Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 22: Regulator kontra regulator

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-12-01 08:00:30
Aktualizowany:2014-11-25 20:21:30


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Zderzenie Cavesaura i Miami wywołało silny wstrząs. Walczące pokemony parły na siebie niszcząc ściany budynku. Trenerzy mieli świadomość potęgi swoich podopiecznych. Użycie ich pełnej siły na tak małej płaszczyźnie byłoby niebezpieczne nie tylko dla nich samych, ale i ludzi przebywających w innych częściach stacji telewizyjnej. Ponadto pan Daniels nie chciał zbyt szybko kończyć walki. Póki zajmował czymś regulatorów, Kyle i pozostali mogli spokojnie szukać uwięzionego Pierota.

- Freddy, Angela... - mruknął Tom. - Oni przyszli po Pierota. Nie możemy dopuścić do tego, abyśmy stracili go przez jakichś przypadkowych trenerów. Ja zajmę się tym facetem, a wy zajmijcie się młodzieżą.

Para regulatorów dyskretnie wycofała się. Walczące pokemony zajmowały całą wolną przestrzeń, dlatego też Henry nie był w stanie zauważyć oddalających się Freddy'ego i Angelę.

- A ja co mam robić? - przypominał o swojej obecności Michael.

- Stój tu i ucz się - nakazał podwładnemu.

Dwunastolatek z miną zbitego psa nic nie odpowiedział. Rzucił jedynie długie spojrzenie w stronę walczących ze sobą pokemonów.

- Albo... - zmienił zdanie lider regulatorów. - Zawiadom Robina i profesora o wtargnięciu.

Michael skinął głową i ruszył przed siebie.

Przegrana najmłodszego z regulatorów rozdrażniła Toma. Z sentymentem wspominał czas kiedy jego drużyna tworzyła zgrany zespół, który dzięki współpracy osiągał swoje cele. Wszystko zmieniło się wraz z odejściem "starych" regulatorów. Michael pojmował inaczej idee bycia regulatorem. W każdym działaniu doszukiwał się korzyści dla siebie. Thomas wiedział, że takie działanie bywa destrukcyjne.

***


Pierot otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdował się w niewielkim oszklonym pokoju. Za szybą na wprost niego stał starszy mężczyzna w białym kitlu. Pokemon-błazen nie bał się dziwnego więzienia. Bardziej intrygowała go specyfika tego miejsca i sposób w jaki się tam znalazł. Ostatnie co pamiętał to ruiny niedaleko Ortario City.

- Ero... Ero... - wyszeptał.

Nie próżnując przeszedł do tego, co wychodziło mu najlepiej - zabawy. Kot w przebraniu pajacyka zdjął czapkę z głowy i wytrząsnął z jej środka flamaster, po czym zaczął rysować ściany szklanego pokoju. Tu powstało słoneczko, tam chmurka.

- Co on robi? - zapytał McIntyre.

- Nudzi się - odparł naukowiec. - Pierot jak widać ma w sobie dużo energii. Jest jak małe dziecko - określił pokemona. - Ciągle w ruchu, a przy tym jest taki niewinny i ufny. Nic dziwnego, że dał się złapać regulatorom.

- Nie podasz mu środków nasennych?

- Nie - odparł lekarz. - Po nich byłby znowu otępiały.

- Nie boisz się, że ucieknie?

- Równie dobrze ty mógłbyś się bać, że któregoś dnia jakaś legenda postanowi zniszczyć Jhnelle. Pokemony są głupie. Nawet nie mają świadomości swojej potęgi i tego co mogą z nią czynić. Na całe szczęście ja tu jeszcze jestem - mruknął naukowiec.

- Kłopoty! - zaalarmował Michael wbiegając do laboratorium. - Do sektora A2 wdarli się intruzi.

- Ilu? - rzucił krótko pan McIntyre.

- Pięciu - odparł po namyśle. - Czterech z nich to trenerzy.

- Co robimy? - zaniepokoił się profesor.

- Freddy, Angela i Tom zatrzymają ich - wyjaśnił chłopak.

- W takim razie nie mamy powodów do obaw - wzruszył ramionami McIntyre. - Gdybym był potrzebny będę w swoim gabinecie - dodał, opuszczając laboratorium profesora.

Naukowiec odprowadził swojego pracodawcę wzrokiem. Podziwiał opanowanie i arogancję jakie mu towarzyszyły. Nie obawiał się niczego, ani nikogo. Taki rodzaj pewności siebie wyniszczał wszystko na swojej drodze. Był niczym słodki zapach desperacji, w której mogą się pogrążyć jedynie ci, którzy stracili w życiu wszystko.

- Nie stój tu tak! - profesor ryknął na Michaela. - To, że Robin jest taki spokojny nie oznacza, że ty nie masz działać! Pomóż pozostałym w walce!

Dwunastolatek grzecznie się pokłonił i wyszedł. Profesor podszedł do szyby, aby jeszcze raz spojrzeć na Pierota.

- Mały głuptasek... - westchnął. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo mi się przysłużysz.

***


Laurie, Alissa, Josh i Kyle biegli długim korytarzem. W oddali było słychać ryki walczących ze sobą Miami'ego i Cavesaura. Numery na drzwiach, które mijali zmniejszały się wolno, niby odliczając odległość od celu.

- 22... - Alissa czytała liczby znad sal. - 21... Twój tata da radę zatrzymać regulatorów?

- No raczej... - odparł wyrwany z zamyślenia Daniels.

Trenerzy zatrzymali się dopiero na widok brązowych drzwi z numerem cztery. Zaraz za nimi korytarz zakręcał i znikał w nieoświetlonej części budynku.

- Jesteśmy - oznajmiła Laurie. - Gotowi?

W jej tonie dało się zauważyć lekkie zdenerwowanie. Zupełnie jakby przejście przez drzwi równało się ze zmianą wszystkiego, co do tej pory znała. W dużej mierze obawiała się konsekwencji swoich czynów. Wpuszczając do gmachu telewizji czterech nieznajomych trenerów mogła narazić się swoim przełożonym, ale z drugiej strony była jeszcze ciekawość. Dotąd znała Pierota wyłącznie z bajek i mitologii.

Zza zakrętu wyłonili się Freddy i Angela. Na ich widok trenerzy zwarli się.

- Nie tak prędko - upomniał ich chłopak. - Wynoście się stąd zanim pomożemy wam odszukać drzwi!

- Nic z tego! - przejął inicjatywę Kyle. - Rathvil, wybieram cię!

Przed Angelą i Freddym pojawił się szary szczur.

- Hh... - rozległo się.

- Chcieliśmy was grzecznie prosić o wyjście, ale skoro chcecie ostrzej to proszę bardzo - powiedział obojętnie regulator.

Jego towarzyszka odczepiła od pasa pokeball i rzuciła obok Rathvila. Kula uderzyła o ziemię wypuszczając z siebie czerwone światło. Na podłodze pojawiła się ryba o ostrych zębach, których długość zaniepokoiła nawet szczura używającego ataku suszenia zębów.

- Hh... - zacharczał wrogo Rathvil.

- Seacudda! Wodne wiry! - przeszła do ofensywy Angela.

Ryba zaczęła obracać się wokół własnej osi. Szybciej i szybciej, zaś z plamek na jej ciele zaczęła kapać woda. W ciągu kilku następnych sekund wokół pokemona powstał wir wodny. Niczym tornado przeszedł przez korytarz porywając ze sobą Rathvila.

- Rathvil! - zawołał trener.

Kyle nie zdążył zareagować w żaden sposób. Szczur był uwięziony we wnętrzu wiru. Poruszając się "tornado" pryskało na wszystkie strony wodą. W pewnym momencie z jego wnętrza wypadł również szczur. Pokemon Danielsa z impetem uderzył w ścianę i spokojnie osunął się po niej na ziemię. Wir wodny zaczął spowalniać i kurczyć się, aż wreszcie zniknął w zupełności pozostawiając na polu walki Seacuddę.

- To kto następny? - zaśmiała się Angela.

Rozległ się głuchy świst. Między trenerami przemknęło kilka splecionych ze sobą błyskawic. Elektryczny atak zderzył się z rybim pokemonem, który z bólu aż podskoczył do sufitu. Po uderzeniu piorunem Seacudda niemal od razu stracił przytomność.

- Kto to zrobił? - wściekła się Angela.

Równie zaskoczony, co jego przeciwniczka wściekła, Kyle obejrzał się za siebie. Z głębi korytarza wyłonił się pies o bujnej, niebieskiej sierści i puszystym ogonie. Żółte włosy na jego szyi były sztywne i sterczące jak ostrza noży. Stworzenie miało duże, szkliste oczy, zaś przez czoło przechodziła strzała przypominająca błyskawicę.

- Dischatric. Opieka nad tym pokemonem wymaga od trenera wiele czasu. Podczas czesania sierść Dischatrica, wydziela z siebie żółte lub błękitne iskry. Piorun na jego czole może mu służyć jako piorunochron ochraniający go przed atakami innych elektrycznych pokemonów. Występuje w pobliżu dużych miast - zakończył swój wywód pokedex Josha.

Drużyna Danielsa przyglądała się pokemonowi w osłupieniu. Angela i Freddy spojrzeli po sobie. Pioruny uderzały zwykle we wszystko, co znajdowało się w polu ich działania. Nieliczni trenerzy elektrycznych pokemonów potrafili nauczyć swojego podopiecznego takiej precyzji z jaką atakiem posługiwał się Dischatric. Regulatorom na myśl przyszła tylko jedna osoba.

- Dobrze, Dischatric - w panującej ciszy zamąciła pochwała dla pokemona.

Z głębi korytarza wyłoniła się nieznajoma. Wysoka dziewczyna o długich kręconych włosach i ciemniejszej karnacji podeszła do elektrycznego psa i pogłaskała go za oklapniętym uchem. Dziewczyna miała na rękach gumowe rękawice sięgające jej do samych przedramion, sukienkę za kolana oraz szpilki, które dodawały jej dodatkowych kilku centymetrów.

- Spisałeś się - dodała.

- Jordan! - uśmiechnęła się przyjaźnie Angela.

- Cześć - odparła z równie serdecznym nastawieniem nieznajoma.

- Nie widziałam cię wieki! Co tu robisz?

- Rozrabiacie i przyszłam was uspokoić - oznajmiła miłym tonem.

- Nie my! My tylko ochraniamy budynek - wyjaśnił Freddy. - To oni - wskazał na czteroosobową grupę - wdarli się do budynku.

- Nieprawda! - zaprzeczył Kyle.

- Milcz - ryknął Freddy.

- Dowiem się co tutaj się dzieje? - przerwała im Jordan. - Urządzacie sobie jakieś walki pokemon w centrum miasta?

- Oni porwali Pierota - naskarżyła Laurie.

- Legendarnego bożka szczęścia - uzupełnił jej wypowiedź Kyle.

- Szukamy eliksiru życia - wyjaśniła Angela. - Dlatego też nasz pracodawca chce schwytać boga szczęścia i boga rozpaczy.

- Łącząc ich krew uzyska boski nektar, prawda? - zapytał Josh, zaraz dodając: - Znam tą historię.

- Takie czyny zagrażają ludziom, a w moim interesie jest bronić Townview - oznajmiła Jordan.

- O jejku! Jakaś ty moralna! Od kiedy stałaś się liderem uważasz się za taką fajną i kryształową, co? - powiedział złośliwie Freddy.

- Zrozum, dzieciaku - odburknęła. - Bycie regulatorem miało swoje plusy. Przykładowo... - zrobiła pauzę. - Nie, nie widzę żadnych plusów.

- Ja ci zaraz pokażę plusy bycia regulatorem - warknął Freddy.

- Doprawdy? - zaśmiała się Jordan. - Czekam.

Freddy wyciągnął zza pasa pokeball i automatycznie rzucił go na ziemię przed Dischatrictem. Na arenie walki stanął Dreammaster. Pokemon nie czekając na rozkazy swojego trenera rzucił się w stronę przeciwnika. Zwinny pies unikał kolejnych ciosów.

- Dischatric, wracaj! - nakazała Jordan.

Znikając we wnętrzu pokeballa jej pokemon zmienił się w wiązkę czerwonego światła

- Na pokemona mrocznego potrzebuję czegoś innego... - powiedziała, zamieniając pokeballe. - Baton! Wybieram cię!

Na polu pojawił się dziwaczny pokemon przypominający pomarańczowe wiadro z łapkami. Jego oczy iskrzyły błękitnym światłem.

- Ratom-batom! - zawołał stworek.

***


- Baton. Jest to rodzaj słodyczy z nadzieniem. Zwykle jest oblany czekoladą, albo innym kalorycznym gównem - powiedział wielki mistrz D. - Zapisałeś?

- Tak - mruknął zniechęcony Brendan. - Zaraz obok pokemona, który według mistrza D. przesadnie poci się.

- Wielkiego mistrza D. - poprawił go pokedex.

- Brendo... - jęknął mężczyzna. - To spisywanie pokemonów coś nam nie idzie.

- Też mi się tak wydaje - oznajmiła.

- Co wy mówicie? - oburzył się mistrz. - Jesteśmy już przy setnej definicji!

- Setnej, bezsensownej definicji - ogłosiła Brenda. - Odłóżmy go na miejsce.

- Chcesz oddać mistrza temu dzieciakowi? - zdziwił się Brendan. - Złodzieje nie mogą oddawać skradzionych raz fantów.

- Niby dlaczego?

- Bo nie - sprzeciwił się.

- Odłożymy go na miejsce i nikt się nie skapnie, że był skradziony - wyjaśniła.

- Brendo, rewelacyjny pomysł! - powiedział tryumfalnie Brendan.

Zespół Witamina C wykonał swój plan. Chwilę po ich wyjściu, do szatni dla koordynatorów wbiegli Jimmy i Charlie. Chłopiec zgarnął pokedexa z szafki i głośno westchnął:

- Co za szczęście! Mówiłem ci, że gdzieś tutaj go zostawiłem.

- Niedługo zapomnisz własnej głowy - mruknął Charlie.

***


Pierot skończył rysować dom i ludziki. Przez moment przyglądał się niekształtnemu "dziełu sztuki". Był dumny ze swojej pracy. Żałował jedynie, że w pokoju poza nim nie było nikogo z kim mógłby się pobawić. Dlatego też postanowił rozejrzeć się wreszcie po dziwnym miejscu, w którym się obudził. Wstał na równe nogi i zbliżył się do szyby, za którą zaczynało się laboratorium. Większość pomieszczenia spowijał mrok. Jedynie pod ścianą znajdował się oświetlony stół, przy którym plecami do Pierota siedział profesor. Bóg szczęścia narysował na ścianie swojego więzienia drzwi, a następnie wyszedł przez nie.

- Pierrot! - zawołał tryumfalnie przyciągając uwagę naukowca.

- Wyszedłeś - syknął przez zęby uczony.

- Pero...

Stojąc oko w oko z profesorem wyczuwał niepokojącą energię, która aż korciła, aby zaatakować go.

- Spokojnie... Wracaj do klatki...

Naukowiec widział niepokój błazna, a co ważniejsze znał jego przyczynę. Wolał nie wykonywać gwałtownych ruchów przy Pierocie. Ręką przejeżdżał po blacie w poszukiwaniu alarmu.

- Per? - zdenerwowanie małej legendy rozwiały odgłosy walczących ze sobą pokemonów.

Pajacyk opuścił salę w nadziei, że gdzieś w budynku spotka kieszonkowe stworki, które będą chciały się z nim pobawić. Gdy zniknął profesor dopadł do alarmu. W całym budynku rozległ się ryk syreny.

***


- Pora się zwijać! - mruknął Thomas i zawrócił Cavesaura do pokeballa.

- Co to za odgłosy? - zaniepokoił się Michael.

- Alarm. Ewakuują budynek - odparł jego towarzysz. - Coś mi się wydaje, że to przez Pierota.

- Nawiał? - zmartwił się młodszy z regulatorów.

- Być może! A teraz chodź! Musimy opuścić sektor A2.

Obaj regulatorzy popędzili w stronę drzwi wyjściowych zostawiając na korytarzu Henry'ego i Miami.

- My też powinniśmy się stąd zabierać - poinformował pokemona pan Daniels. - Z Kylem i pozostałymi zobaczymy się pewnie przed budynkiem - dodał, wskakując na grzbiet lwa.

Miami pobiegł przed siebie.

***


Dreammaster i Baton zaczęli walkę, gdy na korytarzu pojawił się Pierot. Przez moment z zaciekawieniem wpatrywał się w walczące ze sobą pokemony oraz dopingujących im ludzi.

- Pierot! - zawołała Angela, która dostrzegła stworka jako pierwsza.

- To on? - zdziwił się Josh.

Do tego momentu boga szczęścia wyobrażał sobie jako ogromną bestię. Tymczasem przed nim stał mały puchaty kot w kostiumie pajacyka.

- Jest słodki - rozczuliła się Alissa.

- Pero! - zawołał, ciesząc się entuzjazmem jaki wywołał wśród ludzi.

Dexter Josha zeskanował stworzenie i zaczął mówić:

- Pierot. Pokemon błazen. Jeden z siedmiu legendarnych pokemonów Jhnelle. Uważany jest za patrona szczęścia, dnia głupca oraz radości. Jego istnienie owiane jest tajemnicą. Powstało wiele spekulacji i legend dotyczących tego pokemona. W czasach antycznych na terenie całego regionu na jego cześć powstało kilkanaście budowli megalitycznych.

- Pierot! - zawołał pokemon, wyciągając do Kyle'a grubą łapkę na przywitanie.

Osłupiony Daniels podał mu rękę.

- Pierot! - przedstawił się.

- K... Kyle - wydusił zaskoczony trener.

- Pierot! - powtórzył wesoło.

- Kyle...

- Pierot!

- Dobra! Wystarczy tej prezentacji - odparł Daniels.

- Jedyna klatka z jakiej Pierot się nie wydostanie to pokeball - mruknął Freddy. - Dreammaster! Czarna energia!

Pokemon błazen energicznym ruchem pchnął Kyle'a za siebie. Drugą łapką rozłożył swoją parasolkę, która w ostatnim momencie odbiła zbliżający się atak Dreammastera. Kula energii uderzyła w ścianę, robiąc w niej potężną dziurę.

- Więc nie jesteś taki słaby... - mruknął Freddy. - Dreammaster! Atakuj dalej!

Kolejne ataki odbijały się od parasola niszcząc ściany, drzwi i okna.

- To bez sensu! - warknęła Angela.

Kolejny atak Dreammastera zniszczył drzwi z numerem cztery. Zabawa w odbijanie przestała podobać się Pierotowi. Szybko rozejrzał się szukając nowej atrakcji. Powstała w ścianie wyrwa była jak okno ucieczki dla "małej legendy". Błazen stanął w otworze i spojrzał w dół. Raz jeszcze uśmiechnął się serdecznie do zgromadzonych i wyskoczył przez okno. Spadając otworzył po drodze parasol, który niczym spadochron pomógł mu bezpiecznie wylądować na chodniku obok tłumu przyglądającemu się stacji telewizyjnej. Tam Pierot zmienił się w kolorową piłkę i zniknął za zakrętem uliczki.

- Uciekł i to przez ciebie! - wrzasnęła Angela.

- Nie moja wina! - odparł regulator. - Sama mogłaś coś zrobić. Chodźmy stąd. Walka została skończona - dodał i ruszył ku wyjściu.

Po chwili regulatorzy zniknęli w zakamarkach sektora A2.

- Dobrze się spisaliście - pochwaliła trenerów Jordan - ale teraz lepiej zmywajcie się stąd. Budynek nieźle oberwał i chyba nie powinniśmy zostawać w nim dłużej niż potrzeba.

***


W tłumie gapiów czekali Henry, Charlie i Jimmy.

- Tato... - mruczał Jim.

- Słucham, synku?

- A mogę jeszcze zostać? - zapytał niewinnie.

- Zostać, gdzie?

- Z Kylem - wymruczał. - Bo ja jeszcze nie odpadłem z turnieju! - usprawiedliwił się.

- Porozmawiamy o tym później.

- Tato, nie później tylko teraz! - narzucił.

- A szkoła? W tym roku powinieneś zacząć pierwszą klasę - mruknął ojciec.

- Tatusiu - jęczał. - Proszę. Szkoła już się zaczęła. Będę miał braki!

- Nadrobisz.

- Ale... - szukał kolejnej wymówki. - Ale w przyszłym roku!

- Jak to w przyszłym? - zdenerwował się Henry. - W tym powinieneś zacząć szkołę!

- Teraz mógłbym zdobyć doświadczenie trenerskie! - odparł. - Przecież wiesz, że w przyszłości chcę iść do Akademii Pokemon! Tato... - piszczał, będąc na granicy histerii.

Ojciec westchnął. Chciał, aby jego starszy syn miał entuzjazm Jima.

- Zrobimy tak... - powiedział. - Jeśli mama się zgodzi i co ważniejsze Kyle, bo to on robi ci uprzejmość będziesz mógł kontynuować udział w konkursach.

- Idą! - podniósł alarm Charlie.

Do oczekującej przed wejściem do stacji telewizyjnej grupki dołączyła dziennikarka w towarzystwie trójki trenerów.

- Co z Pierotem? - rzucił na wstępie Charlie.

- Uciekł - odparł krótko Josh.

Henry Daniels spoglądał na budynek. Wydawało się, że myślami był zupełnie gdzie indziej. W tłumie rozpoznał znajomą twarz, której nie widział od wielu lat. Ruszył w kierunku chudego mężczyzny w czarnej koszuli, który wydawał się być zwyczajnym mieszkańcem Townview, którego zaniepokoiło zdarzenie w stacji.

- R... Robin? - zapytał drżącym głosem Henry.

Jegomość spojrzał na Danielsa i uśmiechnął się serdecznie.

- Henry, cześć.

- Co tu robisz? - zapytał.

- Próbuję ogarnąć ten nieład związany z Pierotem - odparł zwyczajnie. - Podobno do ucieczki Pierota przyczyniłeś się ty i twój syn. Przysporzyliście nam wiele problemów.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz coś wspólnego z regulatorami? - zdenerwował się pan Daniels.

- Każdy robi to, co musi - westchnął.

- Ale... Nie rozumiem. Dlaczego?

Henry czuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Jaki związek z regulatorami mógł mieć Robin?

- To Kyle? - zapytał McIntyre, spoglądając w stronę grupki nastolatków. - Na dzieci trzeba uważać, bo nigdy nie wiesz co może im się przytrafić, prawda?

- Trzymaj się od niego z daleka - zagroził mu pan Daniels.

- Miło było cię spotkać, ale na mnie już pora - odparł i wyciągnął z kieszeni pokeball.

Z wnętrza kuli wyłonił się pajacyk o długich łapach i czerwonym nakryciu głowy przypominającym spadzisty dach.

- Midi! - zawołał pokemon.

- Mentalion! Teleportuj mnie stąd! - nakazał.

- Zaczekaj... - mruknął Henry.

Robin i Mentalion zniknęli. Do ojca podszedł Kyle w towarzystwie pozostałych trenerów.

- Kto to był? - zapytał.

- Robin McIntyre. Mój... - zawahał się nad użyciem właściwego słowa. - To dla niego pracują regulatorzy.

***


Freddy i Angela wsiedli do zaparkowanego pod Centrum Pokemon samochodu. Za kierownicą siedział Thomas, na miejscu pasażera profesor, zaś z tyłu Michael.

- Jak działamy? - zapytała Angela.

- Przez waszą nieostrożność moje laboratorium zostało zniszczone, a wraz z nim próbki krwi Pierota - powiedział naukowiec.

- Czyli mamy znaleźć go znowu - wolał się upewnić Tom.

- Znowu? - jęknął dwunastolatek. - To głupie!

- Teraz będzie znacznie prościej. Pierot został wybudzony, a więc możecie darować sobie kolekcjonowanie statuetek - wyjaśnił profesor. - Teraz musicie wyłącznie znaleźć go przed Underpierotem.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.