Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

79.Kraina mroków

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, saga: Kosmiczni przeciwnicy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2016-09-02 23:08:16
Aktualizowany:2016-09-02 23:08:16


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Kiedy komputer pokładowy poinformował nas, że do lądowania pozostało zaledwie półtorej godziny za szybą widniał szary punkt, który w miarę upływu czasu powiększał się. Stawał się wyraźny, była to oczywiście planeta Vitanijczyków. Podróż ogólnie odbyła się bez przeszkód. Son Gohan opowiedział nam o locie na stary Nameck gdzie mieli za sobą parę przygód. Parę razy zboczyli z kursu, a nawet zostali pojmani przez pewną rasę, która tworzyła miraże tak autentyczne, że niemal stracili statek kosmiczny by tamci mogli opuścić nieprzyjazną planetę. Widocznie mieliśmy sporo szczęścia, co nie oznaczało, że nie czyha na nas nic na miejscu lądowania.

Nim weszliśmy w strefę tlenową zajęliśmy swoje miejsca dokładnie zapinając każdy pas. Lądowanie odbyło się bez niespodzianek - lekko i bez wstrząsów. Za oknem panował mrok, więc albo nastała noc, albo ta planeta była tak ponura jak każda, którą napadł KOH. Zza szyb widniało mnóstwo czarnych głazów. Niebo tkwiło w zachmurzeniu, a same chmury zdawały się wiązać się z odległymi skalistymi wzniesieniami.

W chwili gdy komputer oznajmił, iż wylądowaliśmy, a powietrze z zewnątrz nam nie zagrażało odpięłam pasy jako pierwsza i wystartowałam z ogromnym entuzjazmem. Byłam podniecona jak chyba jeszcze nigdy. Choć możliwe, że kiedy pierwszy raz ruszyłam na misję z armią Freezera mogłam czuć się podobnie.

- Hola narwańcu - Warknęła C18 - Z pustymi rękoma ruszasz? Bez planu?

Spojrzałam na nią zaskoczona, nie rozumiałam słów, które do mnie kierowała.

- Chcesz coś brać? - Zapytałam - Ja mam wszystko czego mi trzeba.

Ubrana w bojowy kostium przygotowany przez Bulmę oraz okryta czarnym płaszczem, który kiedyś otrzymałam od Saiyana zwanym Gartu. Mandarkera zaś kryła się pod pancerzem na piersi. Son Gohan również przywdział odpowiednią odzież, tylko androidka pozostała w swoim ubraniu nie dając się przekonać, że kiedy ją zniszczy będzie zmuszona wrócić na Ziemię właśnie w stroju, przed którym tak się wzbraniała.

- Myślisz, że od tak spadną ci z nieba? - Zapytała wyraźnie poirytowana - Przecież mogą mieć te swoje ekrany i ich nigdy nie znajdziesz.

- A oni ciebie - palnęłam obojętnie - Kiedy przestanę wyczuwać energię Gohana wtedy się zastanowię co robić dalej.

Kobieta przewróciła ze zniecierpliwienia oczami, a syn Goku nie miał zamiaru wdawać się w sprzeczki, które z góry mógł przegrać. Zabrał więc ze sobą plecak z wodą i apteczkę pełną bandaży i innym temu podobnym. Ja podchodziłam do tego sceptycznie. Przecież na żadne pole walki nie zabieraliśmy ze sobą pierdoł, bo co niby mogłoby się nam przydać? Było nas troje, a planeta i tak już została zdziesiątkowana dawno temu. Yonan nie wspominał o tym by ktokolwiek zamierzał ruszyć mu na ratunek, a oni jednak nalegali bym się nie mieszała, kto co zabiera ze sobą, jeśli sama mam wszystko czego potrzebuję.

Apteczka? Trzeba było zabrać senzu…

Po wyjściu z ziemskiej kapsuły nasza podopieczna ruszyła na mały rekonesans. Była cicha i niedostrzegalna - tu miała przewagę. Nie mieliśmy wyjścia. Zewsząd otaczała nas głucha noc. Nie było słychać tego co na Ziemi. Cisza zdawała się dzwonić w uszach. Raz po raz było słychać nasze równe oddechy. Staliśmy w miejscu plecami do siebie próbując obrać właściwy kierunek. Planeta wyglądała na opuszczoną. Czy naprawdę tutaj Yonan dorastał? Nie chciało mi się aż wierzyć. Zatem, nic dziwnego, że pałał nienawiścią do księcia. Jeśli ta planeta kiedykolwiek przypominała Vegetę trudno było to sobie wyobrazić.

- To dokąd wyruszamy? - Dopytywałam się gdy C18 wylądowała za nami.

- Zdawało mi się, że dostrzegłam światło - Odparła - Prawdopodobnie był to ogień. Nie spodziewajcie się tu elektryczności.

- Za pewne ciebie będą uważać za cud techniki jeśli pojmą kim jesteś .

Blondyna prychnęła na moją uwagę po czym ponownie wzbiła się w powietrze, a my za nią. Lecieliśmy w obranym kierunku gdy faktycznie w oddali zamajaczył płomienny kształt. Na sam widok moje serce jakby zabiło mocniej, chyba byłam podekscytowana odnalezieniem życia na pustkowiu. Osiemnastka zarządziła postój nieopodal. Na obskurnych cokołach płonęły pochodnie ukazując nam wejście pokruszonymi schodami do podziemi. Kawałek dalej stała jakby brama i kilka ścian w opłakanym stanie. Ruiny przypominały świątynie. Teraz dostrzegałam zarys dawnej cywilizacji zanim pojawiła się Kosmiczna Organizacja Handlu. Chyba nawet zrobiło mi się ich żal. Na chwilę.

- Wchodzimy? - Zapytałam ze zniecierpliwieniem.

- Głównym wejściem? - Androidka szukała podstępu.

- A myślisz, że się kogoś spodziewają?

- Przecież było nas widać i słychać jak lądowaliśmy - Zauważył Gohan.

Spojrzałam na niego mrużąc wściekle oczy. Czy on właśnie był przeciwko mnie? Nie bacząc na przyjaciół podkradłam się bliżej starych cokołów pragnąc znaleźć się w podziemiach. Skoro był tam płomień musieli tam być mieszkańcy. Za sobą usłyszałam donośny szept złego androida. Przecież nie byliśmy słabi, mogliśmy się zakraść i postawić ich przed murem! Byłam pewna swojego. Gdy dotarłam do celu Gonah stał u mego boku.

- Jesteś wariatką, ale idę z tobą - Oznajmił - Osiemnastka będzie nas osłaniać.

Skinęłam mu wdzięcznie głową. Powoli ruszyliśmy starymi kamiennymi stopniami w dół. Wewnątrz panował istny mrok, jakbym miała zamknięte oczy, jedynie w oddali widniało już blade światło ognia. Starałam się ostrożnie stawiać nogi lecz jeden ze stopni nie wytrzymał i runęłam w dół. Trwało to chwilę gdy wylądowałam na zimnej ziemi otoczona nicością.

- Sara! - Zawołał zdezorientowany - Nic ci nie jest?

- Chyba nie - Próbowałam odnaleźć przyjaciela - Nic nie widzę.

W momencie gdy chłopak ostrożnie schodził w dół podniosłam się próbując rozruszać obolały kark. Dotknął ręką mojej twarzy, mechanicznie ją odepchnęłam. Nie podobała mi się ta ciemność. Wzięłam wdech a następnie oświetliłam mrok swoją złocistą aurą. Widząc twarz towarzysza od razu mi ulżyło.

- Tak lepiej - Uśmiechnęłam się do niego.

- Nie wiem - Mruknął - Możesz na nas kogoś ściągnąć.

Nie czekając na moją odpowiedź poszperał w plecaku i wyciągnął niewielkich rozmiarów dwie laski. Z zainteresowaniem obserwowałam jak łamie jedną z nich uwalniając zielone światło. Wróciłam do poprzedniego stadium pozwalając zalać podziemia jaskrawą zielenią.

- Co to takiego?

- Światło chemiczne - Oświadczył zadowolony - Trzymaj.

Czarnowłosy złamał także drugi świetlik oznajmiając, że na co najmniej dziesięć godzin nie zabraknie nam światła. Ruszyliśmy wąskim korytarzem. Wydawał się być w stanie nienaruszonym, a duże bloki piaskowe nie posiadały wyraźnych pęknięć co oznaczało, że strop nie zwali się nam na głowy lada chwila. Krętymi oraz zakurzonymi korytarzami maszerowaliśmy od jakiś dwudziestu minut. Musiałam przyznać, że wcale mi się to nie podobało. Zdążyłam zaliczyć lot ze schodów na wstępie i czyżby była to pierwsza i ostatnia atrakcja tej podróży?

- Nie obraź się, ale jesteś nazbyt porywcza - Szepnął Gohan.

- O co ci chodzi? - Sapnęłam przyglądając się żmudnym piaskowcom.

- Nie lubisz planować? Wolisz improwizować?

- A co w tym złego? - Zatrzymałam się bacznie go obserwując.

Czarnooki na chwilę spuścił głowę spoglądając na zakurzone buty.

- Gdybyśmy cokolwiek zaplanowali byłoby nam łatwiej osiągnąć cel.

- A co tu planować? - Zdziwiłam się wzruszając ramionami - Znaleźć mieszkańców, wypytać o Lyang i wrócić do domu. Taki mam plan, Gohanie.

Syn Goku się skrzywił po mojej wypowiedzi kręcąc z niedowierzania głową. Nagle naszym oczom ukazały się ogromne wrota. Pospiesznie przylgnęliśmy do nich próbując usłyszeć jakiś dźwięków. Bez rezultatów.

- Albo są tak grube, albo nikogo tam nie ma - Mruknął posępnie Son Gohan.

- W takim razie musimy to sprawdzić.

Chłopak spojrzał na mnie niespokojnie, lecz nie wypowiedział słowa. To już kolejny raz odkąd wylądowaliśmy na tej planecie. Powinnam się czymś martwić? Czy jednak był przewrażliwiony?

Pchnęłam drzwi, a te z głośnym skrzypnięciem uchyliły odrobinę swojej ciemności. Zdawało się, że nikt dawno ich nie otwierał. Chłód stał się dotkliwszy. Wciąż nie dotarliśmy do celu, a może nawet nie zaczęliśmy? Jeszcze nie rezygnując ruszyłam w głąb mrocznej otchłani szukając jakieś drogi. Z uwagi na panującą ciemność domyśleliśmy się iż pomieszczenie ma dużo większą przestrzeń. Jednak dałabym sobie ogon obciąć, że nie był tak ogromny jak podziemia Protektorów. Ruszyłam w lewo, Gohan w przeciwną stronę mając nadzieję, że na coś trafimy. Choć się nie przyznawałam w duchu dziękowałam temu chłopakowi, że ze mną jest, że rzucił światło na tę niekończącą się czerń. Jednak C18 miała rację. Nie byłam tak dobrze przygotowana do wyprawy, wszak nie spodziewałam się takiego świata, nie wiedzieć czemu. Przecież już dawno zostali zdziesiątkowani. Rozglądałam się najuważniej jak tylko potrafiłam jednak niczego nie dostrzegłam. Pomieszczenie było puste, więc czemu przed wejściem widniały rozpalone pochodnie? Czy miała to być jakaś…?

- Chyba coś znalazłem! - Zawołał Saiyanin.

Czym prędzej ruszyłam w stronę jego światła, które jakby dziwnie się załamywało…. ŁUP! Upadłam uderzając w coś głową. Syknęłam z bólu.

- Co to było?! - Warknęłam oświetlając przeszkodę, która mnie znokautowała.

Ku mojemu zdumieniu dostrzegłam posąg jak żywy! Przedstawiał on mężczyznę przerażonego na śmierć. Miał na sobie podobny strój do tego, który nosił Yonan. Na chwilę zapomniałam o bólu czoła ciesząc się, że naprawdę jesteśmy na jego planecie.

- Też coś mam - Zawołałam do syna Goku.

Stał jakieś dziesięć, może dwadzieścia metrów dalej, a teraz kiedy dokonałam odkrycia dostrzegłam, że jego światło załamuje się dokładnie na podobnym posągu przerażonego Vitanijczyka. Co się tu właściwie stało? Czy była to sala mrocznych posągów zapomnianych przez czas? Czy może krypta upadłych czy coś w tym stylu? Wpadłam więc na pewien pomysł. Nie mieliśmy dobrego wzroku w takich otchłaniach, a światło jakie posiadaliśmy było za słabe. Pochodni także przez całą drogę nie znalazłam, lecz i ona na nic by się tu nie zdała. Uśmiechnęłam się do siebie przemierzając jakąś połowę drogi do Gohana by chwilę później skumulować cząstkę mocy w dłoni, którą wyprostowałam kierując w stronę tajemniczych istot z kamienia. Szkarłatne światło rzuciło nieco blasku jednak nie dawało zadowalającego efektu jak białe światło, którego nie posiadałam. W tym czasie podbiegł Son Gohan żądając wyjaśnień.

- Chcę rzucić trochę światła na tę nicość - Oświadczyłam beztrosko - Może mi pomożesz?

- Ale?

- Chyba także chcesz obejrzeć nasze znalezisko?

Czarnooki westchnął, a następnie wykonał identyczną czynność. Na jego dłoni pojawiła się błękitna moc. Przybliżyłam ostrożnie swoją kulę energii do jego, a te złączyły się w jedną jasno różową kulę, która automatycznie się powiększyła. Naszym oczom ukazało się mnóstwo posągów, które były nastraszone bądź przed czymś próbowały się ochronić. Ze zdumienia rozdziawiłam usta.

- Co one tu robią? - Pisnęłam.

Po ugaszeniu KI Saiyanin podszedł do paru z nich próbując im się lepiej przyjrzeć. Ku mojemu zdumieniu odnalazłam w tej wystawie niczym z horroru kobietę, która jako jedyna stała dumnie, jakby nie bała się tego nieuniknionego. Czemu była tak odmienna od reszty? A może to jej mieli bać się ci otaczający ją?

- Intrygujące to wszystko.

Gapiłam się zafascynowana na posągi do bólu przypominające prawdziwie żywe istoty. Te wszystkie detale! Arcydzieło, lecz zapomniane. Co one właściwie tutaj robiły? Ale czy to było dla nas na tyle istotne? Nie znały przecież odpowiedzi na moje pytania.

- Chodźmy stąd - Burknął cicho Gohan - Nie podoba mi się to miejsce. Niczego tu nie znajdziemy.

Kiedy wróciliśmy z powrotem na górę nie zastaliśmy u wyjścia Osiemnastki. Pytaniem było czy gdzieś ruszyła, czy może została pojmana. Jeśli to drugie to przez kogo? Jednak uparcie obstawiałam pierwszą możliwość. Gohan jak zawsze miał mroczną wersje wydarzeń.

- Szkoda, że nie można jej zlokalizować.

- Mówiłeś, że tu będzie.

- Zejdź ze mnie! - Oburzył się - Wiem tyle co i ty!

Nie tracąc więc czasu na zbędne sprzeczki ruszyliśmy dalej. Naszym celem było kolejne światło w tych ciemnościach. W drodze chłopak zadawał mi dziwne pytania, jakby wątpił w cel naszej misji. Bo co bym zrobiła gdyby okazało się, że można mnie kontrolować, albo gorzej, że nikt nie będzie w stanie tego uczynić? Oczywiście próbowałam mu uświadomić, że tak się stanie, a jeśli gdyby to sama nie mogłam uwierzyć w wypowiedziane z lekkością przeze mnie słowa - „To mnie zabijesz”. Ale przecież tak się nie stanie, prawda?

W oddali zamajaczył ogień. Mieliśmy nadzieję, że tym razem nie spotkamy tam vitanijczyków z kamienia. Wylądowaliśmy na szczycie góry, na którą prowadziła kręta skalna ścieżka z cholernie ogromną ilością stopni wyciosanych w jej kamieniu. Za pewne i ja bym się zmęczyła gdyby kazano przejść mi ją pieszo. Son Gohan postanowił, że wejdzie jako pierwszy, lecz ja, jak to ja wskoczyłam w paradę, a ten spiorunował mnie wzrokiem wbiegając za mną do świątyni. Ku naszemu zdumieniu sala była przepełniona ludem, tych dorosłych jak i dzieci. Modlili się gorliwie do swojego boga. Co jakiś czas podnosili się i opadali na podłogę jakby oddawali komuś cześć. U szczytu ołtarza stało troje mężczyzn w długich białych szatach. Z resztą wszystko praktycznie było w odcieniach bieli i szarości poza ogniem, i samą budowlą. Każde, nawet małe dziecko miało bieluteńkie włoski.

- Chyba przyszliśmy nie w porę - Szepnęłam półgębkiem do przyjaciela.

- A mówiłem! - Burknął - Ty zawsze wszystko popsujesz.

- Och przestań! - Uniosłam się - Masz zamiar teraz mi to wypominać?

Od słowa do słowa małymi kroczkami wycofywaliśmy się do wyjścia i kiedy miało się nam to udać napotkaliśmy opór w postaci mieszkańców o czerwonych oczach jak krew.

- Lyang… - Wyszeptałam.

Wiedziałam, że dyskusja na nic się zda, dostali rozkaz i musieli go wykonać - pojmać obcych. Nie stawialiśmy zbytecznie oporu wszak chcieliśmy pomówić z jednym z odpowiedzialnych za truciznę krążącą w moich żyłach, którą mi zaaplikowano wbrew mojej woli. Wprowadzono nas do podziemi krętymi, kamiennymi schodami do niewielkiej sali, w której siedział jeden z kapłanów na górze. Niewolnicy wepchnęli nas do środka zamykając za nami wrota.

- Kim jesteście i czego tu szukacie? - Białowłosy pierwszy zadał pytanie, a nawet dwa.

- Przybyliśmy w sprawie Lyang - Odezwałam się pierwsza - Jak widać mam w sobie tę substancję i pragnę byście ją usunęli.

- A skąd wiesz, skąd ją masz, przybyszko? - Zainteresował się nie specjalnie.

- Wasz pobratymiec Yonan - Wycedził Son Gohan.

Starzec tym razem okazał zainteresowanie poruszając się niespokojnie na olbrzymim ozłacanym krześle. Przeczesał palcami długą brodę.

- Odwiedził nas jakiś czas temu - Pospiesznie wytłumaczyłam - Oczywiście dokonał swojej durnej zemsty wykorzystując mnie do tego.

Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Samo wspomnienie, że mogłam ich wszystkich pozabijać napawało mnie gniewem. Niespokojnie przeszłam z nogi na nogę.

- A gdzie właściwie teraz jest mój człowiek?

- W zaświatach - Wyrwało się czarnookiemu.

- Więc w czym problem? - Bąknął staruszek.

- Jak to w czym?! - Uniosłam się wymierzającw niego palcem - Uwolniłam się z więzów i osobiście zabiłam tego narwańca! Teraz żądam uwolnienia!

- Żądasz? - Zamyślił się ze zdziwieniem.

- Tak, żądam - Powtórzyłam oschle.

Mężczyzna w białej szacie wstał ociężale z krzesła po czym przeszedł się w tę i z powrotem spoglądając na nas z ukosa. Ta chwila trwała niemal wieczność. Miałam ochotę urwać mu łeb, ale bez niej prawdopodobnie nie udzieliłby mi żadnej odpowiedzi. Czy wtedy ktokolwiek by to zrobił?

- Zabiłaś jednego z naszych i jeszcze oczekujesz, że ci pomożemy? - Zachrypiał - Chyba sobie kpisz młoda damo.

- Zabiłam bo nie zmusił do tego - Wycedziłam - Odebrał mi brata, jedyną moją rodzinę, w dodatku kazał zniszczyć moich przyjaciół choć niczego mu nie uczyniłam. Chciał nawet odebrać mi moje życie i uważasz, że nie ma tu sprawiedliwości?

Ze złości zacisnęłam pięści, a w nich ukazały się blado czerwone promienie KI. Gohan przełknął głośno ślinę, a jego wyraz twarzy wyraźnie krzyczał: Nie prowokuj tej dziewczyny. To się źle skończy.

- Za tem gdzie była sprawiedliwość gdy Saiyanie zbezcześcili nasz dom?

- O czym ty do diabła mówisz?! - Zbulwersowałam się - Za panowania Freezera, dziadku nie było sprawiedliwości! Wiedz, że nie tylko ty cierpisz z powodu tyrańskich rządów Straszliwego. Ciesz się, że was nie wzięto do niewoli jak nas! Wy sami siebie niewolicie.

Staruszkowi pociemniała twarz. Nie tylko on mnie doprowadził do szału, lecz vice versa.

- Nie mogę i pomóc - Odparł po paru minutach ciszy - Nie masz mi nic do zaoferowania.

- Jak to? - Zaskoczył mnie - To muszę mieć coś w zamian? Co niby miałabym ci dać? Prąd? Ubranie? Racje żywieniowe? No bez jaj!

Wzniosłam w niebo ręce nie mogąc uwierzyć, że właśnie staruch miał zamiar odesłać mnie do domu z kwitkiem! Jak on w ogóle śmiał?! Son Gohan tylko cicho westchnął.

- A teraz odejdźcie pókim miły - Dodał na koniec.

Zaraz po tych słowach otworzyły się za naszymi plecami wrota, w których już stało dwóch bodygard’ów z kamiennymi twarzami. Nie pytając nas o zdanie złapali za manatki i wyszarpnęli przed budowle zatrzaskując olbrzymie bramy. Przez chwilę poczułam się jak śmieć, ale w kolejnej sekundzie zrozumiałam, że to nie ja jestem popychadłem, a tamten dziad jest bezczelny.

- Widziałeś?! - Warknęłam - Nie do wiary!

- I co masz zamiar zrobić? - Czarnowłosy zapytał podnosząc się z kamieni - Wysadzisz budynek?

- No co ty, Gohan! - Pisnęłam - To było by mało emocjonujące. Mam zamiar tam wrócić, a jeśli będzie trzeba użyję siły.

Chłopak nic nie mówiąc pokręcił tylko głową i pomógł pozbierać się na nogi. Można by powiedzieć, że jesteśmy nie milę widziani, ale nic nam nikt nie zrobił, nawet nie uwięził jak to w przypadku Yonana się stało. Zastanawiające jednak było co stało się z C18. Przepadła bez wieści, w dodatku bez możliwości namierzenia jej. Wydawało mi się, że jest odpowiedzialna, w przeciwieństwie do nas, w przeciwieństwie do mnie. Obiecała w końcu Bulmie, że nie spuści nas z oka, bo nawywijamy, a przede wszystkim ja sama. Son Gohan nie był w gorącej wodzie kąpany. Był także bardzo inteligentnym nastolatkiem. Już Chi-Chi o to zadbała.

- Nie ma sposobu skontaktować się z Osiemnastką? - Zapytałam z nadzieją.

- Niestety nie - Mruknął posępnie przyjaciel - Nawet gdybyśmy posiadali komórki na nic by nam się zdały. Nie ma zasięgu. Nie spodziewaliśmy się rozdzielać, a przynajmniej nie z nią.

Muzyka

Westchnęłam zrezygnowana. Nie mieliśmy innego wyjścia jak działać na własną rękę i zmusić starucha do wyjawienia prawdy odnośnie ich trucizny.

Poczekaliśmy aż wierni opuszczą świątynię i podążą do swoich domów. Pomaszerowaliśmy za nimi. Do domostw mieli daleko. Jedni szli w jedną stonę, drudzy w drugą. Postanowiliśmy podążyć za tą mniejszą. Miejsce, w którym mieszkali trudno mi było nazwać domem. Budynki z piaskowców były w opłakanym stanie. Tu i ówdzie stały resztki powalonych bloków, samotne ściany, dachy i mnóstwo szkła po inwazji moich pobratymców. Zastanawiające było czemu nigdy tego nie posprzątali? Z elektrycznością raczej nie mieli do czynienia, jednak mimo tego KOH i tak wiele im odebrał.

Kiedy z czwórki młodych vitanijczyków została tylko dwójka podeszłam pięknie się uśmiechając, a przynajmniej tak mi się zdawało.

- Cześć! - Zawołałam machając do nich.

Oboje stanęli jak posągi gdy mnie spostrzegli w świetle lampki naftowej.

- Nie bójcie się - Rzekł Son Gohan - Nic wam nie zrobimy.

Mniej więcej byli w naszym wieku, może troszkę młodsi. Wyglądali jak rodzeństwo, ale to było mało prawdopodobne zwarzywszy na mniej więcej identyczny wiek. Te ich białe włosy musiały wszystko mieszać.

- Wy jesteście ze świątyni - Zauważył młodzieniec o krótkich włosach.

- To my - Potaknęłam wciąż się uśmiechając.

Chłopiec zasłonił przerażoną koleżankę, która trzęsła się już jak osika. Zasłaniając dłonią usta prawdopodobnie powstrzymywała się od krzyku. Dzieciak patrzył na nas z pogardą. Czyżby ktoś im coś naopowiadał o nas?

- O co chodzi? - Zapytał Saiyanin - Przecież mówiłem, że nic wam nie grozi. Nie chcemy was skrzywdzić.

- To prawda - Zrobiłam parę kroków w przód - Nie wy jesteście naszymi wrogami.

Mogłabym ugryźć się w język od czasu do czasu. Wypowiadając niektóre słowa w obecności przerażonych już mieszkańców nie pomagałam sobie, wcale. Przewróciłam oczami podchodząc bliżej.

- Tim, spójrz! - Pisnęła białowłosa - Ona jest isibo!

Na te słowa oboje cofnęli się w tył najprawdopodobniej szukając ucieczki w zawrotnie wolnym tempie.

- Kim jestem? - Zdziwiłam się - Co to w ogóle znaczy?

Doskoczyłam do Tima łapiąc go za ramię. Ten zawył z bólu ponieważ za mocno go ścisnęłam. Obawiałam się, że nam zwieją i narobią krzyku w wiosce. Jeszcze tego nam brakowało.

- Możesz powtórzyć? - Spojrzałam mu głęboko w oczy.

Ujrzałam w nich strach i niejaką pokorę. Bał się, a za razem czuł obowiązek podporządkowania.

- Isibo… - Wymamrotał - Forma zniewolenia.

- Lyang… - Zamyślił się głośno Son Gohan - Isibo to więzień Lyang. Zgadza się?

- T-tak - Zająkał się chłopak - Ale…?

Puściłam chłopaka trochę za mocno. Upadł na ziemię. Przykucnęłam przy nim wciąż spoglądając mu w oczy.

- Byłam tym waszym isibo, ale już nie jestem - Wyjaśniłam powoli - Chcę się dowiedzieć jak pozbyć się tego paskudztwa z organizmu o ile jest to możliwe.

- Ale jak…?

- Bo widzisz kolego, zabiłam tego czubka, który mnie zniewolił, jednak wciąż jak widzisz jestem pod wpływem - Westchnęłam spoglądając w górę - Jakimś cudem się uwolniłam, a wasz kochany papcio wielki nie chce mi pomóc.

- Starzec? - Zdziwiła się dziewczyna - Kto ci to zrobił i dlaczego? Nie jesteś od nas. W ogóle nic nie rozumiem. Zabiłaś kogoś?!

Wstałam powoli kierując się do przerażonej długowłosej dziewczyny. Uśmiech z twarzy już dawno zszedł. Teraz potrzebowałam konkretów. Nie wiedzieć czemu, im więcej rozmawiałam o Lyang tym silniej odczuwałam gniew. Powinnam się przejmować?

- Kochana - Burknęłam - Yonan, bo tak mu było na imię zaatakował mnie na mojej planecie i bez mojej zgody zaaplikował mi to świństwo. Zmusił mnie do walki z najlepszym przyjacielem - Tu wskazałam Gohana - I uwierz, że o mało go nie zabiłam.

Na samo wspomnienie przeszedł mnie dreszcz. Wolałabym tego nie pamiętać. Białowłosa upadła na kolana wpatrując się we mnie jak w obrazek.

- Jesteś… insini! - Wymamrotała.

- Co proszę? - Skrzywiłam się nie rozumiejąc kolejnego jej słowa.

- Ocalałą, zbawieniem, tą, która nas uratuje - Rzekł pospiesznie chłopak.

- CO?! - Krzyknęliśmy oboje z Gohanem.

- Jest taka legenda, że jeden raz ktoś będzie w stanie się oderwać i pomści zastygniętych.

Zamrugałam oczami niczego nie rozumiejąc. Zastygnięci? Oderwani? Insini? Isibo? O co w ogóle tutaj chodziło? Chciałam tylko oczyścić się z trucizny i wrócić do domu. Na samą myśl rozbolała mnie głowa. Zacisnęłam powieki i cicho syknęłam chwytając się za skroń. Ten tępy ból już kiedyś spotkałam. Czy było to możliwe? Czy właśnie…

- Saro, nic ci nie jest? - Czarnooki doskoczył do mnie w mgnieniu oka.

Objął mnie ramieniem bacznie obserwując.

- Co się dzieje? - Zawołał żądając od mieszkańców wyjaśnień.

- Insibo… - Szepnęła potwornie przerażona dziewczyna.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.