Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 1: Witaj w Corella Town

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-06-05 08:00:30
Aktualizowany:2014-06-01 17:54:30


Następny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Dorastanie w małych miasteczkach bywa bolesne. Człowiek wstaje pewnego dnia i uzmysławia sobie, że to tutaj się urodził i tutaj umrze. To była nieprzyjemna perspektywa. Zwłaszcza dla osób, które liczyły, że pewnego dnia przekroczą granicę swojego więzienia. Pragnęło się tego co mają „ludzie z miasta”; anonimowości, chaosu, zgiełku ulicy i odmienności. Przeciwieństwem mieszkańców małych miast takich jak Corella Town byli ludzie żyjący w wielkich metropoliach. Oni uciekali do miasteczek w poszukiwaniu spokoju. Doceniali rytm życia i bliskość natury. Każdy dążył do tego, aby opuścić mury własnej celi.

Kyle Daniels nie czuł się jak więzień, co nie oznaczało, że cieszyło go życie w Corella Town. Miejsce było mu obojętne w równym stopniu jak otaczający go ludzie. Nie potrafił sprecyzować do czego dąży. Wszystko wskazywało na to, że zatrzymał się w pewnym miejscu i rozglądał się na około w poszukiwaniu jakiejś drogi.

Jakiś miesiąc temu zakończył naukę w Akademii Pokemon. Nie uczył się zbyt pilnie, bo nie uważał, że wiedza zdobyta w szkole przyda mu się w jakikolwiek sposób. Szkoła nie dawała nic poza suchą teorią. Nudziły go zajęcia z mitologii, zaś lekcje medycyny pokemon przesypiał. Dramatycznie nudne były zajęcia ze strategii walk, na których regularnie wagarował razem z Charliem. Czesne, które wpłacali rodzice na jego wykształcenie uważał za „pieniądze wyrzucone w błoto”. Nigdy jednak nie chwalił się swoimi teoriami przed ojcem w obawie przed niekontrolowanym wybuchem wściekłości. Zdecydowanie nie potrzebował lamentów Diany w stylu: „nie doceniasz wysiłków ojca”, „ucz się dopóki możesz”. Dlatego też na koniec trzy letniej nauki w akademii zdał wszystkie egzaminy. Na świadectwie poza trójami wybijały się dwie piątki. Pierwsza za pojedynki, czyli jedyny przedmiot zahaczający o praktykę trenerską oraz (w co sam nie mógł uwierzyć) za nauki o gatunkach.

- To był mecz! - zakończył sprawozdanie reporter. - Nie do wiary ile wysiłku włożył trener, aby wygrać walkę z aktualnym mistrzem.

Prz błyskach fleszy z pola bitwy zszedł pokonany, ubiegłoroczny mistrz Ligi Jhnelle, Sebastian Harper. Na stadionie pozostali jedynie sędzia, zwycięzca pojedynku, piętnastoletni Darcy i jego skrzydlaty lew o bujnej grzywie, Miami.

Kyle spoglądał z niesmakiem na swojego rówieśnika. Nacisnął pilota i przewinął obraz do swojego ulubionego momentu walki. Czwarty pokemon Darcy'ego zostaje zwyciężony. Chłopak na moment traci pewność siebie, która towarzyszyła mu przez cały turniej.

- Dobrze ci tak pyszałku - powiedział Kyle.

Młody Daniels przeciągnął się na kanapie. Jego spokój zamącił trzask frontowych drzwi. Szybko wyłączył walkę i wstał z kanapy. Z odtwarzacza wysunęła się kaseta.

Jego ojciec był pasjonatem pojedynków ligowych. Kolekcjonował wszystkie walki od lat dziewięćdziesiątych. Na półce miał około dwustu kaset.

„Jestem liderem. Muszę poznawać nowe taktyki”- tłumaczył swoją nieszkodliwą obsesję.

Wściekał się, jeżeli któryś z synów ruszał jego kolekcję.

Po chwili do salonu wbiegł Jimmy. Rączki miał spalone słońcem, zaś po okrągłej budzi spływał pot.

- Już myślałem, że to ojciec - odetchnął z ulgą Kyle, kładąc się na powrót na kanapie.

- Idziesz ze mną? - spytał radośnie chłopiec.

- Gdzie?

- Do taty!

- Nie.

- Chodź, proszę, proszę, proszę - nalegał.

- Wiesz jak dojść do jego pracowni, co nie?

- Ale mama nie pozwala mi chodzić tam samemu - nie dawał za wygraną Jimmy.

- Zlituj się. To dwie ulice dalej. Nawet kretyn tam trafi!

- Ale...

- Idź się utop - mruknął Kyle odpychając braciszka nogą.

- Sam się top! - prychnął siedmiolatek wychodząc z pokoju.

"Czy oni zrobili go na złość mi?" - zaczął się zastanawiać Kyle. "- Razem z ojcem byliśmy szczęśliwi, a potem pojawiła się Diana i to małe, głośne, roznoszące zarazki stworzonko nazywane moim bratem. Wolałbym trenować Basetkę, niż siedzieć z Jimmym przez jedno popołudnie" - wzdrygnął się na samą myśl męczenia się z młodszym bratem.

Matka Kyle'a wyjechała z Corella Town w poszukiwaniu lepszej pracy kilka lat temu. W tym roku mijało dwanaście lat od momentu opuszczenia przez Betty Daniels rodzinnych stron. Początkowo dzwoniła, przysyłała pieniądze, ale z czasem coś się zmieniło. Kyle miał wtedy cztery lata i niewiele pamiętał poza lawendą, którym pachniał jej sweter. Potem pojawiła się Diana. Henry Daniels poznał ją w szpitalu miejskim, gdzie odbywała staż pielęgniarski.

Dochodziło południe. Kyle wyłączył telewizor i wstał z kanapy. Poprawił koc i ułożył poduszki. Drzwi frontowe otworzyły się. Szybko dobiegł do nich i odebrał od kobiety torby z zakupami. Diana Daniels była szczupłą i ładną kobietą mającą około trzydziestu lat.

- Cześć Diana - przywitał się.

Nie mówił jej mamo, albo ciociu. Traktował ją raczej jako znajomą, z którą niekoniecznie trzyma bliższy kontakt. - Idę na salę treningową - oznajmił zarzucając na siebie czarną kurtkę.

- Dobrze. A gdzie jest Jimmy? - spytała nie widząc malucha.

- Pewnie już tam jest.

- Pozwoliłeś mu wyjść samemu?

- Nie - zaprzeczył. - Ale wiesz jaki on jest... Nie słucha - zrzucił całą winę na siedmiolatka.

***

Corella Town należało do niewielkich miasteczek rozsianych po całym regionie Jhnelle. Wydawało się, że ktoś o nim zapomniał i uznawał, że nie należy sobie o nim przypominać, a może powstało tylko po to, aby zapełnić puste miejsce na mapie regionu.

Kyle mijał małe uliczki ze spuszczoną głową. Po kilku minutach domy i jezdnia zniknęły ustępując polnej drodze prowadzącej do budynku walk. Tutaj czas spędzali miejscowi trenerzy oraz jego ojciec. Po sezonie ligowymi, kiedy Henry Daniels wracał do domu, aby nie wyjść z formy trenował na hali.

Chłopak pchnął ogromne drzwi i wszedł na arenę walk. Dziś nie było tu żywego ducha. Na ścianę rzucały się trzy cienie. W pierwszym z nich rozpoznał Jimmy'ego, zaś drugi musiał należeć do jego ojca.

- Tato! - zawołał kiwając ręką na przywitanie.

Miał rację. Cień poruszył się.

- Kyle! Co tak długo? - pośpieszył go Henry Daniels.

Gdy chłopak podszedł przedstawił mu mężczyznę, z którym rozmawiał:

- Kyle, to profesor Denis Harding.

Mężczyzna około czterdziestki podał mu rękę. Chłopaka ukuł w nozdrza intensywny zapach. Początkowo myślał, że to woda kolońska, ale z czasem zaczął przypominać środek dezynfekujący. Podobny zapach spotykał w szpitalu, gdzie pracowała Diana.

- Miło mi cię poznać. Wiele o tobie słyszałem.

„A ja o panu nic” - już chciał odpowiedzieć. Na szczęście w ostatniej chwili ugryzł się w język.

- Podobno jesteś absolwentem Akademii Pokemon.

- Tak - skinął głową.

- Zastanawiałeś się nad dalszą karierą?

- Nie wiem - odparł niechętnie. - Może zostanę trenerem - odparł spoglądając kątem oka na ojca.

Jego ostatnie zdanie uszczęśliwiło Henry'ego. Od pięciu pokoleń każdy w rodzinie Danielsów zostawał trenerem pokemon.

- Świetna myśl! - poklepał go po ramieniu profesor.

Na ubranie chłopaka przeszedł zapach szpitala.

- Wpadnij do mojego laboratorium jutro po południu - dodał profesor Harding.

- Ma pan tu laboratorium? - zdziwił się Kyle.

Chłopak nie wiedział, że w Corella Town urzęduje jakiś profesor.

- Tak, od kilku tygodni - powiedział poprawiając okulary. - Moje laboratorium znajduje się na piętrze - dodał wskazując schody z tyłu areny. - Do jutra - pożegnał się wychodząc z sali.

- Skąd go znasz? - Kyle spytał ojca.

- To mój kolega. Razem chodziliśmy do Akademii Pokemon - wyjaśnił Henry. - Dennis... Znaczy profesor Harding - poprawił się. - Niedawno wrócił w rodzinne strony. Zamierza otworzyć laboratorium w Corella Town. Załatwiłem ci rozmowę kwalifikacyjną z nim.

- Kwalifikacyjną? - powtórzył. - Jaką kwalifikacyjną?

- Dennis będzie wręczał jutro startery. Zostaniesz trenerem! - uścisnął syna podekscytowany ojciec.

Kyle zamilkł.

- Super. Tylko o tym marzyłem - odparł ze sztucznością w głosie.

- Jakiego startera wybierzesz? - zaczął dopytywać się Jimmy.

Wydawało się, że młodszy z Danielsów bardziej będzie nadawał się na trenera niż Kyle. Potrafił wymienić wszystkie typy, gatunki oraz efekty ataków, znał na pamięć pierwsze sto pozycji w oficjalnym spisie pokemon oraz podstawowe strategie walk.

- No, jakiego - dopytywał się. - Ja wybrałbym ognistego. Bunny! Bunny!

- Mama cię szukała - zmienił temat Kyle. - Jest wściekła, że wyszedłeś z domu bez pozwolenia.

Przerażony siedmiolatek ruszył biegiem do wyjścia.

- Jestem z ciebie dumny. Jutro zaczynasz nowy etap w życiu - powiedział ojciec.

- Nie myślisz, że to za wcześnie?

- Nie, ja w twoim wieku także rozpoczynałem podróż pokemon. Chcesz tego, prawda?

Kyle wahał się nad odpowiedzią. W końcu wymamrotał:

- Tak, tylko to spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Jakiś dziwny profesor pachnący metanolem i trening już od jutra...

- Poradzisz sobie.

Tej nocy Kyle miał koszmary. Śnił mu się ogromny Pikaczu, którego otrzymał po tym jak spóźnił się po odbiór pierwszego pokemona. Budząc się w nocy nakręcił budzik na siódmą rano.

- Nie, ten koszmar nie może się spełnić - powtarzał półprzytomny.

***

Nazajutrz rano nie zjadł śniadania. Wypił sok i przyjął gratulacje od Diany i Jimmy'ego. Ojciec wyszedł z samego rana na trening do hali walk. Zegar wiszący w przedpokoju jakoś szybciej niż zwykle wybił południe.

- Co się tak guzdrzesz? - pogonił go Charlie.

Był to szczupły chłopak o krótkich, blond włosach i jasnej karnacji. Ubierał się zwykle w bluzy, które sprawiały wrażenie za dużych.

„Taki styl” - odpowiadał zawsze na krytykę swojego ubioru.

- Jesteś coraz szczuplejszy - zwróciła mu uwagę Diana, której również wydawało się, że chłopak wygląda jakby nosił worek.

- Bo ja nie jem, nie piję. Ino chlebem i wodą żyję - wyrecytował.

Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech.

- Już! - zawołał Kyle wychodząc z domu.

Wolał się pośpieszyć. Nie znosił kiedy macocha szukała sobie przyjaciół wśród jego znajomych. Nie była jego matką i niejednokrotnie dawał jej do zrozumienia, że nie chce, aby nawet próbowała mu ją zastępować.

Razem z Charliem wybrał się na halę walk.

- Spóźnimy się - powtarzał Kyle.

- Nie ja się grzebałem. A o której miałeś tam być?

- Po południu - odparł niepewnie.

- Czyli? Bo po południu to jest pierwsza, czwarta i minuta po dwunastej.

- Nie wiem. Po południu - powtórzył. - Mówię ci. Przejebane - zmienił nagle temat.

- Dlaczego?

- Bo mi się nie chce! Ojciec myśli, że uwielbiam pokemony i chcę wyruszyć w podróż, ale...

- Ale ty nie - dokończył zdanie.

- Nie o to chodzi. Nie mam nic do pokemonów. Są w porządku. Przynajmniej te, które nie śmierdzą, ale walki? Treningi? Włóczenie się po całym regionie jak bezdomny, albo co gorsza uczestnik jakiejś pielgrzymki? Daj spokój!

- A jakbyśmy wyruszyli razem?

- Mówisz serio? - Kyle po raz pierwszy podniósł wzrok z ziemi.

- Tata obiecał postarać się o jakiegoś fajnego pokemona dla mnie. Oczywiście dopiero w przyszłym miesiącu - dodał z mniejszym entuzjazmem, niż przed chwilą.

- Mnie wyrzucają z domu na dniach - odparł Kyle. - Nie wiem. Może chcą wynająć mój pokój komuś i dlatego tak im śpieszno - zażartował. - Boże, a jak do mojego pokoju przeniosą Jima?

- Nadal się moczy w łóżko?

Kyle zadrżał z przerażenia.

Po chwili znaleźli się przed budynkiem hali, gdzie czekali na nich Henry i Dennis.

- Zapraszam - powiedział serdecznie profesor.

Młody Daniels ruszył za profesorem do jego biura. W pomieszczeniu poza nimi byli jeszcze jakiś chłopak i starsza, otyła kobieta, która majstrowała coś przy pokeballach.

- Dzień dobry - przywitał się Kyle.

Kobieta mamrotała nadal coś pod nosem.

- Mamo! - tupnął nogą profesor. - Co ci mówiłem o grzebaniu w nieswoich rzeczach? - spytał kobietę odbierając jej pokeball.

Matka wyszła.

- Daniels! To ty? - obrócił się stojący przy stole chłopak.

Dopiero teraz Kyle rozpoznał w nim kolegę z klasy, Josha:

- Cześć - skinął głową. - Co ty tutaj robisz?

- Odbieram pierwszego pokemona - oświadczył. - A ty?

- Tak samo.

- Jasne - przytaknął. - Przecież zasłużyłeś na to w równym stopniu, co ja.

- Co to ma znaczyć?

- Nie każdy ma ojca trenera - wyjaśnił.

- Odwal się - prychnął, chociaż zgadzał się.

Josh był uważany za jednego z najlepszych uczniów, którzy kiedykolwiek uczęszczali do Akademii Pokemon. Pomimo niechęci jaką Daniels żywił do Josha musiał przyznać, że stanowił on doskonały materiał na trenera, a może nawet mistrza ligi. Nie chodziło jedynie o wiedzę i umiejętności. Josh miał talent i co najważniejsze samozaparcie. Kyle i Charlie oddychali z ulgą, gdy udało im się zaliczyć testy na tróję, zaś Josh podchodził do egzaminu tyle razy, aż nie otrzymał wysokiej oceny. Początkowo rywalizował z najlepszymi uczniami ze szkoły. Gdy już wyprzedził swoich kolegów o głowę wydawało się, że ścigał się z samym sobą. Nic więc dziwnego, że miał stypendia za wysoką średnią oraz podziw wykładowców.

- Josh, ty pierwszy - zarządził profesor.

Chłopak podszedł bliżej stołu i bez wahania podniósł środkową kulę. Nie miał pojęcia co się znajduje w jej wnętrzu, ale nie zapytał. Jakoś nie potrafił zdecydować się, który z pokemonów bardziej mu się przyda. Wolał pozostawić wszystko ślepemu losowi.

- Wybieram cię - zawołał wyrzucając pokeball w powietrze.

Kula otworzyła się równo z uderzeniem o ziemię. Na podłodze pojawił się brązowy królik o czerwono żółtych włosach postawionych na sztos, które do złudzenia przypominały ogień.

- Bunny! - zawołał ochoczo stworek.

- Nieźle.

Po chwili Josh otrzymał zestaw trenera; elektroniczny atlas pokemon nazywany pokedexem oraz kilka pokeballi. Pokedex włączył się i przemówił metalicznym głosem:

- Nazywam się Dexter. Jestem tu po to, aby służyć ci informacjami na temat pokemonów zamieszkujących region Jhnelle.

Josh pożegnał się i opuścił gabinet.

- Wybrał mi pan rywala - przewrócił oczyma Daniels.

- Nie lubicie się?

- Nie specjalnie.

- Mniejsza o to - machnął ręką. - Spójrz - szepnął mu na ucho.

Chłopak wzdrygnął się czując na twarzy ciepły oddech profesora.

- Wewnątrz jest pokemon- wskazał mu pozostałe dwa pokeballe. - Wierzę, że walki nie zależą od umiejętności trenera, ale od momentu. Chwili, w której przekraczasz drzwi do sali lidera, samopoczucia osoby, z którą walczysz, od tego kogo jako pierwszego napotkasz na swojej drodze, pokeballa, w który łapiesz nowego członka drużyny. W jednym z nich jest zwycięzca, a w innym przegrany. Zastanów się który pomoże ci dojść najdalej w lidze. Już wiesz? Nie możesz tego wiedzieć, bo chodzi o zwykłe szczęście. Rozumiesz?

- Nie jestem pewien.

- Wybieraj. Są jeszcze dwa - popędził go.

- Który ma pierwszy numer w pokedexie?

- Zawsze trawiasty. A co? - powiedział wskazując na pokeball.

- Jak zacząć łapać to od „jedynki” - zaśmiał się nerwowo. - Wybieram trawiastego - dodał naciskając przycisk na pokeballu.

Z kuli wystrzeliło jasne światło. Jego promienie uderzyły o podłogę tworząc kształt jakiegoś stworzenia. Po kilku sekundach światło przestało lśnić zmieniając się w małego zwierzaka.

Puchate stworzonko przypominało kota o dużych szarych oczach i zielonym futerku postrzępionym na grzbiecie i ogonie. Nie sięgał Danielsowi nawet do kolana, ale to była „wada” wszystkich starterów. Nigdy nie były większe. Kubek w kubek nie sięgały za kolano, ich drugie formy sięgały do pasa najwyżej, a trzecie były trochę większe od trenera.

- Kooooli! - zawołał stworek.

Kyle ukląkł obok i pogłaskał stworka po dużym łebku.

- To Koli - oznajmił profesor. - Zadowolony z wyboru?

- Całkiem fajny - przyznał chłopak.

- Twój pokedex - podał mu urządzenie.

- Jest mokry - wzdrygnął się chłopak odbierając atlas od profesora.

- Przepraszam. Moja mama moczyła go w kawie, ale chyba nic się nie stało.

- Moczyła?

- Tak, moczyła. Chyba w pewnym wieku człowiek ma prawo pomylić herbatniki z pokedexem? - odparł lekko poirytowany. - Wydaje mi się, że jest wodoszczelny.

Musiał być wodoszczelny, skoro ani kropla kawy nie wypłynęła z niego.

Atlas przemówił:

- Nazywam się Dexter, ale mówi mi wielki mistrzu D. Jestem tu po to, aby uprzykrzyć ci podróż po regionie Jhnelle i służyć rzetelną informacją na temat mody i subkultur.

- Chyba się zepsuł - stwierdził Kyle.

- Trzeci pokedex jeszcze nie przyjechał - pokręcił głową. - Musisz mieć ten.

- Okej. Pokaż, co potrafisz - powiedział nie zniechęcając się.

Wielki mistrz D. zeskanował Koli'ego i zaczął:

- Koli, pokemon kot, albo mandarynka. Jego grzbiet porasta trawa. Ponadto wydaje się być mało asertywny. Jednym słowem dobraliśmy się jak kiszone ogórki i lody waniliowe. Z naciskiem, że to ja jestem lody waniliowe.

Atlas wyłączył się.

- O matko - skomentował opis Kyle.

- Chcesz wziąć udział w lidze? - zaczął profesor Harding.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Sam nie wiem. Znaczy, ja nie umiem przegrywać.

- To dobrze. Tylko osoby, które wygrywają zwyciężają w lidze.

- Ale nie w tym sensie. Nie mógłbym pogodzić się z porażką.

- Szczerze czy wolisz banał: „dobry trener musi umieć przegrywać”?

- Szczerze.

- Zdarza się. Przegrasz, trudno. Nie wolno mówić sobie przegrana kształtuje, uczy czy sprawia, że stajesz się lepszym. Jeżeli przegrasz to znaczy, że jesteś słaby, że są lepsi, a tobie do nich brakuje. Wtedy trzeba podjąć wyzwanie jeszcze raz i jeszcze raz. Aż ci się uda pokonać przeciwnika.

- Mało fajna perspektywa.

- Zastanów się. Jeżeli się zdecydujesz to wyruszaj natychmiast. Za dwa tygodnie rozpoczyna się sezon ligowy. Od tamtego momentu masz tylko osiem miesięcy na zdobycie odznak i wzięcie udziału w półfinałach.

Chłopak nie miał natury podróżnika i włóczykija. Dom odpowiadał mu chociaż czasem z irytacją, albo zażenowaniem myślał o miejscu, w którym każdy zna każdego.


***


Mijał tydzień od wizyty u profesora Hardinga. Koli leżał na dywaniku w pokoju, na który padały promienie światła. Jego trener spędzał całe dnie rozmawiając przez internet ze znajomymi. Henry szykował się do powrotu do swojej sali. Nie ponaglał syna w nadziei, że wraz z otwarciem zawodów ligowych ten wyruszy w trenerską podróż.

- Koli! - zawołał pokemona kota. - Idziemy!

Na głos swojego trenera znudzony stworek ruszył do pokoju. Daniels miał w zwyczaju wyprowadzać swojego podopiecznego na długi spacer po Corella Town.

Wyszli z domu i krążyli po mieście.

- Co myślisz o podróży pokemon?

- Koli? Li - powiedział.

- Jak to możliwe, że trenerzy rozumieją to „pokemonowe” gadanie? - zdziwił się. - Jeszcze nigdy nie próbowaliśmy twoich ataków - zmienił temat. - Koli! Uderzenie! - wydał komendę wskazując śmietnik stojący przy boisku szkolnym.

Pokemon ruszył taranem. Uderzył śmietnik, który się zachwiał i przewrócił. Stworek zaś opadł na cztery łapy jak odbita od ściany piłka kilka metrów dalej. Po chwili otrząsnął się.

- Całkiem nieźle - pochwalił go Kyle.

W rzeczywistości nigdy (nawet na zajęciach z pojedynków) nie stosował ataku uderzenia. Dlatego też nie potrafił oszacować siły takiego ataku i prawidłowego wykonania przez Koliego.

Widząc swojego trenera kot ruszył w jego stronę. Sile uderzenie zmieniło kierunek jego biegu. Trawiasty pokemon uderzył o siatkę boiska.

- Koli! - zawołał chłopak.

Tuż przed nimi stał pokemon.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.