Opowiadanie
Japanicon 5 - relacja z konwentu
Autor: | Slova |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2014-11-14 12:00:44 |
Aktualizowany: | 2014-11-14 14:13:44 |
Poznań. Z punktu widzenia mocno wschodniego Podlasia to drugi koniec kraju, a mimo to coś ciągnie mnie co roku do stolicy Wielkopolski, że chętnie wracam między mury Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 4 im. ks. prof. Józefa Tischnera, czyli od kilku lat niezmiennej siedziby Japaniconu. Niezmiennej w różnych kwestiach - jakości wnętrz, wyposażenia sal i rozkładu pomieszczeń. Trudno się jednak dziwić ekipie Miohi, że nie próbują naprawiać dobrze działającej maszyny. Jeśli więc ktoś nie jest zaznajomiony z tym gmachem, to odsyłam go do relacji z dwóch poprzednich Japaniconów. W porównaniu do nich nowością były chyba tylko Strefa League of Legends tam, gdzie poprzednio ulokowano wystawy artystyczne, doszła także sala Trzeciego Najemnego Oddziału Piechoty, ale o tej inicjatywie później. Meido Cafe przeformowało się we wspólne pomieszczenie dla sushi i taiyaki (charakterystyczne nadziewane słodkościami ciastka w kształcie ryby), osobne pomieszczenie otrzymali także miłośnicy gry Osu! (którzy przyjeżdżają na konwent z drogim sprzętem chyba tylko w celu wspólnego grania), ostatnio obecni w zorganizowanej formie na każdej imprezie Miohi. Szkoła jest wielka, a sal do spania udostępniono łącznie siedem, lecz nie ma się co dziwić, że miejsca w nich zabrakło. Już w piątek wieczorem, podczas akredytacji, przez główny hol przewinęło się sporo gości. Sobota przywitała organizatorów gigantyczną kolejką, ciągnącą się w dwie strony na długość ok. 100 metrów. Ogonek rozładował się dopiero po piętnastej, czemu się nie dziwię, bo o ile dwie poprzednie edycje także cieszyły się imponującym zainteresowaniem, tak ekstremalny sznur oczekujących na wejście w tym roku zadziwił nawet mnie.
A z tą akredytacją w nocy z piątku na sobotę to też dobra historia. Miałem się przymusowo zaakredytować, na co bardzo nalegali organizatorzy. Na miejscu okazało się, że nie ma listy dla mediów. A to klops. Czego nie może system, to mogą znajomości i koniec końców opaskę i smyczkę z identyfikatorem otrzymałem.
Na tegorocznym Japaniconie na nudę nie można było narzekać. Mnie bardziej doskwierał problem braku chwili na sen. Planując aktywność konwentową, na rozkładzie atrakcji wcześniej zaznaczyłem wszystko, co mnie interesowało. W efekcie na przerwy pozostało niewiele czasu. Przygodę rozpocząłem od krótkiej infiltracji spotkania z KattLett, szalenie popularną ostatnimi czasy rysowniczką odpowiedzialną za Exitus Letalis, a jednocześnie moją znajomą. Jako że gdzie ja, tam i kłopoty, to z miejsca pojawił się problem sprzętowy, bowiem autorka miała zamiar na żywo pokazać proces rysowania komiksu, lecz przeszkodą okazał się brak... a tu już nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, na szczęście problem został szybko rozwiązany. Na krótko zawitałem też na otwarcie wystawy japońskiego oręża i posłuchałem interesującego wykładu. Część eksponatów wyglądała rzeczywiście imponująco, jednak kilka nie było nawet replikami, a jedynie sklepowymi, produkowanymi masowo gadżetami. Trochę to mąciło obraz profesjonalizmu organizującego tę ekspozycję Oddziału Najemnego Piechoty.
Na konkursy chodziłem niechętnie. Liczba uczestników nie raz okazała się przytłaczająca, a po przekroczeniu pewnego jej progu zgadywanki zwyczajnie tracą cały urok. Ale te bardziej kameralne także się zdarzały, jak chociażby „Konkurs pozowania - video game edition”. Dawno się tak nie uśmiałem, widząc uczestników wykazujących się na lada gibkością i kreatywnością przy próbie odwzorowania wyglądu fikcyjnych bohaterów. W nocy trafiłem też na konkurs rozpoznawania ojou-sama, czyli jednego z klasycznych typów bohaterek anime, w skrócie mówiąc - panny szlachcianki. O ile kategoria rozróżnienia dziewcząt po śmiechu okazała się zupełną klapą, tak nieco lepiej poszło w przypadku obrazków. Jednak i wtedy pojawiły się pytania o anime, których nie widzieli nie tylko uczestnicy, ale też sam prowadzący. Na „Co to za meganekko” i „Czyje to oko” nie starczyło mi już sił.
W tym momencie warto zauważyć, że za te kombo, nazwane później „wiedzówką w pięciu smakach”, odpowiadał nowy członek PZTA. A i owszem - jak widać, do tego, wydawać by się mogło, elitarnego grona konwentowiczów, da się wstąpić. W szeregach Związku na Japaniconie V pojawiła się jeszcze jedna nowa twarz. Może to szansa dla innych? Albo sygnał zmian? W każdym razie sytuacja ta czyni głosy krytyki pod względem PZTA nieco nieuzasadnionymi. Chyba że uznamy, że oprócz atrakcji, podkradają także konwentowiczów. A to nicponie!
Skromną ilość punktów zdobytych na konkursach przeznaczyłem na piąty tom Opowieści Panny Młodej. Nagród komiksowych i rzeczowych było sporo, bo i wystawcy dopisali. J.P. Fantastica promowało Berserka, a także inne pozycje dla starszego odbiorcy, jak chociażby wydane u zarania dziejów mangowego rynku w Polsce dzieła Satoshiego Urushihary. Yatta jak zwykle wyróżniała się widocznym z daleka straganem rodem z wiejskiego odpustu, a Kotori obłożyło stoisko dakimakurami (podłużnymi poduszkami do przytulania) z wizerunkami bohaterów Exitus Letalis. W porównaniu do nich Waneko prezentowało się raczej skromnie i typowo. I taki stan rzeczy także mi odpowiadał. Oprócz wyżej wymienionych swoją ofertę promowało kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt innych sklepów i sprzedawców indywidualnych, artystów i importerów „dóbr luksusowych prosto z baśniowego Nihonu”, czyli oryginalnych edycji mang, figurek, japońskich magazynów i komiksów o tematyce niekoniecznie współgrającej z polskimi normami prawnymi.
Zadowolony jestem także z moich prelekcji. O ile ta o anime Rail Wars! była czysto spontaniczna, ale za to zabawna i przyciągnęła sporą publikę jak na sam początek konwentu, tak przedstawiona wspólnie z Satanielem historia wielkich robotów w japońskiej popkulturze wreszcie udała się nam tak, jak to zakładaliśmy. Trzy godziny to co prawda sporo, ale znawcy tematu z pewnością zdają sobie sprawę, że o mechach można toczyć dysputy całymi godzinami. Późniejsze „I tak nie ogarniesz - oglądaj!” okazało się dla mnie wielkim zaskoczeniem. W życiu bym nie sądził, że wieczorem publika może tak się ożywić na skutek obejrzenia fragmentów PaniPoni Dash, DiGi Charat czy Nurse Witch Komugi-chan Magikarte. Niestety moc całodziennych wrażeń znużyła mnie tak mocno, że na swojej prelekcji o animacjach Osamu Tezuki ledwo żyłem. W czasie, gdy prezentowałem widzom kolejne jego dzieła, sam ucinałem komara. Ale i temat, chociaż interesujący, był zdecydowanie za ciężki jak na środek nocy z soboty na niedzielę.
Na koniec spostrzeżenie - męskie łazienki na konwentach są czystsze od damskich. Pewnie dlatego często zamieniają się w koedukacyjne. Cóż się dziwić, te drugie to niekiedy królestwo cosplayerek, w większości niezaznajomionych z poczuciem estetyki i dbałością o higienę otoczenia.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.