Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Droga donikąd

Modlitwa i gniew

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Kryminał
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2014-04-02 18:48:41
Aktualizowany:2014-04-02 18:48:41


Poprzedni rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział 3

Modlitwa i gniew

Pierwsze miesiące przyniosły ulgę. Walka z Darkstarem była niesamowicie wyczerpującym doświadczeniem, po którym z radością rzuciła się w wir przygotowań do założenia własnego sklepu. Poświęcenie całej uwagi tym czynnościom przynosiło jej satysfakcję i odwodziło od analizy bolesnych wspomnień. Wiedziała, że musiała iść naprzód i mając nadzieję, że z czasem stare rany się zabliźnią, wkładała wiele wysiłku, aby nie patrzeć wstecz.

Jednak w czasie długich, samotnych nocy zdarzały się chwile, gdy wydarzenia ostatniej bitwy bezlitośnie stawały jej przed oczami. Pole wypełnione ciałami martwych Złotych Smoków. Zbrodnie dokonane przez jej ród. Nieugięte oczy najstarszego, który nawet w momencie swojej śmierci uważał, że wymordowanie Starożytnych Smoków było rzeczą słuszną. W tych momentach nie potrafiła nie zadać sobie pytania: dlaczego to ona jedna przeżyła? Przez cały czas ograniczała się jedynie do obserwowania otaczającej jej fałszywej rzeczywistości. Tak naprawdę dopiero w ostatnim starciu z Darkstarem zdecydowała się zrobić pierwszy krok wbrew swojemu dotychczasowemu postępowaniu. Poprzez przyzwanie mocy Ceiphieda, przyczyniła się do uratowania tego świata, pomimo targających nią wątpliwości. Patrząc na jajo Valgaarva, nie mogła powstrzymać myśli, że był to pierwszy raz, kiedy postąpiła słusznie. Dzięki temu zarówno ona jak i Valgaarv dostali drugą szansę. On na wolne od lęku i bólu życie. Ona zaś na odpokutowanie swojej ignorancji. Ta świadomość dodawała jej sił i sprawiała, że budziła się każdego dnia z uśmiechem na ustach. Skrywając nieprzyjemne wspomnienia głęboko we własnym wnętrzu, z radością rzucała się w wir pracy, mającej pomóc jej zbliżyć się do realizacji jej nowego marzenia: do zbudowania ciepłego ogniska domowego, gdzie mały Smok mógłby dorastać w atmosferze miłości i bezpieczeństwa.

Przez pierwsze pól roku wszystko układało się wręcz idealnie. Przez calusieńkie sześć miesięcy dzielnie dążyła do realizacji swojego celu. Życie jednak byłoby zbyt piękne, gdyby taki stan rzeczy utrzymał się zbyt długo… Najpierw pojawiły się koszmary, początkowo delikatnie wnikając pod powierzchnię jej świadomości i przeplatając się z pięknymi snami, tylko po to, aby wraz z upływem czasu zdominować każdą chwilę, jaką poświęcała na wypoczynek. Później było tylko gorzej. Budziła się wyczerpana, niemal całkowicie wydrenowana z mocy. Właśnie w tym okresie spotkała Xellossa po raz pierwszy od walki z Darstarem.

Tego dnia w celu pozyskania nowych klientów zorganizowała promocję polegającą na możliwości zdegustowania jednej wybranej herbaty, a następnie zakupienia jej w atrakcyjnej cenie. W gąszczu nowych kupców pojawił się dobrze znany jej Mazoku, który z uprzejmym uśmiechem kazał sobie zaserwować filiżankę najdroższego naparu, jaki miała na składzie. Demon nie przejął się ani jej groźbami ani maczugą, wskazując na treść jej ogłoszenia. Ponieważ pozostali klienci szybko zaczęli zwracać uwagę na szykującą się awanturę, nie mogła mu odmówić. Z wielkim poirytowaniem musiała znosić jego obecność do końca dnia i, co gorsza, zgodnie z jej oczekiwaniami parszywy Namagomi nawet nie zakupił saszetki Tekane! Dopiero przed zamknięciem sklepu, gdy zostali sami, nie wytrzymała kolejnej serii docinków i rzuciła się na fioletowowłosego ze swoją ukochaną bronią. Xelloss z łatwością wykonał serię uników i już miał zniknąć, gdy powiedział na odchodne:

- Coś jesteś nie w formie. Czy mi się wydaje, czy twoja moc zmalała?

Wtedy nie wzięła tych słów na poważnie. Była przekonana, że jest to tylko kolejna uwaga, mająca na celu jej dokuczyć. Z czasem jednak okazało się, że Mazoku miał rację. Traciła kontrolę nad własną mocą. Stopniowo czary, które nigdy nie sprawiały jej trudności, zamierały na jej ustach, wywołując u niej zawroty głowy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje i nie miała pojęcia, do kogo mogła się zwrócić. Ludzcy kapłani nie mogli jej pomóc ze względu na zbyt małą wiedzę, a ona sama już nie potrafiła się modlić do Ceiphieda. Wyrzekła się pozycji kapłanki, więc czy w sumie nie zasługiwała na odcięcie od swojego Boga? Zasługiwała na karę. Nadzieja, że dostała drugą szansę, była jedynie okrutną drwiną losu. Jak mogła się tak długo okłamywać?

Od tego momentu Xelloss zaczął ją sporadycznie odwiedzać, co na przemian Filię przerażało i złościło. Wiedziała, że jej stan nie był wynikiem jego ingerencji. Nawet podwładny samej Beastmaster nie posiadał mocy, aby ingerować w przepływ energii Ryuzoku. Nie miała pojęcia, jakie plany ma wobec niej potężny Demon. Zresztą, gdy w jej pamięci zaczęły się pojawiać luki, powoli traciła wiarę nawet we własne zmysły. A kiedy dzisiaj pochłonęła ją kolejna seria koszmarów poprzedzona przebudzeniem się z cudzą krwią na rękach, coś w niej ostatecznie pękło. Zazwyczaj gdyby jej śmiertelny wróg w środku nocy ośmielił się usiąść obok niej na łóżku, natychmiast usiłowałaby się bronić. Teraz było zupełnie inaczej. Potrzeba poczucia ciepła innej żywej istoty zwyciężyła jej wszystkie racjonalne argumenty. Nie liczyło się dla niej, kim on jest. Pragnęła po prostu chociaż na chwilę zaznać kontaktu z kimś rzeczywistym, kimś, kto nie należał do świata jej koszmarów i właśnie dlatego lekko oparła głowę o jego tors.

Przez jej umysł przetaczała się fala niespokojnych myśli. Co ona robiła, kiedy jej świadomość pogrążała się w głębokim śnie? Co się z nią działo?

- Wytrzymaj jeszcze trochę - Nagle usłyszała pewny głos Mazoku. Nie minęła sekunda nim została otulona warstwą mrocznej mocy.

Gdyby nie jej wyczerpanie, odczułaby prawdziwe przerażenie na samą myśl, że znajdywała się w samym centrum wrogiej mocy. Jednak teraz miała dziwną pewność, że demoniczna energia nie zrobi jej nic złego. Nie była celem ataku. Stanowiła jedynie medium na mocy Mazoku.

- Mam go - powiedział cicho Xelloss po pewnym czasie. Filia nie miała pojęcia, jak długo to wszystko trwało. Wiedziała tylko, że gdy Mazoku zniknął, kładąc ją wcześniej delikatnie na łóżku, pochłonął ją pozbawiony koszmarów sen.


***


W szarych oczach Marisy Kley’sen zaszkliły się łzy, gdy Sylphiel zadała jej pytanie, którego unikała od tylu lat.

- Pani Kley’sen, wiem, że to dla pani trudne. - Pokój wypełnił pełen współczucia głos uzdrowicielki. - Nie jestem nawet pewna, czy ta choroba na pewno ma coś wspólnego z tymi porwaniami, ale to jedyna poszlaka, jaką mamy. Dlatego proszę panią, aby mi pani opowiedziała o chorobie obecnej w pani rodzinie.

- Oczywiście. - Kobieta pokiwała głową i usiadła na przygotowanym dla niej fotelu naprzeciwko użytkowniczki białej magii. - Zrobię wszystko, jeżeli to może pomóc w uratowaniu tych dzieci i mojej córki. - Jej głos drżał. - Co pani chce dokładnie wiedzieć?

- Jak wyglądał przebieg całej choroby? Na czym dokładnie ona polegała? - Długowłosa dziewczyna zadała pytanie najdelikatniejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć.

Marisa Kley’sen wzięła głęboki wdech.

- Wszystko przychodziło stopniowo. Moja mama pomimo młodego wieku zaczęła się w pewnym momencie skarżyć na to, że bardzo szybko łapie zadyszkę. Na początku śmieliśmy się, że się już starzeje. - Uśmiechnęła się przez łzy, które zaczęły jej powoli skapywać po policzkach. - Ale później się okazało, że w pewnym sensie mieliśmy rację. Ciało mamy stawało się coraz słabsze. W pewnym momencie pojawił się kaszel. Z czasem zorientowaliśmy się, że mama kaszlała krwią. Dopiero wtedy przyznała się nam, że wszystko ją boli. Jednego dnia położyła się do łóżka i już nie była w stanie się podnieść. - Zamilkła na chwilę, po czym kontynuowała cicho. - Przeleżała cały tydzień, krzycząc z bólu i kaszląc krwią. Nie działały żadne środki uśmierzające ból. Przez 30 lat była zdrową, uśmiechniętą kobietą tylko po to, aby w ciągu pół roku umrzeć w straszliwych bólach.

Sylphiel zaszkliły się oczy. Wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń kobiety.

- Przepraszam, że zmuszam panią do rozdrapywania starych ran. - Uzdrowicielka powiedziała z drżeniem w głosie.

Marisa Kley’sen spojrzała ze zdumieniem na kapłankę. Po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie.

- Pani też widziała śmierć kogoś bliskiego, prawda?

Ciemnowłosa pokiwała głową.

- Mój ojciec zginął w wyniku eksplozji, która wydarzyła się na moich oczach. Ale to był zaledwie ułamek sekundy. Nie może to się równać z patrzeniem, jak ktoś bliski umiera na pani oczach.

Starsza kobieta również uścisnęła dłoń mieszkanki Nowego Sairaag.

- Dziękuję za pani współczucie. Przekonałam się, że życie polega na tym, że tracimy tych, których kochamy. A im mocniej kochamy, tym bardziej to rozstanie boli. Kiedyś bałam się kochać, bo bałam się tego, że jak tylko pokocham zbyt mocno, los odbierze mi tą moją ukochaną osobę. Jak się okazało, była to prawda. Ale jednocześnie dowiedziałam się, że te piękne chwile, jakie możemy przeżyć z tą osobą, znacznie przeważają nad chwilą rozstania. Dla tego jednego egoistycznego życzenia zdecydowałam się urodzić Sollię, chociaż nigdy nie planowałam mieć dzieci. Od początku byłam przygotowana na rozstanie z nią. Wiem lepiej niż inni, jak niespodziewane i bezlitosne może być rozstanie z ukochaną osobą. Ale wiem też, że to jeszcze nie czas na rozstanie się z moją córeczką…

Na chwilę zapadła cisza przerywana jedynie przez pierwsze krople deszczu, które nieoczekiwanie zaczęły bębnić o okno.

- Wen Jesbenson został zarażony jakąś formą choroby, o którą mnie pani pytała, zgadza się? - spytała nagle Marisa Kley’sen.

- Czy u pani mamy stwierdzono rozległe krwotoki wewnętrzne? - odpowiedziała pytaniem Sylphiel.

- Tak - odparła cicho, lecz stanowczo.

Uzdrowicielka oparła głowę o dłoń złożoną w pięść.

- Nie mam absolutnej pewności, ale z pani opowiadania wynika, że tak. Jakimś cudem oboje dzieci zostało zarażonych jakąś formą właśnie tej choroby. Jedyną różnicą jest szybkość rozwijania się choroby, która jest w tym przypadku znacznie większa.

Starsza kobieta otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zakryła usta ręką.

- Jak to jest możliwe?

Sylphiel złączyła dłonie i oparła na nich brodę.

- To jedynie moje przypuszczenia, ale użyto w tym przypadku runów. Jeżeli ktoś posiada odpowiednią wiedzę, może za ich pomocą wywołać odpowiednią mutację, która mogłaby wywołać tę chorobę. Może fakt, że rozwija się szybciej jest rezultatem niedoskonałości tej mutacji…

Jej rozmówczyni uniosła brwi.

- Tylko czemu w taki razie ten ktoś porwał moją córkę? Wszyscy tutejsi wiedzą o tym, że zarówno Sollia jak i ja możemy być nosicielkami tej choroby. Po co zarażać kogoś, kto już i tak może być chory? Do czego ten człowiek dąży?

Uzdrowicielka zamyśliła się.

- Nie wiem, pani Kley’sen. Ale może to właśnie pani i Sollia jesteście kluczem do rozwiązania tej zagadki? Sama pani powiedziała, że wszyscy tutejsi o tym wiedzą, że możecie być nosicielkami tej choroby. - W głosie mówiącej pojawił się entuzjazm. - A ponieważ zostały porwane tylko dzieci z Serwell, możemy wnioskować, że porwań dokonała osoba, która zna tutejszych mieszkańców, innymi słowy, to może być ktoś związany z panią.

- Ktoś związany… ze mną? - wyjąkała Marisa Kley’sen.

Użytkowniczka białej magii spojrzała starszej kobiecie prosto w oczy.

- Tak. Czy zna pani kogoś na tyle obytego z magią i z chorobami?

- Ja… nie wiem. - Pokręciła głową. - Nikt mi taki nie przychodzi do głowy. Jestem prostą kobietą, nie mam żadnych znajomych magów.

- Może to ktoś z dawnych lat. To mógł być jakiś pasjonat, ktokolwiek.

Przez moment twarz Merisy Kley’sen tkwiła w wyrazie głębokiej zadumy. Jednak już po kilkunastu sekundach kobieta zrobiła się blada jak kreda.

- Ja… chyba znam kogoś takiego.


***


- Co to ma być do cholery?! - krzyknęła trzęsąca się z wściekłości Lina. Nie była w stanie zliczyć, ile wypełnionych pułapkami pomieszczeń pokonali wraz z Zelgadisem i zaczynała mieć serdecznie dosyć tej niekończącej się wędrówki. Przed otwarciem tych drzwi szczerze wierzyła, że wreszcie odnajdą sprawcę całego zamieszania, co, jak miała nadzieję, powinno wystarczyć, aby nie dopuścić do następnej tragedii. Niestety, to życzenie nie zostało spełnione, a przed jej oczami pojawił się jeden z najdziwniejszych stworów, jakie widziała w życiu. Istota przypominała ogromnego wilka, z którego szyi wyrastały trzy smocze głowy. Najdziwniejszy był jednak fakt, że skóra potwora wyglądała, jakby stwór właśnie wyszedł ze zbiornika wypełnionego brunatną, lepką mazią. Na samą myśl kontaktu z takim przeciwnikiem Linę ogarnęło obrzydzenie.

- Zel, ty będziesz walczyć z tym czymś - oznajmia, wpatrując się w czarne jak węgiel oczy bestii z grymasem na twarzy.

- No tak, nie ma jak wysłużyć się kimś innym, co nie? - mruknął pod nosem mag.

- Wyobrażasz sobie kontakt drobnej i delikatnej dziewczyny z czymś tak obślizgłym? - spytała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.

- Delikatnej… - Zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem.

Lina zgromiła go wzrokiem.

- Masz co do tego jakiekolwiek wątpliwości?

Zelgadis nie odpowiedział. Zareagował instynktownie, gdy kątem oka zauważył nagły ruch. Błyskawicznie złapał Linę w pasie i odskoczył. Zaskoczona rudowłosa wydała z siebie krótki jęk, gdy ujrzała, że w miejscu, gdzie stała dosłownie chwilę wcześniej, pojawiły się ostre szpony. Moment później do jej uszu doszedł rozwścieczony ryk bestii.

- Bezkresna ziemio, matko, która żywisz wszelkie istoty. - Zelgadis, nie puszczając dziewczyny położył dłoń na kamiennej podłodze i rozpoczął pośpieszną inkantację. - Poddaj się mej woli i bądź mi mocą! Dug Haut!

Liczne kamienne lance wbiły się w ciało stworzenia, które wydobyło z siebie przerażające wycie. Przez kilka sekund wydawało się, że walka dobiegła końca tak niespodziewanie, jak się zaczęła. Dwie z trzech głów stwora zostały przebite na wylot. Nie powinien być w stanie się poruszać. Nie powinien, a jednak z trzeciego pyska wydostał się strumień ognia, który w ogromnym tempie poleciał w kierunku magów.

Lina, nie namyślając się długo, krzyknęła:

- Balus Wall! - Zielonkawa tarcza ochronna uformowała się tuż przed parą wojowników. - Zel! - zwróciła się do przyjaciela, gdy wrogi atak odbił się od bariery.

- Przecież wiem - warknął mężczyzna, po czym wzmocnił własne zaklęcie. Nie trzeba było długo czekać, aby ostatnia głowa została przebita kamiennym ostrzem.

Czekali w napięciu przez dłuższą chwilę. Ryk stworzenia powoli zamarł. Jego szamotanie ustało, a czarne ślepia pomału się zamknęły. Dopiero wtedy Zelgadis puścił czarodziejkę i z mieczem w ręce ostrożnie podszedł do bestii. Lina uważnie obserwowała wojownika zbliżającego się do stwora, z zaklęciem w dłoniach, czekającym tylko na jej jeden gest, aby się uwolnić i siać zniszczenie zgodnie z jej wolą.

- Nie żyje - powiedział z westchnieniem ulgi mag.

Czarodziejka również się rozluźniła i cofnęła przygotowany wcześniej czar.

- Jak można było zrobić coś tak obrzydliwego - burknęła pod nosem dziewczyna.

- Może i było to obrzydliwe, ale muszę przyznać, że Lucihass nieźle się podszkolił w technice tworzenia chimer - odparł ponuro mistrz szamanizmu.

Czerwonooka pokiwała głową. Cała zagadka powoli układała się w logiczną całość, chociaż wciąż brakowało jej odpowiedzi na wiele pytań. Dlaczego ten cały Lucihass, o ile faktycznie to on stał za tą zbrodnią, wykorzystywał Filię do przenoszenia dzieci? Przecież przejęcie kontroli nad kimś takim jak Ryuzoku wymagało ogromnej mocy. Czy nie łatwiej by było, gdyby wykonywał tę czynność osobiście? Co sprawiało, że zdecydował się na tak niewygodne posunięcie? Zwykle złoczyńcy, postępując w taki sposób, chcieli uniknąć sytuacji, w której doszłoby do ich zdemaskowania. Jednak igranie z tak zaawansowanymi runami mogło prowadzić nawet do śmierci, zwłaszcza gdy nie posiadało się wybitnej pojemności magicznej. Czy chęć ukrycia własnej tożsamości była dla tego człowieka ważniejsza niż jego własne życie? Czy naprawdę zawarł pakt z Mazoku, aby przejąć kontrolę nad Złotym Smokiem w celu zdobycia źródła energii dla skomplikowanych runów? I, co najważniejsze, jaki był jego cel? Co mogło sprawić, że istota ludzka z własnej woli decydowała się na popełnienie tylu okrutnych czynów, zaprzedając jednocześnie swoją duszę Demonom?

A może za tym okropieństwem wcale nie stał Lucihass? Albo stanowił on jedynie pionek w kolejnej rozgrywce Mazoku szukających wszelkiej okazji do szerzenia niepokoju i cierpienia? Pokręciła głową. Nie. Tego akurat była pewna, że tym razem to nie przeciwników Bogów należało obwiniać. Podwładni Shabranigdo nie działali w taki sposób. Widziała główne narzędzie zbrodni na własne oczy. Zaawansowane runy zostały wyryte z ogromną dokładnością i precyzją wymagającymi wytrwałości, którą mógł się wykazać jedynie ktoś, kim kierowało silne poczucie misji. Dokładnie z tego względu była przekonana, że za tym wszystkim nie może stać pozbawiona kontroli nad własną wolą Filia. Jednak nawet ta pewność nie pozwalała jej się całkowicie pozbyć złych przeczuć związanych z jej smoczą przyjaciółką.

- Lina, idziemy dalej? - Głos Zelgadisa wytrącił ją z zamyślenia.

- Oczywiście - odparła stanowczo rudowłosa.

Pół godziny później mieli pewność, że wreszcie zbliżyli się do kresu swojej wędrówki. Skomplikowana bariera runiczna z pewnością miała zapobiegać wizytom nieproszonych gości. I niewątpliwie spełniłaby swoje zadanie, gdyby stanął przed nią pierwszy lepszy czarodziej. Jednak dla Liny Inverse i Zelgadisa Greywordsa nawet ta potężna osłona nie stanowiła poważnej przeszkody. Para magów niemal jednocześnie przyłożyła dłonie do ściany zapełnionej magicznymi inskrypcjami. Przez krótki czas ciszę przerywał jedynie trzask towarzyszący rozbrajaniu kolejnej warstwy runów. Obydwoje spojrzeli z satysfakcją, jak po paru minutach w miejscu ściany pojawiło się wąskie przejście, po czym bez słowa ruszyli naprzód. Ich zmysły słusznie podpowiadały im, że zbliżają się do przeciwnika. W powietrzu dało się wyczuć gęstą od znacznego natężenia mocy atmosferę. Każde z nich szło, milcząc, w ogromnym skupieniu oczekując niespodziewanego ataku. Uważali, że są przygotowani na to, co ich czekało. Wtedy jeszcze nie mieli prawa wiedzieć, jak bardzo się mylili.

Średniej wielkości kwadratowe pomieszczenie przywodziło na myśl laboratorium niezwykle szalonego oraz niechlujnego naukowca. Skomplikowane urządzenia leżały porozrzucane na podłodze. Kilka wysokich regałów uginało się pod ciężarem licznych ksiąg i substancji zamkniętych w szklanych fiolkach. W powietrzu unosił się dziwaczny zapach płatków lawendy wymieszanych z trudnym do określenia aromatem. Zewsząd otaczała ich intensywna aura magiczna, której źródło powinno stać tuż przed nimi, jednak w sali poza nimi nie było nikogo.

Czarodziejka uważnie rozejrzała się wokół siebie. Przecież to nie mógł być ślepy zaułek... Nikt nie zadawałby sobie tyle trudu, aby zastawić tyle pułapek na drodze do zwykłego pokoju... Gdzieś tu musiał być jakiś przełącznik, coś, co otworzyłoby przejście do prawdziwej kryjówki tego szaleńca…

Zelgadis zbliżył się do najbliższej ściany i zaczął ją lekko opukiwać, po czym wypowiedział kilka słów. Nie trzeba było długo czekać, aby na murze pojawiły się mieniące się jasnym światłem runy biegnące przez całe pomieszczenie.

- Chyba to jest źródło tej silnej aury - powiedział ponuro mag.

Lina w jednej chwili zbladła.

- Chcesz mi powiedzieć, że sami, z własnej nie przymuszonej woli, weszliśmy w runiczną pułapkę?

- Obawiam się, że tak.

Czarodziejka popatrzyła się podejrzliwie na drzwi, którymi weszli do pustego laboratorium.

- Zelas Gort.

We wskazanym przez mistrzynię czarnej magii miejscu pojawiła się ogromna meduza. Jedna z macek mieszkańca mórz błyskawicznie oplotła klamkę otwartych na oścież wrót. Para magów w napięciu obserwowała przyzwane zwierzę. Minęła jedna sekunda, a potem druga, trzecia i czwarta. Nic się nie stało. Jednak ani Lina ani Zelgadis nawet nie drgnęli. Znali schemat działania takich pułapek. I bynajmniej nie byli zaskoczeni, gdy po upływie minuty stworzenie padło martwe na podłogę.

- Czyli tędy już nie wyjdziemy - podsumował krótko mag.

- Cóż za bystre spostrzeżenie, Zelgadisie! - W całym pomieszczeniu rozległ się niski, zachrypnięty głos.

Zarówno czarodziejka jak i chimera zaczęli się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu intruza.

- Tutaj mnie nie znajdziecie, moi drodzy. Owszem, przeszliście pomyślnie pierwszą próbę, ale wcale nie oznacza to, że od razu wam się oddam - kontynuował rozbawiony mężczyzna.

- Lucihass. - Lawendowowłosy niemalże wysyczał to imię.

- Zgadza się! Wiedziałem, że akurat ty rozpoznasz moją prawdziwą tożsamość. Spodziewałem się twojej wizyty prędzej lub później i postanowiłem się na tę okazje dobrze przygotować. Miło mi też niezwykle gościć słynną Linę Inverse! Ciebie, panienko, również się spodziewałem, od kiedy tylko twoja noga stanęła w Serwell i dzięki temu mogłem lekko zmodyfikować moją niespodziankę. A bo jeszcze nie wiecie, że mam dla was niespodziankę! Jaki jestem roztrzepany, wybaczcie. Już zatem śpieszę z wyjaśnieniem. W nagrodę za znalezienie tego miejsca i zorientowanie się w mojej pierwszej pułapce dostaniecie niespodziankę! Na czym ona polega? Będziecie mieli zaszczyt zagrać w moją runiczną grę!

- O czym ty gadasz, palancie?! - Dziewczyna ze złością weszła mu w zdanie. - Nie będziemy grać w żadne twoje gierki! Albo zwrócisz nam porwane dzieci tu i teraz albo…

- Albo rzucisz swoje straszne zaklęcie powołujące się na moc Pani Nocnych Koszmarów, aby za jednym zamachem zneutralizować działanie moich runów i skazać jednocześnie wszystkie dzieci na straszną śmierć? - wtrącił Lucihass.

Lina otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Skąd on znał Panią Nocnych Koszmarów? Co miał na myśli, mówiąc…

- Jak mówiłem, zanim mi niekulturalnie przerwałaś, panienko, musicie zagrać w moją runiczną grę. Wszystkie dzieci połączyłem z moją grą. Oznacza to, że jeśli ty albo Zelgadis przyzwiecie jakiekolwiek zaklęcie mogące zniszczyć moje runy, wyzwoli to reakcję łańcuchową. I co się wtedy stanie? Buuuum! Wszystkie dzieci umrą w straszliwych katuszach, a tego byś chyba nie chciała, panienko, czyż nie?

- Skąd mam wierzyć, ze mówisz prawdę?

- A chcesz się przekonać?

Czarodziejka zacisnęła dłonie w pięści.

- Ty bydlaku.

- Och, dziękuję za komplement, panienko.

- Lucihass. - Zelgadis odezwał się grobowym głosem. - Jak tyko cię znajdziemy, będziesz bardzo cierpiał, wiesz? Naprawdę chcesz z nami pogrywać?

- Hm… Chyba tak. Właśnie zacząłem odliczać czas do mojego straszliwego cierpienia. - W głosie mężczyzny nie trudno było doszukać się ironii. - A więc, skoro chcecie, abym zaczął cierpieć jak najszybciej, pośpieszcie się i wybierzcie wrota numer jeden, wrota numer dwa albo wrota numer trzy! - Jak tylko skończył wypowiadać te słowa, przed parą magów zmaterializowały się trzy pary drzwi. - Macie pięć minut na wybór jednej z dróg, jeżeli przejdziecie test pomyślnie, dostąpicie zaszczytu spotkania się ze mną! Życzę przeuroczej zabawy!

Gdy głos zamilkł, para magów wymieniła wściekłe spojrzenia.

- Czyli twój znajomy od samego początku z nami pogrywał. - Jako pierwsza odezwała się rudowłosa.

- Zapłaci nam za wszystko, jak go dorwiemy - odparł groźnie mistrz szamanizmu.

W oczach Liny pojawił się niebezpieczny błysk.

- Już nie mogę się doczekać. - Uśmiechnęła się złowieszczo, zanim spojrzała na znajdujące się przed nimi wrota. - Myślisz, że naprawdę mamy jakikolwiek wybór?

- Wątpię - odparł krótko mag. - Jeżeli zaczął pisać runy już od momentu, kiedy prawie udało mi się go złapać, miał wystarczająco czasu, aby napisać je w taki sposób, abyśmy poszli dokładnie tam, gdzie chce.

- To faktycznie pocieszające - skomentowała ponurym tonem czarodziejka. - To co? Bierzemy środkowe?

- Mogą być. - Mężczyzna wzruszył ramionami.

- No to chodźmy w takim razie. - odpowiedziała pewnie Lina i zbliżyła się do drugich wrót. Czuła, że tuż za nią podąża Zelgadis, gdy otaczająca ją sceneria zaczęła się delikatnie rozmywać. Trwało to jednak bardzo krótko. Długi korytarz ponownie stał się wyraźny i ostry. Jedynym źródłem światła, tak jak wcześniej, były nieliczne kandelabry, rozmieszczone jednak w taki sposób, aby wędrowiec zawsze widział przynajmniej zarys rozpościerającej się przed nim drogi. W powietrzu unosił się ten sam dziwaczny zapach, co w laboratorium, a od ścian odbijał się dźwięk jej cichego stąpania. Mistrzyni czarnej magii gwałtownie się zatrzymała. Do jej uszu dochodziło echo kroków tylko jednej osoby.

- Zel? - Odwróciła się za siebie i zorientowała się, że została sama.


***


- Lina? - Zelgadis dosłownie na moment spuścił rudowłosą z oczu, a chwilę później okazało się, że dziewczyna zniknęła. Nie słyszał żadnego krzyku, nie wyczuł ani jednego drgnięcia mocy tylko dostrzegł, jak otaczająca go rzeczywistość zaledwie na kilka sekund staje się lekko zamazana. Najwidoczniej było to pierwsze działanie runów. Lucihassowi z jakiegoś powodu zależało na rozdzieleniu jego i czarodziejki. Mistrz szamanizmu doskonale wiedział, że czerwonooka potrafi o siebie zadbać, lecz niepokoił go fakt, co tak naprawdę planował ten człowiek. Zawsze pamiętał go jako nieco zamkniętego w sobie mężczyznę o zaskakująco silnym spojrzeniu, zazwyczaj przebywającego w najdalszych zakamarkach laboratorium Rezo. Nigdy nie stali się przyjaciółmi, chociaż nieraz musieli współpracować, aby wypełnić rozkazy Czerwonego Kapłana. Wojownika nieco irytowała postawa ucznia jego dziadka, który wydawał się być w stanie zrobić dla wiedzy niemal wszystko. Lawendowowłosy uśmiechnął się ponuro. Ta jedna rzecz chyba nie uległa zmianie. Kradzież cennych ksiąg, opanowanie tak zaawansowanych runów niewątpliwie pasowało do starego Lucihassa. Ale po co były mu te dzieci? No cóż, jeżeli ukończy tę żałosną „grę” pewnie się tego dowie, a póki co trzeba było dowiedzieć się czegoś więcej o runicznej strukturze tworzącej pułapkę starego towarzysza broni.

Szermierz przyłożył dłoń do ściany i zaczął powoli badać zapisane na murach zaklęcie. Jeżeli znało się schemat działania magii runicznej można było próbować odszukać pewne powtarzające się sekwencje znaków oraz dzięki tej wiedzy przełamać czar albo przynajmniej go lekko zmodyfikować. Po krótkiej analizie Zelgadis był pełen podziwu dla Lucihassa. Inskrypcje opisujące jego „grę” tworzyły prawie idealną pętlę. Istniało tylko jedno miejsce, gdzie obcy mag mógł wprowadzić jakąkolwiek zmianę. Co ciekawe, jeden czarodziej miał możliwość wstawienia do zaklęcia tylko jednego znaku, a mistrz szamanizmu dobrze wiedział, że runy zawsze działały w duetach. Mówiąc krótko, aby wydostać się z tej „gry” para magów musiałaby umieścić w strukturze czaru dwa odpowiednio dobrane symbole, które nie zniszczyłyby całej magicznej konstrukcji a jedynie stworzyłyby wyjście. W innym wypadku każdy „gracz” zostałby skazany na wieczną wędrówkę po runicznym labiryncie.

Zelgadis westchnął ciężko i ruszył naprzód. Jeżeli chciał dorwać Lucihassa i odebrać mu ukradzione stronice książek, które mogły zawierać sposób na odzyskanie jego dawnej postaci, musiał odnaleźć Linę jak najszybciej.


***


Musiała odszukać Zelgadisa. I Filię, jeżeli tylko Smoczyca znajdywała się w kryjówce tego szaleńca. Och, jak ją korciło przyzwanie Laguna Blade i rozerwanie sieci zaklęcia runicznego na strzępy, jednak nie mogła ryzykować. Gdyby coś poszło nie tak, nie tylko dzieci przypłaciłyby to życiem, Lina ani przez chwilę nie wątpiła, że ten drań nie żartował co do zakotwiczenia swojej debilnej „gry” w porwanych maluchach, lecz rzucenie tak potężnego czaru mogło spowodować zniszczenie całego laboratorium, niewątpliwie znajdującego się pod ziemią. Z tego samego względu nie mogła sięgać po swój najsilniejszy arsenał. Musiała się skupić na znalezieniu mistrza szamanizmu i stworzeniu wyjścia z runicznej pętli. nie miała też najmniejszych wątpliwości, że ten cały Lucihass będzie się starał jak najbardziej im to utrudnić.

Nagle wszystko, co ją otaczało ponownie zaczęło się zamazywać.

Czarodziejka zaklęła w duchu. Gdzie przenosił ją ten przeklęty labirynt?

Tym razem znalazła się w małym, niemalże pustym pomieszczeniu, jakby nie licząc jednego krzesła.

- Tak sobie myślę, panienko Inverse, że chyba się zastanawiasz, jaką rolę gra w tym wszystkim twoja znajoma smocza kapłanka. - Ponownie usłyszała ten denerwujący głos. - Postanowiłem być wspaniałomyślny i pokazać ci, do czego wykorzystywałem moją ulubioną pomocnicę - kontynuował z entuzjazmem. - Usiądź więc wygodnie i życzę miłego seansu! - Zanim Lina zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna zamilkł, a na ścianie tuż przed nią pokazał się niezwykle żywy obraz.

Czarodziejkę ogarnęło silne poczucie ulgi, gdy usłyszała, że Lucihass sam się przyznał, że to on sterował Filią, a zaledwie moment później przeszedł ją dreszcz, kiedy ujrzała na ekranie znajomą sylwetkę o długich blond włosach dzierżącą długi, ostry miecz. Złoty Smok z tymi samymi pustymi oczami, jakie rudowłosa pamiętała z echa magicznego, zbliżała się do krzyczącego przeraźliwie chłopca. Tego samego, którego ujrzała dzisiaj rano na chłodnych murach Serwell.

Dziecko rzucało się na lewo i prawo po zimnej kamienistej podłodze, wrzeszcząc przeraźliwie. Filia obojętnie przyglądała się temu widowisku, jakby czekała na koniec nudnego spektaklu teatralnego. Maluch słabł w oczach, jednak wielkie oczy szeroko otworzone ze strachu i bólu stały się martwe, dopiero po kilkunastym ciosie Smoczycy. Po pewnym czasie krzyk umilkł, a kilkulatek przestał się ruszać. Złoty Smok nie przestawał i bezlitośnie ciął ciało dziecka, pomimo tryskającej na wszystkie strony krwi. Ryuzoku nigdy nie walczyła mieczem. Jej domeną była siła, dzięki której doskonale władała swoją ukochaną maczugą. I to było bardzo dobrze widoczne w tym, co właśnie robiła. Zelgadis lub Gourry wykonywali zgrabne cięcia mogące w jednej chwili pozbawić przeciwnika życia, a kapłanka Ceiphieda w zadawaniu ciosów korzystała głównie z siły, przez co rozdzierała ciało na kawałki, niekoniecznie zabijając ofiarę na miejscu.

Mistrzyni czarnej magii nie chciała na to patrzeć. Pragnęła za wszystkich sił odwrócić głowę, lecz silny szok sparaliżował ją, każąc się jej wpatrywać, jak jej przyjaciółka masakruje niewinne dziecko.

Rudowłosa nie miała pojęcia, po jakim czasie drastyczny przekaz w końcu się wyłączył. Nie wiedzieć kiedy opanowały ją mdłości. Ledwo trzymała się na nogach i po raz pierwszy zaczęła żałować, że nie skorzystała z rady Lucihassa, aby usiąść. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak makabrycznego. Zacisnęła mocno dłonie. Jak ten szaleniec śmiał zmusić jej przyjaciółkę do czegoś takiego? Gdyby Filia się dowiedziała, co zrobiła, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. A na to Lina nie mogła pozwolić. Ogarnęła ją wściekłość, której czarodziejka chwyciła się, aby odsunąć od siebie wszechogarniające odrętwienie wywołane przez obejrzaną projekcję. Dopilnuje, aby Lucihass zapłacił za wszystkie swoje winy. Za wszelką cenę.

Przez wcześniejsze oszołomienie dziewczyna za późno dostrzegła, że znajdująca się tuż za jej plecami ściana, zaczęła się powoli przesuwać. Z tego samego względu dopiero po dłuższej chwili doszło do niej, że słyszy cichy jęk dziecka.

- Mamo… Mamusiu, to boli.

Linę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Ten szaleniec chyba nie zamierzał…

Tak jak w makabrycznej projekcji na kamiennej podłodze leżało dziecko skulone w pozycji embrionalnej, zaciskając małe piąstki na drobnych ramionkach. Blondyneczka zaczęła powoli drżeć na całym ciele, a gdy już całkowicie zniknął mur dzielący pokój, do którego weszła mistrzyni czarnej magii, i pomieszczenie, gdzie przebywała ofiara Lucihassa, rudowłosa poczuła, że ktoś się zmaterializował tuż za jej plecami. Doskonale wiedziała kogo zobaczy, jak tylko obejrzy się za siebie. Najwidoczniej stary znajomy Zelgadisa zamierzał urządzić sobie niezwykle zajmujące widowisko w postaci pojedynku sławetnej Liny Inverse i Złotego Smoka.


***


Zelgadis czuł się już naprawdę znudzony. Jak długo można iść jednym korytarzem? Jeżeli Lucihass przygotowywał na niego pułapkę od kilku miesięcy, to póki co się nie popisał. No chyba, że jego celem było doprowadzenie mistrza szamanizmu do szału. O, w takim wypadku użytkownik runów obrał doskonałą taktykę. Chimera miała coraz większą ochotę zniszczyć strukturę czaru od środka. Wcale nie był taki przekonany, czy dzieci, których szukała Lina, naprawdę żyją. Jeżeli ten facet zabił już jednego malca, to czemu nie miałby tego zrobić z pozostałą gromadką? Istniała jednak szansa, że przynajmniej część maluchów można było jeszcze uratować. I dobrze wiedział, że nie wolno mu ryzykować utraty tej możliwości przez chwilową chęć pójścia na łatwiznę.

Mężczyzna pokonał kolejny zakręt i ze zdziwieniem stwierdził, że kręta droga doprowadziła go do leśnej polany. Zrobił kilka ostrożnych kroków naprzód, po czym kucnął i musnął palcem targane wiatrem źdźbła trawy. Nie miał żadnych wątpliwości, że był to wynik działania runów iluzji, co nie zmieniało faktu, że zaklęcie stworzyło wyjątkowo dokładny świat, karmiący każdy z pięciu zmysłów niezwykle wiarygodnymi bodźcami. No dobrze, w tym przypadku Lucihass się popisał, chociaż mistrz szamanizmu wciąż nie wiedział, czego miał się spodziewać po tym mirażu. Rozejrzał się dokładnie dookoła siebie. To miejsce wydawało mu się dziwnie znajome… Ten las wyglądał dokładnie jak…

- Jeszcze raz! - Usłyszał swój własny głos. Gdy nieznacznie przekręcił głowę w lewo, dojrzał młodego człowieka o lawendowych włosach wyprowadzającego kolejny cios mieczem. Zelgadis zamarł w miejscu, kiedy obserwował samego siebie tuż przed przemianą w chimerę. Jego skóra naprawdę była kiedyś taka gładka? Jego włosy naprawdę powiewały kiedyś swobodnie na wietrze? W tym jednym momencie zorientował się, że przez te lata prawie zapomniał, jak wyglądała jego ludzka postać przed rzuceniem klątwy przez Czerwonego Kapłana. Ile czasu minęło, od kiedy był tym głupim, naiwnym chłopakiem, któremu się wydawało, że jest gotowy na wszystko, aby tylko zdobyć większą siłę?

Minęło kilka chwil, zanim do jego uszu doszedł dobrze znany mu dźwięk dzwonków. Kilkanaście kroków przed nim zarysowała się majestatyczna postać Rezo, który uśmiechnął się złośliwie przed skierowaniem brzęczącej laski ku młodszej postaci mistrza szamanizmu.

W jego koszmarach zawsze pojawiały się te czerwone macki pompujące do jego wnętrza potężną destrukcyjną energię, czemu towarzyszył przeszywający ból i obezwładniające przerażenie. Od momentu poznania Liny i reszty ten sen stawał się coraz rzadszy. Z czasem wojownikowi udało się zepchnąć to makabryczne wspomnienie do najdalszych odmętów pamięci. A teraz jedno zaklęcie popaprańca wystarczyło, aby przypomniał sobie każdą cząstką swojego istnienia tamte katusze i paraliżujący strach, jakiego nie czuł nigdy wcześniej ani nigdy później w swoim życiu. W odrętwieniu słuchał własnych krzyków. W tym przedstawieniu był widzem oraz głównym aktorem jednocześnie. Już wiedział, do czego dążył Lucihass. Za wszelką cenę musiał przerwać ten czar iluzji.

Z trudem zamknął oczy i usiłował się skupić na znalezieniu jakiejkolwiek luki w tej części runicznego zaklęcia. Bezskutecznie. Fala wspomnień, o których tak długo starał się zapomnieć, bezlitośnie zalewała jego umysł, rozbijając jego koncentrację. Gorączkowo starał się chwycić jakiegokolwiek bodźca, czegokolwiek, co pozwoliłoby mu zamknąć się na strumień znienawidzonych obrazów.

Krzyk. Śmiech. Ciche brzęczenie dzwonków. Jakieś kroki. Ciche uderzanie podeszwy buta o kamienną posadzkę. Nie cichy szelest trawy, towarzyszący stąpaniu po leśnej polanie. Ten dźwięk nie należał do jego wspomnienia.

Instynktownie wyciągnął miecz. Wyćwiczone przez lata ciało niemalże automatycznie odwróciło się i wykonało błyskawiczne cięcie.

W jednej chwili wszystko ustało. Z westchnieniem ulgi przywitał ciszę i ponury korytarz, który pojawił się przed jego oczami, jak tylko uniósł powieki. Po krótkiej chwili zobaczył coś jeszcze. Na ziemi leżało ciało chłopca ubranego jedynie w długie płócienne spodnie. Zelgadis zaklął w duchu, kiedy spojrzał na nagi tors malucha. Na niewielkiej klatce piersiowej zostały wyryte runy. Cios miecza przerwał magiczną inskrypcję i tym samym dezaktywował część zaklęcia. Mężczyzna zerknął na rączkę zaciśnięta na rękojeści małego sztyletu. Ach tak… Czyli Lucihass zakotwiczył czar w tym dziecku, które miało go dźgnąć, gdy zmagał się z iluzją. Broń z pewnością została wzmocniona magią. Jego były znajomy dobrze wiedział, że mistrza szamanizmu zwyczajnym mieczem nie można nawet zranić.

Mag ukląkł przy bezwładnym ciele chłopca i przez chwilę patrzył się w parę niewidzących oczu, które w swoim kilkuletnim życiu zobaczyły tak niewiele. Później delikatnym ruchem zamknął powieki malca, po czym raz jeszcze spojrzał na runy wyryte w dziecięcej skórze.

- Popełniłeś błąd, Lucihassie - powiedział cicho.


***


Od pierwszego momentu, kiedy spojrzała w szkliste niebieskie oczy nie wyrażające niczego poza bezdenną pustką, miała pewność, że żadne słowa nie będą w stanie wybudzić Filii z morderczego transu. Blondynka zachowywała się jak doskonała marionetka, kierując swoje kroki w stronę krzywiącego się z bólu dziecka, które w swoim przerażeniu zdawało się nie dostrzegać niczego poza własnym cierpieniem. Jej ruchy nie były powolne, a jednak dla mistrzyni czarnej magii czas wydawał się zwolnić swój bieg. Świadomość czarodziejki wciąż odrętwiała po obejrzanej projekcji z trudem przetwarzała rysujący się przed jej oczami obraz.

Dziewczyna widziała w swoim dotychczasowym życiu wiele okropności będących wynikiem działania Mazoku. Demony delektowały się ludzkim cierpieniem i dla osiągnięcia swojego celu były w stanie zrobić niemal wszystko. A jednak Lina nie raz dochodziła do wniosku, że to nie przeciwników Smoków należało się obawiać najbardziej. Wiedziała czego może się spodziewać po walce z podwładnymi Shabranigdo. W wyjątkowych sytuacjach nawet Xellossa potrafiła traktować jako sojusznika. W momencie, gdy miała świadomość, że może się spodziewać zdrady na każdym kroku, potrafiła stworzyć odpowiedni plan działania. Czynność ta o wiele częściej komplikowała się w przypadku ludzi. To istoty ludzkie wbrew pozorom czasem charakteryzowały się okrucieństwem większym niż Mazoku. I bywały pod pewnymi względami znacznie mniej przewidywalne niż Demony.

Minął niemalże rok od kiedy Lina widziała Ryuzoku po raz ostatni. Nieraz wędrowała myślami do swojej smoczej przyjaciółki. Często wyobrażała sobie ponowne wspólne spotkanie przy obiedzie na koszt Złotego Smoka. Była przekonana, że blondynka włoży mnóstwo siły w urządzenie swojego nowego domu, aby stworzyć doskonałe środowisko dla dorastania małego Starożytnego Smoka. Chciała zobaczyć Filię uśmiechniętą, z dumą obserwująca swoje otoczenie. Nigdy nie przypuszczała, że spotka się ze Smoczycą właśnie w takich okolicznościach. W słabym świetle kilku świec błysnęło ostrze, gdy blondynka dobyła miecza, zbliżając się do małej dziewczynki, która zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Dopiero ten dźwięk sprawił, że rudowłosa otrząsnęła się z pierwszego szoku.

- Burst Rond! - wypowiedziała pośpiesznie zaklęcie. Liczne kule światła o dosyć słabym poziomie mocy otoczyły Ryuzoku, po czym w jednej chwili zaczęły torpedować swój cel. Lina nie chciała ranić niebieskookiej, lecz nie miała innego wyboru. Nie mogła pozwolić, aby Filia w tym stanie zabiła kolejne dziecko. Nie była w stanie wybudzić swojej przyjaciółki z transu, lecz zamierzała zrobić wszystko, aby kapłanka Ceiphieda nie dokonała kolejnego czynu, którego nigdy by sobie tego nie wybaczyła.

Niegroźna eksplozja dała jej to, czego potrzebowała najbardziej: czas. Nie marnując ani chwili ruszyła w stronę kulącej się z bólu dziewczynki. Szybko ukucnęła przy małej i dotknęła dłonią jej czoła. Nie ulegało wątpliwości, że dziecko miało wysoką gorączkę. W myślach Liny pojawiła się ponura świadomość, że jeżeli maluchowi nie zostanie udzielona fachowa pomoc w najbliższym czasie, nie będzie miała większych szans na przyprowadzenie tej porwanej do domu. To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy czarodziejka żałowała, że w wachlarzu jej zaklęć znajduje się tak mało czarów z zakresu białej magii.

- Windy Shield - powiedziała cicho, otaczając niewielką sylwetkę barierą wiatru. Nie było to wiele, ale stanowiło to dodatkową przeszkodę dla Filii na drodze do jej celu. Nie potrafiła zmniejszyć cierpienia ofiary Lucihassa, lecz mogła spróbować chronić dziecko do momentu, kiedy mogłoby otrzymać odpowiednią pomoc.

Jak tylko mistrzyni czarnej magii skończyła inkantację, poczuła, jak silna ręka zaciska się na jej szyi. Przed rudowłosą ponownie pojawiły się beznamiętne niebieskie oczy. Na twarzy Filii nie zaszła żadna zmiana, kiedy bez wysiłku uniosła czarodziejkę, której nogi zawisły bezwładnie w powietrzu. Dziewczyna poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy. Świat zaczął jej wirować przed oczami, gdy zacisnęła dłonie wokół palców Smoczycy.

- Mono Volt. - Energia błyskawicznie poraziła Ryuzoku, która automatycznie się cofnęła, puszczając przy tym Linę. Mistrzyni czarnej magii natychmiast zaczęła się krztusić, lecz jej płuca z radością przywitały porcję świeżego powietrza. Dziewczyna powoli odzyskiwała kontrolę nad oddechem, mając nadzieję, że wyładowanie elektryczne, chociaż na chwilę unieruchomi Złotego Smoka. Niestety, kapłanka Ceiphieda wydawała się być całkowicie odporna na ból i niczym zaprogramowany golem ruszyła w stronę dziewczynki, której krzyki zmieniły się w ciche mamrotanie.

- Mamusiu, będę grzeczna, ale niech już mnie nie boli. Mamusiu…

Dotarcie do powietrznej bariery nie zajęło Filii zbyt wiele czasu. Blondynka wyciągnęła przed siebie dłoń i rozpoczęła proces odwracania zaklęcia. To była szansa, na jaką czekała rudowłosa. Istniał tylko jeden sposób na powstrzymanie Smoczycy bez robienia jej krzywdy. Należało uszkodzić zaklęcie odpowiedzialne za utrzymywanie Ryuzoku w transie. Czary oparte na runach były potężną bronią, lecz posiadały jedną istotną wadę. Każdy doświadczony mag mógł wedrzeć się do struktury uroku i dzięki umiejętnej ingerencji bez problemu ją uszkodzić. Oczywiście skuteczność takiego procesu zależała od zaawansowania inskrypcji oraz od umiejętności czarodzieja usiłującego wpłynąć na zaklęcie. Jednak to, czego czarodziejka potrzebowała najbardziej, był czas. Potrzebowała przynajmniej kilka chwil na zeskanowanie magicznej struktury i przynajmniej minutę na znalezienie jej słabego punktu. Póki Złoty Smok usiłował przebić się przez jej niezbyt skomplikowaną barierę, miała przynajmniej kilkadziesiąt sekund na znalezienie sposobu na przerwanie tego koszmaru. To dziewczynka była celem Filii. Dotychczas blondynka atakowała mistrzynię czarnej magii, tylko w momencie, gdy czarodziejka bezpośrednio stawała jej na drodze do dziecka... Lina zamknęła oczy i powoli zanurzyła się w tej subtelnej mocy emanowanej przez runy. Jej umysł w okamgnieniu zalała fala skomplikowanych symboli, tworzących pozornie pozbawiony logicznego sensu ciąg. Wiedziała, że uczucie oszołomienia za moment minie. Zawsze najgorszy był sam początek analizy runicznych czarów. Jednak, gdy mózg już się przyzwyczaił do otaczającego go chaosu, zaczynał wyłapywać pewne regularności, będącymi podwalinami tego rodzaju zaklęć.

Berkanan. Ehwaz. Mannaz.

Mannaz. Ehwaz. Berkanan.

Ehwaz. Berkanan. Mannaz.

Ehwaz. Mannaz. Berkanan.

Berkanan. Mannaz. Ehwaz.

Mannaz. Berkanan. Ehwaz.

Znała tę sekwencję. To ona mogła odpowiadać za powstanie idealnego nurtu uzależniającego moc Ryuzoku od Lucihassa. Nie miała czasu na poszukiwanie kotwicy, magicznego elementu, który zakorzeniał czar w Złotym Smoku, lecz gdyby udało jej się uszkodzić ten ciąg symboli, chociaż na moment mogłaby obezwładnić Filię.

Nagle jej ramię przeszył ostry ból. Zaskoczona Lina natychmiast wybudziła się z magicznego transu i odruchowo się cofnęła. Z jej ust wydobył się cichy jęk, gdy blondynka wyciągnęła srebrzyste ostrze z jej ciała. Czarodziejka nawet nie zwróciła uwagi na krew, która zaczęła cienkimi strużkami spływać po jej ręce, kiedy po całym pomieszczeniu ponownie rozległ się przeraźliwy krzyk dziecka. Smoczyca zwróciła swoje puste spojrzenie ku dziewczynce i w jednej chwili się zdematerializowała. Rudowłosa wiedziała, co się za chwilę stanie. Miała dosłownie kilka sekund na wprowadzenie odpowiedniego symbolu do struktury zaklęcia. Bez wahania zamoczyła palec we własnej ranie i zaczęła szybko rysować na ziemi pozornie nieskomplikowany symbol.

Trzy znaki zapisane we wszystkich możliwych kombinacjach tworzyły niemalże doskonałą strukturę, niezwykle wytrzymałą na jakiekolwiek zewnętrzne interwencje. Jednak Linie chodziło jedynie o chwilowe uszkodzenie zaklęcia. O wprowadzenie drobnej zmiany, która niemalże w niezauważalny sposób ingerowałaby w zwartą strukturę czaru.

Pod jej palcami powstał run niezwykle podobny do symbolu Berkanan, jeśli nie liczyć dodatkowej kreski u góry znaku. Jak tylko przed dziewczynką zmaterializowała się dzierżąca srebrzysty miecz Smoczyca, czarodziejka błyskawicznie zasiliła sygnaturę własną mocą i wysłała ją do magicznej struktury czaru otaczającego Ryuzoku.

Plan Liny był zdumiewająco prosty. Przypuszczała, że poprzez wprowadzenie do szczelnej sekwencji Berkanan - Ehwaz - Mannaz błędnego symbolu na chwilę nastąpi zaburzenie równowagi zaklęcia. A dzięki wystąpieniu tego jednego błędu Lucihass tymczasowo utraciłby kontrolę nad Filią. Taką przynajmniej żywiła nadzieję, zanim ujrzała, jak potężny miecz wbija się w ciało dziewczynki.

W jednej chwili wypełniający pomieszczenie głos dziecka umilkł.

Moment później dało się usłyszeć, jak metal uderza o podłogę.

Czarodziejka opuściła głowę. Długie, rude włosy opadły na jej twarz, zasłaniając skrytą w jej oczach mieszankę smutku i gorącej złości.

Jej plan zadziałał bez zarzutu. Zgodnie z jej przewidywaniami ciało Złotego Smoka zaczęło się stawać przezroczyste, co niewątpliwie oznaczało, że blondynka wkrótce powróci do miejsca, gdzie przebywała na co dzień. Tylko dlaczego to wszystko nie mogło zadziałać przynajmniej o sekundę wcześniej?! Lina zacisnęła dłonie w pięści i walnęła nimi w przypływie wściekłości o podłogę. Przeszywający ból w lewym ramieniu przywrócił jej poczucie rzeczywistości. Dziewczyna skrzywiła się i przyłożywszy dłoń do rany, wypowiedziała cicho zaklęcie.

- Recovery. - Jasne światło otoczyło jej ramię, tylko nieznacznie łagodząc ból. Mistrzyni czarnej magii zaklęła w duchu. Miecz, którym zaatakowała ją Filia, musiał być nasączony jakimś środkiem spowalniającym gojenie się obrażeń. Lina sięgnęła do kieszeni przyszytej do wewnętrznej części jej peleryny i wyciągnęła z niej niewielki amulet o kształcie koła, po czym przyłożyła go do krwawiącego miejsca. Moment później odczuła efekt działania talizmanu. Może nie odzyska w najbliższym czasie pełnej sprawności, ale mogła mieć pewność, że przynajmniej nie wykrwawi się na śmierć.

Czarodziejka nie uniosła głowy. Nie spojrzała na martwe ciało dziewczynki. Pomimo dzielącej je odległości kilku metrów, rudowłosa mogłaby dostrzec twarzyczkę zastygłą w wyrazie bólu i przerażenia. Była przekonana, że gdyby podeszła bliżej, zdołałaby zaobserwować łzy zaschnięte na małych policzkach. Jednak nie była w stanie pokonać tej niewielkiej odległości. Wiedziała, że wydarzenia dzisiejszego dnia długo będą ją prześladować w koszmarach, a musiała zachować wszystkie siły, jakie jeszcze jej zostały, na próbę uratowania pozostałych dzieci.

Nagle poczuła znajome drgnięcie mocy.

Tuż przed jej oczami pojawił się pojedynczy znak.

Wypalony w powietrzu czerwonawą strugą mocy Ansuz.

Początkowe zdziwienie szybko ustąpiło nieznacznemu uśmiechowi.

Energia zaczęła płynąć, a kiedy spotkały się dwa znaki o sprzecznej symbolice, moc zawirowała w migotliwym tańcu, dając początek nowej drodze.


***


Korzystanie z zaawansowanej magii runicznej wymagało wiele czasu i wysiłku. Na samym początku tworzono szkielet czaru warunkujący główne zasady działania uroku. Kolejnym etapem było zakotwiczenie zaklęcia w dowolnym obiekcie. Mogło być nim cokolwiek, przedmiot, budynek, a nawet zwierzę lub, w niezwykle rzadkich wypadkach, człowiek. W taki sposób następowała tzw. "pierwotna aktywacja runów”, czyli wyzwolenie magii runicznej za pośrednictwem medium ze świata rzeczywistego. Bywało, że w bardziej skomplikowanych przypadkach istniało więcej kotwic. Miało to zarówno swoje wady i zalety. Z jednej strony zaklęcie o wielu punktach zaczepienia było zdecydowanie trudniej zniszczyć, gdyż należało dokonać dezaktywacji każdego medium z osobna. Natomiast słaby punkt takiego zagrania stanowił fakt, że wrogi mag przy zetknięciu nawet z mniej istotną kotwicą zyskiwał pewien dostęp do rdzennej struktury czaru, przez co zdobywał możliwość ingerencji w główną płaszczyznę uroku.

Lucihass musiał zakładać, że przywołanie wspomnień o przemianie w chimerę wystarczy, aby oszołomić jego zmysły, aby pozwolić małemu chłopcu na wbicie w jego serce zaklętego ostrza. Dlatego pozwolił sobie na nieostrożność, jaką było zrobienie z dziecka kotwicy jego runicznej pułapki. Zelgadis, patrząc na małą klatkę piersiową zapełnioną skomplikowanymi inskrypcjami, natychmiast zorientował się, co ma przed sobą i nie wahał się ani chwili, zanim wdarł się do rdzenia zaklęcia szalonego wroga. Aby wyjść z tego labiryntu, musiał wykorzystać jedyne miejsce pozwalające na dopisanie dwóch symboli do rdzennej struktury zaklęcia. Jednak wprowadzenie tych dwóch runów musiało nastąpić w tym samym czasie, jeżeli ta ingerencja miała przynieść oczekiwany rezultat. Problem ten rozwiązywało znalezienie małej kotwicy, dzięki której mógł zlokalizować energię czarodziejki w labiryncie i przesłać jej krótką wiadomość. Wiedział, że kto jak kto, ale Lina nie będzie miała trudności ze zrozumieniem jego intencji. Znak Ansuz. Uwolnienie z więzów. Oddech życia. Odparcie wszelkich lęków. Rudowłosa dziewczyna z pewnością wiedziała, że w odpowiedzi na symbol Ansuz zawsze stosowano Thurisaz. W magii runicznej obie runy były odpowiedzialne za utrzymanie równowagi, Ansuz jako zasada porządku, a Thurisaz jako zasada chaosu. Cokolwiek Thurisaz związało, tylko Ansuz mogło rozwiązać. W rezultacie złączenia obu runów rozpoczynał się gwałtowny proces destrukcji i ponownej syntezy. Zniszczenie zamkniętej struktury zaklęcia i stworzenie nowej drogi.

Świat po raz kolejny zawirował mu przed oczami. Tym razem miał jednak pewność, że to jego ostatnia wędrówka po labiryncie runów.


***


Najpierw ujrzała sylwetkę filigranowego osobnika ubranego w parę zwyczajnych białych spodni oraz czarny wypłowiały sweter, stojącego do niej tyłem. Gdy mężczyzna odwrócił się i obdarzył ją młodzieńczym, rozbawionym spojrzeniem zielonych oczu, na chwilę zwątpiła, czy naprawdę stoi przed nią szaleniec. Brązowa, rzadka broda zakrywająca drobne usta umiejscowione pod wąskim nosem tak jak brak jakichkolwiek zmarszczek sprawiały, że niezwykle trudno było Linie ocenić wiek tego człowieka. Mogła tylko przypuszczać, że mógł być starszy od Zelgadisa, jednak nie miała pojęcia, jak duża mogła być ta różnica.

- Witajcie! - Kiedy w jej uszach zawdzięczał ten irytujący głos, nie miała już żadnych wątpliwości, z kim mam do czynienia. W jej myślach pojawiła się refleksja, jak czasami bardzo wygląd ludzi mógł kontrastować z ich osobowością.

Lucihass stał na kolistym podwyższeniu znajdującym się na środku olbrzymiej sali, na której iluminację składało się przynajmniej kilkanaście ogromnych kul światła. Tuż obok niego znajdywały się dwa kamienne stoły. Na jednym z nich leżały najprzeróżniejsze przyrządy, których zastosowanie mogłaby znać jedynie Sylphiel. Były uczeń Rezo wyciągnął ramiona w stronę stojących w odległości kilku metrów Liny i Zelgadisa, jakby witał dawno niewidzianych przyjaciół.

- Gratuluję wyjścia z mojego labiryntu! - kontynuował. - I to jak szybko. Zanim jednak zrobicie jakikolwiek krok, pozwólcie mi was ostrzec. - W jego tonie pojawił się mroczniejszy akcent. Lina spojrzała ukradkiem na Zelgadisa. Żadne z nich nie ruszyło się na krok od momentu pojawienia się w tym pomieszczeniu. Obydwoje jedynie wbili morderczy wzrok w człowieka, który był przyczyną tego całego okropieństwa. Podejrzewali, że ten mężczyzna nawet na ostatnim etapie tej wędrówki niczego im nie ułatwi. - Przede wszystkim wciąż tkwicie w moim zaklęciu, co oznacza, że rezultatem użycia przez was jakichkolwiek mocniejszych zaklęć będzie śmierć dzieci, które przecież tak bardzo pragniecie uratować. Co więcej, jeżeli przyzwiecie jakiekolwiek zaklęcie lub wykonacie jakikolwiek ruch, wyzwoli to eksplozję. Owszem, może dla ciebie Zelgadisie będzie to tylko pewna niedogodność, która i tak wpłynie na swobodę twoich ruchów. - W zielonych oczach pojawił się błysk. - Lecz wątpię, aby panienka Inverse to przeżyła, zwłaszcza że już teraz nie jest w najlepszym stanie.

Zelgadis po raz pierwszy od wyjścia z runicznego labiryntu spojrzał na czarodziejkę.

- To nic takiego - powiedziała szybko rudowłosa, zanim wojownik zdążył o cokolwiek zapytać. - Nie zdążyłam tylko tego wytrzeć, to wszystko. - dodała świadoma, że jej ręka pobrudzona świeżo krzepnącą krwią nie za bardzo dodawała wiarygodności jej słowom. Wciąż czuła ból, jednak wykorzystany amulet gwarantował jej kilka godzin wolnych od martwienia się o zakażenie rany.

Jej przyjaciel początkowo nic nie odpowiedział. Wpatrywał się przez krótki czas w jej ramię, po czym ponownie podniósł wzrok na Lucihassa.

- No, no… Muszę ci przyznać, że doskonale przygotowałeś się do naszej wizyty. - Zelgadis odezwał się chłodnym tonem. - Lecz popełniłeś całe mnóstwo błędów, zdajesz sobie z tego sprawę?

Ich przeciwnik mrugnął kilka razy, jakby stwierdzenie jego byłego towarzysza broni mocno go zastanowiło.

- Hm… Nie wydaje mi się - odparł po chwili z uśmiechem. - Owszem, wyszliście z mojej gry nieco szybciej niż się spodziewałem, lecz patrząc na wasze twarze, wiem, że mój główny cel został osiągnięty. - Jego uśmiech się poszerzył. - Czasami nasza ogromna moc nie jest wystarczająca, aby wszystko poszło po naszej myśli, czyż nie tak, panienko Inverse? - Lina nieco zbladła, lecz dzielnie wytrzymała spojrzenie użytkownika runów. - A czasem okazuje się, że stare koszmary wciąż mają nad nami władzę, czyż nie Zelgadisie? - zwrócił się do maga, któremu udało się zachować nieodgadniony wyraz twarzy.

Czarodziejka dokładniej przyjrzała się mistrzowi szamanizmu. Nie wiedziała, o czym dokładnie mówił ten człowiek, lecz widziała pewne oznaki świadczące, że jej przyjaciel odbył podróż co najmniej tak samo wyczerpującą psychicznie jak jej własna wędrówka. Poznała też, że chimera skupia się na kolejnej analizie zaklęcia runicznego. Przypuszczała, że dla Lucihassa to zagranie nie będzie żadną niespodzianką, lecz postanowiła chociaż spróbować odciągnąć jego uwagę od Zelgadisa.

- Gdzie jest reszta dzieci, które porwałeś? - spytała, wbijając w niego mordercze spojrzenie.

Mężczyzna ponownie się uśmiechnął.

- Hm… Spora część jeszcze żyje i spokojnie czeka na swoją kolej. - odparł krótko. - Natomiast mała Emily i Shon niestety dzisiaj odeszli. Ale co najciekawsze dzisiejsze ofiary są rezultatem waszych działań. - W jego oczach pojawiło się rozbawienie. - Shon został zabity przez pana bezlitosnego szermierza, natomiast Emily zginęła, ponieważ to ty nie zdołałaś temu zapobiec. - Wystawił palec wskazujący w jej stronę. - Ale mogę być tak uprzejmy i pozwolić ci się z nią pożegnać. - Pstryknął palcami, a ku przerażeniu Liny na pustym stole pojawiło się martwe ciało dziewczynki, na którą nie miała odwagi spojrzeć po raz ostatni. Czarodziejka poczuła, że zaczyna jej się robić słabo, gdy Lucihass podszedł do dziecka z ostrzem w ręku.

- Co zamierzasz zrobić? - spytała cicho dziewczyna, spoglądając ukradkiem na Zelgadisa, który wydawał się być nieobecny.

- Zamierzam dokonać obserwacji - odparł krótko, uważnie oglądając ciało dziecka. - Oj, szkoda, że uszkodziłaś Filię. Jak mam zobaczyć wnętrze organizmu, jak zostało zadane tylko jedno cięcie?

- Obserwacji?

- No tak - stwierdził takim tonem, jakby wypowiadał się o jutrzejszej pogodzie. - Zelgadis wie, że jestem naukowcem, a ja właśnie pracuję nad lekiem na pewną chorobę. A jak się opracowuje lek na choroby, panno Inverse? Przez testowanie! - W jego głosie pojawił się wręcz dziecięcy entuzjazm. - A badania posuwają się najszybciej, gdy testuje się leki na ludziach, czyż nie? Mam więc jedną dziewuszkę, która jest nosicielką tej choroby. Dzięki moim runom mogę zarażać następne obiekty badawcze i wypróbowywać własne leki. Muszę przyznać, że na początku moje specyfiki jedynie przyśpieszały rozwój tej choroby, ale tutaj wyszło mi już chyba lepiej, o czym zaraz się przekonamy. - Wraz z wypowiedzeniem ostatniego zdania uniósł dłoń dzierżącą ostry, błyszczący sztylet.

- Spróbuj tylko musnąć dziewczynkę tym sztyletem, a nie ręczę za siebie - powiedziała Lina grobowym głosem.

Lucihass na te słowa zatrzymał się i odwrócił się do rudowłosej.

- Wydawało mi się, że już mamy za sobą pogróżki bez pokrycia. - Zmarszczył brwi, co najprawdopodobniej było oznaką zniecierpliwienia. - W tej chwili jedno twoje zaklęcie, oznacza dla ciebie natychmiastową śmierć, co raczej nie pomoże już dzieciom, które tak bardzo chcesz uratować. Przecież chcesz grać na zwłokę, aby Zelgadis spróbował przeprogramować moje runy, a ja chcąc poczuć dreszczyk emocji, gram w twoją grę. Kto wie może Zelgadisowi się to uda, zanim wprowadzę w życie ostatnią część mojego planu dotyczącą was. Więc żeby mu to ułatwić powinnaś chcieć zostać świadkiem moich badań.

- Jesteś po prostu szalony. - W czerwonych tęczówka zapłonął gorący gniew - Co niby chcesz przez to wszystko osiągnąć?! Wykorzystywanie w taki sposób Złotego Smoka, zawarcie paktu z Mazoku, te wszystkie gierki, a teraz szukanie jakiegoś leku. To wszystko wygląda jak jakiś marny spektakl teatralny człowieka, który za wszelką cenę chce udowodnić, że coś znaczy, a tak naprawdę jest przegranym pomyleńcem!

W odpowiedzi na te słowa mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie.

- Panienko Inverse, muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo utalentowaną czarodziejką, jednak w ogóle nie rozumiesz tego, co osiągnąłem. Mylisz się co do wielu elementarnych spraw. - W jego oczach pojawił się szalony błysk. - Przede wszystkim wcale nie podpisałem paktu z Mazoku…


***


Marisa Kley’sen usiadła głębiej w fotelu i uśmiechnęła się do własnych wspomnień. Sylphiel chyba po raz pierwszy ujrzała tak radosny wyraz twarzy u starszej kobiety.

- Jestem prostą kobietą. Nigdy nie byłam ani zniewalająco piękna ani wyjątkowo mądra. Nie miałam ogromnego powodzenia, ale w moim życiu mimo wszystko pojawiło się dwóch mężczyzn. Pierwszym z nich był mój mąż Soll. Jak tylko się poznaliśmy, obydwoje zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Jednak trochę wcześniej poznałam Lucihassa, dziwnego człowieka, wiecznie pochłaniającego jakieś mądre książki, których nigdy nie byłam w stanie zrozumieć. Był jednak moim przyjacielem… Nikt mnie nie wspierał przy śmierci mojej matki bardziej niż on. Zawsze był przy mnie… Do czasu, gdy poznałam Solla. - Jej łagodny uśmiech się poszerzył. - Wypełniła mnie wtedy taka lekkość, taka radość. Czułam się szaleńczo zakochana i nigdy wcześniej nie czułam takiego szczęścia. - W jej oczach pojawił się smutek. - I w tym moim zaślepieniu szczęściem, nie zauważyłam, że mój przyjaciel cierpiał. Pewnego dnia wyznał mi miłość i oznajmił, że wie, że nigdy nie będę w stanie odwzajemnić tego uczucia. Że zdaje sobie sprawę, że gdy ktoś potrafi kochać kogoś tak mocno jak ja Solla, nie ma w jego sercu miejsca dla innego mężczyzny. Powiedział, że doskonale to rozumie, że on sam cieszy się moim szczęściem, ale jednocześnie nie może zostać w Serwell… Że wyrusza, aby zostać uczniem jednego z Pięciu Mędrców… Jego odejście niesamowicie mnie zabolało. Ale nie mogłam być samolubna. Wtedy zrozumiałam, że on nie potrafiłby żyć obok mnie. Nie w momencie, gdy tak bardzo kochałam Solla, nawet po jego śmierci…

- Lucihass był osobą, która swego czasu zrobiłaby dla mnie wszystko. Był jedną z nielicznych osób, które naprawdę mnie rozumiały. Ale jednak wątpię, że to Lucihass stoi za tym wszystkim. Myślę, że poświęcił życie swojemu prawdziwemu marzeniu. Że odnalazł Czerwonego Kapłana Rezo i że został jego uczniem. Zawsze był dziwny, ale był też bardzo wrażliwy na ludzkie cierpienie. Zawsze chciał pomagać innym i zostać świetnym lekarzem, łącząc magię i tradycyjną medycynę. Modlę się do Ceiphieda do dzisiaj, aby zrealizował swoje marzenia…


***


- Dlaczego miałbym podpisywać pakt z istotą stojącą niżej ode mnie? - spytał Lucihass, mierząc ją niepochlebnym spojrzeniem. - Owszem, potrzebowałem mocy Mazoku, aby przejąć kontrolę nad Smokiem, którego moc zasiliłaby moje runy. Jednak skoro przejąłem kontrolę nad Smokiem, czemu nie miałbym zrobić tego samego z Mazoku? - Widząc zaskoczenie malujące się na twarzy czarodziejki, uśmiechnął się z wyższością. - To jest właśnie główna różnica pomiędzy wami a mną. Całą naszą trójkę można nazwać geniuszami, jednak wy zostaliście obdarowani zbyt wielką mocą, aby dostrzec to, co powinno być dla was od początku jasne. Paradoksem jest to, że przez zbyt wielką moc i zdolności sami siebie ograniczacie. Patrzysz na mnie, jakbym oszalał, panienko Inverse. Cóż, może i byłoby w tym ziarno prawdy, jednak jak w zasadzie można obiektywnie ocenić, kto jest tak naprawdę szaleńcem? Z mojej perspektywy to wy jesteście szaleni, skoro wciąż nie możecie zrozumieć tego, co robię. Tak samo, czy złodziej kradnący złoto bogatemu politykowi, który przez swoje skorumpowane interesy zgromadził fortunę, naprawdę jest złodziejem?

- O czym ty mówisz? - spytała Lina z niedowierzaniem w głosie.

- Mazoku i Ryuzoku. Lordowie Mazoku i Shinzoku. Ceiphied i Shabranigdo. Te dwie siły całkowicie podporządkowały sobie życie człowieka, który w swojej słabości całkowicie się im poddał. I to właśnie jest główny błąd ludzi. Istoty ludzkie, a przynajmniej takie jednostki jak ty, czy ja, wreszcie powinny zrozumieć, że stoją ponad zarówno Smokami jak i Demonami. Życie zarówno Ryuzoku jak i Mazoku jest determinowane przez ich naturę. Czy takie stworzenia naprawdę powinny mieć prawo tak znacząco wpływać na nasze życie? - Zrobił efektowną pauzę. - Odpowiedź brzmi: nie. Człowiek sam decyduje o swoim losie. Może władać zarówno magią mającą swoje źródło w mocy Demonów jak i Smoków. Sam decyduje o swoim życiu bez względu na to, czy jego rodzice byli kapłanami, czy też weszli na tak zwaną „drogę zła”. Oczywiście nie mówię o wszystkich ludziach. Niektórzy są zbyt głupi, aby pojąć wielkość nauki i inteligencji. Sam nigdy nie posiadałem ogromnej mocy, lecz czy to mi przeszkodziło na drodze do potęgi? O bynajmniej. Czyż fakt, że jestem w stanie zmusić miłującego życie Złotego Smoka do szerzenia śmierci oraz uwięzić i nagiąć do mej woli mieszkającego w astralu Mazoku, nie świadczy, że wystarczy ludzka inteligencja, aby skłonić reprezentantów dwóch głównych sił rządzących tym światem do poddaństwa?

- Więc zmuszałeś Filię to robienia tego wszystkiego, aby udowodnić niewiadomo komu swoje chore teorie? - wycedziła przez zęby Lina.

- Nie niewiadomo komu. - Lucihass pokręcił głową. - Widzisz, panienko Inverse, ja bardzo dokładnie dobieram swoją publiczność. Nie każdy miałby szansę zrozumieć moje dokonania, ale ty i Zelgadis, chociaż jesteście niezwykle oporni, posiadacie pewien potencjał. Nie obraź się panienko, lecz najpierw głównie zależało mi, aby to Zelgadis był moją jedyną publicznością. Dlatego kradłem strony dotyczące chimer. W momencie, gdy zabrakło pana Rezo, jego wnuk wydawał mi się jedyną godną uwagi widownią, jednak, gdy ty się pokazałaś na horyzoncie, panienko, postanowiłem zrobić dla ciebie wyjątek.

Rudowłosa dziewczyna zacisnęła mocno pięści.

- Widownią? - spytała niebezpiecznym tonem.

- O tak. Otóż na waszych oczach dokonam tego, czego nie mógł uczynić sam Czerwony Kapłan Rezo. Wyleczę chorobę, której jeden z pięciu Wielkich Mędrców nie mógł wyleczyć. A gdy już udowodnię wam swoją wielkość, sami do mnie przyjdziecie, przepraszając mnie, że tak późno we mnie uwierzyliście. Wiem, że teraz odczuwacie do mnie czystą nienawiść, lecz nie jest to nienawiść do mnie. Celowo ukazałem wam waszą słabość. I chociaż nieco za wcześnie opuściliście mój labirynt, myślę, że zrozumieliście, że pomimo waszej mocy, bywacie bezsilni. Nienawiść, którą czujecie i którą definiujecie jako nienawiść do mojej osoby, jest tak naprawdę nienawiścią do was samych. Nie możecie sobie wybaczyć swojej słabości. To pierwszy etap, który musicie przejść na drodze do prawdziwego zrozumienia. Później będziecie obserwować moje nieudane próby stworzenia leku na chorobę, która pokonała samego Czerwonego Kapłana Rezo. Będziecie przeżywać wraz ze mną moje porażki. Jednak przyjdzie taka chwila, kiedy odnajdę ten lek. Odczujecie wtedy bezgraniczny podziw dla mojej osoby, a następnie powoli postanowicie zostać moimi uczniami.

- Wystarczy już tych bredni, Lucihassie - odezwał się nagle Zelgadis, który po chwili zwrócił się do Liny. - Droga wolna.

W oczach czarodziejki pojawił się błysk satysfakcji.

- Doskonale - powiedziała cicho tuż przed rozpoczęciem inkantacji. - Czterej królowie, którzy władają mrokiem czterech wszechświatów. - Cztery talizmany zaczęły się mienić czerwonym światłem idealnie rezonującym z tęczówkami czarodziejki.

- Zaczekaj! - Po raz pierwszy w głosie użytkownika runów pojawiła się panika. - Chcesz, aby zginęły dzieci?!

- Nikt nie zginie - przerwała mu chimera. - Powiedziałem ci Lucihassie, że popełniłeś wiele błędów, czyż nie? - Jego lodowate spojrzenie spotkało się z zielonymi oczami, w których zawitał lęk.

- Kłaniam się waszym fragmentom, które posiadam. I proszę, byście całą Swą mocą wspomogli mnie i przekazali energię magiczną! Boost!

- Jednym z błędów było umieszczenie maleńkiej kotwicy w chłopcu, którego na mnie nasłałeś. Drugim błędem było danie mi czasu…

- Tyś, która uwolniona z niebios. Mroźna, mroczna klingo ciemności…

- Kiedy myślałeś, że od nowa próbuję włamać się do twojego nowego runicznego zaklęcia, ja byłem już w środku modyfikowania elementu odpowiedzialnego za połączenie życia dzieci i struktury całego czaru.

- Bądź mi mocą, bądź mi ramieniem..

- Skoro twoje nowe zaklęcie zakazywało nam korzystania ze słabszych zaklęć, wystarczyło skorzystać z twojej uprzejmości w postaci kotwicy i kontynuować modyfikowanie czaru w taki sposób, aby uniezależnić nasze silniejsze zaklęcia od życia dzieci.

- Kroczmy wspólnie ścieżką zniszczenia. Miażdżąc dusze Bogów!

- Co prowadzi nas do twojego żałosnego końca. - Wojownik jednym ruchem dobył miecza.

- Laguna Blade! - W dłoniach Liny pojawiła się klinga mocy czarniejszej od najciemniejszej mocy. Chociaż celowo nie użyła doskonałej wersji Laguna Blade, szybko poczuła, że ma zbyt mało siły, aby utrzymać czar dłużej. Musiała zniszczyć wszystkie runy za jednym zamachem. Mroczna energia skumulowana w jej rękach błyskawicznie dezaktywowała urok ograniczający jej ruchy. Nie namyślając się długo wzięła zamach i skierowała energię Pani Nocnych Koszmarów w stronę podwyższenia, na którym stał Lucihass.

Gdy mroczne ostrze weszło kontakt z barierą runiczną, dało się usłyszeć głośny świst. Wydawało się, że czas zwolnił swój bieg, kiedy niezwykle powoli na dotąd niewidzialnej osłonie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Zaledwie kilka sekund później wroga tarcza magiczna zniknęła.

Lina opadła na kolana, z trudem łapiąc oddech. Była niezwykle zmęczona, lecz jej wnętrze wypełniało zadowolenie. Nareszcie. Nareszcie tego bydlaka spotka zasłużona kara. Zapłaci za wszystkie krzywdy, które uczynił. Za pozbawione życia niewinne dzieci. Za wykorzystanie jej przyjaciółki do szaleńczych planów. Za to, że zmusił ją do odczucia własnej słabości.

Zelgadis błyskawicznie znalazł się przy Lucihassie i celnie wymierzonym kopniakiem posłał drobnego mężczyznę na pobliską ścianę.

- Boli? - spytał lodowatym tonem mistrz szamanizmu. - Jak tak to dobrze, jak nie, to nie martw się, dopiero zaczynam, a zapewniam cię, potrafię cię skłonić do odczucia wielu rodzajów bólu.

Użytkownik runów kaszlnął krwią, jednak na jego twarzy nie można było doszukać się przerażenia.

- Tym razem to ty popełniłeś błąd, Zelgadisie. - Uśmiechnął się szaleńczo przed uniesieniem dłoni, na której błyszczał prosty, czerwony pierścień.

W okamgnieniu pomieszczenie zostało wypełnione potężną aurą. Żaden w obecnym w nim magów nie miało wątpliwości co do faktu, że ta moc mogła należeć tylko do Mazoku.

Chimerze z ledwością udało się uniknąć pocisku silnej energii. Odskoczył na bezpieczną odległość, stając nieopodal wciąż klęczącej Liny.

- Naprawdę jesteście niesamowici. - Rozległ się rozbawiony głos Lucihassa. - Zmusić mnie do wyciągnięcia mojej karty atutowej, pomimo faktu, że przygotowywałem się do tego spotkania przez ponad pół roku. - W jego oczach ponownie pojawił się szalony błysk. - Och, trochę pokrzyżowaliście moje plany, ale przez to jeszcze bardziej pragnę, abyście to wy mnie docenili. Oj, panienko Inverse, nie wyglądasz, jakbyś była w dobrej formie. Nie wyglądasz już tak groźnie. Zaraz, zaraz, jak to leciało? „Spróbuj tylko musnąć dziewczynkę tym sztyletem, a nie ręczę za siebie”?

Niewiadomo kiedy w jego dłoni znalazło się srebrne ostrze. Oba zaklęcia, które poleciały w jego stronę, zostały odbite dzięki jednemu błyśnięciu pierścienia. Zielone tęczówki mrugnęły obłąkańczo, gdy odłączona od reszty ciała mała rączka upadła na podłogę. Biel jego spodni zginęła we wszechogarniającej czerwieni. Dało się usłyszeć dźwięk pękania kości, gdy w dwie przeciwne strony poleciały kawałki nóg.

- Przestań! - krzyknęła Lina. Od samego początku starała się nie patrzeć na martwe ciało tej, której nie zdołała ocalić. Ani kiedy była w jednym pomieszczeniu razem z Filią, ani w tej ogromnej sali. A teraz nie mogła oderwać wzroku od malutkich rozczłonkowanych części ciała…

- Masz ochotę zobaczyć coś ciekawego, panienko? - zaśmiał się szaleńczo Lucihass. - Mam tu wiele ciekawych rzeczy! O wątroba! Ups… Chyba jednak ten specyfik był gorszy od poprzedniego. A może jelita? No czekam, na twój nieposkromiony gniew!

Czarodziejka jednak nie była w stanie odpowiedzieć. Po raz drugi tego dnia ogarnęły ją mdłości i zimne mrowienie w dłoniach. Po jej czole spłynęły krople chłodnego potu. Nie mogła wykonać żadnego ruchu. Śmiercionośne zaklęcie zamarło jej na ustach, gdy wpatrywała się w małą zakrwawioną rączkę zaciśniętą w pięść.

- Rozumiecie teraz mój geniusz? Już wkrótce przerosnę mistrza Rezo! Pokażę wszystkim głupim istotom, gdzie jest ich miejsce!

- Ra Tilt! - Dwa słowa wypowiedziane cichym, lodowatym głosem wyzwoliły strumień jasnoniebieskiej energii, który pochłonął użytkownika runów.

Minęło kilka chwil, nim zniknął oślepiający blask. Zelgadis uważnie przyglądał się sylwetce Lucihassa, który opadł na kolana.

- Doskonale pomyślane, Zelgadisie - powiedział już poważniej Lucihass. Po raz pierwszy było widać w jego głosie zmęczenie. - Normalnie twój Ra Tilt zabiłby mojego Mazoku, lecz niestety. Twoim przeciwnikiem, jestem ja. - Mężczyzna odwrócił się do chimery z szerokim uśmiechem i uniósł dłoń z pierścieniem, który ponownie błysnął czerwonym światłem.

- Jest mi niezmiernie przykro, ale już czas zakończyć tę zabawę. - W pomieszczeniu rozległ się nowy głos. Doskonale znany zarówno Linie jak i Zelgadisowi. - Wydaje mi się, że ten pierścień już nie będzie panu potrzebny.

- Xelloss? - spytała Lina, której pojawienie się znajomej aury pomogło odzyskać resztki samokontroli.

- A ty tu po co? - warknął Zelgadis.

- Ciebie też jest miło widzieć Zelgadisie. - odparł wesoło Xelloss. - A tak tylko wpadłem po pewien ważny artefakt. - Mazoku lekko uchylił powieki. - Niektórzy nie powinni bawić się zabawkami, o których nie mają zielonego pojęcia, wie pan, panie Lucihassie?

- Kim jesteś? - spytał zaskoczony użytkownik runów.

- Och, nikim ważnym. - odpowiedział Demon przed przywołaniem ostrego stożka, który w jednej chwili odciął dłoń byłego ucznia Czerwonego kapłana. Xelloss, nie zwracając uwagi na krzyk mężczyzny, złapał jego rękę w locie, po czym jednym ruchem ściągnął z niej czerwony pierścień. - Chociaż można by mnie nazwać w pewnym sensie kolegą Dedalusa, którego pan uwięził przy pomocy tego pierścienia.

- Ten pierścień… - zaczęła cicho Lina. Skupienie myśli na starych podaniach pomagało jej zapanować nad niepokojącymi odruchami żołądka. - W historii mówiono jedynie o jednym artefakcie, przy pomocy którego można było uwięzić Mazoku poprzez zablokowanie części astralu, w którym przebywał Demon. Czy to nie jest przypadkiem legendarny Pierścień Madelian Lei Magnusa?

- To całkiem możliwe - wtrącił Zelgadis, który pojawił się nagle tuż obok niej. - Jeżeli taki przedmiot naprawdę istniał, to mógł go odnaleźć jedynie Rezo. A do jego zasobów mieli dostęp tylko najbliżsi współpracownicy.

- Czy dobrze się pan bawił, będąc na miejscu władcy Smoków I Mazoku, panie Lucihassie? - ponownie odezwał się Xelloss, otwierając szeroko oczy. W jednej chwili pomieszczenie wypełniła obezwładniająca mroczna aura. Dwie ametystowe tęczówki wbiły się w mężczyznę o przerażonych zielonych oczach. - Hm… Jakoś nie słyszę pana odpowiedzi? Jestem przecież Mazoku, jak pan to ujął? „Istotą niższą”. Więc czemu pan milczy?

Lina uważnie przyglądała się urządzanemu przez Demona spektaklowi. Żadna istota, która znalazłaby się na miejscu Lucihassa, nie miałaby odwagi na wypowiedzenie chociaż słowa. Bez względu na to czy było się szaleńcem czy też nie.

- Skoro nie ma pan mi nic do powiedzenia, to żegnam się z panem, panie Lucihassie. - W lodowatym głosie Mazoku zabrzmiała nasączona fałszywą uprzejmością ironia, a chwilę później ogromną salę wypełniły jęki agonii byłego ucznia Czerwonego Kapłana.


***


Po raz pierwszy od bardzo dawnego czasu poczuła tę ciepłą obecność, wypełniającą całe jej istnienie.

Kapłanka nigdy nie przestaje być kapłanką. Rozłóż skrzydła złoty smoku!

Znowu te same słowa, które wcześniej słyszała jak za mgłą, a teraz wydawały się jasne i bliskie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że dobrze znała ten głos. Jak mogła o nim zapomnieć?

- Panie Ceiphiedzie?

Nareszcie wróciłaś, dziecko. Nareszcie usłyszałaś mój głos... Nie zapominaj więcej, że zawsze będziesz moją kapłanką.

Po jej policzkach pociekły łzy, mówiące o wiele więcej niż słowa byłyby w stanie wyrazić.

Rozłóż skrzydła Złoty Smoku!

W jednej chwili poczuła, że jej ciało otula czysta moc Ceiphieda.

Wreszcie nadszedł świt po długiej, wypełnionej koszmarami, nocy.

Wróciła.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.