informacjami. Można by rzec, że świętowali już nasze zwycięstwo nad Vitanijczykiem. Jedyną osobą, która nie posiadała się z radości byłam ja. Choć jakby nie patrzeć Gohan również miał nieco posępną minę. Ale nie miałam głowy zaprzątać sobie tym myśli. I tak nie wiedziałam już czy w ogóle trzeźwo myślę.

Gdy już wylądowaliśmy w samym sercu „wyspy” pałacu Wszechmogącego Nameckanin położył ostrożnie ciało mego brata przy wejściu do pałacu. Wtem wybiegł ze środka Dendie.

- Zostawiamy jego ciało pod twoją opieką nim go wskrzesimy - Oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wszechmogący się nieco skrzywił na tę wieść, ale gdy dojrzał moje spojrzenie zmieszał się przystając na to.

- Będziemy czekać, Saro - Powiedział.

- Aż taki z niego drań? - Wypowiedziałam te słowa bardziej do siebie niż do zebranych - Czy tylko ja opłakuję jego śmierć?

- Och nie! - Próbował się tłumaczyć - Gdyby nie on ten wariat pozabijałby nas wszystkich! Po prostu targają mną złe wspomnienia z Nameck.

Cudowne słowa. Dodały mi otuchy, nie ma, co. Ciężko westchnęłam, po czym odeszłam za pałac siadając na skraju. W tej chwili wolałam zostać sama nim podejmę się rozmowy z Bulmą. Przecież musiałam jej powiedzieć, że ojciec jej dziecka oddał życie byśmy my, a raczej oni mogli żyć. Mnie za pewne zmusiłby do zlikwidowania całej rasy ludzkiej. Parę chwil później pojawił się Son Gohan z Dendie’m tłumacząc, że młody Nameckanin powinien opatrzyć moje rany. Nic nie powiedziałam tylko kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Wszechmogący wystawił dłonie nad moją głową zamykając oczy. Czułam jak skupia w sobie swoją moc a następnie uwalnia ją przez palce sypiąc na mnie złote iskierki przypominające konfetti. Mogłabym powiedzieć, że jestem zafascynowana jego nadzwyczaj użyteczną techniką, której żaden z wojowników nie posiadał. Był kimś w rodzaju lekarza, magicznego lekarza. Poczułam jak wraca mi energia. Ociężałe powieki ponownie się podniosły, rany i zadrapania wyparowały. Znów mogłam stanąć twardo na nogi. Szkoda tylko, że uleczył mnie tylko fizycznie. Moja dusza wciąż była rozbita.

Syn Goku usiadł obok mnie, gdy Dendie nas opuścił. Milczeliśmy dobre parę minut.

- Nie miej im tego za złe - W końcu zabrał głos - Vegeta sporo im wyrządził krzywdy. Boją się go i jego arogancji.

- Mnie też powinni! - Prychnęłam - Jestem jego siostrą.

- Och Saro, daj spokój. Nie jesteś taka jak on.

- Do czego zmierzasz? - Wycedziłam.

- Jesteś moją przyjaciółką. Nigdy nikomu tak nie ufałem jak tobie.

- Nawet, kiedy chciałam cię zabić?! - Warknęłam.

Spojrzałam w dół na chmury. Chciałam zapomnieć o dzisiejszym dniu, który dobiegł właśnie końca. Wiedziałam, że Bulma czeka na Vegetę, a przecież niedane jej było go zastać. Byłam tylko ja i przykre wieści.

- Saro! - Obruszył się syn Chi-Chi - Nie byłaś sobą! A i tak ciężko było mi z tobą walczyć. Nie potrafiłem.

- Bo jesteś tchórzem - krzyknęłam bez zastanowienia - Trzeba było mnie zabić! On przynajmniej by żył.

Do oczu ponownie napłynęły mi łzy. Dziś byłam cholerną płaczką! Dopiero, co miałam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy oświadczono mi, że prawie pozbawiłam życia jedynego w życiu przyjaciela. A teraz się na nim wyżywałam, gdy starał się dodać mi otuchy. Czy może jednak był w błędzie i przypominałam księcia bardziej niż im się zdawało? Nie mając ochoty z nikim się żegnać runęłam w dół oczekując od Gohana, że nie ruszy za mną w pogoń. Spadałam swobodnie czując jak serce pęka mi z żalu.

Po powrocie do Capsule Corporation oschle przekazałam Bulmie informacje o zaistniałej sytuacji nie bacząc na dzieci w pomieszczeniu oraz Chi-Chi. Kiedy stałam jak słup wpatrując się czerwonymi ślepiami w załzawioną kobietę matka Gohana doskoczyła do mnie wykrzykując czy jej syn jest bezpieczny?

- Już nic mu nie grozi - Szepnęłam - Wracaj do domu.

Opis

Nie spojrzałam nawet jej w oczy. Po tych słowach ruszyłam wolnym krokiem do swojego pokoju zostawiając kobietę mojego brata samą z potokiem łez oraz zdezorientowaną matkę dwójki czarnowłosych dzieci. Przed oczami miałam obrazy, których nie pamiętałam. Urywki, klatki dziwnych momentów, które zapewne się wydarzyły i to całkiem niedawno. Spojrzałam na swoje, wciąż umazane krwią ręce. Nie zmyłam ich, nie chciałam nawet dać się komukolwiek dotknąć.

Gdy weszłam do swojego pokoju stanęłam spoglądając w jasnoniebieski sufit, a po policzku spłynęła gorąca łza. Czy tak właśnie miało być? Czy właśnie tak? Bezwładnie opadłam na kolana twardo uderzając o panele. Nawet poczułabym ból gdyby nie ta pustka w moim ciele. W tym momencie mogłam przestać istnieć. Życie, jakie zgotował mi los… Czy we mnie naprawdę tkwiło takie zło, o którym nie wiedziałam? Czy tak naprawdę chciałam zniszczyć cały świat? Pod pantoflem chłopca, który widział tylko zemstę? Rozumiałam, na czym polega zemsta. Sama jej pragnęłam w chwili, gdy Changeling zabił moją rodzinę, gdy zlikwidował całą rasę Saiyanów, ale nigdy nie pomyślałam, że mogłyby ucierpieć niewinne istoty! Z całego serca pragnęłam by jaszczur przestał istnieć i czekałam na odpowiedni moment by to zrobić, lecz Trunks z przyszłości mnie ubiegł. Ale i tak miałam okazje zabić Frezeera w innym świecie tak, więc moje marzenie, moja misja się dokonała. Ale… Nie pomyślałabym, by przy tym mogły ucierpieć niewinne istoty. Istnienia, które nie miały szans by się bronić… Pod tym względem nie mogłam wybaczyć Yonanowi. Zabił. Zniszczył niewinnych ludzi. Zlikwidował wszystko, co sprawiło, że czuł się wyeliminowany. Byłam jego przeszkodą, a za razem GPS’em do celu. Osiągnął go dzięki mnie? Zabił Vegetę, bo wiedziałam, kim jest i, że prawdopodobnie zniweczył życie na planecie Vitanijczyków. Ale czy gdyby białowłosy wiedział, że to wszystko za sprawą Niepokonanego? Czy wtedy by odpuścił? Czy gdyby istniał cień szansy na to, że mój brat przeżyje… Czy dałoby się go uratować? Czy gdyby była możliwość zmienienia tej przeszłości czy mogłabym oddać za niego życie?

Padłam bezwładnie na podłogę spoglądając w nicość. Nie widząc tak naprawdę nic.


***


Minęły trzy ciężkie dni. W całym domu panowała głucha cisza raniąca uszy. Pusta kapsuła treningowa napawała serca bolesnymi wspomnieniami, a obiady nie smakowały już tak samo. Brakowało w nich docinków, które tak na prawdę nie miały żadnego odniesienia. Rany się goiły, a ja w złości wydrapywałam je by ponownie zaczęły krwawić. To nic, że Dendie uleczył moje ciało. Wciąż się czułam jak tamtego dnia - cała splamiona krwią. Bulma wielokrotnie krzyczała abym przestała się kaleczyć, że to nie przywróci życia mojemu bratu. Ale nie tylko o to mi chodziło. Skrzywdziłam mego przyjaciela, odwróciłam się od niego i to wtedy, kiedy uważał mnie za istotę, która nigdy tego nie zrobi. Zawiodłam. Jednak się mylił - jestem jak Vegeta. Niszczę i ranię.

- Dorośnij dziewczyno - Westchnęła niebieskooka - Chcesz mieć blizny do końca życia?

Nie odpowiedziałam tempo wpatrując się w bose stopy. Widzialne czy nie widzialne - blizny Zasze pozostawały.

- Zwrócimy mu życie, gdy odnajdziemy wszystkie siedem kul. Więc czemu to robisz?

Nasze spojrzenia się spotkały - jej pytające, moje niemal nieobecne.

- Zabiłam przyjaciela -Bąknęłam.

- Co proszę?

- Zabiłam Son Gohana - Powtórzyłam słabo.

- O czym ty mówisz, dziewczyno? - Zdziwiła się - Przecież on żyje.

- Tak… - Westchnęłam - Gdyby Vegeta nie umarł… Zabiłabym go. Jestem pewna. Był bliski śmierci. Widziałam to. Pamiętam, gdy praktycznie gasło jego życie. Czy gdyby on nie odszedł zabiłabym i jego? Czy byłabym odpowiedzialna za śmierć dwóch bliskich mi osób?

Kobietą wstrząsnęły te słowa. Przerwała swoje czynności wpatrując się swoimi wielkimi niebieskimi oczami w moją twarz. Jej wzrok sprawiał wrażenie jakby mówił: O czym do diaska opowiadasz? Jesteś na pewno zdrowa?

- Tak się przecież nie stało Saro, więc przestań użalać się nad sobą tylko daj sobie wyzdrowieć.

Nie mogłam nic powiedzieć. W sposób, jaki wypowiedziała te słowa… Jej wyrozumiałość nie miała granic. Potrafiła wybaczyć tak wiele, a może nie potrafiła zrozumieć, że wina leży właśnie po mojej stronie. To nic, że chłopak przyleciał z chęcią zemsty na moim bracie po tym, co uczynił jego ludowi przed laty, ale… Ale czy ja bym nie postąpiła tak samo? Czy bym nie skrzywdziła niewinne istoty tylko po to by zabić gnoja, który zrujnował moje życie? Może i nie. Gdy cofnęłam się w czasie nie zraniłam nikogo z mojej rasy by odnieść upragnione zwycięstwo. Ale to chyba nie miało, żadnego znaczenia. Oni byli moimi podwładnymi, a Yonan zabił istoty, które nie miały o nim zielonego pojęcia. Nie wiedziały za co giną. Prawdopodobnie nie poczuły nawet bólu w chwili, gdy przestali istnieć. To był po prostu gigantyczny błysk, po którym przebudziłam się na cmentarzysku mieszkańców próbując sobie odtworzyć pewne sytuacje sprzed paru, parunastu godzin. Wszak byłam tam sama, a on posiadał ekran, przez którego żaden z wojowników nie przybył mi na ratunek, czy nawet z pomocą.

- Mam nadzieję, że ta mordercza czerwień niebawem zniknie z twoich oczu, gdyż są przerażające - Dodała po chwili ciszy.

Zerknęłam w lustro na pobliskiej ścianie spoglądając na szkarłat moich tęczówek. Faktycznie, były mordercze, ale na swój sposób urocze. Czułam się potężniejsza, gdy spoglądałam w odbicie.

Niespodziewanie odezwał się intercom oznajmiając nowego gościa w posiadłości. Bulma po wciśnięciu guzika poprosiła o wpuszczenie przybysza, a następnie kazała mi bym ruszyła za nią do holu. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy tam dotarłyśmy czekał podenerwowany Son Gohan. Wpatrywał się w naszą stronę z wielkimi oczami, które zdradzały, iż jego ciało się denerwuje. Czyżby coś się stało? Nie spodziewałam się jego wizyty. Nie zapraszałam go. Bulma? Kontem oka spojrzałam na kobietę, która mogą wszystko ukartować, lecz jej postawa nie zdradzała niczego, o co ją w tym momencie podejrzewałam.

- Witaj Gohan - Przywitała go promiennym uśmiechem.

Położyła swoją delikatną dłoń na jego lewym ramieniu. Wciąż się uśmiechała i nie spoglądała na moją reakcję, choć wciąż stałam w bezpiecznej odległości.

- Dzień dobry pani Bulmo - uśmiechnął się słabo - Przyszedłem z nowiną.

Spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Cóż takiego mógłby mi, nam oświadczyć.

- O co chodzi? - Kobieta zapytała.

Wciąż stałam jak posąg przyglądając mu się bacznie, lecz nie zabrałam głosu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały na chwilę na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale po chwili zgasł tak szybko jak się ukazał.

- Saro - Zaczął ze spuszczoną głową, ale po chwili ją uniósł - Znalazłem coś co mogłoby cię zainteresować.

- Masz kryształowe kule? - Zapytałam sucho.

- Tak, ale nie wszystkie - Odrzekł pospiesznie.

- Hmpf - Prychnęłam udając niezainteresowaną - Bez kompletu nic tu po nich.

Niebiesko włosa spiorunowała mnie wzrokiem. Nie podobało jej się, że krytykuję chłopaka, w dodatku nie byłam też skora do pomocy. Jednak Son Gohan nie czekał aż ta zabierze głos i mnie zbeszta. Delikatnie skinął jej głową, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że nic się nie stało.

- Chodzi mi o coś zupełnie innego! - Nagle się ożywił - Panią też to zainteresuje, zapewniam.

- Co takiego odkryłeś? - Zapytała jakby wyrwała te słowa z moich ust.

Więc się nie odezwałam, a lekko otwarte usta pospiesznie zamknęłam. Co też takiego mógł znaleźć? Niby, co mogłoby być tak bardzo interesujące?

- Na odludziu, kiedy szukałem jednej z kul spostrzegłem pojazd muszący należeć do kosmicznych wojowników.

Na te słowa osłupiałam, a oczy niemalże wyszły mi z orbit. Jakim cudem znalazł kapsułę należącą do mojej rasy? Przecież pojazdy Goku i Vegety uległy zniszczeniu, a ten, którym przybył Nappa został ustawiony na autodestrukcję. Wiedziałam o tym od samego Księcia. W takim razie, do kogo mógł należeć ten?

- Muszę go zobaczyć! - Ożywiłam się.

Za wszelką cenę chciałam odkryć pochodzenie tej kapsuły. Aż mnie skręcało w środku.

Nie czekając długo ruszyliśmy na wyprawę za miasto zniszczone przez Yonana, które mieliśmy zamiar odbudować również za pomocą smoczych kul. Wylądowaliśmy nieopodal krateru, który spowodowało mocne rąbnięcie kapsuły o ziemię. Wyskoczyliśmy z pojazdu Bulmy niczym zaaferowane dzieci. Tak bardzo chciałam zobaczyć tajemniczą rzecz. Coś, co należało niegdyś do mojej rasy, bądź coś, co było po prostu własnością Imperatora. Staliśmy na skalnym urwisku spoglądając w dół. Jakaś część mnie pragnęła znaleźć się obok znaleziska i go dokładnie zbadać, lecz ta druga; nieufna nie miała zamiaru się zbliżać w obawie, że odkryje coś, czego nie chciałabym wiedzieć.

- Chodźmy to sprawdzić - Ponagliła nas Bulma.

Son Gohan pochwycił ją za ramiona i uniósł się delikatnie w górę by za chwilę opaść na dół pod samą kapsułę. Wciąż stałam i spoglądałam w dół.

- Przecież zawsze chciałaś poznać prawdę - Westchnęłam - Weź się w garść.

Gdy lekko wylądowałam po lewej stronie przyjaciela lekko drgnęłam głową by na niego spojrzeć, jakbym potrzebowała otuchy, a może i przyzwolenia. Chłopak lekko się uśmiechnął, kiwnął głową zachęcając bym zrobiła te parę kroków w przód. Moim oczom ukazała się przestarzała wersja kapsuły kosmicznej w dość opłakanym stanie. Prawdopodobnie nienadawana się już do lotu. Czyżby tym pojazdem Yonan dostał się na Ziemię? Przecież mówił, że na jego planecie nie zostało nic poza zgliszczami, które po sobie zostawili Saiyanie.

- Jest bardzo stara - Oznajmiłam spoglądając na Bulmę, która obskakiwała pojazd z każdej strony - Prawdopodobnie tym przybyli na ich planetę.

- Więc musiała się ostać po ich ataku - Zauważył Gohan.

Obeszłam kapsułę z lewej strony delikatnie ocierając dłonią po drogim niegdyś materiale do jej konstrukcji. W miejscu gdzie osadziła się gruba warstwa błota wystawał jakiś symbol. Starłam go pospiesznie doznając szoku. Cofnęłam się dwa kroki w tył przykładając ugiętą dłoń do ust. To musiał być jakiś żart.

- Co się stało? - Zapytał widząc moją reakcję.

- Ten symbol… - Szepnęłam.

- Co z nim? - Zainteresowała się Bulma.

- Nie widziałam go od tylu lat.

Oboje mieli zdziwione miny. Jakby coś złego miało oznaczać parę rozwidlonych strzałek podkreślonych lekkim łukiem również zakończonym grotami.

- Freezer? - Spytał czarnowłosy.

- Nie idioto - Westchnęłam - Znak królewskiej rodziny.

Podeszłam by go dotknąć. Tyle wspomnień, czasy, które już nigdy nie wrócą. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek ujrzę ten symbol. Nasz herb.

- To moja rodzina.

- Czy to oznacza, że en pojazd należał do Vegety? - Zapytała pospiesznie kobieta - To znaczy, że tym pojazdem przyleciał Vegeta, a później, Yonan do nas?

Na to wyglądało. Niestety urządzenie było w opłakanym stanie. Nie nadawał się już do podróży międzygalaktycznych. Nawet komputer zdalny nie działał. Tak jakby już nigdy nie miał wystartować.

Jednak kobieta o wielkim mózgu postanowiła go zreperować. Chciała się dowiedzieć na podstawie danych gdzie znajduje się planeta, z której przybył młody Vitanijczyk. Ale, po co? By im pomóc czy bym mogła zgładzić ich raz na zawsze? Cóż bez winy nie byli. To oni wysłali go na naszą planetę. W każdym bądź razie nie zamierzałam dać za wygraną. I to wszystko zanim miał zostać wskrzeszony Vegeta. Nie miałam zamiaru się z nim później sprzeczać o to, kto i dlaczego poleci na Vitani.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.