Opowiadanie
Love 4 - relacja z konwentu
Autor: | Slova |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2013-03-17 17:57:03 |
Aktualizowany: | 2013-03-17 20:35:03 |
Oj będę ja wspominał tegoroczną edycję Love, bo bez dwóch zdań dała mi w kość i uświadomiła kilka rzeczy. I wcale nie chodzi mi o to, że z organizacją było coś nie tak. Istota moich niemiłych wspomnień z Love 4 tkwi w tym, że pojechałem nań zwyczajnie chory. Z drugiej strony w trzynastogodzinną podróż do Wrocławia pchało mnie już tylko i wyłącznie poczucie obowiązku i chęć przeprowadzenia swoich prelekcji. Tak to jest, gdy chce się jeździć na konwenty po kosztach.
Ktoś ostatnio miał pretensje o to, że w relacjach z konwentu coraz rzadziej pojawia się opis samej podróży. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom czytelników napiszę więc wprost - jedenaście godzin w pociągu, plus dwie czekania w Warszawie. Tak, miałem miejsce siedzące, kolega Mroczuś też. Zaiste pasjonująca to podróż i sądzę, że podzielacie mój entuzjazm.
Na teren konwentu dotarłem nieco po godzinie dziesiątej wieczorem i po serii ciepłych powitań ruszyłem szukać miejsca do spania. Po drodze wpadłem do sali UltraStar, gdzie właśnie trwała rozgrywka w ITG, do której dołączyłem porzucając bagaż tam, gdzie stałem. Kilka szybszych utworów dobitnie uświadomiło mi, że najwyższa pora położyć się spać. Przestronne sleeproomy były w tym czasie jeszcze puste, więc bez problemu znalazłem miejsce do rozłożenia karimaty, na której zaległem niczym zabity i spałem do siódmej rano.
Jeszcze przed snem dokonałem kilku spostrzeżeń odnośnie XV LO przy ulicy Wojrowickiej 58, w którym odbywała się impreza. Zdecydowanie najbardziej w oczy rzucały się łazienki, na widok których przypomniałem sobie błogie czasy szkoły podstawowej, kiedy to pisuary potrafiły wylatywać niepostrzeżenie na korytarz, a krany łamały się w wyniku działania nadprzyrodzonych mocy. Wtedy też nikt nie słyszał o klamkach w łazience. Nieco lepiej miały się prysznice, chociaż nadal nie da się o nich powiedzieć nic więcej, niż „obskurne”. Za to ciśnienie wody było w sam raz i nie tylko myło, ale wręcz zdzierało brud niczym karcher. Aż dziw, że w czterech prysznicach, po dwa natryski każdy, nie tworzyły się kolejki.
Rano, po wkręceniu się w rytm życia konwentu, postanowiłem udać się do położonego dosłownie sto metrów od szkoły supermarketu. W wyprawie towarzyszył mi pewien powszechnie znany wielbiciel młodych pań, który przyciągał uwagę swoim nietypowym ubiorem, zwłaszcza jak na tę porę roku, składającym się ze szlafroka, krótkich spodenek i klapek. Obydwaj zaopatrzyliśmy się w najbardziej niezbędne na konwencie artykuły, czyli napoje energetyczne. Nabuzowani kofeiną i tauryną daliśmy się pochłonąć konwentowym przygodom.
Przechadzając się wielokrotnie po terenie imprezy stwierdziłem, że położenie poszczególnych sal zostało dobrze rozplanowane. Ostatnie piętro szkoły zajmowały wyłącznie sleep-roomy, jedynie jeden mieścił się poziom niżej, obok sali DDR. Z autopsji wiem jednak, że hałaśliwa muzyka i tupanie wylewających siódme poty graczy nie przeszkadzały w odpoczynku. Miejsca do wylegiwania się także nie zabrakło i z ponad tysiąca konwentowiczów na korytarzach koczowali jedynie amatorzy spania w nietypowych miejscach.
Na pierwszym piętrze, obok wspomnianych DDRów z czterema stanowiskami do gry, znajdował się Rock-band i UltraStar. W takim towarzystwie sala gier planszowych wyglądała jak wyrwana z innej bajki, ale należy przyznać, że najbardziej hałaśliwe formy konwentowej aktywności znajdowały się z dala od miejsc wymagających względnej ciszy. Tak więc, dalej na tym samym poziomie, ale po przeciwnej stronie budynku znalazły się sale panelowe i konkursowe oraz pokoje PZTA (poza salą grową PZTA, która mieściła się na parterze), wszystkie obok siebie, dzięki czemu zwolennicy bardziej intelektualnego marnowania czasu nie musieli się za bardzo przemieszczać. Na samym dole, oprócz akredytacji (i już wspomnianej sali growej PZTA), dało się odnaleźć konsolówkę, fotostudio, salę gier japońskich, JOKERa (nie zajrzałem tam, ale pod tą nazwą kryła się sala K-music), salę kulturową i Art-room, naprzeciwko którego ulokowało się Hinata Sushi. Skoro już o jedzeniu mowa - na pierwszym piętrze dało się odnaleźć szkolny bufet serwujący smaczne i syte dania w rozsądnych cenach.
Tak się składa, że jestem bardzo monotematycznym konwentowiczem i zawsze odwiedzam podobne, a nawet te same atrakcje. W związku z tym moim głównym obiektem zainteresowania były sale panelowe i konkursowe z pierwszego piętra i, poza DDRem, reszta dla mnie praktycznie nie istniała.
W związku z dużym zaangażowaniem Polskiego Związku Twórców Atrakcji w układanie konwentowego planu rozrywek, Love 4 upłynął pod znakiem plagiatów, czasem wręcz dosłownie. Pierwszą splagiatowaną atrakcją było „Twój pierwszy konwent”, czyli klasyczne wprowadzenie nowych konwentowiczów w świat zlotów miłośników mangi i anime. Sęk w tym, że tym razem atrakcję prowadził nie Duo, a Kamey. Jednakże ten pierwszy, obecny na sali, w końcu nie wytrzymał i swoją dezaprobatę dla tak podłego podkradania cudzych pomysłów wyraził poprzez przejęcie kontroli nad panelem i zgrabne wyrecytowanie wyuczonych na pamięć opowieści z życia wziętych (tak zwany „Duo-hijack”).
Następnie zabawiłem na Kameyowym męskim konkursie związanym z „Dziwacznymi przygodami JoJo”. Czymkolwiek by owa zabawka na sznurku nie była, jako uczestnik byłem zmuszony do odtwarzania niemożliwych i bezsensownych póz, śpiewania i rysowania, co w sumie dało mi drugie miejsce w klasyfikacji generalnej pomimo tego, że nigdy nie bawiłem się jojo na poważnie, ale najwidoczniej moi konkurenci także nie mieli w tej materii doświadczenia.
Z przykrością stwierdziłem także, że prowadzący prelekcję o Sword Art Online Sindsoron był dobrze przygotowany do dyskusji i wykolejanie jego atrakcji okazałoby się zbyt pracochłonne, by jeszcze zaliczało się do zabawy. Nie pozostało mi więc nic innego, niż podzielić się z innymi słuchaczami informacją o tym, kto ginie w trzynastym tomie light novel i jak to się stało, że była to Asuna. Wiedziony wdzięcznością rozmówców za ową informację zgrabnie opuściłem salę panelową, by po kilkudziesięciu minutach wrócić doń w celu przeprowadzenia prezentacji na temat anime i mang Girls und Panzer. Z racji tego, że na tę samą godzinę zaplanowano konkurs wiedzy ze Sword Art Online, rozpoznawanie openingów i endingów, a także prelekcję niejakiego Pawła Musiałowskiego, który zostawił serce w Japonii, obecność kilkudziesięciu osób chętnych wysłuchać moich wywodów o najlepszym anime z końca ubiegłego roku była dla mnie totalnym zaskoczeniem. Cieszę, się, że w Polsce są inni widzowie anime z podobnym do mojego doskonałym gustem. Szkoda, że na zaplanowany później konkurs wiedzy z tejże serii stawiły się tylko trzy osoby obeznane z tytułem, ale mimo to walka między zawodnikami była wyrównana, a zdobywcy pierwszego i drugiego miejsca otrzymali ode mnie, oprócz punktów na nagrody, upominki w postaci pojedynczych numerów Nowej Techniki Wojskowej. Niestety, w związku z brakiem wyrozumiałości ze strony koordynatora atrakcji zdobywcę trzeciego miejsca musiałem nagrodzić z własnej kieszeni punktami zdobytymi za zabawę w JoJo.
Następne pięć godzin spędziłem w sali konkursowej PZTA zdobywając miliony tysięcy punktów w ustawionych, wtórnych i tendencyjnych konkursach i zabawach. Później moja altruistyczna natura nakazała mi przekazać cenne punkty Mroczusiowi, gdyż do niedzieli rano wszystkie godne uwagi nagrody zostały rozgrabione. Wbrew zapewnieniom organizacji nowa porcja świeżych upominków jednak się pojawiła, a radość z możliwości pomocy koledze wręcz wylewała się z mojego kipiącego złością serca.
O godzinie dziesiątej wieczorem wziąłem udział w analizie subkultury fanów M&A w Polsce. Tym trudnym w realizacji tematem zajął się Kamey i dwa obiekty badawcze, które w pewnym momencie pojawiły się na sali. Jak się później okazało stereotypowe fanki anime nie odpowiadały na pytania tak, jakby tego chciała teza. Wobec tego wspólnie stwierdziliśmy, że to fakty powinny się martwić.
Po godzinie trafiłem na dyskusje o konwentowych plagiatach poprowadzoną przez Cella767, wciąż odzianego w szlafrok. Na tym panelu, razem z kilkoma konwentowymi wyjadaczami, obgadaliśmy kilku innych, nieobecnych wyjadaczy, pośmialiśmy się i powspominaliśmy. Jeżeli o tej porze kogokolwiek piekły uszy, to być może właśnie nasza dyskusja była tego przyczyną.
Rozweselony wróciłem do konkursówki PZTA, gdzie wziąłem udział w klasycznym już „Anime tabu”, gdzie uczestnicy musieli przekazać koledze tytuł anime bez używania pięciu zakazanych słów, nazw własnych i innych wyrażeń, które w mniemaniu nadzorującego zabawę Foutona łamały reguły gry. Po tym zahaczyłem o biedny pod względem treści panel-autoprezentację „Anime okiem newfaga”, na którym prowadząca o wdzięcznej ksywce „Szatan” i jej pomocnik Bajdo bezskutecznie próbowali zainteresować publikę czymkolwiek.
Zmęczony i ledwie żywy z powodu coraz bardziej bolącego gardła o godzinie czwartej nad ranem stanąłem przed wizją przeprowadzenia czterech godzin prelekcji z rzędu. Jednak bardziej, niż problemy zdrowotne dobiła mnie frekwencja na prezentacji dotyczącej uniwersum Patlabora. Ostatnio nasilają się głosy, że na konwentach brakuje nowych atrakcji, zaś w kółko wałkowane są te same. Szkoda tylko, że gdy człowiek zrobi coś nowego i ambitnego, to przyjdzie go posłuchać jedna osoba (pozdrowienia dla zergadisa) i to jedynie w celu zapoznania się z chronologią anime. W związku z tym całą drugą godzinę tego panelu przespałem na ławce pilnując pustej sali.
Nieco lepiej wypadł mój „Słowniczek animo-polski - dla gaijinów terminologia”. Niestety tutaj zawiódł sprzęt - dwa kolejne rzutniki odmawiały współpracy z komputerem Mroczusia, dopiero trzeci, zabrany z sali konkursowej PZTA, zadziałał jak należy i z czterdziestoośmiominutowym opóźnieniem udało mi się przeprowadzić prezentację do końca.
Skoro już temat zszedł na problemy techniczne, to na Love 4 zaobserwowałem zjawisko dotychczas niespotykane na konwentach grupy Miohi - tzw. „techniczni” przechodzili się od czasu do czasu po salach i sprawdzali, czy sprzęt działa. Oby nie była to jednorazowa akcja i oby na zapowiedzianym na maj Magnificonie również wykazali się takim zainteresowaniem. Mimo to potknięć w tej materii było nieco więcej - głośniki w sali konkursowej PZTA były... niewystarczające, jeżeli da się to nazwać w ten sposób, by można było z ich pomocą prowadzić zabawy związane z muzyką. Tymczasem ja, odtwarzając ścieżkę dźwiękową z anime Girls und Panzer w sali panelowej miałem do dyspozycji naprawdę dobry sprzęt, który dla mnie nie był aż tak bardzo niezbędny. Ponadto laptop dostarczony do jednej z sal PZTA (to chyba ponownie była ta nieszczęsna konkursówka) nie nadawał się do pracy, więc chłopaki ze związku musieli ratować się wręcz rozchwytywaną maszyną Mroczusia.
Swoje prelekcje zakończyłem o ósmej rano i od razu zacząłem myśleć o organizacji powrotu do domu. Tak się złożyło, że z Mroczusiem ustaliliśmy podróż pociągiem udającym się przez Warszawę do Białegostoku, a konwent postanowiliśmy opuścić o godzinie dziesiątej. Resztkę wolnego czasu poświęciłem na przygotowania do wyjazdu oraz odwiedziłem prelekcję Foutona i Tempusa pod tytułem „Martyrologia dziewczynek w anime”. Dziwnym trafem za każdym razem, gdy wracałem na ten panel (kilkakrotnie musiałem go opuścić) zawsze wypowiadał się Tempus, który obszernie omówił Mahou Shoujo Madoka Magica, mangę Gunslinger Girls i pewnie jeszcze kilka serii, jednakże wizja długotrwałej podróży do domu w końcu musiała się ziścić, tak więc nie mogłem wysłuchać prelekcji do końca.
Przed opuszczeniem konwentu udało mi się jeszcze dostać identyfikator, którego wcześniej nie posiadłem. Ot, różowego koloru tekturka z napisem i obrazkiem i symczką do kompletu - nie ma się czym zachwycać.
Jako nieco mniej szeregowy uczestnik właściwie nie odczułem na konwencie żadnej konwencji. Baloniki w kształcie serc, poprzyczepiane gdzieniegdzie ozdoby to nieco za mało, by wprawić uczestników w walentynkowy klimat. Przede wszystkim zabrakło specjalnych atrakcji, czy raczej było ich za mało. No cóż, dla mnie osobiście konwencja nie jest do niczego potrzebna, jednakże uważam, że ekipa, organizując kilka konwentów w roku, powinna się postarać, by różniły się od siebie. Czas pokaże, czy ta sztuka uda się wobec zapowiedzianego na drugą połowę maja Magnificonu.
PS
Słuchaczy moich prelekcji, zwłaszcza „Słowniczka animo-polskiego” przepraszam za to, że atrakcja była niemrawa. Niestety ból gardła nie pozwolił mi na żywiołowość i entuzjazm.
PPS
Jeżeli powyższą relację czyta osobnik, który na panelu „Girls und Panzer - z miłości do czołgów” siedział najbliżej drzwi w pierwszym rzędzie i zadeklarował, że posiada dostęp do materiałów z doujinshi Panther Details, to BARDZO PROSZĘ GO O KONTAKT lub o kontakt do niego. Płacę w złocie i diamentach, oferuje pół królestwa, latający kufer i księżniczkę (lub kilka, w różnym wieku) za żonę. Ewentualnie unikatowe, robione na zamówienie przypinki z Upotte!! i pół gigabajta obrazków z Girls und Panzer.
Znając fanów i fanki anime, to akurat nic dziwnego, że nie marnują swojego bezcennego czasu na pielęgnację własnego 3D.
khe... he... he...
Na żadnym konwencie jak dotąd nie byłem, ale lubię czytać twoje relacje z nich. Zawsze może się człowiek ubawić.