Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Teoria Chaosu

7. Dusza

Autor:erravi
Serie:Slayers
Gatunki:Dramat, Fantasy, Mroczne, Przygodowe, Romans
Dodany:2014-08-22 08:00:35
Aktualizowany:2020-08-20 10:36:35


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabraniam kopiowania treści bez mojej wcześniejszej zgody.


Korytarz wydawał się ciągnąć bez końca. Zelgadis mógłby przysiąc, że idzie nim już dobrych kilka godzin. Czy kręcił się w kółko? Właściwie dokąd zmierzał? Zaczynał tracić oddech ze zmęczenia. Gdy już zdecydował zawrócić, nie widząc sensu w dalszej drodze, z półmroku wyłoniła się ogromna, kuta brama. Pchnięty ciekawością, szybko ruszył w jej kierunku. Po chwili jego dłonie, ostrożnie dotknęły zimnych prętów. Wijące się po nich róże, kute z czarnego żelaza, w kuszący sposób zapraszały do dalszej podróży. Młodzieniec stanął w bramie, między śladami światła, a pełną ciemnością. Resztki zdrowego rozsądku, błagały go by tam nie wchodził! Ale ten głos… po chwili był już tylko szeptem. Stuk, stuk, stuk… Z każdym kolejnym krokiem Zelgadis zagłębiał się coraz bardziej w wilgotne i zimne powietrze. Niewiele widział w mroku, ale zdawało mu się, że zna drogę, prowadzony jakąś dziwną siłą. W głuszy pomieszczenia, przyspieszone bicie jego serca było jak rytmiczne uderzenia młotem.

- Czekałam na ciebie - zagadnął nagle czyjś, melodyjny głos. - Myślałam, że już nie przyjdziesz.

Zelgadis nerwowo rozejrzał się wokół siebie, daremnie próbując zlokalizować źródło szeptu.

- Kim jesteś?! - krzyknął, ale jego pytanie szybko zgasło w ciemności, pozostając bez odpowiedzi.

Długa, niespokojna cisza pulsowała w jego skroniach. Przez moment, chłopak był gotów uwierzyć, że to tylko jego wyobraźnia mówi do niego, gdy nagle…

- Pozwolisz, że rzucę trochę światła na całą sytuacje? - zabrzmiał ponownie obcy głos.

Szermierz usłyszał tylko ciche pyknięcie i już po chwili, zapłonęła wokół niego setka, czerwonych świec. W ich migotliwym blasku, zdołał dojrzeć kruchą postać dziecka idącą w jego kierunku. Była to niewysoka dziewczynka o nienaturalnym, bordowym odcieniu włosów. Kiedy podeszła wystarczająco blisko, Zelgadis mógł przyjrzeć się jej twarzy. Duże, karmazynowe oczy spoglądały na niego z obojętnością.

- A więc naprawdę tu jesteś… - powiedziała z udawanym zaskoczeniem.

- Gdzie jestem? - podchwycił chłopak.

- Ach, czyż to nie oczywiste! Jesteś w moim ogrodzie, rozejrzyj się!

Zelgadis posłusznie spojrzał w bok i dopiero zdał sobie sprawę, że otaczają go kwiaty, a dokładniej - róże. Dziesiątki, czerwonych róż! Ich słodka woń wdzierała się w jego nozdrza.

- Co to za miejsce? - spróbował zdezorientowany, chociaż wiedział, że nie ma co liczyć na odpowiedź.

- Już mówiłam. To mój ogród - odpowiedziała beznamiętnie.

- A kim ty jesteś? - na to pytanie, coś w obojętnym wzroku dziewczynki rozbłysło.

- Hahahaha! - roześmiała się nagle - Spójrz one wszystkie należą do mnie! Tylko do mnie! - wykrzyczała radośnie i zaczęła wirować wokół kwiatów.

Zelgadis przyglądał się jej w milczeniu z narastającym niepokojem. Po chwili dziewczynka stanęła i skierowała się na podest. Stał na nim wielki tron, którego chłopak wcześniej nie zauważył.

- To wszystko należy do mnie! - oznajmiła siadając.

- Więc może z łaski swojej, powiesz mi wreszcie kim jesteś!? - Zel miał już dosyć.

- A więc tak… - mruknęła do siebie z grymasem.

Powoli wstała i zerwała jedną z róż, po czym podeszła do Zelgadisa.

- Spójrz - zaczęła. - One są moje - powiedziała z uśmiechem i podsunęła mu kwiat.

Zelgadis z wahaniem, wyciągnął dłoń przed siebie. Kiedy jego palce dotknęły czerwonych płatków, poczuł przyjemne ciepło, które gwałtownie zaczęło rozchodzić się po całym jego ciele. Zatapiał się w tym, wszystko odpływało… Resztkami świadomości wychwycił obraz, uśmiechającej się dziewczynki.

- Nie wyciągaj ręki po to, co nie twoje… - usłyszał szyderczy głos i stracił przytomność.

Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Kiedy Zel odzyskał świadomość, szybko otworzył oczy, ale wtedy zorientował się, że był już w swoim pokoju. Tajemnicza dziewczynka zniknęła. Więc to był tylko sen? Odetchnął z ulgą. Jednak… coś go zaniepokoiło. Nadal wyczuwał dziwne ciepło pod palcami…

- Jasna cholera! - wrzasnął i zerwał się z łóżka.

Otóż, owym źródłem ciepła była krew. Krew Amelii, która delikatnie sączyła się z jej nadgarstków. Chłopak spojrzał na to z przerażeniem. Dopiero teraz przypomniał sobie, że wczoraj pozwolił jej spać u siebie.

- Amelia! Ej, obudź się! - krzyknął i najdelikatniej jak tylko potrafił, potrząsnął nią.

- Mmm… - jęknęła niezadowolona i spojrzała zaspanym wzrokiem na Zelgadisa. - Stało się coś?

- Ty krwawisz! - odpowiedział rzeczowo.

- Aa to? Nie przejmuj się tym - powiedziała obojętnie i ponownie zamierzała zasnąć, ale Zel nie chciał odpuścić.

- Nie przejmuj się?! No chyba ci odwaliło, od za dużej utraty krwi! Wstawaj! - rozkazał.

Dziewczyna otworzyła jedno oko i jęknęła ponownie, widząc, że nie ma szans.

- Bandaże są na dole, w kuchni - powiedziała ugodowo.

- Przykro mi, ale nie wiem, co to jest ‘na dole, w kuchni’, więc będziemy musieli sobie poradzić inaczej - wstał i podszedł do swojego płaszcza, z którego oderwał spory kawałek materiału. - Na razie to musi wystarczyć - dodał.

Usiadł na posłaniu i obejrzał dłoń dziewczyny. Wciąż pamiętał swój sen, ale czy to miało jakiś związek z Amelią?

- Naprawdę nie pamiętasz, jak to się stało? - zaczął, opatrując jej rany.

- ‘Co’ się stało? - powtórzyła, a Zelgadis gestem głowy wskazał na jej ręce.

- Przykro mi, nic nie pamiętam… - odparła smętnie. - Wiesz, to trochę dziwne, kiedy nie pamiętasz swojego życia. Czasem się zastanawiam, czy nadal jestem tą samą osobą? Czy to kim jesteśmy, zależy tylko od naszych wspomnień? Czy jeśli je stracimy, to jesteśmy nikim?

Zelgadis spojrzał na nią zaskoczony. Dlaczego zaczęła mu się zwierzać? I co on miał jej powiedzieć?

- Ty nie jesteś nikim - odpowiedział po chwili. - Ale z pewnością nie jesteś taka sama jak wcześniej.

- A kiedyś? Jaka byłam? - ciągnęła z zaciekawieniem.

- Cóż, byłaś trochę… narwana - uśmiechnął się pod nosem i skończył z opatrunkiem.

- Narwana? - Amelia roześmiała się głośno. - Może to i lepiej, że tego nie pamiętam - uśmiechnęła się i spojrzała na swojego towarzysza. - Wiesz, bardzo się cieszę, że odzyskałam przyjaciela - dokończyła.

Zelgadis również się uśmiechnął, ale tak naprawdę, czuł zupełnie odwrotnie niż Amelia. Czuł wielką stratę…

Nagle, drzwi do pokoju otworzyły się z wielkim hukiem i wparowała przez nie Lina.

- Tee Zel! Może byś tak wreszcie zwlekł tyłek, co?! Nie mam zamiaru spędzić reszty życia tutaj!

- Ekhem… - odchrząknął znacząco chłopak i gestem głowy wskazał na Amelię.

- O Amelia! - zmieszała się ruda. - A co ty tutaj robisz? - zapytała podejrzliwie.

- Nie twoja sprawa - powiedział szybko Zelgadis i wyrzucił rudą z pokoju.

Oparł się o zamknięte drzwi i odetchnął z ulgą.

- Mało brakowało! - podsumował.

- Ona zawsze taka jest? - zapytała Amelia z obawą.

- Wiesz, myślę się, że będziesz musiała się przyzwyczaić - uśmiechnął się złośliwie. - Pamiętam jak kiedyś…

I tak zaczęła się długa opowieść. Zel opowiadał Amelii wszystko, co pamiętał z ich dawnych przygód, opisywał ludzi, których spotkali oraz szczegółowo zagłębił się w relację Lina - Gourry. Uważnie jednak omijał temat samego siebie. Nasza dwójka bohaterów nawet nie zorientowała się, gdy słońce było już wysoko na niebie, a przynajmniej powinno być. W miejscu, w którym się znaleźli nie istniał bowiem dzień. Tam była tylko noc. Głucha, zimna i przerażająca. Jednak te godziny mijały im tak spokojnie. Zupełnie jakby razem uciekli w jakieś inne, nieznane nikomu miejsce.

- Chyba powinniśmy już zejść do reszty - zaproponowała Amelia.

- Taa, pewnie Rei martwi się o ciebie… - odpowiedział siląc się na miły ton głosu.

- Czy ty jesteś zazdrosny? - zapytała nagle, świdrując go wzrokiem.

- Nie wyobrażaj sobie! - odkrzyknął speszony i szybko ulotnił się z sypialni.

- No poczekaj! - wybiegła za nim i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Na dole panowało niezłe zamieszanie. Ludzie biegali w te i we w te, namiętnie o czymś dyskutując. Zdaje się, że przygotowywali się na przybycie kogoś. I z całą pewnością, miał być to ktoś ważny! Kiedy Zel znalazł się w wejściu do tej zatłoczonej sali, przez chwilę miał cichą nadzieję, że jednak wróci z powrotem do swojej sypialni i po prostu to przeczeka. Już miał się wycofać, ale wtedy rozsądek wziął górę. Westchnął ciężko. Nie może tego zrobić, przecież musi porozmawiać z Liną. Muszą wrócić do domu. Nagle przez głowę przemknęła mu zabawna myśl. Wyobraził sobie minę Yuuki, kiedy by ich zobaczyła. W końcu dla niej, nie było ich zaledwie parę minut.

- Zel! - zawołał ktoś nagle. Lina machała do niego z drugiego końca sali.

- Zaczekasz chwilę? - zapytała szybko Amelia, kiedy już miał zrobić krok. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Wiesz, myślę, że też powinnam brać udział w tej rozmowie. W końcu twierdzicie, że mnie stąd zabieracie… Tyle, że najpierw muszę iść do Reia - wyjaśniła i ruszyła w przeciwnym kierunku.

Podążał za nią spojrzeniem, aż w końcu kolejny wrzask Liny zmusił go do ruchu. Powoli zaczął przedzierać się przez zatłoczoną salę zniszczonej świątyni. Do jego uszu dolatywały strzępki rozmaitych rozmów…

‚…więc wracają?’

‚…słyszałam, że dowódca…’

‚…to psychol!’

‚…podobno chcą go wyrzucić…’

‚…biedny Tamaki…’

Tamaki? Dowódca? Chodzi o tego całego Kireia? Cóż, Zel musiał przyznać, że nic z tego nie rozumie.

- Gdzie Amelia? - zapytał Gourry kiedy wreszcie znalazł się przy nim i Linie.

- Poszła załatwić coś z blondaskiem - odpowiedział sucho Zel.

- Blondaskiem? - podchwyciła ruda. - No, no zdaje się, że ktoś tu nie przepada za naszym słodkim Kireiem.

- Odwal się - znowu TEN ton głosu.

- Co powiedziałeś? - warknęła na niego, mrużąc oczy.

- Hahaha - ironiczny śmiech wyrwał się z jego piersi. - Lina wybacz, ale myślę, że bez tej całej swojej magii jesteś równie nieszkodliwa, co mały rozszczekany szczeniak.

- Że co?! Ja SZCZENIAK?! - zerwała się na nogi oburzona.

- No to chodź, spróbuj - powiedział, a jego szyderczy uśmiech pogłębił się jeszcze bardziej

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i kiedy już wydawało się, że Lina rzuci się na niego z rękami, ta tylko westchnęła i opuściła je bezradnie.

- Nie Zel, masz racje… Ale nadal nie rozumiem dlaczego nasze czary nie działają? - zapytała zrezygnowana i ponownie usiadła, pocierając dłonie.

- Z moim mieczem też coś się dzieje - dodał smętnie Gourry.

Zelgadis już otwierał usta żeby podzielić się swoją teorią, gdy nagłe pukanie do drzwi świątyni uciszyło wszystkich zebranych. Zaskoczeni, z przejęciem wpatrywali się w stronę wejścia. Napięcie było wręcz namacalne w powietrzu. Po chwili ciszę przerwał odgłos kroków. Kirei podszedł do drzwi i otworzył je ostrożnie. Chłodny powiew wdarł się do sali, a zaraz za nim wchodziły kolejne osoby. Głównie mężczyźni. Ze zmęczonym obliczem, w zniszczonych ubraniach. Zalgadis miał wrażenie, że razem z nimi do pomieszczenia wtargnęła jakaś dziwna moc. Coś w rodzaju pustki wysysającej wszystkie emocje…

- Saiki! - zawołał nagle kobieta, która stała niedaleko Zelgadisa.

Misa z wodą, którą trzymała upadła z hukiem na posadzkę i roztrzaskała się o nią. Nie przejmując się tym podbiegła do jednego z mężczyzn i objęła go. Po chwili za jej przykładem poszła cała reszta. Wszyscy witali się ze swoimi bliskimi. Wszyscy, za wyjątkiem tych kilku kobiet, które wpatrywały się tępo w przestrzeń, czekają na kogoś kogo miały już nigdy nie zobaczyć… Tak Zelgadis już wiedział, to właśnie była ta pustka…

- Nie wszystkim udaje się wrócić… - wyjaśniła cicho Amelia. Zelgadis nawet nie zauważył kiedy do niego podeszła.

- Kim są ci ludzie? - zapytała Lina.

- Hm to coś w rodzaju naszego wojska. Rzadko tu bywają. Większość czasu podróżują pomagając innym z ocalałych i walcząc z demonem.

- Więc to dlatego wszyscy tak oczekują ich przybycia. To coś w rodzaju narodowych bohaterów?

Zelgadis omiótł wzrokiem całe to zbiorowisko. Matki tulące swoje dzieci i mężowie pocieszający swoje żony. Przez chwilę cała ta atmosfera wydała mu się zbyt ckliwa. Wręcz nierealna. Tyle miłości w jednym miejscu? No przecież żyją, więc na co to wszystko? Spojrzał w inną stronę. Naglę jego uwagę przykuł Kirei, który nadal stał w uchylonych drzwiach. Rozmawiał z kimś. Po chwili zza drzwi wyłoniły się jeszcze trzy osoby. Dziewczyna i dwóch młodzieńców. Zanim Zelgadis zdążył się im przyjrzeć, już zobaczył Amelię biegnącą w ich stronę.

- Tami! - zawołała radośnie i rzuciła się na szyje wysokiemu rudzielcowi. Tamaki? Zdaje się, że Zelgadis już gdzieś to słyszał…

- Hej maleńka! - zaśmiał się rudzielec i okręcił ją wokół siebie. Przy nim wydawała się być rzeczywiście maleńka…

- Zel, chyba masz konkurencję - Lina szturchnęła go w bok.

- Jednak to prawda, że rude to wredne - skwitował dwuznacznie.

- Ja tam lubię rudę - powiedział poważnie Gourry kiwając głową na potwierdzenie własnych słów.

- Zamknij się meduzo! - uciszyła go Lina, ale Zel mógłby przysiądź, że zobaczył na jej twarzy mały, ledwo widoczny rumieniec. Tak, czasem wzrok chimery pozwalał mu widzieć to, czego inni nie mogli. - Chodźcie, lepiej mieć wroga blisko siebie.

- Wroga? - zapytał Gourry.

- Nie sądzisz chyba, że tak poprostu pozwolą nam zrobić z Amelią, co nam się podoba? - wyjaśniła Lina i ruszyła w stronę stojącej piątki. Zelgadis podążył za nią.

- A to kto? - zapytała dziewczyna w czarnym płaszczu, kiedy w końcu ich zauważyli.

- To dość skomplikowana historia… - burknął Kirei i spojrzał na czubki swoich butów. Zupełnie jakby się o coś obwiniał.

- Jestem Lina Inverse - odpowiedziała z dumą ruda i wyciągnęła rękę w stronę stojącej dziewczyny. Ta przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, ale potem uśmiechnęła się przyjaźnie i przyjęła wyciągniętą dłoń.

- Miło mi, jestem Maya - przedstawiła się.

Zelgadis spojrzał na dziewczynę. Jej duże, ciemne oczy przepełnione były ciepłem i łagodnością, a kosmyki czarnych włosów głaskały bladą skórę na jej policzkach. Usta wygięte miała w delikatnym uśmiechu.

- To Gourry i Zelgadis - dodała Lina, po czym skierowała swój wzrok na dwójkę towarzyszącą Mayi, jakby oczekując podobnej odpowiedzi.

- Jestem Tamaki - powiedział z uśmiechem rudzielec i również uścisnął jej dłoń.

Tamaki był bardzo wysoki, ale to co najbardziej przyciągnęło wzrok Zelgadis to przepaska, którą chłopak nosił na prawym oku. Drugie oko miało barwę żywej zieleni.

- A ty? Nie przedstawisz się DAMIE? - Lina zwróciła się do ostatniego młodzieńca, który do tej pory tylko przyglądał się całej sytuacji z kwaśną miną.

- A ja to nie twoja sprawa - odpowiedział szorstko i odszedł. Zelgadis przez chwilę, miał wrażenie, że znalazł swój odpowiednik z tego wymiaru. Uśmiechnął się ironicznie pod nosem. Chłopak o długich czarnych włosach i jeszcze ciemniejszych oczach zniknął gdzieś w tłumie.

- Wybaczcie - odezwała się Maya. - To był Daiki. Powiedzmy, że on nie jest zbyt rozmowny… - uśmiechnęła się przepraszająco.

- To może dogada się z naszym Zelem, co Zel jak myślisz? - zaczepiła Lina złośliwie. Zawsze lubiła prowokować innych w podobny sposób.

Wszyscy na to parsknęli śmiechem, ale Maya wlepiła w niego spojrzenie. Jej twarz była teraz poważna i skupiona. Po chwili jednak odwróciła wzrok i znów uśmiechnęła się tym swoim „firmowym uśmiechem”.

- Rei to może pójdziemy i gdzieś spokojnie porozmawiamy? - zaproponowała.

- Tak May myślę, że mamy wam sporo do powiedzenia - ruszył szybko w kierunku schodów prowadzących na jakieś niższe piętro…

Kuchnia nie była przyjemnym miejscem. Zresztą jak każde inne w tym budynku. Zelgadis wszędzie mógł dostrzec śladu brudu i zniszczenia, które nieodwracalnie odcisnęły swoje piętno na przedmiotach. A do półmroku zdążył się już nawet przyzwyczaić. Przynajmniej nie rzucał się tak w oczy ze swoim wyglądem. Teraz chłopak nieświadomie wodził palcem po blacie stołu, co chwila prześlizgując swój wzrok na inną część pomieszczenia. Zbytnio nie obchodziło go ponowne słuchanie wyjaśnień dlaczego się tu znaleźli. Maya zerkała na niego co jakiś czas, ale on udawał, że tego nie widzi.

- Więc nasza mała Akama naprawdę nazywa się Amelia - podsumował Tamaki. - Cóż to imię jest nawet ładniejsze - dodał i uśmiechnął się beztrosko.

- I mówicie, że żeby wrócić do waszego świata potrzebujecie swoich zdolności magicznych? - zaczęła Maya ignorując uwagę przyjaciela.

-Dokładnie - potwierdziła Lina. - Bez tego i Amelii nie możemy otworzyć przejścia. Liczymy na waszą pomoc - dokończyła z naciskiem.

- Lina, a skąd w ogóle wiemy jak otworzyć to przejście? - wtrącił się Gourry.

- Nie teraz Gourry -przerwała mu szybko ruchem ręki. - Więc? - zwróciła się ponownie do Mayi.

- Tak więc obawiam się, że nie możemy wam pomóc - odpowiedziała spokojnie.

- Jak to nie? -zerwała się Lina.

- W naszym świecie nie mamy czarowników. Nikt tu nie posługuje się magią.

- W takim razie jak walczycie z tym całym demonem? - zapytał Gourry.

- Właśnie w tym jest problem. Może gdybyśmy potrafili używać czarów i bronić się ta bestia nie wybiła by dwóch trzecich naszej ludności. A pozostała część nie musiała by być jego zabawkami i czekać w ukryciu, odliczając dni swojego życia - wyrzuciła z goryczą Maya, zaciskając pięść.

- Ach… widzę,że naszą śmierć już też przewidziałaś? - westchnął Tamaki.

- Więc co teraz? - zapytała Amelia. - To znaczy,że nie możemy wrócić?

- Obawiam się, że nie - powiedziała poważnie Maya.

- Cóż, jeśli chodzi o mnie to moje wszystkie wspomnienia i tak ograniczają się do tego miejsca… - dodała smętnie Amelia.

- Jest jednak coś czego nie rozumiem - zaczęła nagle Lina. - To, że tu nie używa się magii mogłabym jeszcze zrozumieć. Dobrze, po prostu nikt się jej nie uczył. Ale dlaczego my nie możemy wykorzystać swoich zdolności? Albo inaczej - dlaczego wykorzystujemy je tylko po części? Udaje nam się przecież stworzyć zaklęcie Lighting.

-Dobre pytanie - przyznała Maya. - Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że po prostu stworzono tu jakąś barierę…

- Nie wydaje mi się - stwierdziła Lina wchodząc jej w słowo. - W naszym świcie można było taką barierę stworzyć i w rezultacie, w takim miejscu nie można było używać żadnych zaklęć. Nawet tych najprostszych.

- Bo oczywiście w tym miejscu wszystko jest zgodne z regułami - powiedział ironicznie Tamaki.

- Ej, nie bądź złośliwy! - zawołała Amelia.

- W każdym razie, nic nie możemy zrobić - podsumowała Maya.

-Cóż… Yuuki uprzedzała nas, że może nie być łatwo -stwierdziła smętnie Lina. - Ale na pewno jest jakieś wyjście!

-Może i jest… - zaczął tajemniczo Tamaki i znacząco spojrzał na Kireia.

- Chyba nie myślisz o…? - spytał zaskoczony Kirei.

- A czemu by nie? Ona może pomóc!

-Przecież wszyscy wiedzą, że to stara wariatka, a do tego pewnie trzyma z demonem!

- A mamy jakieś inne wyjście?

-Ehem! - odchrząknęła znacząco Lina. - Czy może mi ktoś wyjaśnić o co chodzi?

- Ph! - parsknął Kirei.- Tamaki wymyślił wspaniałe rozwiązanie - powiedział ironicznie. - Chcę was zabrać do Silvy, starej wariatki, która odeszła od nas i która według niego jest czarownicą.

- Oczywiście, że nią jest! - zbulwersował się rudy. - Jak inaczej wyjaśnisz te wszystkie dziwne rzeczy, które miały miejsce? I jak wyjaśnisz bliznę na twojej twarzy? - zapytał dobitnie, na co twarz Reia znacząco pobladła. - Dobrze wiesz, że mam racje, tylko boisz się to przyznać.

Zelgadis spojrzał na twarz Kireia. Dopiero teraz zwrócił dokładniejszą uwagę na szramę, która ciągnęła się od czoła, aż po policzek chłopaka. To cud, że nie stracił oka…

- Dobrze rób jak uważasz - powiedział Rei, po czym wstał i wyszedł z kuchni bez słowa wyjaśnienia.

Maya popatrzyła za odchodzącym przyjacielem.

- Musiałeś, co? - zapytała retorycznie.

- To nie moja wina, to on zaprzecza faktom -Tamaki wzruszył ramionami. - Ty też wiesz, że mam racje. Więc? -zwrócił się do Liny. - Piszecie się na małą wycieczkę?

- A mamy jakiś wybór?

- To zależy - uśmiechnął się. - Zawsze możecie tu zostać.

- To mi się akurat nie uśmiecha - potwierdziła ruda i odwzajemniła uśmiech.

- Czy taka wyprawa nie jest niebezpieczna? - zapytała Amelia.

- Spoko mała! Przecież pójdziecie z nami, my jesteśmy w końcu najlepsi - powiedział z dumą i wskazał palcem na siebie.

- Ten chłopak zaczyna mi cię przypominać - zaśmiał się Gourry do Liny.

- Ja nie jestem aż tak zadufana w sobie - powiedziała naburmuszona i ostentacyjnie odwróciła głowę.

- Kogo nazywasz zadufanym w sobie!? - zirytował się Tamaki.

- Hej, przestańcie! - przerwała im Maya i zaśmiała się pod nosem. -Będziecie mogli się kłócić do woli, ale najpierw dokończmy to, co zaczęliśmy. Żeby dotrzeć do Silvy będziemy musieli dostać się na obrzeża miasta, a to oznacza, że najpierw musimy przejść przez nie. Taka wyprawa jest bardzo niebezpieczna, dlatego będę prosiła was żebyście stosowali się do pewnych zasad, zgoda? - zwróciła się do przyjaciół.

- Nie martw się, w gorszych sytuacjach dawaliśmy sobie radę - stwierdziła Lina.

- Może, ale pamiętajcie, że tu nie możecie używać swoich czarów.

- Ech racja, wciąż nie mogę do tego przywyknąć…

- Dlatego właśnie będziecie musieli polegać na nas - powiedział przesadnie miłym tonem.

- Co mamy robić? - zapytał rzeczowo Zelgadis.

- Wystarczy, że nie będziecie próbowali zgrywać bohaterów. Reszty dowiecie się w swoim czasie. Dobrze będzie jeśli po drodze spotkamy tylko nieumarłych….

- Nieumarłych? - podpytał Gourry.

-Tak nazywamy tych, których dusze są teraz pod kontrolą demona… A właściwie tych, którzy już nie mają duszy. Demon sprowadził ich do Dworu Śmierci po czym wykradł z ich ciał ducha. I fakt, żywi stamtąd nie wyszli… Stali się bezmyślnymi marionetkami. Dlatego demona nazywają Złodziejem Dusz. Teraz to bezwzględne, pozbawione uczuć istoty. W dodatku bardzo przebiegłe, szybkie i silne… Łatwo dać się nabrać na ich sztuczki. Najpierw udają zagubionego człowieka, a kiedy zbliżysz się do nich, zabiją cię, spragnione twojej duszy… To jedyny cel ich egzystencji. Jedyny plus jest taki, że wciąż posiadają ludzkie ciało więc łatwo się ich pozbyć.

- A co z wami i zresztą ocalałych? Demon czy jak to mówicie Złodziej Dusz, pozwolił wam żyć, nie chciał waszych dusz?

- Nam udało się ukryć, tak jak innym niedobitkom. Są miejsca, do których te… istoty nie mogą się dostać. To takie świątynie jak ta, w której właśnie jesteśmy, świątynie Matki Koszmarów. Poza tym jaka by była dla niego zabawa zabić nas wszystkich od razu? - ironia sączyła się z głosu Mayi.

- Rozumiem, że z nieumarłymi dajecie sobie jakoś radę? - zapytał Zelgadis.

- Tak, mamy pewną przewagę… - odpowiedziała wymijająco dziewczyna.

Zelgadis już miał zapytać o jaką przewagę chodzi, jednak Maya zaczęła szybko mówić dalej.

-Tak więc jeśli natrafimy na samych nieumarłych powinniśmy dać radę. Gorzej będzie, gdy pojawią się inne paskudztwa… I lepiej modlić się żebyśmy nie spotkali Złodzieja!

- I lepiej żeby Amelia nie wpadła w jego ręce, jeśli nie chcemy zagłady naszego świata… - burknęła Lina. - Z nią mógłby z łatwością otworzyć przejście, jest wystarczająco potężny by to zrobić…

Zelgadis spojrzał na swoich towarzyszy. Więc mają cel. Muszą dostać się do tej dziwnej kobiety, która może okazać się jedynym rozwiązaniem. A przy okazji on będzie musiał zadbać by Amelii nie stało się nic złego…

- Czy ja umrę? - wypalił nagle podmiot myśli Zela, wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.

- Niby dlaczego miałoby się tak stać? - zapytał Tamaki.

- Skoro jestem w jakimś dziwnym sensie potrzebna demonowi, to na pewno będzie chciał mnie schwytać… - wyjaśniła, a jej głos załamał się lekko.

- Nie martw się, nie pozwolimy na to - powiedział pocieszająco Gourry. - Lina wie, co robić.

- Gourry ma racje - poparła ruda. - Po prostu, zostaw to nam.

- Więc ustalone, jutro o świcie ruszamy. Radziłabym dobrze się wyspać - zasugerowała Maya.

- Racja, Gourry chodź idziemy - Lina wstała z krzesła i przeciągnęła się ziewając.

- Padam z nóg - Gourry dołączył do niej i po chwili już ich nie było.

Nie trzeba było długo czekać, a pozostali też poszli w ich ślady. Tamaki i Amelia pożegnali się i wyszli.

- A ty nie idziesz? - zapytał Zelgadis kiedy zobaczył, że Maya nawet nie ruszyła się ze swojego miejsca.

- Kto ci to zrobił? - zapytała nagle, ignorując jego pytanie.

Zelgadis momentalnie poczuł jak wzbiera w nim wściekłość. Co ją obchodzi jak stał się chimerą? Kim ona w ogóle jest, aby zadawać takie pytania?! I dlaczego po prostu nie może traktować go jak normalnego człowieka?!

- Wyglądam, jak wyglądam na własne życzenie, ale ciebie to i tak nie powinno obchodzić - zasyczał.

- Ach! Nie, nie to miałam na myśli! - wyjaśniła szybko dziewczyna.

- Więc co? - jego gniew trochę stopniał.

- Chodziło mi raczej o to, skąd w tobie tyle smutku i goryczy? - zapytała spokojnie i wlepiła w niego swój wzrok.

- Wybacz, ale chyba cię nie rozumiem - odparł zmieszany, skąd niby miałaby cokolwiek o nim wiedzieć skoro go nie zna?

- W życiu jeszcze nie widziałam by ktoś miał tak ciemną aurę, twoja jest wręcz czarna!

-Ty chyba żartujesz? - Zel zaśmiał się ironicznie.

- Jestem jak najbardziej poważna - odpowiedziała niezrażona jego podejściem. - Widzę ludzką aurę, czyli stan ich duszy, ich emocje… Uwierz jest to bardzo pomocna zdolność. Zwłaszcza przydaje się w odróżnianiu nieumarłych od żywych. Dzięki temu nie dajemy się zaskoczyć.

- Ty mówisz poważnie? - kiwnęła głową. - Och… - wyrwało mu się po chwili szoku.

- Szkoda, że nie widzisz swojej miny - tym razem to ona się zaśmiała.

- Eee na pewno - wydusił. - Więc, co takiego widzisz w mojej aurze? - zapytał, gdy doszedł już do siebie.

- No cóż, to przykre… To najciemniejsza aura jaką widziałam, a uwierz, że jest to dość niezwykłe w tym świecie. Wychodzi na to, że nawet ludzie, którym wymordowano rodziny mają w sobie mniej goryczy i negatywnych uczyć niż ty… U nich aura przypomina bardziej mieszaninę wszystkich kolorów, a w twoim przypadku aura jest stała… Coś bardzo cię dręczy prawda?

- A co nie widać? - odparł sarkastycznie.

- Czy to aż takie straszne?

- To nie twoja sprawa - uciął krótko. - Może ci ludzie, których spotkałaś byli w stanie pogodzić się ze swoim losem, ale ja nie jestem. To nie tak miało być - powiedział martwym głosem i podniósł się z krzesła, zacisnął palce na blacie stołu. - To nie tak miało być - powtórzył do siebie i wyszedł nie patrząc nawet na dziewczynę. Maya westchnęła głośno.

- Przykro mi… - powiedziała szeptem.

Zelgadis nie był zły. Nie był też smutny czy zmartwiony. Ale jednak coś było nie tak. Czuł się źle. W jakimś sensie został zdemaskowany. Czuł jakby Maya wtargnęła w jego prywatność. I czy rzeczywiście czuł się gorzej niż ci wszyscy nieszczęśliwi ludzie, których widziała? Sama powiedziała, że u nich to przypomina bardziej mieszaninę wszystkiego. Oni doznają szoku, ale później przecież godzą się z tym, co ich spotkało. Zapominają. A on? On zawsze taki jest. Może kiedyś, zanim stał się tym, kim jest teraz, to może wtedy miewał jakieś pozytywne uczucia. Ale teraz jak ma o tym zapomnieć? Przecież wystarczy, że spojrzy na swoje ciało…

- Hej Zel! - zawołał ktoś nagle.

Chłopak podniósł głowę i zobaczył przed sobą drobną postać Liny, stojącą przy szeroko otwartym oknie.

- Myślałem, że śpisz - powiedział podchodząc do niej i opierając się o framugę okna.

- Chciałam, ale Gourry zbyt głośno chrapie- wyjaśniła z lekkim uśmiechem. - A ty?

- Rozmawiałem z Mayą…

- I?

- Ciekawe czy niebo tutaj zawsze tak wygląda? - zmienił temat i zwrócił wzrok w kierunku czarnego sklepienia. Spowite było przez kłęby ciemnego dymu.

- Skoro nie widziałam zbyt dużej różnicy między dzisiejszym porankiem, a tym na co teraz patrze… Tak, chyba tu jest tak zawsze. No okej, okej może w dzień jest troszkę jaśniej, ale przez te tumany i tak niewiele widać. Ogólnie to miejsce nie jest zbyt sympatyczne - mrugnęła porozumiewawczo.

- Lina, ty naprawdę wiesz,co mamy robić? - zapytał wprost.

- Jasne - odpowiedział mu optymistyczny ton. - Myślałam, że to jasne. Jutro z rana zbieramy zadki i wyruszamy do tej staruchy, aby dowiedzieć się czegoś o czarach. Ona w cudowny sposób przywraca nam moc i wracamy do domu - dokończyła i uśmiechnęła się.

- Pytałem czy NAPRAWDĘ wiesz co robić…? - spojrzała na niego dziwnie, po czym westchnęła.

- Dobra Zel! Nie wiem, to chciałeś usłyszeć? Nie wiem dlaczego nasza magia nie działa i nie mam pojęcia, czy wizyta u tej jędzy coś pomoże. Jeśli nie, to będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie, albo zostaniemy tu na zawsze. Xellos mówił, że ten świat został zapieczętowany w księdze, która stała się bramą do niego. Nie łatwo jednak było ją znaleźć. Księgę dobrze ukryto, a poza tym wychodzi na to, że tylko Amelia mogła ją otworzyć i przełamać pieczęcie. I fakt, nie znam nikogo takiego, co by jak ona dbał o innych i był tak bezinteresowny, jak to było wymagane do otwarcia księgi. W każdym razie jesteśmy teraz w ciężkiej sytuacji. Amelia stała się żywym kluczem umożliwiającym otwarcie bramy z tej strony, potrzebne jest jednak do tego odpowiednie zaklęcie, które dała mi Yuuki. Problem w tym, że nikt nie przewidział, że zostaniemy tu pozbawieni mocy! Z drugiej strony jeśli demon dorwie Amelię bez problemu otworzy bramę, a wtedy… sam wiesz. Nie wiadomo jak długo uda nam się chronić Amelię. Ta wyprawa to może być jedyna szansa. Możemy niemieć już okazji tu wrócić… - dokończyła cicho.

- I tak nie mamy wyboru - podsumował chłopak. - Musi się udać…

- Jest coś, co chciałabym żebyś zrobił - powiedziała nagle i schyliła się by wyjąć coś ze swojego buta. - Weź to… -powiedziała wciskając mu w dłoń mały skrawek zmiętego papieru.

- Co to?

- To kopia zaklęcia od Yuuki. Na wypadek, gdyby coś mi się stało…


***


Amelia stała przed wielkimi drewnianymi drzwiami. Już miała pociągnąć za klamkę i wejśćdo środka, gdy dotarły do niej głosy dochodzące zza drzwi.

- Nie żartuj! - rozbrzmiał kobiecy głos.

- Ostatnio doszedłem do wniosku, że to ty zgarniasz lepszą połowę. To niesprawiedliwe. Też chcę… - odpowiedział męski głos.

- Nie bądź głupi. Sam zgodziłeś się na taki podział. Nigdy ci ich nie oddam! Są moje! - krzyknęła kobieta.

Nagle Amelia poczuła przeszywający ból w swoich nadgarstkach. Skuliła się i upadła na ziemię…

Dziewczyna obudziła się z krzykiem na swoim posłaniu. Ręce znów krwawiły. Nim się zorientowała Kirei siedział już przy niej i obejmował ją swoim ramieniem. Nie pytało nic. To tylko kolejny koszmar…

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.