Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 9: Dobranoc, Bordobear

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-08-21 08:00:17
Aktualizowany:2014-08-15 14:29:17


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Wraz z okresem wakacji w Corella Town wszystko zamarło. Bezruch najlepiej ukazywało puste boisko przed gmachem Akademii Pokemon. Tylko jedna osoba zajmowała miejsce na trybunach, z których obserwowała pole walki. "Kibic" wyobrażał sobie, a właściwie próbował przywołać w pamięci walkę sprzed kilku tygodni. Z tą różnicą, że z innym rezultatem. W jego głowie ponownie pojawiła się walka Bunny'ego z Kolim. Tym razem zakończyła się ona zwycięstwem Kyle'a i jego podopiecznego.

Charlie żałował straconego czasu. W momencie, gdy on siedział i naginał własną wyobraźnię na korzyść przyjaciela, Kyle łapał pokemony, podróżował i wygrywał walki.

- Jasna pokrętna... - mruknął pod nosem. - Mogłem pieprzyć brak pokemona jak Jim i być już daleko stąd.

Mimo dyplomu ukończenia Akademii Pokemon Charlie nie miał zamiaru wiązać swojej przyszłości z pokemonami. Miał o wiele poważniejsze plany. To nie był jakiś głupi wymysł, a prawdziwa idea, do której dążył. Na pytania: "Kim chcesz zostać w przyszłości?", odpowiadał: "Chcę zostać producentem kostek do gier planszowych". Ku zgrozie rodziców jego odpowiedź nie zmieniała się nigdy. Pani Stacey starała się nie krytykować pomysłów syna. Jednak jej wyrozumiałość utrzymywała się kosztem zmiany w tykającą bombę. Gdy Charlie wymyślił kostkę w kształcie i kolorach pokeballa, kobieta nie wytrzymała i wybuchła płaczem.

Siedząc i wspominając walkę uświadomił sobie, że jeszcze dziś nie zaglądał do laboratorium profesora Hardinga. Zerwał się z trybun i ruszył w stronę wyjścia z boiska.

***


Matka profesora z niemal dziecinną radością spoglądała na turlający się po stole pokeball. Przedmiot wyglądał jakby tańczył, ona zaś krążyła wokół "parkietu", a gdy kula dotarła do krawędzi kobieta odpychała ją. Jej syn siedział przy biurku i przeglądał jakieś dokumenty. Pod stołem leżał brązowy niedźwiadek. Wyglądał jak porzucona maskotka. Zamiast oczu miał kreski do złudzenia przypominające szwy, zaś brzuszek zdobiła błękitna łatka otoczona podobnymi "szwami". Prawe uszko maskotki miało czerwony kolor. Stworek spał niezmąconym snem i guzik obchodziło go to, co dzieje się w laboratorium.

Spokój zburzył trzask drzwiami. Do pracowni wszedł Charlie. Niedźwiadek podniósł łeb. Gość nie wzbudził jego zainteresowania na tyle, aby przerywać drzemkę. Ułożył się z powrotem do snu.

- Dzień dobry!

- Pukaj - mruknął profesor.

Matka porzuciła zabawę na widok Charliego. Przypatrywała mu się na tyle długo, aby chłopak poczuł zdenerwowanie. Kobieta zerwała kontakt wzrokowy z chłopcem, podeszła i objęła go.

- Mamo! Zostaw! - mruknął poirytowany Dennis.

Opieka nad zdziwaczałą matką pochłaniała zbyt wiele czasu. Dlatego też czasami zostawiał ją samej sobie. Wtedy pokedexy lądowały w filiżankach z kawą, pokeballe zmieniały się w cukierniczki, a ważne dokumenty zawsze mogły zostać zapełnione jakimiś abstrakcyjnymi dziełami sztuki.

Chłopak uwolnił się z uścisku kobiety i przeszedł do biurka Hardinga.

- Wpadłem zobaczyć, co słychać u pana...

- To samo, co wczoraj i przedwczoraj... - westchnął. - Wybacz, ale jestem trochę zajęty - podjął próbę pozbycia się nieproszonego gościa.

- W porządku. Umiem zająć się samym sobą. Niech pan sobie nie przeszkadza - machnął ręką.

Charlie nie miał wielu przyjaciół. Rozmawiał z kolegami z klasy, każdemu mówił: "cześć", ale z nikim nie utrzymywał bliższego kontaktu. Całą pierwszą klasę przesiedział w jednej z ostatnich ławek chowając się za plecami Bobby'ego Cardeline. Z Kyle'm zaczął przyjaźnić się dopiero na początku drugiej klasy. W momencie, gdy Daniels opuścił miasto, drogi chłopaków na pewien sposób rozeszły się.

- Zaczynasz trening? - profesor wyrwał chłopca z zamyślenia.

- Co?

- Trening - powtórzył. - Podróż pokemon, czy jakąś inną profesję...

- Nie, nie mam pokemona - pomarkotniał.

Nie było problemu złapać jakiegoś Biri, Mousevila, albo innego dziwadła za miastem. Jednak Charlie nie chciał pospolitego pokemona, który był obecny w składzie każdego dzieciaka z okolicy. Marzył mu się Koli, Sequel, albo Bunny. Od kiedy zamknięto poprzednie laboratorium startery nie były wydawane absolwentom akademii. Uczniowie starali się we własnym zakresie o zdobycie praktyk lub startera. Pierwszy raz od jakichś dwudziestu lat startery powędrowały do uczniów kończących akademię.

- Dlaczego akurat oni? - spytał Charlie.

- Jacy oni?

- No, Kyle, Josh i laska z czerwonymi włosami. Dlaczego spośród wszystkich studentów wybrał pan właśnie ich?

Profesor westchnął.

- Rozmawiałem z waszym dyrektorem o tegorocznych absolwentach. Josha wybrałem, bo... - zrobił pauzę. - Zdecydowanie jest najlepszym uczniem waszej szkoły. Jest wymagającym trenerem. Wkłada dużo wysiłku w pracę z pokemonem. Zasłużył sobie. Myślę, że ma spore szanse, aby dotrzeć do finałowej trójki turnieju Jhnelle. Kyle jest bardzo przeciętny. Pamiętam... Podobnie zaczynał Henry. Jestem ciekawy jakie postępy zrobi Kyle podczas podróży. Alissa kieruje się... - zamyślił się. - Nie wiem, czy określenie "sercem" jest właściwe. Panna Christeensen jest zżyta z pokemonami. Ma wiele cech, których nie posiadają Josh i Kyle.

Charlie już go nie słuchał. Oglądał ogromny plakat przedstawiający sylwetki wszystkich pokemonów z Jhnelle.

- Wiele ich, prawda? - zaczął profesor. - Sto trzydzieści dwa. Trawiaste, ogniste, wodne, powietrzne, normalne, nienormalne zwane psychicznymi, ziemne, skalne, robaki, walczące, stalowe, jadowite, smoki, duchy, lodowe, mroczne, elektryczne, muzyczne i inne "czne" - wymienił jednym tchem.

- Ja bym złapał tylko te ładne, albo chociaż w połowie użyteczne - oświadczył chłopak.

Pokemony zamieszkujące Jhnelle miały cechę nazywaną "jedną wadą". "Jedna wada" oznaczała drobną trudność w wytrenowaniu takiego pokemona, przez którą karierę zniszczyło sobie wielu trenerów. Przykładowo Biri dostają zawałów serca, Isie w trakcie walki potrafią zacząć tańczyć passodoble, zaś niektóre ogniste stworki myślą, że są Slowpoke'ami. Bycie trenerem w Jhnelle wymagało nie tylko umiejętności w wytrenowaniu pokemona, ale i ogromnej cierpliwości.

- Chciałbyś być czwartym trenerem z Corella Town?

- Chyba piątym. Pan nie doliczył Jima.

- Jimmy? Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie niż on dostanie się do ścisłego turnieju Jhnelle - zaśmiał się. - To jak? Chcesz?

- Czemu nie... Rodzice będą się cieszyć - wzruszył ramionami.

- A ty?

- No... Ja też... Ale wie pan... Trening pokemon to dużo chodzenia. Od miasta do miasta - mówił.

- Nie chce ci się?

- Nie! Oczywiście, że mi się chce. Tylko trochę mnie pan zaskoczył.

- Nie ma co przeciągać. Gratuluję. Ten śpioch spod biurka jest twoim pierwszym pokemonem. Na stole leżą pokeballe i pokedex. Moja matka jeszcze niczego nie ruszała, więc bierz śmiało - poinstruował chłopca.

Ten w pierwszej kolejności zabrał pokedex i zeskanował śpiącego niedźwiadka.

- Bordobear. Przez swoich wielbicieli miś nazywany jest "pluszowym pokemonem". Chociaż jego miękkie ciało jest wyjątkowo odporne na ataki, pokemon unika pojedynków. Bardziej przydaje się jako domowy pupil niż wojownik. Występuje w lasach i okolicach Townview.

- Fajny. Wygląda jak Miś Kłapouszek - ucieszył się Charlie. - Tylko dlaczego on śpi?

- Bordobear ma ten problem, że czasami sam ulega działaniu swoich ataków - wyjaśnił profesor.

- Czyli?

- Atak zmęczeniem. Jest tak osłabiony, że będzie spał jakieś dziesięć godzin.

- Coś takiego jak Snorlax?

- Chłopcze - westchnął Harding. - Snorlax przynajmniej regeneruje siły podczas snu, a Bordobeara osłabia nawet chrapanie.

Charlie wzruszył ramionami. Nie był zadowolony ze zmęczonego pokemona, ale zawsze mógł trafić gorzej. Zamknął Bordobeara w pokeballu i wrócił do domu.

***


Alissa siedziała na drodze prowadzącej do Skalnego Potoku. Miała powyżej uszu kamiennych i ziemnych pokemonów. Chciała jak najszybciej minąć krajobraz szorstkich gór i nijakich łąk. Poza tym nie mogła doczekać się wizyty w Irina City i spotkania z rodziną.

- Alissa! - zawołał ją Jim. - Patrz!

Dziewczyna podniosła wzrok. Młodszy z Danielsów wspinał się po niewielkiej skałce. Do szczytu brakowało mu zaledwie kilku kroków, gdy zawołał go jego brat:

- Zejdź! Spadniesz i tyle będzie!

Alissa spotkała braci w lecznicy w Darea Town. Jak się okazało, Kyle również zdobył odznakę orchidei. Hawk bez problemu pokonał Moonflorę. Danielsowie postanowili przebyć Skalny Potok wspólnie z Alissą. Tym bardziej, że miejsca takie jak góry Mgliste, albo Skalny Potok wymagały ostrożności, a niekiedy pomocy innych trenerów.

Jim posłusznie zszedł z miną poszkodowanego. Zatrzymał się jednak w połowie drogi. Jego uwagę przykuło małe, okrągłe, zielone stworzonko. Toczyło się pod wyboistej ścieżce, a z małej twarzyczki nie znikał uśmiech.

- Gosia! - słodyczka zawołała na widok ludzi.

- Co to? - spytał Jim wskazując na stworzonko.

- Gooseberry. Pokemon owoc. Wydziela z siebie słodki zapach, którym przyciąga do siebie inne pokemony. Do walki używa różnego rodzaju pyłków. Występuje na łąkach i w lasach na terenie całego Jhnelle - powiedział Dexter Alissy.

Dla porównania Kyle zeskanował stworka swoim pokedexem.

- Zgadzam się z moim poprzednikiem - powiedział krótko.

- Szkoda tylko, że nie umiesz tego powtórzyć - westchnął chłopak chowając pokedex do kieszeni.

- Gosia znaczy Gooseberry, jest moja! - Jim zastrzegając sobie prawo do złapania stworka. - Wormly! Wybieram cię!

Wormly wyskoczył z pokeballa. Dziwne przeczucie podpowiadało mu, że miły chłopczyk-trener nie wezwał go na śniadanko. Robaczek rozejrzał się wokoło. Naprzeciw niego stała uśmiechnięta Gooseberry.

- Wormly! Atak głową! - rozkazał Jim.

Miły chłopczyk-trener liczył na niego. Wormly nie mógł zawieść. Postanowił dać z siebie wszystko i podjąć walkę z (jak zakładał) bardzo potężnym pokemonem.

Na polecenie trenera ruszył w stronę przeciwniczki. Gooseberry jak piłeczka odbiła się od ziemi. Będąc kilka centymetrów w powietrzu wystrzeliła z siebie żółty dym. Wormly skwasił się. Sztywny upadł na ziemię i zaczął drgać.

- Dalej! Co z tobą? - dopingował go trener.

- Wormly został sparaliżowany. Zalecenie: uleczyć go za pomocą antybiotyków w najbliższym Centrum Pokemon - wyjaśnił Dexter.

- Wormly! Nasza pierwsza porażka! - załamał się Jim.

- Skoro nie ma więcej chętnych to czas na nas - oznajmiła Alissa.

Sequel wyskoczył z pokeballa. W oczekiwaniu na instrukcje trenera spoglądał na uśmiechniętą Gooseberry.

- Z trawiastymi już walczyliśmy - powiedziała. - Najważniejsze to, abyś nie zbliżał się do Gooseberry. Najlepiej użyj ataku wodnej broni.

Kaczor uderzył zielony owoc strumieniem wody. Ten potoczył się po drodze nie tracąc uśmiechu z twarzy. Z równie radosnym nastawieniem zniknął w pokeballu.

- Mam! - zawołała Alissa. - Pierwszy pokemon! Złapany! - wydzierała się.

Jej głos rozniósł się po Skalnym Potoku.

- Jestem! - odbiło się echem.

Trójka trenerów zaczęła rozglądać się wokoło. Na jednej ze skałek stał chłopak ubrany na czarno. Ignorując wysokość zeskoczył wprost przed trójkę trenerów. Był on wysokim, chudym chłopakiem o kręconych włosach.

- Trenerzy z Corella Town? - spytał dla pewności.

- Ta... - odparł Kyle.

- W takim razie wyzywam cię! - ogłosił nieznajomy. - Mam na imię Justin i jestem zdobywcą tytułu mistrza polnych pokemonów!

Alissa i Kyle spojrzeli po sobie. Żadne z nich nigdy nie zostało wyzwane przez mistrza. Mistrzowie nie wyzywali na pojedynki przeciętnych trenerów, ani nie przyjmowali od takich wyzwań. Na uznanie mistrza, chociażby takiego jak Sebastian Harper i walkę z nim trzeba było sobie zasłużyć poprzez reputację trenerską i umiejętności. "Mistrz" Justin bardziej przypominał narwańca, który szuka zaczepki.

- Bzdura! - wtrącił Jimmy. - Nie ma czegoś takiego jak "mistrz polnych pokemonów"!

- A skąd wiesz?

- Bo wiem! Sam go sobie nadałeś! - zaczął się złościć.

- Może nadałem, może nie nadałem! Należał mi się! - odwarknął. - Pokonałem dziesięć dzieciaków z Darea Town oraz organizację, która przedstawiła się jako Zespół Witamina C!

- Witamina C? To rzeczywiście masz powód do dumy - zauważyła Alissa.

- Przestań kpić, dziewucho! A ciebie - wskazał palcem w stronę Kyle'a. - Wyzywam!

Nie czekając na odpowiedź Danielsa wyrzucił w powietrze pokeball. Kula zakręciła się nad głowami trenerów, aby następnie wypuścić ze swego wnętrza jasny promień.

Na polu pojawiła się szara mysz będąca niewiele większa od Wormly'ego. Jim zaczął żałować, że jego pokemon chwilowo nie może walczyć.

Wormly pokonałby ją bez trudu - pomyślał.

Kyle zeskanował stworzonko pokedexem:

- Mousevil. Niższa forma śmierdziela, którego wygrzebałeś ze śmietnika ostatnim razem.

- Czyli jak zwykle nie wiem nic. Dzięki, Mistrzu D.

- Mistrz D. ma rację. Rathvil pokona Mousevila bez problemów! - zwrócił uwagę Jim.

- Mousevil! Atak suszeniem zębów!

- Rathvil! Atak suszeniem zębów!

- Hh...

- Hh...

Zapowiadała się interesująca i dynamiczna walka. O ile autor nie dozna przebłysku geniuszu i nie pojmie, że ironia działa na krótką metę walka złożona z ataku suszenia zębów mogła trwać wieki...

***


Charlie upychał do plecaka ostatnią bluzę. Śpiący na jego łóżku Bordobear podniósł się i głośno ziewnął zwracając uwagę trenera.

- Dzień dobry, Bordobear!

Pokemon rozejrzał się po pokoju. Pierwszą rzeczą, która zainteresowała go był stos czasopism. Miś podbiegł do wieży ułożonej z gazet. Przewyższała go o głowę. Nie mogąc się powstrzymać chwycił za gazetę leżącą na samym dnie i zaczął się szarpać. Trochę wysiłku i wyciągnął ją.

- Bordo! - ucieszył się.

Niedane mu było obejrzeć kolorowej okładki. Cała wieża zaczęła chwiać się, aby wreszcie przewrócić się na niego.

- Bordobear! Co ty robisz?

Miś wyszedł spod gazet. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu kolejnego celu. Upatrzył sobie leżące na stoliku pudełko z kostkiami do gry

- Bordober! - rzucił się w ich kierunku z wyciągniętymi łapkami.

W ostatniej chwili został złapany przez trenera.

- Nie dotykaj - pouczył go Charlie. - To moja kolekcja kości. Są to najrzadsze egzemplarze kostek do gry... - mówił.

Bordobear nie słuchał go. Rozglądał się po pokoju w poszukiwaniu jakichś innych zabawek.

- Borddo! Bordobear - powiedział.

Miś ułożył się do snu. Od wywodów nudnego trenera o kostkach do gry wolał odczuć skutki ataku zmęczeniem.

- Leń!

Charlie odłożył śpiącego pokemona na łóżko i zaczął porządkować gazety.

- Przed podróżą odwiedzę jeszcze panią Daniels - postanowił.

***


Walka Rathvila z Mosevilem trwała. I mogła trwać jeszcze długo, gdyby nie brak cierpliwości ze strony Kyle'a.

- Ta walka nie ma sensu!

- Znaczy, że się poddajesz? - spytał Justin. - Poprzedni trener z Corella Town sprawił mi o wiele więcej problemów niż ty!

- Atak piaskiem! - Kyle zdenerwował się bezczynnością Rathvila.

Piasek oślepił Mousvila. Podczas "hyhowego" ataku trochę piasku naleciało do pyszczka stworka. Krztusząc się oślepiona mysz wycofała się z pola walki.

Justin zacisnął pięści.

- To jeszcze nie koniec! - zagroził. - Mógłbym zaatakować cię jeszcze wszystkimi złapanymi przez siebie Hawkami, setką Birich, które przeżyły stan zawałowy, Digsterami, Mousevilami i innymi dziadostwem, które pałęta się po polanie, ale nie! Nie! - krzyczał z niemal teatralną sztucznością. - Mam coś lepszego! Mam pokemona leśnego! Módl się o rychły koniec trenerze, bo nie ma przebaczenia przed potężnym, silnym, potężnym, szybkim i niezwykle potężnym Skaraboxem!

Kolejny pokeball otworzył się. Z jego wnętrza wybiło się czerwone światło. Uformowało się w czarne stworzenie będące wzrostu Jimmy'ego. Jego długie czułka poruszały się na wietrze, jakby były rękoma. Na czarnym łbie szczególną uwagę zwracały czerwone kły. Tylne łapy mocno trzymały się ziemi, przednie zaś sprawiały wrażenie słabych.

- Skarrraboks.

- Skarabox. Pokemonowy turkuć podjadek. Mam niezwykle twarde szczęki, które służą mu do niszczenia przeszkód. Żywi się świeżymi warzywami, owocami oraz liśćmi. Występuje w lasach, na polach, a rzadziej na pustyniach - opisał stworka Dexter.

- Skarabox! Przeżuwaczka!

Skarabox rzucił się na Rathvila. Szczur zrobił to co, zrobiłby każdy inteligentny pokemon w razie, gdy nie działa atak suszenia zębów, rzucił się do ucieczki.

- Rathvil... Spróbuj może... - widząc uciekającego pokemona zrezygnował z pomysłu. - Wracaj do pokeballa - oznajmił wycofując szczura. - Koli, twoja kolej - dodał rzucając następny pokeball.

Po wyjściu z pokeballa kot przeciągnął się leniwie. Szybko jednak zrozumiał, że znajduje się na polu walki. Skarabox niczym konik polny wyskoczył w powietrze i wylądował tuż przed kotem.

Koli najeżył się. Przeciwnik zamachnął się, ale chybił.

- Dobra. Koniec zabawy - mruknął Daniels. - Atakuj!

Koli zaatakował ostrym liściem. Atak okazał się nieskuteczny. Stwór pożarł liście.

- Dzięki za nakarmienie pokemona - zaśmiał się Justin. - Skarabox uwielbia liście.

- Zmiana taktyki! - zarządził Kyle. - Musisz go unieruchomić.

Ta, nic prostszego - mówiły oczy Koliego.

- Szczęki Skaraboxa muszą sporo ważyć - założył Daniels. - Postaraj się go przewrócić. Atak dzikim pnączem! - rzucił pierwszy atak jaki przyszedł mu do głowy.

Koli skinął głową. Z długiej sierści na jego plecach wyłoniły się pnącza. Owinęły się wokoło tylnych kończyn Skaraboxa.

- Zrób coś! - wołał Justin.

Pokemon zaczął chwiać się. W końcu runął na ziemię. Nie mógł się podnieść.

- Teraz jest bezbronny! Atak ostrym liściem!

Ostre liście zbombardowały Skaraboxa.

- Skarabox niezdolny do walki! - ogłosił Jimmy. - Koli jest zwycięzcą pojedynku.

- Nie! - zaczął wydzierać się "Mistrz".

***


Szpital w Corella Town świecił pustkami. W poczekalni nie było żywego ducha. Jedyny obecny lekarz siedział na recepcji z pielęgniarką. Kobieta przeglądała jakieś czasopismo, a on spoglądał w okno. Do poczekalni wszedł Charlie.

- Dzień dobry! Szukam pani Daniels - spytał w okienku recepcji.

Pielęgniarka odłożyła swoją lekturę i wskazała palcem za plecy szesnastolatka. Pani Daniels wychodziła z sali.

- Charlie? - zdziwiła się. - Co tutaj robisz?

- Jutro wyruszam w podróż pokemon - oznajmił. - Chciałem się pożegnać.

- Wspaniale - uśmiechnęła się.

Wolała Charlie'go od Kyle'a. Kolega jej pasierba zawsze był dla niej uprzejmy i miły.

- Niech pani się nie martwi. Wytrenuję Bordobeara i pokonam Kyle'a i Jima. Obaj wrócą z płaczem do domu - zdradził jej swoje plany.

- Muszę zająć się pacjentem - oznajmiła odchodząc. - Powodzenia - dodała.

W sali 274 leżał Teodor Hammond. Nie mogąc zasnąć przewracał się z boku na bok usiłując przypomnieć sobie wczorajszy dzień. Policja szybko wyjaśniła całą sprawę. Niedopałek spowodował pożar. Właściciel domu, aby uratować się wyskoczył przez okno, co zaowocowało kilkoma stłuczeniami i skaleczeniami. Pan Snubull był oburzony. Nikt z policji nie przyszedł, aby przesłuchać go w związku z pożarem. Podsunięto mu jedynie gotowe zeznania. Nie miał zamiaru wyjaśniać jak było w rzeczywistości. Chodziło mu o ignorancję funkcjonariusza policji.

Leki uspokajające powoli zaczynały działać.

Do sali weszła Diana Daniels. Nie widział twarzy pielęgniarki, a jedynie identyfikator, z którego odczytał nazwisko.

- Betty... - mruczał pod nosem.

Kobieta zignorowała jego pomruki. Zaczęła ścielić łóżko obok.

- Betty Daniels... - wymienił imię byłej żony Henry'ego.

Diana zamarła. Henry nigdy nie wspominał o zaginionej żonie.

- To nie miało być tak... - mówił dalej.

- Słucham?

- To źle, że tak się stało...

- Kto? O czym pan mówi?

Mężczyzna złapał ją za dłoń. Diana poczuła mocny uścisk. Zazgrzytała zębami, ale nic nie powiedziała.

- On wszystko ukartował. Myśleliśmy, że to koniec, ale on powrócił. Rozmawiał ze mną. Betty... Musisz powiedzieć Henry'emu...

Diana oswobodziła się z uścisku i odeszła od łóżka, aby pacjent nie mógł jej złapać ponownie.

- Sprowadzę lekarza - oznajmiła.

O godzinie 17.27 pan Hammond zmarł z przyczyn naturalnych.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.