Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Rower

Rower

Autor:Nanashi
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Horror, Obyczajowy
Uwagi:Self Insertion
Dodany:2015-02-22 14:18:02
Aktualizowany:2015-02-22 14:18:02



Kiedy miałem sześć lat, mieszkałem na obrzeżach miasta. To było naprawdę fajne miejsce - cicha ulica, przez którą praktycznie nigdy nie przejeżdżały samochody. Mogłem używać wszystkiego wokół jak chciałem, bo nikt nie zwracał uwagi na nikomu nie wadzące dziecko. W lecie cały dzień spędzałem na zewnątrz, by wrócić wieczorem, pokryty piachem, kurzem czy innym brudem. Raz budowałem zamek z piasku, używając sterty piachu przy ulicy, innym znów razem po prostu wspinałem się na drzewa. Nigdy mi się nie nudziło, choć nie miałem przyjaciół.

W końcu nadeszły moje urodziny, a wraz z nimi - mój pierwszy rower. Byłem podekscytowany, wprost nie mogłem się doczekać, by go wypróbować. Choć to nie było takie proste. Nigdy w życiu nie jeździłem jeszcze na rowerze, a nauka tej czynności to skomplikowany proces. Po paru tygodniach umiałem już zachować równowagę i jechać wprost przed siebie, ale nie potrafiłem skręcać. Pewnego dnia postanowiłem spróbować tego na własną rękę. Rodzice byli zajęci własnymi rzeczami, a wiedząc, jak dobrze jeżdżę w linii prostej, pozwolili mi wyjść na ulicę samemu. Niestety, byłem głupi. Zamiast spróbować skręcić jak normalna osoba, powoli i spokojnie, można by rzec - z gracją, ja miałem zupełnie inny plan. Chciałem skręcić tak, jak to robili motocykliści w telewizji. Jako że na ulicy zamiast asfaltu był żużel, pomysł wydał się idealny. Nietrudno sobie wyobrazić, co wydarzyło się potem. Nachyliłem się zbyt mocno, spadłem z roweru i uderzyłem w ziemię kolanem, które zaczęło krwawić. Zacząłem panikować - widok krwi był dla mnie czymś w miarę nowym, nadzwyczajnym. Poza tym, nie wiedziałem co się stało z kolanem, wiedziałem tylko, że bolało.

Podeszła do mnie wtedy pewna osoba. Dziewczynka, nieco starsza ode mnie, której nie znałem z widzenia. Spytała, czy bardzo boli, po czym pomogła mi wstać i zaprowadziła mnie do swojego domu, by opatrzyć ranę. Jak się okazało, mieszkała parę domów od mojego. Znałem ten budynek, bawiłem się w jego pobliżu dość często. Był to standardowy, jednorodzinny dom, z betonowym kurnikiem stojącym tuż za nim. W środku przypominał mój dom, z tą różnicą, że był pomalowany na o wiele żywsze kolory. Rodzice tej dziewczynki byli mili, opatrzyli mi ranę i zaproponowali coś do picia na otarcie łez. Jak stwierdzili, noga nie była złamana, ale pod skórę dostało się trochę żużlu i musiałem się z tym pogodzić. Nie był to zbyt duży problem, po kilku dniach już nie bolało i mogłem beztrosko bawić się jak wcześniej.

Ja i Milena, bo tak było na imię tej dziewczynce, zostaliśmy przyjaciółmi. Miała dwanaście lat i wprowadziła się z rodzicami stosunkowo niedawno. Była dla mnie jak starsza siostra, a dla jedynaka to naprawdę wiele znaczyło. Odwiedzaliśmy się wzajemnie dość często - choć to ja byłem u niej o wiele więcej razy. Dlaczego? No cóż, rodzice Mileny posiadali dużą ilość kur. Fascynowały mnie te ptaki, a i karmienie ich było relaksujące. Betonowy kurnik, gdzie były trzymane, był wielki. Środek był obudowany drewnem, a poza gniazdami kur były tam zamknięte drzwi, prowadzące do pokoju z tyłu kurnika. Nigdy nie pozwolono nam tam wejść, choć rodzice dziewczyny spędzali tam dużo czasu. Pewnego dnia, gdy my byliśmy zajęci karmieniem kur, mama Mileny weszła do tego pomieszczenia. Nie zdążyłem zobaczyć, co było w środku, ale coś mnie uderzyło. Smród. Ze środka tego pomieszczenia wydobył się bardzo nieprzyjemny i odstraszający zapach. Jako dziecko, nie znałem zbyt wielu zapachów, więc nie było dziwne, że i tego nie rozpoznałem. Koniec końców, uznałem, że to tam wyprowadzają kury, by załatwiły swoje potrzeby. Miałem siedem lat, więc to wytłumaczenie wydawało mi się jak najbardziej logiczne. Wkrótce po tych wydarzeniach zabroniono nam wstępu do kurnika. Rodzice Mileny tłumaczyli to tym, że chcą wypróbować na kurach nowe, zdrowsze jedzenie. Nie pozostało nam nic innego prócz zaakceptowania tej decyzji i znalezienia sobie nowego zajęcia. Nie zajęło to długo, a odpowiedzią okazały się być rowery.

Milena umiała jeździć na rowerze, więc nauczyła mnie, jak prawidłowo skręcać. Wkrótce potem zaczęliśmy jeździć gdzie popadnie. To była świetna zabawa. Ścigaliśmy się co sobotę, ale dziewczyna zawsze wygrywała. Nie poddawałem się jednak i ciągle nalegałem, byśmy się ścigali, nawet gdy Milenie się już znudziły. Końcowy rezultat pozostawał jednak zawsze ten sam. Pewnego dnia rodzice Mileny poprosili ją, by zrobiła zakupy. Sami byli zajęci w kurniku, a skoro nasza dwójka tak czy siak miała zaraz wybrać się na rowerach do miasta, równie dobrze mogliśmy zatrzymać się na parę minut i kupić, co trzeba. Pojechaliśmy więc do najbliższego sklepu i zaparkowaliśmy rowery. Milena weszła do środka, zostawiając nasze jednoślady pod moją opieką. Byłem szczęśliwy - w końcu dostałem szansę na pokazanie jej, że można na mnie polegać. Gdy była w środku, podeszło do mnie trzech chłopców. Byli trochę starsi ode mnie - mieli po dziewięć, dziesięć lat? Nieważne. Nie pamiętam nawet ich twarzy, zauważyłem tylko jedno - bluzę jednego z nich. Była jaskrawo pomarańczowa. Widziałem taką po raz pierwszy, a wyglądała naprawdę fajnie.

Chłopcy spytali, czy mogą zabrać rower Mileny na przejażdżkę. Oczywiście, odmówiłem im, nie mogłem decydować za nią. Młodzieńcy nie poddawali się jednak. Powiedzieli, że niedługo jeden z nich będzie miał urodziny, a jako prezent chciał dokładnie taki sam rower, tylko nie wiedział, jak wygodny on naprawdę jest. Nie byłem do końca przekonany, ale wciąż byłem dzieckiem - w dodatku głupim i naiwnym. Obiecali, że oddadzą po zrobieniu paru kółek, więc pozwoliłem im zabrać rower. Widziałem ich wtedy po raz ostatni, gdy uciekali z rowerem, śmiejąc się.

Niedługo później Milena wyszła ze sklepu z torbą zakupów. Zdziwiona, spytała mnie, gdzie jej rower, więc wyjaśniłem, co zaszło. Dostała furii. Uznała, że zaplanowałem to z nimi i chcieliśmy sprzedać jej rower. Nie chciała słyszeć moich przeprosin, po prostu zaczęła mnie ignorować. Myślałem, że po jakimś czasie mi wybaczy i będziemy bawić się razem jak wcześniej - ale myliłem się. Nikt nigdy nie otwierał, gdy pukałem do drzwi jej domu, kurnik również był zamknięty. Po miesiącu zobaczyłem ciężarówkę od przeprowadzek zaparkowaną przed domem Mileny. Wyprowadzali się. Zrozumiałem wtedy, że to koniec, że już nigdy ich nie zobaczę. Gdy obserwowałem, jak ciężarówka wraz z rodziną Mileny odjeżdża, zauważyłem coś dziwnego. Rower był przywiązany do podwozia. Ten sam rower, na którym dziewczyna zwykła jeździć.

Tej samej nocy usłyszałem syreny. Dom Mileny stał w ogniu. Zaciekawiony, wyszedłem z domu, by obserwować, jak dom, w którym spędziłem tyle godzin, wali się pod własnym ciężarem; jak kurnik, z którym wiązałem tyle wspomnień, jest trawiony przez ogień… Po brawurowej akcji, strażakom udało się ugasić ogień. Zaczęli przetrząsać zgliszcza w poszukiwaniu przyczyny pożaru, po czym przenieśli się do kurnika. Musieli tam dokonać jakiegoś odkrycia, bo zwołano większość strażaków do środka. Po chwili zaczęli wychodzić stamtąd w dwójkach, niosąc dziwne, długie worki. Jeden ze strażaków, przechodząc obok mnie, stanął na chwilę i kazał mi iść do domu. Nie zauważywszy, że coś wypadło mu z worka, począł iść dalej. Nachyliłem się i podniosłem ów przedmiot z ziemi. Był to skrawek materiału. Skrawek grubego, nieco przypalonego materiału. Skrawek jaskrawej, pomarańczowej bluzy.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.