Opowiadanie
Prywatny fryzjer
Prywatny fryzjer część I
Autor: | kisoyu |
---|---|
Serie: | Shingeki no Kyojin |
Gatunki: | Dramat, Romans |
Dodany: | 2014-08-01 17:56:12 |
Aktualizowany: | 2014-08-01 17:56:12 |
Następny rozdział
Zabraniam kopiowania i używania treści bez swojej zgody.
Jeśli komuś wyda się znajome - opowiadanie publikowałam niegdyś na stronie snk.wbijam.pl pod tym samym pseudonimem.
---
"tatoeba ore ga oreja naitoshite
omae wa omaedato iikirerunoka?"
„Jeśli założymy, że ja nie jestem sobą,
czy może powiedzieć, że ty to na pewno ty?”
W stajni, w której pracowałam, unosiło się duszne powietrze. Gnój przenikał w robocze ubranie i zostawał na nim, będąc przez to trudnym do sprania. Ogromne konie lśniły w słońcu, pożywiając się świeżą porcją owsa. Wszystkie one przeznaczone były później dla Oddziału Zwiadowców. Hodowane tylko i wyłącznie dlatego, by służyć im do przemieszczania poza murami. Ich szybkość i wytrwałość nie miała sobie równych. Również łatwość nauki oraz przywiązanie odgrywały tu dużą rolę. Gdy się rozpędziły na wybiegach, wyglądały jakby nic nie mogło ich zatrzymać. Wiatr, deszcz czy upał nie miały dla nich żadnego znaczenia.
Podczas przerwy rozmawiałam z moją współpracownicą i przełożoną. We trójkę dzieliłyśmy się chlebem oraz warzywami. Przecierając ręką spocone czoło, modliłam się o powrót. Chciałam położyć się w łóżku i przeżyć kolejny dzień, zapominając o nim jak i o jutrze.
Nagły huk sprawił, że upuściłam kawałek pieczywa na ziemię. Chciałam go podnieść, ale zaraz potem do moich uszu dobiegły przeraźliwe krzyki. Brzmiały jak zgrzyt lub donośny i ciężki do zniesienia pisk. Adrenalina spowodowana strachem momentalnie przyśpieszyła bicie serca oraz puls krwi. Kobiety wstały blade z przerażenia, zostawiając całe jedzenie i zaczęły uciekać. Nie rozumiałam, gdzie chciały się ukryć, biegnąc na oślep.
Chwyciłam wszystko, co było na stole, zawijając w pobliski kawałek szmaty. Była trochę zabrudzona, ale w tamtej chwili moje małe dłonie ściskały pakunek niczym skarb. Huk dobiegł mnie z południa, więc aby zostać ewakuowaną, musiałam udać się w przeciwnym kierunku, do następnej bramy. Gdy biegłam przez stadninę utykając na prawą nogę, konie rzucały się w swoich boksach, rozwalając zamki. Ich zawodzenie dołączało do puli przerażonych głosów i utrudniało mi poprawne odczytywanie dźwięków.
W drodze zobaczyłam żołnierzy z Oddziału Stacjonarnego, kierujących rozpierzchnięty tłum ku bramie ewakuacyjnej. W oddali dostrzegałam co wyższych tytanów. Wszystkie dźwięki, które wcześniej dochodziły do moich uszu, przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Chciałam tylko uciec jak najdalej z piekła, które już raz udało mi się przeżyć.
- Tędy! Szybciej! Nie ociągajcie się! Wyrzućcie zbędny bagaż!
- Zbędny bagaż? - pomyślałam, wciąż pędząc przed siebie i wyprzedzając innych. - Nie mogłam chwycić choćby ubrań na zmianę.
W jednej chwili tłum zaczął się zagęszczać. Stając na palcach dostrzegłam, że gruba ryba z naszego miasta postanowiła zabrać ze sobą dorobek swojego życia. Idiota.
- Idiota! - krzyknęłam, powtarzając swoje myśli na głos. Stałam wśród zgniecionych ludzi. Kilkoro z nich odwróciło się w moją stronę. - Chcesz, żeby cię pożarli? Chcesz zginąć, mając na swoim sumieniu tysiące innych istnień, skurwielu?!
Chociaż wszyscy byli w stanie zagrożenia życia, wielu wciąż uważało, że istnieje coś takiego jak szacunek. Ich strach przed tytanami i tym bogatym gościem był prawie proporcjonalnie podzielony na pół. Patrzyli więc na mnie jak na „tę odważną”.
- Zamknij się! Darmozjady! Jesteście nic nie warci.
- Zabieraj swoje dupsko z bramy, grubasie i pozwól żyć innym skoro sam chcesz zginąć!
Fala jego kolejnego krzyku została przerwana przez młodą kadetkę. Trzymała w dłoniach lśniące miecze. Miała kruczoczarne włosy kończące się w połowie szyi i szła przez ustępujący jej miejsca tłum prężnym krokiem. Jej twarz była inna niż większości z nas. Wyciągając broń w kierunku właściciela wozu, zmusiła go do odpuszczenia. Będąc winna jej życie, starałam się zapamiętać oblicze, które odznaczało się wysublimowanym chłodem.
Gdy minęłam bramę wiedziałam, że jestem już bezpieczna. Miasto obok kierowało nas w miejsce schronu. Pamiętam huk ciągłych strzałów armat i dźwięk miażdżonych ciał. Od czasu do czasu dało się słyszeć krzyki pożeranych ludzi. Parujące ciepło z nieżywych ciał tytanów dostawało się wysoko, a nawet, odnosiłam wrażenie, że przedostawało się przez mury. Razem z nim niósł się zapach prochu strzelniczego oraz metalicznej krwi. Ludzie z odrętwieniem wsłuchiwali się w każdy dźwięk, szukając w nim krzty nadziei. Słoneczna pogoda sprzyjała roznoszeniu się pyłu i kurzu osiadłego na martwych ciałach i budowlach.
Dłuższy czas później oznajmiono nam, że udało się zatkać wyrwę w murze. Pamiętam suchość moich ust i bulgoczące kwasy trawienne, które męczyły mnie do czasu aż nie przyniesiono nam chleba i wody. Mówiono, że w tej akcji zginęło ponad dwieście osób, a prawie dziewięćset zostało rannych. Tylko po to, żebym następnego dnia mogła spokojnie zjeść kolejny kawałek pieczywa.
Dzień później przydzielono mnie do tymczasowej pracy na polach. Z racji tego, że dalsze kilka dni zbierano ciała i doprowadzano miasto do stanu używalności. Mieszkałam w stodole razem z paroma innymi osobami, które również tutaj zarabiały na swoje utrzymanie.
Matki - rozpłodnice w drodze na targ szeptały o możliwym wybuchu epidemii. Wieczorne palenie ciał i jego swąd przykryły resztę zapachów, nie chcąc się z nimi zmieszać i zniknąć.
Pewnym późnym popołudniem tuż po pracy postanowiłam umyć się w pobliskiej rzece i wyjść na miasto, posłuchać chodzących po nim plotek i nowinek. Wyjęłam starą, pomiętą, białą koszulę oraz długą, lekką spódnicę, zaszytą w lewym dolnym rogu w pudrowym kolorze. Dostałam je w przydziale, do którego dopychając się, zostałam niemalże stratowana.
Pojechałam wozem z mężczyzną, który dowoził wieczorną dostawę ziarna do miasta. Korzystając z okazji próbował nieudolnie mnie podrywać, myśląc, że zapłacę mu w jakiś sposób za podwózkę. Zaczesywał półdługie włosy do tyłu i opowiadał o swojej młodej żonie, która czeka na niego w domu. W między czasie drapał się w lewe skrzydełko orlego nosa.
- Słyszałaś - mówił do mnie - że Zwiadowcy są w mieście? Może dlatego tam jedziesz, co? Wielu mężczyzn odizolowanych od cywilizacji przyjeżdża tu, by odzyskać trochę życia. W końcu w dzisiejszym świecie nigdy nie wiesz, kiedy umrzesz.
Nie odpowiedziałam na to pytanie, patrząc pobłażliwie na dorosłego mężczyznę, który siedział obok mnie i nie mógł pogodzić się ze swoim wiekiem, próbując nadrabiać to zalotami w stosunku do kobiet. Gardziłam ludźmi, którzy próbowali unikać swojej odpowiedzialności. Tak jakby myśleli, że przez życie da się przejść z mentalnością piętnastolatka i wszystko będzie w porządku, bo mają usprawiedliwienie - przeżyli zbyt wiele.
- Kłamstwa - szepnęłam pod nosem, gdy wóz zatrzymał się i wysadził mnie na placu miejskim tuż obok kamiennej studni. Rzucając oschłe „dziękuję”, ruszyłam w stronę pobliskiego pubu.
Stanęłam pod masywnymi drzwiami, nasłuchując odgłosów wrzawy. Otwieraniu ich towarzyszył pisk drewnianej tabliczki, wiszącej tuż nad nimi i wijącej się na wietrze.
W środku było wiele osób. Prawie wszystkie stoły były zajęte przez dobrze bawiących się ludzi, którzy już zapomnieli o tragedii. Postanowiłam udać się w stronę baru. Miejsce na rogu zajęte było przez siedzącego tam mężczyznę. Widząc go z tyłu dostrzegłam, że miał czarne włosy podgolone z tyłu, czarną koszulę włożoną w równie czarne spodnie. Idąc w tamtym kierunku z boku dostrzegłam równo postawiony przedziałek na lewą stronę oraz wyrachowany wzrok, którym ukradkiem badał otoczenie. Jego kalkulacje, które przeprowadzał gdzieś głęboko w umyśle nad szklanką whisky z lodem, oczarowały mnie. Dosiadłam się obok i zamówiłam piwo.
- To rzadkie - mówił barman - by kobieta sama przychodziła w takie miejsca. Pan powinien zająć się panią - zwrócił się do mężczyzny.
Czy wyglądam na niańkę? - zapytał, nie bawiąc się w uprzejmości.
Kiedy barman odszedł bez słowa, odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. Jego proste rysy twarzy i lekko przesuszona skóra przypominały mi kogoś dobrze znanego.
Wyglądasz na podejrzanego typa, ale mam wrażenie, że cię znam.
Ignorancki brak odpowiedzi nie zrobił na mnie wrażenia. Mężczyzna spojrzał na mnie, lekko odkręcając głowę w prawą stronę. Wtedy przypomniałam sobie skąd go znam.
- Może to mylne wrażenie, ale mam dobrą pamięć do twarzy. Zwłaszcza tych, którym bezustannie towarzyszy śmierć, kapralu Levi.
Oczy mężczyzny przestały być takie obojętne. Całym swoim niewielkim ciałem zwrócił się w moją stronę, gdy tylko opróżnił alkohol.
- Jeszcze jeden, proszę - zwrócił się do barmana. Cały ten proces widziałam pierwszy raz na oczy. Barman, zamiast jak to zwykł robić nalać alkoholu do szklanki i postawić przed klientem, pochwycił naczynie stojące przed mężczyzną i zaczął je dokładnie myć na jego oczach. Następnie postawił puste przed nim. Levi wyjął białą chusteczkę, złożoną w idealny kwadrat i zaczął dokładnie centymetr po centymetrze czyścić ją z niewidzialnego brudu. Następnie postawił ją przed sobą, a barman nalał mu tam kolejną porcję whisky, nie dotykając szkła nawet końcem butelki.
- O czym to mówiliśmy? - zapytał, spoglądając uważnie na moją niewzruszoną twarz. - Ostatni atak tytanów? Tak, też o tym słyszałem.
Aluzja wydawała mi się jasna. Po prostu nie chciał wracać do tamtych momentów. Przyszedł tu jako cywil i choć widziałam, że nie umie niczego wyrzucić ze swoich myśli, to nie miał ochoty o tym rozmawiać. O śmierci mojej matki w Shiganshinie oraz ojca w Oddziale Zwiadowców rok temu. Pamiętam jak wybiegłam na ulicę, gdy Oddział wracał do miasta i jak szukałam wzrokiem jego twarzy. Widziałam za to tylko panikę, lęk oraz krew, którą wszyscy oblani byli niczym wodą. Oraz dziewczynę imieniem Petra, która widząc mój strach, opowiedziała mi o tym jak kapral Levi godnie pomścił mojego ojca, krzepiąc go słowami otuchy, gdy umierał. Wtedy jednak nie wiedziałam kto to i nienawidziłam go. Tylko za to, że przeżył.
cdn.
Zaintrygowany
Tekst mnie bardzo zaciekawił i z wielki nadziejami niecierpliwie czekam na następny fragment.
Ps Bardzo dobrze piszesz zazdroszczę Ci.