Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Droga donikąd

Dziecięca łza

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Kryminał
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2013-09-26 08:00:20
Aktualizowany:2013-09-25 07:25:20


Następny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział 1

Dziecięca łza

Marisa Kley’sen nigdy nie chciała mieć dzieci. Zbyt dobrze pamiętała ból towarzyszący utracie matki. Dziewięć lat nie było odpowiednim wiekiem na obserwowanie, jak choroba dzień po dniu wydzierała życie z ciała jej najbliższej osoby. Przeżycie to pozostawiło w jej duszy głęboką bliznę. Później dowiedziała się, że dolegliwość będąca przyczyną śmierci rodzicielki już wcześniej pojawiała się w rodzinie. Istniała więc możliwość, że ona sama mogła nie dożyć starości. Przez to obiecała sobie, że nigdy nie powije potomstwa. Za nic w świecie nie chciała sprowadzić na swoje dziecko cierpienie, jakiego sama doświadczyła.

Gdy poznała Solla Kley’sena wciąż podtrzymywała tę decyzję. Jej mąż szanował jej zdanie i ani razu nie czynił jej wyrzutów z powodu zażywania naparu z korzenia Lanquis, specyfiku wykorzystywanego w przypadku, gdy kobieta pragnęła uniknąć poczęcia. Przez wiele lat żyli jako zgodne, szczęśliwe małżeństwo do czasu, gdy na horyzoncie ich spokojnego żywota pojawiła się wojna. Soll, czując głęboki obowiązek służby rozdartemu walką krajowi, zaciągnął się do armii. Marisa długo czekała na jego powrót, spędzając całe dnie na modlitwach w świątyni Ceiphieda. Szybko jednak stało się jasne, że jej mąż nie wróci, gdy po dwóch miesiącach do Serwell dotarły tragiczne wieści.

Marisa była zdruzgotana. Przestała jeść, ciągle odczuwała silne mdłości. Była głucha na wszystko wokół dopóki nie usłyszała magicznych słów, które odmieniły jej życie.

- Na Ceiphieda Mariso! Musisz zacząć jeść! Jeżeli nie ze względu na siebie to chociaż ze względu na dziecko!

Jakimś cudem okazało się, że pomimo wszelkich środków ostrożności Marisa zaszła w ciążę. Stało się coś, czego unikała, od kiedy pamiętała. Z drugiej strony tkwiła w niej jedyna żywa, jeszcze istniejąca, cząstka Solla. Gdy w jej głowie pojawiła się ta myśl, w jednej chwili postanowiła sprzeniewierzyć się najważniejszej zasadzie, którą się kierowała. Zapragnęła urodzić. Pomimo pierwotnego lęku, chciała wydać na świat owoc jej pierwszej i ostatniej miłości.

Kiedy po raz pierwszy ujrzała na własne oczy Sollię, wiedziała, że bez względu na wszystko nie będzie żałować swojej decyzji. Dzięki tej maleńkiej kruszynie po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, poczuła, że jej istnienie ma jakiś sens.

Przez dwanaście lat matka z córką wiodły może ubogie, ale spokojne i szczęśliwe życie.

Do czasu, gdy w nieznanych okolicznościach jedyne dziecko Marisy zniknęło.


***


Lina Inverse widziała w swoim życiu wiele rzeczy. Walczyła z przeróżnymi rodzajami Mazoku, łącznie z Lordami i samymi Bestiami. Demony często były okrutne i dążyły do swoich celów bez względu na ofiary towarzyszące ich działaniom. Jednak w porównaniu do tego, co właśnie znajdywało się przed jej oczami, wszelkie jej poprzednie doświadczenia wydawały się niemal niczym.

Na kamiennych płytkach znajdujących się u stóp murów obronnych Serwell leżało małe dziecko. Czarodziejka nawet przez chwilę się nie łudziła, czy chłopczyk żyje. Ciało było tak zmasakrowane, że nie było na drobnej szacie nawet pojedynczego miejsca niesplamionego krwią. Morderca pozostawił w spokoju jedynie twarz maleństwa. Puste, niewielkie oczy w beznamiętny sposób odbijały słońce. Matka i ojciec z pewnością nie będą mieli problemu z rozpoznaniem swojego potomstwa...

Rudowłosa odwróciła twarz. Poczuła niemiłe ukłucie w okolicach żołądka. Jak dobrze, że przyszła tutaj bez Amelii. Nie była pewna, jak długo zajęłoby Księżniczce otrząśnięcie się z takiego szoku. Mistrzyni czarnej magii sama nie wiedziała, ile jej zajmie pozbycie się tego obrazu z pamięci.

Nigdy nie przypuszczała, że przekraczając bramy Serwell z Gourry’m i z adeptką białej magii, zostanie wciągnięta w coś takiego. Parę miesięcy wcześniej oddzielił się od nich Zelgadis, a kilka dni temu młoda monarchini dostała list od swojego ojca z prośbą o powrót do domu. Czarodziejka i szermierz nie mieli nic przeciwko odprowadzeniu młodszej dziewczyny do Seyrun, zahaczając przy okazji o Nowe Sairaag. W obu miejscach spodziewali się godnej uczty i nie potrzebowali więcej powodów, aby zrezygnować z takiego planu podróży.

Po wejściu do miasta niedługo cieszyli się beztroską dotychczasowej wyprawy. Szybko zostali wezwani do posiadłości burmistrza i już kiedy Lina spodziewała się kłopotów, nieoczekiwanie została poproszona o pomoc w wyjaśnieniu sprawy masowych porwań dzieci. Na początku rudowłosa nie była zainteresowana. Nie lubiła zajmować się takimi sprawami, chyba że za godziwą opłatą. Dopiero gdy jedna z matek zaginionych rzuciła jej się niemal do stóp, błagając o pomoc, mistrzyni czarnej magii postanowiła bliżej zapoznać z postawionym przed nią zadaniem. Gdy patrzyła we wpół oszalałe ze zmartwienia szare oczy niemłodej kobiety o ciemnych, lekko siwiejących włosach, nie mogła odmówić. Nic nie obiecywała, ale zobowiązała się chociaż spróbować rozwiązać tę tajemniczą zagadkę, posyłając małego Fire Ball’a w stronę nadpobudliwej Amelii, która rozpoczęła denerwujący monolog pt. „Wiedziałam, panno Lino, że tkwią w tobie resztki dobra!”

Na początku jej nowe zlecenie prezentowało się jako tajemnicza zagadka. Rozmowa z kilkunastoma rodzicami nie przyniosła wielu wskazówek. Historia każdego przypadku wyglądała niemalże tak samo. Dziecko na moment oddalało się od swoich opiekunów tylko po to, aby po chwili niemalże rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając za sobą jedynie to, co trzymało wcześniej w rękach. Miejsca, w których dochodziło do zniknięć, były tak różne, że trudno było się doszukać jakiejkolwiek regularności w działaniach porywacza. Serwell jako dosyć duże miasto, słynące z największej świątyni Ceiphieda w okolicy, od czasu upadku Sairaag, dawało złoczyńcy spore pole możliwości a sfrustrowanej Linie żadnego punktu zaczepienia.

Sytuacja znacznie się pogorszyła, gdy następnego dnia odnaleziono jedno z porwanych dzieci pozostawione na samym środku rynku. Po dokładnym zbadaniu chłopca lekarze nie stwierdzili u niego żadnych ran. Z drugiej strony kilkulatek cierpiał na chorobę, której nikt nie potrafił rozpoznać. Cudownie odzyskana latorośl państwa Jesbenson majaczyła w gorączce, jednak nikt nie potrafił mu pomóc. Zaklęcia przerażonej takim okrucieństwem Amelii zdawały się przynosić częściową ulgę choremu, ale Lina postanowiła się zwrócić o pomoc do Sylphiel. Gourry zgłosił się na ochotnika, aby sprowadzić uzdolnioną uzdrowicielkę. Burmistrz bez chwili wahania zaoferował blondynowi najlepszego konia, jakiego miasto miało do dyspozycji. A ponieważ Nowe Sairaag znajdywało się kilkanaście godzin drogi od Serwell oczekiwano powrotu szermierza i kapłanki następnego dnia po południu.

Kolejny ranek nie przyniósł pomyślnych wieści. Rudowłosa została obudzona niepokojącą informacją, że odnaleziono drugie dziecko. Czarodziejka nie zwlekając długo, chwyciła w rękę stos kanapek i wybiegła z przydzielonego jej pokoju w ratuszu. Towarzyszyło jej pięciu mężczyzn należących do sił policyjnych. Każdy odziany w prosty czarny uniform i parę ciemnych rękawiczek wyglądał niezwykle profesjonalnie. Jednak nikomu z nich nie udało się zachować obojętnej miny, gdy ujrzeli zwłoki małego chłopca.

- Panno Inverse. - spytał cicho jeden z mężczyzn, Lich Stum, wyglądający na niewiele starszego od czerwonookiej. - Nie uważa pani, że to działalność jakiegoś Demona? Jedynie źródło największego zła w naszym świecie byłoby zdolne do czegoś takiego…

Mistrzyni czarnej magii niechętnie zmusiła się do spojrzenia na zakrwawioną postać.

- Nie wydaje mi się, aby to była robota Mazoku. - odparła cicho Lina. - Te rany zostały zadane mieczem. Mazoku mają dziesięć tysięcy sposobów na zabicie ludzi, co nie zmienia faktu, że z pewnością będą zachwycone rozpaczą odczuwaną przez rodziców i mieszkańców. - dodała ponuro.

- Chce pani powiedzieć, że… szukamy… - Słowa przechodziły z trudem przez usta jej rozmówcy. - Człowieka?

- Tak. - przyznała czarodziejka. - To właśnie chcę powiedzieć.

Lina zaczęła badać teren pod kątem magicznego echa, gdy odezwał się do niej drugi z pracowników wydziału sprawiedliwości Serwill, wysoki jegomość o czuprynie przyprószonej siwizną. Jego twarz pokryta licznymi bliznami niewątpliwie świadczyła o niemałym doświadczeniu życiowym.

- Czyli, nie ma pani już tutaj nic do roboty, tak? - spytał nieco złośliwym tonem. Sanco Sierken, dowódca sił policyjnych, podchodził z wielką niechęcią do pracy z magami, chociaż Lina musiała przyznać, że w porównaniu do tego, co słyszała od przemiłej doradczyni burmistrza, mężczyzna bardzo się hamował w swojej antypatii.

- Niestety, panie Sierken, naszym przeciwnikiem jest niezwykle przebiegły czarnoksiężnik lubiący eksperymentować na ludziach. - powiedziała po chwili milczenia czarodziejka. - Sprawdźcie teren z tamtej strony, ja się zajmę tą częścią.

- Skąd pani to wie? - wtrącił Lich. Jego głos nie zawierał w sobie wątpliwości obecnej w tonie jego szefa. Wręcz przeciwnie, wyglądał na osobę, która za wszelką cenę chce zdobyć nową wiedzę, jakże potrzebną w jego zawodzie.

Lina bez słowa dotknęła kamiennej płytki jedną dłonią. Na rezultat tej akcji nie trzeba było długo czekać. Wokół terenu otaczającego martwego chłopca pojawiły się dziwne symbole. Nawet osoba nie będąca magiem nie miałaby trudności z przyznaniem, że jest to coś związanego z magią.

- To są runy. Jest to potężne narzędzie w rękach dobrze wykształconego maga i jednocześnie dowód na to, że nie mamy do czynienia z Mazoku. Demony nie korzystają z runów, mają do swojej dyspozycji inne środki magiczne, bardziej adekwatne do ich natury. - wytłumaczyła czarodziejka.

- Będzie pani w stanie za pomocą tego czegoś odnaleźć tego psychopatę? - zapytał Sanco, lustrując nieufnie świecące znaki.

- Przekonamy się. - mruknęła pod nosem rudowłosa i ukucnęła przy skomplikowanych magicznych inskrypcjach.

Dowódca sił policyjnych Serwell obserwował przez chwilę pogrążoną w silnym skupieniu czarodziejkę, po czym skinął na swoich podkomendnych i ruszył we wskazaną przez dziewczynę stronę. Nie ufał magom, a tym bardziej nie tej obdarzonej złą sławą Dramattcie. Z drugiej strony nigdy wcześniej nie widział takiego okropieństwa. Był upartym mężczyzną, świadomym swoich uprzedzeń, co nie zmieniało faktu, że dobrze wiedział, kiedy powinien dać za wygraną. W tej sytuacji musiał przyznać się sam przed sobą, że nie wiedział, jak rozwiązać zagadkę tych zniknięć. I pomimo całej swojej niechęci, musiał przyznać, że jeżeli ktoś miał szansę zapobiec kolejnej tragedii, była to Lina Inverse.


***


Amelia z przerażeniem patrzyła na małego chłopca pogrążonego w niespokojnym śnie. Raz na godzinę rzucała na pacjenta czar oczyszczenia. Bezpośrednio po użyciu białej magii dziecko zaczynało oddychać z większą łatwością, jednak przed upływem tego czasu objawy dziwnej choroby nasilały się w takim stopniu, że księżniczka musiała ponownie korzystać z zaklęcia.

Dziewczyna była wykończona. Noc spędzona przy łóżku kilkulatka stanowiła jedno z jej najbardziej wyczerpujących przeżyć. Póki co nikt nie mógł jej zastąpić, a jedynie ta powtarzana czynność zdawała się przedłużać życie młodego Jesbensona. Adeptka białej magii nie miała wyboru. Musiała cierpliwie czekać, aż Gourry sprowadzi pannę Sylphiel do Serwell. Długowłosa kobieta może nie posiadała doskonałych umiejętności bojowych, ale za to w temacie uzdrawiania granatowooka nie znała bardziej biegłej specjalistki. Oczywiście, jeżeli nie liczyć Ryuzoku. Jednak jedyny zaprzyjaźniony z nimi Smok, panna Filia, przebywała daleko stąd…

Nagle poczuła przyjemny chłód w okolicach czoła. Nieco zaskoczona podniosła wzrok i jej oczom ukazała się postać niewysokiej kobiety w średnim wieku, przykładającej zimną szmatkę do czoła orędowniczki sprawiedliwości. Na jej twarzy malowała się mieszanka smutku, lęku i nadziei.

- Dziękuję. - odparła z wdzięcznością Amelia.

- Ależ to nic. - zaprzeczyła jej rozmówczyni. - Gdyby nie wy, moje dziecko pewnie już by było martwe… Tylko żeby inne dzieci też się odnalazły… Nie wiem, co się stanie z Marisą, jeżeli Sollia się nie znajdzie…

Księżniczka chwyciła panią Jesbenson za rękę.

- Proszę się nie poddawać! - powiedziała adeptka białej magii z całym przekonaniem i pasją, jakie w niej tkwiło. - Pannę Linę jest bardzo trudno skłonić do współpracy, ale skoro zdecydowała się pomóc, zrobi wszystko, co w jej mocy, aby sprowadzić dzieci całe i zdrowe.

- Dziękuję, panienko. - odparła kobieta, uśmiechając się lekko.

Brunetka odwzajemniła uśmiech. Na jeden moment obie poczuły się lepiej. Wszystko będzie dobrze. Panna Lina rozwiąże zagadkę i sprowadzi dzieci z powrotem do domu, a panna Sylphiel znajdzie sposób na przywrócenie zdrowia małemu Eliahowi. Na pewno.

Dosłownie chwilę później w pokoju rozległ się przerażający, chłopięcy krzyk bólu. Dookoła łóżka chorego rozrysowały się świetliste symbole. Sekundy mijały, a dziecko nie przestawało wrzeszczeć. Amelia, drżąc na całym ciele, po raz kolejny rzuciła czar oczyszczenia. Nawet nie wiedziała, czy w tej sytuacji przyniesie to jakikolwiek skutek, ale modliła się w duchu do Ceiphieda o skuteczność jej działania.

Po minucie wszystko ustało. Chłopiec z powrotem zaczął spokojnie oddychać. Tajemnicze symbole zniknęły.

Amelia poczuła, że nogi się pod nią uginają.

„Panno Lino, panno Sylphiel, pośpieszcie się.”


***


Czarodziejka odwiedziła tego dnia każde miejsce zbrodni i dopiero wtedy zauważyła pierwszą regularność w swoim śledztwie. Tak, jak się spodziewała, wszędzie zastała runy. Fakt ten niewątpliwie rzucał nowe światło na całą sprawę. Potrafiła już wyjaśnić, w jaki sposób doszło do porwania dzieci. Zastosowanie starożytnych inskrypcji mówiło też wiele o sprawcy. Z runów najczęściej korzystali starsi, zdecydowanie bardziej zaawansowani magowie, czasem Ryuzoku i Elfy. Sama rudowłosa znała podstawy tego rodzaju magii, jednak w tym temacie nie była specjalistką. Podejrzewała, że w tej dziedzinie Zelgadis miał dużo większe doświadczenie od niej… Westchnęła ciężko. Czy ten idiota naprawdę nie mógł dać żadnego znaku życia? Już minął prawie rok od ich ostatniego spotkania. A teraz niewątpliwie przydałyby się jej zdolności bezlitosnego szermierza.

Po chwili pokręciła głową. Zelgadisa tutaj nie było. A ona musiała znaleźć tego szaleńca. Zwłaszcza że im bliżej przyglądała się całej sprawie, tym gorsze miała przeczucia.

Jak można było obłożyć runami niemalże całe miasto, nie wzbudzając niczyich podejrzeń? Albo potrafiło się poruszać się w niezauważony sposób…. Albo było się kimś, kogo wszyscy znają, aby nikomu nawet nie przyszło do głowy, że ten ktoś może robić coś nieodpowiedniego… A może jedno i drugie? Może to nie była jedna osoba…

Lina nerwowo potargała swoją grzywkę, wydając z siebie okrzyk irytacji. Jak tylko znajdzie tego psychola, już ona da mu popalić. Zamiast cieszyć się lokalnymi przysmakami i rabować okolicznych zbójców, zajmowała się porwaniami i morderstwem.

Ponownie przed jej oczami stanęło ciało zakrwawionego dziecka.

Nie mogła dopuścić do tego, aby sytuacja się powtórzyła.

Raz jeszcze spojrzała na mapę Serwell i wtedy w jej umyśle pojawiła się pewna myśl.

Podziemne tunele.

W mieście musiały istnieć podziemne tunele.

Którymi sprawca mógłby się poruszać niezauważony i zastawiać runiczne pułapki.

A wejście do większości tuneli znajdywało się w podziemiach ratusza.

W niewielkiej odległości od odnalezienia pierwszego dziecka.

To musiało być to!

Lina szybko wyszła ze swojego pokoju i pognała w kierunku schodów, na każdym kroku rzucając zaklęcie zmuszające runy do ujawnienia się. Schodziła coraz niżej i niżej, mijając bez słowa napotykanych ludzi. Aż wreszcie napotkała pierwszy odzew zaklęcia. Ściana pomiędzy dwoma pokojami zajarzyła się światłem złocistych runów.

Na twarzy czarodziejki pojawił się wyraz satysfakcji.

- Otwórz się. - rozkazała, wzmacniając swój głos magiczną aurą.

Symbole natychmiast odpowiedziały na jej wezwanie. Na środku kamiennego muru pojawiło się niewielkie przejście.

- Mam cię. - szepnęła sama do siebie z zadowoleniem, po czym weszła w magiczne wrota. Po drugiej stronie znalazła ciemny, długi korytarz. Z niechęcią powstrzymała odruch przyzwania Lighting. Była na terenie wroga. Nie mogła sobie pozwolić na lekkomyślne działanie. Dotknęła dłonią ściany i powoli lecz konsekwentnie poruszała się naprzód. Straciła rachubę czasu, gdy szła wzdłuż nieznośnie cichego tunelu. Kiedy po długiej wędrówce ujrzała delikatne światło świec, omal nie krzyknęła z radości.

W ogromnym pomieszczeniu panował półmrok. W zasadzie nie byłoby błędem stwierdzenie, że znalazła się w kolejnym korytarzu. Rozstaw ścian był jednak znacznie większy i gdzieniegdzie wisiały kandelabry.

Starała się stąpać po ziemi najciszej, jak potrafiła. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ktoś wykryje obecność nieproszonego gościa.

Jak tylko w jej głowie pojawiła się ta myśl, w ułamku sekundy poczuła, że ktoś boleśnie wykręcił jej rękę do tyłu, zmuszając ją, aby przylgnęła do sylwetki napastnika. Tuż przed jej oczami błysnęło ostrze, które w okamgnieniu znalazło się niebezpiecznie blisko jej szyi.

Nie tracąc jasności umysłu, skupiła się na przyzwaniu Fire Ball’a wolną ręką. Jednak jak tylko w jej dłoni pojawiło się znajome drgnięcie magii, natychmiast poczuła nieprzyjemny wstrząs, w wyniku którego doszło do dekoncentracji jej mocy.

Lina zaklęła w duchu. Jej przeciwnik celowo rozpraszał jej energię, wykorzystując fakt, że trzymał ją za nadgarstek. Każdy mag uczył się kumulowania mocy w dłoniach. Gdy coś przeszkadzało w tym procesie, rzucenie zaklęć stawało się niemożliwe. Musiała mieć do czynienia z wyjątkowo zdolnym oponentem, co nie za bardzo poprawiało jej humor. Sytuacja, mówiąc krótko, była nieciekawa.

- Kim jesteś i co tutaj robisz? Jeden podejrzany ruch i poderżnę ci gardło. - zasyczał głos prosto do jej ucha. Głos dziwnie znajomy…

- Zelgadis? - spytała. Pod wpływem jej pytania poczuła, jak ciało nieznajomego pomału się rozluźnia.

- Lina? - odpowiedział równie zaskoczony. Powoli opuścił miecz, lecz wciąż jej nie puścił. - Co tu robisz? - powtórzył pytanie.

- A możesz mnie najpierw puścić? - odparła poirytowana. Błyskawicznie uszło z niej napięcie, ustępując miejsca złości. Jej ręka wciąż była boleśnie wykręcona do tyłu.

Mag lekko poluźnił uchwyt, jednak wciąż uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch.

- Najpierw odpowiedz mi na pytanie, co tu robisz. Wybacz, ale w chwili obecnej nie mogę sobie pozwolić na ryzyko, że wejdziesz mi w paradę. - powiedział prosto jej do ucha. Dziewczynę mimowolnie przeszedł dreszcz niemający nic wspólnego z lękiem.

- A jak ci tego nie powiem, to co? - zakpiła.

- Wyprowadzę cię stąd. - rzekł, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. - Ale wydaje mi się, że jednak ci zależy, aby nie ocknąć się dopiero jutro… - W jego tonie pojawił się sarkazm. - Więc co tu robisz?

- Chcę rozwiązać zagadkę masowych porwań i morderstwa. - warknęła.

- Porwania? - Z powrotem stał się poważny. Lina poczuła, że jego chwyt się rozluźnia. Korzystając z tego, wyrwała się z jego uścisku. Odwróciła się do niego, masując obolały nadgarstek.

- Do cholery, Zel, to bolało. - Spojrzała na niego poirytowana. Przysięgła sobie, że później mistrz szamanizmu jej za to zapłaci.

- Nie przypuszczałem, że spotkam tutaj właśnie ciebie. Byłbym głupcem, jakbym nie był ostrożny. - odparł ze wzruszeniem ramion.

- Sugerujesz, że jestem głupia, bo dałam ci się zajść od tyłu? - syknęła coraz bardziej wkurzona czarodziejka.

- Ech… Nic takiego nie powiedziałem. - westchnął ciężko.

- Ale to sugerujesz!

- Lina… To chyba nie czas i miejsce na to. Coś mówiłaś o jakichś porwaniach. Skąd przybyłaś?

Mistrzyni czarnej magii obdarzyła go badawczym spojrzeniem. To pytanie potwierdzało jej przypuszczenia. Miejsce, gdzie teraz byli, na mocy runów prowadziło nie tylko do Serwell.

- Z Serwell. - odparła krótko. - A teraz ty mi wyjaśnij, co TY tutaj robisz? I co wiesz o tym miejscu?

Zelgadis lustrował ją przez chwilę wzrokiem, jakby wahając się pomiędzy dwiema opcjami. Nieugięte spojrzenie Liny musiało go jednak szybko skłonić do podjęcia decyzji, przez co mężczyzna ciężko westchnął.

- Heh… W sumie mogłem to przewidzieć. Ty z tą swoją zdolnością do przyciągania kłopotów po prostu musiałaś się tutaj znaleźć. Próbuję cię w to nie wciągać, unikając cię od kilku miesięcy, a ty i tak się zjawiasz i tak.

Lina błyskawicznie złapała go za kołnierz, przyciągając chimerę na wysokość swoich oczu.

- Mam zdolność do czego? - spytała groźnie.

Zelgadis zrobił znudzoną minę i ponownie westchnął. Niektórzy się nigdy nie zmieniają…

Nagle obydwoje poczuli drgnięcie mocy niedaleko nich. W pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze. Lina puściła mistrza szamanizmu i obydwoje przygotowali zaklęcia ofensywne. Czarodziejka nasłuchiwała zbliżających się kroków. Powoli w słabym świetle zarysowała się sylwetka. Całkowicie znajoma. Z ust Liny padły tylko dwa słowa:

- To… niemożliwe...


***


Ponownie doświadczała tego samego. Był środek nocy, a ona budziła się z krzykiem ze świadomością, że stało się coś złego. Filia z drżeniem rąk wymacała lampkę i zapaliła światło. Głowa bolała ją niemiłosiernie, gdy rozglądała się po znajomym pokoju, będącym w końcu jej sypialnią. W pomieszczeniu obok czuła delikatną aurę smoczego jaja. Ten fakt sprawił, że się trochę uspokoiła. Jest w bezpiecznym miejscu. Nic jej nie grozi.

Lecz w tym momencie w jej głowie pojawiło się niewinne pytanie.

Jak doszła do sypialni?

Smoczyca wytężała otępiały przez dziwną pustkę umysł, lecz jedyne, co pojawiało się w jej pamięci, była czynność zamykania sklepu.

Co robiła przez cały wieczór?

Dopiero wtedy poczuła, że jej ręce są dziwnie lepkie.

Podniosła dłonie i w jednej chwili zrobiła się blada jak kreda.

Krew. Wszędzie była krew.

Która nie należała do niej.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Rinsey : 2013-10-16 23:08:24

    Bardzo dziękuję za te ciepłe słowa :) Od razu człowiekowi chce się pisać dalej :)

  • ISKIERKA : 2013-10-16 20:41:25

    Uwielbiam twoje utwory, umiesz budować napięcie. Pozdowiska i czekam na kolejne :)

  • Skomentuj