Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Biała Czerń

Prolog

Autor:Ryu
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fantasy, Komedia, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2013-12-08 08:00:50
Aktualizowany:2013-12-07 21:08:50



Gdy byłam mała, przeżyłam traumę, po której już nigdy nie wróciłam do siebie. Rozpacz, tęsknota, spojrzenie na świat z innej perspektywy. Jedyne, co mi teraz pozostało, to udawać. Udawać, że wszystko jest w porządku, że... piekło odeszło w niepamięć i teraz cieszę się życiem, uśmiechając do przyjaciół, patrząc prosto w oczy rodzinie, mówiąc, iż dzień minął normalnie, dobrze, jak każdy inny, lecz ile jest w tym prawdy? Zapewne niewiele, zbyt niewiele. Jednak życie brnie dalej, a ja nadal usiłuję spełnić chociażby jedno z kilku mych marzeń. Nie podołam, jeśli nie odnajdę problemu, który ciągnie mnie na dno. Znajdując go - unicestwię - podając rękę swojej udręczonej duszy. Dzisiejszego dnia pragnę być sobą i cieszyć się najmniejszą drobnostką. Nie sztucznie, lecz prawdziwie, jak robiłam to przed tym okrutnym wypadkiem.


***


- Mamo! Narysowałam dziadkowi gołębia! - promiennie podbiegłam do babci, którą miałam w zwyczaju nazywać swoją matką. Nic dziwnego, skoro od zawsze to ona kupowała mi ubrania, gotowała i poświęcała należytą uwagę, nawet gdy miała do wykarmienia całą rodzinę, spłatę rachunków i wiele więcej spraw na głowie. Mimo tego nigdy nie pokazała skruchy. Zawsze była silna, choć w środku płakała z braku sił.

- Posłuchaj... - jej mina była poważna, wargi zaciskały się w cienką linię, a kąciki ust drżały, jakby chciały powstrzymać niechciany odruch. Już wówczas, widząc jej zaczerwienione, pełne napływających łez oczy, wiedziałam. Jednak nie chciałam uwierzyć. - Dziadek nie żyje - zbierała się przez dłuższą chwilę, starając nie złamać głosu, co kompletnie się nie udało. Wybuchnęła płaczem, a łzy popłynęły strumieniami oblewając drgające policzki. Szlochała. Ja tylko stałam jak ten słup, trzymając w dłoni skrawek papieru z arcydziełem. Miałam jedynie pustkę, pustkę w głowie, którą zapełniałam myślą, ileż to czasu i wysiłku włożyłam w ten obrazek. Ile chciałam nim przekazać swemu ukochanemu dziadkowi. Dziadkowi, którego kochałam najbardziej, i którego uważałam za ojca. Jedynego ojca. Moje dłonie drżały, a mimo to nie płakałam. Nie byłam wstanie, spoglądając tak na swoją babcię. Zmęczona, udręczona, rozsypana na miliony kawałeczków, a ja nie byłam wstanie jej objąć i pocieszyć. Nie byłam wstanie nic zrobić tylko pójść do swojego pokoju.

Usiadłam na swoim łóżku, kuląc się jak zbity pies. Matka siedziała w pokoju obok tuż za moimi plecami z chłopakiem, którymś z kolei, zapewne wypłakując się w jego ramiona, a ja siedziałam. Sama, wsłuchując się w tą okrutną melodię rozpaczy. Rysowałam, rysowałam jego pasję, jego hobby. Rysowałam by pokazać mu jak go kocham! A on... odszedł. Nie miał już sił walczyć z chorobą. Wychudzony, po operacji na raka nic nie jadł. Wszystko go męczyło, wymiotował. Ledwo był wstanie przyjąć chemię. A ja przez tak długi czas nie schodziłam na dół do niego. Nie pytałam czy ma ochotę na herbatę, czy poopowiada mi te niezwykłe historie z jego dzieciństwa, z życia w wojsku. Po prostu nie wiedziałam co mam robić, jak zachować. O czym rozmawiać, jak go pocieszyć, by po kryjomu nie płakał, kiedy zostawał sam. Jak wesprzeć nie tylko jego, ale także babcię, mamę.

Łzy napłynęły mi do oczu, gdy wszystko sobie to uświadomiłam, że nie zdążyłam się pożegnać i powiedzieć jak bardzo go kocham. Każdy w końcu umiera, ale to nie oznacza, że nikt nie będzie tęsknił i tylko na to czekał. Nie. Nigdy nie chciałam go stracić. Zwłaszcza po tych okrutnych rzeczach, po tym jak się odsunęłam i zaczęłam unikać, kiedy najbardziej nas wszystkich potrzebował!

- Nieeee! Błagam! Nie! Tylko nie on! Wszyscy tylko nie on! Niee! Błagam! Nieee! - zrozpaczona zaczęłam wydzierać się na cały głos, zdzierając sobie gardło. Rysunek zgniotłam w swoich dłoniach, wilgotnych od spływających słonych łez. - Błagam... nie odchodź, nie odchodź... błagam... - szlochałam piskliwie, łkając, nie mogąc tego przeboleć. Właśnie w tamtej chwili mój świat runął. Powiedzenie, że odwrócił się do góry nogami, to było wielkie niedopowiedzenie.

Sepia pełni księżyca wpadała do mojego pokoju, oświetlając całe pomieszczenie. Cienie drzew za oknem tworzyły groteskowe postacie, lekko przerażające. Żyrandol wpatrywał się we mnie swoimi trzema kulami z odbiciem kulistego sera. W lustrach na przeciw mnie i po prawej było widać jego równie fascynujące odbicie. Jeszcze bardziej przerażające. Głucha cisza. Wszyscy byli wyczerpani i mimo tego, że nie chcieli spać, ich ciało zadecydowało za nich samych. Ja jednak nie mogłam. Umysł nadal walczył, nie chcąc przyswoić tej okrutnej wiadomości. Spojrzałam na okna po lewej. Księżyc świecił tak wyraźnie, hipnotyzował mnie, pogłębiał tą pustkę buszującą w mojej głowie. Przyciągał, jakby znał odpowiedzi na moje pytania, problemy. Był tak zachęcający. Sięgnęłam po niego dłonią, lecz był za daleko, nie mogłam go złapać. Jednak pragnęłam tego bardzo, bardzo, a łzy znów napłynęły do mych oczu. Źrenice drżały, a ciało z powrotem zrobiło się chłodne jak lód.

- Chcę... - moje usta same zaczęły się poruszać, wypowiadając coraz to więcej słów, zdań. Zahipnotyzowana, spoglądałam na ślepia żyrandola, czując unoszący się niepokój w pomieszczeniu. Tylko ja i cztery ściany, a mimo to czułam coś jeszcze, nieokreślonego, mrocznego, a za razem oczekiwanego przez moją roztargnioną duszę. Znikąd pojawiła się czyjaś obecność. Powietrze zgęstniało, a mnie z trudem było oddychać, czując ten dziwny chłód na niektórych częściach ciała. Bałam się, a mimo to wymachiwałam powoli ociężałymi rękoma, odwracając twarz w stronę bocznego lustra na szafie. Pustka w oczach i ten nagły błysk. Przerażający uśmiech przepełniony żądzą śmierci, zemsty, krwi. Jakby całe zło na świecie właśnie teraz ukazało się przede mną, szydząc ze mnie, z mojej słabości i skruchy, pragnienia pomocy od kogoś. Tak jakbym przyznała się do słabości.

Widząc ten uśmiech, znieruchomiałam. Fala przerażających emocji przebiegła po mnie, oblewając zimnym potem, a ja powoli opadłam z powrotem na plecy. Czułam, jakbym patrzyła wtedy na siebie, ale jednak nie byłam to ja. Jakbym patrzyła jednak na kogoś innego. Nim się spostrzegłam, zasnęłam, a koszmar przybrał zbyt realistycznego charakteru. Stojąc w ciemnościach zauważyłam przystojnego mężczyznę w garniturze o płomiennych włosach i z purpurowym krawatem. Uśmiechał się z gadzimi niczym wino oczyma, patrząc wyraźnie na mnie z góry. Byłam nim oczarowana. Usiadłam na kanapie, na którą wskazał, a potem sam zasiadł na fotelu, częstując ciasteczkami i herbatą stojącą na stoliku. Wszystko pojawiało się znikąd, tak samo jak wyschnięta ziemia z płynącą magmą, która zalewała pęknięcia. Drapieżne, wnikliwe spojrzenie przeszywało mnie, a mimo tego, pomimo strachu, był mi dziwnie znajomy. Gdzieś głęboko dobrze wiedziałam kim jest. Uśmiechnął się tajemniczo z nutką drwiny.

- Witaj Yoshino, długo czekałem na to spotkanie - oparł brodę o zewnętrzną część dłoni.

Budząc się z rana, pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę, to czy był to jedynie sen. Realistyczny sen. Całą rozmowę pamiętałam jak przez mgłę, jednak czułam gdzieś w sercu, że wszystko się zmieniło. Straciłam coś bardzo drogiego w zamian za niezwykłość i inne życie. Od tamtego momentu, wszystko się zmieniło.


***


Telefon. Upiorny dźwięk rozbrzmiewał rozsadzając moją głowę ta kawałeczki. Leżała, choć miałam wrażenie, że cały świat wiruje. Mimo pustego żołądka, mdliło mnie niemiłosiernie, a sygnał ciągle nie gasnął. Zacisnęłam podirytowana powieki, zmuszając do otworzenia ich. Blask wschodzącego słońca oślepił mnie na krótką chwilę, gdy wtulałam się w przyjemny materiał. Ku mojemu zaskoczeniu, prędko z obrzydzeniem odsunęłam się jak poparzona, mierząc czyiś tyłek. Do tego się tuliłam? Obrzydlistwo! Z odrazą zadrżałam, rozglądając po mieszkaniu, starając przypomnieć, co się właściwie wydarzyło.

Złapałam się za obolałą, dudniącą głowę. Osiemnastka bez rodziców, to musiało skończyć się w takowy sposób. Ściany były udekorowane jedzeniem oraz napojami, tworząc nową sztukę godną Wassiliego Kandinskona. O boże, cała podłoga była jednym wielkim łóżkiem dla pijanych, nieprzytomnych imprezowiczów. Nagle poczułam odrażający smród, inny niż ten, który rozprzestrzeniał się od samego początku. Zerknęłam na tyłek z krzywioną miną.

- Ochydaaa! - jęknęłam wstając chwiejnie na równe nogi. Kopnęłam pustą puszkę na bok, zmierzając ku kuchni, w miarę możliwości nikogo nie depcząc. Kanapa, stół, nawet pod nim, wszędzie spali w groteskowych pozycjach. - A nie miało być alkoholu - bąknęłam ciesząc się w duchu, że rodzina miała wrócić dopiero za dwa dni. Cały weekend dla mnie na ogarnięcie tego chaosu. Zastygłam, widząc zniszczony wazon i szklany stolik. Zabiją mnie! Zabiją! Jeśli się dowiedzą, to już po mnie!

Spanikowana zaczęłam sprawdzać, czy coś jeszcze zostało zmasakrowane podczas dzikiego tańca. Na szczęście nie. Odetchnęłam z ulgą, wypuszczając z świstem powietrze.

- Telefon! - przypomniałam sobie, gdy po raz któryś zaczął dzwonić. Rozpoczęło się poszukiwanie igły w stogu siana. Musi gdzieś tu być! Słyszę go! Na pewno gdzieś tu jest! Tylko gdzie. Rzucając ciuchami i pustymi opakowaniami po chipsach, szukałam małego ustrojstwa. Nawet nie pytałam, skąd moje gacie znalazły się na żyrandolu. Właściwie, wolałabym nawet nie wiedzieć.

- Yoshina? Co się stało? - z kanapy niczym zombie wyłoniła się rudowłosa Karin. Przetarła swoje srebrzyste oczy, pozwalając mózgowi przetworzyć dane i poukładać w chronologiczną całość. - Gdzie twoja bluzka? - spytała wskazując na mnie palcem, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że jestem w samej bieliźnie. Cholera.

- Gdzie się paczysz! - pisnęłam chwytając szybko za jakąś koszulę, którą zarzuciłam na siebie. - Lepiej pomóż mi szukać telefonu! - oznajmiłam i razem zaczęłyśmy szperać. Teraz żałuję, że nie wytresowałam psa na odnajdywanie takich urządzeń.

- Mam! - krzyknęła triumfalnie wygrzebując z resztek tortu telefon. Cudownie.

Przeskakując jak gazela przez stos pijaczków, odebrałam telefon nim rozbrzmiał ostatni sygnał.

- Tak? Halo?...Yhym... no... tak... dobrze... rozumiem... co? Ale że... no dobrze... nie, nie, wszystko gra... no... tak, dobrze...pa - rozłączyłam się z nerwowym uśmieszkiem spoglądając na przyjaciółkę. - Rodzinka będzie za dwie godziny - dodałam głupkowato.

- Yoshina, trzymaj się, ej! Yoshina! - potrząsała mnie za ramiona, kiedy mój duch wyzionął. Już po mnie! Szlaban, kara pieniężna, pójście do pracy, ba! Zrobienie tego głupiego prawka! Jaką karę mi wymierzą?! Nie, błagam, tylko nie zakaz na komputer przez tydzień. Ja tego nie przeżyję!

- He, he, he. Właśnie zobaczyłam przyszłość Karin, przyszłość - mówiłam, kiedy ta strzeliła mi bezczelnie z liścia. - Ała! Zdurniałaś?! - warknęłam łapiąc się za poczerwieniały policzek.

- Przepraszam, przerażałaś mnie - odpowiedziała z uśmieszkiem niewiniątka.

- Czemu jesteście takie głośne? - drgnęłam jeżąc się jak przestraszony kot. Obie jednocześnie spojrzałyśmy za mnie, gdzie wyłoniła się sylwetka ciemnowłosego Keia.

- Rodzinka będzie za dwie godziny - pisnęłam rozpaczliwie. To wcale nie był dobry początek dnia.

- Holy shit! - skomentował, w końcu rozumiejąc z czym mamy do czynienia.

- Dobra, spokojnie. Trzeba tu tylko posprzątać i wyprosić towarzystwo - oddycha głęboko ze spokojem Karin. Coś kiepsko stara się opanować tą sytuację. - Kei, załatw sprawę z tym czymś - mówiąc to, szturchnęła z odrazą jednego z śpiących, jakby właśnie dotykała gówno. - My zajmiemy się porządkami - dodała. Tak, zajmiemy, ale jak to wyjdzie, to już bladego pojęcia nie miałyśmy. Brud, smród i ubóstwo. Czy to serio da się ogarnąć w niecałe dwie godziny?

Kei od razu chwycił za garnek i chochlę, waląc o dno naczynia z całych sił. Wszyscy zerwali się w podskoku na równe nogi, a my z zatkanymi uszami pobiegłyśmy na górę po odpowiedni sprzęt. Naturalnie do sprzątania. Wiadra, mopy, szczotki i tona worków na śmieci. Darowałyśmy sobie czyszczenie na połysk. To miała być tylko prowizorka! Ma wyglądać na posprzątane, a nie być posprzątane.

Kei podwinął rękawy, a my zamoczyłyśmy mopy, spoglądając na siebie pewne siebie. Skinęłyśmy i błyskawicznie ruszyłyśmy, jeżdżąc po podłodze szmatami, kiedy to czarnowłosy Kei zbierał śmieci.Tempo. Tempo. Tempo. Szybciej, żwawiej, lepiej!

- Łuaaaaah! - krzyczałam gorączkowo, szorując ściany. Cholerne ściany! Jeszcze tylko pół godziny! Musimy dać radę! Cholera! Jeszcze tyle zostało! Kuchnia nie ruszona! Już nawet nie mówiąc o ogrodzie! - IIIziuum! Zium zium! - wydając z siebie dziwaczne dźwięki, wrzucałam śmieci z blatu do czarnego worka. Walcząc z ciężkimi worami, wynieśliśmy je na zewnątrz, usadawiając obok śmietnika. Oby tylko nie zauważyli braku kilku wazonów i talerzy.

Nagle znajomy dźwięk rozległ się po mieszkaniu, a nas przytłoczył strach.

- Już są - powiedziałam i ruszyliśmy do środka. Ubrani w miarę możliwości. Kei wskoczył na kanapę włączając telewizję. Była nadal wilgotna w niektórych miejscach, ale Karin szybko je zasłoniła swoim tyłkiem i miską z popcornem.- Już idę! - krzyknęłam potykając się w biegu o pozostawioną puszkę. Runęłam jak długa, sycząc ze złości. Wrzuciłam ustrojstwo pod kanapę i otworzyłam szybko drzwi, widząc w nich uśmiechniętą od ucha do ucha matkę wraz z swym chłopakiem oraz babcią.

- Jak było? - spytała wchodząc do środka i kładąc zakupy na blacie kuchennym, rozejrzała się po salonie. - Co tu tak śmierdzi? - spytała, a nas przeszły ciarki. Odświeżacz, wiedziałam, że o czymś zapomnieliśmy!

- Kot nam wlazł do domu i nasrał, ale już posprzątałam - z głupkowatym uśmieszkiem podrapałam się nerwowo po głowie, a ta tylko westchnęła wysłuchując skarżącej się na to babci. Tak, miłośniczką zwierząt nie mogłam jej nazwać. Zwłaszcza jeśli chodziło o koty.

- A gdzie Vavi? - spytała czarnowłosa, gdy staruszka poszła na górę zawiesić swój jakże cenny stuletni płaszcz. Stałam wryta, zastanawiając się, gdzie właściwie jest. Właśnie, gdzie jest i co robi? Drzwi od ogrodu otworzyły się, a wszyscy zwrócili swój wzrok na ciemnoskórego chłopaka.

- Wygrałem? Wygrałem? - spytał zalany, nagi od wierzchołka głowy po same stopy.

- Vavi! - zakryłam oczy spąsowiała, a matka spojrzała na nas karcąco.

- Szlaban na komputer!

- Tylko nie tooo!


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.