Opowiadanie
Złoto Tytanów
Autor: | Sezonowy |
---|---|
Serie: | Shingeki no Kyojin |
Gatunki: | Fantasy, Komedia |
Uwagi: | Fusion |
Dodany: | 2014-07-16 21:34:50 |
Aktualizowany: | 2014-07-20 11:25:50 |
Dla Siódmego Batalionu Korpusu Stacjonarnego upadek Muru Maria i podejście Tytanów pod Mur Rose oznaczał prawdziwy koniec świata. W jeden dzień bezpieczna, spokojna i pełna wygód placówka garnizonowa w wewnętrznym pierścieniu umocnień zmieniła się w ciężką i odpowiedzialną służbę na linii frontu. Zaśnięcie na warcie, za które kiedyś groziło co najwyżej sprzątanie placu apelowego, teraz kończyło się sądem polowym w trybie doraźnym. Szczęściarz trafiał na dwa tygodnie do karceru, pechowiec - do karnej kompanii. Codziennie grały działa, codziennie szturmowe oddziały Korpusu Zwiadowczego wyprawiały się za Mur, żeby polować na pojedynczych Tytanów, którzy zbytnio zbliżyli się do tej czy innej bramy. Jednostka przeszła na etaty bojowe i do batalionu napłynęły uzupełnienia w postaci niekończącego się strumienia rekrutów i rezerwistów. Mundury, broń, amunicja, żywność i cała reszta wojskowego ekwipunku podążyły za nimi z magazynów Korpusu niczym sztormowa fala, by raz na zawsze zburzyć spokój kwatermistrza batalionu i zaprząc go do szaleńczego kieratu, dla niepoznaki w raportach nazywanego logistyką wojskową.
Wejście do magazynu służb zaopatrzenia przypominało teraz bramę do mitycznego labiryntu. Stosy skrzynek, pak i beczek piętrzyły się wysoko, na podobieństwo mniejszej wersji Muru. Panowały tu nieopisany harmider i nieustanny ruch. Co rusz zajeżdżały wozy z zaopatrzeniem, które natychmiast trzeba było rozładować, policzyć, zaksięgować. Kolejka spraw do załatwienia - co jedna to pilniejsza i ważniejsza od drugiej - nigdy nie malała, a mimo to starszy sierżant, którego wszyscy tu nazywali Kościarzem, z racji jego zamiłowania do hazardu, zarazem szef magazynu i prawa ręka kwatermistrza batalionu, chyba jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy. Raz, bo bardzo lubił swoją robotę i był w niej naprawdę dobry, a dwa, bo miał też łeb na karku i żyłkę do interesów. Jeśli z wartkiego strumienia zaopatrzenia płynącego do batalionu ubędzie od czasu do czasu skrzynka czy dwie, nie tylko nikt tego nie zauważy, a i sam Korpus przez to nie ucierpi. Czarny rynek tylko czekał na „wygospodarowane” dobra, a handel wymienny w Mieście kwitł jak nigdy przedtem. Uciekinierzy z dzielnic opanowanych przez Tytanów bardzo chętnie wymieniali rodowe srebra na wojskowe konserwy, a para mocnych butów garnizonowych czy kilka butelek oficerskiego koniaku potrafiło otworzyć drogę do serca i łoża niejednej białogłowy. W batalionie krążyła plotka, że dzięki kontaktom i znajomościom nie było sprawy, której Kościarz nie potrafiły załatwić, oczywiście za odpowiednią cenę.
Pokój na tyłach magazynu, w którym urzędował, bardziej przypominał kantor sklepu wielobranżowego niż wojskowe biuro. Sterta skrzynek z alkoholem, oparte o ścianę zrolowane dywany, drewniane półki uginające się od części zamiennych, bele zrolowanych futer, pudło damskich pończoch, dziurawy hełm wypełniony paczuszkami z tytoniem, manekin bez głowy, z fantazyjnie udrapowanym frakiem (prawie nowym). Jakiś obraz zawinięty w szare płótno, kilka rzeźbionych krzeseł z ciemnego drewna, ustawionych jedno na drugim i nie wiedzieć skąd i dlaczego - wypchany bóbr, wyleniały i z wyłupionym okiem, za to z przypiętym do piersi pamiątkowym medalem wydanym dawno temu z okazji rocznicy urodzin króla, którego imienia dziś już nikt nie pamięta.
Pośrodku tego wszystkiego stał niby-stół zrobiony ze starych drzwi i pustych skrzynek po amunicji, przykryty poplamionym zielonym suknem, zawalony papierami. Cynowy talerz z resztkami jedzenia, masywny mosiężny świecznik, pudełko po paście do butów robiące za popielniczkę. Za stołem - niski, łysawy mężczyzna w średnim wieku, w mundurze sierżanta, z fajką w zębach. Oparłszy łokcie na blacie, uważnym spojrzeniem lustrował trzymany w dłoniach srebrny zegarek z dewizką. Zegarmistrzowska lupa w prawym oku nadawała mu wygląd cyklopa. Skupiony, nie zwrócił uwagi na interesanta wchodzącego do pomieszczenia.
- Kościarz? - zabrzmiał chrapliwy głos.
Kwatermistrz uniósł głowę. Przed sobą ujrzał wysoką, żylastą postać o ponurym obliczu. Pociągła twarz o mocno zarysowanym podbródku i bystrych błękitnych oczach zmrużonych w wąskie szparki mówiły jasno, że właściciel nie należał do ludzi, których powinno się ignorować. Kelly: Kościarz znał go aż zbyt dobrze.
Jeszcze dwa miesiące temu Kelly był oficerem Zwiadu. Szychy na górze chciały urządzić pokazówkę dla dworskiego dostojnika urządzającego inspekcję Muru i Kelly dostał rozkaz zaatakowania Tytana-odmieńca w nierozpoznanym terenie. Jego oddział wpadł w pułapkę, przeżyło zaledwie trzech ludzi, a że kogoś koniecznie trzeba było za to obwinić - obwiniono jego. Zdegradowany do szeregowca i przeniesiony karnie do Korpusu Stacjonarnego nie cieszył się szczególną miłością nowych przełożonych, którzy niespecjalnie wiedzieli co z nim zrobić. W rezultacie Kelly cieszył się swobodą, jakiej inni szeregowi mogli mu tylko pozazdrościć. Jako że nie lubił siedzieć bezczynnie, zawsze starał się znaleźć dla siebie jakieś zajęcie i przy tej okazji ścieżki Kościarza i Kelly'ego skrzyżowały się raz czy dwa, z wymierną korzyścią dla obu.
- Czego chcesz, Kelly?
- Porozmawiać.
Gość usiadł na koślawym krześle po drugiej stronie biurka, na kolanach położył wypchaną i ciężką oficerską aktówkę.
- O czym?
- Pracuję nad taką jedną sprawą i pomyślałem, że może będziesz chciał mi pomóc.
- Jaką sprawą?
- Prywatną. - Kelly rzucił znaczące spojrzenie w stronę pomocnika kwatermistrza, liczącego sorty mundurowe.
- Tak? Harry! Hej, Harry, idź no się ostrzyc albo co! - rzucił Kościarz przez ramię i pomocnik, natychmiast i bez słowa przerwał robotę i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi.
- Dobra, Kelly, o co chodzi? Czego chcesz? - Powiedział kwatermistrz, kiedy już zostali sami.
- Czego chcę... Czterech zestawów sprzętu do manewrów przestrzennych i dwudziestu pojemników z gazem, dwudziestu min prochowych, dwudziestu metrów lontu szybkotlącego, dziesięciu kilofów, dziesięciu łopat, czterech siekier, dwóch łomów, dwóch pił do metalu, do tego zapasu żywności i amunicji dla plutonu na trzy dni.
- Tak? To fajnie - odpowiedział z przekąsem Kościarz. Żywność i narzędzia nie stanowiły najmniejszego problemu, ale broń? Sprzęt do manewrów przestrzennych? Każdy egzemplarz opatrzony numerem i podlegający ścisłej ewidencji? Dlaczego nie zażyczył sobie od razu gwiazdki z nieba? Albo ustawienia intymnej schadzki z żoną generała? - A co ja będę z tego miał?
- Trochę rozrywki.
- Jakiej rozrywki?
- Takiej rozrywki.
Kelly sięgnął do aktówki, wyjął z niej nieduży, za to bardzo ciężki przedmiot i bez słowa włożył w dłoń kwatermistrza. Ten spojrzał i... oniemiał: trzymał w ręku sztabkę złota!
Promień Słońca wpadł przez otwarte okno, odbił się od błyszczącej powierzchni drogocennego metalu i rozświetlił jasnym blaskiem oblicze Kościarza, jego oczy szeroko otwarte ze zdumienia i rozdziawione usta.
- Ile tego jest, tam, skąd to wziąłeś? - zapytał drżącym głosem.
- Czternaście tysięcy sztabek.
- Czternaście tysięcy sztabek... Czternaście tysięcy! O, dziecino, zasłużyłaś na drinka!
Kościarz roześmiał się, wietrząc nadciągający znakomity interes. Błyskawicznie wyciągnął spod stołu do połowy opróżnioną butelkę koniaku i dwie nie do końca czyste szklanki. Rozlewając brunatny płyn, zapytał:
- To gdzie one są?
- W banku.
- W banku?! - Dłoń z butelką zamarła w powietrzu. Kościarz spojrzał Kelly'emu w oczy, szukając objawów obłędu, ale oblicze eks-oficera było jak doskonale obojętna kamienna maska: nie wyrażało niczego. - Nagle zrobiłeś się bardzo ambitny! Nie myślisz chyba, że możesz ot tak sobie obrabować bank i ujdzie ci to na sucho?!
- Bank jest za Murem Rose, w dzielnicy opanowanej przez Tytany.
- Za Murem...
Znad szklaneczki Kelly obserwował, jak do Kościarza powoli dociera sens tego, co przed chwilą zostało powiedziane. Za Murem nie było straży, żandarmerii czy policji. Nikt nie zauważy, że złoto zniknęło i nikt się o nie nie upomni.
Na okrągłą twarz kwatermistrza wypłynął szeroki uśmiech.
- To może być zbrodnia doskonała! Czego jeszcze potrzebujesz?
Zanim Kelly zdążył odpowiedzieć, od strony wejścia na zaplecze, nieoczekiwanie odezwał się obcy głos:
- Przydałoby ci się parę dział.
Zobaczyli stojącego w przejściu żołnierza w pomiętym podkoszulku i mundurowych spodniach z opuszczonymi szelkami. Czarna broda i długie, sięgające ramion blond włosy nadawały mu absurdalnie nieregulaminowy wygląd. Mężczyzna uśmiechał się szeroko szczerym, życzliwym uśmiechem kapłana głoszącego dobrą nowinę. Zza jego pleców wyglądała zaciekawiona półnaga dziewczyna, przyciskająca do piersi zdjętą wcześniej koszulę.
- Cześć, Kościarz.
- Co ty tu robisz?! Ile razy ci mówiłem, że nie możesz sprowadzać dziwek do mojego magazynu! Znowu będą plamy na workach z mąką!
Brodacz przybrał udawaną obrażoną minę.
- Ej, jak możesz choćby sugerować, że ta słodka istota ma coś wspólnego z nierządem? Zapewniam cię, że jest prawdziwą damą, pochodzi z dobrego rodu i robi to nie dla pieniędzy, ale z dobroci serca i ze szlachetnych pobudek. Dla podtrzymania morale wojska ofiarnie walczącego z Tytanami. To szlachetna idea, człowieku, jak wolontariat albo coś w tym stylu.
„Dama” mruknęła pod nosem słowo „głupek”, zachichotała i uderzyła brodacza piąstką w ramię, a ten w odpowiedzi pochylił się i pocałował dziewczynę w czubek głowy.
- Teraz wracaj skarbie na legowisko i zaczekaj tam na mnie. My tu musimy omówić ważne sprawy. Służbowe i inne takie No, znikaj, biegiem marsz, raz dwa.
Obrócił ją w miejscu i na rozpęd klepnął w tyłek, a Kościarz i Kelly mogli się przekonać, że Stwórca, który kilkanaście lat temu sprowadził ją na świat, doskonale wiedział jak robi się piękne pośladki.
Tymczasem brodacz bez pytania sięgnął po stojący na stole koniak, nalał sobie połowę szklaneczki i wypił jednym haustem. Parsknął i skrzywił się jak po bimbrze, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- A to, do diabła, kto? - w końcu odezwał się Kelly, zaskoczony i poirytowany nagłym pojawieniem się obcego, niepożądanego świadka rozmowy o złocie.
- Wołają go Szajba - poinformował Kościarz i w charakterystyczny sposób przewrócił oczami, jakby spojrzeniem rysował niewidzialne kółko na czole.
Szajba odstawił pustą szklaneczkę i ani na chwilę nie przestając się uśmiechać, z satysfakcją poinformował Kelly'ego:
- Mam na zewnątrz trzy ośmiofuntowe działa kawaleryjskie.
- Kawaleryjskie? Artyleria konna? Czyli Zwiadowcy, tak? Jaka jednostka?
- W tej chwili - żadna.
- To kto jest twoim dowódcą?
- Taki tam jeden... Tytan odgryzł mu głowę sześć tygodni temu. Tylko nie mów, że ci przykro: facet miał takie parcie na medale, jakby w miesiąc chciał zostać generałem. Próbował nas zabić od pierwszej chwili, kiedy tylko objął dowodzenie, skurczysyn jeden.
Kościarz pochylił się w stronę Kelly'ego i półgębkiem dorzucił stosowne wyjaśnienie:
- Jeszcze nie zaraportował jego śmierci. Teraz odbiera za niego regulaminowy przydział wódki.
Szajba przybrał twarz niewiniątka i wzruszył ramionami.
- Widzisz, moi ludzie są raczej spokojni i defensywni z natury. Kiedy inni Zwiadowcy pchają się za Mur, żeby zostać bohaterami i w ogóle, my trzymamy się z tyłu, w rezerwie. Na wypadek, gdyby Tytani znowu przebili się do środka, zaatakowali dzielnicę mieszkalną albo nawet ruszyli na Pałac Królewski - wtedy my wkroczymy i ich zatrzymamy. Ale dla czternastu tysięcy sztabek złota możemy na trzy dni zostać bohaterami.
Dostrzegając niedowierzanie w oczach Kelly'ego, dodał:
- Działa mogą dać ci sporą przewagę w walce z Tytanami.
To akurat była absolutna prawda. Do tej chwili Kelly nawet nie marzył, że mógłby zapewnić sobie wsparcie artyleryjskie, a tu nagle nadarzała się ku temu wyśmienita okazja. Nawet jeśli osoba, która ją dostarczyła, nie miała nic wspólnego z obrazem dzielnego zwiadowcy znanym z plakatów rekrutacyjnych, z kwadratową szczęką, w nieskazitelnym mundurze i z błyszczącym mieczem, zachęcającym naiwną młodzież do wstępowania do wojska.
- To gdzie te działa?
- Na zewnątrz. Chodź, pokażę ci.
Wyszli zostawiając Kościarza spoglądającego ponuro w stronę drzwi prowadzących na zaplecze, w których wcześniej zniknęła rozebrana dziewczyna. Plamy na workach... Kto jak kto, ale on na pewno nie będzie jadł chleba robionego z mąki, na której ten wariat... Ech...
…
- To moi chłopcy - powiedział Szajba nie kryjąc dumy i wskazał ręką plac za magazynem, na którym obozem rozłożyli się jego artylerzyści. Namioty, jaszcze, armaty, karabiny ustawione w kozły, wypoczywający żołnierze, z tyłu, w cieniu pod drzewami - konie. Na pierwszy rzut oka - zwyczajny obóz wojskowy. Na drugi...
- A to są twoje działa?
- Aha.
Po placu beztrosko biegały kury. Na uboczu, w głębokiej kałuży taplał się i radośnie pokwikiwał mały prosiak, podczas gdy jego większy brat leniwie obracał się na rożnie ustawionym pośrodku obozowiska. Zwiadowca polewający pieczyste sosem z dużego fajansowego naczynia, które jeszcze niedawno prawdopodobnie było nocnikiem, miał na sobie jedynie kwiecistą damską spódnicę. Jej właścicielka prawdopodobnie zażywała snu w pobliskim namiocie, o czym świadczyły wystające na zewnątrz damskie stopy z pomalowanymi na krwistą czerwień, wypielęgnowanymi paznokciami. Kilku żołnierzy w mocno niekompletnym umundurowaniu siedziało na kocu i grało w karty, śmiejąc się, przekomarzając i popijając wino prosto z butelek. Inny, pijany w sztok, usiłował tańczyć, trzymając w rękach zrolowany koc zamiast partnerki i starając się przy tym nie nadepnąć leżących wkoło głośno chrapiących kolegów. Na sznurze rozwieszonym między namiotami suszyło się pranie; wśród mundurowych kurtek i spodni dumnie prezentowały się wielkie jak spadochron damskie majty w czerwone grochy. A działa...
Mówiąc najdelikatniej, Kelly nie był zachwycony ich widokiem, co Szajba natychmiast zauważył i od razu pośpieszył z uspokajającym wyjaśnieniem:
- Nie zwracaj uwagi na tę odrobinę kurzu i rdzy. To tylko taki kamuflaż. Lubimy sprawiać wrażenie, jakbyśmy dopiero co wrócili z boju i bardzo potrzebowali naprawy, odpoczynku i reorganizacji. Dzięki temu nikt się nas nie czepia. Chodź, pokażę ci wozy.
Pociągnął Kelly'ego za łokieć w kierunku przewróconego na bok jaszcza artyleryjskiego, przy którym z heblem w ręku uwijał się bosy mężczyzna w wojskowych spodniach, kryjący twarz przez Słońcem w cieniu ronda jak najbardziej cywilnego, bo słomkowego i z jedwabną wstążką kapelusza. Drewniane strużyny pokrywały ziemię grubą warstwą, a sam mężczyzna, choć spocony i równo obsypany trocinami, wyglądał na absolutnie szczęśliwego, jak mały chłopiec w piaskownicy.
- Hau, hau! Hau, hau! - zaszczekał Szajba, zwracając uwagę rzemieślnika, który zaraz wyprostował się i otarł dłonią spocone czoło. Brudna dłoń uniosła się do góry w geście powitania.
- Atakujący Pitbull. Uczę się naśladować głosy zwierząt. Dziewczyny to lubią - rzucił Szajba w stronę zaskoczonego Kelly'ego, tytułem wyjaśnienia. Zadowolony z wrażenia, jakie wywarł jego popis wokalny, poklepał dłonią świeżo wyheblowany dyszel, tak jakby poklepywał wiernego konia.
- Nasze wozy zostały zmodyfikowane przez tego tutaj ciesielskiego geniusza, Moriarty'ego, prawda?
- Skoro tak twierdzisz, szefie. - Cieśla zaśmiał się, prezentując pełny garnitur żółtych jak stary ser zębów. Nie wiedzieć jakim cudem, między siekaczami utkwiło mu trochę trocin. „Chyba nie pracował też zębami, jak bóbr?” - pomyślał Kelly. Niejasne, ale bardzo silne przeczucie podpowiedziało mu, że w żadnym razie nie powinien o to pytać.
Tymczasem Szajba kontynuował prezentację:
- Te zaprzęgi jeżdżą szybciej niż wszystkie inne zaprzęgi w Mieście, tak do przodu, jak i do tyłu. Lubimy mieć pewność, że w razie czego możemy wydostać się z kłopotów szybciej niż się w nie wpakujemy.
- Jasne. Masz jeszcze jakieś inne tajne bronie?
- O tak. Widzisz, nasze działa są lżejsze i mniejszego kalibru niż artyleria garnizonowa i nasze kule wyrządzają Tytanom niewiele szkody. Wszystko co możemy zrobić, to na chwilę obezwładnić skurczysynów, dlatego używamy własnej amunicji. Robimy granaty nasadkowe - krótki zasięg, ale kaliber nie gorszy niż u wałowej kolubryny. Zabić Tytana nie zabije, ale powali a przynajmniej okaleczy. Potem wystarczy go tylko szybko dobić, zanim się zregeneruje. Mamy pociski wypełnione farbą. Duży zasięg, małe obrażenia, ale kiedy trafi, maluje piękne obrazki. Na sam widok ludzie wariują ze strachu, a taki Tytan oślepiony farbą to łatwy cel dla szturmowców. Kaszka z mlekiem. No i mamy też O'Connora. Kiedy idziemy do boju, gra na kobzie wojskowe marsze, bardzo głośno. To nas... uspokaja i pozwala się odprężyć.
Szajba uśmiechnął się niewinnie i uniósł wzrok w górę, jakby w chmurach szukał natchnienia.
„Farba, ech? Facet jest albo genialny, albo obłąkany” - pomyślał Kelly. - „Cwany na pewno. No i ma trzy działa, a to cholernie ułatwia sprawę”.
Nie było co się dłużej zastanawiać.
- Dobra, wchodzisz w ten interes. A to na początek: przyda ci się, żeby przekonać chłopaków. - Wyjął z aktówki sztabkę złota zawiniętą w gazetę i włożył Szajbie do ręki. - Przed północą będę czekał na was przed Bramą Trzech Sióstr. Nie spóźnijcie się, bo nikt na was czekać nie będzie.
Nieoczekiwanie Szajba cmoknął, niezadowolony, i przecząco pokręcił głową.
- Nic z tego, stary, dzisiaj odpada. Ja i moi chłopcy urządzamy wieczorem małą imprezkę.
- Imprezkę? Co może być ważniejszego od czternastu tysięcy sztabek złota?!
- Wpadnij, to się przekonasz. - Szajba posłał eks-oficerowi długie, wymowne spojrzenie.
Kelly przypomniał sobie wielkie majty w grochy suszące się na sznurze między namiotami i rozsądnie postanowił powstrzymać się od komentarza. Zdążył już oswoić się z przyjemną myślą o wsparciu artyleryjskim i nie chciał zrazić nowego wspólnika.
- Dobrze, w takim razie jutro - wycedził przez zęby. - W tym samym miejscu, o tej samej porze.
- Spoko.
- Na pewno? Żadnych innych imprezek, rautów, imienin cioci?
- Jasne, na mur-beton, bez kitu, słowo harcerza.
Szajba wzruszył ramionami, jakby Kelly pytał o najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
- Okeeej, to... do jutra. Nie spóźnijcie się.
- Jasna sprawa, skarbie. Będziemy.
Podali sobie ręce. Wciąż nie do końca przekonany, czy to co przed chwilą zrobił miało jakikolwiek sens, Kelly westchnął, odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę kwatery Kościarza, by dogadać szczegóły nadchodzącej wyprawy. Uszedł zaledwie kilkanaście kroków, gdy za jego plecami rozległo się szczekanie przechodzące w wycie i usłyszał głos Szajby, zwracającego się do specjalisty od tuningu konnych zaprzęgów:
- A to inna moja interpretacja psa: Polujący Wyżeł. Co myślisz, Moriarty?
- Pierwsza klasa, szefie. - Cieśla zaśmiał się chrapliwie, jak z obleśnego dowcipu, a chwilę potem śmiali się już obaj.
Kelly zacisnął zęby. Zabieranie Szajby i jego wesołych artylerzystów na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę za Mur było prawdopodobnie najgłupszą i najbardziej ryzykowną rzeczą jaką zrobił w swoim życiu. Tylko czy miał inny wybór? No i z drugiej strony...
Rzucił ostatnie spojrzenie na obóz i nagle uderzyła go myśl, że naprawdę trzeba być wariatem żeby choć myśleć o wzięciu udziału w samobójczej wyprawie, prosto w nienażarte paszcze Tytanów. A jeśli tak, to by znaczyło, że może Szajba i jego ludzie nadają się do tego lepiej niż Kelly ze swoją brawurą i Kościarz z jego żyłką do interesów? Albo, co gorsza, że Kelly ma tak samo nierówno pod sufitem, bo czy w innym przypadku pchałby się za Mur z garstką straceńców?
Teraz odwiedzenie wieczornej imprezy u Szajby wydało mu się wcale nie takim znowu szalonym pomysłem.
Od autora: jeśli nie jesteś w stanie rozpoznać występujących tu postaci, śpieszę z wyjaśnieniem. W świecie wymyślonym przez autora mangi „Atak Tytanów” umieściłem odpowiednio zaadaptowane sceny i bohaterów filmu „Złoto dla zuchwałych”, pozostawiając na uboczu nastolatków będących bohaterami oryginalnej opowieści. Z jakiegoś powodu banda straceńców Kelly'ego i jej wyprawa po złoto za linię frontu wydały mi się bardziej na miejscu, a że „Atak Tytanów” to w gruncie rzeczy nic innego jak bajka, nic nie stoi na przeszkodzie, by opowiedzieć ją po swojemu, choćby w kawałku, dla zabawy.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.