Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Bajka o Czerwonym Kapturku

Autor:feroluce
Serie:Pluto
Gatunki:Obyczajowy, Science-Fiction
Dodany:2013-01-21 08:00:17
Aktualizowany:2013-01-20 11:58:17


Nie ma cię kilka dni, a już dom staje do góry nogami.

Spędziłam ostatnie trzy tygodnie w szpitalu - regeneracja uszkodzonego nerwu wzrokowego, nawet przy współczesnym poziomie technologicznym, jest procesem długotrwałym. Już groziło, że nie zdołam wrócić na święta do domu, do dzieciaków, i na samą myśl zaczynała męczyć mnie depresja. Na szczęście udało mi się wydostać za szpitala na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Nie spodziewałam się jednak, że trafię w sam środek szaleństwa, niewiele mającego wspólnego z przedświątecznym.

Afrah roześmiała się perliście.

- Bo my chcemy też mieć swoje przedstawienie! I to najlepsze!

I wybiegła, ledwo wyrabiając się na zakręcie korytarza, a dźwigana przez nią bela zielonego materiału zachwiała się niebezpiecznie. Wydawało się, że ta drobna dziewczynka powinna się pod nią załamać. Nikt, kto pierwszy raz widział Afrah, nie dawał jej więcej niż pięć, góra sześć lat. W rzeczywistości miała prawie osiem. I była sporo silniejsza, niż na to wyglądała. Lata wojny i głodu zaprawiły dziewczynkę, dały jej siłę i wytrzymałość, jakiej nie posiadały inne dzieci. I zabrały dzieciństwo. Mała drobna dziewuszka z oczami dorosłego człowieka.

Na cud zakrawało, że w ogóle potrafiła się śmiać.

Przyczyna tego cudu aktualnie lewitowała pod sufitem, próbując przyczepić w jakiś sensowny sposób fałdy zielonego materiału. Z tego, co zrozumiałam z chaotycznych wyjaśnień pomagającego mu Harisa, założenie było takie, że udrapowana w malowniczy sposób tkanina będzie udawała drzewa. Jednak Epsilonowi za żadne skarby to nie wychodziło. Poczułam niezbyt elegancką, czysto ludzką satysfakcję, że tej potężnej SI, jednemu z najsilniejszych robotów na Ziemi, coś się nie udaje.

Bezbłędnie wyczuł moje rozbawienie, bo miękko wylądował przede mną i bez słowa podał tkaninę. Sens przekazu był jasny: skoro takaś mądra, to może poradzisz sobie lepiej?

Zabrałam się za drapowanie tkaniny. Epsilon złapał mnie w pasie i podsadził pod sufit. Tylko przełknęłam nerwowo ślinę. Trudno czuć się bezpiecznie, dyndając dwa metry nad podłogą, utrzymywana przez kogoś postury Epsilona. Może i był niewiarygodnie potężny, ale na pewno na takiego nie wyglądał. Szczupły, wręcz kruchy, ładny, o wielkich błękitnych oczach i długich jasnych włosach, miał androgyniczną urodę, do tego stopnia, że niektórzy brali go za dziewczynę. Jakiej płci był w rzeczywistości, tego nie wiedziałam do dzisiaj, po roku pracy u niego. Może w ogóle nie miał żadnej? Sam o sobie mówił w rodzaju męskim, więc uznałam, że taką ma płeć i nie wnikałam w szczegóły.

- O co chodzi z tym przedstawieniem? Bo nikt nie chce mi sensownie wyjaśnić, co się właściwie dzieje!

- Dzieci w szkole miały za zadanie przybliżyć tradycje świąteczne różnych narodów. Jak wiesz, w Taree jest spora grupka potomków emigrantów z Unii Europejskiej. Postanowili potraktować zadanie dosłownie: przestawić tradycję rodzimego kraju w formie praktycznej i wystawić jasełka. Plotka szybko obiegła kilka sąsiednich szkół, dzieci pozazdrościły im, podchwyciły pomysł i w ten sposób w te święta odbędzie się prawdziwy festiwal teatralny. Przygotuj się na tydzień oglądania teatrzyków dziecięcych.

No tak, koniec roku. Każdy sposób jest dobry, by uniknąć nauki tuż przed wakacjami. A przygotowania do przedstawienia zapewniły uczestniczącym w nim dzieciom taryfę ulgową na co najmniej trzy tygodnie.

- Ale dlaczego akurat „Czerwony Kapturek”?

Epsilon nie odpowiedział, zapewne tylko uśmiechnął się ciepło, jak to on. Rozumiałam, dlaczego nie urywki z Biblii, w końcu większość naszych pociech to muzułmanie, jednak europejska bajka wydawała mi się równie bezsensownie odległa kulturowo, jak katolicka tradycja wystawiania scen z narodzin Jezusa. Logiczne wydawałoby się, by wystawiły coś z bogatego repertuaru mitów i baśni Bliskiego Wschodu, w końcu temat projektu dotyczył tradycji narodowych. „Czerwony Kapturek” to ostatnie, co przyszłoby mi do głowy.

Epsilon krytycznie przyjrzał się naszemu dziełu. Na usztywnionym błękitnym materiale, pokrywającym całą krótszą ścianę głównego salonu, malowniczo układały się fantazyjne fałdy zielonego materiału, dając wrażenie, że na tle nieba widnieją czubki świerków. Najłatwiejsza część scenografii była za nami. Pozostała jeszcze chatka babci.

To dopiero początek pracy, ale zmontowanie chociaż części dekoracji, wzbudziło wśród dzieci entuzjazm. Ich radość z pierwszego materialnego symbolu zbliżającego się przedstawienia była tak zaraźliwa, że śmiałam się zupełnie bezsensownie, za to szczerze, do Epsilona, który też wyglądał na szczęśliwego, tak bardzo, że niemal świecił. Jak słońce, którego energię fotonową nosił w sobie.


Skoro tak dobrze poszło mi z drzewami, zostałam przydzielona Epsilonowi do pomocy przy budowaniu scenografii. Dzięki temu dzieci mogły skupić się na próbach, pod czujnym okiem drugiej z opiekunek, Rose. Moim zadaniem stało się też przygotowanie kostiumów, których stopień wykończenia na chwilę obecną ograniczał się do zebrania potrzebnych materiałów. A przedstawianie miało odbyć się za tydzień, na dzień przed Bożym Narodzeniem. Cudownie…

W międzyczasie udało mi się w końcu wyciągnąć od Epsilona, dlaczego akurat „Czerwony Kapturek”. On z tym festiwalem wcale nie żartował. Najwyraźniej ze zwykłej zabawy, idea teatrzyków dziecięcych przekształciła się w całkiem sporą imprezę. I całkiem realne współzawodnictwo. Zgłosiło się dziewięć grup: cztery z Taree, z cztery z sąsiednich miast oraz nasza. Reprezentant Tinonee zgłosił obiekcje, że ci z Unii, co robią jasełka, mają przewagę, bo to ich tradycja i mają lepsze przygotowanie od reszty. W normalnej sytuacji spór skończyłby się tym, że żadne przedstawienie by się nie odbyło, jednak o dziwo (albo pod naciskiem robotów-uczniów, którym pomysł spektaklu bardzo się spodobał), przedstawiciele doszli do porozumienia. Każda z chętnych grup przygotowała jeden pomysł na inscenizację, potem urządzono losowanie.

Właśnie w ten sposób nasze dzieciaki trafiły na „Czerwonego Kapturka”. Powinnam chyba dziękować Bogu, że nie na jasełka… Które, na marginesie, dostały się Tinonee. Ot, taka mała złośliwość losu.

Od jutra do świąt miały się odbywać przedstawienia, po jednym-dwa dziennie, w miejscu, z którego pochodziła grupa dzieci je przygotowująca. Dlatego scena stanęła u nas w domu, a nie w szkole. Poza nami poza szkołą odbędzie jeszcze jedno przedstawienie - dzieci z Kolodong wystawią „Toma Tit Tot” w salce na plebanii baptystów. Ktokolwiek wpadł na pomysł, by w miejscu, gdzie odbywają się szkółki niedzielne, wystawiać opowieść o diabełku, wykazał się specyficznym poczuciem humoru.

Rozstrzygnięcie konkursu miało nastąpić w Boże Narodzenie, podczas wielkiego pikniku. Wtedy reprezentant City of Greater Taree miał rozdać nagrody uczestnikom. Jak widać, inicjatywa szybko rozrosła się do niebotycznych rozmiarów, że aż zaangażowała władze naszego dystryktu.


Nie do końca byłam przekonana, czy ciąganie dzieci po konkurencyjnych przedstawieniach ma sens. I tak zaczynały się mocno denerwować. Widać było, że zależało im na zaprezentowaniu się od jak najlepszej strony. Pokazaniu, że nie są tylko sierotami z Domu Dziecka, że są równie dobre, jak reszta dzieciaków.

Epsilon tylko rozłożył ręce.

- May, a spróbujesz im tego odmówić? One nigdy by nam tego nie wybaczyły.

Tak, tylko że został tydzień, wszystko w proszku, a to jeszcze ograniczy dostępny czas.

- Spokojnie, zdążymy.

Spojrzałam w te jego ogromne, błękitne oczy i wyparowała ze mnie chęć sarkastycznego skomentowania. Naprawdę, nie dało się na tego faceta złościć. Epsilon promieniował spokojem i łagodną pewnością siebie. Gdyby powiedział, że w tydzień zdążymy nie tylko dokończyć przygotowania, ale jeszcze wybudować pełnowymiarowy teatr, uwierzyłabym mu bez zastrzeżeń. Budził zaufanie. Dlatego był w stanie stworzyć dom dla gromadki mocno poturbowanych przez los dzieci, przywrócić im zabrane przez wojnę dzieciństwo. Wierzyły mu. Wierzyły, że - cokolwiek się będzie działo - nie zawiedzie ich.

Czego nie mogli mu wybaczyć przedstawiciele lokalnej opieki społecznej. Regularnie nas nawiedzali, szukając jakiegoś niedociągnięcia, defektu. Drażniło ich, że ludzkie dzieci wychowuje robot. Do tego radzi sobie na tym znacznie lepiej, niż ludzie.

Dla nas konkretnie to przedstawienie miało dodatkowe znaczenie. Na pewno będą na nim ci z opieki. Po raz kolejny będziemy musieli udowodnić, że sobie radzimy. Że dzieci są u nas szczęśliwe i niczym nie ustępują swoim równolatkom.

I że nie mają podstaw, by je nam zabrać.

Skrzywiłam się. Boże, ile czasu jeszcze będziemy musieli walczyć z uprzedzeniami? Moim zdaniem, Epsilon, z jego zrównoważonym, spokojnych charakterem, zdeklarowanym pacyfizmem i typowym dla robotów brakiem umiejętności kłamania, był dla dzieci najlepszą rzeczą, jaka mogła się im przytrafić. Potrzebowały ostoi, czegoś pewnego, stałego, a on mógł im to zapewnić.


Dziś miały się odbyć pierwsze dwa przedstawienia: „O rybaku i złotej rybce” i „Śpiąca królewna”. Nie pojechałam. Ktoś musiał się zająć chorym Zafirem. Dzieci były podekscytowane, ale grzeczne, dwóch opiekunów powinno dać sobie spokojnie radę z czternastką podopiecznych, szczególnie, jeśli jednym z nich był potrafiący przemieszczać się z nieprawdopodobną prędkością Epsilon.

Biedny Zafir, wyglądał jak wcielone nieszczęście. Nie wiedziałam, czy z powodu złego samopoczucia, czy ogromnego rozczarowania, że on jeden musi leżeć w łóżku, gdy reszta będzie się świetnie bawić.

- Głupie przeziębienie! Naprawdę nie mogę jechać? Naprawdę?

Westchnęłam, spoglądając to chłopca, wpatrzonego błagalnie w Epsilona, to na termometr, uparcie wyświetlający trzydzieści osiem i pół stopni gorączki. Wymieniliśmy spojrzenia nad głową Zafira. Epsilon przyklęknął przy łóżku.

- Nie mogę cię puścić. A jeśli poczujesz się gorzej? Kto wtedy zagra myśliwego?

Chłopiec popatrzył na niego buntowniczo. W odpowiedzi Epsilon tylko uśmiechnął się ciepło.

- Jesteś bardzo ważny dla nas. Bez ciebie przedstawienie się nie uda. Więc, proszę, zostań z May. Zrobisz to dla mnie?

Kilka słów i cały bunt chorego dziecka wyparował jak poranna mgła. Zafir tylko pokiwał głową na zgodę i posłusznie ułożył się w pościeli. Mimo rozczarowania, mógł nawet poświęcić się i leżeć grzecznie w łóżku, jeśli tylko miało to ucieszyć uwielbianego opiekuna.


Nie pojechałam na przedstawienia też następnego dnia, ani kolejnego. Zafir nadal wymagał opieki. Chłopiec, który na co dzień był niczym żywe srebro, z podziwu godną determinacją leżał w łóżku, wygrzewał się i grzecznie połykał leki. Byleby tylko Epsilon był z niego dumny.

I tylko zamęczał mnie powtarzaniem wciąż i w kółko jego roli. Zamierzał, skoro już został uziemiony, być najlepszy w zespole. Jego determinacja wzbudzała mój podziw, choć nie zdumienie. Mogłoby się wydawać, taka zawziętość to coś nienaturalnego u dziewięciolatka, ale tenże dziewięciolatek przez kilka miesięcy, zanim do nas trafił, praktycznie utrzymał przy życiu dwójkę młodszego rodzeństwa. Zdobywał jedzenie, wodę i schronienie w ogarniętym wojną kraju. Niejeden dorosły nie posiadał takiego hartu ducha, co Zafir.

Na co dzień, gdy już uwierzył, że jest dobrze, spokojnie, że już nie musi walczyć, był zwykłym, żywym aż za bardzo dzieckiem. Ale wystarczyła jedna przeszkoda, wyzwanie, nawet tak głupie, jak choroba, by powrócił do dawnej dyscypliny.

Przecież Epsilon chciał, by był zdrowy i zagrał najlepiej, jak to możliwe. A Zafir dla ukochanego opiekuna zrobi wszystko.


Epsilon popatrzył na mnie z troską.

- Może chcesz pojechać? Zastąpię cię. Albo poproszę Rose.

Tylko potrząsnęłam głową.

Właściwie moglibyśmy zostawić Zafira pod opieką dwóch robocich opiekunek, które zrezygnowały oglądania przedstawień, ale nikt nie chciał ryzykować, że ktoś z opieki społecznej przyczepi się, że zostawiamy chore - czyli wymagające dodatkowej pieczy i czułości - dziecko pod opieką tylko robotów. Co było wierutną bzdurą, bo każda z nich poradziłaby sobie równie dobrze, albo i lepiej ode mnie. Nie ma to jak walka z uprzedzeniami.

Nie zgodziłam się, by mnie zastąpił. Nie mogłabym tego zrobić Epsilonowi. Pomijając już kwestię, że on też był robotem i opieka mogła się przyczepić równie dobrze do niego, to wysokozaawansowane SI po prostu uwielbiały teatr.

Roboty nie kłamią, ale potrafią całkiem dobrze grać. Brzmi to trochę jak paradoks. To jedyna forma przekazywania nieprawdy, jaką ich analityczny umysł potrafił zrozumieć i zaakceptować. Z tego samego powodu potrafią być też bardzo dobrymi aktorami.

Epsilon nie wykazywał ku temu jakiś szczególnych predyspozycji, co nie zmieniało faktu, że dla niego szkolne teatrzyki były chyba jeszcze większą atrakcją niż dla jego podopiecznych.

Przyznaję się. Uwielbiam faceta, tak samo jak uwielbiają go dzieci. I też zrobiłabym wszystko, by był szczęśliwy.


W całym domu panował chaos i harmider, powoli nabierający rozmiarów małej apokalipsy.

A jeszcze wczoraj wydawało się, że wszystko zostało podopinane na ostatni guzik. Wszystko było gotowe, stroje, scenografia, nawet na czas przyjechały krzesła dla gości, pożyczone z jednej ze szkół. Próba generalna w kostiumach wypadła tak dobrze, że w nagrodę Epsilon zorganizował zabawę z grillem na świeżym powietrzu. Podejrzewam, że nie tylko z powodu dobrego wyniku, ale też, by odwrócić uwagę dzieci, do których powoli docierało, że to już zaraz jutro. Metoda okazała się całkiem skuteczna, bo popłoch zaczął się dopiero dzisiaj.

Nagle poginęły fragmenty kostiumów i rekwizyty. Albo znów ktoś w panice przybiegał do pierwszego z brzegu opiekuna, bo, ratunku, nie pamięta tekstu! Mnie samej zaczynała się udzielać ogólna histeria, gdyby nie wyspa spokoju w postaci Epsilona, nie wiem, co by się tu działo. Wszystko trzymało się w kupie chyba tylko dzięki niemu.

Jak on to ogarniał, nie wiem. Widziałam, że też się denerwował, ale kontrolował emocje. Jego ciepły uśmiech, spokój i rozsądek uspokajał osoby, które przy nim były. A to przelewało się na kolejne. I jakimś cudem samą swą obecnością udało się Epsilonowi opanować zdenerwowanie zarówno dzieci, jak i ich nadmiernie zaangażowanych emocjonalnie opiekunek, na dwadzieścia minut przed początkiem przedstawienia. Nasza nieuleczalna słabość do niego przyniosła wymierne efekty. Chaos został pokonany.


Dzieciaki ukłoniły się. Oczywiście, Wasylowi udało się o jeden raz za dużo zadzwonić dzwonkiem, ale to nieważne. Ukradkiem otarłam łzę. Boże, jaka ja dumna z nich byłam!

Zafir razem z Sonią, dziewczynką grającą Czerwonego Kapturka, zbiegli ze sceny, złapali Epsilona za ręce i praktycznie wciągnęli na scenę. Chłopiec wystąpił do przodu i wziął głęboki oddech.

- Bo my chcemy podziękować Epsilonowi, bez którego by się nam nie udało.

Wszystkie dzieci otoczyły wyraźnie speszonego publiczną demonstracją uczuć opiekuna.

- Dziękujemy! Kochamy cię, Epsilonie!

I w tym momencie rozkleiłam się zupełnie.


Rozczulenie towarzyszyło mi i następnego dnia, kiedy na plaży odbył się tradycyjny bożonarodzeniowy piknik. W tym roku świętowany z większą fetą, bo połączony z rozdaniem nagród dla uczestników festiwalu. Epsilon wyglądał doprawdy niezwykle, gdy odbierał z rąk reprezentanta City of Greater Taree symboliczny puchar, szczególnie, że wciąż był w stroju, w jakim się przed chwilą objawił.

Jego pojawienie wywołało zresztą małą sensację i zachwyt wszystkich zgromadzonych dzieciaków, nie tylko naszych podopiecznych. Szczerze mówiąc, to te ostatnie przyjęły je najspokojniej, bo wiedziały, czego się spodziewać, w końcu to była taka nasza mała tradycja.

Nagle na niebie pojawiło się drugie słońce, które spadło na ziemię, by tuż nad jej powierzchnią przygasnąć, przybierając formę Epsilona w czerwonej mikołajowej czapce i płetwach na nogach, dźwigającego worek z prezentami.

Poza prezentami dzieci otrzymały też słodycze, zorganizowane przez władze dystryktu w ramach nagrody za uczestnictwo w festiwalu. Ostatecznie nasi włodarze postanowili nie wyróżniać żadnego z zespołów, wszystkie nagradzając jednakowo, ale to nie miało znaczenia.

Udowodniliśmy, że robot i grupka wojennych sierot może stworzyć dom. Uśmiechnęłam się do Epsilona szeroko. Odwzajemnił go, śmiejąc się ponad głowami garnących się do niego dzieci. Naszej rodziny.

Wygraliśmy.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.