Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 24: Upór Kyle'a
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-12-29 10:54:29 |
Aktualizowany: | 2014-12-29 10:54:29 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
Kyle, Charlie i Jimmy zmierzali w stronę Irina City położonego nad morzem bursztynowym. Tam też mieściła się arena lidera, a także miał odbyć się trzeci etap konkursu koordynatorskiego. Jednak zaraz po opuszczeniu Townview trenerzy postanowili zrobić sobie krótką przerwę na dzikim polu. Był to rozległy piaszczysty teren z zaledwie kilkoma drzewami. Nie zawsze tak to wyglądało. Niegdyś na miejscu równiny znajdował się las iglasty. Pustka była efektem istnienia miasta. Wiele drzew zostało wyciętych, a tereny zagospodarowane. Inna roślinność wymarła nie mogąc przystosować się do sąsiedztwa Townview i mniejszych miast położonych wokoło stolicy.
Dla trójki trenerów jak i kieszonkowych potworów miał to być dzień odpoczynku i relaksu. Charlie, Kyle oraz ich pokemony: Koli, Huff i Rathvil urządzili sobie mały turniej piłki nożnej. Na trybunach, w które zmienił się przegniły pień zasiedli Jimmy i Fairyfly. Na ziemi obok smacznie spał Bordobear, zaś w kałuży nieopodal leżał Zajebistafish poruszający płetwami w sposób majestatyczny, a wręcz uwodzicielski. Natomiast Falcon obserwował okolicę z lotu ptaka.
- Rathvil, do ciebie! - zawołał Kyle lekko kopiąc piłkę.
Grając z pokemonami trzeba było uważać. Stworki nie były obdarzone kończynami przystosowanymi do kopania piłki, ani znajomością zasad gry. Mecz bardziej polegał na podawaniu sobie piłki Charliego z Kylem i od czasu do czasu sprawieniu radości poke-zawodnikom z przechwycenia okrągłego przedmiotu i kilkukrotnego uderzenia w niego łbem. Piłka przetoczyła się obok niezainteresowanego nią szczura. O wiele ważniejsze na ten moment dla Rathvila było wyrwanie uschniętego krzaka z ziemi.
- Hh...- siłował się pokemon.
- Co on robi? - zdziwił się Charlie.
- Taka zdolność - wyjaśnił Daniels. - Podnosi z ziemi różne śmieci. Rathvil, zostaw! - krzyknął na pokemona. - Znowu coś zeżresz i się pochorujesz - mruknął pod nosem.
Nim chłopcy się spostrzegli na polanie pojawił się bardzo wysoki i szczupły mężczyzna. Jednak nie tylko wzrost był tym, co wyróżniało go w tłumie przechodniów. Miał długie, czarne włosy i bardzo kościste policzki.
- Ciekawa metoda treningu - zwrócił na siebie uwagę trenerów.
Pytające spojrzenia Charliego i Kyle'a powędrowały na nieznajomego. Jedynie Jimmy wpatrywał się w mężczyznę ze szklanymi oczyma pełnymi euforii.
- My nie trenujemy - pokręcił głową Charlie.
- Nie? - zdziwił się nienaturalnie.
- To tylko zabawa - odparł starszy z Danielsów.
- W takim razie wszystko jasne - pokiwał głową. - Mi to bardziej wyglądało na nieudolną parodię treningu, ale skoro "dzieci" - podkreślił słowo odnosząc się do nastolatków - się bawią to wszystko w porządku.
- O co panu chodzi? - zapytał Kyle.
- Tylko nie pan! - mruknął urażony.
Mężczyzna miał około trzydziestu pięciu lat, a więc dla Kyle'a było czymś naturalnym użyć grzecznościowego zwrotu do osoby starszej i chwilę temu poznanej.
- Może pani - przewrócił oczyma Stacey.
- Nie, buraku - warknął. - Mówcie mi Sebastian! - przedstawił się tryumfalnie odgarniając przy tym włosy z twarzy.
Ten już nic nie odpowiedział.
W pewnym momencie Jimmy wydarł się na brata i Charliego:
- Wy głupole! To przecież Sebastian Harper! *
- Sebastian Harper? Ten Harper? - zdziwił się Kyle.
- Ja tam nadal nie wiem co to za jeden - oznajmił Stacey.
- Skup się, Charles! - jęknął starszy z Danielsów. - Na pewno wiesz.
Chłopak zmarszczył brwi. Po chwili jego twarz rozpromienił uśmiech.
- Prawie pana nie rozpoznałem! - zawołał uradowany. - Kibicowałem panu w tańcu z gwiazdami, ale na żywo wygląda pan zupełnie inaczej - dodał.
Kyle uderzył się ręką w czoło. Czasami zastanawiał się, czy Charlie nie pochodzi z innej planety, która nigdy nie słyszała o życiu w Jhnelle. Poza pomysłem z uruchomieniem fabryki produkującej kostki do gier planszowych, czy nierozpoznaniem nazwiska "Harper", chłopak miał na swoim kącie cały szereg pomyłek, błędów oraz zwalających z nóg teorii.
- Żaden taniec! - ryknął Jimmy. - To Sebastian Harper! Mistrz regionu Jhnelle! Jeden z pięciu najpotężniejszych trenerów w naszym regionie!
- Ale ja go znam wyłącznie z tańca - upierał się przy swoim Stacey.
- Zlituj się. Nawet ja wiem takie rzeczy - jęknął bezsilnie Kyle.
- Dobra, skończcie chłopaki! - uciął Sebastian. - Przejdźmy do rzeczy, czyli krytyki waszych umiejętności trenerskich - powiedział.
- Co? - skrzywił się Kyle.
- Żadne "co", tylko święta racja! - przywtórzył mu Jimmy. - Z pewnością byłby pan lepszym towarzyszem podróży niż mój brat! - zwrócił się do Harpera.
Sebastian tylko się uśmiechnął i zaczął mówić:
- Zamiast trenować obijacie się, a więc raczej nie jesteście żadną elitą trenerską. Oczywiście to nic złego, bo obok tych, którzy pokonują mistrzów muszą być także kolekcjonerzy Birich, Mousevili i innego polnego prostactwa - mówił bez ogródek.
- Chwila! - przerwał mu Kyle. - Mam cztery odznaki!
Harper buchnął śmiechem.
- Cztery odznaki? Dobre! Wygrałeś je na jakiejś licytacji internetowej? - zakpił. - Przepraszam, to oczywiście nie moja sprawa, który niekompetentny lider ulitował się nad tobą i ci je sprezentował. Wracam z długiej podróży do Townview i przez przypadek zauważyłem was z pokemonami - wyjaśnił. - W pierwszym odruchu myślałem, że jesteście jakimiś silnymi trenerami, ale teraz widzę, że zwyczajnie się pomyliłem.
- Nie masz prawa tak mówić - jego monolog przerwał dopiero Charlie. - To, że spędzamy czas ze swoimi pokemonami przy zabawie nie oznacza, że jesteśmy słabymi trenerami.
- Nie oznacza także, że jesteście dobrymi - oznajmił Harper.
- Na szczęście pan o tym nie decyduje - upomniał go Kyle.
- Jesteś pewny? Wydaje mi się, że mam ogromne doświadczenie, a krytyka jakiej udzielam jest na bardzo wysokim poziomie - wyjaśnił, spoglądając w niebo. - Powiedz mi lepiej, dlaczego Falcon nie lata tak szybko jak powinien?
- Przed samą ewolucją miał zwichnięte skrzydło - odparł, przypominając sobie starcie z Freddym.
- I źle się zrosło - mruknął Harper. - Po ewolucji charakter pokemona częściowo ulega zmianie. Dlatego powinniśmy jak najlepiej przygotować się do momentu, w którym nasz podwładny - określił mianem sługi pokemona - będzie gotowy mentalnie. Czasami ewolucje w chwilach gniewu, ciężkiego starcia wywołują u pokemona coś w rodzaju... traumy? - zaśmiał się.
- Myśli pan, że Falcon może mieć złe wspomnienia z okresu swojej ewolucji? - zainteresował się Kyle.
- Nie przejmuj się tym - mruknął Harper. - Zaraz obejrzę i skrytykuję pozostałe pokemony. Po pierwsze, Huff jest jakiś dziwny - westchnął. - Jak na mistrzostwach pojawisz się z czymś takim to z miejsca zostaniesz zdyskwalifikowany.
- Huff myśli, że jest Slowpokiem - wtrącił Charlie.
- Hm... - mruknął mistrz Jhnelle. - Uważanie się za Slowbro jest dosyć osobliwe...
- Slowpoke - poprawił go Jimmy.
- Slowpoke, Slowbro, czy tam inne gówno. Nie ma znaczenia - machnął ręką Sebastian. - Następnie. Dlaczego twój Koli nie jest jeszcze wyewoluowany?
- Everstone - mruknął Kyle.
Złość na młodszego brata spowodowana użyciem mistycznego kamienia nie minęła mu do końca. Na dobrą sprawę bracia nie rozmawiali o zdarzeniu. Zaraz po tym jak trener dowiedział się o wybryku Jima rozpętała się burza związana z tajemniczą chorobą dzieciaków z Topolowej, a potem jakoś nie mieli okazji wrócić do tematu.
- A co? - zakpił Harper. - Nie chcemy by nasze pokusie ewoluowały? Chcemy, aby były słodziutkimi zabaweczkami i naszymi przyjaciółmi? Rathvil śmierdzi.
- To samo mu mówię - z torby Danielsa dobył się metaliczny odgłos wielkiego mistrza D.
Jimmy buchnął śmiechem. Nic bardziej go nie cieszyło jak krytyka Kyle'a ze strony uznanego trenera.
- A ty się nie ciesz! - uciszył go niespodziewanie Harper. - Masz Zajebistafisha w drużynie! Trenerzy takich pokemonów nie powinni w ogóle mieć prawa głosu.
Jimmy momentalnie zaczerwienił się i zamilkł.
Chociaż Kyle dorastał w otoczeniu pokemonów nie wiązał z nimi swojej przyszłości. Chodził do Akademii Pokemon tak jak jego ojciec, a wcześniej dziadek. Poznawał wielu przyjaciół Henry'ego: trenerów, liderów i ludzi powiązanych z fachem kieszonkowych stworów. Owszem, lubił pokemony. Koli uwielbiał zabawy, Huff był fantastyczną maskotką, Rathvil rozśmieszał go swoim zachowaniem, a Falcon był bardzo pomocny i wierny, ale mimo tego wszystkiego nie wiązał swojej przyszłości ze specjalizacjami trenerskimi. Nie liczył na wysoką lokatę w zawodach. Nie miał jednak ochoty zbłaźnić się odpadając po pierwszej rundzie. Zdawał sobie sprawę, że w turnieju Jhnelle będzie musiał stawić czoła trenerom pokroju Sebastiana Harpera - silnym i przekonanym o swojej wyższości nad nim.
- Walczmy - zaproponował po dłuższej chwili przerwy Kyle.
- Co?! - wyrwał się Jimmy. - Chcesz walczyć z mistrzem?
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, kim jest ten facet? - zapytał dla pewności młodszy Daniels.
- Najwyżej przegram - wzruszył ramionami. - Świat się nie zawali.
- On cię zniszczy! - bronił swojego sześciolatek.
- Skończ - uciął. - Powiedziałem, że będę walczył!
- Ale ja jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam - zachichotał mistrz. - Niech ci będzie - dodał z powagą. - Co mi szkodzi? Umówmy się tak - zaczął. - Możesz użyć wszystkich swoich pokemonów przeciwko moim dwóm.
- Zgoda.
Daniels nie miał zamiaru utrudniać sobie zadania i prosić przeciwnika o "sprawiedliwą" walkę. Przyzwolenie Sebastiana na użycie większej ilości pokemonów była mu na rękę.
- Falcon! - zawołał Kyle.
Tuż przed trenerem wylądował jego pokemon.
- Hłada! - zaskrzeczał sokół, jakby meldując swoją gotowość do pojedynku.
- A ja wybieram... - uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni żółty pokeball. - Jumpey!
Kula otworzyła się wypuszczając z wnętrza czerwone światło. Gruby i długi ogon przeciwnika uderzył o ziemię wydając z siebie głuchy odgłos. Naprzeciw Falcona pojawił się pokemon o podobnych jemu rozmiarach. Jumpey był kangurem o lśniącej, pomarańczowej sierści i szmaragdowych oczach. Na przednich łapach miał czerwone rękawice bokserskie.
- Twój ruch - zaśmiał się Sebastian.
- Falcon! Ostre skrzydło - wydał komendę jego przeciwnik.
Sokół wzbił się w powietrze, gdzie był poza zasięgiem ciosów walczącego pokemona. Jumpey nie wyglądał na specjalnie zmartwionego. Ze spokojem zaczął przeskakiwać z łapy na łapę, jakby przygotowując się na atak z powietrza. W pewnym momencie Falcon zaczął ostro pikować w dół. Będąc tuż obok Jumpey'a podniósł skrzydło, które przy tej prędkości było ostre niczym brzytwa.
- Unik - wymruczał Harper.
Jumpey odgiął się do tyłu. Skrzydło Falcona nawet go nie zadrasnęło.
- Jeszcze raz! - rzucił komendę Kyle.
Falcon nawrócił. Kangur odskoczył. Omijał ataki jakby wiedział, z której strony nadciągną.
- Kończmy ten pojedynek - westchnął Sebastian.
Jumpey ponownie uniknął zetknięcia z ostrym skrzydłem. Jednak nim sokół zdążył oddalić się, jego przeciwnik wrócił do bojowej pozycji, a następnie zdzielił go pięścią. Cios był na tyle silny, aby Falcon uderzył o ziemię.
- Falcon! Nie! - zawołał Kyle.
Jumpey pokonał Falcona jednym uderzeniem.
- To było zabawne! - zawołał uradowany Sebastian. - Więcej takich przeciwników jak ty! Jumpey, wracaj! - powiedział, wyciągając następny ultraball. - Gotowy na dalsze pranie?
Kyle zacisnął zęby. Przez moment zastanawiał się, jaki błąd popełnił? Zdawał sobie sprawę, że pokemony mistrza mają większe doświadczenie i siłę. Nie chciał przegrywać, a tym samym dając satysfakcję Harperowi.
- Koli, teraz ty - mruknął.
Trawiasty kot wyskoczył przed swojego trenera.
- Koli! - zawołał.
- Koli, tak? - mruknął Sebastian. - A ja wybieram Eledance!
Ultraball uderzył o ziemię i tuż przed Kolim pojawiła się Eledance.
Kyle, Jimmy i Charlie zamarli w zdumieniu.
- To... - próbował nie wybuchnąć śmiechem starszy z Danielsów.
Przeciwnikiem był ogromnych rozmiarów słoń stojący na tylnych nogach. Przerzednie, chudsze łapy miał wyprostowane i wyciągnięte na boki. Wyglądał jakby próbował za ich pomocą utrzymać równowagę. Pokemon stał dosyć niepewnie chwiejąc się na boki. Jednak nie to było w nim najdziwniejsze. Barczysty słoń miał na sobie sukienkę baletnicy.
Charlie sięgnął do kieszeni po pokedex, ani na moment nie spuszczając wzroku z Eledance.
- Eledance - przemówił metaliczny głos pokedexa. - Pokemon baletnica tańczy jak słoń w składzie porcelany. Jego największym atutem jest ciężar oraz doskonałe wyczucie rytmu. Złośliwi mówią, że Eledance jest najgorszym tancerzem regionu Jhnelle, zaś sympatycy chwalą go za muzykalność i ładny kostium.
- Koli, nie możemy popełnić żadnego błędu - oznajmił trener. - Nie zbliżaj się do Eledance, atakujemy wyłącznie z dystansu.
Kot wysłuchał trenera, a następnie posłał kilka ostrych liści w kierunku słonicy. Ta rozbiła je lewą łapą przy tym z ledwością utrzymując balans.
- Skoro Koli nie chce podejść do Eledance, to Eledance pofatyguje się do niego! Wiruj, primo balerino! Uwielbiam piruety w jej wykonaniu! - zaklaskał podekscytowany przeciwnik.
Słoń w sukience zaczął obracać się wokoło własnej osi. Po chwili przypominał tornado prące wprost na Koliego.
- Teraz, zduś go ciałem! - rzucił pośpiesznie Sebastian.
Słoń momentalnie zaprzestał piruetów przed przeciwnikiem i rzucił się całym ciężarem na drobnego kota. Koli umknął. Po uderzeniu w ziemię wszystko zaczęło trząść się.
- Zrób coś, Koli! - wyjęczał Daniels.
- Kol? Koi! - odparł bezradnie.
W końcu kot nieśmiało podniósł łapę z wyciągniętymi pazurami. Zamachnął się, wyrzucając z łapy zielone promienie światła. Te rozbiły się na Eledance, która nie zdążyła się jeszcze pozbierać po zetknięciu z ziemią.
- Co to za atak? - zdziwił się Kyle.
- Nawet nie wie jakie ataki ma jego pierwszy pokemon - mruknął niezadowolony Jimmy. - Trawiasty promień! - zawołał.
- Nie ważne. Koli, musimy unieruchomić Eledance! Użyj chytrych nasionek! - wydał konkretną komendę.
Pokemon wykonał polecenie. Przeciwnika zaczęły obrastać latorośle absorbujące jego energię.
- Imponujące - westchnął obojętnie Harper. - Pora, abym wyprowadził cię z błędu, jakim jest myśl o tym, że masz jakąkolwiek przewagę nade mną.
Jego słowa zaniepokoiły Danielsa.
- Eledance, weź zerwij te chwasty i wygraj, inaczej będę bardzo niezadowolony - mruknął mistrz.
Słonica wstała z ziemi wyrywając z korzeniami trzymające ją rośliny.
- Doskonale - pochwalił ją Sebastian. - Teraz użyj pompy wodnej lub czegoś innego co rozniesie tę zabawkę.
Z trąby Eledance wystrzeliła woda. Uderzenie z tak bliska zepchnęło Koliego kilka metrów dalej. Koci pokemon zatrzymał się dopiero obok przyglądających się walce Huffowi i Rathvilowi.
- Zatkało? - zaśmiał się Harper. - Nie spodziewałeś się, że walczący pokemon może używać wodnego ataku? To takie typowe dla słabych trenerów - nabijał się.
- Zmień pokemona! - zawołał Charlie.
Kyle skinął głową.
Kątem oka spojrzał na Huffa i Rathvila. Żaden z nich nie wydawał mu się dość silny, aby sprostać sile Eledance. Mimo wszystko musiał spróbować. Do głowy chłopaka coraz napastliwiej dobijała się myśl o drastycznej porażce z Sebastianem. Szybko odgonił ją od siebie.
- Rathvil, liczę na ciebie - dał znać szczurowi.
- Hh...! - odparł szczur i posłusznie stanął na prowizorycznej arenie walki.
Przecież mogę wygrać - powiedział sobie Daniels. - Gdyby tylko udało mi się sprowokować go do ponownego użycia wodnego ataku.
- Rathvil, nie zmieniamy strategii. Unikaj bliskiego kontaktu z Eledance - zawołał Kyle. - I nie wykonuj ataku suszeniem zębów bez mojej zgody!
- Hh... - zanegował.
- Rozumiem, że szykujesz jakiś podstęp - podkreślił ostatnie słowo, jakby wątpiąc w jakąkolwiek pomysłowość przeciwnika. - Tonący brzytwy się chwyta. Nie moja sprawa - mruknął. - Eledance, atakuj piruetem.
- Wycofuj się! - nakazał Kyle.
Szczur unikał każdego uderzenia ze strony słonicy. W końcu oba pokemony znalazły się przy samotnym drzewku. Rathvil stanął "pod ścianą". Pozbawiony drogi ucieczki szczur mógł jedynie czekać na atak ze strony otyłej baletnicy, a przy tym życzyć jej, aby Birdy nasrał jej na głowę.
- Nie powiem... Rathvil ciekawiej walczy niż pachnie - stwierdził z uznaniem Sebastian. - Jednak pora kończyć tę żenującą walkę. Eledance, pompa wodna!
Strumień wody z trąby słonicy przyparł szczura do drzewa.
- Mam cię! - zawołał z ulgą Kyle. - Ratvhil, elektryczny łańcuch!
Prąd przeszedł po słupie wody prosto do Eledance. Kumulujące się rzuciły słonicę do tyłu.
- Jak to? - zdenerwował się Sebastian.
- Zatkało? - tym razem zakpił Daniels. - Nie spodziewałeś się, że normalny pokemon może nauczyć się elektrycznego ruchu? Typowe - pokręcił głową.
Oba pokemony leżały nieprzytomne. Kyle podbiegł do Rathvila.
- Jak się czujesz? - zainteresował się oszołomionym pokemonem.
- H... - wymamrotał.
Sebastian spojrzał na Danielsa i Rathvila spode łba. Po chwili rozchmurzył się.
Należało mi się - pomyślał. - Nie doceniłem początkującego.
- Eledance, wracaj - dodał, chowając sparaliżowaną słonicę. - Niezła walka - pochwalił Kyle'a. - Możemy zakończyć remisem. Muszę przyznać, że nawet coś tam potrafisz, ale nie myśl od razu, że uważam cię przez to za dobrego trenera. Przy drobnej pomocy Rathvil mógłby stać się jeszcze lepszy.
- Wiem - przytaknął Kyle, chowając podopiecznego do kuli.
- Mógłbym ci pomóc.
- Jak?
- Twój Rathvil potrzebuje dużo uwagi, a ty poświęcasz mu jej zdecydowanie za mało. Oczywiście to zrozumiałe, bo musisz dzielić swój czas pomiędzy wszystkie pokemony. Dlatego tak sobie pomyślałem, że mógłbym wytrenować Rathvila dla ciebie - wyszedł z propozycją Harper. - Prowadzę w Townview szkołę dla uzdolnionych pokemonów. Rathvil mógłby zacząć naukę w niej choćby od zaraz.
- Chce pan zabrać go? - zmieszał się Daniels.
- Tak. Co ty na to? - powiedział z uśmiechem.
- Ale ja... Nie wiem. Rathvil jest ze mną prawie od początku i...
- Zgódź się! - wtrącił się Jimmy. - Mistrz pokemon składa ci taką ofertę! Nauczy Rathvila ruchów o jakich ty nie masz bladego pojęcia.
- A kiedy go odbiorę?
- Za kilka miesięcy mam być sędzią w konkursie koordynatorskim w Valesco Town. To tuż przed rundą eliminacyjną turnieju Jhnelle. Wtedy możemy się spotkać, a ja oddam ci Rathvila.
Daniels zamyślił się.
Wczesnym popołudniem trójka trenerów szykowała się do dalszej drogi, zaś Sebastian Harper w towarzystwie Rathvila miał udać się do Townview. Kyle ukląkł obok szczura i pogłaskał go po szarym łbie.
- Rathvil - zwrócił się do pokemona. - Słuchaj mistrza i... Nie wiem - przyznał uśmiechając się. - Nie zapominaj o mnie.
- Hh... - odparł szczur.
- Czas się zbierać - postanowił Daniels wstając z klęczek.
- Tak - przyznał Sebastian.
- Może mi pan dać autograf? - przypomniał sobie Jimmy.
Harper uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Mam coś lepszego - powiedział mistrz.
Bez słowa sięgnął do kieszeni marynarki, z której wyciągnął owalny przedmiot.
- Niedługo z tego jaja powinien wykluć się pokemon. Możesz je zatrzymać.
- Wykluje się z niego pokemon? Dziękuję! - zawołał, przyjmując prezent.
Ruszając w przeciwnym kierunku niż Kyle, Rathvil raz jeszcze obejrzał się za swoim trenerem. Z niewiadomych przyczyn przypomniał sobie o pierwszym spotkaniu z Danielsem. Poczuł się dziwnie, ale to zaraz minęło. Wiedział, że pewnego dnia spotkają się znowu, ale wtedy będzie on już bardzo silnym pokemonem.
21 lipca 1991
Wiosenne osiedle było stosunkowo nową częścią Corella. Składało się na nie kilkanaście domów z podwórzami oraz ogrodami z tyłu, a także niewielki placyk zabaw. Osiedle zamieszkiwały głównie młode małżeństwa z małymi dziećmi. Urodziny jakiejkolwiek pociechy z sąsiedztwa były doskonałym pretekstem dla rodziców do wspólnego spotkania i porozmawiania.
- Wszystkiego najlepszego, synku - powiedział Henry, całując dziecko w policzek.
Przed chłopcem znajdował się biały torcik z napisem: "Dla Kyle'a z okazji pierwszych urodzin". Przez pomieszczenie ciągnął się długi stół zapełniony dziećmi w różnym wieku oraz ich rodzicami. Solenizant siedział na kolanach matki. Kobieta zsadziła syna na krzesełko obok i sama wstała od stołu. Przez moment jeszcze pokręciła się po pokoju i wyszła do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie było jeszcze kilkoro innych rodziców oraz czteroletni chłopiec o dłuższych kręconych włosach, które przykrywała czerwona chusta. Betty wyminęła chłopca i usiadła obok Susan Stacey.
- Beth, słyszałaś coś o tych zamieszkach w Jhnelle? - zapytała z ciekawości matka Charliego.
- Podobno jakiś pokemon niszczy miasta - dodała Natalie.
- Nikt nie potwierdził, że za sytuację odpowiada pokemon - wtrącił się Steve Allen. - Coś wysadza w powietrze przypadkowe miejsca. Równie dobrze jak pokemon mogą to być terroryści.
Betty wzruszyła ramionami z obojętnością.
- Nie wiem - odparła.
Rodzice usłyszeli rytmiczne trzaskanie dobiegające z przyjęcia dzieci. Pani Stacey zgasiła papierosa i wstała z miejsca. Mozolnymi ruchami ruszyła do pokoju gościnnego.
- Charlie! - usłyszeli pozostali rodzice. - Zejdź ze stołu, bo jak podejdę, tyłek będziesz miał w kolorze purpury!
- Lepiej pójdę zobaczyć, co tam się dzieje - dodał pan Allen.
W pokoju zostały jedynie Natalie, Betty i chłopiec usiłujący ściągnąć z głowy bandamkę.
- Mama, zawiąż, już - rzucił trzy słowa czterolatek wyciągając w stronę kobiety chustę.
- Mamo, czy mogłabyś zawiązać? - poprawiła go Natalie.
- Nie - zgromił ją wzrokiem.
Kobieta westchnęła. Ulubionym słowem jej syna było: "nie". Negowanie rzeczywistości wychodziło mu doskonale. Zaczynał rano nie chcąc jeść śniadania, a kończył wieczorem sprzeciwiając się pójściu zaraz po dobranocce.
- Taki wiek - Betty usprawiedliwiła chłopca. - Kyle do perfekcji opanował dwa słowa, które używamy w domu nader często: "tata" i "dupa". I potem cały dzień potrafi trajkotać: "tata-dupa, tata-dupa, tata-dupa". Co ciekawe inne słowa kaleczy, ale to jedno... - westchnęła.
- Zabawne - uśmiechnęła się Natalie.
- Powiedz to Henry'emu - odparła, spoglądając na chłopca próbującego zawiązać na szyi chustę. - Chodź, ja ci to zrobię - dodała.
Syn Natalie energicznie doskoczył do Betty, która natychmiast zawiązała mu bandamkę na szyi.
- Ładna - powiedziała pani Daniels oglądając materiał z wyszytym imieniem: "Ralphie".
- Dzięki, sama zrobiłam - odparła Natalie.
- Marnujesz się - przyznała Beth. - Znam ludzi, którzy zapłaciliby za takie ręcznie wyszywane wzory.
- I kto to mówi? Zamiast podbijać światowe sceny pracujesz u profesora Poplara.
- Niedługo odejdę z laboratorium - mruknęła niechętnie. - Jestem tam od początku praktyk i szczerze powiedziawszy mam dosyć tego miejsca.
- To znaczy? - zapytała śmiało.
Panie poznały się na ślubie Henry'ego i Betty. Mąż Natalie, Robin McIntyre był najlepszym przyjacielem Danielsa, a także drużbą na ich ślubie. Robin, Henry i Dennis razem przeszli przez Akademię Pokemon, potem wystartowali jako trenerzy z ramienia Poplara. Ich przyjaźń trwała od wielu lat, wspólne wakacje, spotkania, a więc nic dziwnego, że również ich żony zaprzyjaźniły się ze sobą.
- Poplar jest... Boję się go. Dziwnie się zachowuje wobec mnie.
- Zgroza - dopowiedziała sobie Natalie. - On ma chyba ze sto lat.
- Blisko, sześćdziesiąt siedem - poprawiła ją Betty. - Ciarki mnie przechodzą jak na mnie patrzy. Mówiąc do mnie zwraca się: "skarbie", "kochanie", "gołąbeczko", zaś gdy w pobliżu jest mówi: "pani Daniels". Ostatnio niby przypadkiem przejechał ręką po moich plecach, aż mnie zmierziło.
- A co na to Henry?
- Nie mówiłam mu. Poplar to jego mentor. Nie powinien wiedzieć takich rzeczy ze względu na to, że współpracuje z tym człowiekiem - wyszeptała.
Do pomieszczenia wszedł Kyle. Betty natychmiast rozchmurzyła się, przyciągnęła chłopca do siebie i mocno przytuliła.
- Jesteś tylko mój! - powiedziała. - Mama zrobi sobie jeszcze czterech takich!
Tymczasem Ralphie ściągnął ze stołu miseczkę i niepostrzeżenie wyszedł z przedpokoju. W progu minął się z ojcem.
- Gdzie z tym idziesz? - zaczepił go Robin.
- Dam kotu mleczka - powiedział.
McIntyre wzruszył ramionami i wszedł do pokoju, gdzie siedziały Natalie i Betty.
- Słuchajcie, jest sprawa - zaczął.
- Żadnego alkoholu, pijaki - ucięła Natalie. - To urodziny Kyle'a, a nie gorzelnia.
- Nie o to chodzi - mruknął poirytowany słowami żony. - Profesor Poplar wezwał mnie, Henry'ego i Dennisa do siebie.
- Jak? Teraz? - zdziwiła się Betty.
- Dosłownie na moment. Chce nas prosić o jakąś przysługę - wyjaśnił. - Mówi, że to ważne,
- A Henry sam nie mógł mi przyjść tego powiedzieć? Tylko ciebie wysyła?
- Nie - odparł Robin. - Wiesz jaki jest profesor. Chce wszystko na zaraz.
Betty Daniels nic nie odpowiedziała. Ona sama chciała "na zaraz" wygrać na loterii. Niestety Cornelius Poplar nie pojmował, że istnieją rzeczy takie jak priorytety. Dla niego jedynym priorytetem był on sam.
W laboratorium profesora Poplara nie było już żywego ducha. Gdy budynek opuszczali jego asystenci, on sam przenosił się do gabinetu znajdującego się w części domowej. Tam parzył sobie kawę i zasiadał w wygodnym fotelu. Potrafił godzinami siedzieć przy zgaszonych lampach, w bezruchu i spoglądać w ciemność, jakby karmiąc się nią. Jego osobliwe zachowanie było jak rytuał, który powtarzał każdego wieczora.
- Panowie - zaczął profesor wstając z fotela. - Wezwałem was tutaj ponieważ Jhnelle niedługo może potrzebować waszej pomocy.
Robin i Dennis spojrzeli po sobie.
- Słyszeliście o tajemniczym stworzeniu, które atakuje miasta i zabija ludzi? - rzucił pytanie.
- Tak - mruknął Henry. - Policja niczego nie ustaliła. Krążą pogłoski, że to pokemon.
- To nie jest zwykły pokemon! - oburzył się Cornelius.
Jego kąśliwy głos wprowadził atmosferę niepokoju.
- To stworzenie stoi w drabinie ewolucyjnej znacznie wyżej niż pokemon. Jest formą doskonałą. W przeciwieństwie do pokemonów on myśli i dąży do celu - scharakteryzował owe stworzenie.
- Jak się nazywa? - zapytał Dennis Harding.
- Na ten moment nie potrafię powiedzieć - wymruczał pod nosem. - Chcę tylko, abyście byli przygotowani na spotkanie z nim.
- To znaczy? - spytał Robin.
- Jako moi uczniowie, co tu dużo mówić jedni z najlepszych trenerów Jhnelle - pochwalił ich - będziecie musieli się z nim zmierzyć.
- To może być niebezpieczne - przypomniał Harding.
- Nie, jeżeli dobrze to rozegracie. Na ten moment niczego nie oczekuję od was. Przygotujcie się jedynie mentalnie na moment, w którym spotkacie się z tym monstrum - wyjaśnił.
Ralphie wyszedł przed dom z miską mleka. Ostrożnie przeszedł przez niewielki fragment piaszczystego podwórka, aby po chwili zniknąć za szopą obok domu Danielsów.
- Kici-kici! - zawołał Ralphie. - Gdzie jesteś, kotku?
Z szopy wyłonił się kot w stroju pajacyka.
- Piero?
Na jego widok Ralphie zmieszał się. Mimo pewnych podobieństw nie był to kot jakiego spotkał tutaj przed chwilą.
- A gdzie twój brat? - powiedział nieco zawiedziony.
- Piero?
- Był podobny do ciebie. Tylko wydał mi się smutniejszy - odparł Ralphie.
Pierot spojrzał w przyszłość. Na moment jego myśli znalazły się w drugiej z wież telewizyjnych na siódmym piętrze w pokoju numer cztery. Widział swojego potomka uwięzionego przez regulatorów, trenerów z Corella Town, odznaki, monstrum i wielki finał turnieju Jhnelle. Chciał spojrzeć jeszcze dalej, ale wizja bezpowrotnie zniknęła. Nie mógł pozwolić, aby jego potomek zginął. Zdawał sobie sprawę, że będzie mu potrzebna pomoc dzieci z Corella Town.
Bóg szczęścia przejechał łapką po ścianie szopy. Przed Ralphiem pojawiły się następujące cyfry: dwa, siedem, cztery. Pierot spojrzał na chłopca z nadzieją, jakby chcąc ustrzec go przed nieuchronnymi zdarzeniami. Nie wiadomo dlaczego, ale w głowie chłopca powstała rymowanka:
Dwa, siedem, cztery - nie ze złym pokiem te numery.
Tego dnia Ralphie opowiedział ją innym dzieciom na urodzinach Kyle'a. Wizja Pierota otrzymała nowe znaczenie. Była jak mit przekazywany z ust do ust, który znało każde dziecko w Corella Town. Zwykła wyliczanka, która za kilka lat miała przyjść z pomocą Pierotowi.
Czasy obecne
Sebastian Harper wrócił do swojego biura w Townview. Położył swoje pokeballe na stole i podniósł słuchawkę telefonu. Po kilku sygnałach usłyszał swojego rozmówcę.
- Henry Daniels, słucham.
- Cześć! To ja Sebastian - zaczął. - Spotkałem już twoich synów.
- Jak poszło?
- Najpierw trochę ich po wkurzałem, ponabijałem się z ich składów, a potem sprowokowałem Kyle'a do walki.
- Właśnie! Jak walka? - zapytał poddenerwowany pan Daniels.
- Nie jest źle. Nie jest jakimś mega, super, hiper trenerem, ale średniakiem. Całkiem nieźle sobie poradził. Obiecałem, że wytrenuję jego Rathvila.
- A Jimmy? - zapytał ostrożniej.
- Dałem mu jajko smoka - powiedział.
Po chwili sięgnął do drugiej kieszeni, z której wyciągnął inne jajko.
- Nie, jednak nie dałem mu smoczątka - mruknął Sebastian. - Pomyliłem kieszenie i musiałem dać mu innego malucha.
- Czyli kogo?
- Powiedzmy, że ten pokemon będzie idealnie pasował do składu chłopca - wyjaśnił dość tajemniczo.
- Jeszcze jedna sprawa - przypomniał sobie ojciec chłopców. - Mówiłeś im, że to był mój pomysł, aby ich "przetrenować"?
- Nie. Nawet nie wspomniałem.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.