Opowiadanie
Na kota urok
Mały kot w wielkim mieście
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Mikan - pomarańczowy kot |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2015-07-21 08:00:44 |
Aktualizowany: | 2015-07-15 22:30:44 |
Poprzedni rozdział
Każdy dachowiec przechodzący obok wielkiej willi na ulicy Wiosennej, tej otoczonej wysokim, metalowym ogrodzeniem, z wielkimi kolumnami przed wejściem i ogromnymi oknami od południowej strony, chociaż raz spoglądał w okno na drugim piętrze. I każdemu z nich chociaż raz przez myśl przeszło: "chciałbym choć na moment zamienić się z tym szczęściarzem". Mieszkający w owej posiadłości kot różnił się od przeciętnego dachowca, czy nawet zadbanego kota domowego. Miał sierść ładniejszą od Korka, posturę drobniejszą od Karmy i imię dziwniejsze od Mikana. Wabił się Steponas Augene Rudolfa Starofu, co zdaniem jego właścicielki, pani Yokoty, podkreślało tylko niezwykłość rosyjskiego kota niebieskiego. On sam nie miałby nic przeciwko imieniu Puszek, Mruczek czy inny "ek". Na całe szczęście inne koty wołały na niego po prostu Taro.
Tego dnia Taro siedział na swojej poduszce i spoglądał na ulicę. Świat widziany przez okno wydawał mu się tak mały i nieprawdziwy; ograniczony przez okiennice i wyciszony przez szybę. Niekiedy czuł się jak eksponat, jak droga figurka z porcelany ustawiona w sklepowej witrynie. Mieszkał w ogromnym domu i miał własny pokój, którego niewolno mu było opuszczać, chyba że na smyczy w towarzystwie pani Yokoty lub osoby przez nią upoważnionej (pisemnie, oczywiście). Marzył, aby częściej spotykać Mikana i resztę paczki. Teraz, gdy jego pomarańczowy przyjaciel wyjechał, czuł się samotniejszy niż zwykle.
Nie martw się - mówił Mikan przed wyjazdem. - Przyjdę się pożegnać i przypomnę reszcie, aby regularnie zaglądali do ciebie.
Tak bardzo marzył o wycieczce na ulicę.
Kiedy ostatni raz wyszedłem do ogrodu? - zaczął się zastanawiać. - To było jakoś w styczniu. Mikan pomógł mi wyjść.
To był moment. Wystarczyła mu chwila, aby zdecydować się na ponowną wyprawę poza swój "mały świat". Często wyobrażał sobie, jak ucieka i bawi się na ulicy z dachowcami, ale nigdy nie był tak bliski zdecydowania. Tym razem nie potrzebował mikanowej zachęty. Wskoczył na klamkę od okna i uczepił się. Przez moment wyglądał jak jakaś niebieska ozdoba zawieszona na klamce, która bez celu dygocze sobie do przodu i tyłu. W końcu pozłacana rączka pod wpływem ciężaru opadła na dół. Udało mu się otworzyć okno. Jego pokój znajdował się na drugim piętrze. Z okna na ziemię zdawała się prowadzić niekończąca się droga. Jeszcze przez chwilę spoglądał jak zahipnotyzowany w dół, po czym przerzucił spojrzenie na wysokie drzewo, którego rozłożyste gałęzie niczym most dosięgały parapetu.
- Tylko spokojnie... - powiedział sobie w duchu. - Mikan i Karma przechodzili tędy setki razy. Ja też potrafię.
Trochę niezgrabnym krokiem przeszedł z parapetu na cienką gałąź. Ta nieznacznie ugięła się pod jego ciężarem, ale wytrzymała.
- Najtrudniejsze za mną - miauknął do siebie.
Teraz zostało mu przeskakiwanie na kolejne gałęzie. Z każdą kolejną było łatwiej i nim się obejrzał był już na dole. Potem przebiegł do metalowej bramy i już po chwili znajdował się za ogromnym murem posiadłości swojej pani.
W powietrzu unosił się zapach ulicy. Bardzo go lubił. Był tak różny od sterylnego pokoju, w którym spędzał całe dnie. Nie zastanawiając się dłużej pobiegł przed siebie. Trochę się obawiał, że jego pani złapie go i z powrotem zamknie go jego więzieniu, a on potrzebował wolności. Potrzebował jej jak każdy kot. Dachowiec, czy kot rosyjski. Nie ma różnicy.
Zatrzymał się dopiero za zakrętem. Tam zaczynała się ulica, której żaden kot nie lubił; zatłoczona przez ludzi i samochody. W takim miejscu trzeba było mieć głowę na karku jak mawiał Mikan. Ruszył wolnym krokiem tuż przy ścianie, co jakiś czas spoglądając na sklepowe witryny. Skręcił w uliczkę. Jeśli dobrze pamiętał to na jej końcu powinny zaczynać się domki jednorodzinne.
Stamtąd bez problemu trafię do Mikana - pomyślał. - No tak... Nie zastanę go.
Nie przejmował się tym długo. Tak, czy inaczej chciał zobaczyć dom przyjaciela. Przez chwilę przyglądał się domostwu. Było spokojne. Położył się na trawniku skąd miał widok na wejście do domu.
- Pora wracać do domu - stwierdził. - Jestem już głodny.
Uliczne latarnie zaczynały rozbłyskać bladym światłem. Było to mylące, bo w szarościach wszystko wydawało się jednakowe. I mikanowy dom i trawnik i latarnia. Nie miał zamiaru panikować. Ze spokojem ruszył przed siebie. Był pewien, że idzie w dobrym kierunku. Mijał kolejne ulice i rozwidlenia, aż trafił nad rzekę. Niedaleko znajdował się most prowadzący do większego miasta. Na samą myśl po plecach przeszły go ciarki. Zabłądził. Tego mógł być pewien. Postanowił wyjść na szosę. Czego mógł być pewien to tego, że pani Yokota z pewnością rozpoczęła poszukiwania angażując przy tym połowę miasta. Była bardzo opiekuńcza, czasem za bardzo, ale w takich chwilach nie mógł narzekać. Tuż przed nim zatrzymał się czerwony furgon. Wysiadł pasażer. Taro nie uciekał. Nie miał wykształconej obawy przed obcymi, a już tym bardziej nie słyszał o porywaczach kotów. Po chwili znalazł się w klatce w furgonie, który opuszczał miasto.
Drogi Taro!
Ameryka jest ogromna, ale nie martw się po powrocie wszystko ci opowiem.
Pozdrawiam ze słonecznej Kalifornii, Mikan
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.