Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

88. Syndykat Czerwonego Rekina

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2017-02-23 08:40:07
Aktualizowany:2017-02-19 01:17:07


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Wpatrywałam się w okno oczekując jakiegoś cudu. Ostatnimi czasy miałam coraz mniejszy zapał do walki. Trenowanie zaczynało być mozolne, jakbym robiła to z przymusu. W gruncie rzeczy nie ewoluowałam, a utrzymywałam stały poziom. Cóż, nawet Vegeta to zauważył. Kiedy mnie widział w pokoju grawitacyjnym przyglądał się moim ćwiczeniom i z niemal nadąsaną miną odwracał się plecami nie chcąc na to patrzeć. Chyba jedyną frajdą jaką miałam to zabawa z Trunksem oraz podziwianie jego małych kroczków do przodu. Fakt, że był młodzikiem i potrafił się przemienić w Super Saiyana był zdumiewający, na początku, lecz było to niezaprzeczalne - w normalnej formie był po prostu cienki, jak ja w jego wieku. Postanowiłam nie dzielić się tą informacją z bratem by utrzeć mu nosa. Zaproponowałam jego synowi dodatkowe lekcje w zamian za milczenie i pomimo jego wieku był w stanie dotrzymać obietnicy.

Wiedziałam, że muszę być gotowa na każdą ewentualność. Tak jak nie byłam przygotowana na nadejście Yonana, tak samo dałam podejść się bandzie Bojacka. Tych błędów nie powinnam była więcej powtarzać, oznaczałoby to, że nie potrafię się uczyć, oraz nie wyciągam żadnych wniosków. A kto jest lepszym nauczycielem od siebie samego? Tylko potężny przeciwnik.

Od samego rana córka Herkulesa dziwnie się na mnie patrzyła choć unikała mojego wzroku. Tego dnia mój przyjaciel był wolny od podejrzeń, miał małe wakacje, ale na jak długo? Zdawało się nawet, że jest uprzejma wobec niego. Jakże byłam zdumiona gdy pojawił się na dachu w zwykłych ciuchach: T-shirt i dresowe spodnie. Zupełnie odmieniło to jego wygląd. Z kujona stał się zwykłym nastolatkiem nie rzucającym się w oczy wszystkim tym co komentowali jego wygląd dnia każdego odkąd rozpoczęliśmy naukę w miejscu publicznym. Choć jeśli chodziło o moje mniemanie o normalnym stroju, cóż wychowałam się w świecie gdzie niemal wszyscy nosili ochronne zbroje dopasowane do ciała.

Wzdychając do dużego okna usłyszałam ciche pikanie nieopodal. Oczywiście był to dźwięk wynalazku, który znajdował się na nadgarstku Videl. Gohan mówił, że to urządzenie służy jako komórka, telefon wykorzystujący fale radiowe. Cokolwiek to znaczyło wiedziałam, że dzwonią do niej stróże pokoju w mieście i właśnie potrzebują jej pomocy, bo oni sami mimo że posiadają broń palną są bezsilni. Gdyby mieli ją na mnie wypróbować, nie dziwiłabym się, ale na zwykłych śmiertelnikach? Aż przykro mi się robiło, że na tej planecie ci który winni byli bronić ziemskiego życia byli tak beznadziejni. Wywróciłam oczami. Dziewczyna w pośpiechu wybiegła, a nauczycielka prowadząca bez problemu jej na to pozwoliła. W chwili gdy zamknęły się drzwi syn Goku wstał prosząc o wyjście do toalety. Na próżno. Strapiony, niedoceniony bohater usiadł na swoje miejsce z zatroskaną miną.

- No i się nie udało - zaśmiała się Erasa.

- Nasz biedny Son Gohan tym razem się nie wywinął - dodał zgryźliwie Sharpner - Biedaczysko.

Cicho parsknęłam. Doskonale wiedziałam dokąd zamierzał się wybrać czarnooki, i oczywiście byłam pewna, iż kobieta go nie wypuści choć ma idealne stopnie. Zbyt dużo razy interweniował w sprawy tego miasta. Nic dziwnego, że i sama córka pseudo bohatera miała go na uwadze. Jej koledzy na pewno o wszystkim informowali dziewczynę gdy ten znikał z zajęć. A przecież w toalecie nie siedzi się nie wiadomo ile i to za każdym razem.

Przyjaciel siedział niespokojnie na krześle nie mogąc skupić się na wykładzie. Słońce zza szyb przygrzewało moje lewe ramię więc spojrzałam ponownie za okno zastanawiając się. Gohana w żaden sposób nie dało się odwieść od ratowania i ingerowania w sprawy młodej Satan. Ostatnio często się o to kłóciliśmy, bo nie popierałam tej krucjaty. Zanim się pojawiliśmy w szkole radziła sobie przecież sama, a teraz ten nie chciał jej odstępować na krok, jakby obiecał komuś, że będzie jej tarczą. Wściekałam się o to. Najbardziej dobitnym jego argumentem jednak było, to że uratował jej życie gdy porwany autobus spadał w przepaść i gdyby nie on już jej między nami by nie było. Może jego to przekonywało, mnie jednak wcale. Nie interesowało mnie jej życie i gdybym mogła wzięłabym gumkę i usunęła ją ze swojego życia. Ot nie lubiłam tej wścibskiej dziewczyny.

Muzyka

Poczułam lekką wibrację, która z każdą chwilą przybierała na sile. Spojrzałam na przyjaciela siedzącego przede mną i dostrzegłam jak uporczywie trzęsie nogą. Przez myśl przeszło mi tylko jedno, ale nim zdążyłam coś powiedzieć zatrzęsły się posady i niemal wszyscy pospadali z krzeseł. Chcąc wykorzystać zamieszanie i nie małe przerażenie uczniów i pani profesor czarnowłosy zerwał się z krzesła. Tego było za wiele. Czy ten wariat nie rozumiał, że nie po to parę dni temu dawałam do zrozumienia Videl iż Gohan nie jest tym za kogo ona go uważa, a ten postanowił wszystko zepsuć tylko po to by mieć pewność, że niewinna i krucha niebieskooka nie potrzebuje jego wsparcia. Złapałam go za ramię mocno ściskając tak by się zatrzymał nie mogąc się wyszarpnąć bez użycia siły. Spojrzałam na niego groźnie ściągając przy tym usta. Byłam zła. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale jego oczy zrobiły się czarniejsze niż dotychczas. Złość niemal zniknęła, ale mimo tego nie mogłam pozwolić mu wyjść z sali. Nie tym razem. Puściłam jego ramię po czym chwyciłam za długopis i wbiłam go sobie w skórę w okolicy nadgarstka rozcinając ją, ale zachowując rozsądek.

- Pani profesor! - krzyknęłam - Muszę do pielęgniarki! Rozcięłam się.

Kobieta wciąż oszołomiona zaistniałą sytuacją usiadła blada na krzesło wycierając zimny pot z czoła jedwabną chusteczką.

- A, tak - jęknęła - Idź szybko. Niech cię opatrzy. Czy komuś coś się stało?

Zdumiony Gohan patrzył na mnie swoimi wielkimi oczyma nie wiedząc co uczynić, albo powiedzieć. Wyglądał jak posąg. Czy tak wyglądałam kiedy siła lyang mnie pochłonęła? Nie czekając ani chwili zaczęłam zbiegać z góry sali, rzucając chytre spojrzenie synowi Chi-Chi. Fakt, że się „oskalpowałam” był nad wyraz głupim pomysłem, ale na nic innego w tamtej chwili nie wpadłam i zanim mogłam opuścić szkolne mury musiałam mimo wszystko zajrzeć do higienistki. Nie marnując czasu popędziłam na drugi koniec korytarza i jak strzała zbiegłam na parter by znaleźć się pod odpowiednimi drzwiami. W końcu trwały lekcje, nikt mnie nie mógł zauważyć. Kobieta jednak się ociągała i byłam zmuszona wydrzeć się na nią. Zabrałam bandaż ze sobą i wybiegłam. Nie miałam czasu, zresztą musiałam jeszcze ustalić położenie nielubianej przeze mnie istoty by uświadomić głupiutkiego Gohana, że jego pomoc jest stuprocentowo zbyteczna, a incydent z autobusem wydarzył się raz i nie wróci. Ten na dachu mimo wszystko był drugim. W locie założyłam opatrunek po czym zmieniłam strój na zbroję Saiyańską i przywdziałam złote kolory. Gdy wyczułam cząstkę bycia czarnowłosej ruszyłam w tamtym kierunku. Zawisłam w powietrzu by się przyjrzeć sytuacji. Jakiś olbrzym w ohydnych spodenkach i grubych skarpetach postanowił sterroryzować miasto. Z tego co było mi wiadome chciał wyzwać na pojedynek samego Herkulesa lecz w dziwnych okolicznościach się nie pojawił. Oczywistym faktem było jego olbrzymie tchórzostwo, do którego się nie przyznawał. W jego imieniu stała tam rodzona córka. Wstyd. I on miał czelność nazywać się herosem. Toż to kpina. Videl właśnie rozpoczęła rozgrywkę zgrabnie kopiąc intruza w kark oraz lewe ramię. Facet się zasłonił, ale było widać jego lekkie zachwianie. To mogło być interesujące, a ja lubiłam sceny akcji. „Zeszłam” niżej by mieć doskonałą widoczność. Dziewczyna nie próżnowała, jej chyże akrobacje niemal powalały przeciwnika na kolana. Jednak będąc w wirze akcji nie dostrzegała, iż była na celownikach gangu „Rekina” i prawdopodobnie gdyby odniosła zwycięstwo mogłaby zarobić kulkę, i to nie jedną. Jakże moje zdumienie było ogromne gdy tak się stało, a ta niczym tancerka unikała pocisków skierowanych w jej nogi. Potrafiła jednak coś więcej niż się bić i tu musiałam chylić jej czoła, ale czy gdyby któryś z tych opryszków wycelował wyżej?

- Ej ty! - wrzasnął jeden z chudzielców o bujnych czarnych włosach - Zmiataj stąd!

Słowa musiały być skierowane do mnie gdyż wpatrywał się swoimi wielkimi, nieprzyjemnymi oczyma. Kpiarsko się uśmiechnęłam odwracając wzrok ponownie na walczących. Niestety koleś nie był w stanie ścierpieć mojej obecności, a przecież grzecznie stałam na niewysokim betonowym murku i wystrzelił we mnie salwę nic nie znaczących ołowianych pocisków. Wyłapałam je wszystkie, a następnie teatralnie wyrzuciłam je przed siebie z swoim pysznym uśmieszkiem. Czyżby ten człowiek chciał dostać ode mnie lekcję pokory? Zeskoczyłam z podestu robiąc salto w przód lądując niemal przed jego twarzą.

- Nie chciej mnie wkurzyć, robaku - syknęłam wciąż się szczerząc - Nie radzę ci.

Jego twarz zdradzała przerażenie, jednak po chwili poczerwieniał ze złości i postanowił wymierzyć cios prosto w moją głowę. Na próżno się fatygował. Złapałam jego pięść tuż przed nosem po czym wykręciłam ją w mniej niż sekundę łamiąc jakąś kość. Mężczyzna zawył w bólu i upadł na kolana niemal szlochając jak dziecko.

- Ostrzegałam cię - rzuciłam lekko - Nigdy więcej tą ręką nie potraktujesz nikogo w ten sposób. Mam nadzieję.

W odwecie trzech następnych rzuciło się w moją stronę, a gdy znaleźli się stosunkowo blisko zdematerializowałam się za ich plecami i każdemu z osobna wymierzyłam solidnego jak na ich moce kopniaka w zad. Nie musiałam przecież robić im krzywdy. Mieli po prostu się mnie bać to wszystko.

- Co tu robisz!? - zawołała Videl.

W tej chwili zbierała się z krzaków po upadku i prawdopodobnie teraz mnie dostrzegła. Widać było, że jest zła. Jej mina mówiła wszystko. Cóż, też nie posiadałam się z radości przybywając w to miejsce, ale wolałam znaleźć się tu niż pozwolić na to Gohanowi. Nie o to przecież walczyłam każdego dnia.

- Nie potrzebuje twojej pomocy! - była nad wyraz oburzona - Nikt cię tu nie prosił.

- Nie przyszłam ci pomagać - odrzekłam podchodząc bliżej kopiąc przy tym pierwszego przeciwnika - Chciałam popatrzeć, a ci panowie sami prosili się o lanie. Kontynuujcie. Nie przejmujcie się mną.

Puściłam jej figlarnie oczko w teatralny sposób ustępując miejsca na „scenie”. Niebieskooka spojrzała na mnie dziwnie, tak samo jak jej oprawca. Czułam się jak na jakieś paradzie. Wszyscy, włącznie ze służbami prawa zamilkli na moment. Było słychać jedynie jęki pokonanych i trzaskające iskry z palącego się radiowozu, który tarasował wejście do gmachu burmistrza. Jaką miałam ochotę poczuć wiatr we włosach, jednak tego dnia było bezwietrznie i dość sucho. Oblizałam wargi ruszając w stronę administratora tego miasta. Wciąż był uwiązany i przerażony całą sytuacją. A który zakładnik by nie był? W chwili gdy rozwiązywałam grubego ziemianina córka Herkulesa wpadła w sidła olbrzyma. Coś mnie rwało by jej pomóc, ale czy miałam zamiar to zrobić? Czyż moim zadaniem nie było udowodnić Gohanowi, że się myli? Stałam więc na baczność wpatrując się w walczących.

- Panienko, pomóż Videl - szepnął przerażony mężczyzna.

- Sama sobie poradzi, zobaczysz.

Po tych słowach kolejny bandzior postanowił mnie sprzątnąć i wycelował jakąś rakietę w naszym kierunku, bez chwili zawahania siłą KI skierowałam jej tor w niebo, a następnie wystrzeliłam maleńki pocisk by ją zdetonować. Teoretycznie mogłam posłać ją wprost w tamtego typa, jednak byłam pewna, że rozwalę ją na jego obrzydliwej twarzy i będą z tego tytułu problemy. Mogłabym zostać mordercą w mediach, a Bulma by mi tego nie darowała. Prawdopodobnie wybuch zdezorientował drągala i niebieskooka wykorzystała moment by powalić przeciwnika na łopatki. A może zrobiła to sama? Nie miałam ochoty wnikać w szczegóły. Sytuacja była opanowana, mogłam się zbierać z powrotem do szkoły. Miałam nadzieję, że tym razem przyjaciel mi uwierzy, że nie musi być na każde zawołanie by dbać o życie tej dziewczyny i przy okazji psuć sobie pseudo wizerunek Wzbiłam się w powietrze i kiedy miałam nabrać prędkości usłyszałam za sobą wołanie:

- Chciałam ci podziękować - ostrożnie wypowiedziała dziewczyna w kucykach - Mimo wszystko i cieszę się, że pozwoliłaś mi działać samej.

Prychnęłam z uśmiechem na twarzy nie wypowiadając ani słowa. Czy musiałam w ogóle coś mówić? Dziewczyna podziękowała mi za jakąś tam pomoc, a mnie była jej wdzięczność zbędna. Ruszyłam do szkoły Pomarańczowej Gwiazdy, a mój powrót nikogo nie zdziwił, ani nie wzbudzał podejrzeń. Opatrunek zdążył nieco nasiąknąć więc śmiało mogłam powiedzieć o trudnościach zatamowania krwotoku, co usprawiedliwiało moją nieobecność. Z resztą w przeciwieństwie do syna Goku nie odwiedzałam toalety. W tej chwili wydało mi się to całkiem zabawne. Zajmując swoje miejsce Son Gohan wpatrywał się we mnie z taką nerwicą, iż śmiałam twierdzić, że lada chwila eksploduje. Tylko tego tutaj brakowało.

- Sytuacja opanowałam - zaśmiałam się cicho - Nikt dzisiaj nie umrze.

Chłopak odetchnął niemal kładąc się na ławce, za to Erasa była bardziej zainteresowana mną niż podejrzanym zachowaniem kolegi z ławki.

- Mocno się zraniłaś? - zapytała - Dobrze, że nic ci nie jest.

Uśmiechnęłam się do niej niewinnie. Tym razem dopięłam swego, a przykrywka była idealna. Teraz jedynie musiałam wrócić do domu i porządnie odkazić ranę by nie dopuścić do infekcji, a już na pewno do powstania blizny. Przynajmniej w długich rękawicach nie było widać mojej małej dysfunkcji, która byłaby pomocna dla Vid w rozwikłaniu zagadki księżniczki Saiyan, albo Sajpan jak wolała mawiać.


***


Było już późne popołudnie. Siedzieliśmy na dachu Capsule Corporation wpatrując się w różowiejące chmury. Zrobiło się nieco chłodniej niż za dnia więc w końcu można było się zrelaksować. Każdą wolną chwilę od idiotycznych szkolnych obowiązków spędzałam właśnie tutaj, kiedy nie trenowałam. Z resztą przesiadywaliśmy tu z Gohanem już tyle lat i wciąż nam się nie nudziło. To miejsce w jakiś sposób było magiczne. Tu rozwiązywaliśmy nasze spory i zwykle dochodziliśmy do porozumienia. Choć nie zawsze było to widoczne w oczach Son Gohana. Od dłuższego czasu rozwodziliśmy się na temat córki Satana i o tym jak bardzo nie potrzebuje ona jego ingerencji we wszystko.

Muzyka

- Dlaczego tak o to walczysz? - zapytał w końcu.

- Jak to dlaczego? - zirytowałam się - Czy nie naszym zadaniem jest udawanie zwykłych ziemian?

- Do czego zmierzasz?

- A do tego, że lada chwila zostaniesz zdemaskowany i nici z ciszy i spokoju! - Warknęłam zrywając się na nogi - Czy nie chciałeś uniknąć rozgłosu by twoja rodzina żyła w spokoju?

Chłopak objął mnie smutnym spojrzeniem. Nie wiedziałam co go tak dotknęło. Czy mój nacisk na odizolowanie się od koleżanki z klasy, czy fakt iż przypomniałam mu jaki był jego cel. Spuścił głowę wpatrując się w swoje czerwone trampki, zresztą mało wygodne buty. Czułam się zdesperowana. Czy on nie rozumiał, co robi? Czy to było takie trudne? Przed oczami zamajaczył mi obraz nieugiętej Bulmy próbującej wbić do mojej głowy sposób zachowania na tej planecie. Długo wykłócałam się z nią o to kim jestem, a kogo mam udawać. Przecież w końcu wygrała, a teraz to ja musiałam wciskać tę ściemę przyjacielowi niemal na każdym kroku. Czy to nie on powinien mnie od tego ratować?

- Nic nie rozumiesz - jęknęłam.

- To ty nic nie rozumiesz, Saro - obruszył się - Doskonale wiesz jaki jestem! Nie rozumiesz, że nie potrafię patrzeć na czyjąś krzywdę? Że każdego dnia boję się o życia innych ludzi?

Więc teraz zasłaniał się istnieniami Ziemi?? Czy on właśnie usiłował wmówić mi, że to nie chodzi tylko o Videl? Dlaczego jednak uważałam, że jest inaczej? Jakim cudem czułam iż to na niej skupia się jego uwaga? Przecież nie lata od rana do nocy po okolicy szukając bandziorów i terrorystów, a zwyczajnie podąża za córką pseudo bohatera. Zdenerwowałam się.

- Albo się uspokoisz, albo sama powiem jej o wszystkim! - rzuciłam oschle - To kim jestem także! Chcesz bym zepsuła wszystko o czym mówiła Bulma i twoja matka? Zrobię to!

Gohan zrobił wielkie oczy, a jego mina zdradzała ogromne zaskoczenie. Miałam uczucie, że miota się z jakąś odpowiedzią, jakby nie wiedział, która będzie właściwa. Ostatnimi czasy nie poznawałam go, jakby ktoś rzucił na niego urok, w dodatku irytujący.

- Oszalałaś? - jęknął w końcu - Co się z tobą dzieje? Nie poznaje cie…

Vice versa, pomyślałam spoglądając na niego w gniewie. Podeszłam do niego bliżej uważnie się przyglądając, ten zaś zrobił krok za siebie lekko odchylając się w tył. Był równie spięty.

- Najpierw wszyscy wciskają mi bajeczkę jaką mam sprzedawać Ziemianom, a teraz ty pozwalasz jednej z nich wejść w ten świat, który tak skrzętnie ukrywamy - warknęłam - Myślisz, że chcę tego? Że nie chciałam na przykład złamać ręki temu blondasowi i to dwoma palcami? - cisnęłam palcem w jego tors - Nie bawi mnie to. Chcesz się dzielić sekretami? Zrobię to za ciebie.

Próbował zabrać głos jednak pokręciłam głową i bez słowa zeskoczyłam z dachu po czym wróciłam do domu. Nie miałam ani chwili dłużej ochoty z nim na ten temat rozmawiać. Byłam bardzo zniesmaczona, jeśli miałam używać łagodnego określenia. Wracając do swojego pokoju żałowałam, że mieszkałam na ziemi, że moje życie stało się iście nie Saiyańskie. W ogóle odechciało mi się przebywać w tym złudnym świecie. Nawet nie zdjęłam butów kiedy rzuciłam się na łóżko by trochę pomyśleć, albo po prostu oczyścić umysł? Każdy dzień obcowania z Ziemianami doprowadzał mnie do białej gorączki. Zaczęłam się zastanawiać co robiła moja inna wersja? Za pewne była sobą i wojowała we wszechświecie wraz z poddanymi. Jednak ilekroć wspominałam Vegetę dochodziło do mnie, że mój świat już dawno przestał istnieć. Zakryłam poduszką twarz usiłując zasnąć.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.