Opowiadanie
Efekt Elizy
Autor: | sahugani |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Komedia, Obyczajowy, Romans |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-04-07 23:28:29 |
Aktualizowany: | 2013-04-07 23:28:29 |
VII. Nie kradnij.
Efekt Elizy
I. Anioł
Beata szła samotnie ulicami Białegostoku i choć piękna letnia pogoda mogła wzmagać głównie pozytywne emocje to dziewczynie ich brakowało. Wprawdzie wewnętrzna złość była ogromna, to jednak pokłady żalu i smutku były jeszcze większe. Z trudem tamowała łzy, które napływały do jej oczu.
Paula, jej najlepsza przyjaciółka od dawna mówiła jej, żeby sobie go odpuściła. To marzyciel, obibok i niezdara. Człowiek, który nigdy nie będzie w stanie zapewnić godnego i dostatniego życia sobie, małżonce i całej rodzinie.
Być może nawet część tych zarzutów była prawdziwa, ale Beata nie umiała go sobie tak po prostu odpuścić. Czuła, że go kocha, ale on jej nie zauważał. Widział tylko te swoje znaki i symbole, którymi zajmowanie się nazywał pracą naukową. Był tak wczuty w swoje doświadczenia, badania i obserwacje, że ignorował istotne rzeczy dookoła siebie. Choćby dziewczynę, która od dawna go kochała.
Wcześniej tego dnia zabrał ją na przejażdżkę rowerową za miasto, na łono natury. Miała nadzieję, że podczas niej coś między nimi zaiskrzy i on w końcu zauważy, że Beata jest przy nim ciągle nie dlatego, że pasjonują ją jego dziwne pasje. Ale nie zauważył. W ogóle niezbyt na nią patrzył. Był bardziej zajęty analizowaniem rozstawienia drzew, położenia łąki w lesie czy odstępach między pagórkami. Starał się znaleźć w tym wszystkim sens i znaki dane od losu, Boga czy czegokolwiek innego. Taki już był.
Dlaczego musiała zakochać się w takim dziwaku?
Kolejnej łzy już nie udało się jej powstrzymać. Słony płyn popłynął przez jej policzek.
Starała się przestać o nim myśleć. Starała się wymyślić sobie lepsze jutro. Starała się wyobrazić faceta, który wreszcie się nią zaopiekuje. Tak samo pełnego pasji, ale takiego, który nie buja w obłokach i potrafi odnaleźć się w codzienności. I przede wszystkim dba o nią. Jak anioł stróż.
- Dlaczego tacy faceci nie chodzą po naszych ulicach. - powiedziała do siebie szeptem przez łzy.
Ledwo skończyła wypowiadać te słowa, a tuż obok niej przebiegły dwie postacie, omal jej nie przewracając. Podniosła zszokowana głowę i ujrzała go.
Wprawdzie był zdyszany i w delikatnym nieładzie, to wyglądał cudownie. Dobrze zbudowany, przystojny, z błyskiem w oku. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem i dżinsy. Oparł się plecami o ścianę, na której wcześniej ktoś narysował skrzydła. W całokształcie wyglądało to tak, jakby skrzydła należały do niego.
Beata była pewna, znalazła swojego anioła.
Anioł ów spojrzał przez krótką chwilę w jej kierunku i puścił oko. Wprawdzie to trwało ułamek sekundy, ale dziewczyna zapamiętała ją na długo. Jakby to działo się w zwolnionym tempie.
Po chwili złapania oddechu, Anioł i jego mało atrakcyjny chudy towarzysz w bezrękawniku i zimowej czapce na głowie pobiegli dalej. Prawdopodobnie ktoś ich gonił.
Tego dnia Beata miała tylko dwa marzenia: by jej aniołowi nic się nie stało i by mogła go jeszcze raz zobaczyć.
Następnego natomiast oba się spełniły.
Dziewczyna czekała na autobus komunikacji miejskiej. Zamierzała wybrać się do Pauli, swojej przyjaciółki. Początkowo celem spotkania miało być wylewanie żalu po bujającym w obłokach lekkoduchu, który jej nie zauważył. Teraz jednak Beata chciała mówić i myśleć tylko o Aniele.
I oto przybył z niebios jeszcze raz. Wraz ze swoim znacznie mniej niebiańskim towarzyszem szli właśnie w kierunku przystanku. Beata szybko odwróciła głowę. W jej żołądku się zagotowało. „To MUSI być przeznaczenie!” - pomyślała - „Myśl dziewczyno, co teraz zrobić?!”. Gorączkowała się. Jej autobus przyjechał i odjechał, ale ona tak była zapatrzona w Anioła, że nie zwróciła na to uwagi.
Usłyszała fragment rozmowy.
- …ci kolesie są pierdolnięci! - mówił brzydko towarzysz Anioła - Mam nadzieję, że dadzą nam już spokój!
- Słuchaj, Suchy - zaczął Anioł, a jego głos wydał się Beacie wspaniały - mieliśmy wczoraj naprawdę dziwny dzień, ale dziś to już się skończyło, jasne? Dziś cieszmy się z tych trzech kafli.
Uśmiechnął się. A uśmiech jego rozświetlił mroki codziennych trudności. Przynajmniej według Beaty.
Nie miała w ogóle pomysłu, więc postanowiła improwizować:
- Cześć. - uśmiechnęła się słodko do swojego anioła i podeszła krok w jego kierunku.
- Cześć… - chłopak się trochę zmieszał.
- Siemanko, mała… - do rozmowy wkroczył także kolega, którego Anioł nazwał „Suchy”.
- Eee… - Beata zacięła się chwilowo - Która godzina? - wypaliła.
W głębi duszy spoliczkowała samą siebie za tak beznadziejny pomysł, ale na jej uroczej twarzy pozostawał promienny uśmiech.
Anioł i Suchy spojrzeli najpierw na zegarek na ręku Beaty, a potem na siebie. Widać było na ich twarzach zmieszanie. Suchy „wyszeptał” na tyle głośno, że dziewczyna bez trudności usłyszała:
- Łysy… ona cię chyba zarywa.
- Zamknij się durniu. - syknął „Łysy”.
Łysy w gruncie rzeczy wcale łysy nie był. Musiał to być jakiś pseudonim z przeszłości. Beata jednak nie zastanawiała się nad tym, było jej maksymalnie głupio, bo rzeczywiście palnęła głupotę. Anioł jednak podchwycił rozmowę.
- Godzina idealna do tego, by poznać tak piękną panią… - rzekł i spojrzał jej głęboko w oczy.
Miał ją już w garści.
„Godzina idealna do tego, by poznać tak piękną panią” ?! - krzyknęła Paula z obrzydzeniem.
Dziewczyny w końcu się spotkały i Beata oczywiście opowiedziała o zajściu na przystanku.
- Dokładnie tak powiedział… - rzekła rozmarzona dziewczyna.
- To było tak drętwe… dziewczyno, co z tobą? - zdziwiła się jej koleżanka - To już chyba lepszy jest podryw na „czy spadłaś z nieba”. Jakby do mnie jakiś koleś tak podszedł…
- Ale nie podszedł! - oburzyła się Beata - Mam wrażenie, że ty nie chcesz żebym sobie znalazła faceta, wcześniej marudziłaś, teraz też narzekasz…
- I nie miałam racji?! Tyle czasu wzdychałaś za tamtym pajacem, aż wreszcie sama się przekonałaś, że on się nie nadaje do niczego. Kochana, ja chcę tylko twojego dobra!
- To daj mi się nacieszyć nowo poznanym facetem! Ja wiem… to może być trochę głupie… ale wydaje mi się, że to przeznaczenie, że go poznałam…
- CO?!
- Pojawił się w idealnym momencie… spotkałam go następnego dnia, spodobałam mu się… Wszystko układa się idealnie…
- Życzę ci kochana jak najlepiej, ale… wszystko się okaże…
Z czasem wiele się okazało. Choćby to, że Anioł vel Łysy tak naprawdę ma na imię Kamil. Jego towarzysz o wdzięcznym pseudonimie Suchy to najlepszy przyjaciel od wielu lat - imieniem Karol.
Dni mijały, a Beata coraz poważniej spotykała się z Kamilem. Pogorszyły się natomiast jej stosunki z Paulą, która chłopaka nie polubiła. „Jak ona może nie lubić mojego anioła?!” - myślała dziewczyna.
A jej przyjaciółka miała sporo powodów. Od jakichś znajomych dowiedziała się, że Kamil to krętacz, babiarz i prostak. Beata odbierała to jednak inaczej. Nie uważała swojego Anioła za krętacza - po prostu sądziła, że to dobrze, że facet umie robić interesy i zdobywać pieniądze. Będzie umiał zapewnić przyszłość rodzinie, w przeciwieństwie do jej poprzedniej sympatii. Babiarz? Może i kiedyś miał wiele dziewczyn, ale dzięki temu wie jak postępować z kobietami. Poza tym przecież jej nie zostawi - mówił, że kocha, co oznacza, że kocha. A jak kocha to nie zostawi. Paula uważała go też za prostaka, co oczywiście wywoływało wzburzenie u Beaty. Może czasami zdarzy mu się beknąć na głos albo może trochę za dużo przeklina, ale za to jest taki szczery i prawdziwy w uczuciach. Taki pełen pasji. Tak go właśnie odbierała.
I tak minęły dwa miesiące. Tego wieczora Beata miała spotkać się na romantycznej kolacji u Kamila. Chłopak już czekał przy swoim samochodzie pod jej blokiem, a dziewczyna zbierała się do wyjścia, gdy nagle zadzwonił telefon. To była jej przyjaciółka Paula:
- Halo?
- Beatka, nigdzie z nim dzisiaj nie idź! - rozebrzmiał głos przyjaciółki w słuchawce.
- Dlaczego?! O czym ty mówisz?! Nie przeszło ci jeszcze?! - zbulwersowała się Beata.
- Podsłuchałam dzisiaj tego jego obleśnego kolegę…
- Podsłuchujesz jego kolegów?!
- Przypadkiem usłyszałam na przystanku! Ten twój anioł zamierza się dzisiaj do ciebie dobierać, słyszałam całą ich rozmowę! Padły tam nawet słowa „trochę wkurwiająca, ale sobie chociaż poruchasz”. Dla własnego dobra, nigdzie z nim dziś nie idź!
- Przesadzasz… - uspokoiła się Beata - my się kochamy i rozumiemy, dlatego z nim pogadam i sobie wszystko wyjaśnimy.
- Nie rozumiesz! Jesteś dla niego po prostu kolejną laską…
W tym momencie Beata się rozłączyła. Miała dość. Troszkę ją to wszystko wzburzyło, ale wiedziała, że wszystko sobie wyjaśnią. Kiedy zeszła na dół pocałowali się na przywitanie. Dziewczyna zaczęła:
- Kamil, ja…
- Mam coś dla ciebie, kochanie. - przerwał jej chłopak, po czym wyjął małe pudełeczko z ręki i podał jej.
W środku była piękna złota bransoletka. W momencie gdy Beata ją ujrzała, zapomniała o telefonie Pauli i dyskusji, jaką chciała podjąć. Czuła, że kocha Kamila najmocniej na świecie i chce być tylko z nim. Miała przy sobie swojego wymarzonego anioła.
- Kocham cię! - usłyszała nagle rozpaczliwy głos.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby powiedział to Kamil. Ale to nie był on. Nie wiadomo skąd przybiegł tam nagle Michał. Michał, ten sam Michał, w którym Beata była zakochana wcześniej, nim poznała swojego anioła.
Beata była w takim szoku, że niezbyt rozumiała co Michał mówi. Z jego rozpaczliwego bełkotu wypowiedzianego zdyszanym głosem zdołała wyłapać, że tak naprawdę zawsze ją kochał i był głupi i ślepy. Błagał ją o przebaczenie.
Dziewczyna nie wiedziała jak zareagować. Niezręczną sytuację jednym celnym ciosem przerwał Kamil. Michał padł bez przytomności na ziemię.
- Chodźmy stąd. - zabrał Beatę do samochodu. Dziewczyna nie była w stanie wydusić z siebie słowa.
Romantyczny nastrój prysł. Dlaczego Michał był taki głupi? Dlaczego zrobił to dopiero teraz? Gdyby zrobił to dwa miesiące temu lub wcześniej, Beata płakałaby ze szczęścia. Teraz nie wiedziała, co zrobić. Niezbyt podobała się jej perspektywa romantycznego wieczoru, tym bardziej po tym, co Kamil zrobił Michałowi.
Bez słowa weszli do jego mieszkania. Beata patrzyła w ziemię, podczas gdy chłopak wieszał ich kurtki na wieszakach. Z kurtki Kamila wypadła jakaś torebka.
Dziewczyna w bezmyślnym milczeniu schyliła się po nią. Była to malutka reklamówka z apteki. A w środku kondomy.
Beatę chwilowo zabrakło jakichkolwiek emocji.
- Więc tylko o to ci chodziło? - zapytała sucho podnosząc wzrok.
- Nie kochanie, to nie tak, po prostu… - tłumaczył się rozpaczliwie chłopak.
- Ja sobie po prostu pójdę. Wybacz, chcę być sama. Straciłam nastrój na wspólny wieczór.
- Kochanie, nie…
Beata ruszyła do drzwi, ale Kamil był szybszy. Zagrodził jej drogę.
- Kochanie, proszę, nie idź.
- Jeśli naprawdę mnie kochasz, to daj mi dziś spokój.
Beata czuła jak powoli narasta w niej rozpacz. Nie chciała tutaj wybuchać. Spróbowała go minąć, ale zatrzymał ją siłą.
- Zostań! - uniósł się już trochę agresywnie.
- Nie. - rzekła stanowczo.
- Kurwa, kupiłem ci złotą bransoletkę, a ty sobie idziesz?! - z Kamila wyszła prawdziwa natura.
- Myślisz, że możesz mnie kupić?! - zdenerwowała się dziewczyna.
- Kurwa, to po co ja ci to wszystko kupowałem?! Żebyś sobie mnie tak olała?!
- Wychodzę!
- Nigdzie nie wychodzisz!
Chciał ją zatrzymać, ale uderzyła go dość mocno w brzuch i wybiegła.
Biegła ulicą nie tamując już łez.
Wszystko było tak bardzo beznadziejne. Miłość jej życia spóźniła swoje wyznanie i została znokautowana na środku ulicy, a ona to zignorowała. Anioł zesłany jej z nieba okazał się być zwykłym prostakiem, który zaciąga dziewczyny do łóżka, a potem zostawia.
Zastanawiała się dlaczego nie ma tak naprawdę porządnych facetów. Albo są to jakieś ciamajdy, które uganiają się za niedoścignionym celem z głową w chmurach i nie widzą tego, co istotne, albo dranie bez uczuć, którzy serca używają tylko po to, by pompować nim krew do penisa.
Beata była całkowicie zmieszana i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Pragnęła tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze przeprosić z całego serca, a następnie mocno przytulić Paulę. Po drugie: zapomnieć o aniołach, przestać w nie wierzyć. Na zawsze.
II. Amulet
Pewnego pięknego lipcowego dnia w jednym z białostockich mieszkań odbyła się mała, kulturalna domówka. Zaproszonych było około dwudziestu osób. Gospodarzem był dwudziesto kilku letni biznesmen, który odnosił ogromne sukcesy. Grał na giełdzie, umiejętnie handlował, dorobił się dużych pieniędzy. Postanowił zaprosić paru znajomych by wraz z nimi pocieszyć się swoim sukcesem.
Wśród uczestników imprezy znaleźli się dość przypadkowo dwaj młodzi panowie: Kamil zwany Łysym oraz Karol zwany Suchym. Nie znali oni tak naprawdę gospodarza spotkania, znali jego znajomego i jakimś sposobem się wkręcili.
Podczas gdy gospodarz opowiadał o swoich sukcesach, między przyjaciółmi nawiązał się cichy dialog.
- Kurwa, coś wcześnie zaczęli tą domówkę. - szepnął Suchy.
- Nie marudź, Janek mówił, że będzie się można najebać za darmo, nie ma co wymyślać. - odparł Łysy.
- No najebać, ale kurwa o szesnastej? - oburzył się Suchy - Ty w ogóle wiesz jak ten kolo ma na imię?
- Nie mam pojęcia, ale chuj mnie to obchodzi. - odrzekł Łysy - Jak przyjdzie nam coś gadać to mu posłodzimy, że jest taki zajebisty i taka to będzie gadka. A po wódce to z każdym się dogadasz.
Tymczasem gospodarz imprezy rozpoczął kolejną opowieść. Wziął do ręki małego porcelanowego słonika i powiedział:
- Widzicie to? To jest słonik, którego dostałem dawno temu od babci. Powiedziała mi wtedy, że na pewno przyniesie mi szczęście. I wiecie, co? To działa! Od momentu kiedy go dostałem, udaje mi się w życiu praktycznie wszystko! Oczywiście wiadomo, że musiałem także pracować by osiągnąć sukces, ale dzięki temu talizmanowi wszystko było łatwiejsze.
Wszyscy patrzyli z podziwem na niewielki, wydawałoby się, nieznaczący przedmiot.
- Kurwa, pomyśl Łysy, jakbyśmy mieli tego słonika - robilibyśmy hajs jak panowie. - szepnął Suchy do swojego towarzysza.
- Ciekawe czy to naprawdę działa?
- Ty, a może byśmy mu piznęli tego słonika?
- Ochujałeś? - zaoponował Łysy - Jak niby mamy go ukraść?
Tymczasem gospodarz rzekł do gości:
- Kto chce zobaczyć moją nową furę?!
Wszyscy w entuzjazmie ruszyli za nim ku wyjściu. Suchy spojrzał porozumiewawczo na swojego towarzysza.
Po dłuższej chwili już incognito oddalali się od tłumu gości podziwiających nowy samochód bogatego młodzieńca.
- Ja pierdolę, to najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłem… - marudził Łysy.
- No szkoda trochę tej darmowej najeby, ale z tym magicznym słonikiem będziemy mieli tyle hajsu, że nie będziemy musieli już nigdy wbijać się do nikogo na darmowy alkohol!
- Nie wierzę, że to zrobiłem… ukraść słonika przynoszącego szczęście. - rozpamiętywał Łysy - Ale może jednak to coś da. Spójrz na tę brykę. - Łysy wskazał na stojące w oddali auto gospodarza imprezy, z której uciekli - Wyobraź sobie, że się tym wozimy…
Zrobił z dłoni gest jakby chciał ująć auto w kadrze. Postał tak chwilę, po czym lewą ręką podrapał się po głowie, a prawą zostawił chwilowo bezmyślnie w geście „L”.
- Ty kurwa, co pokazujesz?! - usłyszeli nagle zza siebie.
Okazało się, że byli to kibole Jagiellonii. W razie gdyby ktoś nie wiedział: „L” jest symbolem Legii, za którą, delikatnie mówiąc, w Białymstoku się nie przepada.
Suchy i Łysy spojrzeli jeszcze przez sekundę na gest jednego z nich i jednocześnie stwierdzili:
- Spierdalamy!
Po czym dokładnie to zaczęli robić. Grupa blisko dziesięciu pseudokibiców pobiegła za nimi. Zdyszani kumple myśleli, że ich napastnicy łatwo odpuszczą, ale ci nie poddawali się. Jednak po skręceniu w parę uliczek tymczasowo zgubili pościg.
Oparli się o jakąś porysowaną graffiti ścianę i dyszeli ciężko.
- O kurwa, już myślałem, że im nie uciekniemy… - wysapał Łysy.
- Ty… patrz na jakim śmiesznym grafie się oparłeś. - zauważył Suchy - Tam jest aniołek z narysowanym wielkim kutasem!
- Nawet mi się nie chce sprawdzać. - Łysy stał tak, że zasłonił swoją postacią niemal cały malunek na ścianie, widać było tylko skrzydła aniołka. - Coś mi wpadło do oka jak biegliśmy, jakaś muszka czy coś…
Łysy zaczął mrugać jednym okiem żeby jakoś wydobyć ciało obce. W oddali zobaczył jakąś przyglądającą się im dziewczynę, ale nie widział jej zbyt dobrze, bo miał załzawione oko.
- Kurwa, biegną! - zauważył Suchy.
Rzucili się do dalszej ucieczki. Mieli coraz mniej sił, więc chuligani byli już blisko. Jeden szarpnął już Suchego za jego bezrękawnik. Wtedy Łysy wpadł na dziwny pomysł. Sięgnął po klucze do kieszeni i zadał nimi dziwny cios w twarz napastnika. Tamten zawył z bólu, a z jego twarzy popłynęła krew. Upadł na ziemię. To zatrzymało chwilowo napastników. Tymczasem nasi bohaterowie mogli dalej uciekać.
- Jesteśmy blisko twojej chaty, chowamy się! - krzyknął Suchy.
- Pojebało cię?! Żeby mi wjazd zrobili?! - odparł Łysy - Wskakujemy do mojej fury i uciekamy za miasto!
- Ona jest chociaż zatankowana?
- Niezbyt, ale trochę uciekniemy.
Niewiele myśląc dobiegli do samochodu Łysego i pojechali jak najdalej. Nie patrzyli nawet czy ktoś dalej ich ściga. Zatrzymali się dopiero w lasku za miastem.
- I na chuj nam to było? - zapytał Łysy.
- Ta ucieczka czy słonik?
- I to, i to. Kurwa, ukradłem słonika szczęścia, a potem spierdoliłem w las od kiboli. Ależ dziwny dzień!
- Może ten słonik przynosi szczęście tylko jemu, a innym pecha? - pomyślał Suchy.
- Nie wiem, ja idę się odlać. - rzucił Łysy, wyszedł z samochodu i odruchowo zamknął za sobą drzwi.
Ruszył w kierunku pobliskich krzaków. W głowie miał mętlik, ale starał się uspokoić, przemyśleć sytuację i jakoś działać. A co jeśli teraz kibole będą ich szukać po całym mieście? Być może jednemu z nich wyjął oko!
Rozpiął rozporek i zaczął zaspokajać potrzebę fizjologiczną. Usłyszał nagle nieopodal dialog dwóch nastolatków, najwyraźniej na haju:
- Ty!
- Co ja?
- Zapomniałem… ale fajnie tak, że wiesz… las… łono natury…
- No…
- A po co mi ta wiatrówka?
- A… bo mieliśmy polować…
- Głodny jestem…
- To upoluj coś… Patrz tam w krzakach się coś czai!
- Jakiś niedźwiedź albo dzik!
Łysy wyjrzał zza krzaka. Jeden z młodzieńców celował dokładnie w jego kierunku. Powiedział sobie w głowie najpopularniejszy polski wulgaryzm i odwrócił się, by ruszyć ku ucieczce. Niestety zrobił to tak chaotycznie, że zapomniał naciągnąć spodnie. Potknął się więc o nie i jeszcze podczas padania, dosięgnął go nabój z wiatrówki. Prosto w pośladek.
Padł na ziemię i zawył z bólu.
- Kurwa zabiliśmy człowieka!
Dwaj młodzieńcy uciekli. Po chwili na miejscu pojawił się Suchy.
- Kurwa, ziomek, co tu się stało?!
- Jacyś zjarani gówniarze postrzelili mnie w dupę z wiatrówki! - wrzasnął rozpaczliwie Łysy.
- O chuj… ziomek… jest źle. Wracamy do domu.
Podeszli z dwóch stron do samochodu i stali tak chwilę w milczeniu.
- No dobra, to może otwórz samochód. - powiedział Łysy wciąż krzywiąc się z bólu.
- Ziomek, ale to twój samochód.
- No tak, ale ty masz kluczyki.
- Nie, ziomek, nie mam, twój samochód - twoje kluczyki.
- Kurwa. - Łysy przełknął ciężko ślinę - Kluczyki zostawiłem w samochodzie i zamknąłem drzwi. A ty co zrobiłeś?
- Usłyszałem twój wrzask, wyszedłem z samochodu i zamknąłem drzwi.
- Czyli już wiesz, gdzie są kluczyki? - zapytał Łysy z rozpaczliwą ironią.
- Nie. - odparł niezbyt inteligentny kolega.
- W ŚRODKU, KURWA, W ŚRODKU ZAMKNIĘTEGO SAMOCHODU, NIE MAMY JAK GO OTWORZYĆ, ROZUMIESZ?! BĘDZIEMY MUSIELI WRACAĆ DO DOMU Z BUTA, A JA ZOSTAWIĘ SWOJE AUTO NA JAKIMŚ KUREWSKIM ZADUPIU, ROZUMIESZ TO?!
Suchy zrozumiał. Już się nie odzywał. Przytuliłby nawet przyjaciela gdyby to nie było takie pedalskie. Trzeba było wracać.
Przez kilka pierwszych kilometrów wcale się nie odzywali. W końcu Łysy przerwał milczenie:
- Suchy…
- No?
- Musimy oddać tego słonika. To on nam przynosi pecha. To nie jest możliwe przeżyć tyle chorych akcji normalnie. To przez tego zjebanego słonika.
- To samo chciałem powiedzieć, ale się bałem, że się wkurwisz… - Suchy spuścił wzrok.
I w tym momencie ujrzał listek przyczepiony do podeszwy swojego buta. Tak samo wyglądał but jego towarzysza.
- Łysy…
- No?
- Chyba obaj wdepnęliśmy w gówno.
Po kilku kolejnych kilometrach oraz oczyszczeniu butów, nasi bohaterowie byli już prawie pod klatką schodową bloku, w którym mieszkał prawowity właściciel „szczęśliwego” słonika. Był już wieczór.
Usiedli na ławce pod blokiem.
- Musimy to dobrze przemyśleć. - oznajmił Łysy.
- Może się po prostu przyznamy?
- Nie, to będzie lipa. Powiedzmy, że go tu znaleźliśmy czy coś.
Tymczasem zza okna mieszkania, gdzie wciąż trwała impreza dało się słyszeć fragment dialogu:
- I jak ci się spodobała ta bajka ze szczęśliwym słonikiem?
- Trochę zjebana i w sumie myślę, że nikt w nią nie uwierzył, ale z grzeczności wszyscy słuchali.
- Może i tak, ale według mnie to całkiem fajna bajeczka. Tak naprawdę wczoraj zauważyłem go w sklepie i wpadłem na ten pomysł. Bezwartościowy szmelc, nawet nie wiem gdzie go teraz położyłem.
Łysy i Suchy spojrzeli na siebie w przerażeniu i zdziwieniu.
- Więc tak naprawdę… ten słonik nic nie znaczy?! - podniósł głos Suchy.
- Na to wygląda… hej zobacz, tu leży portfel. - zauważył Łysy.
Ruszył, by go podnieść. Kiedy zobaczył zawartość, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Trzy tysiące złotych w dwustuzłotowych banknotach.
- Ziomek… ten dzień skończył się dobrze! - krzyknął w radości i pokazał zawartość portfela Suchemu.
- JA PIERDOLĘ!!! - zawył ze szczęścia towarzysz i zaczęli razem skakać ze szczęścia.
- Może ten słonik jednak przynosi szczęście?! - zastanawiał się Suchy.
- Nie. Wyjeb go! - polecił Łysy.
Tę prośbę jego towarzysz zrealizował rzucając porcelanową figurkę na oślep za siebie. Po chwili usłyszeli czyjeś jęknięcie. Odwrócili wzrok.
Ich oczom ukazała się postać trzymająca się jeszcze za twarz. Właśnie dostała w głowę figurką. Mało tego. Ta sama twarz ukazała im się oczom wcześniej tego dnia. Był to jeden z chuliganów.
- Kto to kurwa… - podniósł wzrok kibol - To oni, kurwa! Panowie, za nimi!
Po chwili zza rogu wybiegła cała ekipa chuliganów.
- Spierdalamy! - stwierdzili jednocześnie Suchy i Łysy.
III. Znaki
Piękne lato panowało za oknami, dni były długie i radosne, a pogoda ciepła i budząca pozytywne emocje. W te oto dni Michał, student filozofii, pisał swoją pracę magisterską. Wprawdzie pierwszy termin zdania pracy minął już, ale chłopak uważał, że jego twór jest jeszcze niegotowy. Pracował nad nim bardzo skrupulatnie, uważał je za dzieło życia.
Michał pisał o symbolach i znakach, które daje ludziom los. O ich interpretacji i znaczeniu w ludzkim życiu. Sam wierzył w przeznaczenie i był pewien, że to ono zaprowadziło go tu, gdzie był. Uwielbiał obserwować świat, czytać jego znaki, szukać harmonii we wszystkim dookoła. Taki już był.
Wierzył, że jeżeli nie dostał się na uniwersytet w Krakowie, to był znak, że powinien zostać w rodzinnym Białymstoku. Wierzył, że jeśli losowo wybrana trasa rowerowa biegła cały czas pod górkę to miało go to zmotywować do ciężkiej pracy w życiu. Wierzył, że jeśli promyk słońca obudził go z rana w wolny dzień to znak, żeby wstać i zmierzyć się z tym dniem. Wierzył w wiele rzeczy.
Wielu ludzi uważało go za dziwaka, ale on nie miał im tego za złe. Rozumiał, że są po prostu mniej wrażliwi na otaczające nas piękno i w prosty sposób nie odczytają symboli, które życie nas codziennie obdarza. Dlatego wziął się za tę pracę magisterską.
Michał nie miał wielu dobrych przyjaciół. Wprawdzie znał sporo osób, ale tak naprawdę rozmawiał tylko ze swoją najlepszą przyjaciółką - Beatą. Nawet podobała mu się ta dziewczyna, ale był pewien, że ona go nie traktuje poważnie. Jednak cenił bardzo to, że lubi go słuchać. Lubił jej błysk w oku, kiedy na niego patrzyła. Naprawdę ją lubił.
Dlatego właśnie postanowił zabrać ją ze sobą na wycieczkę rowerową. Cel był prosty - kontemplować przyrodę. Momentami miał wrażenie, że Beata się nudzi, ale cóż - najwyraźniej źle zrozumiała cel wyprawy.
Znajdowali się na niedużym wzniesieniu, z którego widać było okoliczne lasy. Ich rowery leżały w pobliżu. Beata siedziała na kocu na polanie, natomiast Michał nie mógł usiedzieć w miejscu, wciąż się rozglądał i notował.
- Michał… możemy pogadać? - zagaiła nieśmiało dziewczyna. Jak na gust Michała, to trochę zbyt ładnie się wystroiła jak na wyjazd w plener, ale widocznie kobiety lubią ładnie wyglądać.
- No pewnie, przecież cały czas rozmawiamy. - odparł, nawet nie oglądając się.
- Nie rozumiesz… chciałabym powiedzieć ci coś ważnego…
- Ważnego? No spoko, ale co może być tak naprawdę ważnego? Tak naprawdę ważne jest to, co nam przyniesie los, to co nas spotyka na co dzień, a tym się tutaj właśnie zajmujemy. Ważne jest nasze istnienie, a nie dyskusja. Przecież w tej chwili nie ma nic ważniejszego od tych badań! Nigdy chyba nic… ba - NIKT nie będzie ważniejszy od tego, co tutaj robię… no ale dobra, co tam chciałaś?
Wobec milczenia, chłopak w końcu się obejrzał:
- Beata?! - krzyknął kiedy zauważył, że dziewczyny już nie ma - BEATA?!
Przepadła. „Widocznie musiała z jakiegoś powodu nagle wrócić.” - pomyślał Michał - „Szkoda.”. I kontynuował swoje „badania”.
To, że znajomi nie rozumieli jego pasji Michał już zrozumiał i przyjął do wiadomości. Bardziej drażnił go fakt, że zupełnie entuzjazmu nie podzielali jego rodzice i wciąż narzekali. Praktycznie codziennie wypominali mu to, że nie studiuje jakiegoś technicznego kierunku na politechnice. Wmawiali mu, że tyle osób tam idzie i po tym jest pewna praca.
- Może oni nie mają duszy, ale ja mam i zamierzam ją nakarmić! - odparł podczas jednej z kłótni.
Rodzice nie kontynuowali wówczas tej rozmowy. Matka się nawet rozpłakała, ale chłopak nie rozumiał dlaczego.
Wiele osób próbowało wybić mu z głowy jego pracę, ale on się nie poddawał. Wiedział, że pomimo przeciwności losu osiągnie swój cel i w pewien sposób odmieni świat. Tak mu się wydawało.
Minęły dwa kolejne miesiące, a Michał wciąż nie skończył swojej pracy. Nie widywał się też już z Beatą, ale ta, zgodnie z jego przypuszczeniami, nie była nim zbytnio zainteresowana i znalazła sobie innego faceta. Jak na jego gust to straszny prostak, ale skoro Beacie odpowiadał, to cóż miał poradzić. Zresztą podobno przeznaczenie ich sprowadziło ku sobie. A czy można kwestionować przeznaczenie?
Michał stwierdził, że w jego badaniach brakuje opinii innych ludzi. Poszedł zatem w okolice dworca PKS w celu pytania przypadkowych przechodniów, co mogą powiedzieć mu o przeznaczeniu i symbolach. Większość ludzi go zbywała. Część odpowiadała zdawkowo, ale nic tak naprawdę nie wydało się interesujące. Aż do momentu rozmowy z dwoma ludźmi.
- Naprawdę piszesz o czymś takim pracę magisterską? - zapytał młody chłopak, kiedy Michał wyjaśnił o czym chce porozmawiać.
- Dokładnie tak.
- W takim razie jedyny symbol, który wskażę twoją drogę w życiu, jest tutaj! - po czym wskazał palcem pobliską restaurację McDonald’s.
- Może zamiast szydzić, pomógłbyś mi…
- Ja ci właśnie pomagam. - przerwał mu rozmówca - Ogarnij się chłopie! Rozumiem twoje poczucie misji i fajnie, że są jeszcze tacy ludzie na świecie. Możesz próbować, pewnie, ale świata nie zmienisz, nie w ten sposób! Nie przez długi dziwaczny wywód, który w porywach przeczytają cztery osoby! Próbuj, ale inaczej! Póki co lepiej sobie zrób kurs na prowadzenie wózka widłowego…
- Słuchaj, zachowaj swoją opinię dla siebie. - zdenerwował się Michał, ale bał się zareagować ostrzej.
- Przecież przed chwilą prosiłeś mnie, żebym ją wyraził! Żal mi takich ludzi, wielcy artyści, którzy potem będą bezrobotni… ciekawe czy twoi starzy cieszą się, że wychowali takiego darmozjada…?
Michał zagotował się w środku, ale nie zareagował. Nieznajomy odszedł. Zanim nasz bohater zdążył się nawet chwilę zastanowić, usłyszał nieco ochrypły głos.
- Czy słyszałeś synu o Efekcie Elizy?
Chłopak odwrócił się. Na przystanku siedział elegancki starszy pan w kapeluszu.
- O czym, proszę pana? - Michał zainteresował się i podszedł bliżej - Kim była Eliza?
- „Czym”, młody człowieku, „czym”… - mężczyzna zakaszlał - I to jest klucz do twojego problemu.
- Niech pan opowiada.
- ELIZA, był to pierwszy program sztucznej inteligencji. Miał on symulować psychoanalityka. To były lata sześćdziesiąte synu, jeszcze pewnie twoi rodzice cię nawet nie planowali!
- Nie do końca rozumiem jak jakiś program ma się do moich badań o przeznaczeniu…
- A ja nie do końca rozumiem jak możesz przerywać jak starsza osoba się wypowiada! - uniósł się staruszek - W każdym razie ludzie myśleli, że ten program naprawdę im pomaga, że wspiera i rozumie ich odczucia. I to był błąd! Program nic nie rozumiał! To były proste skrypty, które generowały zdania na podstawie tego, co człowiek napisał. Omijanie konkretów, zmuszanie do dalszego pisania. Teraz na komórkach macie bardziej rozwinięte programy niż ta ELIZA. A jednak ludzie wierzyli!
Michał otworzył już usta, by zapytać do czego to zmierza, ale przypomniał sobie wcześniejszą uwagę starszego pana i nie wydobył z siebie dźwięku. Tymczasem mężczyzna kontynuował:
- Ze względu na coraz częstsze emocjonalne związanie się z tym programem, powstała nazwa tego zjawiska: „Efekt Elizy”. I z czasem to przyjęło większy zakres niż przywiązanie do programu. Wierzysz we wzorki, jakie zostawiają fusy po kawie? To jest Efekt Elizy. Wierzysz, że chmury układają się w symbole, które coś znaczą? To jest Efekt Elizy! Chłopcze, podążasz za bezsensownymi znakami, które sam sobie wymyślasz! Słyszałem jak rozmawiasz tutaj z ludźmi. Jesteś biedny i zagubiony. Tamten drugi młody człowiek chyba miał rację. Jesteś ofiarą tego, że chcesz czegoś więcej. Ale robisz to źle, młodzieńcze. Szukasz nie tego co trzeba, nie tam gdzie trzeba…
- Dość… - przerwał mu jednak Michał - Pan nie ma racji!
Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w innym kierunku.
- Porzuć swoją ELIZĘ młody człowieku! - krzyknął jeszcze ochrypłym głosem staruszek - I zacznij rozmawiać z prawdziwymi ludźmi!
Ale chłopak już go nie słuchał. Miał mętlik w głowie. Zastanawiał się: „a co jeśli oni wszyscy mają rację?”. Bał się, że naprawdę tracił tylko czas. Nie umiał sobie przypomnieć kiedy ostatnio pomógł w czymś ojcu. Nie pamiętał kiedy tak naprawdę posłuchał, co jego matka ma do powiedzenia. Nie wiedział, kiedy ostatnio wyraził jakieś zainteresowanie lub zrozumienie wobec drugiej osoby. Był skupiony tylko na sobie i znakach. Znakach, które tak naprawdę może były bez znaczenia! Ciężko mu było w to uwierzyć. Walczył ze sobą w środku, ale jego wiara w sens wszystkiego, czym się zajmował wisiała na włosku.
Michał przypadkiem wpadł na kogoś.
- Przepraszam. - rzucił krótko i podniósł wzrok. Jego oczom ukazała się jego dalsza znajoma - Paula. Była to koleżanka Beaty. Nigdy za sobą nie przepadali, ale wypadało się przywitać. - O, cześć.
- Cześć. - odparła sucho dziewczyna. Trzymała jeszcze telefon w dłoni, właśnie chowała go do torebki. - Gdzie tak pędzisz, że prawie ludzi przewracasz?
- Ach, rozmawiałem z ludźmi na temat symboli i znaków… - zaczął Michał w lekkim uniesieniu, ale dziewczyna szybko mu przerwała:
- Znaki… ty pizda jesteś! - zdenerwowała się, co zdziwiło bardzo chłopaka - Widzisz te swoje głupie znaki wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinieneś!
- Ale gdzie powinienem…?
- Beata kochała się w Tobie od dwóch lat i chyba wszyscy dookoła o tym wiedzieli oprócz ciebie! Ale dlatego, że jesteś takim zarozumiałym narcyzem i sierotą z głową w chmurach, ona załamała się i związała się z jakimś pajacem, który widział więcej dup niż toaleta publiczna!
Michał stał tak chwilę z otwartymi ustami. Nie wiedział, co powiedzieć. Jeśli wcześniej w jego głowie panował chaos, to aktualną sytuację ciężko było określić słowami.
- Przepraszam… - zaczęła po chwili przerwy Paula - Nie powinnam ci tego mówić… po prostu przed chwilą rozmawiałam z nią przez telefon i…
- Dziękuję. - odparł krótko chłopak.
I nagle pobiegł w jakimś kierunku.
On już wiedział, co zrobić. Zamierzał pobiec do domu Beaty i kiedy tylko ją spotka powiedzieć jej, że ją kocha. Zrozumiał to wreszcie. Zrozumiał, że ona była przy nim pomimo tego, jak bardzo on interesował się tylko sobą. A jednak zawsze go wspierała i tolerowała. I te jej spojrzenie. A on ją olał. Należało to zmienić.
Kondycji nie miał jakiejś świetnej, więc bardzo się zmęczył tym biegiem, ale ostatecznie dotarł na miejsce. Już chciał wchodzić do klatki schodowej, ale zobaczył Beatę stojącą z jej facetem przy jego samochodzie. Wiedział, że to, co próbuje zrobić jest głupie, ale miłość musiała przecież zwyciężyć.
Podbiegł do niej i zasypany wykrzyczał:
- Beata, ja ciebie przepraszam, przepraszam za to, że byłem taki ślepy przez ten cały czas, teraz już wszystko rozumiem i zmienię się! Kocham cię, jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem i rozumiem, że być może straciłem cię na zawsze, ale jednak w moim sercu pozostan…
Więcej nie powiedział, bo dostał od chłopaka Beaty potężny cios pięścią w twarz i padł zamroczony na ziemię.
Czasami w naszym życiu widocznie potrzebne są wstrząsy i jeżeli w głowie Michała nie wszystko było poukładane, to tamten cios to zmienił i zaprowadził porządek. Chłopak zrozumiał wiele.
Przede wszystkim to, że najważniejsi są ludzie. Ludzie, którym na tobie zależy. Porozmawiał szczerze z rodzicami i przeprosił ich za wszystko. Starał się ich wspierać i nigdy już nie zawieść, choć ciężko było naprawić zszargane przez lata zaufanie.
Postanowił nie odzywać się już do Beaty. Nie był na nią zły, ale sądząc po tym, że zostawiła go wtedy krwawiącego na ziemi, nie chciała z nim rozmawiać. Poza tym nie chciał siać w jej życiu więcej chaosu. Sądził, że to dobra dziewczyna, która zasługuje na coś więcej niż wiecznego marzyciela.
Jego praca magisterska wprawdzie przepadła, ale nie przejmował się tym. Myślał nad dokończeniem jej, ale w nieco inny sposób. W taki, który nie oderwie go już od rzeczywistości. Szukał też jakichś płatnych praktyk. Na poważnie zastanawiał się też nad kursem obsługi wózka widłowego!
Pewnego dnia wybrał się znowu rowerem w to samo miejsce, gdzie ostatni raz był z Beatą. Tym razem samotnie. Widział te same rzeczy, co wtedy, ale niczego już nie szukał. Po prostu cieszył się wspaniałym widokiem.
Uwielbiam tak konstruktywne komentarze, dziękuję :)
ogólnie
Sam pomysł na zmieszanie historii kilku osób opowiedzianej jednak oddzielnie jest bardzo dobry. Jeśli chodzi o styl wypowiedzi średnio mi się podobał, ale przynajmniej nie zauważyłam też natłoku jakichś rażących błędów. Co do opisanych historii nie wciągnęły mnie również. Uważam jednak, że przekaz jest dobry - nie wierzenie w przeznaczenie. Czasem można pozostawić decyzję losowi, ale nie warto uważać, że coś musiało się zdarzyć.
Pozdrawiam i życzę weny twórczej :)