Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Teoria Chaosu

9. W drogę!

Autor:erravi
Serie:Slayers
Gatunki:Dramat, Fantasy, Mroczne, Przygodowe, Romans
Dodany:2015-12-28 13:36:54
Aktualizowany:2020-08-20 10:36:54


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabraniam kopiowania treści bez mojej wcześniejszej zgody.


Ciche brzęczenie łańcuchów za oknem w końcu obudziło dziewczynę. Amelia powoli otworzyła oczy i wsparła się na łokciach, leżąc w swoim łóżku. W swoim łóżku?Wątpliwości i pytania nagle zalały jej świadomość. Co się stało? Usiadła i spróbowała przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, jednak zanim to nastąpiło poczuła w powietrzu swąd i zapach prochu. Zdziwiona podniosła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie znalazła nic nadzwyczajnego, ale mimo to czuła, że coś było inaczej. Nie mogła zrozumieć, o co chodziło? Ponownie rozejrzała się, tym razem uważniej i po chwili dotarło do niej, że jest zupełnie cicho. Poza brzęczeniem łańcuchów nie było słychać żadnych kroków, głosów, śmiechów. Zupełnie nic. Więc czy to możliwe, że była już noc i wszyscy śpią? Ale w takim razie gdzie jest Kirei? Przecież nigdy nie pozwalał jej spać samej, zawsze był przy niej. Do tego ten irytujący zapach w powietrzu. O co chodzi? Zaniepokojona wstała i skierowała się powoli w stronę drzwi. Idąc przez chwilę miała wrażenie, że świat dziwnie falował wokół niej. Coś się stało, czuła to. Nagle niepokój przerodził się w głęboki strach, który uformował się w ciężką bryłę w gardle. Jej ostrożne kroki odbijały się głuchym echem, gdy przemierzała korytarze. Zapach prochu stał się już prawie nie do zniesienia, gdy w końcu stanęła przed wejściem do głównej sali. Pchnęła drzwi i to, co zobaczyła sprawiło, że bryła uformowana w jej gardle pękła i poczuła, że się dusi. Przed nią na podłodze, ławach, wszędzie leżały dziesiątki ciał. Wszystko dookoła obryzgane było krwią, która spłynęła do jej stóp. Wszyscy byli martwi. Martwi. To słowo wciąż dźwięczało w jej głowie. Amelia chciała krzyczeć, ale nawet to wydawało się zbyt trudne. Wciąż walczyła ze swoim oddechem, próbując utrzymać przytomność. Jej własne ciało odmówiło posłuszeństwa, gdy spróbowała się poruszyć. Tornado emocji szarpało jej świadomością. Czy to możliwe?

- Rei? - wykrztusiła wreszcie ze strachem, dławiąc się.

Całą siłą woli zmusiła się i postąpiła krok naprzód. Ruszyła środkiem dużej sali, krew rozbryzgiwała się pod jej stopami. Chciała stąd uciec, ale najpierw musiała się upewnić… Nie ma go tu prawda? A jeśli jest…? To było zbyt wiele, stanęła zaciskając mocno oczy. Czuła się zupełnie tak, jakby ktoś uderzył ją ciężkim prętem w głowę. I wtedy przez chwile miała wrażenie, że ten strach jest jej znany. Zadrżała, ale otworzyła ponownie oczy. Odwróciła głowę i wtedy go zobaczyła. Leżał tam, w kałuży krwi razem z Tamakim, Mayą, Liną, Gourry’m i…

- Nie Zel, ty też… - wyszeptała przerażona, gdy jej wzrok odnalazł i jego.

Stała tam zupełnie sama, jedyna pozostawiona przy życiu i nagle zrozumiała, że i dla niej życie się skończyło, wraz ze śmiercią ich wszystkich. Jej oczy zgasły w tym smutku, nie zdolne nawet do płaczu. Teraz to było zbyt wiele, by jeszcze patrzeć na ich bezwładne ciała. Odwróciła się gwałtownie i wybiegła zasłaniając usta. Nie miała żadnego celu, po prostu czuła, że musi biec przed siebie, dalej, jak najdalej od tego miejsca. Pchnęła drzwi wejściowe i wypadła przed budynek, a gdy podniosła wzrok… Jeśli Amelia kiedykolwiek wyobrażała sobie koniec świata to z pewnością tak on właśnie wyglądał. Zupełnie jakby gnił w przyspieszonym tempie na jej oczach. Wcześniej jałowa ziemia, teraz przypominała wielką ropiejącą ranę pod krwawym niebem. Sczerniałe rośliny, trawione powolnym rozkładem wiły się we wszystkie strony, a sam odór był nie do zniesienia. Nogi ugięły się pod dziewczyną i upadła na kolana. Czy tak właśnie kończy się świat? Zanim Amelia zdążyła na to wszystko zareagować i otrząsnąć się z szoku, łańcuchy po jednej stronie miasta pękły z trzaskiem. Rozpaczliwie próbowała się czegoś złapać, ale było już za późno, przed nią była tylko ciemność…


***


- Nie! - obudziła się nagle.

Podniosła się gwałtownie i rozejrzała. Była sama, leżała na ziemi, splątana w swoją pościel. Czy to… czy to sen? Potrząsnęła głową zdezorientowana. To nie mógł być sen, to było tak realne! Zadrżała na wspomnienie swoich martwych przyjaciół i szybko odpędziła tę myśl, woląc jednak wierzyć, że to nie było prawdziwe. Westchnęła i wyplątała się z materiałów. Czuła się jednak jakoś niespokojnie z powodu panującej, znajomej ciszy więc szybko zdecydowała się na sprawdzenie sytuacji. Wszystko nazbyt przypominało jej sen, ale gdy weszła do głównej sali odetchnęła z ulgą. Była pusta. Już chciała zawrócić, gdy przyszło jej do głowy poszukać Kireia. Szybko ruszyła w stronę kuchni, mając nadzieję, że tam go znajdzie. Nie myliła się, gdy była już blisko usłyszała ciche głosy dochodzące z pomieszczenia.

- Z początku myślałem, że to Amelia jest Piątym… - powiedział Kirei, Amelia zatrzymała się przed drzwiami.

- Też dałem się przekonać twoim wyjaśnieniom, ale w tej sytuacji chyba nie ma wątpliwości… - odezwał się głos, którego Amelia nie znała.

- A ja mówiłam od początku, że to nie była ona! Rei pomyśl, już wtedy zbyt wiele rzeczy nie pasowało, co ze znamieniem, jakąś zdolnością? Przecież ich nie miała, ale ta… - urwała Maya.

- Wiesz dobrze, co myślałem o jej zdolności… - bronił Rei.

- To już nie ważne, ta dziewczyna jest Piątym, ma znamię - ponownie obcy głos. - Odezwała się chociaż?

- Nie - odparła smętnie Maya. - I tu mamy problem, Xellosie jak myślisz, co powinniśmy z nią zrobić? Da się jakoś odkryć jej zdolność?

Amelia stała pod drzwiami nasłuchując, cała ta rozmowa była dla niej bardzo dziwna i niewiele z niej rozumiała. I co to miało wspólnego z nią? Nie mogła oprzeć się pokusie i ostrożnie zajrzała do środka przez niewielką szczelinę w drzwiach. Trójka osób siedziała przy dużym stole. Nieznajomy siedział do niej plecami, więc nie mogła stwierdzić czy go zna, natomiast miny Reia i Mayi nie wróżyły nic dobrego.

- Myślę, że jej moc ujawni się sama, trzeba tylko trochę poczekać i zostawić sprawy tak jak są. Może ma to coś wspólnego z tym dzisiejszym incydentem, zanim ją tu sprowadziliście - wyjaśnił Xellos i spojrzał na przeciwległy koniec kuchni, Amelia podążyła za jego wzrokiem i szybko przekonała się, że nie powinna słyszeć tej rozmowy.

Pod ścianą siedziała skulona dziewczyna, w zniszczonym czarnym płaszczu. Rękawy płaszcza były podwinięte, a ona z nieludzką pasją drapała swoje przeguby. Na bladej skórze widoczne już były wściekle czerwone szramy. Amelia nie mogła oderwać od niej wzroku.

- Przestań! - krzyknęła w myślach, błagając o to by ktoś przerwał tej dziewczynie, i nagle… przestała.

Burza czarnych, splątanych włosów zasłaniała jej twarz, która po chwili podniosła się i jej ciemne oczy spojrzały wprost na Amelie. Przestraszona chciała uciec, ale wtedy potknęła się o kawałek zniszczonej płytki podłogowej i upadła, wpatrując się z oczekiwaniem w drzwi. Oczekiwała… właśnie, czego oczekiwała? Drzwi otworzyły się, a w wejściu stanął Kirei ze zmieszanym wyrazem twarzy.

- Och, to ty? - zabrzmiało głupie pytanie, Amelia tylko przytaknęła. - Co tutaj robisz?

- Szukałam cię - odpowiedziała zwyczajnie.

- Ale widzisz, nie powinno cię tu teraz być, bo my, znaczy ja…

- Już dobrze Kirei! Niech wejdzie jeśli chce - zabrzmiał głos Mayi.

Chłopak wahał się chwile, ale wkońcu pomógł wstać Amelii i razem weszli do kuchni. Amelia spojrzała na Mayę, która właśnie opatrywała ręce czarnowłosej dziewczyny. Nigdzie jednak nie było śladu tego nieznajomego.

- Kto to? - zapytała bez ogródek Amelia, wskazując na nieznajomą dziewczynę.

- To nic nie pamiętasz? -odpowiedziała Maya nadal zakładając opatrunek. - To ta dziewczyna, z którą znaleźliśmy cię dziś wieczorem.

- Mnie? - wypaliła zaskoczona.

- Lepiej powiedz mi, co robiłaś na zewnątrz? - zapytał troskliwie Rei i pociągając ją za rękę, posadził naprzeciw siebie.

Amelia nie odpowiedziała, ale w zamian zaczęła przeszukiwać swoje wspomnienia. I nagle zrozumiała o czym mówili.

- Już pamiętam - zaczęła w końcu. - Było przyjęcie, ty kazałeś mi siedzieć w pokoju, ale tak strasznie mi się nudziło, więc postanowiłam pospacerować po budynku. Kiedy przechodziłam koło okien na piętrze zobaczyłam jakąś postać i nie wiem skąd, ale byłam pewna, że to nie Nieumarły. Po prostu zachowywała się jakoś inaczej, wyglądała na zagubioną, więc poszłam do niej - przełknęła głośno pod srogim spojrzeniem Reia. - Ostatnie, co pamiętam to, że ją dotknęłam… - postanowiła ominąć fragment o swoim śnie i spojrzała na nieznajomą. - Co się właściwie stało?

- Miałaś szczęście, że Zelgadis znalazł was zanim stało się coś gorszego, a ty chyba po prostu straciłaś przytomność - wyjaśniła Maya. - I dobrze, że ja zdążyłam przyjść zanim ten porywczy chłopak zabił tę dziewczynę.

- Zelgadis? - Amelia była zaskoczona.

- Tak, był strasznie wściekły…

- Ale zaraz! - zaprotestowała Amelia. -Dlaczego pozwoliliście, aby ta dziewczyna zrobiła sobie coś takiego? - wskazała na jej ręce. - I gdzie ten chłopak, który tu z wami był?

Maya zamarła w połowie ruchu, a Kirei zmrużył oczy.

- O czym ty mówisz? - zapytał wreszcie. - Nikogo tu nie było oprócz nas, a ona miała to już kiedy ją znaleźliśmy. Póki co nie odezwała się słowem więc nie wiem skąd…

- Jak to? Nikt więcej tu nie był?

- Amelio zastanów się, gdyby był to gdzie by zniknął? - powiedział i uśmiechnął się ciepło.

Amelia patrzyła na niego badawczym wzrokiem, ale w końcu uznała, że chyba nie wybudziła się jeszcze dość dobrze ze swojego wcześniejszego snu i coś musiało jej się przywidzieć.


***


Rytmiczne ruchy polerowały gładką powierzchnie miecza. Po kilku takich powtórzeniach Zelgadis mógł się już przejrzeć w jego ostrzu. Z zadowoleniem wstał z łóżka i uchwycił klingę mocniej w dłoni. Chciał właśnie zacząć swój zwykły trening pchnięć i ciosów, gdy niespodziewanie jego głowę przeszył tępy ból. Miecz wypadł mu z ręki kiedy chwycił się za skronie. Wszystko to trwało zaledwie chwile, ale miał wrażenie, że przez jego świadomość znów przemknął obraz tajemniczej dziewczyny, o białych włosach, w czarnych szatach. Odetchnął, gdy to uczucie minęło.

- Kim jesteś? - zapytał szeptem samego siebie i położył się na łóżku. Nie, chyba po prostu jestem zmęczony, pomyślał i zasnął…


***


Poranek nastał szybko i był wyjątkowo brutalny, zwłaszcza dla pewnej młodej bohaterki. Rozwiercający ból w czaszce powitał ją, gdy tylko otworzyła zmęczone oczy, tym samym wystawiając je na ataki rażących promieni światła. Poruszyła się, próbując uciec przed tym nieprzyjemnym doznaniem, ale natychmiast poczuła mdłości i zawroty głowy, więc ponownie znieruchomiała. Patrzyła tylko tępym wzrokiem w sufit, jednak odczuwane pragnienie nie dawało o sobie zapomnieć, było zbyt silne, więc po długiej chwili zdecydowała się ruszyć po wodę do przeciwległego kąta pokoju. A było to nie małym wyczynem w jej obecnym stanie! Z trudem dźwignęła się z ziemi i skierowała po zbawienny płyn, jednak gdy tak zataczała się od ściany, do ściany w końcu potknęła się o coś i runęła na ziemię.

- Co do… - zaczęła ze złością, próbując zidentyfikować ową dziwną rzecz dzięki, której była teraz cała poobijana.

Odwróciła się i zobaczyła na podłodze nienaturalnie duży stos pościeli, zupełnie jakby coś było nią przykryte. Wyciągnęła rękę i szybko schwyciła narzutę spod, której ukazał się…

- Gourry?! - wrzasnęła na całe gardło Lina. - Co ty tu u licha robisz!

Blondyn przetarł dłonią ospałą twarz i spojrzał na dziewczynę pustym wzrokiem. Wybełkotał coś niezrozumiałego, po czym ponownie zakrył się pościelą.

- Obudź się jak do ciebie mówię kretynie! Myślisz, że możesz tak wykorzystywać słabość niewinnej dziewczyny?! I to twoje „Yyym” to jest wszystko, co masz mi teraz do powiedzenia?! No wstań wreszcie! - wykrzykiwała, chociaż z każdym zdaniem ta wypowiedz przeradzała się bardziej w nerwowy pisk.

- Lina błagam… - wymamrotał wreszcie chłopak. - Boli mnie głowa, przestań…

- Pf! Teraz to cię niby głowa boli, ale jakoś nie miałeś problemów, żeby w tak nikczemny sposób zakraść się do mojego pokoju!

- Lina…?

- Czego?!

- A czy to nie ty jesteś w moim pokoju?

Rudowłosa rozejrzała się po pomieszczeniu i ze zgrozą stwierdziła, że tym razem Gourry ma rację. Jej policzki zapłonęły szkarłatnym rumieńcem i oburzona odwróciła głowę, przygryzając wargi, ale na to Gourry wybuchnął tylko głośnym śmiechem. Dziewczyna spojrzała na niego i też uśmiechnęła się lekko, lubiła kiedy tak się śmiał, tak beztrosko.

- Dziś wielki dzień co? - zapytała, sięgając wreszcie po dzbanek wody.

- To znaczy?

- Amelia doszła do siebie i dziś wyruszamy, do tej całej wiedźmy, czy kto to tam był… Dobrze, nie mogę się już doczekać kiedy odzyskam swoje moce - dokończyła posępnie.

- Ej Lina?

- Czego?

- Jak myślisz, co będzie z Amelią? - zapytał patrząc na swoją towarzyszkę.

- Chciałabym żeby nas pamiętała - odparła cicho. - Może, gdy wrócimy do naszego świata da się jej jakoś przywrócić wspomnienia.

- A nie uważasz, że to nie sprawiedliwe? - zapytał nagle.

- O czym mówisz? - spojrzała na niego zdziwiona.

- O tym, że przybyliśmy tu jakby nigdy nic, zabieramy Amelię, uciekamy do naszego świata i zostawiamy tu wszystko w takim beznadziejnym stanie…

- Gourry ja… - zaczęła, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów na dokończenie. Po raz drugi dzisiejszego poranka, on miał rację. - Tak trzeba… - dokończyła w końcu, jednak w jej głosie zabrakło zwykłej pewności siebie.

Tymczasem, w pokoju obok Zelgadis był bardzo zadowolony z siebie. Ten cudowny stan zawdzięczał nikomu innemu jak tylko Linie i Gourry’emu, a raczej ich małej awanturze, którą po części miał przyjemność usłyszeć.

- Tak się kończą próby upicia mnie… - mruknął do siebie i uśmiechnął się szyderczo, wychodząc na korytarz.

Skierował się do głównej sali i usiadł na jednej ze zniszczonych ławek, czekając na resztę. Nie wiedział dokładnie kto miał im towarzyszyć, w każdym razie on czuł się przygotowany, nawet bez możliwości korzystania z magii. Musiał czuć się przygotowany, w końcu nie robił tego dla siebie… Pewny siebie podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Ciekawiło go co tak wyjątkowego było w tym miejscu, że nie mogły go zaatakować demony? Z pewnością nie wyglądało na wyjątkowe, ale to pewnie była jedna z tych rzeczy, których nigdy się nie dowie… Nagle drzwi po przeciwległej stronie sali otworzyły się ukazując drobną postać Amelii. Zelgadis wyraźnie zauważył, że dziewczyna speszyła się na jego widok, jednak szybko ukryła to pod nieśmiałym uśmiechem.

- Sam? - zapytała nieśmiało podchodząc do niego.

- Jak zawsze - odpowiedział trochę ironicznie. - Jak się dziś czujesz? Gotowa do drogi? - zapytał niby od niechcenia, jednak w środku czuł, że wnętrzności kurczyły mu się do niemożliwych rozmiarów.

- Tak, już mi lepiej - powiedziała i usiadła po przeciwnym końcu ławki. - Co nie znaczy, że jestem gotowa do drogi. Nie chcę iść… - dodała po chwili ciszy.

- Dlaczego? - zapytał chociaż przypuszczał, że zna odpowiedź.

- Dla was to minęło zaledwie kilka dni odkąd zniknęłam, ale dla mnie to był cały rok. W dodatku jedyny rok, który pamiętam… Tu są wszystkie moje wspomnienia i osoby, które kocham… - a jednak coś w odpowiedzi Amelii zabolało Zelgadisa, ale zdecydował się nie przerywać. - Tu czuję się potrzebna. Nie wiem czy to z powodu tego, że demony chcą mnie dopaść i zabić, ale moi przyjaciele chronią mnie. I nie wiem czy to tylko dlatego, że jestem im w jakimś sensie potrzebna do wygrania tej wojny, ale jestem potrzebna…

- Mnie też byłaś potrzebna… - nie zamierzał tego powiedzieć głośno, ale nim się zorientował słowa już padły z jego ust.

- Jaa… - zaczęła, ale nie dane jej było skończyć, ponieważ właśnie w tej chwili drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem.

- O Zel, już jesteś? - Lina wpadła do sali w towarzystwie Gourry’ego.

- Też się cieszę, że cię widzę - odpowiedział sarkastycznie.

- Czy ty zawsze musisz być taki, nawet z samego rana? - zauważyła załamując ręce i kręcąc głową.

- Staram się - odpowiedział żartobliwie i uśmiechnął się pod nosem, próbując zapomnieć o swojej ostatniej rozmowie. Musi bardziej uważać na to, co mówi.

- Jesteśmy sami? Gdzie reszta? - zapytał Gourry rozglądając się po pomieszczeniu.

- Spokojnie, już jesteśmy - odezwał się nagle nowy głos, a już po chwili z innego korytarza wyłoniło się pięć zakapturzonych postaci.

Kiedy zdjęli kaptury okazało się, że to nie kto inny jak Kirei, Maya, rudowłosy Tamaki, Daiki (Zel widział go tylko raz) i ku zdziwieniu Zelgadisa, ta dziewczyna, której o mało nie zabił ostatniej nocy.

- Ona też? - zapytała podejrzliwie Amelia, wyciągając to samo pytanie z ust Zelgadisa.

- Nie mogliśmy przecież pozwolić żeby biedaczka została sama - wyjaśniła Maya. - Jeśli pójdzie z nami, Daiki będzie miał możliwość się nią zająć, bo nie wiem czy już wiecie… - zwróciła się do Liny - Daiki to nasz ‚lekarz’…

Lina tylko wzruszyła ramionami i odburknęła coś w stylu ‚może się nam przydać’, ale jak dla Zelgadisa to wszystko zrobiło się zbyt podejrzane. Po co chcą ze sobą ciągnąć tę dziewczynę? Cóż, to pewnie kolejna z rzeczy, których się nie dowie, przynajmniej na razie. Zirytowany ponownie obrzucił spojrzeniem czarnowłosą dziewczynę. Wyglądała lepiej niż wczorajszej nocy, jednak nadal było w niej coś dziwnego.

- Przepraszam za wczorajszą sytuację… - odezwała się nagle lodowatym głosem. Te przeprosiny wyraźnie skierowane były do Amelii i Zelgadisa, jednak mówiąc to nawet na niego nie spojrzała. Jej czarne, przeszywające oczy utkwione były wyłącznie w Amelii.

- Wybaczamy… - zaczął szybko Zelgadis i odruchowo stanął przed Amelią, zasłaniając ją przed wrogą postacią. - Jednak nie radzę tego powtarzać - nie próbował nawet ukryć, że to ostatnie miało być groźbą.

- Z pewnością nie - dokończyła sykliwie czarnowłosa i ukryła twarz pod głębokim kapturem.

- Hej! Lillya zachowuj się! - wtrącił się Tamaki, najwyraźniej próbując załagodzić atmosferę. - Cóż, musicie jej wybaczyć, wiele przeszła - zaśmiał się nerwowo.

- Więc Lillya taa? Miło nam cię poznać - podchwyciła Lina, ale ton jej głosu wyraźnie mówił po czyjej jest stronie. - Dobra, dość tych scenek! Idziemy wreszcie?

Bez zbędnych komentarzy grupa skierowała się do wielkich drzwi wyjściowych. Większość zajęła się już rozmową, jednak Zelgadis nie spuszczał wzroku z czarnowłosej i kiedy zobaczył, że ta znowu obserwuję Amelię, bez zastanowienia podszedł do przyjaciółki i łapiąc ją za rękę pociągnął w swoją stronę.

- Trzymaj się blisko mnie, jasne? - szepnął Amelii na ucho i gestem głowy wskazał na Lillyę, która oddaliła się już wystarczająco daleko.

- Boję się… - odpowiedziała cicho Amelia i ścisnęła mocniej dłoń chłopaka.

- Nie martw się, nie pozwolę nikomu nawet cię tknąć… - obiecał odwzajemniając uścisk.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.