Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 11: Klątwa starego domu

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-08-29 08:00:14
Aktualizowany:2014-08-15 14:32:14


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Nad Lakeside Town unosiła się mdła aura śmierci. Była tu obecna o każdej porze roku. Niczym uciążliwy fetor wpraszała się do domostw przez uchylone okna i drzwi. Jedynie przyjezdni odczuwali dyskomfort z powodu wszechobecnej śmierci. Mieszkańcy przywykli do niej jak do powietrza i nie wyobrażali sobie, aby mogło jej zabraknąć.

Lakeside nazywano najbardziej nawiedzonym miejscem w regionach Jhnelle i Liyah. Trudno było określić ile w tym stwierdzeniu prawdy, a ile zabiegów reklamowych. Miasto zasłynęło z trzech rzeczy, z których każda wydawała się upiorniejsza od poprzedniej. Pierwszą z nich był cmentarz usadowiony w samym centrum miasta. Widok na ponure cmentarzysko rzucał się z okien wszystkich domów. Najlepszy widok miał stary, piętrowy dom najbardziej wysunięty ze wszystkich budynków na zachód. Od wielu lat stał w ciszy jakby opuszczony i odepchnięty od reszty miasta. Dziś zamieszkiwały go jedynie martwe pokemony - duchy. Trzecią i najstraszniejszą rzeczą, z której słynęło Lakeside była jego mieszkanka, o czym już wkrótce mieli przekonać się dwaj trenerzy.

Pan Daniels kucał nad szaro-stalowym nagrobkiem. Od dłuższej chwili próbował ułożyć bukiecik. Oporne kwiaty jak na złość nie mieściły się do wazonu. Mężczyzna nie miał dość zręczności w chudych palcach, aby uporać się z bukietem. Gdyby była tu Betty wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Miała smukłe dłonie, którymi bez problemu układała kwiaty.

Gdybyś tu była... - zamyślił się nie zaprzestając walki z wazonem. - Gdybyś tu była nie musiałbym tego robić.

- Psia mać! - warknął wciskając kwiaty na siłę.

Udało mu się. Westchnął z ulgą i powstał.

Napis na nagrobku głosił:

Betty Daniels

28.09.1970 - 25.09.1996

wspaniała żona i matka

- Wiedziałem, że cię tutaj znajdę - z zadumy wyrwał go głos przyjaciela.

Tuż za Henrym stał Dennis Harding.

- Co tu robisz? - zdziwił się jego widokiem Henry.

- Nie słyszałeś? - zmartwił się. - Pan Hammond zmarł. Przyjechaliśmy z matką na pogrzeb - dodał.

- Wiesz, że nie potrafię przestać myśleć o Betty? - zmienił temat. - Wiem, że to głupie minęło jedenaście lat od kiedy słuch po niej zaginął, a ja przyjeżdżam i stawiam kwiaty na pustym grobie. Nawet nie wiem co się z nią stało. Miała nas dosyć, a może ktoś jej zrobił krzywdę? Jak cierpiała, a ja nie mogłem być przy niej? Może leży gdzieś w nieopisanym grobie? Dobrze, że jest Diana - mówił chaotycznie. - Bardzo mi pomogła i mamy syna. Kocham ich, ale nie umiem przestać myśleć o Betty.

- Weź się w garść. Chłopaki nie płaczą - powiedział poklepując przyjaciela po ramieniu. - O nie... - pisnął Dennis.

Jego przerażone oczy utkwiły w martwym punkcie.

Henry znał to spojrzenie i dobrze pamiętał, co oznacza. Zdobył się na odwagę i odwrócił się.

W ich stronę zmierzała bardzo chuda, wysoka kobieta. Jej brązowe oczy ukrywały się za okularami o grubych szkłach. Jej czarne włosy sięgające do ramion upięte były w „mysią kitę”, która powiewała na lekkim wietrze. Jej nienaturalny chód przypominał przesuwający się po szachownicy pionek. Z daleka mogło się wydawać, że kuleje na lewą nogę.

- Te... Tekla - wymamrotał Henry.

Było za późno. Zauważyła ich.

- Henly! Dennis! - zabrzmiało.

- Tamara Borey! - pomachał jej ze sztucznym uśmiechem Daniels.

Drugi z mężczyzn rozumiejąc, że nie ukryje się przed kobietą, uśmiechnął się do niej.

- Śmierci prędzej bym się spodziewała niż was! Ostatni raz spotkaliśmy się podczas waszej podróży trenerskiej. A gdzie ten trzeci chłopak, Robin?

- Nie utrzymujemy kontaktu - westchnął Harding.

Jego wzrok zszedł w ziemię. Nie mógł patrzeć w twarz Tamary, aby nie parsknąć śmiechem.

Na bladej cerze w oczy rzucał się nie tylko pieprzyk na brodzie, ale i tiki, nad którymi kobieta (prawdopodobnie) nie mogła zapanować. Dziwne grymasy pojawiały się na jej twarzy, gdy tylko przestawała mówić.

Równie charakterystyczny był jej ubiór. Nie ważne jaka pogoda była zawsze miała na sobie czerwoną bluzę, obcisłe dżinsy i trapery.

Henry i Dennis spotkali ją po raz pierwszy ponad dwadzieścia lat temu, kiedy to podróżowali po Jhnelle.

Kiedyś miałam pokemona - chwaliła im się podczas pierwszego spotkania. - Taki mądry był i kochany, ale zdechł.

- Opowiadajcie! Co robicie? Czy założyliście rodziny? Jak mieszkacie? Na ilu metrach? I czy dobrze wam się powodzi? A! I gdzie mieszkacie, chciałabym wiedzieć! Nadal w Corella? Jeśli tak to chętnie się tam wybiorę. Chodźmy na kawę - zarządziła po serii pytań.

- Cholera! - wykrzyknął Dennis.

- Co? - przestraszył się Henry.

- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Zostawiłem mamę w domu pogrzebowym! Muszę po nią lecieć! Do zobaczenia potem! - powiedział odchodząc.

- A jak syn? Kyle, dobrze pamiętam? - pytała ciągnąc go za sobą.

***


Przed nocą Josh Allen dotarł do Lakeside Town. Zapukał do drzwi pierwszego znalezionego motelu.

- "Tu możesz spocząć"- przeczytał napis nad motelem.

Niepewnie spojrzał za siebie. Tuż za jego plecami rozciągał się widok na cmentarz. Chłopak raz jeszcze spojrzał na hasło reklamowe hotelu. Z niewiadomych mu do końca przyczyn poczuł się nieswojo. Był jednak zbyt zmęczony, aby wybrzydzać.

Drzwi otworzył mu wysoki mężczyzna przypominający Borisa Karloffa.

- Są wolne pokoje? - spytał nieśmiało.

- Są! - warknął uchylając drzwi szerzej.

Wnętrze motelu pozytywnie zaskoczyło Josha. Spodziewał się pajęczyn pozawieszanych na suficie, ciemnych ścian, kurzu i robactwa biegającego po podłodze. Zastał przytulny domek z dużym salonem, łazienką i kuchnią na parterze oraz co najmniej czterema pokojami na piętrze.

Zmęczony podróżą nie zdążył dojść do pokoju. Usnął w salonie przed telewizorem.

***


Rano Josha obudził głośno grający telewizor. Z kuchni dobiegały go odgłosy tłuczonego szkła. Chłopak usiadł i spojrzał przez okno. Dzisiaj cmentarz nie wydawał mu się taki upiorny jak wczorajszego wieczoru. Nie zwlekając zrzucił z siebie szarą koszulkę i w torbie poszukał czystej. Nie znosił usypiać w ubraniach. Na fotelu obok telewizora siedział jakiś mężczyzna. Leniwie przełączał kanały, jakby robiąc to ze znudzenia. Co jakiś czas ściszał głośność lub ją podkręcał. Zajęty nie zauważył, śpiącego Josha. Chłopak wstał z kanapy i ruszył do łazienki.

Wchodząc pod prysznic usłyszał trzask drzwiami i histeryczne krzyki jakiejś kobiety.

Najwyraźniej jakaś niezadowolona pensjonariuszka kłóci się z właścicielem - pomyślał, odkręcając wodę.

- Zaraz lepiej - westchnął przeglądając się w lustrze.

Został mu do uregulowania rachunek za nocleg i mógł ruszać do Esari City.

Przed drzwiami łazienki stała kobieta. Miała około czterdziestu pięciu lat i dziwaczny wyraz twarzy.

- He he he! - zaśmiała się. - Chciałam skorzystać z ubikacji, ale nie chciałam wchodzić, bo nie wiedziałam kto tam jest.

- Wolne - powiedział odwzajemniając uśmiech.

- Idź usiądź do pokoju. Jak wrócę to się przedstawisz - nakazała mu wchodząc do łazienki.

Josh spojrzał na nią po raz ostatni i wrócił po swoje rzeczy do salonu. Chłopak przed telewizorem skończył oglądanie i teraz zajmował się przeglądaniem jakiegoś pisma o trenerach.

- Dopadła cię, co? - rzucił.

- Co? Kto? - zdziwił się Allen.

- Tamara Borey, ale tutaj wszyscy wołają na nią Tekla, albo Tekliszon - powiedział. - Jest dość uciążliwa.

Trudno było znaleźć w całym Jhnelle bardziej ograniczoną osobę od Tekli. W rozmowach często używa słowa, których nie do końca rozumiała. Otwarcie krytykowała inne osoby nie przyjmując negatywnych uwag pod swoim adresem, zaś swoje błędy tłumacząc winą osób trzecich. Nie było dla niej niczym nienormalnym zaczepiać obcych ludzi na ulicy, aby tylko dowiedzieć się, co słychać u sąsiadów. Swojemu usposobieniu zawdzięcza przydomek Tekla.

- Już jestem! - zawołała siadając w pokoju.

- Co panią sprowadza? - spytał dwudziestopięciolatek.

- Słyszałam, że właściciel motelu kupił nowe meble i chciałam zobaczyć - powiedziała. - Nie podobają mi się. Chciałam powiedzieć o tym panu Maris, ale pośpiesznie musiał gdzieś wyjść.

- To pech - mruknął jej rozmówca.

- Wiesz co, Sven? - zaczęła nowy wątek. - Powinieneś coś zrobić z włosami. Bardzo nie ładnie wyglądają.

Chłopak skinął głową i uśmiechnął się szeroko. Nie liczył, że otrzyma poradę na temat fryzury, od kogoś kto cały czas upina zaniedbane włosy w kitkę.

- A ty? Jak się nazywasz? - przerzuciła wzrok na Josha. - Jesteś trenerem?

- Josh Allen. Tak, jestem - odparł nieco zaskoczony jej pytaniami. - Właściwie to muszę już się zbierać - dodał wstając z miejsca.

- Właściwie to obaj musimy się zbierać - powiedział Sven. - Obiecałem pokazać Joshowi stary dom.

- A po co? - spytała z agresją w głosie. - Nie macie co robić? Do nawiedzonego domu się nie chodzi! Siadajcie! Ugotowałam placek z brzoskwiniami!

Sven skrzywił się. Zasłonił błękitne oczy okularami przeciwsłonecznymi po czym również wstał z miejsca.

- Kiedy indziej. Koledze się śpieszy i... do widzenia! - pożegnał się wyciągając Josha z motelu.

- O co ci chodzi? - wyszarpnął mu się Josh.

- Właśnie uratowałem ci życie. Jeżeli zapamięta twoją twarz to już nigdy nie da ci spokoju - wyjaśnił. - Przy okazji jestem Sven Idler - przedstawił się na pożegnanie.

- Chwila! - zatrzymał go Josh. - Miałeś mi pokazać jakiś nawiedzony dom.

- Tak tylko powiedziałem, żeby Tekla się odczepiła. W nawiedzonym domu nic nie ma poza pokemonami duchami - odparł chcąc się uwolnić od trenera z Corella Town.

- Świetnie się składa, bo jeszcze nie mam pokemona ducha - nie dawał za wygraną Josh.

***


Stary dom znajdował się za rzędem działek letniskowych. Wcześniej były tam domy jednorodzinne, ale z nadejściem lat dziewięćdziesiątych wyburzono prawie wszystkie. Na ich miejscu postawiono działki dla turystów. Został tylko stary dom, którego istnienie obrosło w legendy. Stał niezamieszkały od wielu lat.

- Dlaczego nikt nie wyburzył go? - spytał Josh podchodząc do drucianego płotu otaczającego dom.

- Ponoć ciąży na nim klątwa - zaśmiał się jego przewodnik. - A tak na serio... Właściciel nie zgodził się na rozbiórkę domu. Nie zwlekajmy - dodał. - Tym szybciej wejdziemy, tym szybciej wyjdziemy.

- Nie mów mi tylko, że boisz się duchów - odparł Josh.

Nie czekając na Svena zaczął przechodzić przez ogrodzenie.

- Nie, nie ma czego się bać. Duchy z Jhnelle jakby to powiedzieć - szukał odpowiedniego określenia. - Są... Godnie reprezentują dziwność tego regionu. Wiesz, w jaki sposób rodzą się duchy? - spytał, przechodząc za Joshem przez płot.

- Tego nikt nie wie.

- Mitologia zakłada, że to dusze pokemonów, które zmarły i niedostały się ani do piekła, ani do nieba - wyjaśnił.

- Znam to z mitologii - przyznał Josh. - Drugie życie na ziemi to dla nich coś w rodzaju czyśćca. Jako duchy mogły stawać się złe i zawzięte, albo popadać w szaleństwo. Znamy trzy odmiany pokemonów duchów: Cas, Fog i Pumpkinhead - wyrecytował z pamięci.

Przekroczyli próg domu. Wyobrażenie Josha na temat domu ponownie nie sprawdziło się. Spodziewał się upiornego, mrocznego, które było idealnym odwzorowaniem scenografii z horrorów o nawiedzonych domach. Tymczasem "stary dom" wyglądał na zadbany. Eleganckie meble okrywały prześcieradła, a każdy przedmiot znajdował własne miejsce. Jedynie obrazy i fotografie zostały pościągane ze ścian o czym świadczyły jasne miejsca po nich.

- Łuuu - rozniosło się.

- Duchy - pokiwał głową Sven.

Jedno z prześcieradeł uniosło się w powietrze i zawisło na wysokości Josha.

- Ługi! Bugi! - zawyło cieniutkim głosem.

Allen przewrócił oczyma.

- I to ma być straszne?

- Ługgi! Buggi! - nie dawała za wygraną zjawa w prześcieradle.

- Daruj sobie! - zirytował się chłopak.

Nie czekając na ciąg dalszy "straszenia" pociągnął za prześcieradło.

- Ługi! Bugi! - straszył dalej granatowy duszek.

Dopiero po chwili zauważył, że został zdemaskowany i warknął z niezadowoleniem.

- Ka! Ka! Kass!

Cas nie znosił, gdy przeszkadzano mu w straszeniu. Tym bardziej, że czuł, iż ma do tego powołanie. Jego największym i jedynym jak dotąd osiągnięciem było przestraszenie dwóch Birich, które usiadły kiedyś na dachu domu. Ich śmierć była dla Casa o wiele bardziej przerażająca, niż dla nich jego "ługi-bugi!".

- Cas - przemówił pokedex. - Pokemon duch. Nocami błąka się po cmentarzach naśladując odgłosy wiatru. Występuje na bagnach w okolicy Lakeside Town, cmentarzach oraz w opuszczonych domach.

- Bunny! Idź! - rzucił przed siebie pokeball.

Czerwony promień z pokeballa wylądował między meblami okrytymi prześcieradłami. Po chwili wyłonił się spod nich Bunny.

- Płonąca łapa! - wydał mu polecenie Josh.

Bunny ruszył w stronę Casa. Będąc tuż obok zamachnął się, a w tym samym momencie jego łapę pokrył płomień. Cas zdążył uniknąć ataku.

Ze ściany wyłonił się jeszcze jeden duch. Wyglądał jak pożółkłe prześcieradło z czerwonymi oczyma. Z jednego z rogów prześcieradła zwisał gruby łańcuch.

- Fog. Pokemon duch - powiedział elektroniczny atlas. - Niespodziewanie wyłania się z mgły i straszy ludzi. Jego najważniejszą zdolnością jest rozpływanie się. Charakterystycznym znakiem Foga są łańcuch i kula, które utrzymują go nisko lewitującego nad ziemią. Występuje na cmentarzach i w opuszczonych domach.

- Teraz zrobi się ciekawiej - skomentował Sven.

Fog nie wyglądał na zainteresowanego walką. Sfrunął niżej, aby znaleźć się na wysokości Bunny'ego i przekręcił swoją głowę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Reakcja królika była oczywista - zemdlał. Duchy zniknęły.

- Możemy już iść? - spytał znudzony przewodnik.

- Chyba żartujesz! Nie odpuszczę tym kiepskim straszakom - mruknął Josh.

Potrzebne mu były pokemony, które zróżnicują jego drużynę. Ponadto obecność ducha mogłaby zahartować Biriego.

Chłopak ruszył po schodach na górę. Tuż za nim podążył Idler.

- I gdzie teraz?

Allen rozejrzał się po korytarzu. Na wprost niego znajdowały się drzwi do pokoju. Podszedł do nich i nacisnął na klamkę. Pokój nie był zamknięty na klucz, ale drzwi nie chciały się otworzyć jakby coś je blokowało od wewnątrz. Po kilku próbach wejścia Josh zrezygnował.

- Nic z tego - westchnął.

- To spójrz za siebie - zasugerował mu Sven.

Za Joshem stał Cas.

- Kas! Cas-cas! - powiedział.

- O co chodzi?

Ludzie są bezdennie głupi - to była pierwsza myśl Casa po pytaniu Josha. - Czy ja mówię szyfrem, albo w jakimś obcym języku? - zastanawiał się.

Jego język nie mógł być obcy, bo jak inaczej sam by go znał?

- Cassss... - wyszeptał zastawiając drzwi, które chwilę temu próbował otworzyć Josh.

- Zakaz wchodzenia? - zdziwił się Sven. - Co tam niby jest?

- Ca! Kaca! - oznajmił.

W zasadzie za drzwiami nie było nic strasznego, ale dla Casa zamknięte drzwi wywoływały większe poczucie mroczności i tajemniczości.

- Koniec tego! - zdenerwował się duchem Josh. - Przywróćmy naturalny porządek rzeczy! Ty jesteś pokemon, a ja trener. Trener łapie pokemona! I nie chcę więcej słyszeć o jakiś głupich próbach przestraszenia mnie!

- Kaaaa!!! - wściekł się duszek.

W jego łapkach pojawiła się czarna kula energii, którą wycelował w Josha.

- Uważaj! - zaalarmował go Idler.

Josh skulił się. Atak przeszedł przez niego nie wyrządzając mu krzywdy.

- Co jest? - zdziwił się chłopak nie odczuwając na sobie skutków ataku.

- Ha! Ha! Ha! - zaśmiał się Cas.

Do listy swoich sukcesów mógł dodać przestraszenie człowieka atakiem iluzji.

- Iluzja! - zawołał Sven.

- Uduszę cię gołymi rękoma! - rozzłościł się trener. - A potem jeszcze raz i jeszcze raz. Dopiero zobaczysz jakie to śmieszne!

Cas postanowił opuścić niesprzyjających mu ludzi, którzy najwidoczniej nie znali się na żartach. Pośpiesznie ruszył w kierunku ściany.

TRACH! - rozległ się głuchy odgłos uderzenia w ścianę.

Nieco zamroczony duch osunął się na ziemię. Z wrażenia zapomniał użyć zdolności przenikania, co zakończyło się dla niego dosyć boleśnie.

- Mój ruch! - ucieszył się Josh i rzucił pokeball.

Kula otworzyła się nad Casem i wchłonęła go do swego wnętrza. Urządzenie upadło na ziemię, a po kilku wibracjach zamilkło.

Trener podniósł pokeball i westchnął. Josh nie mógł przewidzieć tego ile pokemonów złapie, ani jakich ludzi spotka podczas podróży w kierunku ligi. Mógł mieć jedynie nadzieję, że wszystko potoczy się po jego myśli.

Przed zachodem słońca Josh opuścił Lakeside Town. Tuż za nim podążał Cas.

- Martwisz się czymś? - spytał chłopak.

- Caaa... - odparł.

Pokemon nigdy nie opuszczał nawiedzonego domu. Dlatego też obawiał się, czy świat jest gotowy poznać go oraz jego przerażające metody straszenia.

***


Na świecie jest wiele tajemnic, o których zapomniano. Istnieją stworzenia, których imiona wymawiają jedynie mity. Są sprawy, które powinno się przemilczeć.

W jednym z opuszczonych domów w Lakeside Town znajdowało się łóżeczko, w którym wiele lat temu płakało dziecko. Pewnej nocy jego płacz zamilkł. Wyrosło z łóżeczka? Ktoś je zabrał? O niektórych tajemnicach nie wolno sobie przypominać.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.