Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 7: Ogrodnik Grupio i mistyczny kamień
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-08-02 20:25:29 |
Aktualizowany: | 2014-08-02 20:25:29 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
Darea Town nijak wpasowywało się pomiędzy wielkie metropolie, dumne z nowoczesnych osiedli, ogromnych sklepów, kin i teatrów. Skromne sklepowe witryny zdobione były "miasteczkami produktów" oraz najróżniejszymi ozdobami z krepiny. Zupełnie, jak gdyby święta trwały tam cały rok. Stare, drewniane domy otaczały stację kolejową, a most prowadzący przez rzekę gromadził każdego lata miejscowych wędkarzy. Jednak najwspanialej Darea Town prezentowało się w czasie jesiennego deszczu. Szarość nadawała uliczką melancholijnego wyrazu.
- Przypomina mi scenerię z romansu - określał swoje pierwsze wrażenia Kyle.
Bracia Daniels siedzieli na ławce obok rzędu białych domków. Starszy z nich był zaabsorbowany lekturą przewodnika i nie zwracał uwagi na to, co się dzieje wokoło. Koli i Wormly jak zahipnotyzowani spoglądali na jedzącego jabłko Jima. Ich błagalne spojrzenia mówiły: "Nie jedliśmy od miesięcy. Miej serce i podziel się". Hawk siedział na oparciu ławki prostując skrzydła, zaś Rathvil przeszukiwał stojący przy ławce kosz na śmieci. Kyle w końcu odłożył przewodnik i ogłosił:
- Zbierajmy się.
- Jeszcze nie. Miałem kupić mamie prezent na urodziny - sprzeciwił się Jim.
- Ale...
- Jeszcze nie - podniósł głos.
Kyle'a wystarczająco bolała głowa. Nie potrzebował na dokładkę wrzeszczącego sześciolatka.
- Kup. Spotkamy się w centrum za niecałą godzinę - powiedział i wskazał duży budynek. - Tylko nie odchodź za daleko - uprzedził.
Jim wyrzucił niedojedzone jabłko za siebie i podniósł z ziemi Wormly'ego.
- Do potem! - zawołał.
Kyle schował do pokeballi Koliego oraz Hawka, po czym zaczął wodzić wzrokiem za trzecim pokemonem.
- Rathvil! Co to jest? - na widok szczura opadły mu ramiona.
Rathvil wygrzebał z kosza na śmieci sflaczałą oponę od roweru.
- Hh! - odparł.
Uważał swoje znalezisko za ładną ozdobę do wnętrza pokeballa. Początkowo miał dylemat, czy lepsza opona, czy może karton po robocie kuchennym. Zdecydował się na oponę. Wydawała się być bardziej pożyteczna.
- Zostaw to - rozkazał trener.
- Hh! - usłyszał opór.
Chłopak zaczął siłować się z pokemonem, który za nic nie chciał puścić swojej zdobyczy.
Darea Town dzieliło się na trzy części: centrum, wschód i zachód. Sercem miasta były najstarsze domy, urząd miasta oraz stacja kolejowa, na wschodzie mieściły się ogródki działkowe, zaś zachodnią część wypełniały nieliczne sklepy.
Jim i Wormly obeszli zachodnią część miasta w niecałe półgodziny.
- Powinniśmy już wracać... - zmartwił się chłopiec.
Nadal nie znalazł niczego, co nadawałoby się na prezent urodzinowy. Tuż przed nimi znajdowała się tablica informacyjna, która stanowiła granicę Darea Town.
- Może kupisz mistyczny kamień? - zaczepił ich starszy pan.
- Mistyczne, co?
- Mistyczny kamień - powtórzył, wymachując chłopcu przed nosem szarym głazem.
- Co on robi?
- Nie wiesz? Nie wiesz, co robi mistyczny kamień? On ma w sobie moc! - oburzył się. Po chwili mówił dalej: - czuję energię wydobywającą się z jego wnętrza.
Podał kamień Jimmy'emu.
- Czujesz?
- Tak... - przytaknął przez grzeczność.
- Ło! - dodał Wormly.
Mimo że kamień trzymał miły chłopczyk-trener, to i Wormly poczuł niezwykłą moc mistycznego kamienia.
- Kupisz?
- Sam nie wiem...
- Już go użyłeś, więc nie masz wyboru. To będzie stówka - skasował.
Niezadowolony Jimmy oddał pieniądze i odszedł z nabytkiem. Żałował, że nie narysował matce żadnej laurki jak zrobił to w zeszłym roku. Przynajmniej nie musiałby pozbywać się pieniędzy.
Sprzedawca schował banknot do grubego portfela. Zauważywszy zbliżającą się grupkę trenerów, podniósł z ziemi następy kamień i ruszył w ich stronę.
- Kupicie mistyczny kamień? - zawołał.
Piętrowy biały dom o spadzistym, czerwonym dachu wybijał się na tle innych budynków. Przede wszystkich wyróżniały go złote tablice przed wejściem, które głosiły kolejno: Urząd miasta, Biblioteka, Pogotowie krawieckie.
Urzędnik siedzący przy biurku wlepiał oczy w monitor komputera i prawie mechanicznie uderzał w klawiaturę, a co kilka zdań odrywał się od czynności kreśląc coś po kartce leżącej obok. Od czasu do czasu robił przerwę biorąc łyk czarnej kawy.
- Dzień dobry... Chcieliśmy zarejestrować działalność gospodarczą - zaczęła kobieta.
- Jaka branża? - spytał, nie odrywając się od komputera.
- Branża?
- Transport, usługi... - wymienił od niechcenia.
- W pewnym sensie usługi - określiła.
- A dokładniej?
- Zespół Witamina C! - wtrącił się towarzyszący jej mężczyzna.
- Czym będziecie się zajmować? - nie przerywał pisania.
- Zespół będzie kradł rzadkie i pospolite pokemony... - kontynuowała Brenda.
- A nie łatwiej je złapać?
- Nie! Nie łatwiej!
- A także spróbujemy opanować świat! - wtrącił Brandon.
- Pan żartuje? - pierwszy raz oderwał się od komputera i spojrzał na identycznie ubraną parkę.
- Czy żartujemy? Brendan! Nasze motto!
- Piękni i młodzi. Do akcji gotowi! - chłopak wyrecytował początek.
- Złodziejskiemu kodeksowi honorowi.
- Nic nam nie zaszkodzi.
- Nie wiesz kto przybył.
- Nie wiesz z kim masz do czynienia.
- Za pomocą palca skinienia.
- Obrócimy ziemię w pył.
- Zespół Witamina C!
- Piękna Brenda!
- I Brendan wspaniały!
- Nie mogę was zarejestrować! - rozzłościł się urzędnik.
- Jak to? Mamy działać nielegalnie? A jak przyczepi się do nas skarbówka?
Po chwili Zespół Witamina C został wyproszony z urzędu z pomocą ochrony.
- Zakładanie własnej działalności gospodarczej w Jhnelle graniczy z cudem - Brenda skwitowała wizytę w urzędzie.
Kyle wyszedł przed budynek lecznicy odetchnąć świeżym powietrzem. Zajął miejsce na ławce pod ścianą budynku i westchnął głośno. Była zbyt piękna pogoda, aby siedzieć w dusznym centrum. Poza tym wolał unikać kontaktu z tutejszą Joy. Jak na razie wydała mu się najdziwniejszą ze wszystkich spotkanych pielęgniarek. Z ławki dobrze widział drewniany most i ławkę, którą wcześniej zajmowali. Wkrótce zauważył nadchodzących Jima i Wormly'ego.
- Kupiłeś coś? - spytał od razu.
Jim wyjął z kieszeni zakupiony kamień. Wormly z radości zaczął podskakiwać. Czekał na równie radosną reakcję starszego brata trenera-chłopczyka.
- Co to jest?
- Mistyczny kamień. Nie czujesz jego potęgi? - zmartwił się Jim.
Powoli i on przestawał czuć moc mistycznego kamienia.
Kyle wstał z miejsca i podniósł z ziemi identyczny kamień.
- Weź do kolekcji jeszcze jeden "mistyczny" kamlot. Ale prezent... - zaśmiał się. - Oczywiście, nie moja sprawa. To ty wyrzuciłeś swoje kieszonkowe w błoto.
Zdenerwowany Jim cisnął mistyczny kamień w stronę brata. Ten uchylił się bez problemu. Kamień odbił się od ściany centrum, a potem jeszcze kilka razy od ziemi, zanim wylądował w trawie.
- Komuś nerwy puszczają...
Przed braćmi pojawił się brązowy robaczek o bardzo chudych kończynach. Na plecach dźwigał mistyczny kamień Jima.
- Co to? - zdziwił się młodszy Daniels.
- Na kogel mogel przygotuj... - zaczął wielki mistrz D. - Żółtko, cukier i kakao. Wymieszaj wszystkie składniki. Smacznego. Podałem przepis na kogel mogel, bo nie bardzo wiem, co mógłbym powiedzieć o ziemnym pokemonie - Grupio.
- Czemu mnie to nie dziwi... - westchnął Kyle.
- On ma mój mistyczny kamień! - oburzył się Jim. - Muszę go odzyskać!
- Po co? Na ziemi leży ich pełno...
- Nie! - tupnął nogą. - Zapłaciłem za ten mistyczny kamień i chcę go!
Bracia ruszyli w pościg za Grupio.
Tymczasem pokemon minął lecznicę i skręcił w jedną z węższych uliczek, gdzie zaczynały się domki działkowe. Działki wyglądały zupełnie inaczej, niż drewniane budynki otaczające stację. Identyczne, niskie chatki oddzielone od siebie drucianymi płotami. Przed każdym domkiem znajdował się mały ogródek.
Grupio bez problemu przecisnął się pod płotem. Z większymi trudnościami wciągnął za sobą mistyczny kamień.
- To czyjaś własność. Nie wchodź! - warknął Kyle.
Zdenerwowany złapał siedmiolatka za kołnierz.
Dlaczego nie mogłem mieć siostry? - zaczął się zastanawiać. - Josh ma siostrę, mój ojciec ma siostrę, siostra Joy ma wiele sióstr... A ja? Dlaczego akurat mi przypadł mały gnom?
Jimmy szybko wyszarpnął się z uchwytu i podbiegł do furtki. Nacisnął klamkę i wszedł.
- Genialnie. Zaraz nas wyrzucą - westchnął Kyle.
Stanowczym krokiem podążył za bratem. Jimmy stał pomiędzy wysokimi krzewami owoców, wypatrując Grupio.
- Tam! - zawołał podekscytowany.
Robal stał między grządkami. Uniósł mistyczny kamień tak wysoko, na ile pozwalały mu krótkie kończyny, a następnie z całej siły cisnął nim w ziemię. Oporny kamień zanurzył się tylko do połowy.
- Grrrr... - zdenerwował się.
Pokemon zaczął skakać po kamieniu, aby tylko wbić go w ziemię.
- Grupio! - zawołał chłopak w ogrodniczkach. - Co ty wyrabiasz?
- Grrrrr...
- Mówiłem musimy zasadzić jabłonkę, a nie kamień.
Grupio nie widział wielkiej różnicy. Skoro, jak uważał, kamień był nasionkiem jabłonki, to prędzej, czy później wyrośnie z niego drzewko.
- To twój Grupio? - spytał Kyle.
- Tak... Nie mówcie tylko, że ukradł wam mistyczny kamień - zmartwił się.
- Widzisz? - zaśmiał się Jimmy. - Mówiłem, że to mistyczny kamień o wielkiej mocy - dumny z siebie podniósł kamień z ziemi.
- Niestety nie jest mistyczny - zaprzeczył ogrodnik. - Pewien oszust sprzedaje pod taką nazwą zwykłe kamienie - wyjaśnił. - Przy okazji jestem Larry - przedstawił się.
- Kyle - odpowiedział mu trener. - Wybacz wtargnięcie - przeprosił natychmiast.
Po tych słowach starszy z braci rozejrzał się po ogrodzie. Wypełniały go rośliny we wszystkich odcieniach zieleni. Jagodowe krzewy przywodziły na myśl choinki ozdobione kolorowymi bombkami.
- To twój ogród? - spytał Daniels.
- Mój i Grupio. Mamy plantację... Nie, plantacja to stanowczo za duże słowo. Mamy ogród z jagodami leczniczymi.
Daniels z trudem przypomniał sobie zajęcia z medycyny pokemon. Wiedział z nich, że jagody to leśne owoce będące pokarmem dla niektórych dzikich pokemonów. Te owoce znajdowały swoje zastosowanie w medycynie. Na bazie wielu z nich powstały lekarstwa.
- Nieźle - pokiwał głową z uznaniem.
Carrie wybiegła z domu trzaskając drzwiami. Jednym susem zeskoczyła ze schodów i znalazła się tuż przed ogromną kałużą. Złapała równowagę po skoku i wyminęła błotnistą plamę. Teraz na spokojnie mogła rozejrzeć się po podwórku. Od jej ostatniego wyjścia niewiele się zmieniło. Podwórze było zaniedbane i szare. Z resztą tak samo wyglądał dom jej rodziny. Trzy lata temu tata Carrie wyjechał do pracy w Liyah, a teraz gdy jej brat wyruszył w podróż została sama z matką w dużym, smutnym domu. Sześciolatka przeszła się kawałek w poszukiwaniu większych kałuż niż ta przed wejściem. Spięła rozpuszczone włosy i ruszyła do wyrwy w płocie. Przez nią wypatrzyła dom sąsiada, pana Hammonda, który przez dzieciaki z Corella nazywany był "panem Snubbullem". Często przyglądała się chłopcom z okolicy dzwoniącym i uciekającym sprzed drzwi starszego pana. Zawsze chciała zrobić to samo, albo chociaż, żeby Josh spłatał mu figla w jej imieniu.
- Zachowuj się! To nie wypada! - odpowiadał jej zwykle brat.
W końcu dziewczynka odważyła się przejść przez dziurę w ogrodzeniu. Posesja Hammonda wyglądała jak lustrzane odbicie ich podwórza. Niewiele myśląc, stanęła pod ścianą domu. Przed nią znajdowała się uchylona brama do piwniczki.
Carrie wzięła głęboki oddech. Słabe serce dziewczynki waliło coraz mocniej. Ścisnęła dłonią na klatce piersiowej i chwilę odczekała. Serce unormowało swój rytm. Nie mogła się przemęczać, ani denerwować, ale wejście do "zakazanego domu" było tak emocjonujące. Inni dzwonili do drzwi Snubbulla i uciekali, a ona miała być pierwszą, która przekroczyła próg strasznego domu.
W piwnicy paliła się żarówka. Carrie skwasiła minę czując zapach zgnilizny. Minęła kilka szaf obładowanych "dziwacznymi słoikami i szklankami". Zatrzymała się dopiero przy rzędzie kartonów. Z jednego z nich wyciągnęła zdjęcie w drewnianej ramce. Starła z niego grubą warstwę kurzu leżącą obok chusteczką.
- Ralphie... - przeczytała nadruk na kawałku materiału.
Z pewnością pan Hammond ma na imię Ralph - pomyślała.
Teraz, mogła przyjrzeć się zdjęciu w ramce. Nie rozpoznawała osób ze zdjęcia. Po ubraniach sfotografowanych wywnioskowała, że musiało ono być zrobione bardzo dawno temu. Fotografia przedstawiała trzech chłopaków oraz dwóch starszych panów w kitlach lekarskich. Na pierwszym planie znajdowały się trzy pokemony: kot, królik i kaczor.
- Bunny - rozpoznała królika.
Takiego samego wybrał Josh.
Nad sobą usłyszała kroki, co przypomniało jej, aby być cicho. Odłożyła zdjęcie i zaczęła szperać dalej.
- Kto tam jest? - rozległo się w holu.
Dziewczynka stanęła na baczność. Chusteczka Ralphiego wyślizgnęła jej się z ręki. Nie tracąc czasu Carrie opuściła piwniczkę i dobiegła do wyrwy w płocie. Tam odetchnęła z ulgą, czego nie można było powiedzieć o właścicielu domu. Znalazł fotografię sprzed lat i ręcznie haftowaną chusteczkę.
- Ile czasu minęło... - westchnął zmartwiony.
Dwudziestoletni ogrodnik zaprosił gości na obchód po swoim miejscu pracy.
Ogród Larry'ego wydzielony był na cztery sektory. Jagody słodkie potrzebujące więcej słońca zajmowały na wpół zabudowaną szklarnię, słone, które były odporne na czynniki zewnętrzne posadził pod murkiem. Gorzkie, nielubiące ciepła mieściły się w otoczonej drzewami altance, zaś kwaśne i ostre zajmowały środek plantacji.
- Sami wszystko zasadziliście? - spytał pełen podziwu Kyle.
Larry skinął głową. Rozpierała go duma. Nigdy wcześniej nie myślał, że zostanie ogrodnikiem, a praca, którą wykonał razem z Grupio zasługiwała na pochwałę najlepszych hodowców jagód.
Wormly nie mógł się oprzeć. Jagody były takie słodziutkie. Był pewien, że miły ogrodnik-trener Grupio nie obrazi się za zjedzenie kilku, a może kilkuset mniejszych jagódek. Podszedł do różowiutkich jagódek z zamiarem wchłonięcia ich. Drogę zagrodził mu Grupio.
- Grrrrrrr... Grrrrrrr... Grrrrrrrupio!
Wormly poczuł, że miła atmosfera zaczyna ulatniać się wraz ze wzrostem złości u właściciela jagód. Był pewien, że uraził Grupio swym apetytem, gdy ten zaczął zakopywać go wśród sadzonek Oran.*
- Grupio! Nie! - zawołał bezsilny Larry. - Odkop Wormly'ego!
Pokemon nie słuchał. Miał własną wizję prowadzenia ogródka. Uwiesił się na krzaku Oran i zwisał z niego jak na huśtawce. Gdy zawiał mocniejszy wiatr uniósł się jak chorągiewka.
Jim wydostał z ziemi swojego podopiecznego i dla bezpieczeństwa zamknął go w pokeballu.
- Grupio bardzo się stara, ale nic mu nie wychodzi. Najpierw otworzyliśmy pralnię... I to był niewypał, potem piekarnię i to... To był duży wypał. Właściwie to eksplozja - westchnął Larry.
Pokemon nie wiedział, o co tyle szumu. Nie każdy ma pojęcie, że pranie wiesza się na linkach do prania, a nie przykładowo w miejscu, gdzie zwykle przebywają Grupio, czyli pod ziemią. A piekarnia? Skąd mógł wiedzieć, że piekarnik może się przegrzać i zwyczajnie wybuchnąć?
- Ale teraz już jest dobrze? - upewnił się Kyle. - Z pielęgnacją ogrodu nie ma chyba takich problemów.
- Nie? W zeszłym tygodniu powiedziałem, że w naszym ogrodzie musi być więcej radości. A on uprowadził siostrę Joy i próbował ją zasadzić.
- Udźwignął ją?
- Grupio potrafi przenieść masę nawet sto razy cięższą od niego, ale akurat siostra Joy przyszła sama. Właściwie to zwabił ją na zapach jagód. Gdy pojawiłem się na ogródku, Grupio zdążył zakopać Joy do pasa. Co to była za afera... - przypomniał sobie złość zakopanej.
- A może Grupio jest dobry w walce? - zaproponował Kyle.
- W walce? Nie wiem... - zmieszał się Larry.
- Moglibyśmy to sprawdzić - dodał ochoczo. - Co powiesz na mały pojedynek?
Grupio zeskoczył z krzaka Oran i wykazał gotowość do walki.
Organizacja pola walki była kwestią kilku minut. Chłopcy usunęli z drogi worki z nasionami i stare donice. Wkrótce ogródek przeobraził się w arenę walki. Jimmy stanął na brązowej donicy i przemówił grubym głosem:
- Mistrz schrzaniania wszystkiego, czego się tknie, Grupio kontra zdobywca górskiej odznaki, Koli! Zaczynajcie pojedynek!
Robak nie czekał na polecenie trenera. Nie widział takiej potrzeby. Jak się domyślał i tak nie dowie się od Larry'ego niczego ważnego. Dlatego też postanowił zrobić wszystko po swojemu.
- Nie! Czekaj! - zawołał za nim Larry.
- Kiełki! - nakazał Kyle. - Gdy będzie unieruchomiony, taran!
Wokoło Grupio opadły nasiona. Pokemon zamiast próbować unikać nasionek zaczął je łapać. Nasiona zaczęły wypuszczać pędy i obrastać robaka. Oswobodziło go dopiero uderzenie Koliego. Pokemon Larry'ego poszybował razem z obrastającymi go pędami w krzaki jagód. Nieco zamroczony wstał i spojrzał na swojego trenera. W drodze wyjątku postanowił posłuchać go.
- Grupio! Pod ziemię! Tam żadne ataki Koliego nie dosięgną cię.
Pokemon zanurkował. Jedynym śladem po nim był kopiec.
- Koli, bądź czujny. On gdzieś tu jest...
Grupio wystrzelił spod ziemi tuż przed kotem. Na szczęście dla Kyle'a i jego pokemona, robak chybił uderzenie.
- Koli, ostry liść!
Atak wyrzucił Grupio w powietrze. Pokemon wylądował pomiędzy sadzonkami. Szybko jednak powstał i przygotował się na starcie z nadbiegającym Koli.
- Pod ziemię!
Pokemon po raz drugi zniknął w ziemi. Koli wyhamował w miejscu, w którym powstała dziura po przeciwniku. Bacznie przyglądał się ziemi. Robak niespodziewanie wyłonił się zza jego pleców. Koli poczuł silne uderzenie. Niczym liść na wietrze dał się zepchnąć na grządkę. Był zbyt osłabiony, aby wstać. Grupio zwyciężył pojedynek.
- Grupio... Pierwszy raz zrobiłeś coś dobrze i w dodatku wykonałeś moje polecenia - wydusił z siebie trener.
- Widzisz? Opłaca się słuchać - przytaknął Jimmy.
Kyle spojrzał na brata i pokręcił głową.
Jeszcze tego samego dnia Jimmy i Kyle wyruszyli w kierunku areny lidera. Młodszy z Danielsów zdecydował się wysłać matce ręcznie robioną laurkę, zaś mistyczny kamień ukrył na dnie plecaka.
- Kto wie? Może jeszcze się przyda? - zaśmiał się.
W Corella Town zapowiadał się ciepły wieczór. Mimo to, pan Hammond zdecydował się rozpalić w piecu. Wesoło tańczące płomienie pożarły chusteczkę i stare zdjęcie. W końcu nikt nie lubi, gdy z jego sekretów ściera się kurz.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.