Opowiadanie
One Piece: Alternative Version - Shin Sekai
15. Zwyczajny poranek w Nowym Świecie
Autor: | barry13 |
---|---|
Serie: | One Piece |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc |
Dodany: | 2014-06-03 08:00:47 |
Aktualizowany: | 2014-06-27 21:32:47 |
Poprzedni rozdział
Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.
- Poszło łatwiej niż myślałem - powiedział ze zdziwieniem Usopp. - Spodziewałem się więcej po załodze Doflamingo, ale jak widać kapitan Usopp to dla nich za wiele!
- Cholera, panicz się wścieknie. Mieliśmy zadbać żeby jego ludziom nic się nie stało! - warknął Malik i wystrzelił w stronę pirata kulę ognia. Usopp uniknął losu grillowanego mięsa tylko dzięki interwencji Jabry, który w porę zasłonił go swoim przemienionym ciałem.
- Musisz spróbować czegoś lepszego, jeśli chcesz przebić się przez mój Tekkai - powiedział pół-wilk.
- Może być to? - spytał z drwiącym uśmiechem Malik, a z jego ust zaczął wydobywać się fioletowy dym. Był to ten sam gaz, przed którym jeszcze niedawno Słomiani uciekali na Punk Hazard - Shinokuni.
Usopp natychmiast zerwał się do ucieczki, nie chcąc ponownie przeżywać koszmaru jaki zgotował im Caesar Crown. Mimo ran, zmęczenia i nieprzytomnego Choppera na plecach biegł tak szybko jak nigdy, starając się za wszelką cenę znaleźć się jak najdalej od potworów, jakimi według niego byli agenci Cipher Pol.
- Gdzie się niby wybierasz? - Jego szaleńczy bieg w kierunku jednego ze skrzacich tuneli na powierzchnię przerwał Pandaman, bezceremonialnie podnosząc go za skórę na karku.
- Puść go! - Kolejny raz Usopp został uratowany przez dawnego wroga. Tym razem swoje życie zawdzięczał Bleuno. - Pinokio! Jak najszybciej wracaj na Dressrosę i powiadom szefa!
- Chwila, jak niby mam - zaczął Usopp, ale Blueno nie zamierzał go słuchać i po prostu kopnął go w sam środek właśnie otwartych w powietrzu drzwi.
- Czyżbyśmy mieli walczyć jeden na jednego? - zastanawiał się Pandaman. - Rany, czuję się jakbym był w jakiejś kiepskiej mandze.
- Mylisz się - odparł Blueno. Teraz w kryjówce skrzatów pozostali tylko dawni agenci CP-9 i zabójcy z CP-0. - Nas jest więcej.
- O nie. Jest was o wiele za mało. Za tobą - podpowiedział, widząc zdziwienie na twarzy przeciwnika.
Blueno nie miał zamiaru napierać się na najstarszą sztuczkę świata, jednak gdy jego Haki zareagowało, obrócił się i otrzymał potężne uderzenie w szczękę.
- Jakim cudem? - Pandaman wciąż stał za nim. Jednak tym kto go uderzył też był Pandaman. Jego obserwacja szalała. Za tobą. Nie, przed tobą. Bez względu na to, jak próbował wytłumaczyć fakt że widzi dwóch identycznych ludzi, Haki odrzucało iluzję, klona czy bliźnięta. Obaj byli prawdziwi. Obaj byli Pandamanem.
- Tak jak mówiłem, jest was za mało. Och, chcesz otworzyć portal i zaatakować mnie z zaskoczenia? Shigan w tył głowy byłby zabójczy. Spróbuj, ale ostrzegam że to się nie uda.
- Nie mów że czytasz w myślach? - Bleuno ostatnio był tak przerażony gdy Luffy dosłownie wgniótł go w ziemię używając Gear Second. Wtedy myślał że zginie, ale teraz sytuacja wyglądała znacznie gorzej. Nie dość że walczył przeciwko dwóm wyszkolonym agentom - choć Haki definiowało obu jako tę samą osobę - to wyglądało na to, że Pandaman jest w stanie przewidzieć każdy jego ruch.
- Nie, nie czytam. Po prostu obserwuję i wyciągam wnioski - powiedział zamaskowany i zniknął. Blueno nawet nie drgnął gdy dłoń Pandaman przebiła jego pierś tak jakby była stalowym ostrzem. Nawet gdyby był na tyle szybki by uniknąć ataku, chwilowy paraliż który ogarnął jego ciało nie pozwalał na poruszenie choćby jednym mięśniem.
- Draniu, co to było? Nikt nie może poruszać się tak szybko, nawet używając Soru!
- Masz rację, Soru odpada. Ale Sonido to co innego.
- Sonido? O czym ty, do cholery, gadasz? - Blueno użył Soru by oddalić się od przeciwnika, jednak drugi z Pandamanów już na niego czekał. Zbyt szybki. Zbyt silny. W takim razie, mam tylko jedną szansę. Blueno uniósł zaciśnięte pięści. Wiedział że nie opanował tej techniki w stu procentach i odczuje jej działanie również na sobie, ale nie miał innego wyjścia. - Rokuogan!
Nic. Żadenj fali uderzeniowej, żadnej krwi tryskającej z ust Pandamana. Jedynym który czuł ból i który został ranny, był Blueno, który z niedowierzaniem patrzył na leżące u jego stóp dłonie. Jego własne dłonie, odcięte dłonią kolejnego Pandamana, który podobnie jak poprzedni, pojawił się znikąd.
- Trudno używać Rokuogana bez rąk, prawda?
- Geppo! - Blueno wyskoczył w powietrze wykorzystując całą siłę jaka mu pozostała. Już w momencie pojawienia się CP-0 wiedzieli że nie obędzie się bez strat, ale po tym co widział nie miał najmniejszych nadziei na zwycięstwo. Dalsza walka nie miała sensu, musi zabrać resztę na Dressrosę i tam postanowić co robić dalej, Green Bit jest stracone…
- Bala. - Rozmyślania jak i odwrót Blueno zostały przerwane przez nagłe uderzenie w żołądek. Kolejne trafiło w nogę, następne w ramię. Nawet Tekkai nie uchronił go przed gradem ciosów. Kto? Kątem oka zauważył że jeden z Pandamanów wykonuje serię uderzeń w jego kierunku, jednak przy tej odległości…
- To niemożliwe żeby mnie trafił, prawda? Niestety dla ciebie, dla nas nic nie jest niemożliwe. Bo skoro możesz kopnąć powietrze by wytworzyć Rankyaku, to czemu bo go nie uderzyć?
- Kim wy jesteście? - wysapał Blueno. Tekkai na szczęście złagodził upadek, ale co z tego skoro pozostałe rany niechybnie prowadziły w stronę śmierci. - Żaden człowiek…
- Nie jest tak silny? Cóż, my nie jesteśmy tak do końca ludźmi. A teraz umieraj. - Pandaman już miał zadać decydujący cios, kiedy jego ramię wygięło się dziwnie, zupełnie jakby ktoś wyłamał je z ogromną siłą. Co więcej, jego kopie spotkał podobny los. - A to drań...
- Czy tylko na tyle cię stać? Pamiętam silniejsze CP-0.
- Cholera! - warknął Pandaman i natychmiast odskoczył od przeciwnika. Wciąż nieznany mu mężczyzna okazał się znacznie groźniejszy niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka i mimo iż cały kolor obserwacji Pandamana był skupiony na Blueno, instynktownie wiedział on że człowiek stojący przed nim stwarza zagrożenie znacznie większe niż wszyscy agenci CP-9 razem wzięci.
- Pewnie myślisz sobie coś w stylu: “Jak to możliwe żeby zwykły człowiek był w stanie przebić się przez moje hierro i nadążać za mną, gdy używam sonido?”. Odpowiedź jest prosta, znam wasze techniki na wylot. Och, użyłeś ressureccion? - spytał, widząc jak rany na ramieniu Pandamana znikają bez śladu. - Dobrze, będziesz mi potrzebny w pełni sprawny.
- Kim ty jesteś? - zdołał tylko wyszeptać zabójca gdy blondyn znalazł się tuż przed nim i aż po bark wbił ramię w jego klatkę piersiową. To nie było soru. To było… sonido?!
- Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Ale na razie zamierzam cię wykorzystać… w bardzo niecny sposób.
- Skąd tu się wzięło Shinokuni?
- Nie widziałeś? - odpowiedział Jabrze Malik. - Wyplułem je. Lepiej uważaj, wygląda na to że już cię mam.
Jabra z przerażeniem zobaczył że chmura gazy właśnie zetknęła się z jego lewą dłonią. Paraliż postępował błyskawicznie, toteż Jabra mógł podjąć tylko jedną decyzję. Zacisnął zęby i odciął sobie ramię jednocześnie uciekając jak najdalej od toksycznej substancji.
- Powiedziałbym że to dobra decyzja, ale nie kiedy walczysz ze mną. Widzisz, owoc którym mnie obdarowano czyni ze mnie człowieka-pojemnik, co oznacza że mogę magazynować w swoim ciele dowolne ciecze i gazy. A teraz powiedz mi, wilczku: czy twoja krew nie jest przypadkiem cieczą?
Bezskuteczne były wszelkie próby zatrzymania upływu krwi. Ciemnoczerwona posoka z łatwością przepływała pomiędzy palcami wilkoczłeka i niczym obdarzona wolą kierowała się w ku Malikowi. Po kilkunastu sekundach stało się dla Jabry jasne, że nie jest to walka, z której może wyjść zwycięsko. Ale bynajmniej nie zamierzał być jedynym przegranym.
- Poddajesz się? - spytał rozbawiony Malik widząc jak agent CP-9 wraca do ludzkiej postaci. - To i tak nic nie zmieni. Bez względu na to, czy będziecie stawiać opór, nasz rozkaz pozostaje ten sam. Ale jeśli nie będziesz się stawiał, obiecuję szybko zakończyć twoje cierpienia.
- Nie chrzań! - krzyknął Jabra i przemieniając się w wilka rzucił się na przeciwnika. Nie był przyzwyczajony do używania technik Rokushiki w czysto zwierzęcej formie i odczuł ostry ból w tylnych łapach. Był to jednak błahostka w obliczu rychłej śmierci, której Jabra był więcej niż pewien.
Gdy zaciskał szczęki na gardle spodziewał się poczuć smak krwi i pewnie by tak było w przypadku walki z normalnym człowiekiem, ale Malik, podobnie jak reszta CP-0 nie był zwyczajnym człowiekiem. Wilk zawył przeciągle gdy jego kły pękły próbując przebić twardą jak stal skórę.
- Rokuogan! - Jabra ostatkiem sił zmienił formę z powrotem na ludzką. Użycie najsilniejszej ze znanych mu technik przeciążyło już i tak ciężko ranny organizm. Nim zemdlał, Jabra zdążył tylko zobaczyć Malika plującego krwią. - Przegrałeś...
- Przegrać? Zginąć? - Malik otarł krew z ust. Jego wewnętrzne obrażenia nie były na tyle ciężkie, by nie mógł wyleczyć ich samodzielnie. - Nie znamy takich słów. A nawet gdybyśmy zginęli, to Gaja po prostu stworzyłaby nas na nowo.
- Zjedź mi z drogi - powiedziała Rosemary. - Kobiety mnie nie interesują. Za to ten tam… - ukradkiem spojrzała na walczącego z Arlekinem Kaku - on jest całkiem przystojny. A wiesz co mówią o mężczyznach z długimi nosami…
- To molestowanie seksualne! - przerwała jej Kalifa i natychmiast zaatakowała. Miała nadzieję szybko zakończyć walkę, tym bardziej że razem z Fukuro miała przewagę liczebną.
- Rankyaku z lewej nogi, soru i shigan w tętnicę szyjną? Może zadziałałoby na kogoś kto jest ślepy, głuchy i sparaliżowany - mruknęła pogardliwie czerwonowłosa, która nagle znalazła się za plecami Kalify. Ta nie zdążyła poruszyć choćby pojedynczym mięśniem, i gdyby nie interwencja Fukuro, z pewnością byłaby już martwa.
- Rany, twarda z niej babka - Fukuro z bólem na okrągłej twarzy rozcierał opuchnietą dłoń. - Od uderzenia połamałem palce.
- Jak śmiałeś uderzyć kobietę!? - Rosemary, mimo że porządnie wkurzona nie wyglądała na ranną. Zdolny kruszyć skały cios Fukuro nie przyniósł absolutnie żadnych rezultatów. - Teraz na pewno nie zostanę twoją żoną!
- Nikt ci tego nie proponował! Zresztą, kto by chciał taką żonę?
- Więc to tak? Nikt nie liczy się z moimi uczuciami! - Zabójczyni odwróciła się i głośno rozpłakała.
- Zaraz, to nie tak… Nie płacz. - Próbował uspokoić ją jednocześnie zażenowany i zawstydzony Fukuro.
- Co ty odstawiasz? Nie pocieszaj jej, to ewidentna pu - Kalifa urwała gdy wyrastające z ziemi krwistoczerwone włosy zacisnęły się niczym pętla na jej gardle, a następnie wdarły do ust i nosa, jednocześnie oplatając jej ciało tym samym uniemożliwiając ruchy. Chwilę później kobieta zemdlała.
- Hę? Kalifa? - Fukuro odwrócił się ale było już za późno. W tym samym momencie, w którym ujrzał upadającą przyjaciółkę, Rosemary znalazła się tuż obok i podcięła mu gardło.
- Mężczyźni, którzy wywołują łzy u kobiety, zasługują jedynie na śmierć - szepnęła mu do ucha.
- Zapytam jeszcze raz i wierzę, że tym razem udzielisz dobrej odpowiedzi. Powiedz mi, co takiego planuje Dragon?
- Jesteś głupcem, jeśli myślisz że ci powiem. - Kaku ponownie zaatakował, jednak Arlekin bez większego wysiłku zablokował jego kopnięcie.
- Mówiłem, znam twoje ataki zanim je wykonasz. Tak długo, jak pozostajesz celem pesquisy, nie możesz mnie zaskoczyć. A następnym razem złamiesz nogę.
- Cholera! - Długonosy nie chcąc dawać przeciwnikowi okazji do kontrataku, ponownie zwiększył dzielący ich dystans. Mimo że Arlekin jedynie unikał bądź blokował ataki, samemu nie wykonując żadnego, to on pozostawał panem sytuacji. Jakiejkolwiek techniki Kaku by nie użył, czy walczył z bliska czy na dystans - żaden atak nie był skuteczny wobec Arlekina. Nawet używając mocy owocu nie był w stanie choćby go drasnąć.
- Niedobrze, bardzo niedobrze. Myślałem że jesteś mądrzejszy. W tym wypadku, skoro nie odpowiedziałeś mi cztery razy, cztery palce to chyba uczciwa kara?
Kaku krzyknął z bólu gdy zgodnie ze słowami Arlekina stracił wszystkie palce lewej dłoni poza kciukiem. Mimo że widział jak przeciwnik pojawia się tuż przed nim nie zareagował, zupełnie jakby jego ciało ogarnął chwilowy paraliż.
- Następnym razem zabiorę ci dłoń, a potem całe ramię - powiedział Arlekin żonglując palcami Kaku. - Lepiej się zastanów, odpowiesz na moje pytanie a ja zabiję cię szybko i bezboleśnie. To jak?
- Po moim trupie.
- Obawiałem się takiej odpowiedzi.
- Gdzie on niby zniknął? - Dante, który jeszcze chwilę temu stał przed Kumadorim, dosłownie zapadł się pod ziemię. - Z pewnością jest użytkownikiem owocu, tylko jakiego?
- Pod tobą.
- Gdzie? - zdziwił się różowowłosy i zaraz odskoczył, gdy z gruntu pod jego stopami wyłoniła się najpierw głowa, a chwilę później reszta ciała Dantego.
- Więc to z tobą mam walczyć? Nie wyglądasz na silnego, wiec dam ci fory. I tak zginiesz, ale mozesz zadać pierwszy cios.
- Nie myśl że nabiorę się na twój podstęp. Poza tym, jakże niehonorowy to czyn!
- To żaden podstęp - roześmiał się Dante. - Po prostu daję ci szansę. Nie zrobię uniku, ale i tak pewnie nawet mnie nie draśniesz, słabeuszu.
- Skoro tak, to zaraz pożałujesz, zarówno swej dobrodusznosci jak i zuchwałości! - Ciało Kumadoriego gwałtownie wzrosło, nabierając masy mięśniowej w zastraszającym tempie. - Seimei Kikan: Tryb Mędrca - 100%! Będziesz pierwszym, który doświadczy tego na własnej skórze. Po tysiącu lat treningów i setce lat zgłębiania wiedzy, wreszcie opanowałem tę technikę! Oto pełnia ludzkich możliwości!
- Kto, by pomyślał, że ktoś jeszcze używa tej przestarzałej metody? - mruknął Dante, ale nawet nie drgnął, mimo że zdawał się być na straconej pozycji. - Niemniej, to ciekawe. Jak już skończymy robotę na Dressrosie, zabiorę twoje ciało do Strefy 50. Kto wie, może się do czegoś przydasz Vegapunkowi i całej reszcie jajogłowych.
- Kami Shibari! - Różowe włosy Kumadoriego, rosnąc z ogromną prędkością otoczyły Dantego niczym macki ośmiornicy. Po chwili zaczęły się z nich formować ręce i pięści, wszystkie wymierzone w stojącego pośrodku mężczyznę. - Hanami: 108 uderzeń!
Na Dantego spadł istny grad ciosów. Żadna część jego ciała, żaden skrawek skóry nie pozostał nienaruszony. Był bezlitośnie atakowany bez chwili wytchnienia.
- 105… 106… 107 - liczył głośno Kumadori. - 108. Koniec! - zakrzyknął tryumfalnie. Gdy jego fryzura i ciało wróciły do normy spodziewał się ujrzeć przeciwnika pokonanego, lecz ku jego zaskoczeniu mężczyzna stał tak, jak stał na początku, a poza zniszczoną odzieżą i drobnymi ranami nie wyglądało na to by odniósł poważniejsze obrażenia.
- Przyznaję, całkiem nieźle. Nie jesteś takim cieniasem za jakiego miałem cie na początku - powiedział Dante z szerokim uśmiechem na twarzy otrzepując się z kurzu. Nieliczne siniaki i zadrapania na jego ciele, jedyne rany jakie zadała mu technika Kumadoriego, znikały jeden po drugim.- Niewielu udało się przebić przez moje hierro. Okej, koniec rozgrzewki, dawaj najsilniejszy cios!
- To był mój najsilniejszy cios!
- Serio? Więc jednak jesteś słabeuszem. - Dante jednym susem znalazł się przy przeciwniku i wykonał swój pierwszy i ostatni atak w tym pojedynku. Jego prawy prosty był tak silny, że zmiażdżył czaszkę Kumadoriego wbijając kawałki kości twarzy w mózg. - To nie był też mój najsilniejszy cios.
Usopp wypadł z portalu i zarył głową w piasek na plaży. Dłuższą chwilę leżał jak długi, w końcu wstał, otrzepał się, wypluł to co nieopatrznie znalazło się w jego ustach kalecząc przy tym język małą muszelką, oderwał od nosa wściekłego kraba, rozejrzał się wokół i powiedział: - Gdzie on mnie do cholery wysłał?
Zaraz jednak uświadomił sobie, że wciąż jest na Green Bit. Mimo że rdzenną florę wyspy widział zaledwie przelotnie, była ona na tyle charakterystyczna by z całą pewnością stwierdzić że nie opuścił wyspy. Cóż, dwa lata badania roślin nie poszły w las. Z samozachwytu wyrwał go jęk Choppera.
- Kurczę, co robić? - Zachodził w głowę długonosy. Powinno być na odwrót, wtedy nie byłoby problemu. Usopp byłby ciężko ranny, a renifer by go poskładał. - Nie jestem medykiem, nie mam pojęcia jakich lekarstw użyć - mruknął, przeglądając zawartość podręcznej apteczki Choppera. W końcu zdecydował się zaryzykować. - Może to pomoże. A nawet jeśli nie, liczę się intencje, prawda? - spytał sam siebie i wepchnął do gardła przyjaciela garść Rumble Balli. Bez skutku. Usopp westchnął, wziął Choppera na plecy i ruszył w drogę. Law wspominał że Green Bit i Dressrosa są połączone mostem, pozostawało jedynie go znaleźć.
- Ciekawe skąd tu tylu ludzi? Myślałem że to niezamieszkana wyspa - zdziwił się snajper widząc jak z lasu kilkadziesiąt metrów dalej wychodzi coraz więcej osób, w większości wyglądających na pospolitych piratów i rzezimieszków. Wielu, jak nie wszyscy, było ciężko rannych.
- To przegrańcy którzy nie przeszli eliminacji - odpowiedział mu ktoś. Usopp już wcześniej słyszał ten głos. Z przerażeniem odwrócił się i ujrzał Dellingera. - Spokojnie, twój kapitan przeszedł dalej, tak jak oczekiwał panicz. Ale ty nie opuścisz tej wyspy żywy.
Snajper nie zdążył nawet wyjąć broni gdy uderzenie Dellingera wbiło go w ziemię. Kolejne ciosy wyprowadzane były z szybkością karabinu maszynowego i precyzją godną Sogekinga. Usopp nie miał nawet kiedy jęknąć z bólu.
- Tylko tyle? - spytał z udawaną pewnością siebie i zestrzelił czapkę z głowy przeciwnika. - Twój kumpel był znacznie silniejszy a przegrał.
- Niby pokonałeś Pinka? Kto ci w to uwierzy? - spytał retorycznie Dellinger i znów zaatakował. Usopp, mimo niewątpliwych talentów strzeleckich nie mógł konkurować z iście diabelską szybkością chłopca i szybko został pokonany.
- To by było na tyle, pinokio. Straciłem przez ciebie masę czasu, a muszę dostarczyć serce Caesara.
- Nie myśl że już wygrałeś - jęknął Usopp z trudem ponosząc się z ziemi. - Wciąż mam asa w rękawie. Chciałem zachować go na Doflamingo, ale ty też będziesz dobrym królikiem doświadczalnym. Drżyj przed sekretną techniką kapitana Usoppa, przed którą uciekał nawet admirał! Spędziłem dwa lata na doskonaleniu tej techniki pod okiem najpotężniejszych wojowników na świecie. Teraz nadszedł czas, aby świat poznał potęgę mojego ostatecznego ataku. Przygotuj się! - Złap się na to, złap się, proszę złap się na to, powtarzał w myślach Usopp. To była jego ostatnia szansa - blef tak dobry, że przeciwnik po prostu ucieknie ze strachu. Nagle zrobiło się ciemniej, a długonosy z satysfakcją zauważył przerażenie na twarzy Dellingera.
- P-p-p-potwór!!! - wykrzyknął dzieciak. Zdezorientowany Usopp obejrzał się za siebie i również wrzasnął widząc Choppera w Monster Point. Renifer zawył przeciągle i zaatakował, wzbijając tumany piasku.
- Myślałem że umiesz się kontrolować! - krzyknął Usopp który ledwo uniknął zgniecenia na placek. - To ja, twój kumpel Usopp!
Chopper ani myślał słuchać. Atakował zarówno długonosego jak i Dellingera, ten jednak, dzięki mocy owocu nie miał większego problemu z unikami.
Tymczasem odgłosy walki i ryki potwora przyciągnęły część piratów, którzy z przerażeniem obserwowali rozwój sytuacji.
- Bestia z lasu? Przecież nie powinny wychodzić, tym bardziej w dzień!
- Zaraz zaraz, już widziałem gdzieś taką czapkę… Czy takiej samej nie miał Tony Tony Chopper z załogi Słomianych?
- Mówisz o “Miłośniku waty cukrowej”? Jak ktoś wart 50 Beli może być tak silny? No i wcale nie wygląda jak szop z listu gończego.
- JESTEM RENIFEREM!!! - wrzasnął Chopper odzyskując na chwilę kontrolę, zaraz jednak na powrót wpadł w szał. Całkowicie zaślepiony furią, atakował każdego kto tylko się napatoczył.
- Pieprzony potwór! Co panicz sobie myślał, wysyłając mnie i Pinka? Na takich kolesi trzeba Asa! A ty gdzie się wybierasz! - wrzasnął Dellinger widząc jak Usopp, przebrany za krzak próbuje przemknąć się jak najdalej od szalejącego przyjaciela.
- Nie zwracaj na mnie uwagi - odparł spokojny głos - jestem tylko wędrującym krzakiem.
- Kto niby się na to nabierze? Poza tym, widać ci nos! - krzyknął zirytowany i rzucił się na snajpera, jednak w pół drogi został zwyczajnie rozdeptany przez Choppera. Renifer podniósł go dwoma palcami, oglądając z zaciekawieniem zmiażdżonego chłopca.
- Już nie… żyjesz… - wyszeptał ledwie żywy Dellinger.
Renifer jeszcze raz dokładnie go obwąchał, po czym wyrzucił daleko poza wyspę.
W kajucie kapitańskiej statku jeszcze niedawno należącego do Marynarki siedział wąsaty mężczyzna ubrany w elegancki biały garnitur. Misja którą powierzył mu Doflamingo niezbyt go interesowała a ponieważ wiązała się z ludobójstwem na szeroką skalę wolał powierzyć jej wykonanie reszcie oddziału. W końcu jego garnitur był zbyt cenny na brudzenie go krwią. Z tego powodu Gungrave został na statku i zabijał czas po raz kolejny czytając swój ulubiony tomik wierszy.
- Powinieneś pukać, Pandaman - mruknął podnosząc wzrok na człowieka, który swym wtargnięciem przerwał mu lekturę.
- Przecież to ja, Jack.
- Wybacz mi, paniczu. Nie poznałem cię.
- Gdzie się podziała ta chrzaniona panda!? - Dante wściekał się nie bez powodu. Agenci CP-9 zostali wyeliminowani podobnie jak te skrzaty, którym nie udało się uciec. Pozostało tylko ściągnąć B-29 który w kilka sekund zmiecie kraj Lilliput z powierzchni ziemi razem ze wszystkimi dowodami na jego istnienie.
- Po prostu zadzwoń - doradził mu Arlekin.
- Jakbym mógł, to dawno bym to zrobił! Tylko że z jakiegoś powodu nie mogę się połączyć!
- Nie wydaje wam się to trochę zbyt drastyczne? Wysadzanie prawie całej wyspy gdy są na niej ludzie? - spytała Rosemary.
- Mówisz jakbyś w swoim życiu na zabiła równie wielu. Poza tym, czy to nie same szumowiny? Piraci i inne ścierwo?
- Ale może wśród nich jest moja druga połówka!
- To idź i ich spytaj czy się któryś z tobą nie ożeni! - Nagle Dante drgnął. - Też to poczuliście?
- Ktoś przeżył !?
Oczy wszystkich agentów zwróciły się w stronę miejsce z którego wyczuli energię życiową. Na gałęzi, która musiała spaść z powierzchni wyspy całkiem niedawno, jak gdyby nigdy nic spał muskularny starzec z wielgachnym toporem na plecach. Przebudził się niemal w tej samej chwili w której został dostrzeżony. Wstał, otrzepał się z kurzu i zadał tylko jedno pytanie:
- Czy możecie mi powiedzieć, dzieciaki, co się tutaj do kroćset wyrabia?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.