Opowiadanie
Omakai 2 – trzeciego dnia zmartwy... się skończył - relacja z konwentu
Autor: | Grisznak |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2013-08-25 21:14:43 |
Aktualizowany: | 2013-08-25 21:14:43 |
Gdy rok temu pisałem o moich wrażeniach z toruńskiego konwentu Omakai, zaznaczałem, iż nieco na kredyt daję tej imprezie zaufanie i oczekuję spłaty tego kredytu za rok, bez wielkiego procentu, ale jednak. Czas minął, Meritum zorganizowało swoją drugą imprezę, przyszedł zatem czas, aby kredyt zwrócić. Celem jego odebrania udałem w ciepły, acz na szczęście już nie upalny sierpniowy weekend do jednego z najpiękniejszych miast Polski, jakim jest Toruń.
Podobnie jak poprzednio, Omakai 2 został ulokowany w szkole na ulicy Kosynierów Kościuszkowskich, znajdującej się na osiedlu Na Skarpie. Cieszy mnie to. Szkoła ta ma w zasadzie wszystkie zalety dobrego, konwentowego budynku. Przejrzysta geografia, dobry rozkład sal, bardzo szerokie korytarze, duża sala gimnastyczna i przyzwoicie wyposażone oraz przygotowane do podobnych imprez klasy (mające już „w pakiecie” zawieszone na ścianach telewizory). Za plus lokalizacji należy także uznać znajdującą się o rzut moherowym beretem Biedronkę oraz prosty dojazd. Budynek ten bez najmniejszego problemu zmieścił te ok. osiemset osób, które zjawiły się w Toruniu.
No właśnie, frekwencja. Na pewno była większa od ubiegłorocznej, ale w porównaniu z innymi odbywającymi się w te wakacje konwentami, takimi jak wrocławski Niucon czy też warszawskie Animatsuri, raczej nie urywała przysłowiowej „dupy”. Nie uznawałbym jej bynajmniej za porażkę. Wpływ na taką a nie inną sytuację miał niewątpliwie fakt, że w ten sam weekend w Szczecinie odbywał się Konecon, który zapewne „zagospodarował” część pomorskiego fandomu, w innej sytuacji mogącego nawiedzić Toruń. Niemniej, rozmawiając z organizatorami, nie mogłem się oprzeć wrażeniu pewnego niedosytu.
Z drugiej zaś strony, dzięki takiej a nie innej frekwencji, Omakai 2 był konwentem spokojnym i nieco nawet kameralnym. Zdarzało mi się iść przez szeroki korytarz szkoły i nagle zdać sobie sprawę z faktu, że nikogo wokół mnie nie ma. Sytuacja wręcz nie do pomyślenia na czymś w rodzaju Animatsuri lub Baki. Na korytarz w zasadzie spały pojedyncze osoby, które robiły to, jak mniemam, raczej z własnego wyboru niźli z konieczności. Sal sypialnych było sporo, a nie były one wypełnione po brzegi.
Gdy już jestem przy frekwencji, warto wspomnieć o jeszcze jednym jej aspekcie - o stoiskach. Tych na Omakai 2 było dużo, powiedziałbym nawet, że za dużo, gdyż ich liczba nieznacznie tylko ustępowała dwukrotnie większym imprezom. Owszem, doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że dziś dla wielu mangowców, zwłaszcza tych młodszych, zakupy są jednym z najważniejszych aspektów pobytu na konwencie. Jednak gdy chodziłem między stoiskami, to w bardzo wielu momentach miałem wrażenie déjà vu. Towar na większości stoisk po prostu się dublował - dotyczyło to szczególnie przypinek. Że zapotrzebowanie na nie jest, to nie wątpię, nie raz mijali mnie ludzie obwieszeni nimi od stóp do głów, ale wydaje mi się, że niektóre organizacje mogłyby się zastanowić nad pewnymi ograniczeniami dotyczącymi ilości stoisk pod kątem ich asortymentu. Wielu wystawców narzekało na Omakai, zapowiadając, że za rok nie przyjadą właśnie z tego powodu. Może więc sytuacja wyklaruje się sama? A jak już o stoiskach mowa - przy tym morzu przypinek, poduszek i plakatów brakowało mi stoisk rysowniczych - było tylko jedno, prowadzone przez Usadę i zniknęło w piątek późnym wieczorem. A nie kryję, że o wiele bardziej cenię ludzi sprzedających własny towar niż nabijających sobie kabzę grafikami ściąganymi z sieci.
Przejdźmy do tego, co na konwencie dla mnie nadal jest jedną z najważniejszych rzeczy - do atrakcji. Podczas trzech dni konwentu słyszałem z wielu ust, że atrakcji jest za mało, a co gorsza, powtarzają się one względem innych konwentów. Nie sposób się z tym drugim nie zgodzić - gdy przejrzałem rozpiskę i momentalnie zauważyłem nazwy niektórych eventów, które od kilku lat non stop prowadzą ci sami ludzie (często nawet w ten sam sposób), to i mi coś zaczęło nie grać. Rozumiem doskonale, że przygotowanie nowego panelu wymaga więcej wysiłku niż robienie tego samego x-razy, ale ile można odgrzewać tego samego kotleta? Przyznać trzeba, że brakowało na Omakai atrakcji, które by faktycznie porywały i o których byłoby głośno jeszcze przed samym konwentem. Ich lista sprawiała wrażenie złożonej nieco na pośpiech i obliczonej na zapełnienie jej czym tylko się da.
Nie znaczy to, że na Omakai zabrakło w ogóle udanych paneli. Do takich zaliczyć niewątpliwie mogę panel o seryjnych mordercach, prowadzonych w noc z soboty na niedzielę. Całkiem przyjemnie dyskutowało się na panelu poświęconym gatunkom anime („Karneval to josei? WTF?”). Klimatycznie (choć może ciut nazbyt hermetycznie) przebiegał panel o serii Silent Hill. Trochę wbrew temu co pisałem wyżej, prowadzonych przez tych samych ludzi co zawsze, panel o grach visual novel pokazał, że da się robić tę samą atrakcję w krótkim odstępie czasu i za każdym razem pokazać na niej coś nowego. Zaskoczyła mnie pozytywnie liczna frekwencja na moich „wspominkowych” mocno panelach, a fakt, że udało mi się poprowadzić trzygodzinny panel o polskich wydawnictwach pokazuje, że choć latka lecą, to z kondycją u mnie jeszcze nienajgorzej.
Nie zabrakło też atrakcji cokolwiek spontanicznych. Tak jak kiedyś na niektórych polskich konwentach szaleli spartanie, tak Omakai 2 został nawiedzony przez Jezusa, który krążył po imprezie, chętnie pozując do zdjęć, także w kocich uszkach. Biorąc pod uwagę miasto i jego najsłynniejszego współczesnego mieszkańca, trzeba przyznać, że była to odważna decyzja. Inna sprawa, że Jezus ten był cokolwiek wybrakowany - mimo rozlicznych próśb nie zamieniał przynoszonej wody mineralnej w wino. Pojawiła się także plotka o tym, że jedno z polskich wydawnictw mangowych ma w planach publikację Boku no Pico (dziwnym trafem nie sposób znaleźć było osobę, która by nie wiedziała, o czym ten tytuł opowiada - daje to do myślenia…). Wszyscy obecni na konwencie wydawcy zgodnie to jednak dementowali. Nowym tytułem pochwaliło się natomiast Waneko, zapowiadając na przyszły rok publikację mangi shojo Ao Haru Ride. Tradycyjnie przyzwoicie zorganizowana była sala konsolowa, robiona przez Inner World. Niezłe było też zaopatrzenie kulinarne, zapewniane przez aż trzy osobne ekipy, serwujące głównie japońskie dania.
Omakai 2 snuł się dość powoli, nie raz słyszałem, że na konwencie nic się nie dzieje, nie ma gdzie iść i co robić. Wydaje mi się, że Meritum popełniło błąd wielu młodych organizacji konwentowych - zaraz po zrobieniu swojej pierwszej, dwudniowej imprezy, porwało się na konwent trzydniowy. Choć nie doszło do poważniejszych wpadek, to moce przerobowe ledwie wyrabiały, przez co już w połowie drugiego dnia wielu uczestników miało wrażenie, że konwent się w zasadzie kończy, a było to w momencie, w którym winien on działać na najwyższych obrotach. Pisałem już o niedoróbkach związanych z planem - wspomnieć też trzeba o kilku innych mankamentach imprezy.
Po pierwsze, lato, temperatura wysoka, a w kabinie prysznicowej brak jakiegokolwiek zakrycia dla biorącego/biorącej prysznic. O ile toalety męskie były dobrze zaopatrywane i pilnowane, tak na temat żeńskich słyszałem kilka niezbyt przychylnych głosów. Pilnowanie wchodzenia na konwent, szczególnie w piątkowy wieczór zdawało się kuleć. Ochrona nie zawsze stawała na wysokości zadanie - wchodzenie do sleeping roomu o czwartej nad ranem i zapalanie w nim światła, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Argument, że chciano sprawdzić, czy ktoś nie pije alkoholu, nie bardzo do mnie przemawiał. Brak ciekawszych rzeczy sprawiał, że mangowych starali się robić atrakcje sami dla siebie. Choć kilka lat temu odeszliśmy na konwentach od wyświetlania anime, to sądzę, że można by się zastanowić nad powrotem do tej tradycji. Dość skromnie wypadała także konwencja - niespecjalnie widać ją było w atrakcjach, objawiała się ona głównie w formie drzwi oklejonych papierem odblaskowym i grafik na identyfikatorach. Jak dla mnie - ciut za mało.
Omakai 2 mógł być lepszym konwentem. Nie był imprezą nieudaną, co to to nie, ale stanowczo nie spełnił wszystkich oczekiwań, jakie w nim pokładałem. Liczyłem na dobry konwent, a dostałem ledwie poprawny. Jeśli poprzednią edycję mógłbym ocenić czwórka z minusem, to teraz już tylko na co najwyżej trzy z plusem, gdyż okres ochronny dla debiutanta minął. Konkurencja z kolei nie śpi. Liczę, że za rok Meritum postara się bardziej. Potencjał jest, ale wciąż jeszcze nie do końca obudzony.
yhym