Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Nadworny czarodziej Camelotu

Rozdział pierwszy, w którym Artur się boi

Autor:Gizmo
Serie:Merlin (BBC)
Gatunki:Dramat, Fantasy, Komedia, Obyczajowy, Przygodowe
Dodany:2015-03-16 08:00:44
Aktualizowany:2015-03-16 22:20:44



Od kilku dni Merlin odnosił wrażenie, że Artur mu się przygląda. I to dziwnym wzrokiem. Ale nie był w stanie się upewnić, bo za każdym razem kiedy czuł na sobie spojrzenie króla i odwracał się, żeby go na tym przyłapać, Artur zawsze patrzył akurat na coś innego i zwykle było to coś, na co patrzenie nie miało większego sensu w danej chwili. Fakt, że Artur ani razu w ciągu tych ostatnich dni nie patrzył na swojego osobistego sługę otwarcie, tylko utwierdzał Merlina w jego podejrzeniach. Merlin miał ogromną ochotę zapytać Artura wprost, o co chodzi, coś go jednak przed tym powstrzymywało. Czuł się z tym bardzo nieswojo, ale nie mógł nic na to poradzić. Artur zresztą też nie ułatwiał mu sprawy: kiedy tylko Merlin miał zamiar otworzyć usta i poruszyć temat dziwnego zachowania króla, Artur jakby to wyczuwał szóstym zmysłem i albo wychodził z komnaty w jakiejś pilnej sprawie, albo kazał Merlinowi wyjść w jakiejś pilnej sprawie, albo zaczynał rozmowę na temat, który Merlinowi skutecznie zamykał usta. Merlin miał tego dość. Nie podobało mu się to. Ani trochę.

W tym czasie Artur się bał. Nie był to strach z rodzaju tych paraliżujących, które niedoświadczonego rycerza potrafią unieruchomić na polu bitwy, ale raczej jeden z tych dręczących. Król Camelotu prawie całe swoje życie udawał, że w ogóle nie zna uczucia strachu, ale to oczywiście nie była prawda. To była po prostu poza, coś, co wypadało robić, kiedy było się księciem, rycerzem, następcą tronu, a w końcu władcą. Artur obok tych wszystkich funkcji był jednak przede wszystkim człowiekiem i doskonale potrafił się bać, choć nie lubił się do tego przyznawać nawet przed sobą samym.

Nie było mu też obce to, czego się bał przez te ostatnie dni. W końcu obawa o życie i zdrowie jego osobistego sługi towarzyszyła mu z przerwami prawie od dnia, kiedy tym sługą został Merlin. Otrucie morteusem, próba w labiryncie Gedref, spotkanie twarzą w twarz z dorochą i inne okazje, kiedy niezdarny służący stawał w obliczu śmierci przez swojego pana lub dla niego, sprawiły, że Artur przywykł do bania się o Merlina, nawet jeśli nie mógł powiedzieć, żeby się do tego przyzwyczaił albo z tym oswoił. Nigdy wcześniej jednak nie doszło do tego, żeby ranny... umierający Merlin znalazł się poza zasięgiem Artura, żeby Artur nie mógł go bronić i chronić, żeby nie mógł się nim zaopiekować albo dopilnować, żeby Merlin miał odpowiednią opiekę, żeby w ogóle nie wiedział, gdzie Merlin jest i co się z nim dzieje! Ta niewiedza, co się z Merlinem dzieje, niepewność, czy on wciąż jeszcze żyje, czy został zamęczony na śmierć albo zwyczajnie umarł od odniesionej rany, ta niemoc, niemożność zrobienia czegokolwiek, żeby pomóc, tylko potęgowała strach króla i sprawiała, że stał się on niemal niemożliwy do wytrzymania. Do tego stopnia, że nawet kiedy Merlin wrócił cały i zdrowy, Artur nie przestał się bać. Choć teraz bał się już niejako na zapas.

Merlin był niezdarą, to nie ulegało wątpliwości. Ciągle potykał się o własne nogi i przewracał się, nabijał sobie siniaki i guzy, upuszczał to, co niósł, i ogólnie bałaganił wszędzie, gdzie tylko się pojawił. Czasami Artur miał wrażenie, że Merlinowi się nudzi, więc pilnuje, żeby zawsze mieć pracę, żeby zawsze mieć co sprzątać, bo wydawało się fizycznie niemożliwym, żeby młody człowiek będący doskonale sprawnym fizycznie mógł być aż tak niezręczny.

Całkiem prawdopodobne, że to właśnie z tego powodu Merlin nie był w stanie nauczyć się walczyć mieczem, o innych rodzajach broni w ogóle nie wspominając. Artur wielokrotnie, żeby nie powiedzieć uparcie, zabierał swojego osobistego służącego na ćwiczenia i próbował go tam trenować. "Próbował" jest słowem, które doskonale oddaje skutek tych treningów. Bo jakkolwiek bardzo Artur by się nie starał, jakoś mu te próby nie wychodziły. Bez względu na ilość i intensywność lekcji Merlin wciąż machał mieczem jak cepem i nie potrafił utrzymać równowagi do tego stopnia, że przewracał się po kilku uderzeniach płazem. Najczęściej na plecy. Na których potem leżał jak żuk przewrócony na grzbiet zamiast wstać od razu i przygotować się do obrony albo ataku. Krótko mówiąc: Merlin byłby beznadziejnym rycerzem. Niby nic w tym dziwnego, w końcu był tylko sługą, a wcześniej chłopem. Problem w tym, że akurat w przypadku Merlina umiejętność bronienia się mogła mieć ogromne znaczenie, co niedawne wydarzenia pokazały aż nazbyt wyraźnie.

Stąd właśnie brał się strach Artura. Merlin był bezbronny wobec tego wszystkiego, co król napotykał na swojej drodze i z czym musiał walczyć. Nie chodziło o to, że jako niezdarny służący i beznadziejny wojownik był nieprzydatny albo wręcz bezużyteczny, bo wcale tak nie było. Merlin miał swoje zalety i był na tyle pomocny, że czasami Artur w duchu uznawał, że bez Merlina z niektórymi rzeczami nie poradziłby sobie wcale. Oczywiście nigdy mu o tym nie powiedział, ale przecież nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że Merlin bardzo łatwo mógł zginąć, miał ku temu przerażająco dużo okazji, a to, że do tej pory wywijał się śmierci, to były chyba jakieś czary.

Kiedy tylko jego myśli skierowały się w stronę magii, jak za skinięciem czarodziejskiej różdżki (swoją drogą, kto to wymyślił? przecież czarodzieje nie używają żadnych różdżek...) rozległo się pukanie. Artur kiwnął Merlinowi głową, żeby otworzył drzwi komnaty, a sam wykorzystał te kilka chwil zwłoki na wyrzucenie z głowy niedawnych rozważań i stłumienie wciąż obecnego strachu.

Merlin otworzył w końcu drzwi i przed Arturem stanął sir Leon.

- Panie. - Rycerz skłonił się królowi i czekał na pozwolenie na zabranie głosu.

Artur zerknął na Merlina (jego osobisty sługa mógłby się czegoś nauczyć od sir Leona i tym razem nie chodziło o władanie bronią), po czym całą uwagę skupił na rycerzu.

- Tak, sir Leonie?

- Chcielibyśmy się dowiedzieć, kiedy planujesz nas wysłać na poszukiwanie tego czarodzieja, Dragoona.

- My? Czyli kto?

- Sir Elyan, sir Gwaine, sir Percival i ja, panie. - Sir Leon tak bardzo wierzył w równość wszystkich rycerzy, że kiedy wymieniał ich imiona, zawsze i bez zastanowienia układał je w kolejności alfabetycznej. W dodatku był tak skromny, że siebie zawsze dodawał na końcu. Artur podziwiał to w nim, ale choć kiedyś bardzo się starał, nigdy nie zdołał dojść do podobnej perfekcji.

- Dlaczego chcecie go znaleźć, sir Leonie? - zdziwił się król.

- Stanowi niebezpieczeństwo dla Camelotu - wyjaśnił rycerz takim tonem, jakby to było oczywiste.

Artur nie obraził się. Nie dało się ukryć, że w jego królestwie, a wcześniej również w królestwie jego ojca, takie rzeczy były oczywiste. Praktycznie dla każdego.

- To prawda - przyznał z pewną zadumą. - Ale czy to wystarczający powód, żeby szukać go nie wiadomo gdzie? Bo chyba nadal nie wiecie, gdzie się ukrywa, prawda? - spytał zaciekawiony. - Żaden raport na ten temat jeszcze do mnie nie dotarł.

- Nie, panie, nie wiemy.

- Więc dlaczego? Dragoon faktycznie stanowi dla nas zagrożenie, ale to samo można przecież powiedzieć o każdym innym czarodzieju. A tych pewnie w Camelocie mamy co najmniej kilku, choć trzeba przyznać, że doskonale się ukrywają. O Dragoonie za to nie wiadomo nawet, czy nie przebywa poza granicami królestwa. Skąd więc takie zainteresowanie jego osobą z waszej strony?

Sir Leon był wyjątkowo przyzwoitym człowiekiem, więc zarumienił się lekko z zażenowania.

- On nas ośmieszył - przypomniał. - Jeden stary człowiek pokonał czterech doskonale wyszkolonych rycerzy Camelotu i nawet nie dostał zadyszki. A potem potraktował nas jak przedmioty. Ta zniewaga... - Zacisnął wargi.

Artur westchnął. Doskonale rozumiał swoich rycerzy, najlepszych z najlepszych, czego sir Leon, prawdziwy wzór skromności, nie powiedział, choć miał do tego pełne prawo. Sam został parokrotnie upokorzony w podobny sposób, zdarzyło się nawet, że przez kobietę, wiedział więc, jakie to uczucie. I jak wielkie jest potem pragnienie, żeby wyrównać rachunki, żeby dowieść swojej wartości i udowodnić, że wcześniejsza porażka była tylko jednorazowym wyjątkiem od reguły.

- Wezmę to pod uwagę, sir Leonie - powiedział po krótkim milczeniu. - Na razie jednak nie mam takich planów. Gdybym kiedyś zmienił zdanie i chciał odnaleźć Dragoona, na pewno poproszę o to waszą czwórkę.

Jeśli rycerz był zawiedziony, nie okazał tego po sobie. Skłonił się tylko i wyszedł z komnaty.

Artur, któremu dopiero co przeprowadzona rozmowa podsunęła pewien pomysł, przez chwilę przekładał bez celu dokumenty na biurku i zastanawiał się. W końcu uznał, że nic nie wymyśli siedząc na tyłku, wobec czego wstał i skierował się ku drzwiom.

Merlin przeniósł uwagę ze swojej pracy na swojego pana (Artur był pewny, że wykorzystał to jako pretekst, żeby nie pracować choćby przez chwilę).

- Dokąd idziesz? - zainteresował się sługa bezczelnie.

O ich bliskich i niekonwencjonalnych stosunkach doskonale świadczył fakt, że król odpowiedział mu bez namysłu i w dodatku zgodnie z prawdą:

- Muszę porozmawiać z Gajuszem.

Merlinowi zrzedła mina.

- Arturze... On nie jest teraz w stanie znieść kolejnych przesłuchań. Wciąż jeszcze nie doszedł do siebie po tym... porwaniu.

- Nie martw się, Merlinie - uspokoił go Artur. - Nie zamierzam wypytywać go o Dragoona ani o żadnego innego czarodzieja. Mam po prostu pewien pomysł i muszę go skonsultować.

- O. A od kiedy to konsultujesz swoje pomysły z kimkolwiek?

- Od czasu do czasu - odparował Artur i prawie pokazał Merlinowi język. - A poza tym nie muszę się tobie tłumaczyć, bo to ja jestem królem, a ty jesteś...

- ...sługą - wszedł mu w słowo najbardziej impertynencki służący w historii świata.

- Dokładnie. Więc sobie dalej sprzątaj, a ja w tym czasie zajmę się sprawami wagi państwowej.

Merlin sprawiał wrażenie zaintrygowanego, co tylko podtrzymało decyzję Artura, żeby zachować to w tajemnicy przed osobistym służącym. Choćby z czystej przekory. Gdyby nawet jednak Merlin nie wykazał żadnego zainteresowania tą sprawą, Artur i tak by mu niczego nie powiedział. To była jedna z tych rzeczy, o których jego przyjaciel nie musiał wiedzieć. O których wiedzieć wręcz nie mógł.

Przez całą drogę do komnat nadwornego medyka Artur zastanawiał się, jak ma poruszyć ten temat przy Gajuszu. Nie wymyślił niczego, co mógłby uznać za dobry sposób, więc ostatecznie postanowił się nie krępować i zacząć prosto z mostu.

- Gajuszu - przywitał się, kiedy wszedł do środka i zobaczył nieoficjalnego opiekuna Merlina.

- Panie. - Gajusz uniósł głowę znad jakiegoś swojego eksperymentu czy innego zajęcia, spojrzał na króla i skłonił się.

- Chciałbym cię o coś zapytać, Gajuszu.

- Słucham, panie.

- Czy magii można się nauczyć? - rzucił Artur tak, jak sobie postanowił.

Gajusz zdrętwiał. Przez chwilę patrzył tylko na Artura wybałuszonymi oczami, a potem odezwał się lekko drżącym głosem:

- Dlaczego mnie o to pytasz, panie?

Artur pomyślał, że jeśli Gajusz się nie uspokoi, to dostanie zawału, a jeśli Gajusz dostanie zawału, to Merlin nigdy mu tego nie wybaczy. Westchnął.

- Usiądź, Gajuszu - powiedział - zanim się przewrócisz.

Medyk posłusznie usiadł, choć nadal wyglądał jak rażony piorunem. Artur dla pewności zerknął przez okno, czy przez przypadek na dworze faktycznie nie szaleje pierwsza wiosenna burza w tym roku, ale słońce świeciło jasno, a jedyne chmury były białymi obłoczkami. Doszedł więc do wniosku, że to on podziałał na Gajusza jak ten grom z jasnego nieba. W innych okolicznościach najpewniej byłby z tego dumny, teraz jednak nie miał czasu na głupoty.

- Spytałem cię o to, Gajuszu, bo wiem, że mój ojciec ufał twojej opinii w sprawach magii. - Na tyle, na ile ufał czyjejkolwiek opinii w tych sprawach. Tego jednak nie dodał. Nie musiał. Obaj o tym doskonale wiedzieli. - Więc teraz, kiedy sam mam dylemat podobnej natury, postanowiłem również zasięgnąć rady u ciebie. Tym bardziej, że chodzi o Merlina.

Gajusz zbladł jeszcze bardziej, choć chwilę temu Artur uznałby to za niemożliwe.

- Podejrzewasz Merlina o bycie czarodziejem, panie? - wyszeptał medyk z przerażeniem.

- Ależ skąd! - zawołał Artur na ten jakże absurdalny pomysł. - To przecież bez sensu! Z Merlina jest taki czarodziej jak z Gwaine'a szlachcic!

Gajusz przez chwilę milczał i przyglądał się królowi. Artur uznałby jego spojrzenie za podejrzliwe, gdyby nie wiedział, że to niemożliwe, bo Gajusz nie miał żadnej przyczyny, żeby podejrzewać króla o cokolwiek złego.

- Rozumiem... - odezwał się w końcu medyk powoli. - Skąd więc twoje pytanie, panie?

Tym razem Artur postanowił poprowadzić rozmowę nieco okrężną drogą, z nadzieją, że dzięki temu zapobiegnie kolejnemu wstrząsowi u staruszka.

- Merlin jest beznadziejnym wojownikiem - powiedział odkrywczo. - Nie umie władać mieczem, nie umie skutecznie zasłaniać się tarczą i nawet noszenie kolczugi sprawia mu problem.

Gajusz tylko kiwał głową.

- To wszystko sprawia, że Merlin jest bezbronny w obliczu uzbrojonych napastników. Całkiem niedawno prawie przez to zginął. Dlatego pomyślałem sobie, że skoro nie mieczem, to może mógłby walczyć i bronić się magią. Gdyby magia była możliwa do nauczenia się.

Gajusz patrzył na niego wzrokiem, który Artur uznałby za tępy, gdyby nie fakt, że patrzył na niego w ten sposób akurat Gajusz.

- Merlin nie musi o niczym wiedzieć! - ciągnął Artur tonem, który sam uznałby za rozpaczliwy, gdyby nie fakt, że użył go akurat on. - Możemy to zrobić tak, żeby nawet tego nie zauważył! Ty go możesz nauczyć albo ten Dragoon, jeśli go kiedyś znajdziemy i da się namówić...

Gajusz z jakiegoś powodu wyglądał, jakby się zakrztusił. Po chwili jednak powiedział całkiem wyraźnie:

- To niemożliwe, panie.

- Och... - Artur był naprawdę zawiedziony. - Więc magii nie można się nauczyć?

- Można - zapewnił Gajusz. - Chodziło mi o to, że nie można się jej nauczyć nieświadomie. Jeśli dana osoba nie urodziła się z tym darem, studiowanie magii wymaga od ucznia pełnej świadomości, skupienia i ogromnych starań.

- Sądzisz, że Merlin mógłby się nauczyć magii? - spytał król z nadzieją.

- Tak - potwierdził medyk bez cienia wątpliwości. - Ma do tego pewne... predyspozycje.

- To doskonale - ucieszył się Artur. - Powiem mu o tym!

I opuścił medyka w takim tempie, że nie zdążył usłyszeć "Ale!" Gajusza.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.