Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
91. W drodze na turniej
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2017-05-22 21:28:01 |
Aktualizowany: | 2017-05-22 21:28:01 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
Jego wzrok. Cwany, wściekły i jeszcze bardziej pewny siebie, jak nigdy dotąd. Osiągnął nowy pułap, jednak nie wiedział jak wykorzystać tę moc. W tym momencie mógł czuć się jak bóg, jednak, jego ciało nie znało jeszcze swoich możliwości. Ja to wiedziałam, on niestety, jeszcze nie. Mógł być w tym momencie moją marionetką, jednak moja wściekłość w pewnym stopniu gdzieś odleciała i liczyło się dla mnie tylko to, by mój brat, książę Saiyanów stał się osobą potężną, kimś więcej niż książę jakim mogli sobie wyobrazić Saiyanie zanim by polegli lata temu. Zawsze marzyłam i za razem wierzyłam, że Vegeta jest najsilniejszą istotą we wszechświecie. Niestety, a może „stety”, bo dzięki niemu wyswobodził się z tyrani i morderczych nawyków tylko i wyłącznie poprzez silniejszego, a jednak podpadającemu do trzeciej kategorii wojownikowi, imieniem Goku. Prawdopodobnie gdyby nie on, nie byłabym tym kim jestem. Vegeta by zginął a ja byłabym mordercą. Może i by mój brat by przeżył i nie poznał lepiej ojca Gohana, też bym zabijała i to w imię mroźnej rasy. Na samą myśl robiło mi się zimniej niż na Aracnum.* Jednak byłam pewna, że w Sayańskiej duszy jest więcej ciepła niźli w innych rasach. Póki co byłam nieomylna. Może i byliśmy oziębłą rasą jednak gorąca i zapału w nas nie brakowało. Byliśmy zaprzysiężeni walce i oddani honorze planety, nie ważne ile mieliśmy lat.
- Będziemy sie bawić, czy wreszcie pokażesz mi tak na prawdę, na co cie stać? - tupnął książę lekko poirytowany.
Było widać, że marzy o przetestowaniu swojej mocy, której był tak samo pewny gdy Gohan powstrzymywał Komórczaka, a w której, ja myślałam że jestem w stanie poradzić sobie z Freezerem będąc zwykłym wściekłym czarnowłosym Saiyanem. Każdego dnia gubiła nas durna pycha, a i tak Kosmiczny Wojownik nie potrafił się jej wyzbyć. Często starałam się być bardziej ludzka niż Saiyanska, jednak było to trudniejsze niż nie zabicie samego Baaty, w chwili obecnej.
Ostatnimi dni zastanawiałam się jakie by moje życie było gdybym pozostała w armii Freezera, gdybym nie szukała na siłę martwego brata i może przy okazji szczęścia zlikwidowała, albo porządnie poraniła Trunksa z przyszłości. Czasem miałam dziwne noce gdzie pękają lustra z niewiadomej przyczyny. Czasem stał tam Changeling o krwistych oczach, czasem był nim Komórczak i Yonan albo Bojack, ale ostatnio za lustrzanym odbiciem był nie kto inny jak sam Gohan. Te ostatnie sny przeżerał nie strach, a gniew i rozgoryczenie. Często ku swojemu zdziwieniu po obudzeniu szukałam jakiegoś rozwiązania gdzie przy każdego rodzaju wroga nie miałam wątpliwości odnośnie snów, potrafiłam każdy odpowiednio zinterpretować mimo, że odnosiły się do wielu lat wstecz. Te jednak były świeże i uporczywie raniące. Byłam Saiyanką i wiedziałam, że naszą dewizą jest siła i zniszczenie, w szczególności wrogów, jednak tu, na Ziemi, tu w „objęciach” Gohana z roku na rok stawałam się kimś kogo nie znałam i o to byłam zagubiona w nieznanych myślach i dziwacznych uczuciach, o których wspomniała mi wstrętna Bulma, nie zdążając wytłumaczyć krok po kroku jak się z nimi obyć, albo jak je wyeliminować. Ja jako saiyanin wiedząc, że coś się we mnie zmienia nie koniecznie na dobre, wcale na lepszego wojownika powinnam pozbywać nię wszelakich symptomów.
Muzyka
Trafiłam rozpędzonego Vegetę w łuk brwiowy, niemal w sam koniec. Chciał zasadzić mi bombę prosto w twarz, ale tego uniku nauczyłam się po iluś tam razach z Freezerem. Ostatnim było starcie z przeszłości. O wcześniejszych latach starałam się nie rozmawiać i nie pamiętać.
Odskoczyłam w tył starając się ogarnąć myśl,i co jakiś czas łapałam się na rozmyślaniu o Gohanie i jego nowej przyjaciółce. Jego przyszłej kobiety, jak to było już zapisane. Starałam się nie myśleć o tym, a jednak wciąż do tego wracałam i na różne sposoby opowiadałam historyjkę od nowa. Dlaczego dręczyłam samą siebie? Jaki był sens?
Kolejny raz tracąc czujność zarobiłam kopniaka w plecy od brata. Upadłam na ziemię rozcinając sobie brodę. Wściekle zacisnęłam pięść z niewielką ilością suchego pyłu. Po raz kolejny zapomniałam gdzie jestem, że walczę nie z wiatrakiem, a z własnym braciszkiem.
- Też mi księżniczka - prychnął Vegeta - Siły cię opuściły? Nad czym tak rozmyślasz?
Delikatnie odwróciłam głowę w jego stronę, jednak nie dostrzegłam jego twarzy ,a kolana odziane w granatowy materiał. Zmrużyłam oczy i zaczęłam się niedbale podnosić. Chciałam wszystko idealnie zaplanować, tak jak planowałam zniszczyć Videl. /otarłam brodę z nadmiaru krwi. Niespodziewanie wyrzuciłam pył prosto w oczy Saiyana i odskoczyłam w tył, w niebo wystrzeliwując salwę małych pocisków. Gdy opadły tumany kurzu dostrzegłam zadowoloną twarz Vegety, który nic sobie nie zrobił z mojego ataku. Ruszyłam więc na niego z impetem wyrzucając pięść prosto w jego nos. Zablokował mnie zgrabnie jedną ręką. Spojrzał w moje oczy i jakby mówił bezdźwięcznie: Nie wiesz z kim masz do czynienia. Oczywiście, że nie znałam jego możliwości, jedynie mogłam się domyślać, że jest na moim poziomie, albo słabszy, bądź silniejszy. Tylko w walce byłam w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Kolejny raz musiałam odskoczyć w tył, jednak tym razem złapał mnie za kostkę i zaczął szalenie szybko okręcać tak, że niemal zebrało mnie na mdłości. Pozostało mi czekać, aż mną rzuci. Jednak postanowiłam się nie poddawać i nieudolnie próbowałam dosięgnąć jego rąk zaciśniętych na nodze. Bezskutecznie, jego prędkość nie pozwalała mi na zgięcie się w pół. Wyrzucił mnie w niebo choć spodziewałam się, że wbije mnie w ziemie. Jednak nim zdołałam zapanować nad swoim ciałem książę pojawił się za mną i oburącz przywalił mi w głowę. Runęłam na ziemie tworząc gigantyczny krater. Nieopodal trzasnął piorun.
- Cholera - wydukałam plując krwią - Jest dobry.
Nie czekając na niego uformowałam potężną kulę energetyczną po czym wystrzeliłam ją w swojego przeciwnika. Złotowłosy uczynił to samo by chwilę później rozpocząć starcie na moce. Szkarłatny promień mieszał się z fioletowym tworząc mieszankę wybuchową. Trwało to dłuższą chwilę. Co jakiś czas szarpał się w moją stronę piekielny promień usiłując zwalić z nóg, ale nie poddawałam się. Nie chciałam przegrać, ale tego dnia nie potrafiłam skupić się na prawdziwej walce. Wciąż wracałam do torturujących mnie zdarzeń. To była chwila nieuwagi… Promień księcia dopadł mnie i posłał na łopatki. Leżałam oszołomiona nie do końca wiedząc co się stało. Łapiąc szybki oddech poczułam ból w klatce piersiowej nie pozwalał mi swobodnie oddychać. Zamknęłam powoli zmęczone powieki.
Pierwszy raz od lat przegrałam z własnym bratem, właściwie poddałam się nie mogąc zapanować nad swoją energią.
Minął czas, długo oczekiwany z resztą. Nadeszła wielka chwila w której miał nadejść niezapomniany dotąd turniej sztuk walk. Na wyspę poleciałam sama. Nie chciałam lecieć cudacznym transportowcem Bulmy z tym, który złamał mi rzekomo serce. Każda chwila, w której musiałabym spędzać z nim czas robiąc pozory, albo sceny była ponad moje siły. Nie mogłabym stać lub siedzieć tam bez żadnej awantury. Z resztą na samą myśl o widoku jego karku… Miałam ochotę go przetrącić.
- A ty co? - burknął zaciekawiony Szatan.
- Co ja? - fuknęłam.
Siedział na dachu transportowca oszczędzając siły, lecz nie miał zamiaru wchodzić do środka. Wylądowałam obok niego tym samym pozwalając Bulmie doprowadzić nas do finalnego miejsca podróży.
- Nie siedzisz z resztą?
- Nie. Ktoś tam niżej nie odpowiada mi - palnęłam od niechcenia - Mogłabym go skrzywdzić. Jeszcze przed tym durnym turniejem.
Mężczyzna z założonymi rękoma tylko westchnął spoglądając na mnie jednym i to przymrużonym okiem. Wciąż trenował, koncentrował w sobie moc, choć wyglądał na oazę spokoju, kiedy to ja byłam prawie wybuchającym wulkanem. W końcu dolecieliśmy na kolorową i zawaloną ludźmi wyspę. Dosłownie samoloty, samochody i inne pojazdy latające oblegały niebo niczym muchy nad padliną. Po prostu chciało się wyciągnąć przed siebie dłoń, wystrzelić salwę niewielkich pocisków i wysadzić ich jak chwasty w ogródku. Nie spiesząc się ani trochę zeskoczyłam z dachu i ruszyłam w głąb wyspy nie czekając na pasażerów pojazdu latającego Bulmy. Przede mną było naście godzin, w których musiałam ich znosić.
Nasze spojrzenia się spotkały. Nie widzieliśmy się przez cały czas, w którym trwały przygotowania do tego durnego turnieju. Miałam nadzieję, że przy tej dziewczynie nie osiągnął żadnych postępów i nie będzie w stanie mnie pokonać kiedy zadam potężny cios jego nowej przyjaciółce. Zasłużył sobie na to. Każdego dnia przy zdrowych zmysłach trzymała mnie myśl, że nadejdzie słodka zemsta i tym razem Son Gohan zrozumie, że z Saiyańską Księżniczką się nie zadziera. Złamał moje serce, rozsypał w drobny mak, więc nie powinien oczekiwać ode mnie niczego. Był wszak mi wszystkim…
Moje spojrzenie było zimne i puste. Nie chciałam by w tej chwili wyczytał we mnie gniew i w razie czego ostrzegł dziewczynę, albo nie daj boże stanął w jej obronie. Skoro trenowała i postanowiła w targnąć między nas bez mojego pozwolenia… On zaś był speszony, jakby smutny. Teoretycznie nie mógł na mnie patrzeć. Czyżbym była w jego oczach kreaturą, czy może jednak obawiał się, że to co między nami było i mogło przepadło raz na zawsze? On dla mnie już nie istniał. Złość jaka panowała w moim sercu nie miała ochoty z nim pertraktować. Żadnych taryf ulgowych. Wszystko co było już zniknęło, przepadło. Stałam tu i teraz tylko dlatego, że wszyscy byli przyjaciółmi Goku, który lada chwila miał się pojawić. Vegeta ukradkiem spojrzał na mnie i zaobserwował jak patrzę na syna jego rywala, a za razem kompana. Ja niegdyś najlepsza, jedyna kumpela tego pół Saiyana dziś chciałam rozszarpać go w równej walce, o ile ten nie spoczął na laurach bawiąc się w ziemski trening dla słabeuszy.
Bulma ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę z Brajlą na rękach witała się ze starymi przyjaciółmi, Vegeta stał ze mną z tyłu udając, że nie interesują go ci ludzie, zaś Trunks podbiegł do swojego kamrata Gotena wesoło podskakując. Zaraz miały zacząć się zapisy do turnieju. Byłam tymczasowo odziana w białą bluzkę z długim rękawkiem i jeansy. Strój uszykowany przez prezeskę Capsule Corp czekał na swoją kolej w ukryciu i w nosie miałam czy mnie ktoś rozpozna czy nie. Jak mówiłam nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, a Bulma musiała się z tym pogodzić inaczej mogłabym wysadzić cały jej majątek w powietrze. Wiedziała, że moja agresja rosła z każdym dniem i ciężko wzdychała nad moją niedolą, którą sama wyrzuciłam gdzieś w kąt. Miałam wszak nowe priorytety.
Kątem oka spojrzałam na syna Goku, który także ukradkiem mnie obserwował. Niczego nie byłam mu winna, to On powinien błagać mnie o litość. Złośliwie się uśmiechając odwróciłam się do niego, a ten ze strachem odskoczył delikatnie w tył, a następnie odwrócił głowę jakby czegoś szukał w tłumie.
- Faktycznie - szepnął Vegeta - Jesteś na niego cięta jak żyleta.
Odpowiedziałam mu tylko wściekłym spojrzeniem. Książę w przeciwieństwie do mnie był w szampańskim nastroju. Odkąd osiągnął drugi poziom Super Wojownika puszył się jeszcze bardziej, a możliwość pokazana się Son Goku była niemal obowiązkiem. Za pewne chciał zrobić na nim wrażenie, o ile tamten nie miał lepszego asa w rękawie. Nie było go przecież ponad siedem lat, musiał coś osiągnąć, prawda?
Zebrani zaczęli się zastanawiać gdzie podziewa się mężczyzna matki Gotena i kiedy mieli rozejść się by go poszukać pojawił się jak grom z nieba centralnie przede mną stojąc tyłem. Oczy zebranych niemal napłynęły łzami. Nawet Bulma była podekscytowana jak dziecko gdy zobaczyła tego wojownika. Stojąc jak słupy witali się z nim po kolei i tylko Kotek Yamchy był odporny na osłupienie i latał jak szalony w lewo i w prawo pokazując jak bardzo się cieszy. Kilka żałosnych scen wzruszenia, a ja stałam jak stałam z założonymi rękoma na piersi, wyglądając jak kopia swojego brata. Machnęłam parę razy ogonem niecierpliwiąc się. Tak bardzo chciałam się znaleźć już na macie.
Kilka osób z Gohanem niemal staranowało Goku z podekscytowania, tylko Chi-Chi z młodszym synem stała kawałek dalej szeroko się uśmiechając do swojego partnera zaś mały chował się jak tchórz za spódnicą matki.
- Tęskniłam - jęknęła kobieta.
- Ja również Chi-Chi - odpowiedział z uśmiechem wpatrując się w nią wielkimi oczyma.
Odsunął od siebie gawiedź przyjaciół i ruszył w stronę swojej kobiety, jednak gdy dostrzegł małego chłopca, niemal jego miniaturową kopię przystanął.
- To jest twój tata - zawołała podekscytowana - Przywitaj się, Son Goten.
Mina zaskoczonego Saiyana była ogromna, niemal ugięły się przed nim nogi. Z początku onieśmielony chłopiec ani myślał podejść do nowopoznanego ojca, lecz po chwili ściskał go roniąc niemal łzy szczęścia. Wpatrywałam się w ten obrazek dłuższą chwilę. On dopiero poznał swojego tatę, a ja nawet nie pamiętałam jak wyglądał mój własny. Nawet nie dźwięczał mi jego głos w głowie. Niemal zrobiło mi się przykro, jednak nie było na to właściwie czasu. Teraz byłam na tej przeklętej wyspie. Stara wiedźma siedząca na kryształowej kuli krążyła wokół nowoprzybyłego przypominając mu iż ma 24 godziny na Ziemi. Ruszyliśmy więc zapisać się na zawody by w końcu wziąć w nich udział. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że poza samymi zapisami odbyć się musi eliminacja gdyż kandydatów na stanowisko mistrza jest więcej niż kiedykolwiek. Gdy przyszła kolej Son Gohana i przedstawił się jako Międzygalaktyczny Wojownik omal nie wyskoczyłam z butów, choć raczej z takich byłoby ciężko. Obaj mężczyźni z recepcji podrapali się po głowie zastanawiając się pewnie, ilu jeszcze przebierańców zgłosi się na turniej z kosmicznym imieniem.
- Saiyman - rzekłam opierając się o ich niewielki stoliczek - Zapisz pan - Saiyman.
Chłopak w okularach spojrzał na mnie niepewnie. A mężczyzna z długopisem w ręce zastanawiał się co ma zrobić i gapił się na rzekomego Saiymana czy też Międzygalaktycznego Kłusownika.
- W sumie podoba mi się, dzięki! - zawołał poprawiając okulary - Nawet lepsze.
- To oczywiste - rzuciłam sucho - Zapisz pan i mnie.
- T-to ty także bierzesz udział w turnieju - były przyjaciel był oszołomiony - Mówiłaś, że…
- Mówiłam, mówiłam - rzuciłam niedbale - Różne rzeczy mówię. Mam zamiar was wszystkich pokonać.
Dodałam się na zawody pod nazwą Księżniczki Saiyanów. Tak jak Gohan, nie podałam swojego imienia, z resztą nikt nie musiał wiedzieć kim jestem w tej chwili. Kiedy przyszła pora na chłopców dowiedzieliśmy się, że osoby poniżej piętnastego roku życia nie mogą walczyć z dorosłymi. Cóż, przynajmniej ich nie musiałam lać i mieli szanse stoczyć ze sobą walkę. Teraz gdy Goten umiał latać miał większe atuty na pokonanie mego bratanka. Jednak byli rozczarowani regulaminem i braku możliwości zmierzenia się z dorosłymi. Nie ważne ile kto miał lat, jaką dysponuje techniką, moim zadaniem było zemścić się, oraz pokonać najsilniejszego rywala i wtedy nabraliby szacunku do mojej osoby, również tu na Ziemi.
Wreszcie kazano ruszyć nam do szatni by przygotować się do eliminacji. Rozeszliśmy się, ja ruszyłam przodem, a za mną podążył Vegeta z Szatanem. Też chcieli mieć już wszystko uszykowane i rozpocząć całą maskaradę. Zostałam uprzedzona, że nie powinniśmy pokazywać swoich nad wyraz umiejętności by nie przestraszyć ziemian, więc przemiany były zabronione. W nosie miałam ten ich plan gdyż startowałam już na poziomie pierwszym. Nie musieli o tym wiedzieć w tej chwili, a transformacji jako tako by nie było. Wszędzie panoszyli się ludzie, dzieci a nawet zwierzęta. Gwar i wrzaski nie miały końca. Co jakiś czas ktoś wołał przez megafon by komunikaty były dobrze zrozumiałe dla przybywających uczestników. W końcu dotarliśmy na miejsce eliminacji gdzie blond włosa kobieta z mikrofonem w ręce próbowała wyciągnąć od nas jakiś komentarz. Nawet na nią nie spojrzeliśmy. Po cholerę mielibyśmy z nią dyskutować? Przecież i tak nie zrozumiała by naszego powodu. My, chcieliśmy się zmierzyć między sobą bez możliwości „nadprzyrodzonych”. Po założeniu poprzez kliknięcie koralika perfekcyjnego stroju do walki ruszyłam w drogę na matę na której można było przygotować się do walki. Przechodząc przez ciemny zaułek użyłam transformacji by na miejsce dotrzeć już jako pełnoprawna zawodniczka. Złote włosy sterczały jak zawsze, a aura znikła nie okazując żadnych oznak odmienności, tylko ogon wesoło podskakiwał mogąc ujawnić się światu. Dziś nie było Sary, uczennicy liceum Pomarańczowej gwiazdy, teraz jej miejsce zajęła pełnoprawna Księżniczka Saiyanów, najsilniejsza kobieta na tej przeklętej planecie. W końcu pojawił się Vegeta, a za nim cała reszta. Książę stanął plecami do znajomych, C18 także nie pokazywała zainteresowania innymi, ja zaś stałam nieco dalej prawdopodobnie nie zauważona przez niektórych. Nie umknęłam jednak uwadze brata. Moja podniesiona moc, choć wyciszona możliwie jak najmniej i tak mnie zdradzała. Mężczyzna zrobił głupkowatą minę i niemal usłyszałam jak prycha choć było to nie możliwe z powodu sporej odległości. Póki co nigdzie nie dostrzegałam swojego wroga numer jeden. Jednak długo nie musiałam czekać. Gdy jej ojciec - pierrot odstawił szopkę wśród swoich wiernych fanów a za nim stała właśnie dziewczyna obcięta na krótko. Czyżby nią była Videl? Ostatni raz gdy się widziałyśmy była uczesana w dwa długie kuce. Szczerze powiedziawszy w poprzedniej fryzurze było jej ładniej, teraz przypominała faceta o dużych babskich niebieskich oczach. Nie wyglądała na pocieszoną w towarzystwie ojca pajaca, i słusznie. Ciekawa byłam jak przetrawiła moje słowa i czy w ogóle były dla niej prawdziwe.
W końcu zaczęło się. Jeden z organizatorów wprowadził zebranych w szczegóły turnieju, gdzie zgłosiło się około dwustu zawodników. Nie mało, lecz 99% z tego było pachołkami do pokonania zaledwie dmuchnięciem z ust. Cieniasy. Osobną liczbę stanowiła garstka młodzików, do której niestety musieli się zaliczać Saiyańscy chłopcy. Z całej tej maskarady miało stanąć na arenę szesnastu zawodników. Wyciągnęłam obie ręce przed siebie sprawdzając czy mam wszystkie palce. Ja, Vegeta, C18, Kuririn, Goku, Szatan, Son Gohan i na pewno jego nowa przyjaciółka byliśmy w pierwszych progach. Czyli było jeszcze ośmioro zawodników. Z resztą i tak nie potrafiliby nam dorównać, nie mogliby mnie doścignąć!
- Och. Zapomniałam, o dziewiątym, ten idiota z okropną fryzurą - palnęłam się teatralnie w czoło.
Gwar był tutaj niesamowity. Niektórzy podczas rozgrzewek spocili się i uwalniali ze swoich ciał nieprzyjemne zapachy, nic czego można by sobie życzyć. Chwyciłam gumkową bransoletę i zdjęłam ją z nadgarstka. Taka mała pierdułka a jaka użyteczna. Spięłam włosy wysoko by podczas turnieju mieć pewność, że jej nie uszkodzę przywalając komuś w nos. Praktyczna to może ona nie była w tej chwili gdy moje włosy i tak sterczały w niebo, z resztą nie tak ostentacyjnie jak na poziomie drugim, ale zawsze coś.
- Mieliśmy nie używać transformacji - zauważył Son Gohan podchodząc do mnie niepewnie - Czemu mnie unikasz?
Nie widziałam jego wzroku zza czarnych szkiełek. Spojrzałam na niego od niechcenia. Z powrotem założyłam ręce na piersi. Na pierwsze pytanie mogłam odpowiedzieć, na drugie musiał poczekać. Miałam mu zdradzić, że omijam go dla jego własnego dobra? Że nie chcę go przypadkiem zabić gdy zobaczę go z tą dziewuchą?
- Boisz się, że przegrasz? - sarknęłam - Jestem Wojowniczką z Saiyańskiego rodu, jak myślisz? Teraz mnie nie poznają te błazny, a w naturalnych barwach od razu wezmą mnie, z resztą ja się nikogo nie obawiam. Zwłaszcza ciebie, pół Saiyanie.
Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w niego z pogardą, a ręka mnie swędziała by zdjąć mu te idiotyczne okulary za pomocą niewielkiej ilości siły. Jednak nie byłam na tyle bezczelna by właśnie sprzedać jego tajną informację, jaką jest anonimowość. Jego mina stwierdzała, że jest zdumiony moim podejściem do niego. Czyżby zapomniał, że nie byliśmy już tymi samymi istotami co kiedyś? Teraz mogłabym pozwolić mu zginąć, a nie jak kiedyś, samemu się podłożyć. Osobiście wolałabym własnoręcznie zadać mu ostateczny cios, by wiedział, że ze mną się nie zadziera, że nie łamie się mojego zniszczonego serca.
- Ciekawa jestem czy twoja nowa przyjaciółka dotrzymuje sekretu - rzuciłam na odchodne odwracając się do niego plecami - Powodzenia.
Zostawiłam nastolatka samemu sobie ruszając do kolejki by przywalić najdelikatniej jak się da w tę idiotyczną maszynę punktową o której przed sekundą mówił jeden z tutejszych. I pomyśleć, że te słabeusze musiały uderzać w to z całych sił. Wynikiem bazowym miała być siła ciosu Herkulesa. Zachciało mi się rzygać na jego widok. Zacisnęłam pięść w nadziei, że osobą która go obije będę właśnie ja. Pewny siebie pseudo bohater zrzucił z siebie swoją białą jak śnieg pelerynę i uniósł w niebo swój pas, podobnież mistrza świata. Ludzie wiwatowali jak szaleni a wraz z nimi jego głupia córka. Sama podsycała całe towarzystwo do aprobaty największego kłamcy we wszechświecie. Kiedy stanął już przed machiną zaczęły się wygibasy a jak jebnął mostek miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Rozległy się trzaski fleszy ,a chwilę później wszystkie eksplodowały. Prawdopodobnie jeden z naszych zniszczył osprzętowania i miałam nadzieję, że uważał jak ja, iż temu pajacowi należy się lanie. Ludzie zniecierpliwieni spoglądali na zakałę ludzkości, aż zada cios maszynie by oszacować granicę z jaką siłą można zakwalifikować się do kolejnego etapu durnego turnieju. Zanim jednak ruszył pięścią w poduszkę maszyny nadął się jak paw wydając z siebie dziwne dźwięki zanim przeszedł do okrzyku bojowego wykonując zamaszysty cios jakby prosto w nos. Ludzie zamarli oczekując na wynik. Zaczynałam się nudzić i kiedy miałam teatralnie ziewnąć gruby okularnik krzyknął z radością, że ich wybawca świata uzyskał sto trzydzieści siedem jednostek. Niemal zaplułam się próbując prychnąć. To miał być wynik roku, proszę państwa? Cudowny, wspaniały, umięśniony, starzejący się człowiek miał być królem Ziemi. Też mi coś.
Kolejno od nas szła Osiemnastka, Kuririn, Goku, ja, Szatan i kiedy przyszła kolej na Vegetę rozwalił w drobny mak mechanizm. Skasował nawet pobliską palmę. Musiał być już potwornie znudzony tą pokręconą eliminacją. Z resztą sama miałam ochotę ją uderzyć z należytą mi siłą, ale cóż, padło na mojego brata. Przynajmniej nie byłam w centrum zainteresowania. Spojrzałam na przerażoną dziewczynę, nie mogącą uwierzyć w to co właśnie zobaczyła, w końcu ludzie nie posiadali takiej mocy, podobnież. Odnalazłam w tłumie zmartwionego Gohana, który na swoje nieszczęście nie doczekał się swojej kolejki.
- Zaraz rozpoczną się eliminacje młodzików - zauważył ojciec Gotena - Chodźmy.
- Słusznie, bo zaczynam się piekielnie nudzić - warknął Vegeta - Ci idioci mnie irytują.
Ruszyliśmy przed siebie chcąc zająć miejsce na widowni i obejrzeć walki. Przystanęliśmy przy Gohanie i Videl. Stali tam i gawędzili o jej wyglądzie i innych bzdetach. Stałam lekko z tyłu obserwując wszystko z ukosa. Dlaczego nie mogłam teraz przywalić jej w nos i zakończyć tę całą maskaradę? Dziewczyna nawet mnie nie zauważyła. Wysłałam Gohanowi drwiący uśmieszek, a jej zabójcze spojrzenie numer trzy. Dopiero wtedy mnie zauważyła i zastygła w bezruchu. Jej wargi lekko się rozchyliły ale nie wypowiedziała ani jednego słowa, przynajmniej w mojej obecności. Kiedy ją minęłam teatralnie wywinęłam ogonem jak sprężyną.
- Te, Vegeta, też o tym myślałam - uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- O czym? - zapytał choć nie miał potrzeby wiedzieć.
- O rozwaleniu tej idiotycznej maszyny! - rzuciłam wesoło - Kurde, genialne!
To była chyba jedyna rzecz jaka tego dnia sprawiła mi przyjemność. Na drugą musiałam poczekać, o ile miała mi się trafić walka z Vid. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie.
*Aracnum - mroźna planeta, gdzie temperatura nie przekracza powyżej -5 stopni
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.