Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 47: Novan City (III) *
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2019-07-22 23:44:04 |
Aktualizowany: | 2019-07-22 23:44:04 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
Sabermikalah był już bardzo zmęczony. Wczoraj leciał cały dzień, dzisiaj również nie odpoczywał. Chociaż był coraz wolniejszy, to ignorował prośby trenera o postój. Piesza droga do Novan City zajęłaby Mattowi zbyt wiele czasu. Miasto potrzebowało ich pomocy. Sabermikalah za bardzo kochał swoje rodzinne Novan, aby pozwolić sobie na chociażby krótką przerwę. Tam się wykluł i trenował pod opieką Matta. Nagle zakręciło mu się w głowie. Poczuł jak traci wszystkie siły. Ogromne skrzydła zdrętwiały, a klatka piersiowa zaczęła boleć, jakby rozrywana na drobne kawałki.
- Grah... - wrzasnął.
- Sabermikalah, co ci jest? - zawołał, siedzący na jego grzbiecie trener.
Smok zamknął oczy i mimowolnie spadł na ziemię. Matt wylądował na gołych gałęziach drzew, zaś pokemon tuż obok lasu. Lekko oszołomiony trener wstał na równe nogi i rozejrzał się po okolicy.
- Las Ortario czyli do miasta jest około pięciu kilometrów - określił miejsce. - Sabermikalah, musisz odpocząć - dodał, zamykając nieprzytomnego smoka w pokeballu.
Nie zwlekając, pobiegł polną drogą w kierunku Novan City.
Było dosyć chłodno i późno, kiedy Sandra Novy otworzyła oczy. Nic nie widziała. Na głowę miała zarzucony czarny worek. W pierwszym odruchu dziewczyna gwałtownie cofnęła się do tyłu. W tym samym momencie zabolały ją dłonie skute w kajdanki.
- A... - jęknęła.
- Sandra, to ty? - usłyszała głos Joey'a.
- Wypuść mnie! - krzyknęła, próbując uwolnić ręce.
- Uspokój się. Sam nie wiem, co się tutaj dzieje - mruknął. - Milo mnie ogłuszył. Obudziłem się przed chwilą tak jak ty.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałeś o tym, że twoi ludzie poszukiwali Disturba, Deuce i Dreada? - zapytała spokojniejsza.
- Nie - odpowiedział niezadowolony. - Musimy się jakiś stąd wydostać... Ciekawe, gdzie w ogóle jesteśmy?
Nagle ktoś szybkim ruchem ściągnął im z głów czarne worki. Sandra rozejrzała się wokoło. Ona i Finnie byli przykuci kajdankami do metalowego słupa, który zaginał się tworząc pierścień. Dziewczyna nie potrafiła powiedzieć, gdzie dokładnie się znajdują. Stali na dachu jakiegoś wysokiego bloku, z którego rzucał się widok na mniejsze budynki. W oddali zauważyła arenę lidera, z drugiej miasta unosił się Featherpent. Odpoczywał po kolejnym ataku na Novan City. Na granatowym niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy zwiastujące przyjście nocy.
Mam nadzieję, że Serian przeniósł wujka i ciocię za miasto - pomyślała.
- Joey Finnie i Sandra Novy... - westchnął Milo.
- Rozkuj nas natychmiast! - wrzasnął policjant.
- Nie gorączkuj się tak - odparł z uśmieszkiem na twarzy.
Na dachu zjawił się Morty.
- Morty - zwrócił się do niego Finnie. - Miej rozsądek i pomóż nam!
Ten nic nie odpowiedział. Spojrzał jedynie na swojego towarzysza, a potem na odpoczywającego w oddali potwora.
- Featherpent niedługo znowu się obudzi. Jeszcze kilka takich ataków i z miasta nie zostanie kamień na kamieniu - stwierdził Milo.
- Przed świtem Novan przestanie istnieć - westchnął drugi z nich.- Przy okazji - dodał po chwili. - To ja zabrałem pieczęć, której szukałaś po całym Jhnelle - zwrócił się do Sandry.
- Nic mnie już nie zdziwi... - powiedziała obojętnie.
Jej niewzruszenie nie przeszkadzało mu w kontynuowaniu przebiegu misji.
- Nad ranem, kiedy ja i Joey przyszliśmy na miejsce szukać śladów...
- Posprzątał po sobie i podłożył dowody przeciwko Wolfbergowi. Potem wystarczyło zasugerować ci, abyś skorzystał z pomocy liderki - dokończył Milo, spoglądając, gdzieś w dal. - Potem wystarczyło zasugerować ci, że jest nam potrzebna pomoc liderki.
- Nadal nie rozumiem po co mnie w to mieszaliście...
- Nie mogliśmy ryzykować - rzucił od niechcenia Morty.
- Dajcie spokój! - przemówił kobiecy głos. - Nie musicie mnie kryć...
Sandra obejrzała się za siebie.
Na dach wyszła starsza kobieta o kościstej budowie twarzy i zmarszczkach na szyi. Siwe włosy spinała w kok, zaś chłodne, błękitne oczy ukrywały się pod grubymi okularami. Ubrana była w długą do ziemi suknię.
- Od samego początku chodziło o ciebie, Sandro Novy - przemówiła.
- Mama? - wyjąkał Joey.
- To twoja matka?! - nie mogła się powstrzymać od pytania Novy.
- Rachela Finnie - przedstawiła się.
- Mamo, o co tu chodzi?
- O ciebie i o Novych! - krzyknęła. Po chwili złość zniknęła z jej twarzy i z miłym uśmiechem zwróciła się Morty'ego i Milo. - Panowie, zaczekajcie na mnie przed budynkiem.
Policjanci posłusznie oddalili się.
- Byłam liderką Novan City. Należałam do elity liderów z tego regionu. Przyszedł czas, abym usunęła się w cień i przekazała pałeczkę dalej. Miałeś przejąć arenę po mnie, ale okazałeś się słabszy od Matta. Tytuł smoczego lidera, który znajdował się w naszej rodzinie od pokoleń, a ty dałeś się pokonać rodzinie tej dziewuchy! - wykrzyczała.
- Chodzi o zemstę? - spytała nieśmiało Sandra.
- Zemstę? - zachichotała Rachela. - Oj, nie, moja droga. Zemsta jest staromodna. Mi chodzi o przywrócenie tego, co należy się mojej rodzinie - wyjaśniła starsza pani. - Featherpent niedługo zniszczy całe miasto i was razem z nim. Wraz z twoją śmiercią tytuł lidera wróci do mojej rodziny, a ja z czterema legendami w drużynie będę niepokonana. Oczywiście nie może obyć się bez ofiar. Zginie również mój syn, ale jego stanowisko w policji zajmą Milo i Morty.
- Mamo, jak możesz? Powinnaś bawić wnuki...
- Nienawidzę tych rozwrzeszczanych bachorów! Chociaż kto wie... Może za kilka lat one okażą się lepszymi następcami niż ty. Marny policjant - mruknęła z pogardą.
- Mamo, nie jest jeszcze za późno - powiedział ignorując jej wcześniejsze słowa - możemy wszystko naprawić.
Rachela spojrzała na syna z dezaprobatą.
- Co chcesz naprawiać? Disturb, Deuce i Dread nie wrócą, bo symbole z ich miast zostały zniszczone. Nic nie można naprawić. Musicie umrzeć.
- Ufałem ci! - wrzasnął Finnie.
- Naiwność zawsze była twoją słabą stroną - zaśmiała się kobieta. - Nie będę wam przeszkadzała. Zaraz obudzi się Featherpent i skończy z tym miastem. Żegnajcie - powiedziała, odchodząc.
Gdy tylko kobieta zniknęła, Sandra zwróciła się do Joey'a:
- Za pasem mam pokeballe... Drugi od prawej... Dasz radę dosięgnąć?
- Jasne - odparł.
Finnie bez problemu odblokował zamknięcie kuli. Z pokeballa wystrzeliło czerwone światło. Obok skutej pary pojawił się Mikalah. Smoczątko rozejrzało się wokoło.
- Aaaa! - krzyknął swoim wysokim niemal dziewczęcym głosem. Widok śpiącego w oddali Featherpenta przeraził go.
- Mikalah, musisz rozerwać kajdanki - poleciła jego trenerka.
- Kejla kej! - powiedział, co miało znaczyć, że niespecjalnie mu się chce.
- Bez gadania! - krzyknęła zdenerwowana właścicielka smoka. - Natychmiast!
Niezadowolony pokemon przegryzł kajdanki ostrymi jak żyletki zębami.
Sandra, Joey i Mikalah zbiegli na ulicę schodami ewakuacyjnymi. Na ulicy nie było żywego ducha. Wszystko przypominało krajobraz z czarno-białego filmu o wojnie. W powietrzu unosił się zapach śmierci. Był bardzo specyficzny i nieprzyjemny. Tak pachniała krew wypływająca z ran.
- Powinniśmy uciekać z miasta - oświadczył Finnie.
- Nie!
- Na co chcesz czekać?
- Musimy powstrzymać twoją matkę.
- Ona chce żebyśmy zginęli tutaj. Powstrzymamy ją, jeśli opuścimy miasto i opowiemy o jej planach.
- Może masz rację, ale... Novan City jeszcze istnieje. Ja się tu wychowałam. Jeśli jest szansa, aby uratować chociażby skrawek miasta... Muszę spróbować je ocalić - stwierdziła z niezwykłym spokojem jak na osobę, która spaceruje po szczątkach miasta smoków.
- Dobra, pomogę. Powiedz tylko, co planujesz?
- Najpierw musimy uwolnić Dreada, Disturba i Deuce.
- To chyba nie najlepszy pomysł. Mam już jedną szalejącą w mieście legendę. Nie potrzeba nam jeszcze trzech innych.
- Jeśli nam się poszczęści to Featherpent zajmie się walką z nimi, a my będziemy mogli poszukać jakiegoś rozwiązania.
- Zgoda - przytaknął czterdziestolatek. - Chodźmy do domu mojej matki. Tam za pewne trzyma legendarną trójkę.
- Arlah! - wrzasnął pierzasty wąż.
Nad policjantem, liderką i jej podopiecznym rozciągnął się ogromny cień. Tuż nad nimi unosił się Featherpent. Z jego ciała wydostawała się srebrna aura, która była niczym światło latarni wskazujące drogę w mrokach.
Pokemon był bardzo niezadowolony z widoku ludzi. Od południa niszczył miasto w nadziei, że wytępił mieszkańców Novan City, aż tu nagle pojawiają się liderka, policjant i brązowy stworek wyglądający, jakby urwał się z fan clubu jakiegoś punkowego zespołu z lat osiemdziesiątych. Zamiast umrzeć jak większość kręcili się po Novan City. Featherpent był bardzo poirytowany brakiem współpracy z ich strony.
- Arlah! Ghraaaa! - w pysku węża zaczęła tworzyć się kolejna kula energii.
- Nie!
Przed liderkę i policjanta wybiegł mały, ale bardzo dzielny Max Mustarda. Stanął w dużym rozkroku, ręce na wysokości barków, zaś głowa nieco uniesiona. Twarz poważna, ale nadal dumna jak przystało na każdego trenera pokemon.
- Nie rozumiem twojego gniewu, Fearherpent, ale nie pozwolę ci zniszczyć miasta. Już dość krzywdy wyrządziłeś obywatelom Novan City! Jeśli chcesz, to odbierz moje życie, ale przestań... - mówił, a po jego policzkach płynęły łzy wzruszenia.
- Co tu robisz, młody?! - zdenerwowała się Sandra.
- Poświęcam się, aby uratować świat! - odparł pewny siebie. - Nie martw się! Mam duże doświadczenie w kwestii ratowania świata. On zaraz zmięknie, widząc moje poświęcenie. Jak dobrze pójdzie to może nawet da mi się złapać.
- Przesadza z tym dramatyzmem - stwierdził, stojący kilka metrów za nimi rudzielec.
- A to kto znowu?
- Alex Wolfberg - ukłonił się nisko. - Zmora tutejszej policji. Max poprosił mnie, abym go podrzucił do miasta, a więc jestem.
Featherpent zatrzymał atak, ale nie z powodu wzruszenia przemową Mustardy, ale jego tupetu. Jeszcze nigdy nie spotkał człowieka tak irytującego. Teraz, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej chciał zniszczyć Novan i jego mieszkańców.
- Ghaaa! - wściekł się.
Pierzasty wąż już miał zaatakować, gdy nagle runął na ziemię. Za ogon trzymał go potężny pokemon dorównujący mu siłą i wielkością. Wściekły Featherpent rzucił się na Sabermikalah, oplatając mu się wokół ramienia. Smok rzucił przeciwnika na ziemię, ale ten w odwecie zatopił swoje zęby w jego grzbiecie.
- Sabermikalah zajmie się nim!
Po drugiej stronie ulicy stał trener Sabermikalaha.
- Matt! - zawołała Sandra, podbiegając do kuzyna.
- Wybacz, że to tyle trwało, ale próbowałem powstrzymać ich w Mroźnym Świecie.
- Nie chcę przerywać tej pogawędki, ale powinniśmy ruszać! - przypomniał im Finnie.
Pięcioosobowa grupa ruszyła zdewastowanymi ulicami do dzielnicy willowej.
***
Willa pani Finnie nie wyróżniała się niczym szczególnym wśród domów na ulicy Klombów. Otaczał ją gruby mur, chroniący wnętrze przed wścibskimi spojrzeniami przechodniów. Dom składał się z parteru i piętra. Do środka prowadziła droga przez ogród, który o tej porze roku zasypiał. Od strony ulicy, wzdłuż muru przechadzały się dwa Bausle. Były to postawne pokemony o nieprzyjemnych wyrazach twarzy, bladej cerze, dużych łbach i umięśnionych kończynach. Stawiały kroki jak kowboje w westernach.
- Basula! - wołał, co jakiś czas jeden z nich.
- Niedobrze... - mruknął Joey. - Strażnicy nie przepuszczą nas. Ktoś musi odciągnąć ich uwagę.
- My się tym zajmiemy- zawołała Novy. - Mikalah, wybieram cię!
- E... - pokręcił głową smok, wyrażając tym samym swoją niechęć do wykonania polecenia.
- Chyba jednak nie... - westchnęła ciężko.
Nagle wszystkie oczy powędrowały w stronę Maxa.
- Że niby ja? - zdziwił się. - Nie ma mowy! Ja będę zajmował się jakimiś słabymi pokemonami, a wy dialogiem ze złem i legendarnymi pokemonami? Nie!
- Max, nie bądź taki - szturchnęła go po przyjacielsku Sandra. - Pomyśl sam jak ważną rolę pełnisz w naszym planie.
- Jaką? - spytał, drapiąc się po głowie.
- Umożliwisz nam wejście do środka i realizację dalszej części planu, której de facto jeszcze i tak nie posiadamy. Pomyśl sobie... Jeśli nasz plan się nie powiedzie...
- Ten, którego jeszcze nie posiadacie - zauważył.
- Wtedy ktoś będzie musiał nas uratować - dokończyła wypowiedź.
- Ja! - krzyknął uradowany dziesięciolatek. - Dobra! Zajmę się strażą, a wy idźcie do środka! Dołączę do was w krytycznym momencie - oświadczył z pełną determinacją. - Roomi, wybieram cię!
Na ulicy przed parą barczystych Bausle pojawił się drobny muchomorek.
- Basula! - stwory, którym najwyraźniej kazano atakować każdą istotę jaka pojawi się w ich polu widzenia, wszczęły alarm.
- Rami? - zająknął się muchomorek.
- Nie poddawaj się! - zawołał Max. - Oni są kilkadziesiąt razy więksi od ciebie, ale to nie znaczy, że są silniejsi - zmotywował swojego pokemona do walki.
Jednak jak to bywa z motywacjami - bywają często zbyt mało motywujące. Nic więc dziwnego, że Roomi zaczął wycofywać się.
- Roomi, wracaj i walcz! - zaczął krzyczeń Max.
Bausle ruszyły na dziesięcioletniego, ale bardzo dzielnego trenera pokemon. Mustarda rzucił się do ucieczki za swoim pokemonem. Po chwili zza drzew wyłoniła się Sandra.
- Droga wolna - oznajmiła.
- Musimy pokonać jeszcze pozostałe zabezpieczenia - oświadczył Joey.
- Jakie? - zdziwiła się dziewczyna.
- Nie wiem, ale wątpię, aby jedynym zabezpieczeniem posiadłości mojej mamy były dwa pokemony.
- Zabezpieczenia zostawcie mi - prychnął rozgniewany złodziej.
- Potrafisz?
- Włamywałem się do lepiej strzeżonych domów - odparł z większym spokojem.
Zwykle do włamania przygotowywał się kilka dni. Musiał mieć szczegółowy plan domu, czasem odwiedzał gospodarzy w przebraniu dostawcy, albo sprzedawcy plastikowych zastaw stołowych. Wtedy przeczesywał dom w poszukiwaniu alarmów, kamer, zabezpieczeń oraz sejfów. Okradanie domów znacząco różniło się od włamań do jubilera czy antykwariatu, ale osoba niezainteresowana złodziejskim fachem nie mogła pojąć wszystkich niuansów jego pracy. Otwarcie bramy, której strzegły Bausle zajęło mu kilkanaście sekund. Potężna brama ustąpiła. Weszli. Wolfberg niczym przewodnik prowadził pozostałych przez podwórze do wejścia do piwnicy.
- Włamując się, zawsze zaczynaj od najniższego poziomu - zdradził swoim towarzyszom.
Po chwili znaleźli się w piwnicy. Przypominała ona ciemny i chłodny magazyn, którego wnętrze może wypełniać jedynie pustka. W powietrzu unosił się zapach spalenizny.
- Ale zimno - wyszeptała Sandra.
- Mikeja - przytaknął jej siedzący na ramieniu smok.
- To sala treningowa - powiedział Finnie, szukając po omacku włącznika światła.
Nigdy nie lubił tej części domu. Jako dziecko nie miał wstępu na halę ćwiczeniową matki. Wszystko zmieniło się z wiekiem. Gdy skończył trzynaście lat Rachela zaczęła interesować się synem i jego edukacją trenerską. Chłopak spędzał z matką wiele godzin na treningach pokemon, które ku jej niezadowoleniu nie przynosiły oszałamiających efektów.
- Może gdybym wtedy pokonał cię w lidze, to dziś nie byłoby nas tutaj - szepnął.
- Co mówisz? - spytał Matt.
- Nie, nic - odparł wyrwany z zamyślenia policjant. - Znalazłem włącznik - dodał.
Halę wypełniło światło. Pierwsze co rzuciło się w oczy czwórce towarzyszy to klatki, w których znajdowały się Dread, Deuce i Disturb.
- Beee! - zawołała znerwicowana koziczka.
Nie myślała, że tak bardzo ucieszy się z widoku kuzynostwa Novych.
- Bee! Be! Beeeeeee.... - zaczęła opowiadać o złym traktowaniu przez podwładnych Racheli oraz o niesmacznych posiłkach serwowanych przez kucharza.
- Graaah! - zawołał zirytowany ciągłym jęczeniem kozicy Disturb.
- Meeee! - poparł go milczący do tej pory Dread.
- To stąd ten zapach i chłód. One go wydzielają - zauważył Matt.
- I co dalej? - zapytał Alex, przechadzając się po pomieszczeniu.
- Musimy je uwolnić - odpowiedziała liderka.
- Łatwo powiedzieć. To grube kraty.
- Nie możesz ich otworzyć?
- Mowy nie ma. Nie podejdę, aż tak blisko tych stworów.
- W takim razie załatwią to nasze pokemony - oznajmił Matt, sięgając za pas. - Mikabre, wybieram was!
Z dwóch pokeballi wyłoniły się potężne smoki z długimi jęzorami.
- Mój Mikabre też pomoże! - zawołała Sandra, wyrzucając do przodu kulę z pokemonem.
- Użyjcie taranu - wydał komendę Novy.
Pokemony zaczęły uderzać w klatki. Po kilku ciosach kraty zaczęły się wykrzywiać. Legendarna trójca została uwolniona. Disturb i Dread bez ostrzeżenia ruszyły na swoich wybawicieli. Deuce jako dobrze wychowana może nawet i podziękowałaby, ale jej legendowata natura nakazywała jej wpaść w panikę i uciekać na oślep. Ludzie uciekli pod ścianę.
- Smoki z Novan City kontra strażnicy miast. Kto wygra? - zakpił Alex.
Lodowy promień Disturba wyeliminował z dalszej walki pokemona należącego do Sandry. Pozostałe dwa Mikabre zaczęły atakować z niezwykłą zajadłością, której nie poznawał u nich nawet Novy. Do piwnicy zbiegła Rachela w asyście kilku policjantów.
- Co tu się dzieje?! - wydarła się.
Widok niemiłej, starszej pani zdenerwował Dreada. W przypływie gniewu baran zaatakował ją oraz jej podwładnych gromem kulistym. Żółta kula utworzona między rogami pokemona wystrzeliła w przeciwników z zawrotną prędkością. Atak dosłownie wchłonął ludzi pozostawiając po nich jedynie garstkę popiołu, a następnie rozbił się o ścianę eksplodując. Legendarne trio wybiegło z piwnicy. Po chwili z podłogi podnieśli się oszołomieni Matt, Sandra i Mikalah.
- Keja...
- Nic wam nie jest? - zapytał trener.
- Ze mną w porządku! - odkrzyknął Wolfberg.
- Co z moją matką? - rzucił pytanie w pierwszym odruchu.
- Atak Dreada musiał ją zabić - wyszeptała Sandra.
- Dobrze, że nam nic się nie stało - stwierdził Matt, odwołując swoje pokemony do pokeballi.
Podobnie postąpiła Sandra ze swoim Mikabre, który od kilku chwil trząsł się z zimna odczuwając jeszcze skutki lodowego promienia.
- Musimy je dogonić! Szybko! - nakazał Matt, zbierając się do wyjścia.
Zanim trenerzy oraz ich pokemony znaleźli się na ulicy, Disturb, Dread i Deuce zniknęły z pola widzenia.
- Gdzie teraz? - zapytała Sandra, rozglądając się wokoło.
Zza zakrętu nadbiegli Max Mustarda i Roomi.
- Przybywam... z pomocą! - zawołał, głośno dychając.
- Spóźniłeś się - oznajmił mu Alex. - Legendarne trio uciekło. Teraz z pomocą Featherpenta do reszty zniszczą miasto.
- O czym ja myślałam, chcąc je uwolnić? - pytała samą siebie rozzłoszczona Sandra.
- To nie twoja wina. Nie mogłaś przewidzieć, że coś im odpierdoli - powiedział Matt.
- A właśnie, że moja. Podjęłam złą decyzję. Nie powinniśmy ich uwalniać.
- Nie widzę problemu - oświadczył Max. - Trzeba umieścić legendy na swoich miejscach i tyle - wzruszył ramionami.
- Do tego potrzebne są pieczęci, a one zostały zniszczone - przypomniał mu Novy.
- To zróbcie nowe - westchnął. - Czy naprawdę o wszystkim muszę myśleć sam?
- A wiecie, że to nawet nie jest głupie? - zaczął policjant.
- Pod warunkiem, że wiecie jak zrobić taką pieczęć - dodał złośliwie Wolfberg.
- Chyba wystarczy, aby w miejscu posągu pozostawić przedmiot pochodzący z miasta, którym opiekuje się dany strażnik - odparł Max. - I drugi warunek. Pieczęci muszą zostać złożone w tym samym momencie.
Starsi spojrzeli na chłopca ze zmieszanym zdziwieniem, na co ten odpowiedział:
- Poza wyzywaniem na pojedynki trenerów oraz wzmacnianiem przyjaźni z niewyewoluowanymi pokemonami, czytam dużo o legendach Jhnelle.
- A nie mogłeś nam tego powiedzieć odrobinę wcześniej? - spytał zirytowany Joey.
- Mogłem, ale wtedy ominęłaby nas przygoda i ratowanie miasta - stwierdził jak gdyby nigdy nic.
Policjant zacisnął pięść, aby przyłożyć nią chłopcu, ale w ostatniej chwili powstrzymała go Sandra.
- Teraz tylko potrzeba nam jakiegoś przedmiotu pochodzącego z Novan City - powiedziała, rozglądając się po ulicy w poszukiwaniu czegoś nadającego się na pieczęć.
- To może być? - spytał Alex, ściągając z szyi medalik w kształcie gwiazdy, który kiedyś ukradł. - I tak przynosi mi ciągle pecha...
Mustarda spojrzał na przedmiot badawczo, po czym przytaknął. Grupa ruszyła przez miasto na rynek, gdzie stała kamienna tablica poświęcona Dreadowi.
- Zadzwonię do Catharine i Henry'ego, aby się przygotowali do położenia pieczęci. Umówmy się, że zrobią to równo o północy - oznajmił Matt.
- Czemu tak późno? - zapytał Alex, spoglądając na zegarek, który wskazywał dopiero dziesiątą.
- Pieczęć Disturba nie leży w Boheme City, a w Mroźnym Świecie. Henry musi mieć czas, aby tam dotrzeć - wyjaśnił. - Powodzenia - dodał, odłączając się od grupy.
Zbliżała się północ, a oni biegli ile sił w nogach. Rynek, na którym kiedyś znajdowała się pieczęć Disturba mieścił się kilka ulic od walczących ze sobą Featherpenta i Sabermikalaha. Tutaj wstrząsy były najsilniejsze. Sandra zatrzymała się na niewysokim wzgórku, z którego próbowała ogarnąć widok. Wszędzie leżały śmieci, kawałki chodników, połamane niczym zapałki latarnie i ciała ludzi.
- Ironia - syknęła.
- Co? - zmarszczył brwi policjant.
- Pamiętasz? To tu zleciłeś mi zadanie odszukania złodzieja pieczęci. Zakończymy wszystko w miejscu, w którym to się rozpoczęło.
- Tak - uśmiechnął się. - Szkoda tylko, że nie obyło się bez ofiar - pomarkotniał natychmiast.
- Za kilka minut wybije dwunasta. Jeśli chcecie się zgrać z Boheme i Darea to pora zaczynać - wtrącił się Alex.
- Myślicie, że Henry i Cathrine są już gotowi?
- Muszą być - podkreślił policjant.
- Me... - rozległo się.
Kilkanaście metrów dalej stał Dread. Pokemon ze złością spoglądał na obcych, którzy chcieli zamknąć go z powrotem w pieczęci. Rozjuszona bestia zaczęła biec w stronę ludzi. Z jego grzbietu strzelały iskry, co oznaczało, że przygotowuje się do ataku piorunem.
- Zajmę się nim - wyszedł przed pozostałych Wolfberg. - Serian, wybieram cię!
Elektryczny ptak wyleciał do przodu. Jego lśniące niczym błyskawice skrzydła przyciągały do siebie kolejne ataki elektryczne. Pokemon był jak piorunochron ochraniający przed Dreadem. Sandra wyminęła walczące pokemony. Tuż za nimi było miejsce, w którym znajdowała się zniszczona pieczęć. Gdy wybiła północ, Novy uklękła i przyłożyła medalik do ziemi.
- Mam nadzieję, ze to pomoże. Strażniku Novan City, odsyłam cię! - zawołała.
Tę samą czynność wykonali liderzy z Darea Town oraz Boheme City.
Ziemia rozbłysła jasnym światłem.
- Meee! - zaniepokoił się baran. Czuł jak jego dusza łączy się z duszą miasta. Pokemon zmienił się w jasne światło, które zniknęło w ziemi. Podobny los spotkał Deuce i Disturba.
Pierzasty wąż zajadle walczący z Sabermikalahem przestał wyczuwać energię trzech strażników. Potrzeba zniszczenia miasta minęła jak choroba, której objawy wyniszczają organizm. W blasku księżyca nawet jego przeciwnik wydawał mu się przystojny i miły.
- Arlah! Grahh! Gra! - krzyknął na smoka, co miało znaczyć: "Dzisiaj ci daruję, ale miej świadomość, że i tak bym wygrał walkę".
Featherpent wzbił się wysoko w powietrze i zniknął za ciemnymi chmurami, pozostawiając na polu walki zdezorientowanego nagłą zmianą Sabermikalaha.
Po chwili do grupki dołączył Matt Novy.
- I to już koniec? - zdziwił się Joey.
Sandra podniosła z ziemi medalik i przyjrzała mu się.
- Nowa pieczęć miasta. Stopimy ją i zakopiemy głęboko pod ziemią, na której odbudujemy miasto - postanowiła. - Nikt poza naszą piątką nie będzie znał miejsca jej ukrycia.
- Waszą czwórką - odciął się Alex. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź wsiadł na Seriana, który wyglądał na najedzonego energią elektryczną barana. - Nic tu po mnie.
- Nie zostajesz? - zdziwił się Finnie.
- Nie - mruknął. - Wpadłem tylko na moment zobaczyć Novan City, ale być może kiedyś wrócę.
Po tych słowach Serian uniósł się wysoko i zniknął na ciemnym niebie.
- I co dalej? - zapytał Max Mustarda.
- Chyba uratowałeś świat - powiedziała z uśmiechem Sandra.
- E... - machnął ręką rumieniący się dziesięciolatek. - Każdy młody trener pokemon postąpiłby tak samo... Mam do ciebie próbę - zmienił ton na poważniejszy.
- Jaką?
- Czy mogłabyś wreszcie ze mną walczyć?
______________________________
* Akcja tego rozdziału dzieje się w okolicach akcji rozdziałów 38 - 42.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.