Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

81.Zaklęta w posąg

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, saga: Kosmiczni przeciwnicy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2016-09-11 19:35:37
Aktualizowany:2016-09-11 19:35:37


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Kiedy Iset prosiła by wyjaśnił co się wydarzyło stanął w progu bez słowa. Nie odwrócił się. Stali w milczeniu. Wyczuwała w powietrzu przykrą atmosferę. Wiedziała, że stało się coś złego. Gdy brat dziewczyny wybiegł w napięciu z sypialni miał przerażoną minę.

- Ona… - Szepnął.

- Tak - Dokończył niewypowiedziane zdanie.

Iset spojrzała na przybranego brata ze smutkiem. Białowłosej oczy pytały czy Saiyanka wygląda jak jej matka - czy równie jest piaskowym kamieniem.

- To twoja siostra?- Zapytał.

- Nie - Mruknął odwracając się do lokatorów - Przyjaciółka.

Jego czarne oczy były pełne niespotykanego smutku. Wyraz twarzy przybrał rozpacz, choć nie uronił ani jednej łzy. Jeszcze nie… Było jej go tak samo żal. Tak samo się czuła po stracie matki.

- Na przyjaciół tak się nie patrzy - Rzekła białowłosa - Ty ją kochasz!

- Dlatego proszę was, byście się nią opiekowali - Zacisnął usta - To ważne.


***


Ze łzami w oczach stał na pustkowiu spoglądając w niebo. Skwar suszył jego krople smutku. Czuł, że po raz kolejny coś w nim pękło. Ponownie miał ją stracić, znowu Lyang miało nad nim przewagę. Czy tym razem uda mu się ocalić dziewczynę? Ręce, które do tej pory zwisały bezwładnie uniósł na wysokość bioder spinając wszystkie mięśnie. Zaczął krzyczeć, zbierać w sobie pokłady gniewu. Ale nie tylko złości, było tam wiele smutku… Sucha ziemia zaczęła pękać, a piach wirować wokół jego ciała by w chwilę po tym stać się złotowłosym, a jego kosmyki przybrały ostre kształty.

Był w furii, a gdy po jego organizmie przebiegły niebezpieczne wyładowania elektryczne wystartował jak torpeda w kierunku świątyni Starszych. Tym razem nie było pobłażania, na litość nie było miejsca. Czas najwyższy pokazać złym istotom, że jego nie można lekceważyć. Już on zmusi starucha do gadania. Koniec z dyplomacją, o której tak przypominał Sarze. Tym razem to ona miała rację. Bez siły nie szło tego załatwić.


***


Otworzyła oczy, ale kiedy niczego nie dostrzegła zrozumiała, że ma przewiązane oczy. Otaczała ją za razem ciemność bo nic poza nicością nie było. Gdy spróbowała się poruszyć uświadomiła sobie, że jest w coś zakuta rękoma, a nóg w ogóle nie czuła.

- Co, do cholery - Warknęła.

I w tym momencie wróciła jej pamięć. Leciała po tych vitanijskich pustkowiach szukając czegoś więcej niż podziemi, którymi fascynowali się młodzi Saiyanie. Wtedy dostrzegła ogromną budowlę na szczycie skał, a gdy się tam zaczaiła dostała mocno po głowie. Nawet nie zdążyła dostrzec oprawcy choć pochodnie rozświetlały okolicę.

Nadal potwornie bolała ją głowa, a przecież nie miewała migren. Coś tu było w każdym bądź razie nie tak. Tylko jak miała się tego dowiedzieć? Ale zaraz… Jak długo tu leżę? Zastanawiała się. Teraz jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać gdyż wyczuła potężną energię zbliżającą się do niej z nie lada prędkością.

- Son Gohan? - Wykrztusiła.

Nie mogła czekać! Coś się działo! Z całych sił zaczęła szarpać za kajdany, te jednak nie były tak kruche jak te, których używali Ziemianie. Nie chciały puścić więc musiała wyszarpnąć je ze ścian. Kamienie pękały aż w końcu puściły ciężkie łańcuchy z głośnym łoskotem, które poniosły się echem. Zerwała opaskę z oczu i wyczuła, że syn Goku już tu jest.

Ku jej zdumieniu znajdowała się w zatęchłej piwnicy rodem z horrorów gdzie cichutko popiskiwały szczury, albo temu podobne stworzenia.


***


Wtargnął niczym huragan do środka nie dbając o potężne wrota, które gruchnęły o kamienną podłogę, aż się w posadach zatrzęsło. Zebrani tubylcy do modlitwy rozbiegli się w popłochu nie wiedząc gdzie się skryć przed oprawcą. Oni nie wiedzieli, że Son Gohan niewinnego te tknie. Chłopak ruszył z zaciętą miną do przodu, aż przystanął bliżej ołtarza. Gawiedź z przestrachem ewakuowała się na tyły świątyni by bezpiecznie uciec z niej do swoich domów. Niestety nigdzie nie było Starców jednak gdy krzyki ustały, a ostatni mieszkaniec wybiegł z sanktuarium znikąd pojawili się isibo. Mieli groźne miny i złowrogie czerwone oczy. Te same, które niegdyś chciały go zabić z ręki księżniczki. Przeszył go lodowaty dreszcz na to wspomnienie. Jednak nie mógł sobie tym razem pozwolić na strach. Tym razem walczył nie z nią a o jej życie.

- Gdzie jest wasz pan!? - Krzyknął, a jego głos rozbrzmiał po gmachu.

Żołnierze nie odpowiedzieli, jednak przestąpili parę metrów w przód. Wiąż mając na sobie maski nienawiści i posłuszeństwa. Przypomniał sobie, że Sara mu opowiadała jakie to było dziwne uczucie gdy w głowie słyszała głos, który wydawał jej polecenia i ręce same ruszały do ataku byleby wykonać rozkaz. Tyle, że ona słyszała jeszcze inny głos, a oni za pewne tylko swojego truciciela. Ale z tego co mu wiadomo, ci tutaj byli raczej skazańcami, choć i paru na pewno znalazło się tu z źle wydanego osądu, jak na przykład rodzice Iset i Tima. Tych czas jeszcze się nie zakończył, nie stanęli w sali posągów.

- Wzywam waszych panów! - Wykrzyczał - Albo rozpętam piekło.

Na te słowa czerwonoocy chwycili za broń i ruszyli na złotowłosego. Ten napiął mięśnie czekając na pierwszy atak. Skoro chcieli zginąć, niech i tak będzie. Pierwsza grupka z mieczami, wyśliznął się im zgrabnie podcinając nogi następnym biegnącym. Nogami wykopał pierwszych unikając nie dość ostrych broni białych. Wzbił się nogami w górę i tańcząc na rękach kopał przeciwników nieźle się przy tym bawiąc. Jeśli miał go czekać prawdziwy pojedynek, teraz miał szansę się rozgrzać. Takich trików uczyła go Sara gdy wybierali się na sparingi w wysokie góry. Wtedy się śmiał, że tańczy zamiast się z nim bić, czego często nie chciał robić, a mimo tego od niej obrywał bądź nie był w stanie jej dosięgnąć. Wątpił by kiedykolwiek było mu to potrzebne, teraz jednak w duchu dziękował, że się dał namówić do tego typu akrobacji. Wyskoczył w górę by ponownie uderzyć w zebranych wojowników. Parę pięści, parę kopniaków, kilka piruetów i wszyscy leżeli plackiem na kamiennych posadzkach.

Son Gohan stanął wyprostowany zdmuchując z nosa kosmyk złotych włosów. Jego uśmiech zniknął z twarzy tak szybko jak się pojawił. To nie był jego przeciwnik, to nie było rozwiązanie tajemniczej zagadki insini. Splunął gorącą śliną i podążył jak dobrze pamiętał w kierunku sal, gdzie przyjmował ich Starzec.


***


C18 wciąż walczyła z żelaznymi okuciami na nogach. Wyglądało to, jakby ktoś zalał je gorącym metalem by na wieki uśpić jej dolne kończyny.

- No bez jaj! - Warknęła - Muszę się stąd wydostać!

Biła rękoma, bo nóg nie miała do dyspozycji, nawet próbowała mini blastami, jednak nic nie pomagało. Czy właśnie miała sobie uświadomić, że nie będzie więcej chodzić? Nie! To było nie do przyjęcia! Szarpała się dalej niczym płocha zwierzyna złapana w sidła. W końcu zrezygnowana usłyszała hałas, krzyki. Czuła wyraźnie obecność chłopca jednak on jej nie mógł wyczuć, była cyborgiem. W takich chwilach żałowała, że szalony doktorek pozbawił jej częściowo człowieczeństwa. Stworzył maszyny doskonałe, które posiadały serca, a w przewodach plątały się żyły z prawdziwą krwią, jedynie jej szkielet i skóra były innego pochodzenia. Choć i ją można było zranić, lecz jedynie naprawdę ostrym narzędziem.

Wpadła na genialny pomysł. Niech Son Gohan odnajdzie ją, i jej pomoże. Nie ma innej rady. Skumulowała moc w obu dłoniach wyraźnie widząc jak złota kula energii przybiera kształty następnie móc ją wystrzelić w ścianę gdzie znajdowały się drzwi do jej więzienia. Mogła by celować w sufit, jednak obawiała się, że ta ogromna świątynia runie jej na głowę a znajdując się w pułapce mogła nie mieć czas na wykaraskanie się z tego w jednym kawałku. Jej plan powinien się powieść.


***


Złotowłosy szedł pewnym krokiem. Im stąpał w głąb świątyni tym bardziej odczuwał chłód, choć przed chwilą doskwierał mu szaleńczy skwar na zewnątrz. Wyczuwał również stęchliznę. Bardzo nieprzyjemny zapach dla jego nozdrzy. Chi-Chi nie dopuściłaby w swoim domu na taki odór. Jednak powietrze choć było nieprzyjemne było bardziej znośne od tego skwaru panującego za dnia na Vitani.

Choć gotowało się w nim, czuł także smutek. A gdyby okazało się, że nie ma już ratunku dla księżniczki? Jedyną szansą pozostanie Boski Smok o ile ma tu władzę. Choć Dendie go zapewniał, że ich Shenlong został udoskonalony na wzór Smoka Nameckan. Zacisnął w złości pięści gdy nagle usłyszał w oddali huk. Ruszył pędem w jego stronę. Gdy ujrzał wysadzone drzwi nie mógł uwierzyć własnym oczom, kto leżał przykuty do „łóżka”.

- C18?! - Rozdziawił usta - C-co tu robisz?

- Nie gap się jak tępak! - Warknęła - Uwolnij mnie!

Gdy chłopak zebrał się do kupy ruszył na ratunek kobiecie. Zaczął szarpać za metalową obudowę ale ani drgnęła. Za nic nie mógł jej rozerwać gołymi rękami. Nawet po potężnym grzmotnięciu pięścią nie uszkodziło się.

- Co to u licha jest za materiał? - Zdziwił się.

- Sam mi powiedz - Blondynka wzruszyła ramionami.

Gdy spostrzegła, że złotowłosy celuje w nią ognistą kulą przeraziła się nakazując mu przestać. Za bardzo bała się o własne nogi, a wiedziała, że gdyby się chłopak postarał została by bez nich. Jednak ten nie usłuchał jej żądań i wystrzelił w metalowe więzienie. Osiemnastka blada jak ściana spojrzała na swoje nogi, miała nadzieję, że są całe, jednak nadal ich nie czuła. Jej oczom ukazał się przykry widok - wciąż znajdowała się w pułapce. Plusem jedynie pozostało to, iż są nietknięte jej dolne kończyny.

- Psia krew! - Krzyknęła niebieskooka - Co to do cholery jest?! Nie da się tego niczym rozwalić? Nie ma materiałów niezniszczalnych, nie dla nas!

Gohan opadł na blachy z rezygnacją. Nie miał pojęcia co zrobić by uwolnić tę kobietę z rąk szalonych Starców. Jeśli jego duża moc nie wystarczała, to czy gdyby uwolnił z siebie cały potencjał… Nie, niebieskooka mogła zostać bez nóg, a tego by sobie nie wybaczył, Kuririn by mu nie darował, wszak czuł coś do tej androidki. Wiedział to gdy zrozumiał, że księżniczka nie jest mu zwyczajnie obojętna, choć nigdy nie traktował jej jak nikogo.


***

Muzyka

Siedziała w kącie na podłodze użalając się nad sobą. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie leży w jej naturze, ale nieopisany żal jaki ją ogarniał przesiąkł do krwiobiegu. Od tak dawna nie wychodziła z domu. Nie trenowała, a nawet z nikim się nie widywała. Nie dopuszczała do siebie nikogo. Tego dnia żal był lżejszy toteż wyszła z domu. Bosymi stopami spacerowała po mokrym trawniku. Cały dzień padało i w końcu zapowiadało się na spokojną noc. Zamknęła oczy by zapomnieć o tym co ją otaczało. Wciąż była na siebie zła a tę złą energią częstowała wszystkich wokoło. Kaprysy i fochy były na porządku dziennym. Choć nie wiało poczuła wiatr, trwał zaledwie sekund parę. Wiedziała, że tam stoi. Czuła go i niemal mogłaby dotknąć jego niebiańskiej aury. Jednak nie zamierzała odezwać się pierwsza. Stała i czekała, choć wcale nie zamierzała. Ponownie zamknęła oczy by odciąć się od świata.

Son Gohan położył dłoń na jej zziębniętym ramieniu. Stał jakieś pięć metrów dalej, jednak był w stanie w mgnieniu oka znaleźć się tuż za nią chcąc niewerbalnie uświadomić ją, że nie jest zły, że nie powinna nikogo obarczać winą, przede wszystkim siebie samej. Lekko zacisnął palce na jej skórze. Doskonale czuła każdy jego palec, i tę siłę a za razem ogromną delikatność.

- Jest wszystko dobrze - Szepnął nie chcąc jej denerwować - Wszystko w porządku.

Spojrzała na niego tak się odwracając by nie stracić jego dłoni. Dokładnie w tym miejscu czuła ciepło, czuła się inaczej. Chciała coś powiedzieć lecz słowa uwięzły w gardle, a następnie uciekły z głowy. Delikatnie rozchyliła usta wciąż spoglądając mu w oczy. Ta chwila, bo taką była… Nieopisane ciepło. Zrobiła krok do przodu wyrywając się tym samym z ”objęć” czarnowłosego i nie mówiąc ani słowa wróciła do domu zamykając drzwi. Zostawiła go tam samego na mokrej trawie. Usiadła na podłodze zjeżdżając plecami po ścianie. Spojrzała w sufit zastanawiając się co właściwie się stało. Czuła się inaczej niż dotychczas. On… Zmienił się. Widziała, że jest inny coś się stało kiedy jej psychicznie nie było, jednak nie potrafiła zrozumieć co takiego. Sam Gohan także to czuł, jak jakaś część jego jestestwa ciągnie go w jej stronę. Czuł się bezradnie w chwili gdy odeszła bez słowa, jednak ją rozumiał. Postawił ją w dziwnej sytuacji, a ta stchórzyła. Nie był gotowy dowiedzieć się co tu właściwie zaszło, jeszcze nie teraz.


***


Była jasna noc. Księżyc choć nie w pełni błyszczał niesamowicie. Czuła się bardzo dobrze, choć w sercu pozostawała pustka. Nie lubiła tego stanu. Czuła ten okropny żal wiedząc, że ciało jej brata leży przez większość zapomniane w pałacu Wszechmogącego. Odwiedzała go codziennie sprawdzając czy opiekują się nim należycie, choć to określenie było nazbyt…Nikt się nim nie zajmował, było w stanie anty rozpadu dzięki Dendie’mu. Szczodrze mu dziękowała każdego dnia za to. Dziś też tam była i spędziła parę godzin na rozmowie z samą sobą. Nie lubiła gdy ktoś jej przeszkadzał. Jej krwistoczerwone oczy odstraszały każdego, na kogo krzywo spojrzała. Wszystkich z wyjątkiem Gohana. On jeden nie uciekał na ich widok, choć nie raz dostrzegła przerażenie w jego oczach, a czasem nieopisany żal, udrękę.

Teraz siedziała na dachu Capsule Corporation spoglądając w blask księżyca. Za parę dni nie mogłaby już tego zrobić - Bulma bała się powtórki z młodości gdy Goku zamieniał się w Oozaru.

- Wiedziałem, że cię tu znajdę - Szepnął niemal jej do ucha.

Nie wyczuła go, zbyt intensywnie myślała o najbliższej przyszłości. Tak bardzo chciała odnaleźć spokój, tak istotny był dla niej rewanż… Chciała być wolna.

- To ty… - Mruknęła choć serce na sekundę zamarło jej ze strachu.

Nie spodziewała się nikogo późną porą, a jednak przybył, jej przyjaciel - bohater. Gdyby mogła przepraszałaby go codziennie, że wyzwolił jej egzystencje od Lyang, lecz duma pozwalała jej na dwa do czterech razy w miesiącu, kiedy czuła, że musi. Kiedy szczególnie wypadało. Zawsze gdy wracali do tej samej rozmowy. Coś w niej pękało i słowa same płynęły. Jego traktowała inaczej niż resztę, nie wiedziała dlaczego, po prostu czuła, że musi.

- Znowu rozmyślasz? - Zapytał siadając koło niej.

- Tak. Wciąż się zastanawiam co zrobić - Westchnęła - Czy lecieć i odnaleźć antidotum? Chcę tego i wciąż popędzam Bulmę, ale jakoś…

- Jeśli ma cię to ocalić od tego paskudztwa… Jestem z tobą! - Szturchnął ją - Nie możemy czekać, aż bomba sama wybuchnie! Chyba nie chcesz ponownie próbować zniszczyć świata?

Spojrzała na niego wielkimi oczyma. Tego właśnie potrzebowała.Kiedy usiadł tuż obok przysunęła się do niego i poczuła to zadowalające ciepło. To które zawsze ją koiło. Oparła się głową jego ramienia przymykając powieki. Teraz czuła się bezpieczna, teraz nic nie mogło zakłócić jej spokoju.

Cieszyła się, że ma przy sobie kogoś takiego jak Gohan. Mogła przy nim być sobą i coś jeszcze… Dlaczego przy nim była tak spokojna? Czuła się tak nieopisanie dobrze, nawet w chwilach smutku i rozpaczy. Nawet…


***


- I co teraz? - Mruknęła zrezygnowana kobieta.

Przez chwilę się jeszcze szarpała z żelaznego uścisku, ale na nic się to zdało. Chłopak opierał się ciężko o więzienie zastanawiając się czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Wtem usłyszał nadciągające kroki, w szybkim tempie poruszała się masa nóg. Wiedział kto nadchodzi. Starcy i jego pionki musieli w końcu się pojawić. Przecież po to tu przybył.

- Nadchodzą - Szepnął do uwięzionej towarzyszki.

- Kto? - Zapytała a jej oczy powiększyły się.

- Starcy, ci, którzy rządzą tą planetą oraz ich słudzy isibo.

- Isibo? - Wykrztusiła zaskoczona - Cóż to takiego?

Gohan westchnął, żałował, że Osiemnastki nie było z nimi, tylko cały czas przebywała w zamknięciu i odosobnieniu. W dodatku nie miała pojęcia co w ogóle dzieje się na tej przeklętej planecie.

- To ci z czerwonymi oczami - wskazał palcem na wbiegających do pomieszczenia więźniów Lyang.

Kobieta wybałuszyła oczy rozpoznając krwistoczerwone tęczówki, te same którymi każdego dnia uraczyła ich sama księżniczka. Te pełne mordu przed przebudzeniem. Przed oczami miała sceny z walki tamtego wieczora. I to każde okrutne spojrzenie… Gdy do pomieszczenia weszło trzech starców wyrwali ją z zamyślenia.

- Wróciłeś chłopcze, jednak wyglądasz inaczej - Burknął jeden - I niszczysz naszą świątynię.

- A wy więzicie moją towarzyszkę! - Oburzył się złotowłosy - Jakim prawem?

Drugi siwobrody zaśmiał się chrapliwie, choć jego śmiech bardziej przypominał kaszel. Son Gohan nie miał pojęcia czym go tak rozbawił, jemu nie było wszak do śmiechu. Zacisnął pięści srogo zerkając na przeciwników. Nie mógł się poddawać, nie istniały zasady, tutaj wszystkie prawa jakie znał nie miały racji bytu. Ta ojcowizna była miejscem odwiecznej walki.

- Każdy, kto wtargnie do naszej świątyni jest intruzem - Skwitował - Brać go!

Muzyka

Nie czekając na dalsze instrukcje podwładni ruszyli na młodzieńca z okrzykiem. Żaden nie był przeciwnikiem godnym jego sile, więc skąd wziął się Yonan? Skąd on posiadał taką moc? Nad tym pytaniem musiał się zastanowić i na pewno rozwiązać zagadkę jak najszybciej. Kiedy wszyscy insibo leżeli znokautowani na kamiennych podłogach złotowłosy zrobił krok w przód dając przy tym do zrozumienia Starcom, że nie są w stanie go powstrzymać.

- A teraz proszę o uwolnienie tej kobiety - nie spuszczając siwobrodych z oczu skierował palcem na uwięzioną towarzyszkę.

- Nie możemy tego uczynić - Rzekł chłodno najstarszy - Ty także masz coś co do mnie należy.

Chłopak spojrzał na C18 i ponownie na przedstawicieli Vitani. Czy oni coś wiedzieli? Czy w jakiś sposób się zdradził? To nie możliwe, przecież nikomu nie mówił! Postanowił jednak nie okazywać niczego, jeśli chcieli mu to odebrać, to tylko siłą.

- Czerwonooka jest teraz naszą własnością i nie pozwolę by legenda insini okazała się prawdziwa.

A więc to tak! Chodziło im o Saiyankę! O nic innego jak dziewczynę, która przybyła po odtrutkę! Gohan w duchu odetchnął. Przybrał pozycję i ostrzegł białowłosych by dali mu odtrutkę na Lyang by w spokoju odejść z świątyni, opuścić ich świat i więcej się nie spotkać. Oczywiście wraz z androidką.

- Nie chcemy isibo ani insini i cokolwiek tam jeszcze macie na „in” - Warknęła blondyna - Chcemy opuścić tę popieprzoną planetę!

- Ona ma rację - Przyznał syn Goku - Nie interesują nas wasze legendy, nie obchodzi nas wasza kultura i kary. Chcemy wrócić do domu i wieść normalne życie, te które było nim Yonan nas zaatakował. Dajcie nam odtrutkę.

Choć losy biedaków wcale nie były mu obojętne, tak właśnie powiedział.Przecież nie przyleciał tu z zamiarem ratowania świata, tylko jednej istoty, która była dla niego stokroć ważniejsza. Tylko ona się tak naprawdę liczyła i nic poza tym. W tej chwili ją stracił a to wszystko była ich wina.

- Nie istnieje żadna odtrutka. Lyang jest jak wirus, którego nigdy nie zapomnisz aż do śmierci.

- Śmierci?! - Przeraził się chłopak - To znaczy, że kiedy zamieni się w kamień… Umiera?

W tym momencie jego siły opadły. Poczuł się taki słaby. Więc nie było wyjścia? Musiała stać się prochem? Czy więc ją stracił?

- Póki posąg stoi gdzieś to życie się tli, jednak gdy zniszczysz go cała egzystencja przestaje istnieć - Wyjaśnił drugi starzec.

- O ile dobrze mi się wydaje twoja przyjaciółka w tej chwili nieobecna - Rozejrzał się po sali trzeci - Stoi teraz niczym słup soli. Czyż nie mam racji?

Gohan zacisnął wściekle pięść. Jak on śmiał!? Jeśli nie ma odtrutki i wszystko stracone może śmiało zniszczyć wszystko co związane jest z tą trucizną, by nikt więcej nie ucierpiał. I taki miał plan. W sekundzie znalazł się przy najstarszym chwytając go za łachy tuż przy samym gardle. Był już na tyle wysoki, że bez problemu sięgnął ręką a nawet był w stanie podnieść osobnika o kilka cali w górę. Groźnie łypiąc pokazał mu zęby w gorzkim uśmiechu.

- Skoro wszystko stracone, i was czas stracić - Zakomunikował - Chyba, że dacie mi lekarstwo.

Osiemnastka nie mogła uwierzyć własnym zmysłom. Czy ten chłopak właśnie komuś groził? To chyba musiały być omamy, Son Gohan nigdy nikogo dobrowolnie nie krzywdził, ale jeśli sprawy były takie a nie inne i naprawdę Sara była teraz ledwo żywym posągiem to czy właśnie nie nadepnęli mu na odcisk?Czy w tej nierównej walce tym razem księżniczka nie była niewinną i potrzebującą?

W tym momencie złotowłosy rąbnął staruchem o zatęchłą ścianę. Doskonale słyszał chrzęst jego leciwych kości. Jednego było mniej. Spojrzał zabójczo na kolejnego sędziwego mężczyznę i nie czekając na jego reakcję znalazł się za jego plecami wbijając pięść w jego tors. Przeszyło go niemal na wylot, jednak Gohan oszczędził sobie zachodu z brukaniem rąk. Czuł jak i z tego dziada uchodzi życie. Był teraz jeden, ten ostatni, który wyjawi mu prawdę, albo zabierze ją do grobu. Odwrotu nie było, oni zniszczyli go od środka on zaś im się za to odpłaci. Przypierając do muru Starca zadarł głowę by go dobrze było widać.

- Pytam ostatni raz - Syknął - Albo podzielisz ich los.

Stary vitanijczyk czuł coraz większy ból w okolicy płuc. Z każdym oddechem wierzył, że tego młodzieńca nic nie powstrzyma i nawet jeśli zachowa swoje tajemnice nie ujdzie z tego żywy. Wybrał więc życie. Nie znał co prawda lekarstwa na Lyang, to były legendy. A głosiły o ogniu Echulusa tylko, że nigdzie nie było smoków. Nawet nie wiedział czy istniały naprawdę. Wszystko co niegdyś ich planeta posiadała zamieniło się w popiół. Nie zachowało się praktycznie nic ze starych czasów. Jedynie potrafił odpowiedzieć na jedno pytanie złotowłosego, ale i tak na nic by mu się zdało. Przecież wszystko już przepadło. Wszystko.

- P..ścień - Zaskrzeczał ledwo łapiąc oddech.

- Co proszę? - Gohan wyraźnie był zaskoczony.

- Khy, khy! Pi…śc..ń! - Słowa ciężko przeszły mu przez gardło.

Osiemnastka nakazała puścić mu sędziwego człeka by ten mógł swobodnie odpowiedzieć na zadane pytanie, jeśli oczywiście miał odpowiedź. Siwobrody rozkaszlał się na dobre. Gohana to zirytowało. Nie miał czasu! Chciał jak najszybciej coś zrobić! Musiał przecież działać!

- Pierścień - Wykrztusił w końcu Starzec - Tylko tym stopisz amartzyn.

- Pierścieniem? - Zdziwił się zielonooki - Ale?

- Na Lyang nie ma lekarstwa - Dodał pospiesznie.

Odpowiedź bardzo zasmuciła młodzieńca, aż w nim coś eksplodowało. Nie czekając na żadną reakcję wystrzelił wiązkę mocy prosto w gardło mieszkańca planety. Ten padł martwy tworząc kałużę krwi. Kobieta w blondzie z wytrzeszczonymi oczyma spoglądała na całe zajście. Nie mogła uwierzyć, że ten dobry chłopak właśnie zabił troje starych istot, które w żadnym razie nie było w stanie mu zagrozić. Wszak był najsilniejszym żyjącym osobnikiem na Ziemi. A jednak zrobił to i w dodatku zachowując zimną krew, choć nie… Cały się gotował! Nienawidził ich, napawała go wzgarda do wszystkiego co miało związek z tą planetą. Oni odebrali mu „coś” na czym mu zależało - Sarę.

Chłopak w końcu podszedł do pół sarkofagu w którym C18 wciąż była uwięziona. Usiadł i oparł się o niego.

- I co teraz - Westchnął - To koniec naszej podróży.

- Co ty mówisz młody? - Kobieta była zaskoczona jego rezygnacją.

Spojrzał na nią smutnym wzrokiem, nawet delikatnie się uśmiechnął, w końcu nie był tutaj sam.

- Nie ma lekarstwa, a ona gdzieś tam jest w tym pyle - Spojrzał jej głęboko w oczy - Nie wiem czy Shenlong jej pomoże, jednak dopiero za rok możemy użyć smoczych kul.

- Oczywiście zabierzemy ją na Ziemię, prawda - Uśmiechnęła się słabo - Na pewno wróci, jeśli nie, zniszczymy posąg, a następnie ją wskrzesimy.

Chłopak wyciągnął pierścień zza zbroi i zaczął mu się uważnie przyglądać. Jeśli to była prawda tym oto małym świecidełkiem mógł wyswobodzić towarzyszkę, a jeśli nie, to gdzie znajdzie ten właściwy pierścień, o którym wspomniał konający? Delikatnie przyłożył kamień sygnetu to metalu, jednak nic się nie wydarzyło. Bez dłuższego namysłu założył go na palec serdeczny uprzednio ściągając rękawicę. Ponownie przyłożył klejnot do amartzynu i ku jego zdumieniu zobaczył smużkę dymu, która z każdą sekundą powiększała się by w chwilę później sprawić, że cały stop rozpłynął się po gruncie. Osiemnastka była wolna.


***


*Amartzyn - Niezniszczalny stop metali wydobywanych z ziem Vitani. Tylko za pomocą ognia smoków można go roztopić. Od wieków nie wydobywany metal szlachetny.

*Isibo - Zniewoleni głównie przestępcy przez wywar rośliny Lyang. Charakteryzują się czerwoną barwą tęczówek. Po upływie od 2 miesięcy do pół roku zamieniają się w posągi, wysuszeni przez truciznę.

*Insini - Czerwonooki wyzwolony spod siły swego pana (osoby wstrzykującej truciznę Lyang) wciąż zarażony. Objawami przemiany są silne bóle głowy oraz piaszczysty kaszel.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.