Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 39: Spellight i zaklęcie ciemności
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2016-03-22 08:00:54 |
Aktualizowany: | 2016-03-19 17:48:54 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
Bek, mimo że pozbawiony nadziei i sił płynął dalej. Nie miał drogi powrotnej. Nazbyt bardzo zależało mu na ludziach, aby teraz zawrócić do Boheme City. Wiedział, że mieszkańcy Black Moon Island będą bardzo rozczarowani nie mogąc poznać jego uroczej persony. Tylko z tego powodu płynął, chociaż płetwy odmawiały mu posłuszeństwa, a smrodek przestawał być intensywnie smrodkowy. Wkrótce ujrzał zarys wyspy zwanej "lądem czarnego księżyca". Na niebie pojawiły się granatowe chmury zwiastujące deszcz. Bek jak i wiele innych stworzeń wyczuwał, że w Jhnelle zaczyna dziać się niedobrze. W powietrzu panoszyła się niezwykła energia, która od dłuższego czasu przebywała tutaj, rozrastała się i niczym niezmącona dojrzewała w ciszy, aby niedługo wydać na świat szkaradne owoce. Tak właśnie kiełkuje zło. Zbliżając się do wybrzeża Bek przyśpieszył, jakby chcąc wyprzedzić ciemne chmury zbierające się wokoło wyspy.
Staruszek siedzący na werandzie przed Centrum Pokemon obserwował piętrzące się nad Black Moon Island coraz czarniejsze chmury. Były niemal koloru jego skóry. Ostatnimi czasy wyspę nawiedzały gwałtowne burze, które paraliżowały głównie turystykę. Konkurs, który miał się odbyć przedwczoraj przełożono na przyszły tydzień, zamknięto wiele restauracji ogródkowych oraz odwołano koncert grupy Seel. Obok siedemdziesięciolatka niepostrzeżenie przemknęli Alissa i Carter. Para od razu skierowała się do lecznicy. Christeensen nacisnęła klamkę. Drzwi nie drgnęły.
- Zamknięte? - zdziwił się Carter.
Starzec jedynie się uśmiechnął i pokręcił głową. Po chwili Carter spojrzał na wiszącą na ścianie obok drzwi rozpiskę dyżurów.
- Niby powinno być otwarte - stwierdził. - Przepraszam - zagadał odruchowo do człowieka siedzącego przed wejściem. - Wie pan może, gdzie jest pielęgniarka?
- Pewnie się ukryła.
- Ukryła? Przed czym? - zapytała zaintrygowana Alissa.
- Mrok ogarnia ląd czarnego księżyca. Tlące się światełko nadziei jest zbyt małe, aby rozświetlić ciemność - wyjaśnił. - Złoty sierp zamilknie, a...
- Alissa? - rozbrzmiało.
Christeensen spojrzała w stronę, z której padł znajomy głos. Zza ściany centrum wyłoniła się ciemnoskóra dziewczyna w pomarańczowym płaszczyku sięgającym jej za kolana.
- Kia? - zawołała z lekkim zdziwieniem.
- Wieki cię nie widziałam! - przyznała, podbiegając do dziewczyny.
Kia i Alissa chodziły do jednej klasy w Akademii Pokemon w Corella Town. Obie przyjechały na naukę z innych miast, aby wydostać się z domów, choć ze skrajnie różnych powodów. Pierwsza cierpiała na przesyt wszystkiego, druga zaś nie miała niczego. Zamieszkały w akademiku na różnych piętrach. Były jedynymi dziewczynami z domu, które nie czuły potrzeby wracania do domu na wakacje czy święta. I to zbliżało je najbardziej. Kia kochała swoich rodziców i młodszego braciszka, ale czuła się znudzona monotonią Black Moon Island, Alissa miała jedynie dwóch braci i matkę, której była obojętna do tego stopnia, że chcąc jej wyświadczyć przysługę zniknęła z życia Irina na czas szkoły nauki w akademii. Christeensen od początku wiedziała, że zostanie trenerem pokemon. Kia nie była zdecydowana. Najpierw chciała być koordynatorem, rangerem, aż wreszcie trenerem. Gdy jednak nie została wybrana przez Hardinga zdecydowała się na karierę pielęgniarki.
- Co teraz robisz? - zapytała Alissa.
- Odbywam praktyki w Centrum Pokemon. Została mi już ostatnia kłoda pod nogami... znaczy siostra Joy - poprawiła się szybko.
- Dlaczego centrum jest zamknięte? - wtrącił się Carter.
- Nie wiecie? - zmarszczyła brwi. - Na dziś zapowiadają burzę stulecia. Praktycznie wszystko zostało zamknięte.
- Super, a my nie mamy noclegu - mruknął Carter.
- Co za problem? - przewróciła oczyma Kia. - Możecie nocować w moim domu.
- To nie będzie kłopot? - wolała się upewnić Alissa.
- Dziewczyno, weź mnie nie denerwuj! Jaki kłopot?
- Chwila - Carter ponownie się wtrącił. - Muszę jeszcze zanieść przesyłkę do laboratorium.
- Nie możesz po burzy? - westchnęła Christeensen.
- Po co czekać - zachichotała Kia i wskazała palcem na ogromny szklany budynek znajdujący się na przeciwko Centrum Pokemon.
Grupka bez słowa ruszyła w kierunku laboratorium. Staruszek siedzący na werandzie odprowadził młodzież wzrokiem, a potem westchnął do siebie:
- Wiatr zbiera na sile... Gdybym tylko wiedział... Już jestem u progu śmierci, a ta tajemnica nie daje mi spokoju. Gdzie zapodziałem mój granatowy parasol?
W ogromnym holu była już tylko recepcjonistka. Pochłonięta przerzucaniem kartek w kolorowym magazynie nie zauważyła wejścia Kii, Alissy i Cartera. Trójka intruzów przeszła do przodu, rozglądając się na wszystkie strony niczym turyści zwiedzający muzeum. Rzeczywiście, laboratorium robiło spore wrażenie. Szklane fragmenty budynku sprawiały wrażenie pustej przestrzeni pomiędzy metalowymi żebrami konstrukcji. Carter zrzucił z pleców torbę i i wyjął z jej środka jajko lśniące na przemian kolorami pomarańczowym i granatowym
- Ładne! - zawołała Kia. - Wygląda jak nocna lampka.
- Chyba niedługo się wykluje. Przedtem nie wydzielało z siebie światła - oznajmił, po czym zwrócił się do recepcjonistki. - Szukamy profesora Nathana. Mam do niego przesyłkę.
- Właśnie idzie - odparła sucho, wskazując podążającego korytarzem pięćdziesięciolatka. - Profesorze - pomachała do niego - kurier przyniósł do pana paczkę.
- Szeregowa Joy kazała to dostarczyć panu - powiedział Carter, podając Nathanowi jajko.
Zmarszczywszy brwi naukowiec pokręcił jedynie głową:
- Wydziela pigment. Ciekawe, gdzie siostra Joy znalazła to jajko. Mówiła wam coś o jego pochodzeniu?
- Nie - pokręcił głową chłopak.
- Czym się pan zajmuje? - zapytała Alissa.
- Od niedawna badam nowo narodzone pokemony - odparł. - Jeśli chcecie, mogę was oprowadzić po moim laboratorium. Chyba i tak lepiej będzie jak przeczekacie burzę tutaj - dodał z niepokojem spoglądając na krople deszczu uderzające w grube szkło.
Kia, Carter i Alissa ruszyli za Nathanem w głąb korytarza.
- Beeeek! - zawołał tryumfalnie pokemon, dostając się na ląd.
Bek rozejrzał się po plaży. Wokoło niego rozciągała się pustka. Jego uwagę przykuła leżący na piasku człowiek. Wyglądał na rozbitka, ale po drodze Bek nie natknął się na żadną roztrzaskaną łódź, albo ludzi, którzy potrzebowali nie tylko jego przyjaźni, ale i pomocy.
- Bek? - zaczął nieśmiało.
Postać się ruszyła. Dopiero teraz Bek zauważył, że ma do czynienia z samicą człowieka. Miała na sobie przemoczoną do suchej nitki sukienkę bez pleców. Do jej sinych rąk lepił się piasek. Kobieta wstała i spojrzała na Beka. Pokemon pierwszy raz w życiu nie wiedział jak ma się zachować. Dziewczyna nie wyglądała normalnie. Kawałek skóry zwisał z jej twarzy, odsłaniając fragment białej czaszki. Po policzku schodziły kosmyki brudno rudych włosów. Łachmany odsłaniały zgniłe części ciała i wystające żebra, na których zwisały kawałki mięsa.
Bek pierwszy raz w życiu czuł się zniesmaczony. Wiedział, że nie można oceniać książki po okładce, ale w tym wypadku postanowił być bardzo ogólnym recenzentem literatury turpistycznej i nie podchodząc, zawołał "beeek" na powitanie i "bee bek" na pożegnanie, oddalając się w trybie natychmiastowym.
Kobieta spojrzała wysoko w niebo. Złapała głęboki oddech i zaczęła poruszać popękanymi od soli morskiej ustami.
- Już... czas, abyś... się znalazła... iskierko - wydukała, plując wodą.
Profesor Nathan zajmował laboratorium numer czternaście. Był to podłużny pokój przypominający korytarz, po którego obu stronach znajdowały się blaty, a na nich szklane pojemniki z jajami pokemonów. Naukowiec odłożył świecące jajko na półkę i zaczął mówić:
- Czekam aż się wyklują, a potem sprawdzam ich wagę, siłę oraz to czy urodziły się zdrowe. Potem odsyłam je do różnych laboratoriów i rezerwatów.
- Czym zajmował się pan wcześniej? - spytała niewinnie Alissa, zerkając na ścianę z dyplomami.
- Wcześniej?
- Powiedział pan, że bada maluchy od "niedawna" - zwróciła mu uwagę.
- Tak, rzeczywiście - skinął głową. - Zajmowałem się legendami - odparł zakłopotany. - Interesują mnie mity, podania, informacje o rzadkich pokemonach i miejscach, w których chętnie się legendzą.
- Dlaczego zmienił pan dziedzinę badań? - zainteresował się Carter.
- Trudno jest badać coś w co nikt nie wierzy - westchnął. - Zajmowanie się legendarnymi pokemonami to trudna i niewdzięczna praca. Zajmujesz się określaniem danych do pokedexa, których nie jesteś w stanie zmierzyć, twoimi jedynymi dokumentami są mity i historie powtarzane z ust do ust. Interesując się legendami nie jesteś poważany przez innych naukowców. Zmieniłem dziedzinę, bo pokemony legendarne nie istnieją.
- Bzdura! - sprzeciwiła się Christeensen. - Spotkałam kilka legend.
- Aż kilka? Ma pani dużo szczęścia. Niby jakie? - zaśmiał się medyk, nie traktując jej słów do końca poważnie.
- Pierota w wieży telewizyjnej, Underpierota w porcie, Disturba w Mroźnym Świecie i jeszcze jednego... - przypomniała sobie spacer nad jeziorem Darea.
Nie pamiętała wyglądu tego stworzenia, a niezwykłe emocje jakie towarzyszyły spotkaniu.
- W naszym regionie sklasyfikowano sto trzydzieści dwa różne gatunki pokemonów - mówił żywszym głosem profesor. - W tym jest aż siedem legend. Właściwie to słowo "legenda" nie jest właściwym, ale przyjęło się w mowie potocznej - ciągnął swój wykład. - Dużo informacji na ich temat jest nieprawdziwych. Nie są nieśmiertelne, mogą mieć potomstwo. To co wyróżnia ich na tle innych to nieprzeciętna siła, rzadkość występowania oraz to, że wieki przed nami ktoś uznał je za istoty boskie. Są położone w hierarchii nieco wyżej od pozostałych pokemonów.
Ulice opustoszały. Ludzie ukryli się przed wichurą i ulewą w domach, jakby instynktownie wyczuwając nadciągające z burzą zło. Środkiem jezdni kroczyła nieznajoma. Jej ręce zwisały wzdłuż ciała i co jakiś czas unosiły się w powietrze unoszone silnym wiatrem. Nikt nie zwracał uwagi na jej gnijące ciało. Za to każdego interesowało, dlaczego kobieta nie szuka kryjówki na czas ulewy? W końcu jeden z obserwatorów zlitował się, uchylił okno i zawołał:
- Ej, ty! Burza zaraz rozszaleje się na dobre! Jeśli nie masz, gdzie się schronić, zapraszam!
Kobieta stanęła w bezruchu. Obejrzała się w kierunku czarnoskórego mężczyzny, który dopiero teraz zauważył jej brzydotę.
- Gdzie jest iskierka?! - zawołała gniewnie.
Przestraszony człowiek zamknął okno.
- Przybywajcie, dzieci kochane! - zawołała. - Wybieram was!
Z błota i ziemi zaczęły formować się bezkształtne stwory przypominające pokemony. Przed kobietą stanęły trzy istoty z piasku imitujące wyglądem Malibu, Rabbita i Prequela. Jednak od prawdziwych pokemonów znacząco różniły się wzrostem.
- Znajdźcie iskierkę i zabijcie wszystko, co stanie wam na przeszkodzie - wydała polecenie.
Potwory ruszyły.
W słuchawce telefonu rozbrzmiał zmęczony głos Dennisa:
- Laboratorium profesora Hardinga, dzień dobry, słucham.
- Dzień dobry, z tej strony Alissa Christeensen - odezwała się po krótkiej pauzie.
- Wreszcie ktoś z was dzwoni - westchnął nieco rozgniewany naukowiec. - Ani ty, ani Kyle, ani Josh, ani nawet Charlie nie dajecie znaku życia.
Według zasad Akademii Pokemon absolwenci przez pierwszy rok treningów są pod opieką promotorów, którzy wytyczają im drogi i doradzają sposoby treningów. Harding nie był wymagający. Swoim podopiecznym pozostawiał pełną swobodę, o jakiej tylko on sam mógł pomarzyć będąc pod opieką profesora Poplara, który był niezwykle wymagającym mentorem. Mimo to liczył, że jego uczniowie od czasu do czasu poinformują go o postępach w swojej karierze.
- Przepraszam - odparła zakłopotana.
- Nie masz za co - stwierdził po chwili. - Powiedz lepiej, jak ci idzie?
- Dopłynęłam na Black Moon Island - oznajmiła.
- Black Moon Island... - zamyślił się naukowiec. - Koniecznie zajrzyj do szklanego laboratorium. Pracują tam eksperci od najróżniejszych dziedzin pokemon.
- Właśnie tam jestem i pewnie zostanę dopóki burza nie przejdzie - przyznała.
- W takim razie dobrze wykorzystaj ten czas - zalecił Harding. - Nie wiesz przypadkiem jak idzie twoim kolegom?
- Kyle i Josh przypłynęli na wyspę razem ze mną, ale na plaży każde poszło w swoją stronę - dodała. - Czy może mi pan coś powiedzieć na temat tutejszego lidera? - zapytała.
Harding zamilkł na moment, poszukując w głowie informacji na temat liderów.
- Nie, nie mam pojęcia - odrzekł. - Ale mam coś, co może cię zainteresować. Wspólnie z moim znajomym opracowaliśmy uzupełnienie do waszych pokedexów. Na razie jest to wersja demo, ale za jakiś czas powinienem ukończyć program. Jesteś zainteresowana?
- Pewnie, że jestem - przytaknęła zdecydowana.
- W takim razie wysyłam ci na e-maila program uzupełniający.
- Alissa, mój pokemon zaraz się wykluje! - Carter zaalarmował dziewczynę.
- Muszę już kończyć - ucięła prędko Alissa. - Zadzwonię do profesora jak tylko minie burza i jeszcze raz dzięki za to uzupełnienie. Do usłyszenia! - zawołała, odkładając słuchawkę.
Christeensen wstała od telefonu i ruszyła do biurka, którym stali Nathan, Carter i Kia.
Jajko przestało wydzielać z siebie kolorowe światło. Skorupka pękła, odsłaniając bladoniebieskie stworzonko nieco większe od dłoni. Na okrągłym łebku znajdowały się zielone oczy, a wokoło nich granatowe łaty przypominające gwiazdki. Ciało malucha pokrywały nieregularne pasy tej samej barwy, co wzory wokół oczu.
Nathan usiadł na krześle i pokręcił głową w niedowierzaniu. Widok maleństwa wprawił go w zakłopotanie, ale i satysfakcję.
- Źle się pan poczuł? - zapytała troskliwie Alissa.
- Nie - westchnął, poluźniając krawat. - Tylko to jest... To jest Spellight - powiedział, próbując się uśmiechnąć.
Christeensen spojrzała na nowo narodzonego pokemona bez przekonania. Z lekcji mitologii wyłaniał jej się nieco inny obraz pokemonowej wróżki, ale nie chcąc się kłócić, zeskanowała malucha urządzeniem.
- Spellight - rzucił pokedex, aby po krótkiej pauzie mówić dalej:
- Jeden z siedmiu legendarnych pokemonów Jhnelle. Według mitologii był on elfem pojawiającym się wraz z pełnią księżyca. Opiekował się nocnym niebem, a także czuwał nad spokojnym snem u małych dzieci. Spellight zamyka oficjalną listę pokemonów występujących w regionie Jhnelle.
- Niesamowite. Całe... - jąkał się naukowiec - całe życie szukam potwierdzenia na to, że legendy nie istnieją, a z jednym jajkiem ten maluch zniszczył moje teorie.
- Pan płacze? - spytał ostrożnie Carter.
- Ze szczęścia - wyjaśnił, ocierając twarz. - Musiałem szukać dowodów ich nieistnienia, aby pogrzebać swoje nadzieje, a on wszystko uratował. Legendy istnieją. Teraz muszę zająć się badaniami - przyznał ochoczo.
- Spii.
- On jest kochany! - stwierdziła zauroczona maluchem Kia. - Mogę go zabrać do domu?
- Nie ma takiej opcji - pokręcił głową Nathan.
- Ale on jest taki słodki... - piszczała Kia. - A mogę chociaż przynieść z domu ubranka od moich laleczek i poprzebierać go troszeczkę?
Profesor zgromił dziewczynę wzrokiem. Kia uspokoiła się niemal natychmiast.
Elf znalazł się w centrum zainteresowania. Początkowo czuł się niepewnie w obcym otoczeniu pośród ludzi, ale z każdą chwilą czuł się coraz pewniej i lepiej. Wreszcie uniósł się w powietrze na wysokość wzroku ludzi i dobrze im się przyjrzał. Po chwili rozpromieniał na buzi i podleciał do szklanej ściany. Przez moment przyglądał się kroplom deszczu spływającym po ścianie, a następnie próbował naśladować łapkami ich ruchy.
Nagle zapadła ciemność.
- Co się dzieje? - zaniepokoiła się Kia.
- Jakaś awaria - stwierdził naukowiec. - Wcześniej w radiu mówili, że może zabraknąć prądu. Zaraz powinno włączyć się zasilanie awaryjne.
Granatowe pasy na ciele Spellighta zaczęły wydzielać z siebie jasne światło. Pokemon przypominał świetlika rozganiającego mroki.
- Spell... - przemówił maluch.
Lampy laboratoryjne rozbłysły ponownie. Znów zrobiło się jasno. Z uderzeniem w nią ogromnego kawałka ziemi, szklana ściana rozprysła się na drobne kawałki. Do wnętrza wtargnęło stworzenie przypominające Rabbita, ociekało błotem i brudem. Nie było żywą istotą, a jedynie potworem ulepionym z mokrego piasku i ziemi.
- Co to za pokemon?! - zawołał Carter.
- To chyba nie jest pokemon - odparł Nathan.
- Czymkolwiek jest, możemy go wyprosić z laboratorium - postanowiła Alissa, rzucając do przodu pokeball. - Bitebat, ostre skrzydło!
Nietoperz zamachnął się kilkakrotnie skrzydłami. Fałszywy Rabbit odskoczył, wymijając cios.
- Pomóc ci? - spytał Carter, trzymając w ręku pokeball z Carcajou.
- Nie, ja i Bitebat poradzimy sobie - stwierdziła. - Ultradźwięki.
Pokemon Alissy otworzył pysk i wydobył z niego skrzekliwy odgłos. Uderzenie ultradźwiękiem rozerwało łeb piaskowemu pokemonowi.
- Dobrze ci tak! - zawołała Kia.
Na pustym miejscu uformowała się nowa głowa. Fałszywy Rabbit wyglądał na rozzłoszczonego atakiem, ale nie podjął wyzwania. Niemal od razu rzucił się w kierunku Spellighta. Elf wzbił się prawie pod sam sufit unikając zetknięcia z potworem.
- Bitebat, toksyczny kieł!
Nietoperz rzucił się na piaskowe stworzenie i wgryzł mu się w szyję. Rabbit upadł na ziemię i rozsypał się w mak, a zwycięski pokemon przycupnął na ziemi tuż obok swojej trenerki. Przestraszony Spellight wylądował na ramieniu Kii. Przez rozbitą szybę do pomieszczenia wtargnęły Malibu i Prequel z piasku.
- Skąd one się biorą? - warknął na ich widok Nathan.
- Pytasz o moich pupili?
Zaraz za nimi pojawiła się tajemnicza dziewczyna. Jej trupioblademu ciału towarzyszył zapach zgnilizny. Chociaż przekroczyła granicę śmierci, nie była martwa. Na widok trupa Alissie zakręciło się w głowie.
- Czym ty jesteś? - wyszeptał Nathan.
Mały Spellight kurczowo złapał Kię za włosy i zamknął oczy, jakby przerażony ohydnym widokiem trupa.
- Na imię mi zaklęcie ciemności - przedstawiła się. - Przyszłam po iskierkę.
- Po kogo? - zdziwiła się Christeensen.
- Brać go! - krzyknęła.
Piaskowe monstra rzuciły się na Kię i Spellighta.
- Spel! - zawołał maluch, wydzielając ze swego ciała ogromną dawkę energii. Potwory odrzucone przez światło wyleciały przez okno.
- Mój! - syknęła, podbiegając do elfa.
Spellight wydzielił z siebie kolejną dawkę światła wyrzucając martwą z laboratorium. Zapadła cisza.
- Poszła sobie? - spytała nieśmiało Kia, nie puszczając Spellighta.
Profesor Nathan przysunął do dziury w ścianie szafkę.
- Nie wiem - powiedział, podchodząc do drzwi laboratorium. - Burza jeszcze się nie skończyła. W pierwszej kolejności muszę przenieść wszystkie niewyklute pokemony do innego pomieszczenia.
- Pomożemy - zaoferowała Alissa.
Nie tracąc więcej czasu profesor wraz z trójką asystentów zabrał się za przenoszenie jaj do bezpiecznego pomieszczenia.
- O co chodziło z tym zaklęciem? - Carter zaczął temat.
- To wiąże się z historią naszej wyspy - odparł doktor.
- Laj... - pomarkotniał elf.
- Może teraz wyjdę na ignorantkę nie znającą historii własnego miasta, ale o co chodzi?
- Dlaczego czarny księżyc? Dlaczego na naszą wyspę woła się "ląd czarnego księżyca"? - rzucił pytanie Nathan.
- Bo większość mieszkańców jest czarna? - Kia odpowiedziała bez zastanowienia.
- Lider jest biały - naukowiec z uśmiechem zwrócił jej uwagę.
- Fakt.
- Siostra Joy też jest biała - dodał.
- Ale ciemna mentalnie - zaczęła bronić swoich przekonań.
- Wiąże się to z pewną legendą dotyczącą powstania miasta - zaczął opowiadać. - Zaczęło się z pierwszymi osadnikami zamieszkującymi wsypę. Była wśród nich córka bogatego magnata. Miranda była bardzo podła, agresywna i okrutna. Największą satysfakcję sprawiało jej krzywdzenie pokemonów.
- Suka - skomentowała krótko Alissa.
Nathan skinął głową i mówił dalej:
- Pewnej nocy wybrała się na plażę z kilkoma pokemonami, które wcześniej złapała. Akurat zbliżała się potężna burza. Miranda przykuła swoje pokemony łańcuchami do molo i zostawiła je na pastwę rozszalałej natury. Oliwa nierychliwa, ale sprawiedliwa - powiedział, głośno wzdychając. - Próbując uciec do domu przed burzą zaplątała się w łańcuchy i zginęła razem z pokemonami. Po tej tragicznej nocy wyspę zaczęto nazywać "lądem czarnego księżyca".
- Chce pan nam wmówić, że ten zombie to Miranda? - spytał z lekkim uśmieszkiem Carter.
- Jeszcze nie dokończyłem - kontynuował naukowiec - na Mirandzie miało ciążyć zaklęcie ciemności.
- Faktycznie - przyznał mu rację Carter. - Mówiła coś o tym zaklęciu.
- Zaklęcie może zdjąć z niej jedynie energia światła - wyjaśnił Nathan. - Dlatego też poszukuje źródeł światła, energii takiej jaką wydziela z siebie chociażby Spellight.
- Spell... - jęknął maluch.
- To znaczy, że ona wróci po niego z tymi potworami? - zapytała Kia.
- Nie można tego wykluczyć - stwierdził profesor.
- Ale dlaczego pojawiła się akurat teraz?
- Nie mam pojęcia - oświadczył Nathan. - Być może wiąże się to z datą jej śmierci? Okrągła rocznica? Czy może chodzi o te nagłe burze? Nie umiem powiedzieć. Tak czy inaczej, Spellight jest dla niej cenny. Jako legendarny pokemon wydziela z siebie bardzo dużo energii, która jest jej potrzebna.
- Laj lajt - powiedział elf i wzniósł się nad głowy ludzi.
Przez moment wpatrywał się w szklane drzwi. Intuicyjnie ruszył w ich kierunku. Nie słyszał wołań i próśb, aby zawrócił. Spellight wyleciał przed budynek laboratorium. Raz jeszcze obejrzał się za siebie. Wiedział, że musi się spotkać z Mirandą. Ona pragnęła jego energii, ale co ważniejsze mógł ją zatrzymać. Nie wiedział jeszcze jak, ale musiał to zrobić. Być może wtedy przestanie krzywdzić inne stworzenia?
Zaraz za maluchem przed laboratorium wybiegli Nathan, Carter, Alissa i Kia.
- Gdzie on poleciał?
- Tam, gdzie jest zaklęcie ciemności - odparł profesor. - Na molo.
- Ona go zabije! Chodźmy tam! - zadecydowała Kia.
- W taką nawałnicę? Nie dotrzemy na plażę. Poza tym... - próbował ją przekonać Carter.
- Co poza tym? - mruknęła. - Jedynym powodem, dla którego pragnę zostać pielęgniarką jest chęć niesienia pomocy pokemonom. Spellight nie wie w co się pakuje!
- A ty wiesz? - zwrócił jej uwagę Carter.
- Nie, ale liczę, że jakaś kwiecista przemowa złamie to całe zaklęcie i zniszczy zombie - stwierdziła z pełnym przekonaniem Kia.
- Zgoda, ja i Carter pójdziemy z tobą po Spellight - poparła ją Alissa.
- Wiedziałem, że tak będzie - westchnął trzydziestolatek.
Trójka trenerów ruszyła w stronę plaży. Profesor Nathan odprowadził ich jedynie wzrokiem. W myślach życzył im powodzenia.
Miranda stała na niewielkim molo. Jej głowa skierowana była w stronę Mroźnego Świata. Czekała setki lat na dnie morza, aby móc powrócić. Wtedy poczuła pierwszy raz iskierkę, siłę tak jasną i potężną, że zdołała ją częściowo wybudzić z zaklęcia ciemności. Potrzebowała jednak więcej energii, aby wydostać się spod władzy przekleństwa nań ciążącego.
- Czekałam na ciebie, iskierko... - przemówiła smutnym głosem.
- Spel! - zawołał ostrożnie maluch.
Sfrunął na ziemię i przycupnął na piasku.
- Potrzebuję twojego światła, aby móc przełamać zaklęcie ciemności.
- Lajt! Spell spel!
- To bardzo ofiarne z twojej strony. Chcesz oddać swoją energię, abym tylko nie niszczyła miasta? Zabawne... Czyli nie rozumiesz, iskierko, na czym polega zaklęcie ciemności?
- Spel?
- Siła jaką zyskałam po śmierci to błogosławieństwo. Twoja energia pozwoli mi wzmocnić zaklęcie ciemności - po tych słowach rzuciła się na elfa.
Maluch próbował uskoczyć, ale koścista dłoń kobiety zdołała się zacisnąć na jego nóżce. Z jej objęć wyrwała go Kia. Tuż za pielęgniarką stali Carter i Alissa. Pielęgniarka z Spellightem w ramionach zaczęła wycofywać się. Miranda zrobiła krok do przodu.
- Nawet o tym nie myśl! - ostrzegł ją aktor. Tuż za nim stały Bum i Carcajou.
- Myślcie, że to może mnie zatrzymać? - zaśmiała się kobieta. - Moje pokemony rozprawią się z tymi zabaweczkami!
Na jej znak z molu nadbiegły piaskowe potwory. Oba rzuciły się na pokemony Cartera. Rozpoczęła się walka. Miranda złapała Kię za włosy i pociągnęła ją za sobą na molo. Spellight ruszył za nimi jak za przynętą.
- Poradzisz sobie? - spytała Alissa.
- Tak, pomóż Kii.
Christeensen ruszyła w ślad za kobietami i niknącym światełkiem malucha. Molo dosłownie rozpadało się pod wpływem uderzeń fal. Miranda złapała ciemnoskórą dziewczynę za szyję i podniosła ją na swoją wysokość. Spellight zaatakował kobietę szarpiąc ją za kawałek odstającej skóry. Wściekły zombie upuścił Kię, która upadła na ziemię uderzając głową w deskę i niczym listek na wietrze dała się ściągnąć pod wodę.
- Friday! Wybieram cię! - zawołała nadbiegająca Alissa.
Christeensen skoczyła do wody zaraz za swoim pokemonem. Razem udało im się wydostać nieprzytomną dziewczynę na powierzchnię.
Na molo nadal trwała walka. Miranda próbowała ściągnąć Spellighta ze swoich pleców. Malec zebrał w sobie energię, która rozświetliła całe molo. Z daleka wyglądało to na błyskawicę uderzającą w ziemię. W rzeczywistości pokemon użył swojego najpotężniejszego ataku. Świetlisty atak przeszył Mirandę na wylot. Nie była gotowa na takie uderzenie. Jej siła zaczęła kurczyć się pod wpływem napierającej energii. Niebo nad Black Moon Island zaczęło wyciszać się. Stwory, z którymi walczyły Carcajou i Bum rozsypały się. Ona stała na molo jeszcze przez chwilę w bezruchu. Nie czuła w swoim przegniłym ciele, ani odrobiny zaklęcia ciemności. Tak jakby siła zła wyparowała zostawiając jedynie jej przegniłe zwłoki. Nie było w niej już życia. Spellight puścił się i odleciał od kobiety na bezpieczną odległość. Miranda zaczęła się chwiać i wpadła do wody. Przestało padać.
- I to już wszystko? - zdziwiła się Alissa.
- Frej - mruknął Friday.
Razem z trenerką wyciągnął na brzeg nieprzytomną Kię.
- Spell? - zaniepokoił się stanem pielęgniarki Spellight.
- Już... wszystko? - wymamrotała Kia.
- Tak - potwierdziła Alissa.
- Teraz szczerze... - mruczała pod nosem pielęgniarka. - Czy moje włosy bardzo ucierpiały? Jeśli tak to przysięgam, że osobiście urwę łeb tej martwej francy.
- Lajt!- zawołał uradowany elf.
Wszystko wracało do normy. Przez chmury znowu dało się zauważyć czyste niebo, ale mieszkańców o wiele bardziej interesowało liczenie szkód. Najbardziej ucierpiała wschodnia część wyspy zajęta przez ogródki działkowe, na których o tej porze roku nie przebywało zbyt wielu ludzi. Również szklane laboratorium mogło odetchnąć z ulgą. Zakończyło się kilkoma stłuczonymi szybami. Carter i Alissa siedzieli na ławce i przyglądali się spokojnemu morzu.
- Przesyłka z Irina City dostarczona, Black Moon Island uratowane, Kia czuje się nieźle, a profesor Nathan zaopiekuje się Spellightem - wyliczył Carter. - Wygląda na to, że moja misja dobiegła do końca - dodał.
- Chcesz wracać? Myślałam, że będziesz towarzyszył mi do ligi.
- Nie, muszę wracać do teatru - westchnął. - Z resztą zaraz odpływa statek do Irina City - powiedział, wstając z ławki. - Do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - pomachała mu na pożegnanie.
Alissa jeszcze przez moment spoglądała na morze, a potem ruszyła w stronę stadionu.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.