Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

After the rain

„Pod Tęczą”

Autor:Ariel-chan
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fantasy, Komedia, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy
Dodany:2013-07-06 17:46:24
Aktualizowany:2013-07-06 17:46:24


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Wszelkie prawa by Ariel~~


- Nie, Łukasz, nie… Proszę! Nie tak szybko! - Zapierałem się nogami i „ręcami”. Znaliśmy się ledwie dwa miesiące, a ten… No pchał mnie, na chama!

Khem… Ale bez nieporozumień. Po drugiej stronie ulicy stał bar i kolorowym, oczojebnym wręcz szyldem obwieszczał wszem i wobec swoją „orientację”, a Łukasz próbował popchać mnie przez jezdnię, żeby do niego pójść. O czerwonym świetle nawet nie wspominam. Nic nie jechało, więc chciał przechodzić „nielegalnie”. Może od razu na przełaj, po co komu pasy, co?

- Ja tam nie wejdę - oznajmiłem po raz wtóry, rozglądając się jednocześnie, czy nikt się na nas nie gapi.

- Czemu nie?

- W życiu nie byłem… i nie pójdę!

- Przecież nie każę ci iść do darkroomu - szepnął, obejmując mnie ręką w pasie. Od razu uciekłem przed jego dotykiem. - Którego tam nie ma! - dodał szybko. Już ci wierzę, patafianie.

Gejbar! Kiedy w środku wakacji powiedział, że mnie zabiera do opolskiego baru, nie skontaktowałem, że chodzi mu o taki bar. „Pod Tęczą” 1, kuźwa! Że niby to w ramach oblania mojego nie oblania obrony pracy magisterskiej. Ja cię proszę, to było prawie miesiąc temu, w dodatku raz już oblane! Nawet dosłownie, bo wylałem pół swojej coli Łukaszowi na spodnie… Wyglądał potem, jakby się posikał i jemu było zdecydowanie bardziej do śmiechu niż mnie.

- Nie rozumiesz… - Pokręciłem głową załamany.

- Nie ma się czego bać. Mój przyjaciel tam pracuje i już na nas czeka. To jeden z tych porządnych barów, gdzie nawet heterycy przychodzą. Poza tym idziesz ze mną, żaden nawet na ciebie nie spojrzy.

- Ty się nie boisz?

- Mówię ci, że nie ma czego. Tutejsi geje to stara ekipa i zazwyczaj nie rzucają się na zajętych. No, mogą nam co najwyżej zaproponować trójkącik…

- … - zatkało mnie.

- Albo czworokącik.

- Nie, ja stąd idę! - zawołałem, robiąc w tył zwrot i próbując mu uciec. Nie dało rady… Więcej zwracaliśmy w ten sposób na siebie uwagi niż wchodząc do tej obskurnej knajpy. Dałem za wygraną i pociągnął mnie do środka… gdzie nie dość, że mnie musieli wylegitymować, bo ponoć wyglądam młodziej od Łukasza, to jeszcze ze stresu wyrżnąłem się o próg.

Łukasz pomógł mi się pozbierać - szkoda tylko, że nie ostrzegł mojej szczęki przed ponownym zetknięciem się z podłogą. Spodziewałem się kolorowej, śmierdzącej papierosami, piwem i seksem - nie żebym wiedział, jak to ostatnie pachnie - speluny z półnagimi, mizdrzącymi się do siebie „ciotkami”, a zastałem zwykły - nawet za bardzo - bar z ladą, wysokimi krzesłami i zwyczajnie ubranymi mężczyznami siedzącymi za ładnymi, zadbanymi stolikami. Kobiet było niewiele i zwykle w swoim własnym towarzystwie. Wolałem nie wiedzieć, ile z nich to naprawdę lesbijki, a ile podszywające się pod nie tak zwane yaoistki. Czułem na sobie wzrok wszystkich w barze, miałem ochotę zawrócić i spierniczyć… co w sumie zrobiłem, ale szybko zostałem zatrzymany przez wcale nie taki masywny tors Łukasza.

Zmusił mnie do podejścia do baru i zamówił dla nas piwo - choć wie, cholera, że nie piję. Usiadłem bardziej zdezorientowany niż przerażony.

- Łuki! Łuki, jesteś wreszcie! - Usłyszałem nagle gdzieś ze swojej prawej i wtedy zobaczyłem coś… bardzo dziwnego. Co to jest, u licha?! Ja się boję! Owe „coś” podbiegło do nas z piskiem i złapało mojego Łukasza w ramiona, całując go w policzki. Minę musiałem mieć, jakbym - nie umniejszając - zobaczył kosmitę. „Kosmita” natomiast dopiero po przywitaniu się z Łukaszem (czytaj: wyściskaniu go na śmierć) zwrócił na mnie uwagę - oczy miał niebieskie, zdobne w długie, czarne, sztuczne rzęsy, włosy równie czerniste - jak byk farbowane. Obawiałem się, że jak spojrzę w dół, zobaczę sukienkę i buty na szpilkach lub obcasach, ale nie, miał na sobie zwyczajne trampki, obcisłe spodnie i długą, luźną czerwoną bluzkę - jakkolwiek wiem o istnieniu płaskich kobiet, cycków nie zarejestrowałem ani kawałeczka. Włosy spięte w kok z luźno wystającymi po bokach kosmykami sprawiały, że jeszcze bardziej wyglądał jak dziewczyna. Właśnie… Jakiej to to jest płci, u diabła?! Gdyby Łukasz nie powiedział, że czeka na niego „przyjaciel”, nie byłbym pewien, co właściwie widzę. Kogo.

- Ach, ty musisz być… Romuś. Słodki jak się spodziewałem. - „-Łem”, powiedział „-łem”! Uczepiłem się tego rodzaju męskiego jak rzep psiego ogona, bo to w końcu dobry znak, prawda? Ale aż się wzdrygnąłem, kiedy przejechał mi po policzku palcami o długich, czerwonych paznokciach.

- Emil, nie strasz mi chłopaka, proszę. - Łukasz wziął jego ręce w swoje dłonie, jakby chciał mnie bronić przed jego dotykiem. Brr, zły dotyk boli przez całe życie - już chyba wiem, co to znaczy… Łukasz, weź go puść, zanim ci wydłubie oczy albo… zarazi tym gejowstwem!

- No przecież nie straszę. Gdybym chciał straszyć, przyszedłbym w stroju bardziej roboczym - odpowiedział z niejaką nonszalancją „stwór” zwany Emilem. - Andrzeeej! - zawołał nagle, przechylając się przez ladę. - To znaczy barman! Po drinku dla moich młodych przyjaciół i dla mnie też!

- Ale ja nie… - próbowałem zaprotestować, bo w końcu nie piję. Serio, czemu nikt mi nie wierzy? Tylko dlatego, że jestem dwudziestoczteroletnim studentem?! No, teraz to już bezrobotnym byłym studentem, choć może pójdę od października na doktorat. Albo drugi kierunek. W końcu skończyłem filologię prawie że z wyróżnieniem, należy mi się coś od życia. To znaczy od Uniwersytetu. Z chęcią jeszcze przedłużę sobie młodość. Stypendium mam, a i rodzice mnie wspomogą. Mimo że jestem gejem, jak to nieraz ojciec raczył mi wypominać.

- Emilciu, Romek nie pije. - O dziękuję ci bardzo, słońce ty moje! Zaraz… „Emilciu”? Co on, dziewuszka?!

- Nie szkodzi, ja wypiję za dwóch! Wprawdzie jestem w pracy, ale rozumiesz… - Niespodziewanie puścił mi oczko. Aż prawie bym ze stołka spadł. - Przed występem jednak lepiej się napić. Dziękuję, Andrzejku! - powiedział do starszego barmana, który bez słowa postawił przed nim kieliszek z drinkiem, i wypił go jednym haustem. - A jak tam twoi rodzice, Łuki? Przeżyli już twoje wyjście z szafy?

- No, już dawno - odparł Łukasz, patrząc poprzez Emila na mnie i pijąc drinka. - Przyznałem im się jakieś pół roku temu - wyjaśnił mi, mimo że już o tym słyszałem, tylko bez szczegółów. - Byli w szoku, zwłaszcza, że powiedziałem to od niechcenia przy niedzielnym obiedzie, ale jeszcze bardziej ich zatkało, kiedy im oznajmiłem: „Ale nie martwcie się, wnuki i tak będziecie mieć, bo Kamila zajdzie w ciążę prędzej, niż ja skończę studia”! Za to to już myślałem, że mnie siora ubije. Ale taka prawda! Jest cztery lata młodsza, a sprawia więcej problemów wychowawczych niż ja, chłopak. Pije, pali i Bóg wie co jeszcze. Powiedziałem to moim rodzicom, uprzedzając ich, by nawet nie śmieli na mnie kląć, mając taką córeczkę…

- „Powiedziałeś”?! - przerwał mu w końcu Emil. Widziałem, że już wysiedzieć z zamkniętą gębą nie umiał, bo co chwilę tylko podnosił palec do góry i zastygał z nim. - On im to wyrzucił w twarz! - Zaczął gadać do mnie?! A no, nawet na mnie spojrzał. - A potem podszedł do ojca, klęknął przed nim i łapiąc go za ręce, powiedział błagalnie: „Tato, ja się nic nie zmieniłem! Jestem taki sam, jaki byłem wczoraj”. Wtedy jego ojciec, który do tej pory nie odezwał się słowem, tylko trzymał się za głowę, spytał: „Masz chłopaka? Pieprzysz się z nim?”.

- No ja się wypieprzyłem, ale na podłogę z wrażenia, tak z klęczek! Jak się zacząłem śmiać, to tak po chwili cała familia śmiała się razem ze mną! - kontynuował opowieść Łukasz. - Nawet ta głupia Kamila. A ojciec dostał od matki ochrzan za używanie wulgaryzmów przy córce. No ja nie zauważyłem, żeby ona się ładniej wyrażała! - Zaśmiał się i wypił drinka do końca. Ja mojego napitku nawet nie zobaczyłem, od razu został pochłonięty przez Emila.

- To masz szczęście - stwierdził nagle Emil jakimś takim melancholijnym głosem. - Moi starzy do dzisiaj nie chcą mnie znać.

- Może jakbyś się ubierał normalniej… - próbowałem podpowiedzieć Emilowi, wcale nie złośliwie, ale nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Właściwie to traktował mnie jak powietrze od momentu, kiedy się ze mną przywitał, nie licząc domniemanego opowiadania mi o reakcji ojca Łukasza, bo i tak bardziej mówił do niego niż do mnie. No, o ile klepanie po policzku pazurami jak u kota można nazwać powitaniem…

- A jak tam twoi? - Ty, patrzcie no, wreszcie się mną zainteresował! Tak się zdziwiłem, że aż zapomniałem mu odpowiedzieć na głos i tylko coś pomyślałem. - No? Wiedzą czy nie?

- Wiedzą, wiedzą - odpowiedział za mnie Łukasz. - Romek wyszedł z szafy… kiedy? W trzeciej liceum?

- Jakoś tak - potwierdziłem. - Nie byli zbytnio zachwyceni, ale i nie wyolbrzymiali problemu. Matka stwierdziła, że nie jej sprawa, ekhem, kogo wpuszczam do łóżka, a ojciec zagroził tylko… wiesz, że mam nie sprowadzać nikogo do domu. A potem szeptem dodał: „Chyba że tego jedynego”. - Niechcący zerknąłem na Łukasza z ukosa. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mógł to odebrać jako: „Hej, to o tobie, wiesz?”. No, nawet jeśli to prawda… - Poza tym mój starszy brat dawno jest żonaty, więc ciągłość rodu mamy zapewnioną.

- To dlatego do dzisiaj nie wpuściłeś mnie do siebie… - stwierdził od razu Łukasz, mimo mojej szybkiej zmiany tematu. Nie kontynuował pewnie dlatego, że spiorunowałem go wzrokiem.

Emil wciąż siedział między nami, w ogóle nie przejmując się, że swoją osobą rozdziela parę. A może robił to specjalnie?

- Dobra, to ja już spadam, zaraz mój występ - oznajmił nagle Emil, podrywając się z miejsca. - To pa, kochanie. - Cmoknął mojego (mojego!) Łukasza w policzek, mnie po nim (po policzku, naturalnie, nie po Łukaszu) tylko pogłaskał i pobiegł gdzieś prawie w podskokach.

- Boże… - skomentowałem tylko, jak już ucichły kroki Emila.

- Nie „Bóg”, tylko „Emil”. Cały Emil! Przepraszam za niego. Ignorował cię specjalnie… Chyba jest zazdrosny.

- Niby o co? - kompletnie nie zrozumiałem. Byłem w szoku po spotkaniu z tym „czymś”.

- No wiesz, kiedyś się kochał… - odparł enigmatycznie mój chłopak.

- Z kim? - zadałem najpierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy. Drugie brzmiało mniej więcej: „Obcięli mu coś, że już tego nie robi?!”

- Raczej w kim.

- No to w kim?

- W barmanie, wiesz?

Automatycznie obejrzałem się za siebie - stary, na oko pięćdziesięcioletni barman łypnął na mnie jak na intruza, wzrokiem pytając: „czego chcesz?”

- Nie w nim, inteligencjo. - Łukasz odwrócił mi głowę w swoją stronę. - Ja tu byłem barmanem. Trzy miesiące w czasie wakacji, ale byłem.

- Ach! - Jaki ja jestem wczesny! - To twój były?

- Nie „były”, żaden „były”!

- Ale mówiłeś, że wolisz starszych… - zacząłem sam dedukować. - Nazwał nas „młodymi przyjaciółmi”, więc musi być trochę od nas… to znaczy od ciebie… Ile on ma w ogóle lat?!

- Bo ja wiem? Ze trzydzieści będzie.

- Ile?! On wygląda na młodszego od ciebie!

- A się dziwiłeś, że prosili cię o dowód przed wejściem. Tutaj wygląd nigdy nie odzwierciedla faktycznego wieku.

- Boże, ale… Nie mówię, że jest zły, ale żebyś z takim… taką… ciotą…

- Nie nazywaj go tak! - uniósł się nagle Łukasz, patrząc na mnie groźnie i w tym momencie głos mu złagodniał. - Proszę. Wiem, że jest dziwny, ale to mój najlepszy przyjaciel.

- Przyjaciel, który najchętniej by ci się do tyłka dobrał… - zauważyłem już całkiem zgryźliwie.

- Raczej chciałby, żebym ja się dobrał do jego.

- Fakt! - Machnąłem ręką i zaśmiałem się, za chwilę i on się śmiał. Nagle złapał mnie za rękę, przyciągnął całym ciężarem i pocałował. W pierwszym odruchu chciałem go odepchnąć - zgłupiał, tak na widoku?! - ale już w następnej sekundzie przypomniałem sobie, gdzie jesteśmy.

- Słuchaj, skłamałem - powiedział, przerywając pocałunek i opierając się czołem o moje czoło. Za blisko, odsuń się, kretynie, bo zeza dostanę! Ale jakoś nie umiałem mu tego powiedzieć. Kochałem się w błękicie jego oczu.

- Kiedy? - spytałem w ogóle na tę cudowną chwilę nie przejęty. Więc jednak jego były?

- Mówiąc, że lubię starszych. Chciałem cię jakoś poderwać. Wiek nie ma dla mnie znaczenia, tak jak dla ciebie moja nieczysta krew. Więc nie musisz być o tamtą „panienkę” zazdrosny.

Odtrąciłem jego rękę.

- Za to ja nie kłamałem.

- Z czym?

Pociągnąłem go za koszulkę przy szyi i teraz to ja pocałowałem jego.

- Z tym, że ja wolę młodszych - wyznałem, patrząc mu w oczy.

- Niczego takiego nie mówiłeś.

- Ale myślałem.

- Super, a kiedy to ja zostałem telepatą, bo nie zauważyłem?

- Przecież cały czas czytasz mi w myślach…

- Czekaj, chyba się zaczyna! - przerwał nasze „słodzenie” sobie w oczy i wstał. Co się zaczyna, czytanie mi w myślach?!

Starając się zignorować to, że mój chłopak lekko mnie zirytował, obróciłem się na stołku, by zobaczyć, co takiego przyciągnęło jego uwagę i „się zaczyna”. W klubie znajdowała się malutka scena, a na niej stało - co wywnioskowałem z wielkości i kształtu, bo fortepiany są większe i masywniejsze - pianino. Naraz w całym pomieszczeniu zgasły światła, a DJ, miksujący utwory w którymś kącie, ogłosił występ niejakiej Emilii. Zanim doszło do mnie znaczenie tego imienia, reflektory skierowały blask na pianino i „kobietę” przy nim siedzącą - widziałem ją bokiem. Rozległy się nieśmiałe oklaski i dopingujące krzyki.

Otwarłem usta ze zdziwienia, spojrzałem na Łukasza, a ten zaczął się ze mnie śmiać.

- Bo połkniesz muchę! - zażartował i łapiąc mnie za szczękę, zamknął mi usta.

- Ja myślałem… Ja myślałem, że on z tym występem żartuje, że występuje, ale z tacą między stolikami! - wyjaśniłem zszokowany.

- On kelnerem? Marzenie ściętej głowy, chciałbym to zobaczyć! Przedstawiam ci naszą Emilię! - Wskazał ręką, lekko się kłaniając. - Najlepszą, najładniejszą… i chyba jedyną opolską Drag Queen.

- Drag Queen?! - zdębiałem, bo choć podświadomie wiedziałem, że właśnie „to” mam przed sobą, na śmierć zapomniałem o istnieniu takiego pojęcia. W życiu nie pomyślałbym, że spotkam i będę świadkiem występu mężczyzny śpiewającego w przebraniu kobiety. I to jeszcze tak ładnej Drag Queen… Dobra, przyznaję, nie zrobił na mnie wrażenia jako mężczyzna, ale pewnie było to spowodowane tym, że niezbyt grzecznie mnie potraktował. Jak rywala, który mu odebrał faceta. Jakby to, że Łukasz wybrał mnie, było moją winą.

Teraz jednak nie wierzyłem, że to ta sama osoba, którą przed chwilą poznałem, nawet jeśli rozpoznałem go w niej na pierwszy rzut oka. Włosy rozpuścił, sięgały mu łopatek i lśniły granatową czernią, oczy miał zaznaczone czernią i błękitem, przez co wydawały się jeszcze większe, usta pomalował na czerwono, a w uszach lśniły mu srebrne, niewiadomego mi kształtu kolczyki. Na sobie miał czarną, prostą, ale piękną sukinię, którą najpewniej prawie zamiatał podłogę. Gdybym nie wiedział, za Chiny Ludowe nie poznałbym w nim… w niej mężczyzny.

Emil… Tfu, Emilia spojrzała w naszym kierunku, skłoniła lekko głowę i zapowiedziała piosenkę… dedykując ją dwóm uroczym - jedynym w tej chwili - panom przy barze. Czyli nam. Parę osób zwróciło na nas uwagę, aż zrobiło mi się głupio, lecz ignorowałem to ze wszystkich sił. Gdy usłyszałem tytuł i pierwsze dźwięki utworu - nie skojarzyłem. Nigdy wcześniej nie słyszałem „After The Rain” w spokojnej aranżacji na pianino.

„Bitter sweet memories

Of a love we had before

Blinded by sanity

What's behind the crimson door?”

2

Pierwsze słowa od razu wycisnęły mi łzy z oczu. Tak, to była ta piosenka, którą ja i Łukasz kochaliśmy, którą ja kochałem jakoś tak irracjonalnie całym sobą - za tekst i muzykę. A teraz także za głos. Emil śpiewał lekko, nie męcząco, głosem wysokim, lecz jakby pośrednim między damskim a męskim. Nie męczył swoim śpiewem ani mnie, ani siebie - to było widać, i już nie tylko dlatego, że prawdopodobnie śpiewał przeponą. Chodziło o tę cudowną lekkość, która aż hipnotyzowała słuchaczy. O tę czystość, wzniosłość i emocjonalność. Wczuwał się w każde wyartykułowane słowo, jakby opowiadał historię, którą nie tylko znał, ale i przeżył.

„What happened to my eyes

Incapable of seeing signs

There's just one miracle

That's left of this love…”

3

Westchnąłem i przytuliłem się plecami do Łukasza, który zamknął mnie w objęciach, splatając mi dłonie na brzuchu. I on się wczuwał. Zamknąwszy oczy, wsłuchiwałem się w wolne, śliczne dźwięki pianina, po którego klawiszach palce Emila chodziły jakby miały własną wolę. On grał i śpiewał nie patrząc na nuty, tekst ani klawisze. To zamykał, to otwierał oczy, a gdy piosenka dobiegała końca, zauważyłem, że płyną mu z nich łzy. Dlaczego? Czyżby myślał o moim Łukaszu, gdy ją śpiewał?

„After the rain

I still see heaven crying

After the rain

I still feel no relief

Cause everything we used to be and used to feel

It all become so frightening real

After the rain…”

4

Nie, pytanie brzmiało: dlaczego ja płakałem?! Z przyzwyczajenia? Dość nocy przepłakałem przy tej piosence… Dotknąłem ręki Łukasza, obejmującej mi brzuch, by zwrócić jego uwagę. Odwróciłem lekko głowę, by na niego spojrzeć. Brwi miał zmarszczone w smutku, a oczy szkliste.

- Nie płacz - szepnąłem, czule gładząc go po policzku.

- Głupi, to przecież ty płaczesz - odpowiedział poważnie, całując mnie po palcach, a potem oparł głowę o moje ramię. - Nie wiedzieć czemu - zaczął niepewnie przy moim uchu - ogarnęło mnie wrażenie, że cię… stracę? Inaczej. Że już cię nie ma i jest za późno, by cokolwiek zmienić.

Nie przyznałem się, że ubrał w słowa dokładnie to, co ja miałem w sercu, tylko nie umiałem określić.

Oczywiście nie to, że obawiałem się, iż stracę siebie - miałem wrażenie, że ty stracisz mnie… Tak, wiem, że to masło maślane. W rzeczywistości przecież wiedziałem, że to ja mogę stracić ciebie. Choćby na rzecz tego pięknego mężczyzny, którego głos potrafił poruszać serca. Nie tylko ja słuchałem jak urzeczony, cała sala zdawała się być zauroczona głosem wspaniałej Emilii.

Kiedy Emil tudzież Emilia skończyła śpiewać, otarła łzy ręką, wstała i ukłoniwszy się, zapowiedziała następną piosenkę. „I’ll be waiting” zespołu Blue Cafe, graną jeszcze kiedy śpiewała z nimi Tatiana Okupnik. A potem „Spóźnionych kochanków”, stary, wzruszający utwór Ich Troje.

Tym razem ustawiłem swój poziom emocji troszeczkę niżej. By nie wyjść na aż taką płaczliwą ciotę… Ale i tak miałem łzy wzruszenia w oczach, a dreszcze przechodziły mi po całym ciele. Nie chodziło już o jakieś dziwne wrażenie czy skojarzenia z tekstem piosenek - po prostu zawsze się wzruszam, gdy słyszę piosenkę, którą uwielbiam. A tak się złożyło, że kocham wszystkie trzy utwory wybrane przez Emilię. Łukasz, słońce, czyżbyś maczał w tym palce?

- Niesamowity jest, prawda? - Usłyszałem przy uchu pod koniec trzeciej piosenki.

- Słucham?

- Nie żeby coś! - wystraszył się, jakbym od razu posądził go o zakochanie się i zdradę z Emilem. - Podoba mi się tylko jako śpiewak.

- I pewnie mu zazdrościsz, że nie umiesz śpiewać jak on, co, panie Śpiewak?

- Raczej to on zazdrości mi, ale nazwiska. Mówił, że najchętniej ożeniłby się ze mną, w Holandii czy gdzieś tam, tylko po to, żeby mógł nazywać się „Emil Śpiewak”. Szustakiewicz mu się nie podoba, że niby za trudne w wymowie. Polak się znalazł od siedmiu boleści. A to ja niby jestem mieszańcem! Przy okazji - nie zastanawia cię, czemu on się przebiera?

- No, w sumie… Czemu? - Fakt, mógłby przecież śpiewać i bez tych przebieranek, co z tego, że w gejowskim barze? Tak by było nawet bezpieczniej w tym mało tolerancyjnym, homofobicznym kraju.

- Śpiewanie w przebraniu jako Emilia odbiera mu wstyd i dodaje odwagi. Nawet jeżeli to tylko psychologiczne zagranie, z którego doskonale zdaje sobie sprawę, on po prostu inaczej nie odważyłby się wyjść na scenę.

- Aż taka nieśmiała z niego cholera? A nie wygląda! - Obejrzałem się na Emila, ale już go nie było. Skończył niedawno śpiewać, pozbierał nuty i znikł za kulisami. - W ogóle, ile wy się znacie, skoro tyle o nim wiesz?

- Ach, lata.

„Lata”? Zastanowiłem się… Przecież ty masz ledwie dwadzieścia, a on trzydzieści… Wniosek jest aż za prosty.

- Ale ten pedofil nic ci nie zrobił, prawda?

Parsknął śmiechem. Parsknął, dosłownie! A ja mówiłem całkiem poważnie, martwiłem się o niego!

- Sorry, skrót myślowy! - powiedział, skończywszy się śmiać i wycierając kąciki oczu z łez. Pacan. To wyrażaj się precyzyjniej! - Miałem na myśli dwa lata, a nie dwanaście. Poznałem go tutaj, kiedy jeszcze tak bardzo nie pilnowali dowodów i dało się wejść za ładne oczy. Tak jak ty, też bałem się tu wchodzić… Ale udało mi się, i to całkiem samemu. A on do mnie podszedł, jak gdyby nigdy nic i zaczął nawijać o pierdołach, jakby gadał ze starym przyjacielem. Myślałem, że mnie z kimś pomylił. Mało tego! Byłem pewien, że mnie lesbijka podrywa. Se myślę: „Gupia czy co?!”. Miałem taką samą minę jak ty, kiedy kapnąłem się, że gadam z facetem. Najlepsze jest to, że gdybym wtedy wiedział, że to nie kobita, to pewnie słowem bym się do niego nie odezwał… O! O wilku mowa! - Kiwnął nagle, zwracając moją uwagę.

Emil, czy raczej Emilia biegła do nas nieprzebrana, w tej samej sukience, w której występowała, na szpilkach (szpilkach! Kobiety czasem nie umieją w tym chodzić! Podziwiam tego… Babochłopa? Chłopobabę?!), z wypiekami na twarzy i świecącymi oczami. Najwyraźniej niezadowolona, że zająłem jej miejsce i już nie może się wepchnąć między nas, usiadła na stołku obok mnie. Zgrabnie założyła nogę na nogę i jednym haustem wypiła drinka, którego barman Andrzej postawił na ladę, nim ktokolwiek zdążył o to poprosić. Łukasz tylko się chichrał, szepcząc mi do ucha coś, czego nawet nie umiałem dosłyszeć. A on… ona nagle zwróciła na mnie uwagę i myślałem, że dostanę jak nic za nic po ryju, już chciałem wołać, że okularników się nie bije, kiedy uśmiechnęła się i piskliwym głosem zapytała:

- Jak się podobałaaam? - „-Łam”! Powiedział „-łam”! Nie przesłyszałem się! Ha! Wiedziałem, że on prędzej czy później zacznie gadać w rodzaju żeńskim! Mogłem się spokojnie założyć z własnymi skarpetkami, że je zjem, jeśli choć raz nie usłyszę tego z jego ust!

O czy ja właściwie pier… opowiadam?

- Byłeś… -łaś… doskonała - odparłem zmieszany, lecz zgodnie z własnym sumieniem.

- Co nieee? - pisnęła znów i położyła się głową i rękami na ladzie.

- Ktoś mu… jej dał wysoki napiwek? - spytałem swojego chłopaka szeptem, wciąż nie będąc pewnym jakiego zaimka używać względem tej istoty.

- Próbowałem ci to powiedzieć. Ile czasu minęło między tym, jak przestała śpiewać, a jak do nas przyszła?

- Nie wiem, niewiele. Z dziesięć minut?

- Wystarczająco! Ktoś ją wyruchał za sceną… Go! - To „ją” czy „go”?! Mój chłopak też chyba nie bardzo umiał się zdecydować, jakiej „toto” jest płci…

Zaraz, co? Kto co mu zrobił?!

Wiem, wczesny jestem.

- Co? - ale na głos tylko tyle wyjąkałem, czując, że zaraz spalę się ze wstydu.

- Coś mówiłeś, złociutki? - spytał Emil, jakby teraz dopiero przytomniejąc. - Emilia śpiewała specjalnie dla was, bądźcie wdzięczni.

- Dzie… Dzięku… jemy… - Moje ośrodki mowy doznały chwilowego okaleczenia. - Naprawdę pię… piękny występ.

- On żartował - powiedział głośno Łukasz i zaraz dodał, by nie było nieporozumień: - Z tym dziękowaniem.

- „Ona… Ona!” - zwróci… ła, tak, ona, uwagę mojemu chłopakowi. - Jak jestem w takim stroju, to jestem Emilią. Ty to powinieneś pamiętać!

- Zdecyduj ty się, przed chwilą powiedzia… łaś o Emilii w trzeciej osobie! - teraz ja jej zwróciłem uwagę.

Łukasz znowu się zaczął chichrać, najwyraźniej z tego, że próbuję się z nim/nią kłócić, wiedząc, że i tak nie mam szans na wygraną.

- Ale per „ona”! - uparła się uparta cholera i znowu pociągnęła z kieliszka, który napełniał się chyba magicznie, nawet nie wiem kiedy. - Żartuję, kochanieńki. - Znowu poklepała mnie po policzku. - Nie czuję się kobietą nawet w tym stroju, więc nie muszę mówić o sobie w rodzaju żeńskim. - Hę?! No zmieniłem się w barana. Zbaraniałem. - A teraz przepraszam, muszę przyszykować się do kolejnego występu. - I kręcąc tyłkiem, odszedł, zostawiając mnie w stanie niemałej dezorientacji płciowo-tożsamościowo-kulturowej czy jakiejś tam.

- Co to miało być? - spytałem Łukasza.

- Emil? - Wzruszył ramionami i roześmiał się. - On mawia w rodzaju żeńskim, ale tylko dla jaj i żeby zrobić głupków z takich nowicjuszy jak ty.

- Mogłeś mnie ostrzec…

- Po co? To było całkiem zabawne.

- Nie dla mnie. Tak pięknie śpiewa, nawet się popłacze na piosence… a taki wredny!

- Popłacze? - zapytał z cynizmem Łukasz, poklepał się po czole, potem mnie po ramieniu i nieładnie palcem wskazał stojącego już przed pianinem Emila, który w tej właśnie chwili odwracał się do publiczności tyłem i niby niepostrzeżenie wlewał sobie coś do oczu. Przynajmniej tak mi to wyglądało z mojej dalekiej, ślepej i bocznej perspektywy. Palnąłem się w czoło, przypominając sobie o czymś takim jak krople do oczu używane przez aktorów w filmach. Musiałem przyznać, że trochę się zawiodłem, ale to i tak nie umniejszało wartości jego występu. Grał i śpiewał jeszcze długo, a my - choć nie chcieliśmy sprawiać kłopotu - musieliśmy zostać do końca. Przyjechaliśmy pociągiem, więc o wracaniu do Kędźka o dwunastej w nocy nie było mowy. Na noc poszliśmy do Emila, gdzie szybko upewniłem się, że z tego faceta jest nawet jeszcze większe ziółko, niż sądziłem.


***


- Chcecie mi powiedzieć, że jesteście ze sobą już prawie dwa miesiące i jeszcze tego nie zrobiliście? - No szok normalnie. Podaj to do wiadomości publicznej, panie Szustakiewicz. - Specjalnie was podsłuchiwałem i niczego nie słyszałem. Przynajmniej tak do drugiej, trzeciej, bo potem chyba zasnąłem.

Diabeł. To jest diabeł wcielony! Zamienił się duszą z Lucyferem! Albo nawet został przez niego opętany! To by wyjaśniało wystrój „tego” pokoju, w którym spaliśmy z Łukaszem… Obok siebie, żeby nie było. Na jednym łóżku to nie znaczy od razu, że musimy… ekhem, „się seksić”. Miałem ochotę go zabić. Emila, nie jego pokój ani tym bardziej nie mojego chłopaka. Prawie zszedłem ze wstydu do piwnicy - bo do Piekła czułem, że mam bliżej niż dalej, zwłaszcza po wczorajszej nocy, a na zawał jestem stanowczo za młody.

- Ostrzegałem cię, Romek - ostrzegł mnie słyszalnym szeptem Łukasz.

- Tak! Teraz! - warknąłem w odpowiedzi, a przynajmniej miałem nadzieję, że zabrzmiało to groźnie.

- Mówiłem ci, że jeśli zostaniemy dłużej, niż ustawa przewidziała, to on zacznie zadawać dziwne pytania. - Przez „onego” mój chłopak miał na myśli Emila, który właśnie na naszych oczach depilował sobie pęsetą brwi, a przez „dłużej niż ustawa przewidziała” - do obiadu, gdyż nasz chwilowy gospodarz zdążył już wytrzeźwieć. Emil mieszkał właściwie tam, gdzie pracował - nad barem. Mieszkanie składało się z dwóch pokoików, jednego większego, jednego mniejszego, kuchni i łazienki. Dziwiłem się, że Emil w ogóle zechciał nas wpuścić do swojej sypialni, a sam poszedł spać na kanapę. Obawiałem się, że zastanę pokój w jakieś różowe serduszka i tęczowe kucyki pony. No cóż, przynajmniej nie było różowo…

Moim oczom ukazały się, kolejność całkiem przypadkowa: trupie czaszki i nagrobki na fioletowej ścianie, pentagramy i jakieś „hieroglify” wyglądające na czarnomagiczne zaklęcia walnięte farbą po szafkach… Na pociechę mnóstwo książek fantastycznych, parę mang (które od razu musiałem przejrzeć), jedna samurajska katana (no cóż, przynajmniej dowiedziałem się, że mam do czynienia z mangozjebem, o czym Łukasz zapomniał wspomnieć) - całkiem normalny pokój odzwierciedlający duszę swojego właściciela. Czarną duszę…

W pierwszej chwili, gdy to wszystko zobaczyłem, złapałem mojego chłopaka i chciałem zwiewać w te pędy, choćbyśmy mieli z buta zapierdalać do Kędźka - do południa może byśmy doszli i nie zdechli gdzieś po drodze. Może. Potem, już w łóżku, tuląc się do Łukasza, mamrotałem coś o tym, że przecież on nas złoży w ofierze jakiemuś diabłu… „A co jeśli rano się obudzę, a ty będziesz nieżywy albo, co gorsza, ja będę nieżywy?!”. Na co on mi odparł ze stoickim (czy może raczej nietrzeźwym) spokojem, że przecież jeśli będę nieżywy, to - tak jakby - mało prawdopodobne, żebym się tym przejął. Albo w ogóle to zauważył. Z jeszcze większym spokojem dodał, bym się o siebie nie martwił, bo - jakby co - on mnie pomści. I dał mi słodkiego jak miód całusa na dobranoc. Poprosił tylko bym ja nie mścił jego, bo nie chce mieć w Piekle do czynienia z Emilem - ubiłby go po raz drugi jak nic, i to w sukience, i na obcasach. To zabrzmiało tak poważnie, że aż się uspokoiłem i jakoś udało mi się zasnąć.

Dopiero z rana, przy świecącym mi w gały słoneczku i akompaniamencie ptasich treli i moreli, raczyłem uświadomić sobie jedną i drugą rzecz. Pierwszą - że ja też nie chcę mieć w Piekle do czynienia z Emilem w sukience, a mój chłopak właśnie na to by mnie skazał. Drugą było to, czemu Emilia nosiła czarne sukienki i kolczyki w kształcie trupich czaszek (jak zauważyłem przy bliższym spotkaniu, tylko zapomniałem wspomnieć), które tak strasznie nie pasowały do jej scenicznego, raczej delikatnego wizerunku. Zwłaszcza, że jej piosenki były romantycznymi balladami, a nie gotyckimi kawałkami, które zresztą uwielbiam i kocham ponad życie.

- Ej, ja was słyszę! - oburzył się Emil. - Nie zadaję dziwnych pytań. Zboczone jak już, ale na pewno nie dziwne. - No co ty nie powiesz? Mam ci wsadzić tę łyżeczkę od herbaty w dupę?

A nie, bo jeszcze sprawiłbym ci tym przyjemność, a Łukasz posądziłby mnie o tak-jakby-zdradę.

- Emilciu, pozwól, że ci wyjaśnię… - zaczął mój chłopak grobowym tonem, jakby wydawał na człowieka wyrok śmierci tudzież tłumaczył dziecku, skąd się biorą dzieci. Przechylił się do przodu na obsranej (bo inaczej się tego określić nie dało, sam Emil twierdził, że to ptasie kupki) złotymi wzorkami, beżowej kanapie i splótł dłonie. - Istnieją ludzie, którzy nie chodzą po pierwszej randce do łóżka. Może trudno ci w to uwierzyć, bo do nich nie należysz…

- Nie jesteście po pierwszej, tylko jak już, to po trzydziestej pierwszej randce, mój drogi! - Emil przerwał mojemu chłopakowi ten jakże pouczający wywód i od razu zabrał się za wyrywanie włosów spod nosa potocznie zwanych wąsem, których i tak miał chyba tyle, co kobieta. A myślałem, że to ja się rzadko muszę golić. - Ach! Jeśli nie macie gdzie się podziać, mogę wam wynająć domek na wieczór lub dwa. Wieczór, bo nocki to zajęte przeze mnie, a nawet jeśli nie, to chyba średnio uśmiechałaby się wam publika w mojej postaci za ścianą, co?

Spojrzałem wymownie na Łukasza, on tak samo na mnie.

- Wychodzimy - stwierdziliśmy zgodnie, wstając z kanapy.

- Ej, nieee! Czego wy się obrażacie?! - krzyknął Emil, odkładając lusterko i pęsetę i zrywając się z fotela. Bujanego. Oryginalność tego domu mnie momentami zatrważała. Ponoć twierdził, że kupił już sobie na starość i że teraz brakuje mu tylko stadka kotów oraz nauczenia się wprawnego szydełkowania i innych robótek ręcznych. - Nie obrażajcie się! Zostańcie!

- Nie, Emil, naprawdę! - Łukasz wyciągnął ręce, by uściskać obie dłonie przyjaciela, a potem jego samego, co, prawdę mówiąc, nie za bardzo mi się spodobało, Emilowi natomiast… No cóż, najwyraźniej ucieszył się z tej jawnej poufałości. - Musimy już wracać do Kędźka. I tak zanim złapiemy pociąg i dojedziemy zgodnie z zasadą PKP, czyli „Poczekaj, kiedyś pojedziesz”, to chyba wieczór nas zastanie. Bardzo dziękujemy, że nas ugościłeś i przenocowałeś.

- Drobiazg! - Emil machnął ręką, nagle odwracając głowę. Czyżbyś się zawstydził, przyjacielu? Oj, chciałbym cię takim widzieć. Czerwonym jak burak. Ale to chyba musiałbym wysłać ci Łukasza do łóżka. A na to się nie ważę. Nawet ja go jeszcze nie miałem. - To przecież ja chciałem, żebyście przyjechali na występ. Odprowadzę was na stację. Tylko się ubiorę, dajcie mi chwilę.

- Byle normalnie… - poprosiłem półgębkiem, wątpiąc, by spełnił moją prośbę.

Ale spełnił. Tak jakby. O ile buty nabijane ćwiekami, łańcuchy na szyi, tak zwane pieszczochy na rękach i szyi, srebrne paski z czaszkami u obcisłych spodni-rurek i inne takie mniej lub bardziej niezidentyfikowane dla mnie części garderoby można nazwać „normalnymi”. Dobrze, że chociaż makijaż miał lekki… Tak, niestety, miał makijaż. Nie wierzyłem, że ten satanista i ta urocza Drag Queen to jedna i ta sama osoba. Nawet jeśli jego żeńska wersja była w rzeczywistości tak samo nieurocza jak jego męska wersja, to chociaż takie sprawiała wrażenie. On miał chyba kilka, jak nie kilkanaście, różnych masek. Żałowałem, że jednak nie odprowadził nas w sukience, bo przynajmniej wyglądałoby, że idziemy z kobietą, a nie wybrykiem natury. Pożegnaliśmy się na stacji - już z mniejszymi czułościami ze strony Emila - i wsiedliśmy do pociągu osobowego, który akurat odjechał w przeciągu paru minut.

- Wiesz co - zapytał w którymś momencie Łukasz, gdy w pociągu bezczelnie opierałem sobie głowę na jego ramieniu i prawie przysypiałem (było niedzielne, późne popołudnie i w zasięgu wzroku tylko my i pusty przedział) - tak sobie myślę, że Emil ma rację.

- W czym?

- W tym, że trochę już jesteśmy razem i wiesz… - zaciął się i poznałem po jego zakłopotaniu, co miał na myśli.

- Łukasz - zacząłem neutralnie, ciesząc się, że przed nami… za nami i koło nas nikogo nie ma, a szum pociągu dodatkowo zagłusza nasze słowa. - Musisz zaczynać ten temat… tu i teraz? - chciałem, żeby sam zrezygnował z tego niezręcznego tematu. - No nie śmiej się.

- To nie chcesz? - Byliśmy „grzeczną” parą nie tylko ze względu na mnie, to była nasza wspólna decyzja… Albo przynajmniej tak mi się zdawało, bo w sumie jak dotąd o tym nie rozmawialiśmy. Wydawało mi się to oczywiste, że on chce, ja chcę, ale mamy jeszcze sporo czasu.

- Nie chodzi o to, że nie chcę - przyznałem uczciwie.

- To o co? No mów.

- Jesteś za młody… - bąknąłem pod nosem, uciekając wzrokiem.

- Słucham?

- Jesteś za młody! - powtórzyłem głośniej, gapiąc mu się bezceremonialnie w twarz. No teraz już było za późno na odwrót!

- Ja? Ja za młody?! - bardziej się zdziwił niż zirytował.

- A co, może ja?

- Dwadzieścia lat i za młody! Tego to jeszcze nie słyszałem… A nie, słyszałem - szybko zmienił zdanie - od ojca, ale to było kiedy jeszcze myślał, że jestem hetero i mogę jakąś zaciążyć…

- Ale jeszcze się… uczysz! O, właśnie! Skończ studia - wymyśliłem na poczekaniu jakaś marną wymówkę.

- Cztery lata mam czekać? Cztery?! - Dwa, jeśli nie pójdzie na magisterkę, ale już mu nie wypominałem.

- Ja mogę poczekać nawet więcej.

- Roman, dziecko - zmarszczył brwi, zmierzając mnie na wpół wzburzonym, na wpół żartobliwym spojrzeniem - ile ty masz latek? Czternaście?

- Czekałem dwadzieścia cztery lata, co mi tam parę lat w tę czy we w tę?

- Co? - Spojrzał na mnie jak na debila. O ja w mordę, do czego ja się właśnie przyznałem?! Moja szczera deklaracja - nie informacja - zarazem zdziwiła go i rozbawiła. Wiedział już o mnie wszystko, nawet jeśli dosłownie czegoś nie powiedziałem, więc tak, informacja nie zrobiła na nim takiego wrażenia jak deklaracja. - Ekhem - chrząknął teatralnie, zasłaniając usta i odwracając głowę, by ukryć własne zakłopotanie - przyznaj się po prostu i powiedz, że nie jesteś gotowy. - Okej, przejrzałeś mnie. Milczałem, czując, że robię się czerwony i patrząc na swoje kolana. - No przyznaj się, a nie będę się więcej narzucał.

- Yhym - mruknąłem. Poczułem się jak przyłapany na gorącym uczynku bezwstydnik.

- To ma znaczyć „ok., przyznaję się”, czy „ok., wcale się nie narzucasz”, czy może jeszcze coś…

- Ty już wiesz co - przerwałem mu ze złością. - Nie musisz mi tego robić w miejscu publicznym.

Westchnął.

- Ty nigdy nie będziesz gotowy. - Aż coś mnie w żołądku zabolało. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że przecież wyrzuty czy złośliwe przytyki nie są w jego stylu… i od razu się w tym upewniłem. - Nie masz czasem jakiejś traumy z dzieciństwa? - zapytał nagle na wpół poważnie, a ja się zaśmiałem i uderzyłem go ramię. - No co? Tylko się upewniam.

- Nie mam, a nawet gdybym miał, wyleczyłbyś mnie z niej w tempie natychmiastowym. - I w to wierzyłem całym sercem. Przekonanie - banalne i wręcz nieracjonalne - że Łukasz jest tym jednym jedynym towarzyszyło mi od początku naszej znajomości. To było tak, jakbym wreszcie znalazł drugą połówkę swojej duszy, wiedział o tym od razu i miał to szczęście, że nie wyślizgnęła mi się z drżących rąk. Wiecie, co było w tym najlepsze?

On uważał tak samo. Byłem takim samym jego cudem, jak on był moim. Jak ktoś nie wierzy, ma okazję jego spytać. Oddaję pałeczkę panu Łukaszowi Śpiewakowi, żegnam się i dziękuję za uwagę.
1 Bar wymyślony na potrzeby opowiadania. Reszta nazw miejsc i ulic - jak najbardziej niefikcyjna. Aczkolwiek opisana historia jest fikcją, wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń - przypadkowe.
2

„Słodko-gorzkie wspomnienia

Miłości, którą niegdyś mieliśmy

Zaślepionej przez rozsądek

Co znajdziemy za szkarłatnymi drzwiami?”.
3

„Co stało się z mym wzrokiem

Niezdolnym do widzenia znaków

Teraz już tylko jeden cud

Pozostał z naszej miłości…”.
4

„Po deszczu

Wciąż widzę płaczące niebo

Po deszczu

Wciąż nie czuję ulgi

Bo wszystko to, czym byliśmy i co czuliśmy

Staje się tak przerażająco prawdziwe

Po deszczu…”

„After The Rain”, Cinema Bizzare.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.