Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Mokon 4 - relacja z konwentu

Autor:Slova
Redakcja:IKa
Kategorie:Relacja, Konwent
Dodany:2014-02-01 22:37:25
Aktualizowany:2014-02-01 22:46:25

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Mokon to bez wątpienia rozpoznawalna marka konwentów w Polsce, ale głównie w kręgach osób z długim stażem w rodzimym fandomie. Nie ulega bowiem wątpliwości, że większość obecnych konwentowiczów pewnie nie miała jeszcze styczności z mangą i anime, gdy odbywała się jego pierwsza i najbardziej pamiętna edycja. Pomijając już więc mało kogo obecnie interesującą tematykę oscylującą wokół twórczości kwartetu CLAMP, nie widzę powodu, by się marki „Mokon” trzymać. Korzystanie z wątpliwej, ale bez wątpienia powszechnej sławy pamiętnego pierwszego Mokonu mogło być skuteczne co najwyżej za pierwszym razem, a i to nie udało się za dobrze. Im dalej jest od protoplasty Mokonów i im więcej mamy nowych konwentowiczów, tym strategia ta staje się coraz mniej efektywna. W związku z powyższym powtórzę to, co piszę przy każdej relacji z kolejnych edycji Mokonu - ta marka jest już przeżytkiem i Miohi powinno stworzyć w to miejsce coś nowego.

Już trzeci rok z rzędu warszawski konwent grupy Miohi zagościł w Zespole Szkół nr 47 im. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej - budynku niemalże idealnym do organizacji takich średniej wielkości imprez, zbudowanym na bazie kwadratu z centralnym dziedzińcem i dużą ilością miejsca dla wystawców i szukających odpoczynku konwentowiczów. W porównaniu do zeszłego roku budynek praktycznie się nie zmienił, a więc zainteresowanych szczegółowym opisem odsyłam do relacji z dwóch poprzednich warszawskich Mokonów.

Do szkoły dotarłem wieczorem w piątek. Dojazd z Dworca Głównego nie był skomplikowany, acz na stronie internetowej brakowało informacji, że późnym popołudniem tramwaj linii 8 kończy trasę o kilka przystanków wcześniej, niż na docelowym dla konwentowiczów „Synów Pułku”. Ta nieścisłość rok w rok wprowadza niektórych w błąd i zmusza do niezbyt przyjemnego spaceru w nieciekawych warunkach pogodowych.

W budynku już czekała na mnie grupa znajomych, z którymi wspólnie wypełniliśmy jeden ze sleep-roomów. Pomimo tego, że impreza zaczynała się dopiero o dziesiątej w sobotę, to już w piątek wieczorem ludzi było sporo. Na szczęście przeznaczenie niemalże całego drugiego piętra na wielką sypialnię całkowicie rozwiązało problem braku przestrzeni do spania, a miejsca zostało jeszcze na stoiska. Piętro niżej ulokowano sale panelowe, konkursowe, gry planszowe, rock-band, sushi, DDR i gry japońskie, zaś na parterze, oprócz akredytacji i informacji, znalazły się sala konsolowa, fotostudio, i Main room w hali gimnastycznej. Z dostępnych dla gości lokacji pozostał jeszcze Ultrastar umieszczony w piwnicy. Jak co roku znów miałem problem z orientacją w budynku, ale to już raczej moja osobnicza przypadłość (chociaż z drugiej strony, w lesie podobnych problemów nie mam). Niemniej większa ilość rozwieszonych na ścianach drogowskazów byłaby przydatna.

Po wypełnieniu jednej z sal, wraz ze znajomymi przystąpiliśmy do realizacji misternego planu „Wigilia PZTA 2013”. Skąd taki pomysł, można by zapytać, ale wszystko staje się jasne, gdy pod uwagę weźmie się datę imprezy, która przypadła na ostatni weekend przed świętami Bożego Narodzenia. Pierwotnie Mokon 4 miał odbyć się tydzień wcześniej, ale w jeszcze poprzedni weekend miał miejsce organizowany przez Animatsuri PAcon. Zmiana terminu bez wątpienia pokrzyżowała szyki wielu potencjalnym konwentowiczom, którzy teraz musieli zostać w domu i lepić pierogi, lecz w naszych zepsutych umysłach zrodziła się idea wspólnego uczczenia imprezy i dobrodusznych organizatorów, zwłaszcza koordynatora d.s. atrakcji Novintha, ku naszemu rozgoryczeniu nieobecnego z powodu choroby. Nasze wspólne świętowanie oczywiście obyło się bez alkoholu, niemniej padliśmy ofiarą podejrzeń o łamanie regulaminu pod tym kątem. Na szczęście nieprzyjemna sytuacja przerodziła się w kolejną zabawną anegdotę fandomową, gdy organizacja przez pomyłkę przeprowadziła interwencję w naszym sleep-roomie, uważnie rozglądając się po wigilijnym stole za trunkami, których oczywiście nie było. Wtedy też zza drzwi dobiegł głos „To nie tu, to obok” i, jak się po chwili okazało, podejrzanym był znany i przez wszystkich kochany przedstawiciel lubelskiego fandomu, zaangażowany w organizację lokalnych imprez. Nie powiem, że ja i koledzy nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu. Niemniej organizatorom należy się uznanie za respektowanie postanowień regulaminu (wielkiego nieobecnego w konwentowym informatorze) i założeń ustawy o wychowaniu w trzeźwości. I tak nam minął piątek, nietuzinkowe preludium do konwentu.

Z rana nie stwierdziłem żadnej godnej uwagi kolejki, z jakiej słyną inne warszawskie imprezy M&A. Na wejściu konwentowicze otrzymali opaskę na rękę, odpowiedni identyfikator (bez napisu jaki rodzaj gości miałby wyróżniać), mapkę i informator. Jedyną zaletą tego ostatniego był fakt, że dało się go przypiąć do smyczki. Wcale to jednak nie rekompensowało wyglądu rozpiski atrakcji, w dodatku mocno nieczytelnej z powodu różnej wysokości komórek na poszczególnych stronach, przez co niekiedy jedna godzina mogła mieć szerokość dwóch. Niestety, tego typu mankament to niechlubny standard informatorów na konwentach Miohi.

Z braku lepszego zajęcia rankiem udałem się na obchód szkoły. Moją uwagę przykuły prysznice z prawdziwymi kabinami, co na konwentach jest rzadkim widokiem. Niezadowolenie wywołała za to najważniejsza dla mnie sala na imprezie - DDR, która niejednokrotnie ratowała mnie od konwentowej nudy. Na szczęście tym razem nie musiałem z niej korzystać, chociaż bardzo lubię Dance Dance Revolution, bowiem atrakcji było w bród. Na szczęście, gdyż do tańczenia służyły maty L-Tek, które po ostatnim Paconie, gdzie bosymi stopami kilkukrotnie jedną uszkodziłem, uznaję za nienadające się do tańczenia skomplikowanych piosenek. Ponadto sam repertuar muzyki był skrajnie ubogi, przez co przechodząc obok salki wielokrotnie słyszałem wywołujące nudności Bad Apple Graph Tech Remix. Najgorsze jest to, że rzeczywiście nie było wielu więcej znanych piosenek do wyboru.

Już na początku imprezy okazało się też, że w rozpisce atrakcji w informatorze jest błąd. W sali panelowej PZTA o godzinie dziesiątej naraz miały odbywać się „Superbohater w mandze i anime” oraz „Wojny studiów cz.1: Shaft vs KyoAni”. Ta druga była autorstwa Foutona, który to o tej samej godzinie miał w sali obok prowadzić konkurs z rozpoznawania ścieżek muzycznym anime. Wprawdzie nie wątpię w to, że członkowie PZTA opanowali sztukę bilokacji, co udowadniali już wielokrotnie, jednak sytuację udało się rozwikłać bez sięgania po ich ukryte zdolności. Na wspomnianym konkursie byłem i bawiłem się dobrze, a nawet przekonałem się, że głównej linii melodycznej Escaflowne da się nie rozpoznać... W dalszej kolejności próbowałem podbić konkurs „Anime Tabu”, polegający na wytłumaczeniu koledze z zespołu tytułu anime bez użycia słów kluczowych. Jednocześnie dowiedziałem się też, że „combat” odpowiada polskiemu „wojowniczy”, starając się przedstawić anime Hayate the combat butler, zaś „inferno” jest tym samym co „ogień”. Cóż...

Z ważniejszych rzeczy o godzinie 13 przeprowadziłem wykład na temat Ghost in The Shell. O dziwo, mimo mojego kontrowersyjnego stanowiska na temat mangi, nie wywołałem żadnego skandalu.

Następnie przeprowadziłem dwugodzinną prelekcję poświęconą dziełom grupy CLAMP, które dobitnie pokazały, że jest to temat mało interesujący (dla mnie zwłaszcza). Po pierwsze - były to jedyne wykłady na ten temat na konwencie, po drugie miałem niewielką publikę, co w sumie nie było takie złe, gdyż nie przygotowałem się najlepiej.

Godzinę później dobitnie przekonałem się o tym, że jednak jestem na konwencie Miohi i coś się musi zepsuć. Stało się to w trakcie mojej właściwie najważniejszej atrakcji, czyli prelekcji o Girls und Panzer, która zawsze skupia obfitą publikę. Po pierwsze, mimo wcześniejszego zaznaczenia, że będę potrzebował głośników, musiałem zorganizować je na własną rękę. Po drugie, znajdujący się w sali komputer najpierw wyłączył się, prawdopodobnie przegrzewając z powodu odtwarzania materiału filmowego w HD (pomijam już fakt, że nie posiadał normalnego odtwarzacza plików wideo, tylko nienadający się do niczego VLC powodujący błędy w wyświetlanym obrazie), a później przestał współpracować z rzutnikiem. Wcześniej jednak spowodował niemały syf na mojej przenośnej pamięci, przez co nie mogłem odtworzyć jej zawartości w komputerze kolegi (na szczęście skanowanie programem antywirusowym nie potwierdziło moich przypuszczeń odnośnie infekcji, co miało już miejsce na Mokonie 3). Po kilku kolejnych, zżerających mnóstwo czasu zabiegach, udało mi się uruchomić materiały na pożyczonym komputerze, lecz rzutnik dalej nie działał jak powinien, więc materiał prezentowałem na ekranie laptopa, co było mało komfortowe. Ostatecznie wyszedłem z mojej flagowej prelekcji nieco przybity i wkurzony, ale doświadczenie ze sprzętem na konwentach Miohi wzięło górę i porażkę człowieka wobec maszyny zniosłem z godnością.

W sali zostałem na spotkaniu z wydawnictwem Waneko. Poza kilkoma błahymi ciekawostkami związanymi z działalnością firmy niczego nowego się nie dowiedziałem. Na prezentację Kotori już nie przybyłem, ponieważ odwiedziłem takową kilka konwentów wcześniej. Wprawdzie wtedy bawiłem się dobrze, ale specyficzny humor fanek yaoi trafia do mnie tylko w ograniczonej ilości.

W nocy udałem się na podbój „Pewnej wiedzówki raildeksowej”, czyli konkursu z uniwersum Toaru Majutsu no Index, który niemalże wygrałem, tracąc prowadzenie na półmetku. Odegrałem się za to na rozpoznawaniu anime użytych do tworzenia AMV, gdzie wraz z kolegą wprawiliśmy w osłupienie zarówno publikę, jak i prowadzące. Następnie, z kieszeniami wypchanymi punktami, udałem się odsapnąć na prelekcji o Itashy, czyli samochodach oblepionych bohaterkami z mang i anime. Połowę jej przespałem, połowy nie pamiętam, ale jak na już niemalże wczesny ranek wykład był zadowalający, chociaż jego trzon stanowił znany mi już materiał filmowy. Po tym udałem się na dwugodzinną drzemkę, po której miałem prowadzić konkurs pod tytułem „Mechaniczna wiedzówka”. Dzięki przygotowanym razem z kolegą pytaniom śmiechu było co niemiara, ale przecież wiadomo, że całość była tendencyjna i ustawiona. Następnie wykazałem się wiedzą i wyobraźnią w ramach „Jakość screena to nie wszystko!”, gdzie anime należało rozpoznać po obrazku, który był zbiorem powiększonych do przesady pikseli.

Impreza zbliżała się do końca. Stoisko z nagrodami było niemalże gołe, ale kolega przechytrzył system i zaczął żebrać o punkty u zrezygnowanych konwentowiczów. Nazbierał ich ponad trzysta, co przełożyło się na dwie pluszowe mokony, kubek, plakaty, przypinki i pewnie jeszcze coś... Ja zaś zadowoliłem się najnowszym tomem Spice & Wolf. Świetnym pomysłem okazały się kupony na Bubble Tea i sushi. Dzięki nim pierwszy raz miałem okazję skosztowania sławnej i rozchwytywanej przez hipsterów i bywalców konwentów herbaty z dodatkiem żelek i banieczek z sokiem. Nie powiem, smakowało mi, ale dziesięciu złotych bym za taki luksus nie zapłacił. Połowa tej stawki to już wystarczająca ekstrawagancja. Ponadto zauważyłem, że spożywanie tak przygotowanego napoju przez słomkę jest średnio bezpieczne, ponieważ istnieje uzasadnione ryzyko zakrztuszenia się żelkami.

Jeszcze w nocy spotkała mnie niezwykła dobroć, gdy udałem się po sushi, skłonny nawet wydać pieniądze. Niestety, akurat w danym momencie moje życzenie nie mogło zostać zrealizowane aż do rana. Cóż za szczęście mnie dotknęło, gdy jedna z klientek oddała mi swoją porcję, której nie dała rady zjeść. Rano sam zamówiłem jedną za kupony. Nie jestem wprawdzie koneserem sushi, ale to w Hinata Sushi mi smakowało, stwierdzam jednak, że same porcje faktycznie były nieduże w stosunku do ceny.

Od kilku konwentów przeszukuję stoiska w poszukiwaniu mangowych staroci, głównie pierwszego polskiego wydania mangi Ghost in The Schell 2, niestety jak dotąd bez rezultatów. W moje oko wpadło za to Kompendium Kawaii 4, szkoda, że bez kasety VHS z filmem Dragon Ball Z. Przy okazji zrobiłem rozeznanie wśród sprzedawców pytając, jak im się powodzi. Okazało się, że pomimo niedawnego warszawskiego Paconu nie wyszli na interesie najgorzej.

Pomimo nieprzemyślanego terminu Mokon 4 okazał się imprezą udaną i najlepszą w porównaniu do poprzednich edycji. Niemniej za rok chciałbym do warszawy przyjechać na konwent Miohi, który nie byłby Mokonem. Może nowa marka przyciągnie więcej gości, zwłaszcza, że tym razem CLAMPowa konwencja po prostu nie istniała, zaś świąteczny wystrój szkoły był zasługą uczniów, którzy przed świąteczną przerwą udekorowali korytarze. Organizacja zrobiła w tej kwestii niewiele.

PS

Pragnę przeprosić za zwłokę w pisaniu relacji. Na swoje usprawiedliwienie chciałbym przywołać termin imprezy, po której właściwie od razu zaczynały się święta, później był sylwester, a po nim kolejne święta, które obchodzę, a w międzyczasie dłubię pracę inżynierską. Mam nadzieję, że to przekonujące okoliczności łagodzące...


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Slova : 2014-02-08 20:49:23

    Zgadnij : E

  • Son Mati : 2014-02-07 21:35:06

    Jedno pytanie, co było lepsze: wigilijka czy konwent?

  • Diablo : 2014-02-02 11:22:08

    Relacja, jak na mój gust, jak najbardziej poprawna, więc "spóźnienie" jakoś szczególnie bolesne dla mnie nie jest, zwłaszcza, że dobrze umotywowane.

  • Skomentuj