Opowiadanie
One Piece: Alternative Version - Shin Sekai
12. Nie ufaj rodzinie Donquixote
Autor: | barry13 |
---|---|
Serie: | One Piece |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc |
Dodany: | 2014-04-13 08:00:58 |
Aktualizowany: | 2014-04-12 18:16:58 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.
- No to co cię łączy z Doflamingo? - zagadnął Kanjuro. Wraz z Rebeccą szli już około godziny i mieli nadzieję wkrótce dotrzeć na kraniec Green Bit gdzie na zwycięzców pierwszego etapu Igrzysk czekał statek, mający zabrać ich z powrotem na Dressrosę. Dzięki obecności samuraja ich wędrówka przebiegała bez większych przeszkód. Zarówno ludzie, jak i dziwaczne zwierzęta zamieszkujące wyspę wolały poszukać łatwiejsze zdobyczy niźli uzbrojony wojownik z Wano.
- Nic mnie z nim nie łączy - odparła dziewczyna. - A ty powinieneś się wstydzić! Podobno jesteś samurajem, a służysz takiej szumowinie jak Doflamingo? Myślałam że ludzie z Wano mają choć krztę honoru.
- Uważaj sobie! - warknął samuraj. - To dla kogo pracuję to nie twoja sprawa! Poza tym, nie pochodzisz z Dressrosy? Czy mieszkańcy tego kraju nie kochają swojego króla? To dzięki Doflamingo Dressrosa może cieszyć się spokojem i bogactwem, prawda?
- To prawda, ale mimo wszystko…! - Rebecca musiała w duchu przyznać, że w ogólnym rozrachunku przybycie Doflamingo tylko pomogło Dressrosie. Kraj, który chwiał się na krawędzi bankructwa, w kilka lat stał się jednym z lepiej prosperujących w Nowym Świecie. - Ludzie nie mają pojęcia, jaka naprawdę jest rodzina Donquixote!
- Czy brat Luffiego nie służył pod Białobrodym? - spytała ze zdziwieniem Robin.
- Tak, ale nie myśl że przyłapałaś mnie na kłamstwie. - Doflamingo dolał wina do jej kieliszka. - Ace był łącznikiem między mną a Edwardem Newgate. Kiedy Białobrody zachorował na tą samą chorobę, na którą cierpiał Roger, to do mnie zwrócił się, szukając leku. I to Portgas D. Ace mu go dostarczył.
- Mimo wszystko opuścił twoją załogę, prawda braciszku? - wtrąciła się Swan. - Szkoda, lubiłam go.
- Jeśli naprawdę był jednym z twoich ludzi, dlaczego nie zrobiłeś nic dwa lata temu, kiedy skazano go na śmierć?
- Sama słyszałaś, opuścił moja załogę - odparł ze znudzeniem w głosie Doflamingo. - Poza tym, nie potrzebuję ludzi którzy dają się złapać jak zwykłe żółtodzioby. Mam nadzieję ze jego brat lepiej się spisze.
- W dalszym ciągu nie rozumie, dlaczego akurat Luffy? Z pewnością jest wielu silnych piratów, którzy chcieliby do ciebie dołączyć…
- Aby zrozumieć moje decyzje, musisz, droga Nico Robin, poznać tragedię Dressrosy. Ta historia zaczyna się ona w kraju, który miał czelność rozgniewać Niebiańskie Smoki...
- Proszę, dajcie mi więcej czasu! - niemal płakał z lekka otyły łysiejący mężczyzna ubrany w królewskie szaty. - Miesiąc, góra dwa a na pewno…
- Miesiąc!? - ryknął głos w słuchawce ślimakofonu. - Masz niezły tupet, jak na króla tak żałosnego państewka jak Dressrosa! Dobrze wiesz co się stanie, jeśli na czas nie zapłacisz Świętej Daniny. Dla Tenryubito powód nie ma znaczenia, ważny jest tylko fakt, że sprzeciwiłeś się ich świętym prawom.
- Ja… Ja naprawdę nie… - zająknął się król Dressrosy. Z pełną odpowiedzialnością mógł się nazywać najgorszym królem na świecie. Doskonale wiedział o obowiązku płacenia Niebiańskim Smokom ale mimo to trwonił pieniądze tak jakby rosły na drzewach. Zresztą, nawet bez jego fanaberii Dressrosa była zbyt biedna żeby wysłać daninę do Mariejois. - Nie mam teraz pieniędzy, ale musi być coś innego… coś co mogę zrobić w zamian!
- Być może. - W głosie jego rozmówcy było słychać głębokie zastanowienie. - Ostatnio wielu mieszkańcom Mariejois zaczęła doskwierać nuda. A twój kraj słynie z gladiatorów, nieprawdaż? Jeśli wyślesz ich do nas w charakterze niewolników, uznam że wypełniłeś swój obowiązek względem Niebiańskich Smoków.
- Ilu? Ilu mam wysłać? - spytał drżącym głosem król.
- Myślę ze jakiś tysiąc będzie odpowiedni.
- Tysiąc! - wykrzyknął król - toż to prawie wszyscy jacy mieszkają na Dressrosie!
- W porównaniu do kwoty, jaką musiałbyś zapłacić to naprawdę niewiele. Ale jeśli myślisz, że dzięki gladiatorom uratujesz swe życie...
- Dobrze, już dobrze! - jęknął władca Dressrosy. - Ale co mam im powiedzieć? Przecież nikt nie zostanie niewolnikiem z własnej woli.
- Wymyśl coś. Tylko nie zapomnij, dzięki komu jesteś królem.
- Tak, panie Donquixote.
- Szybko, musimy uciekać! - krzyknął gladiator, ciągnąc za rękę złotowłosą kobietę w zaawansowanej ciąży. - Jeśli dowiedzą się o tym, zginiesz!
- Nie mogę! Wiesz dobrze, że nie mogę opuścić Mariejois! Jeśli ucieknę z tobą, mój mąż będzie cię ścigał przez wszystkie morza i wyspy, tak długo aż cie znajdzie.
- Nie zostawię cię! Nie teraz, kiedy wreszcie możemy być wolni! - Głos Spartacusa ledwie było słychać w chaosie jaki ogarnął Mariejois po ataku Fishera Tigera. Niewolnicy którzy zwrócili się przeciwko Niebiańskim Smokom za wszelka cenę chcieli odzyskać utraconą wolność. Taki sam cel mieli gladiatorzy z Dressrosy. Jednak Spartacus nie mógł tak po prostu opuścić swojego więzienia.
- Kapitanie, musimy się stąd zabierać zanim przybędzie Marynarka! - Obok Spartacusa, nieformalnego przywódcy gladiatorów pojawił się jego dobry przyjaciel, Trak. Niegdyś wicemistrz Koloseum, teraz zdegradowany do roli pospolitego niewolnika, który niemal codziennie walczył o życie ku uciesze Tenryubito. - Co ona tu robi? - spytał podejrzliwie, widząc kobietę u boku Spartacusa.
- Zabieramy ją ze sobą. To rozkaz.
- Rozumiem. To świetny plan, tego mogłem się po tobie spodziewać. - Chwycił kobietę za rękę i pociągnął za sobą. - Idziemy!
- Spotkamy się w porcie! - krzyknął za nim Spartacus. Sam pobiegł w odwrotnym kierunku.
Wciąż miał coś do załatwienia. Nie mógł tak łatwo odpuścić, nie po tylu latach. - Idę po ciebie, Donquixote!
W pewnej chwili zatrzymał się bez wyraźnego powodu. Sam nie wiedział czemu, jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Żaden jego mięsień ani drgnął.
- Gdzie chcesz zabrać moją matkę, panie gladiatorze? - spytał jasnowłosy mężczyzna ubrany w charakterystyczny płaszcz z piór flaminga.
- Doflamingo - warknął Spartacus. - Więc to prawda, jesteś użytkownikiem diabelskiego owocu?
- Jak widzisz - odpowiedział pirat. Kilkoma ruchami dłoni sprawił że gladiator obrócił się i teraz stali twarzą w twarz. - Większość dzieci prosi na urodziny o psa albo jakąś zabawkę, ja chciałem czegoś bardziej przydatnego.
- Czego chcesz? Zabij mnie, jeśli chcesz ale reszta gladiatorów zaraz ucieknie. Nie zatrzymasz wszystkich.
- Niewolnicy mnie nie obchodzą. - Doflamingo machnął ręką i Spartacus znów mógł się swobodnie poruszać. - Pytałem tylko, gdzie chcesz zabrać moją matkę. Przyznam ze to sprytne z twojej strony, wziąć kogoś z rodziny Donquixote jako zakładnika.
- Nigdy bym się nie posunął do czegoś tak haniebnego! Coś takiego mógłby zrobić tylko ktos taki jak ty!
- Jak ja? - spytał z udawanym zdziwieniem Doflamingo. - Ale to nie ja sprawiłem że jesteś teraz tu, zamiast w swoim kraju. To twój król, któremu przyrzekłeś wierność sprzedał ciebie i twoich towarzyszy by uratować skórę. Nie wiedziałeś? - tym razem zdziwienie szlachcica było autentyczne. - Sądziłem że moja matka ci powiedziała, biorąc pod uwagę to w jakich zażyłych stosunkach byliście.
- Skąd o tym wiesz? - w głosie gladiatora słychać było przerażenie.
- Wiem o wielu rzeczach. Ale, tak jak już powiedziałem, niewolnicy i ich sprawy mnie nie obchodzą. Nawet jeśli wiążą się z kobietą, która mnie urodziła. Rób co chcesz.
- Powinienem cię zabić.
- Powinieneś. Obaj wiemy że tego nie zrobisz.
Gladius D. Spartacus nie sądził, że już wkrótce pożałuje swojej decyzji.
- Jednego wciąż nie kumam.
- Mianowicie? - spytał Sogeking, popijając herbatę.
- Jak do cholery możesz ufać tym typkom! - wrzasnął na cały głos Usopp, oskarżycielsko celując palcem w siedzących naprzeciwko agentów Cipher Pol. Przyzwyczaił się już do widoku Sogekinga, uznając że to kolejna z dziwnych rzeczy jaka przydarzyła mu się odkąd pływa z Luffym. Jednak współpraca z ludźmi którzy porwali Robin i prawie zniszczyli załogę Słomianego Kapelusza, to było za wiele. - Przecież oni pracują dla Rządu!
Wszyscy siedzieli na placu w samym środku podziemnego miasta skrzatów, jako ze było to jedyne miejsce gdzie Duzi Ludzie - jak nazywali ich mieszkańcy - mogli przebywać bez obawy że zniszczą którą z miniaturowych budowli.
- Przecież wiesz, Długi Nosie - powiedział spokojnie Kaku - nie pracujemy dla Światowego Rządu od naszej porażki w Enies Lobby.
- To prawda. Teraz przyjmujemy rozkazy od Dragona.
- I my niby mamy w to uwierzyć!? - krzyknął Chopper. - Przecież porwaliście Robin!
- Spokojnie, skoro uratowali Czarnonogiego to powinniśmy przynajmniej wysłuchać co mają do powiedzenia - wtrącił się do rozmowy Law. Dzięki niesamowitym zdolnościom medycznym mieszkańców Green Bit i niewielkiej pomocy Choppera, udało się poskładać go na tyle, że mógł poruszać się w miarę normalnie. - Co prawda, też jestem sceptyczny. Parę godzin temu wasz kumpel z CP-0 mało mnie nie zabił.
- Tamci to żadni nasi kumple - warknął Jabra.
- O tak, nawet nie wiedzieliśmy że istnieje taka jednostka - powiedział Kumadori z charakterystycznym dla siebie zaśpiewem.
- Skoro uratowaliście Sanjiego, to gdzie on niby jest, hę? - spytał Usopp.
- Pozwólcie że ja odpowiem na to pytanie - zabrał głos książę skrzatów. - Jak tylko skończyłem zszywać ranę Brewki-sana - bo wiecie, nie chcę się chwalić, ale mogę zszyć i przyszyć cokolwiek zechcę, patrzcie tylko - to mówiąc chwycił leżący nieopodal kamień i przyłożył go do ściany stojącego obok domu. Gdy puścił, kamień za nic nie chciał się oderwać. - Widzicie? Co raz przyszyte, nie da się oderwać. Mogę także zszyć podarte ubrania, więc gdybyście mieli dziurawe skarpety walcie do mnie jak w dym. Pewnie chcecie wiedzieć, skąd mam taką niesamowitą zdolność? To zabawna historia. Znalazłem kiedyś dziwny owoc z wzorkami a wtedy…
- Zjadłeś go bo byłeś głodny i tak stałeś się zszywającym człowiekiem, a raczej skrzatem. Słyszałam tę historię dziewięć razy - przerwała mu Kalifa.
- No tak, ale może inni nie słyszeli - mruknął urażonym tonem skrzat.
- Wróć do tematu. Gdzie jest Sanji?
- No więc gdy skończyłem go zszywać, Brewka spytał gdzie są jego przyjaciółki - Nami i Robin. Powiedziałem mu, że pewnie w posiadłości Doflamingo, to spytał w którą to stronę. To też mu powiedziałem - i tyle go widziałem. - Skończył opowieść Leo.
- Cóż, nic na to nie poradzimy - odparł Sogeking. - Można się było tego spodziewać po Sanjim.
- Jak możesz być taki spokojny! Czy to nie ktoś z załogi Doflamingo prawie zabił Sanjiego?
- Spokojnie, Chopper. Cała rodzina Donquixote jest teraz pewnie w Koloseum i ogląda Igrzyska. Nie ma się czym martwić.
- Panie Sogeking! - Przed zamaskowanym snajperem stanęła zdyszana skrzatka. - Stało się coś strasznego! Zoro-san i Lucci-san walczą ze sobą!
- Mówiłem! - Usopp poderwał się z ziemi. - Dranie chcą zabić Zora!
- Myślę ze to zwykłe nieporozumienie. Zajmę się tym osobiście - powiedział Sogeking. - Wicca, zaprowadzisz mnie tam?
- Oczywiście, proszę pana! Za mną! - odpowiedziała skrzatka.
- Wow, to nowa broń? - spytał z podziwem Chopper.
- To? Skonstruowałem ją jakiś czas temu, ale dotąd nie miałem dobrej okazji by ją wypróbować. - W rękach króla strzelców lśniła stalowa strzelba. Na pierwszy rzut oka była to broń jak każda inna, jednak ci którzy spotkali Sogekinga wiedzieli że w jego ekwipunku nie ma nic zwyczajnego. - Oto marzenie strzelców całego świata, najlepsza ze wszystkich strzelb, Mecha Kabuto!
- Kanjuro! Jesteś tam? - Głos Kinemona echem roznosił się po lochach pod pałacem Doflamingo. - To ja, Kinemon! Przybyłem by cię uratować!
- Dobre sobie! - odezwał się ktoś z drugiego końca celi. - Jak chcesz kogokolwiek uratować, skoro sam jesteś więźniem Doflamingo?
Kinemon musiał przyznać rację towarzyszowi niedoli. Nie tylko dał się pojmać piratowi - Brook, który z dobroci kościstego serca chciał mu pomóc, także został złapany, a być może nawet nie żyje. Dla samuraja była to straszliwa hańba. Miał nadzieję, ze przynajmniej jego syn i reszta są cali i zdrowi.
- Spokojnie, już wkrótce stąd wyjdziemy. Za dzień lub dwa… Mój kumpel nas uwolni. No. przynajmniej mnie, ale nikt nie będzie miał pretensji, jeśli przy okazji ucieknie ktoś jeszcze.
- Kim jesteś? - zwrócił się do niego Kinemon - też zostałeś schwytany przez Doflamingo?
- Schwytany? Nie, można powiedzieć, że byłem tu od początku. Pewnego dnia zdenerwowałem Jokera bardziej niż powinienem i tyle. No i tkwię tu już kilka lat. A jeśli chodzi o moje imię, to możesz mi mówić Corazon.
- Corazon-dono, jeśli jesteś więźniem Doflamingo od tak długiego czasu, zapewne znasz Kanjuro! To mężny samuraj, podle schwytany jakiś czas temu. Czy nie widziałeś go tutaj?
- Kanjuro? Słyszałem o nim. Czy to nie ten samuraj, który pracuje dla Jokera?
- Niemożliwe! - krzyknął Kinemon, co zwróciło uwagę strażników. - Kanjuro nigdy nie zniżyłby się do współpracy z taką szumowiną jak Donquxiote Doflamingo!
- Właściwie to dlaczego tak nienawidzicie Doflamingo? - zapytał skrzatów Usopp. - Znaczy też go nie lubię, ale on porwał mojego kapitana. A wy chyba nie macie tu tak źle, z tego co widzę całkiem przyjemnie sobie żyjecie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz, chłopcze! - zagrzmiał staruszek, który nie wiedzieć kiedy pojawił się na placu. Był niski nawet jak na skrzata, a śnieżnobiała broda ciągnęła się za nim jak wąż. - Tragedia która spotkała Dressrosę dotknęła także nas, liliputów!
- Czcigodny przodku! - zawołał z nabożną czcią Leo. - Nie powinieneś sie teraz przemęczać.
- Och daj spokój. Nie jestem jeszcze aż taki stary, mam zaledwie sto dwadzieścia siedem lat.
- Czy nie miałeś tyle dwa lata temu?
- Cztery lata temu miał pan sto trzydzieści! - zawołał ktoś z tłumu liliputów, zaciekawionych wyglądem Dużych Ludzi.
- No dobrze, może rzeczywiście nie jestem już młodzieniaszkiem. Pozwólcie że się przedstawię. Na imię mi Nestor, jestem obecnie królem kraju Lilliput i pradziadkiem Leo.
- Miło mi poznać… - zaczął Usopp, ale Nestor zaraz mu przerwał:
- Opowiem wam, dlaczego nienawidzimy Donquixote Doflamingo! Ta historia zaczyna się ponad pięćset lat temu, w naszym rodzimym kraju, Blefuscu. Kiedy rodzina Donquixote dowiedziała się, że odkryliśmy co stało się w Pustym Wieku, zostaliśmy zaatakowani bez żadnego ostrzeżenia.
- Zaraz zaraz, rodzina Donquixote jest aż tak stara? I wiecie co stało się w Pustym Wieku? Szkoda że nie ma tu Robin.
- Nie przerywać! - krzyknął skrzat i z niesamowitą siłą pacnął Usoppa w dłoń. - Rodzina Donquixote jest nawet starsza! Z pewnością istniała jeszcze przed Pustym Wiekiem. Co zaś się tyczy tamtych czasów, to niestety nie został żaden liliput który posiadłby tę tajemna wiedzę. W naszej ojczyźnie być może pozostały jakieś zapiski, jednak nikt już nie pamięta gdzie się ona znajdowała. W każdym razie, gdy wyspa Blefuscu została zaatakowana, część mieszkańców, w tym mój prapradziadek i jego rodzina, uciekła. Szczęśliwie udało im się dotrzeć do Dressrosy, osiedlili się więc w lesie na niezamieszkanej wyspie Green Bit. Od zawsze żyliśmy w harmonii z naturą. Ludzie nazywali nas dobrymi duchami, ponieważ mimo że im się nie pokazywaliśmy, to zawsze staraliśmy się pomagać. Jednak! Po latach pokoju, wydarzyła się tragedia! Gdy Doflamingo przybył na Dressrosę piętnaście lat temu! - W tym momencie wszystkie skrzaty, jak jeden mąż, zaczęły płakać.
- Hej, co z wami?
- Spokojnie. One już tak mają. - Uspokoił Usoppa Kaku.
- Gdy Doflamingo przybył na Dressrosę! - Nestor przełknął łzy i mówił dalej - Ten podły pirat wymordował prawie cały nasz kraj! Przetrwali tylko ci, którym udało się schronić pod ziemią. Co więcej, Doflamingo zbezcześcił las Green Bit! Las, do którego przez prawie pięćset lat nie wszedł żaden człowiek został zanieczyszczony, a zwierzęta które dotychczas żyły z nami w przyjaźni zmieniły się w monstra!
- Cóż za smutna historia! - Chopperowi i Usoppowi udzielił się nastrój opowieści i zalani łzami słuchali Nestora. W przeciwieństwie do nich, byli agenci Cipher Pol słuchali bez żadnych widocznych emocji.
- Ale rok temu zdarzył się cud! Wielki człowiek, Monkey D. Dragon skontaktował się z nami i przedstawił plan doskonały, dzięki któremu Dressrosa odzyska wolność a my zemścimy się na rodzinie Donquixote!
- Och, plan! - Leo pacnął sie w czoło gdy sobie o nim przypomniał. - Sogeking kazał mi was wtajemniczyć. Nasz główny cel, to oczywiście wygnanie rodziny Donquixote z Dressrosy. Aby został osiągnięty, musimy schwytać siostrę Doflamingo - Donquixote Swanney. - Skrzat z trudem przyciągnął na plac kilkukrotnie większe od niego zdjęcie młodej, jasnowłosej dziewczynki. - Niech was nie zmyli jej wygląd - wystarczy że spojrzysz jej w oczy i zginiesz!
- To Doflamingo ma siostrę? Nic nam nie powiedziałeś, Law! - Żachnął się Usopp. - To przecież mega ważna informacja!
- Sam jestem zaskoczony. Nie miałem o tym pojęcia - odpowiedział były Shichibukai.
- Teraz to nie ważne. To, co się liczy - ciągnął dalej Leo - to porwanie tego dziecka. Z pewnego źródła wiemy, że ta dziewczynka jest oczkiem w głowie Doflamingo. Jeśli ją schwytamy, rodzina Donquixote zrobi wszystko byleby tylko ją odzyskać!
- To chyba nie będzie trudne, ale porwanie dziecka… Czy to nie zbyt okrutne? - spytał Chopper mając w pamięci tragedię dzieci z Punk Hazard.
- Na wojnie wszystko jest dozwolone - powiedział Jabra. - Jako pirat nie powinieneś mieć skrupułów, szopie.
- To że jesteśmy piratami nie znaczy ze ot tak porwiemy dziecko! I nie jestem szopem, tylko reniferem! Patrz, tu mam poroże! - krzyknął ze złością renifer.
- Obawiam się, że porwanie Swan nie będzie takie proste jak się wydaje. - Głos zabrał Blueno. - Joker nigdy nie zostawia jej samej, zawsze towarzyszy jej jeden z trzech asów, Spade. Ponadto, jej porwanie musi być odpowiednio umiejscowione w czasie. Nie możemy się do niej zbliżyć, dopóki pozostałe elementy planu nie zostaną zrealizowane. - Mężczyzna rozwinął przed zebranymi mapę Dressrosy z zaznaczonymi kilkoma punktami. - Koloseum. Pałac Donquixote. Podziemna fabryka. We wszystkich tych miejscach musimy uderzyć jednocześnie, aby plan się udał. Na szczęście, wszędzie mamy swoich ludzi, a w razie problemów, Dragon wysłał na Dressrosę najsilniejszego z rewolucjonistów. Jeśli wszystko dobrze rozegramy, za dwa dni Dressrosa będzie wolna.
- Wiesz co Law? Ich plan wygląda na znacznie lepszy niż twój.
- Zamknij się, Nosowy.
- Powinienem był zabić cię wtedy w Mariejois, Doflamingo - warknął Spartacus. Mimo udanej ucieczki z Mariejois nie zarówno on, jak i jego towarzysze nie cieszyli się wolnością zbyt długo. Wkrótce po tym jak przejęli władzę na Dressrosie, na wyspe przybył Donquixote Doflamingo.
- Obaj wiemy, że nie byłbys w stanie. - Chytrze uśmiechnął sie pirat. - Wybacz że wprowadziłem cię w błąd, mówiąc że sprawy niewolników mnie nie interesują. Niestety, sytuacja się skomplikowała. Zapytam więc jeszcze raz: gdzie jest moja matka?
- Nie myśl, że cokolwiek ci powiem, draniu!
- Doprawdy? Chyba nie chcesz stracić więcej ludzi? Ilu już zginęło? - Spartacus nie odpowiedział, Doflamingo zwrócił się wiec do swojej załogi: - Diamante, ilu zabiłeś?
- Myślę że około setki, Doffy.
- A ty, Trebol? Spade?
- Siedemdziesięciu siedmiu.
- Stu pięćdziesięciu trzech.
- Sam widzisz - powiedział Doflamingo do przywódcy gladiatorów. - Cora z pewnością spisał się równie dobrze, ale niestety, nie ma go tu teraz z nami.
Cztery osoby. Doflamingo przybył na Dressrose z zaledwie czterema ludźmi, jednak ci czterej wystarczyli w zupełności by w kilkanaście minut rozgromić armię gladiatorów. Ci, którzy wciąż żyli, zostali zapędzeni do Koloseum jak bydło na rzeź.
- Sam widzisz, Spartacusie. Mógłbym was wszystkich wyrżnąć ot tak. Ale nie lubię bezsensownego rozlewu krwi. Co zatem powiesz na rozwiązanie tego sporu zgodnie z waszą tradycją?
- Co masz na myśli? - spytał podejrzliwie gladiator. Doflamingo nie wyglądał na kogoś, kto odpuściłby szybkie i bezproblemowe zwycięstwo. Pirat musiał coś knuć.
- Pojedynek gladiatorów! Skoro już jesteśmy w Koloseum, byłoby źle gdybyśmy nie wykorzystali tej okazji! Mój najlepszy człowiek przeciwko jednemu z was! Niech cała Dressrosa ogląda ten pojedynek! Zwycięzca bierze wszystko.
- Spartacusie, nie zgadzaj się! Nie ma szans żeby ktokolwiek z nimi wygrał!
- Nie ma innego wyjścia, Traku! To jedyna szansa, jeśli uda mi się wygrać…
- Więc jak, Spartacusie? - zawołał Doflamingo ze zniecierpliwieniem w głosie. - Nie będę czekał wiecznie.
- Zgadzam się. Jutro wieczorem, dokładnie w tym miejscu.. Będę walczył z jednym z twoich ludzi.
- Świetnie, zatem do wieczora. Idziemy - zawołał pirat do swojej załogi i jak gdyby nigdy nic wyszli z Koloseum.
- Doffy, czegoś tu nie rozumiem. Mogliśmy zabić ich wszystkich bez problemu, czemu tego nie zrobiliśmy? - dopytywał się Trebol.
- To kwestia polityki, jeśli można tak powiedzieć. Co pomyśleliby o nas mieszkańcy, gdybyśmy wymordowali wszystkich?
- Że jesteśmy zwykłymi piratami.
- No właśnie, a przecież nie można o nas powiedzieć że jesteśmy zwyczajni. Ale gdy jutro Diamante zabije Spartacus na arenie… Wtedy zgodnie z prawem cała władza będzie należeć do nas.
- Ale wciąż nie rozumiem, dlaczego chcesz być królem takiego małego państewka jak to?
- Klucz leży w historii Dressrosy. Słynne Igrzyska, gdzie najlepsi z najlepszych walczyli na śmierć i życie. Gdy zostanę królem, do Koloseum znów będą zjeżdżać się ludzie z całego świata. Gdzie indziej znajdę ludzi odpowiednich do mojej załogi?
- Więc na trochę tu zostaniemy. A co z twoją matką, kapitanie?
- Ktoś już się tym zajął.
Tymczasem w innym miejscu Dressrsoy, w pałacu królewskim złotowłosa kobieta własnie układała swoje dziecko do snu. Słyszała plotki o ataku piratów, ale była dobrej myśli. Skoro Spartacus osobiście się tym zajął, nie było powodu by się martwić.
- Witam. - Do pokoju nagle wszedł wysoki mężczyzna w ciemnych okularach na twarzy. Ubrany był w mundur Marynarki. - Nazywam się Vergo i jestem kapitanem w jednostce G-5. Przybyłem by zapewnić pani bezpieczeństwo, Donquixote-sama.
- Więc to jest cel Igrzysk? Wyłonienie ludzi odpowiednich do twojej załogi?
- Dokładnie tak! Od kiedy zostałem królem Dressrosy przez Koloseum przewinęły się tysiące ludzi z całego świata. Do mojej załogi wybrałem najlepszych z nich. Teraz jedynym celem ich życia jest uczynienie mnie Królem Piratów.
- Chcesz zostać Królem Piratów? - zdziwiła się Robin. - Sądziłam że gardzisz samą ideą marzeń.
- To prawda. Marzenia są dla ludzi, którzy wiedzą że nie będą mieć tego czego chcą. Bycie Królem Piratów to nie moje marzenie. To mój cel. I wiem, że prędzej czy później go osiągnę. Pomoże mi w tym twój kapitan.
- Jesteś znacznie lepszy niż wtedy gdy się spotkaliśmy w Water 7 - wydyszał Lucci.
- O tobie mógłbym powiedzieć to samo - odparł Zoro. - Z chęcią powalczyłbym trochę dłużej, ale do świtu zostało mało czasu, a muszę jeszcze znaleźć Luffiego, więc nie będę się powstrzymywał. Jeśli chcesz, uciekaj - nie gwarantuję że przeżyjesz.
- Czy wy chcecie się pozabijać!? - krzyknął nagle zamaskowany mężczyzna który pojawił się jakby spod ziemi.
- Usopp! - wykrzyknął Zoro, widząc króla snajperów.
- Jaki tam Usopp. Jestem Sogeking.
- Znów się wtrącasz, Sogeking - warknął Rob Lucci i wrócił do ludzkiej postaci. - Czy nie powinieneś być teraz w Lilliput?
- I kto to mówi? Już dawno powinieneś był dotrzeć na okręt i ukończyć I etap Igrzysk. Jeśli się spóźnisz i przez to paln zawiedzie…
- Dlaczego nie powiedziałeś, że będą tu Słomiani! - warknął mężczyzna i już miał rzucić sie Sogekingowi do gardła, ten jednak stał niewzruszony.
- To nie jest istotne w tym momencie.
- Nie powinienem ufać Dragonowi! Ktoś kto całe życie walczy z Światowym Rządem…
- Usopp! Czemu do cholery gadasz z nim jakby był twoim kumplem!
- Spokojnie, Zoro, wszystko jest pod kontrolą. I już powiedziałem, że nie jestem Usoppem tylko Sogekingiem. Więc też bierzesz udział w Igrzyskach? Statek Pandamana jest za tą skałą.
- Jak to możliwe!? Przecież właśnie stamtąd przyszedłem!
- Orientacja w terenie nigdy nie była twoją mocną stroną, nie? Chodźmy, wszystko wyjaśnię ci po drodze. Luffy już tam jest. Idziesz, Lucci? - zapytał, ale były agent CP tylko prychnął z pogardą.
- Nie pisałem się na współpracę z piratami. Dalej będę działał sam. Ale nie myśl, że zawaham się, kiedy przyjdzie mi stanąć przeciwko wam!
- Tak długo, jak będziesz działał zgodnie z planem, nie mam nic przeciwko.
- Widzisz to co ja, Tamago? - spytał Pekoms, obserwując Sogekinga i Zora którzy rozglądali się po statku szukając Luffiego. - Słoamiani tu są!
- Tak, bez wątpienia to oni-bon. Musimy natychmiast powiadomić Mom-soir.
W tym momencie lew został potrącony przez potężnie zbudowanego mężczyznę ubranego w fioletowy płaszcz. Gdy pirat dotknął mechanicznego ramienia, przez jego ciało przeszedł dziwny dreszcz. Morski kamień?
- Hej ty! - zawołał za nim - Uważaj jak leziesz!
- Od kiedy to piraci pouczają innych? - Zephyr powoli się odwrócił, wydmuchując z ust gęsty tytoniowy dym. - Wiedziałem że na Igrzyska zjedzie się cała masa szumowin, ale nie spodziewałem się spotkać akurat was, chłopcy na posyłki Big Mom.
- Dobra robota, Kanjuro - mruknął Pandaman zapisując samuraja i Rebeccę. - Zaraz odpływamy, a Diamante nie byłby zadowolony gdyby nie udało ci się przeprowadzić tej dziewczyny przez Green Bit.
- Na ma go tu? - spytała z rozczarowaniem w głosie Rebecca.
- Nie, musi przygotować się do następnego etapu. Spokojnie, już wkrótce się z nim zobaczysz.
- Świetnie. Nie mogę sie doczekać, aż utnę mu ten jego obmierzły łeb!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.