Opowiadanie
Obiecaj
Autor: | Taco |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Dramat |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2014-09-17 08:00:37 |
Aktualizowany: | 2014-08-15 15:24:37 |
Proszę nie kopiować
Siedział w kącie sali, sam. Każda kelnerka, która go mijała, rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Nie dziwiło mnie to, był przystojny. Wyraźnie zarysowana szczęka, ciemnobrązowe oczy i włosy, opalenizna. Biała koszula ładnie opięta na muskułach, czarne eleganckie spodnie i buty. Szary płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła po drugiej stronie stolika, żeby się nie pogniótł. Nic, tylko wzdychać.
Nie czekał na nikogo, spokojnie pił zamówioną, czarną kawę. Od czasu do czasu przecierał dłońmi oczy, co wzbudzało w gapiach współczucie wymieszane z trudną do opanowania chęcią opieki nad tym przemęczonym, przystojnym mężczyzną. Wiedziałem jednak, że to wyćwiczony gest. Wszystko było wyćwiczone. To, jak opierał się o stolik, pozornie bezwiednie mieszając łyżeczką w kawie, jak unosił filiżankę do ust nie zniżając przy tym głowy. Przez każdy jego ruch przezierał fałsz, dla mnie oczywisty. Dlaczego ludzie się na to nabierają?
Pierwszy raz zobaczyłem go, o ironio, w tej samej kawiarni co teraz. Miałem osiemnaście lat i byłem jednym z tych naiwnych. Teraz, gdy zobaczyłem go ponownie po sześciu latach, stwierdziłem, że nic się nie zmienił. Te same gesty, wygląd i zamiłowanie do przemocy. Skąd wiedziałem? Śledziłem go, dokładnie od trzydziestu dni. Kto by pomyślał, że znowu go spotkam i to w takich okolicznościach... Bo tym razem się pomylił. Tomek Buczkowski nie był ani biedny, ani osamotniony.
×××
Miesiąc wcześniej:
Była pierwsza w nocy, kiedy obudziło mnie pukanie do drzwi. Z przyzwyczajenia wziąłem pistolet do ręki i wstałem już całkowicie rozbudzony.
-Kto tam? - spytałem podchodząc do drzwi. Padało.
-Tchórzofretka - usłyszałem przytłumioną odpowiedź. Hasło poprawne, ale głos nieznany. Wsadziłem pistolet za pasek, narzuciłem na siebie bluzę z kapturem i dopiero wtedy otworzyłem drzwi. Na progu stała kobieta.
-Mamy wspólnego... znajomego - odezwała się niepewnie.
Odsunąłem się, żeby mogła wejść. Gdy to zrobiła zaryglowałem drzwi. Wniosła ze sobą zapach deszczu.
-Usiądź. Chcesz coś do picia? - zapytałem zapalając świeczkę stojącą na stoliku. Nie odpowiadała, może zdziwiona ordynarną zwykłością tego pytania.
-Nie - odparła i po chwili wahania dodała - Dziękuję.
-Więc, kim jest ten znajomy?
Patrzyłem jak siada w fotelu przy świeczce. Nie żeby miała wybór, tylko fotel był widoczny w tym świetle. Sam stanąłem naprzeciw, poprawiając kaptur bluzy.
-Tymoteusz. Tak się panu podobno przedstawił - odezwała się już nieco śmielej. Przeleciałem w myślach listę osób, które znałem i faktycznie przewinął się jakiś Tymoteusz. Chyba ten od spadku... A, Tymoteusz. Nadziany pojeb.
-Aha. To z czym pani do mnie przychodzi? - Kurwa, zabrzmiałem jak lekarz.
Poruszyła się niespokojnie w fotelu, przez co płomień zafalował. Mogła mieć czterdzieści parę lat, albo wyglądała na tyle przez grę cieni. Miała szlachetne rysy. Drobne usta pomalowane ciemną pomadką, jedwabny szal na szyi i wyprostowana postawa wskazywały na dobre pochodzenie, lub pewność siebie.
-Pełna dyskrecja, tak? - spytała cicho.
-Oczywiście.
-Chcę żeby pan kogoś śledził.
Czekałem na ciąg dalszy, ale chyba miała z tym problem.
-Jakieś szczegóły? Wolę najpierw wiedzieć o co dokładnie chodzi, zanim przyjmę zlecenie.
Wzdrygnęła się na ostatnie słowo, ale prawie natychmiast odpowiedziała, tym razem zdecydowanie.
-To bardzo proste. Ma pan sprawdzić, z kim spotyka się mój syn. Chcę wiedzieć wszystko o tym mężczyźnie. Uprzedzając pytanie, tak, przypuszczam że jest z mężczyzną, ale nie w tym rzecz - westchnęła ciężko - Co za groteska.
Wyjęła z torebki teczkę i wyciągnęła ją w moją stronę.
-Tu jest wszystko, co wiem o swoim synu. Nie ważne ile to będzie kosztować, ma go pan śledzić, sprawdzić faceta i mówić mi o wszystkim, czego się dowie. Jestem pewna, że znajdzie pan sposób by się ze mną skontaktować.
-Nie przecenia mnie pani? - zapytałem z figlarnym uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć.
-Nie sądzę. To jak będzie?
-Na pewno mówić o wszystkim?
-Tak.
-Tymoteusz mówił pani ile to u mnie kosztuje?
-Tak - kolejna odpowiedź bez zawahania. To mnie przekonało, lubię konkretnych ludzi.
-W porządku, zacznę z samego rana.
-Świetnie. Do widzenia.
Wyszła kierując się do samochodu stojącego pod drzewem.
Pistolet włożyłem z powrotem do szafki i usiadłem w fotelu, który dopiero co opuścił mój gość. Przejrzałem zawartość teczki. Tomasz Buczkowski, urodzony dwudziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku w Dubrowniku. Bla, bla, bla... Dwie młodsze siostry, Katarzyna i Dorota. Biologiczny ojciec to Krzysztof Ciepielewski, natomiast ojciec dziewczyn nazywa się Filip Buczkowski...
Z notatek wynika, że wyniósł się z domu pół roku temu, mówiąc że się zakochał i tylko czasem przychodzi na rodzinne obiady. Cała rodzina zauważyła jakąś zmianę, której nie mogła określić. Dołączone były jeszcze listy znajomych, miejsc które lubił i zdjęcia. Każde było podpisane imieniem i nazwiskiem. Tomek okazał się być niskim szatynem, o tych samych szlachetnych rysach, co matka. Obok było zdjęcie ojca. Obaj mieli ciemniejszą karnację od przeciętnego europejczyka i głęboko osadzone oczy. Na kolejnych zdjęciach były siostry, zupełnie inne z urody i niektórzy znajomi z listy.
Połowę roboty odwaliła za mnie. Teraz wystarczy odszukać chłopaka.
Odłożyłem dokumenty i wróciłem do łóżka.
×××
Tak jak powiedziałem, rano wziąłem się do roboty. Był słoneczny, chociaż chłodny dzień, dla mnie pogoda idealna. Ubrałem się w gruby sweter, wziąłem rękawiczki i telefon i wyszedłem z domu. To bardziej rozsypująca się rudera niż dom, ale nadal zdatna do mieszkania. Niedaleko stoi jeszcze jeden domek, ale zarośnięty przez drzewa. Przyroda powoli, ale konsekwentnie pochłaniała to, co człowiek zbudował i porzucił. Dwa domy i naokoło ogromna łąka.
Wyciągnąłem rozklekotany rower z holu i skierowałem się na obrzeża miasta, na zachodzie. Po jakichś dwóch godzinach jazdy przez zarośla i straszenia saren, dotarłem do zabudowań. Domy tutaj były duże i zadbane, bogata dzielnica, a dom Buczkowskich, który znalazłem bez problemu, nie odchodził od normy. Ogromny, pomalowany na biało, z dużymi szybami przez które widać było salon. Trochę lekkomyślne.
W jednym z okien widziałem przez chwilę sylwetkę kobiety, ale nie zatrzymywałem się i nie oglądałem za siebie, kierowałem się do centrum miasta, do sklepu w którym podobno pracował Tomek.
Jak dotarłem, było po dziewiątej. Nie tego można by się spodziewać po chłopaku z tak zwanego dobrego domu. Był to po prostu sex shop. Niestety otwierali dopiero o dziesiątej. Następnym miejscem, które chciałem sprawdzić był park Wilsona i mimo, że nie sądziłem, żeby był rannym ptaszkiem, podjechałem tam. Pracuję od czasu do czasu w spożywczaku, którego okno wychodzi na główne wejście do parku. Zostawiłem rower pod sklepem, nie martwiąc się że ktoś ukradnie takiego rzęcha i wszedłem do środka.
-Cześć Basiu - powiedziałem do dziewczyny za ladą.
-Dawid, dawno cię nie widziałam - uśmiechnęła się, jak tylko skończyła ziewać - Co słychać?
-Nic szczególnego - zsunąłem kaptur - Potrzebujesz dzisiaj pomocy?
-W zasadzie... Ile masz czasu?
-Do jedenastej.
-Idealnie! Mógłbyś mnie zastąpić, muszę wstąpić do znajomego? - miała dziwny zwyczaj łączenia pytania i stwierdzenia, czasem można się pogubić.
-Jasne, ale tylko do jedenastej.
-Okej, wrócę tak o wpół. Potem się rozliczymy?
-Jak zawsze - uśmiechnąłem się.
-Dzięki! - przekazała mi fartuch, wzięła torebkę i wybiegła ze sklepu.
Nie wiem dlaczego ktoś ją zatrudnił. Pierwszy raz jak przyszedłem do tego sklepu i spytałem o pracę, stwierdziła, że mogę ją zastąpić na kilka godzin i potem się ze mną rozliczy. Tak po prostu, nie musiałem jej do niczego przekonywać. Nie spotkałem w swoim życiu drugiej tak nieodpowiedzialnej osoby. Przekazała SWOJĄ robotę, komuś zupełnie obcemu, tak jakbym miał zdjąć z jej barków ogromny ciężar. No cóż, cieszyłem się z takiego obrotu spraw, nie powiem że nie.
Przez okno, które znajdowało się na wprost lady, widać było większą część parku, ulicę i przystanek tramwajowy, więc mogłem obserwować do woli, nie wzbudzając podejrzeń.
Nie liczyłem, że od razu zobaczę Tomka, więc się nie rozczarowałem. Dwie godziny minęły mi na gapieniu się w okno, nic specjalnego się nie wydarzyło. Wziąłem z półki jakąś bułkę i jogurt. Zapłaciłem, bo nie chciałem robić kłopotów Basi, poza tym kradłem rzadko. W ostatniej godzinie obsłużyłem kilku klientów i kontrolowałem czas. Basia oczywiście się spóźniła, ale to nie było ważne. Pożegnałem się i pojechałem z powrotem pod sex shop. Przez witrynę zobaczyłem jasnowłosą kobietę, porządkowała coś za ladą.
Gdy wszedłem do środka, odezwał się dzwoneczek wiszący nad drzwiami. Kobieta spojrzała w moją stronę i przywitała. Miała sympatyczny uśmiech.
-Dzień dobry - powiedziałem, ale skierowałem się w stronę półki z wibratorami. Przeglądałem co mają, czekając aż kobieta do mnie podejdzie. I tak się stało, niemal od razu jak o tym pomyślałem.
-Mogę w czymś panu pomóc? - spytała stając nieopodal.
-Nie, dziękuję - już chciała odejść do lady, kiedy znowu się odezwałem - Chociaż... Przepraszam, że pytam, ale czy pracuje tutaj jakiś mężczyzna? Mimo wszystko byłoby mi łatwiej... wie pani.
Zrobiłem nieokreślony ruch ręką, a kobieta pokiwała głową, chociaż trochę zdziwiona.
-Proszę chwilę poczekać, już wołam - zniknęła na chwilę w drzwiach koło lady. Rozejrzałem się po sklepie. Niezły asortyment, nie ma co...
-Dzień dobry - usłyszałem męski głos i odwróciłem się w jego stronę. No proszę, mam szczęście. To był Tomek we własnej osobie. Był nieco chudszy niż na zdjęciu i miał dłuższe włosy. Zauważyłem też trochę makijażu na twarzy.
-Dzień dobry, dziękuję że pan przyszedł - powiedziałem z lekkim uśmiechem.
-Klient nasz pan - odwzajemnił uśmiech - W czym pomóc?
-A tak. Widzi pan, szukam czegoś na prezent, dla mojego chłopaka. A on lubi... hm. eksperymenty - spojrzałem na niego uważnie - Nie jestem w tym obeznany, nigdy nie kupowałem takich rzeczy, więc może mógłby mi pan jakoś pomóc?
-A co pan lubi? Chyba najlepiej byłoby dobrać prezent tak, żeby obie strony się cieszyły? - nie zauważyłem, żeby się stresował. Pytał całkiem sensownie, pewnie.
-Racja. Tylko ja naprawdę się na tym nie znam.
-W takim razie... - przeleciał wzrokiem półki i zaczął mi po kolei objaśniać co do czego służy. Jednak kiedy przeszedł do wiązania, coś się zmieniło w jego głosie i postawie. Przez chwilę nie był obojętnym sprzedawcą, musiał odchrząknąć żeby ukryć... zmieszanie? Zniesmaczenie? Zaraz wrócił do swojego uprzejmego tonu, więc nie miałem czasu, żeby odkryć co to było. Skończył opowiadać i skierował na mnie swoje pytające spojrzenie. Westchnąłem, zastanawiając się co dalej.
-A może coś z własnego doświadczenia? Pan wybaczy pytanie, ale nadal jestem w kropce... Korzystał pan kiedyś z pejcza? - spytałem nieśmiało.
-O-och? - zamrugał oczami i speszony (tym razem na pewno) podrapał się po szyi - Nie, nie. Nie chcę zadawać bólu, ale co kto lubi, prawda? - uśmiechnął się nerwowo i odwrócił wzrok. Zrobił taki ruch, jakby chciał objąć się ramionami, ale się powstrzymał.
-Tak. Co kto lubi - mruknąłem, bardziej do siebie niż do niego, cały czas go obserwując - No cóż. Dziękuję panu za poświęcony czas, ale nie mogę się jeszcze zdecydować. Przemyślę to i wrócę później.
-Oczywiście - wyprostował się - Zapraszamy ponownie.
Skinęliśmy sobie głowami na pożegnanie i wyszedłem. Zastanowiła mnie jego reakcja. Powinien być oswojony z rozmawianiem na takie tematy, w końcu pracuje w tym sex shopie już od roku.
O której zamykają? Spojrzałem na tabliczkę na drzwiach. O dziewiątej. Mam trochę czasu dla siebie w takim razie. Zostawiłem rower przy jednym ze stojaków. Odwiedziłem dawno nie widzianego znajomego, który mieszkał w jednej z kamienic, gdzie zleciało mi kilka godzin i przy okazji dostałem obiad. Michał zawsze lubił gotować i jak widać, nie przestał. Siedzieliśmy w kuchni i rozmawialiśmy o bzdetach, kiedy przyszedł mi do głowy pomysł.
-Słuchaj, masz jeszcze kontakt z Izą? - spytałem.
-Masz na myśli Brzózkę? - kiedy przytaknąłem, odpowiedział - Tak. Widujemy się prawie codziennie. Dlaczego?
-Dasz mi jej numer? Mam interes.
-Jasne, chwila...
Wygrzebał komórkę i podyktował mi numer. Od razu zadzwoniłem.
-Halo?
-Cześć Iza, tutaj Dawid - powiedziałem do słuchawki.
-Dawid! Dawno się nie słyszeliśmy. Skąd masz mój numer?
-Od Michała, siedzi obok mnie i robi dziwne miny.
-Pewnie dlatego, że mu zabroniłam przekazywać mój numer - zaśmiała się - Ale to ty, więc spoko. Możesz mu przekazać, że jego tyłek jak na razie jest bezpieczny.
-Nie martw się, wybaczyła ci tym razem - zwróciłem się do Michała a potem ponownie do słuchawki - Mam do ciebie sprawę.
-Serio? Jaką?
-Studiujesz jeszcze ten angielski?
-Co ma znaczyć to jeszcze? - wyczułem zirytowanie w jej głosie - Oczywiście, że studiuję!
-Spokojnie, zastanawiałem się tylko, czy już nie skończyłaś studiów.
-Nie, jeszcze rok. Ale o co chodzi?
-Znasz może Tomka Buczkowskiego? Wiem, że jest na tym samym kierunku.
-Znam Buczkowskiego. A co?
-Tak się tylko pytam. Straciłem z nim kontakt, więc może wiesz co u niego?
-Podobno wyprowadził się z chaty. Ale więcej nie wiem, bo dawno go nie widziałam - w to jej nie uwierzyłem - Szczerze? Zrobił się jakiś dziwny. Niby nie jesteśmy na tym samym roku, ale jeszcze jakiś czas temu można było z nim normalnie pogadać, a teraz... Hm, jakby to określić? Odsunął się.
-Odsunął?
-No wiesz, niby się czasem spotkaliśmy w większym gronie, ale nigdy nie zostawał długo, wymigiwał się. Nie żebym była z nim specjalnie blisko, ale to i tak dziwne. Co ci będę opowiadać, mogę dać ci jego numer, to sam się przekonasz.
-Okej.
Numer może się jeszcze przydać. Spisałem go i drążyłem dalej.
-Może się zakochał? - rzuciłem pół żartem pół serio.
-Nie wiem. Spotyka się już od dłuższego czasu z pewnym facetem... Chwila, ty jesteś tolerancyjny? Jakoś nie miałam okazji się przekonać.
-Nie Iza, po prostu mam to gdzieś.
-O, to nawet lepiej. No więc, spotyka się z jakimś facetem, podobno to była wielka miłość, może coś się popsuło i teraz to przeżywa... Nie wiem, nie wtrącam się.
-Tak, jasne - zaśmiałem się - Bo ciebie to kompletnie nie obchodzi.
-Czy to miała być ironia? - zabrzmiało jak groźba.
-Ależ skąd. Dzięki za telefon, do usłyszenia.
-Jasne. Musimy się w końcu spotkać.
-Chwilowo mam mnóstwo pracy, ale kiedyś na pewno się spotkamy.
-Kiedyś - prychnęła - Na razie.
-Cześć.
Wyszedłem od Michała o wpół do dziewiątej. Usiadłem w kawiarni znajdującej się po skosie od sex shopu. Kupiłem kawę i czekałem, aż Tomek skończy pracę. W końcu światła zgasły, wszystkie oprócz neonu z nazwą sklepu. Dwójka ludzi wyszła na ulicę i się rozdzielili. Tomek skierował się na przystanek tramwajowy. Zapłaciłem za kawę i ruszyłem w tym samym kierunku, zakładając kaptur. Było ciemno, więc nie musiałem się martwić, że mnie rozpozna, ale nie chciałem ryzykować. Stanąłem w dość znacznej odległości od niego i czekałem. Po kilku minutach podjechała piątka, Tomek wsiadł, a ja za nim podążyłem. Usiadł tyłem do mnie i przyłożył głowę do szyby. Stanąłem w przejściu z jednego wagonu do drugiego, żeby nie odbijać się w szybie. Chyba przysypiał, bo jego głowa co chwilę opadała i się podrywała w górę.
Wysiedliśmy na pętli i myślałem, że wsiądzie do jakiegoś autobusu, ale on ruszył w kierunku osiedli. Zatrzymałem się na chwilę, żeby kupić bilety, tylko po to żeby sprawić wrażenie, że mam własny cel podróży. No, poza tym raz w życiu mogę jechać na biletach, co mi szkodzi...
Tomek odszedł już dość daleko, więc ponownie za nim podążyłem. Osiedlowe drogi mają to do siebie, że są zwykle opustoszałe, co działało na moją niekorzyść. Więc kiedy skręcił w lewo, poszedłem prosto, ale gdy tylko doszedłem do połowy mijanego domu, zawróciłem. I w dobrym momencie, bo jeszcze chwila i bym go zgubił. Otwierał właśnie drzwi sporego domu. Z wnętrza wypłynęła smuga światła w którą wszedł i zniknął. Usłyszałem odgłos przekręcanego klucza.
Spojrzałem na nazwę ulicy - Malwowa. Na razie idzie zaskakująco łatwo.
I z czasem nie robiło się wcale trudniej. Okazało się, że chłopak naprawdę mieszka z mężczyzną, jednak największym zaskoczeniem było dla mnie to, że go poznałem.
Któregoś dnia, jak się czaiłem przed ich domem, miałem okazję ujrzeć go w całej okazałości. Od razu poznałem ten nonszalancki krok, włosy odgarnięte w tył, twarz.
Miał na imię Piotr. Nazwiska nie pamiętam. I był największym skurwielem jakiego w życiu spotkałem.
Zacząłem go śledzić, o to w końcu prosiła mnie matka Tomka. Codziennie wychodził z domu o siódmej rano i szedł do pracy, firmy komunikacyjnej. Oczywiście pracował na stanowisku kierowniczym. Kończył o drugiej, często wstępował do knajp w towarzystwie znajomych. Tomek za to, w tygodniu siedział w domu, a pracował w weekendy. Z tego co zauważyłem, on też zajmował się obiadami.
Wszystko ładnie, pięknie, tylko nie zauważyłem nic dziwnego. Ot, zwykła para gejów. Dobra, jest spora różnica wieku, bo jakieś dziesięć lat, ale to wszystko. I to mnie bardzo niepokoiło. Wiedziałem, że Piotr potrafi się świetnie maskować, sprawia wrażenie towarzyskiego, sympatycznego człowieka, jest dżentelmenem wobec kobiet i ogólnie brzydzi się przemocą. Piękna gra aktorska, zasługuje na Oscara za pierwszoplanową rolę w światku przestępczym.
Zbyt często pojawiałem się w okolicy ich domu, więc postanowiłem śledzić go tylko w mieście. Informowałem swoją zleceniodawczynię na bieżąco, chociaż niewiele było do przekazania.
Znalazłem najlepszą przyjaciółkę Tomka i ponownie udawałem jego dawnego znajomego, żeby zdobyć jakieś informacje, ale na niewiele się to zdało. Nawet ona nie miała z nim już wielkiego kontaktu, powtórzyła tylko to, co powiedziała mi Iza. Dodała jedynie, że się o niego martwi i chętnie by zrobiła nalot na jego chatę, tylko nie wie gdzie teraz mieszka. Próbowała dzwonić, ale zmienił numer i ostatnio nawet przestał przychodzić na zajęcia. Jednym słowem, zniknął. Sam zauważyłem, że rzadko kiedy wychodził na miasto, a jak już, to z Piotrem.
I jak tu do nich dotrzeć?
Pewnego wieczora, obaj wyszli z domu, z ubioru wnioskowałem, że na dłużej. Odczekałem, aż zrobi się naprawdę ciemno, a sąsiedzi pozasłaniają okna i podszedłem do ich drzwi. Dzięki pewnemu staremu włamywaczowi, miałem sporą wiedzę o zamkach i alarmach, więc nie było problemu z wejściem do środka. Zamknąłem za sobą drzwi i rozejrzałem po ciemnym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła, było to pomarańczowe, od latarni przy chodniku.
Salon był spory. Kanapa i fotele, regał z książkami i drogi telewizor. Wszystko wyglądało na drogie. Jego gust się nie zmienił. Na ścianach były zdjęcia, jego i Tomka i jeszcze jakichś ludzi. W kuchni też nic ciekawego, poszedłem więc na górę. Pierwsze pomieszczenie po prawej, to była łazienka. Tutaj światło latarni nie dochodziło, więc zapaliłem latarkę. Też nic specjalnego. Kosmetyki, perfumy, żele. Czysto, znając usposobienie Piotra, to nie on sprzątał.
Cofnąłem się do korytarza i otwarłem sąsiednie drzwi. Mały pokój, coś jakby graciarnia i pracownia w jednym. Pudła i stare książki na podłodze, a na biurku leżał laptop. Kusił. Uruchomiłem go bez problemu, nie miał żadnego hasła ani zabezpieczenia. Ludzie z czasem stają się nieostrożni. Przejrzałem szybko foldery. Dokumenty, praca, porno, zdjęcia z różnych spotkań i filmy. Włączyłem jeden z nich. Na początku nie wiedziałem, co przedstawia, ale po chwili obraz się wyostrzył i zobaczyłem Tomka. Był nagi, klęczał na łóżku z wypiętym tyłkiem i rękoma... przywiązanymi do raszek łóżka. Głowę położył na pościeli. Coś powiedział, ale nie było dokładnie słychać. Za to odpowiedź Piotra, była wyraźna.
-Nie - powiedział z siłą i po chwili pojawił się w kadrze. Później też nie liczył się z jego zdaniem.
Jednak dobrze, że zainwestowałem w pendrive'a, będę miał czym szantażować.
×××
Nie zdążyłem podzielić się tym, co zobaczyłem w ich domu z matką Tomka, bo już następnego dnia coś się zmieniło. Drugi miesiąc czaiłem się na tą parę, ale nic nie wskórałem. Próbowałem nawet poflirtować z Tomkiem w jego pracy, ale wyglądał na wystraszonego moim zachowaniem, więc zrezygnowałem. Tylko ten raz zdarzyło mi się być świadkiem ich kłótni, ale nawet nie bezpośrednio. Widziałem tylko ich sylwetki w oknie. Piotr żywo gestykulował, a Tomek wyglądał na wystraszonego, rozkładał bezradnie ręce. Zrobiłem kilka zdjęć i tyle. Poszli potem na górę, ale przez zasunięte rolety i zgaszone światło nic nie było widać.
Następnego dnia usiadłem w tej samej kawiarni, co początkowo i czekałem, aż przyjdzie do pracy. Był punktualny. Przyszedł, a raczej... przykuśtykał. Mało prawdopodobne, żeby coś sobie zrobił w drodze z domu do sklepu.
Wtedy przekazałem matce wszystko, co wiedziałem. Zaczęła panikować. Kazała mi interweniować, jak tylko zobaczę, że coś się dzieje. Zapowiadał się ciężki tydzień, ale okazało się, że podjęła tą decyzję za późno. Niby wszystko było normalnie, ale Tomek przestał wychodzić z domu. Nie widziałem go nawet w oknie. Kilka dni później, kiedy przyszedłem rano pod ich dom, zauważyłem Piotra miotającego się po kuchni. Krzyczał coś do telefonu, potem wybiegł z domu i wsiadł w auto. Odjechał z piskiem opon, nawet nie starałem się go śledzić. Nie mogłem też zostać na miejscu, więc wróciłem do swojego domu.
Tej samej nocy, ktoś załomotał w moje drzwi. Pozbierałem się i otworzyłem. Do środka wpadła wściekła matka Tomka.
-Miałeś się tym zająć! - praktycznie wrzasnęła, nie przejmując się powitaniem. Zamknąłem za nią drzwi i zapaliłem świeczkę.
-Dlaczego jesteś zła?
-Dlaczego?! - przeszła na jeszcze wyższe tony, aż przysłoniłem uszy - Bo pojawił się u nas wczoraj w nocy i błagał, żeby mógł się u nas zatrzymać! A wiesz jak wyglądał? Wiesz?!
No, to sprawa się wyjaśniła. Nie widziałem go, bo zwiał w środku nocy do matki. Dzieci z dobrych domów przeważnie do nich wracają.
-Nie wiem - odpowiedziałem na jej pytanie.
-Jakby zderzył się z ciężarówką! - krzyk przeszedł w jęk - Siniec na pół twarzy, złamany nos, podrapany... Wolę nie myśleć jak wygląda reszta jego ciała... I dlaczego? Bo nie dotrzymałeś umowy! - znowu wpadła w furię.
-Wybacz, ale tego nie było w umowie - powiedziałem - Miałem ich tylko śledzić, ewentualnie działać, jakbym widział, że go bije. Nie widziałem.
-Ty skurwielu! - dopadła do mnie i chwyciła za bluzę. Chyba chciała mnie popchnąć, ale nie miała tyle siły.
-Alicja, uspokój się - powiedziałem stanowczo. Znieruchomiała na dźwięk swojego imienia - Jeśli chciałaś, żebym wyciągnął go z tego domu, powinnaś była mi o tym powiedzieć na samym początku. Ale ty kazałaś mi tylko sprawdzić z kim się spotyka. Rozumiem, że jesteś przerażona tym, co mu zrobił i do czego zmuszał, ale zastanów się. Wcześniej miałaś tylko przypuszczenia, teraz jesteś pewna. Więc co chcesz, żebym zrobił?
-Jesteś chory - patrzyła na mnie, mrużąc oczy, żeby cokolwiek dostrzec w ciemnościach - Nie myślałeś, żeby mu pomóc, kiedy widziałeś, że coś się dzieje? Nie masz w ogóle uczuć?
-Robię to, co mi zlecą ludzie, Alicjo - odpowiedziałem spokojnie - I nic ponad to.
Zauważyłem błyszczącą strużkę na jej policzku. Płakała?
-Dobrze. W porządku - odsunęła się ode mnie i wygładziła swój płaszcz, starając się uspokoić - Wiesz co chcę żebyś zrobił?
-Słucham.
-Chcę żebyś uwolnił go od tego Piotra - jego imię praktycznie wypluła - Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz.
-Jesteś pewna?
-Tak do kurwy nędzy - warknęła. Przekleństwa do niej nie pasują - Możesz go nawet- - urwała i odetchnęła ciężko - Zrób co uznasz za słuszne. Ma zniknąć z życia mojego syna. Chciałam z nim porozmawiać, ale już nie potrafię. Wieczorem zniknął tak nagle, jak się pojawił.
Otarła łzy i się wyprostowała.
-Wystarczająco jasne, czy coś jeszcze mam wytłumaczyć?
-Zrozumiałem, ale to może cię sporo kosztować.
-Nieważne! Mojemu synowi nie może już nic się stać, inaczej osobiście cię zajebię.
×××
Ubrałem się w bluzę z kapturem, za pasek wsadziłem broń i sznur i zawiązałem sobie szalik na ustach. Wyciągnąłem motor i odjechałem. Przed domem Piotra i Tomka byłem niecałe pół godziny później, bo wiedziałem, że czas się teraz liczy. Wiedziałem do czego Piotr był zdolny, kiedy wpadał w furię, nie kończyło się wtedy na kilku siniakach.
Przez szczeliny rolet w sypialni, sączyło się światło, jedyne w całym budynku. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem dzwonek. Absurdalna czynność w tym momencie, ale liczyłem, że to go zdezorientuje. Kiedy nic się nie działo, nacisnąłem go ponownie. Po chwili usłyszałem zgrzyt klucza i drzwi otworzył Piotr, był w szlafroku.
-Tak? - burknął zniecierpliwiony i zdziwiony niespodziewaną, nocną wizytą.
-Przepraszam pana, ale motor mi się zepsuł, a nie mam jak zadzwonić do znajomego. Mógłbym skorzystać z pańskiego telefonu? - spytałem i rozmasowałem sobie ramiona, udając że jest mi zimno.
Patrzył na mnie chwilę, ale nie mógł dojrzeć mojej twarzy, skrytej za szalikiem i kapturem. W końcu jednak skinął głową. Wpuścił mnie do holu, zamknął drzwi i kazał zaczekać. W momencie, gdy się ode mnie odwrócił, zdzieliłem go po głowie bronią. Upadł i stracił przytomność. Związałem mu ręce na plecach i zakneblowałem usta szmatką. Jednak się zestarzał, nie miał już takiego refleksu jak kiedyś.
Nie tracąc czasu, wbiegłem na górę i od razu skierowałem się do sypialni. Moje przypuszczenia były słuszne. Tomek leżał na plecach na łóżku, zakneblowany, z rękoma wygiętymi do tyłu. Przytomny. Jak tylko usłyszał odgłos otwieranych drzwi, spojrzał w tym kierunku. Przerażenie było dobrze widoczne na jego pokiereszowanej twarzy. To, że nie zobaczył Piotra, nie zrobiło na nim wrażenia, wszystko jedno kto by do niego teraz podszedł, wszystkich by traktował jak wrogów. Więc jak tylko się przybliżyłem, usłyszałem stłumiony jęk.
-Nie bój się, zabieram cię stąd. Twoja matka mnie przysłała - powiedziałem, mając nadzieję, że to go trochę uspokoi, ale nic z tego.
Odkneblowałem go.
-Posłuchaj mnie. Odwiążę cię i sprowadzę na dół, potem zawiozę cię do szpitala.
Chyba mnie zrozumiał, ale pokręcił gwałtownie głową.
-Nie jadę, on mnie zabije jeśli to zrobię - wyszeptał zdrętwiałymi wargami.
-Zabije cię, jeśli tego nie zrobisz - odparłem patrząc na niego uważnie - Nie widzisz tego?
Z jego szeroko otwartych oczu pociekły łzy, mieszając się z krwią. Nie chciałem tracić czasu na czcze gadanie, więc delikatnie przewróciłem go na bok. Z jego piersi wyrwał się skowyt, pewnie przez wystawiony bark. Przeciąłem więzy, żeby mógł rozprostować ramiona, nie zrobił tego jednak. Odwróciłem go ponownie na plecy i zorientowałem się, że stracił przytomność. Korzystając z tego, nastawiłem mu bark. Ponowny ból chyba go ocucił, bo sapnął i zamrugał powiekami. Spojrzał na coś za moimi plecami.
-Uwa- j - wychrypiał.
Zamarłem na sekundę, ale zaraz odskoczyłem w bok i w samą porę, bo bym dostał nożem w plecy. No tak, nie miałem sznura na nogi, więc Piotr zdołał się oswobodzić. Mogłem go mocniej jebnąć.
-Wypierdalaj z mojej chaty, nic ci do tego - wysyczał Piotr, celując we mnie nożem.
-I tu się mylisz.
Zaatakował mnie, ale się uchyliłem i uderzyłem kilka razy w żołądek. Zgiął się wpół, ale nie upuścił noża. Prawie wbił mi go w nogę, zdążyłem jednak go odepchnąć, tak że przewrócił się na podłogę. Podciął mi nogi i też się wyłożyłem, po czym przydusił mnie swoim ciałem i zaczął bić, gdzie popadnie. Ciężko było bronić się z tej pozycji, a już w ogóle kiedy przyłożył mi nóż do szyi.
-No, kim jesteś? - udało mu się ściągnąć szalik z mojej twarzy - Kompletnie cię nie kojarzę skurwielu, co tu w ogóle robisz, co?
Oplułem go krwią, za co znowu dostałem po twarzy. No takiej reakcji się nie spodziewałem. Może jestem pojebany, ale poczułem się urażony. Znieważony. Jakbym tak mało dla niego znaczył, że zapomniał, o moim istnieniu, mimo tego, że kiedyś przywiązywał mnie do łóżka zupełnie jak Tomka; równocześnie poczułem obrzydzenie do samego siebie, że takie myśli przychodzą mi do głowy. A po chwili zastanowienia... ucieszyłem się, że mnie nie poznał.
-Gadaj! - przysunął nóż tak blisko, że poczułem krew na szyi.
Poczuł się zbyt pewnie, nie zablokował mi nóg i to był jego błąd. Błyskawicznie kopnąłem go w krocze, potem w brzuch i przewróciłem na plecy. Wyciągnąłem paralizator i potraktowałem go nim kilkakrotnie. Wytrzeszczył swoje piękne, ciemne oczy i padł, ponownie nieprzytomny. Nóż wypadł mu z ręki.
Wstałem i schowałem paralizator. Tomek patrzył w przestrzeń mało przytomnym i zdezorientowanym wzrokiem, niezdolny w ogóle się poruszyć. Faktycznie był w opłakanym stanie. Całe ciało poranione w straszliwy sposób, widać było, że facet się nie hamował.
-Dlaczego... - zachrypiał. Dziwiłem się, że może mówić.
-Twoja matka mnie o to prosiła, mówiłem już - otarłem usta, bo nazbierało mi się trochę krwi - Chodź.
Chwyciłem go pod żebra chcąc podciągnąć w górę, ale krzyknął z bólu.
-Musisz mi pomóc, inaczej możesz tu leżeć do końca życia! - warknąłem. Poskutkowało. Odetchnął i powoli się uniósł na łokciach. Drżał na całym ciele i z bólu i z zimna, bo nie miał na sobie żadnych ubrań. Powoli, zwlokłem go na dół i otuliłem jakimś płaszczem. Ze stolika zgarnąłem kluczyki do samochodu Piotra i wyszliśmy.
Zamknąłem za nami drzwi, ulokowałem go w aucie i ruszyłem do szpitala. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego Alicja zabroniła wzywać mi policję... Ja sam, wolałem rozwiązywać sprawy bez ich pomocy, ale ona?
Spojrzałem na Tomka. Patrzył tępo przed siebie, łzy ciekły mu po policzkach, już sam nie wiedziałem czy z przerażenia, czy z bólu. Zaciskał palce na płaszczu jakby był jego ostatnią deską ratunku. Chyba bał się odezwać.
-Będzie dobrze - powiedziałem. Nie chciałem, żeby zaczął mi świrować, chociaż na razie wyglądał na mocno ogłuszonego.
Kątem oka zauważyłem, że kręci głową.
-Nie - szepnął - Znajdzie mnie. Ja już nic nie wiem...
-Nie znajdzie. Zajmę się tym.
Patrzył na mnie swoimi rozszerzonymi oczyma i milczał.
W szpitalu od razu się nim zajęli, mną też chcieli, ale gdy tylko pielęgniarka się odwróciła, wyszedłem. Zadzwoniłem do matki, informując gdzie jest Tomek i pojechałem z powrotem do domu Piotra. Leżał cały czas tam, gdzie go zostawiliśmy, nieprzytomny.
Podniosłem swój szalik i znowu przewiązałem go wokół twarzy. Podszedłem do łóżka i wziąłem sznury, którymi wcześniej związany był chłopak. Związałem ręce i nogi Piotra i wyniosłem go do samochodu. Środek nocy sprzyjał takim manewrom, nie zauważyłem też, żadnych cierpiących na bezsenność sąsiadów. Wyjechałem za miasto.
×××
Zauważyłem, że się obudził. Rozglądał się dookoła, ale niewiele mógł dostrzec. Wywiozłem go w środek lasu, do szopy na narzędzia,. Kiedyś należała do leśników, ale już jej nie używali. Najważniejsze było to, że w pobliżu nie było żadnych domów.
Szarpnął się. Czyli zauważył, w jakim położeniu się znalazł.
-I co teraz chłopaczku? - użyłem jego zwrotu, którego kiedyś używał wobec mnie. Drgnął i spojrzał w moim kierunku. Żeby było milej, zapaliłem lampkę wiszącą przy suficie. Pomieszczenie w którym siedzieliśmy było małe, ale żarówka tak słaba, że nie dawała rady oświetlić wszystkich zakamarków.
Patrzył na mnie uważnie, starając się dostrzec moją twarz skrytą za kapturem. Ponowne się poruszył, ale przywiązałem go mocno. Do krzesła, każdą kończynę do innej nogi.
-Czemu nic nie mówisz? Czyżbyś się bał? - spytałem przeciągając słowa.
-Nie wiem jak ciebie, ale mnie kręcą takie sytuacje. Chociaż wolę dominować - uśmiechnął się lubieżnie.
-Wiem chłopaczku. Ale tym razem musisz się pogodzić ze zmianą ról - nie dałem się zbić z pantałyku.
-Nie mów do mnie chłopaczku - warknął.
-Dlaczego? To takie słodkie określenie... Chłopaczku - zachichotałem pod nosem, gdy otrzymałem kolejne warknięcie - Wiesz, tym razem źle sobie wybrałeś ofiarę. Tomek Buczkowski... Naprawdę źle. Gdzie ty miałeś oczy?
-O czym ty mówisz? - mimo swojego położenia wykazywał ochotę do pogawędki, byłem zaskoczony.
-Jak to? Przecież on ma rodzinę, przyjaciół, szkołę... To była kwestia czasu, aż ktoś zwróci uwagę na jego dziwne zachowanie.
Milczał.
-Chyba, że zrobiłeś to specjalnie, chociaż nie wiem po co. Nie będę wnikać. A teraz posłuchaj, chcę żebyś mi coś obiecał.
-Obiecał? - parsknął.
-Tak. Obiecaj, że już nigdy nikogo nie uderzysz, ani nie zgwałcisz.
Roześmiał się głośno.
-Co ty, jebnięty jesteś? - spytał - Nic nikomu nie zrobiłem, a nawet jeśli, to co ci do tego?
-To już moja sprawa, chcę tylko żebyś mi to obiecał.
-Nie ma mowy chuju. Ja pierdolę, co to ma być...
Wstałem i wziąłem do ręki jedną z rur leżących pod półką. Zamachnąłem się i uderzyłem nią w jego brzuch. Jęknął, raczej nie z przyjemności.
-Obiecaj.
Popatrzył na mnie spode łba, ale nic nie odpowiedział. Biłem go, aż zaczął tracić przytomność. Wtedy wziąłem wiadro deszczówki i wylałem mu na głowę. Od razu oprzytomniał, zaczął parskać i się otrząsać. Ukucnąłem przed nim.
-To jak, dogadamy się? - spytałem uprzejmie.
-Pierdol się psycholu - napluł mi w twarz.
Starłem ślinę i krew z czoła. Odszedłem kawałek i przywaliłem z pięści w twarz raz i drugi. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, więc przygotowałem sobie kilka "narzędzi" na wszelki wypadek.
-Powiedz proszę, "Już nigdy nikogo nie uderzę".
Prychnął tylko, więc ponownie złapałem za rurę i zacząłem walić go po rękach i barkach. Zaczął krzyczeć.
-Powiedz "już nigdy nikogo nie uderzę" bo właśnie tracę ręce - dokończyłem śpiewnie, podnosząc nieco głos, żeby mnie usłyszał.
Pomiędzy odgłosem łamanych kości i wrzaskami wyłapałem w końcu zdanie, które kazałem mu powiedzieć. Przestałem go bić, odetchnął spazmatycznie.
-Uparty jesteś - westchnąłem. Chwyciłem metalowy pilniczek z półki i zacząłem piłować sobie paznokcie - Chciałem tylko twojej obietnicy, a ty się głupio zaparłeś. I po co ci to? Będziesz miał problemy, serio.
-Podnieca cię to, co? Chyba mamy sporo wspólnego - uśmiechnął się, mimo bólu jaki musiał czuć.
-Faktycznie, mamy ze sobą dużo wspólnego. Ale nie podnieca mnie przemoc. Tak naprawdę to się jej brzydzę. A teraz kolejna obietnica, powtórz za mną: "już nigdy nikogo nie zgwałcę".
-Byłaby z ciebie niezła przedszkolanka, wiesz? - zażartował przez zaciśnięte zęby. To było ryzykowne posunięcie.
Ukucnąłem za jego plecami. Chwyciłem jeden z jego palców i wbiłem mu pilniczek pod paznokieć. Wrzasnął tak, że prawie bym ogłuchł.
-TY CHUJU JEBANY!! - szarpnął się gwałtownie, aż krzesło zaszurało po podłodze. Zajęczał żałośnie, gdy pilniczek się przesunął pod wpływem jego ruchu.
-Powtórz. "Już nigdy-
-Kurwa! KURWA MAĆ!
Zawył, gdy wyciągnąłem pilniczek. Krew poleciała strumieniem na podłogę.
-"Już nigdy nikogo nie zgwałcę" - dokończyłem - No, śmiało - utrzymywałem ton towarzyskiej pogawędki.
-A pierdol się skurwielu, wsadź sobie ten pilnik w-
Wrzasnął, chyba jeszcze głośniej, kiedy ponownie zanurzyłem pilniczek pod kolejnym paznokciem. Więcej krwi i ciągłych krzyków.
-JA PIERDOLĘ! JUŻ NIGDY NIKOGO NIE ZGWAŁCĘ!- zawył głośniej niż dotychczas. Pewnie wystraszył zwierzęta.
-No, pięknie. Nie mogłeś tak od razu? Mam nadzieję, że już nigdy w życiu nie zbliżysz się do Tomka, hm? - stanąłem do niego twarzą w twarz, uśmiechając się oczyma. Pokiwał energicznie głową - A teraz powiedz mi, wolisz liny, czy łańcuchy? Jedno i drugie mogę ci zapewnić.
Znowu użyłem jego słów. Mówił tak do mnie, gdy przestawał mnie bić. Zawsze. Zawsze miałem nadzieję ich nie usłyszeć, ale zawsze były. Teraz zobaczyłem jak na ich dźwięk, jego źrenice rozszerzają się.
-Przypomniałeś sobie?
-Filip? - wycharczał, wciąż dysząc po dawce bólu.
-Chłopaczku, Filip nie żyje, nie pamiętasz? Skoczył do rzeki, na twoich oczach i było mu dobrze, tak dobrze, jak nigdy w życiu. Ale ciała nie znaleziono, nikt się sprawą później nie interesował, poszła w zapomnienie. Umarł.
Był przerażony, widziałem to. Dobrze wiedział, że to ja byłem Filipem, to ja i wcale nie jestem martwy. Tylko że nie mam już imienia.
-Przypomniałeś sobie? To miło - pogładziłem go po policzku. Chciał się odsunąć, ale nie miał jak.
-Kochałem cię - to wyznanie tak bardzo nie pasujące do sytuacji, mnie rozbawiło.
-Wiem, kochałeś wszystkie swoje ofiary. Bo nie byłem ani pierwszy, ani ostatni, co? Było sporo zagubionych, osamotnionych chłopców. Ale jak oni skończyli? Trafili do psychiatryka, czy się zabili? No cóż, jak już mówiłem, tym razem się pomyliłeś.
-Zrobiłem co chciałeś - powiedział po dłuższej chwili milczenia - Rozwiąż mnie, proszę.
-Prosisz mnie? - westchnąłem uradowany - Faktycznie, zrobiłeś co chciałem. Niestety... Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
-Co mam zrobić, żebyś uwierzył? - jego głos zabrzmiał żałośnie, błagał. Błagał mnie o litość? Nie miałem jej dla niego.
-Ty nic już nie możesz zrobić, ale ja tak.
Ponownie przed nim ukucnąłem i rozpiąłem zamek w jego spodniach. Takiej mieszanki różnych emocji już dawno nie widziałem u człowieka. Zdezorientowanie, przerażenie, i mimo wszystko podniecenie w rozszerzonych źrenicach. Tak, on był nienormalny. Uważnie śledził moje ruchy.
Wyciągnąłem jego fiuta, spojrzałem mu w oczy i chwyciłem mocniej pilniczek. Uśmiechnąłem się, na co on zmarszczył brwi w niezrozumieniu.
Z rozmachem wbiłem mu pilniczek w organ i pociągnąłem, a to, co usłyszałem z jego ust, nie mogło być ludzkim krzykiem.
×××
Zamówiłem taksówkę na główną ulicę, gdzie go zawiozłem nieprzytomnego i zakrwawiającego sobie samochód. Przyjechała po kilku minutach.
Wyniosłem Piotra z samochodu i wrzuciłem na tył taksówki. Było na tyle ciemno, że nikt by nie zauważył czarnej plamy w kroczu Piotra, ale i tak położyłem go na brzuchu.
-Proszę zawieźć tego pana do najbliższego szpitala - powiedziałem do taksówkarza - Musiał się nieźle schlać, jest nieprzytomny.
Wyciągnąłem z jego portfela stówę i wręczyłem taksówkarzowi. Przyjął ją ochoczo i o nic nie pytał. Ruszył w swoją stronę, a ja wróciłem po swój motor i pojechałem do domu.
×××
Następnego dnia otrzymałem przelew bankowy znacznie przekraczający sumę, której się spodziewałem. Żadnej wiadomości, więc pewnie dowiedziała się co się stało z Piotrem.
Usiadłem na podeście przed drzwiami i przyglądałem się zachodzącemu słońcu. Po skończonym zleceniu, nigdy nie wracałem do niego myślami, czułem się pusty. Tak po prostu. Żadnych myśli, uczuć, nawet radości z zarobionych pieniędzy. Tylko patrzyłem. Wybujała trawa, opadające liście drzew rosnących naokoło, ciemniejące niebo i zasnuwające je chmury. Powietrze było nieruchome, robiło się coraz chłodniej.
Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem. W lesie nawoływały się sowy. Zaciągnąłem się jeszcze raz i zgniotłem peta. Nie lubiłem palić, lubiłem tylko zapach dymu.
Wstałem, otrzepałem spodnie i wszedłem na górę. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy do plecaka, założyłem kurtkę, rękawiczki i wsiadłem na motor. Za długo tu już siedziałem, zbyt wiele osób wiedziało, gdzie mnie znaleźć. To było wygodne, fakt, ale też niebezpieczne.
Spojrzałem ostatni raz na dom. Ładnie tu było. Uruchomiłem silnik i odjechałem.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.