Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

C'est la vie

Oko za oko

Autor:SerielDrake
Serie:Sherlock (BBC)
Gatunki:Komedia, Kryminał, Przygodowe
Uwagi:Wulgaryzmy
Dodany:2015-08-25 08:00:22
Aktualizowany:2015-08-21 20:17:22


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

To było wyjątkowo ciepłe i słoneczne popołudnie. Wiatr lekko poruszał koronami drzew, a promienie słońca leniwie prześlizgiwały się przez zasłonięte rolety tworząc w salonie atmosferę sielskiego spokoju. David obrócił w dłoniach wiaderko z Lordem Vaderem, które w zamierzeniu miało chyba być kubkiem, zastanawiając się jaka strona mocy maczała w tym wszystkim swe paluchy.

- Trzecia wojna światowa, atak zombie, czy inwazja obcych?

Sophie z uniesionymi brwiami spojrzała na siedzącego na kanapie mężczyznę. David po ostatniej kłótni z Jo i groźbie rozwodu przechodził załamanie nerwowe, ale sądziła, że się już z niego pozbierał. Chociaż w zaistniałych okolicznościach śpiący na kanapie mężczyzna nie był wcale głupim pomysłem.

- Hmmmm? - wymruczała.

- Najwyraźniej spodziewasz się jakiejś wielkiej katastrofy, o której nikt inny nie słyszał. Inaczej nie podłączałabyś klamki pod prąd.

Nie wiadomo czy dziewczyna nie chciała mu odpowiedzieć, czy zwyczajnie nie mogła, bo trzymała w zębach śrubki.

- Rozumiem, że gardzisz typem damulki w opresji, ale to nie znaczy, że nie możesz powiedzieć mi, kiedy potrzebujesz pomocy. Nie uważasz, że robienie z własnych drzwi narzędzia zagłady ma prawo mnie zaniepokoić?

- Skąd wiesz, że to nie jeden z moich zwyczajnych, genialnych pomysłów? - zapytała wypluwszy śrubki, podłączając gałkę do woltomierza, aby zobaczyć czy wszystko działa jak należy.

- Bo przez cały tydzień zachowujesz się jak nawiedzona? Jo i ja martwimy się.

Sophie odwróciła się do niego, gdy cierpliwie obracał kubek w dłoniach. Przez chwilę panowała ciężka cisza, a w powietrzu latały wielce wymowne spojrzenia. W końcu zdecydowała, że powinna mu powiedzieć dlaczego zachowuje się jak pierwszy konspirant jej królewskiej mości jakby żywcem wyciągnięty z „Allo, Allo".

- Ten wariat z boku uwziął się na mnie.

Blondyn pobladł przypominając sobie ostatnie nocne weekendowe atrakcje, których fundatorem był nowy sąsiad, ochrzczony przez Sophie wariatem, szaleńcem, ćwokiem i tym podobnymi epitetami. Wolał nie pamiętać, jak przerwano mu w dość intymnej sytuacji, niwecząc tym samym wcześniejsze starania. Doprawdy, patrząc na Jo nikt nie pomyślałby, że w łóżku to taka zimna ryba.

- Może gdybyś nie uniosła się honorem i nie zaczęła…

- To ten szaleniec grałby do usranej śmierci.

- Dobra, zostawiając czy danie mu się podpuścić było rozsądne czy nie, jest jeszcze sprawa uwzięcia się na ciebie.

Samo wspomnienie sprawiło, że podeszła do okna i nieco uniosła roletę, by wyjrzeć na zewnątrz. Nie widziała niczego podejrzanego i właśnie to ją niepokoiło. Usiadła na parapecie i bezmyślnie machała nogami podziwiając swe dzieła z wcześniejszych zleceń dumnie porozrzucane po całym mieszkaniu.

- Z samego rana po ostatniej nocnej drace, kiedy podeszłam do okna zauważyłam go na dachu naprzeciwko.

- Daj spokój, jakby tam wlazł i co ważniejsze, po co? To pewnie był jakiś kominiarz albo gość od kablówki. Przecież nie wiesz nawet jak on wygląda.

- Zauważyłam go przelotnie, kiedy się wprowadzał - wyjaśniła głosem sugerującym święte oburzenie wątpliwościami w jej słowa. - Kto właziłby na dach o szóstej nad ranem? Z resztą potem…

- Zaraz, zaraz - przerwał jej. - „Potem"? Widziałaś go ponownie?

- No przecież mówię, że się na mnie uwziął! To przeważnie czynność ciągła. Kiedy wychodziłam do pracy przez cały czas gapił się na mnie od siebie z okna i wcale się z tym nie krył. Bezczel jeden. Problem w tym, że wciąż stał w nim, kiedy wracałam. I tak do środy.

- I nic mi wcześniej nie powiedziałaś? A co jeśli to jakiś cholerny zboczeniec?

- Nawet nie śmiej mi tu jęczeć - ostrzegła marszcząc czoło. David wiedział, że sprzeciwianie się jej wtedy jest jak walka z Godzillą. Śmierć na miejscu pozostaje wówczas kwestią jak najbardziej otwartą. - Wiesz ile roboty miałam z tymi zwłokami? Musiałam przynieść część do domu inaczej w życiu bym się nie wyrobiła.

- Może to jakiś schizofrenik, czy inny psychol? Albo może zwyczajnie mu się znudziłaś?

- Nie wydaje mi się.

- Czyli jest zbyt spokojnie i myślisz, że to cisza przed burzą? Czemu nie wezwiesz policji?

- Jo ani ty nie wezwaliście glin do zakłócania ciszy nocnej?

- Tak, ale… nikt nawet nie przyjechał? - dokończył po chwili.

- Nazajutrz osobiście się pofatygowałam na komisariat i złożyłam zeznanie. Jak na razie bez odpowiedzi - poirytowana zeskoczyła z parapetu i podeszła do stołu, na którym leżało kilka kości i strzępków tkanek oraz trzy razy tyle atlasów anatomicznych.

- Myślisz, że ktoś ukręca sprawie łeb? Co to za facet? Skrzyżowanie Jamesa Bonda i skrzypka na dachu, czy jak?

- Nie wiem i nic minie to nie obchodzi. Ważne, by trzymał się ode mnie z daleka.


***


Policja składa się z dekli. Może nie jest to zbyt naukowe stwierdzenie, ale na pewno trafne. Ktoś nawet z marginalną ilością inteligencji powinien umieć złączyć z sobą kilka prostych faktów i wyciągnąć z nich wniosek. Nie, nie należało go nawet wyciągać. Sam pchał się w ręce i merdał ogonem, by go tylko zauważono. Cóż, z drugiej strony, gdyby nie ich niekompetencja trawiłaby go nieprzerwana nuda. Jakaś sprawa, choćby nędzna, jest lepsza niż żadna. Teraz znowu zacznie zmagania ze swym arcywrog… zaraz.

Sherlock zerwał się z kanapy i pobiegł do kuchni. Gdzieś pod zlewem powinien być pakiet wytrychów.

- Co robisz?- zapytał podejrzliwie John.

- Potrzebuję więcej danych.

- I dlatego grzebiesz w szafce pod zlewem? - doktor wypił łyk herbaty wiedząc, że jeśli tylko wda się z nim w dysputę ta całkiem mu wystygnie.

- Mam - oznajmił dumnie detektyw i wybiegł z mieszkania nie zwracając na swego współlokatora najmniejszej uwagi.

Watson był człowiekiem spokojnym i wedle panujących standardów wcale niegłupim (standardami Sherlocka nikt się nie przejmował). I dlatego wiedział, że ów mężczyzna w takim stanie jest niebezpieczny nie tyle dla otoczenia, co dla obiektu swej obsesji. Czemu Holmes nie mógł zogniskować uwagi swego nadzwyczajnego umysłu na rozwiązaniu problemu globalnego ocieplenia albo wynalezieniu lekarstwa na raka? Zamiast tego ostatnio całą swą uwagę skupiał na… właściwie to na czym? Obecnie obaj byli wmieszani w sprawę samochodów pułapek wybuchających w całym Londynie. Niestety, póki co utknęli w martwym punkcie i musieli czekać na więcej dowodów, co oznaczało tylko jedno - chowaj się kto może, bo Sherlock Holmes wyrusza w poszukiwaniu zajęcia. Wcześniej uwziął się z iście dziką zawziętością na ich sąsiada majsterkowicza. Watson wiedział, że to niemoralne, ale cieszył się ze świra wysadzającego samochody. Inaczej gość od wiertarki pozwałby za nękanie detektywa i zapewne jego przez asocjacje.

John z brzdękiem odstawił kubek na spodek. Czy możliwe było aby…? Co za durne pytanie?! Oczywiście, że Sherlock ponownie zajął się rozwikłaniem tajemnicy personaliów ich sąsiada za ścianą, czym zapewne napyta sobie biedy i pociągnie w nią za sobą i jego całkowicie niewinną osobę. Były żołnierz poderwał się na nogi i nie tracąc czasu na założenie butów poleciał w kapciach do Baker Street 219.

Drzwi wejściowe do budynku były otwarte na oścież. Nie napotykając żadnych przeszkód pobiegł na pierwsze piętro. Widok jaki zastał zupełnie nie pasował do jego oczekiwań. Sherlock bowiem leżał z widocznie zdziwioną miną wyciągnięty na podłodze jak jakiś stary dywan.

- Na Boga, co się stało? - zapytał, próbując pomóc mu wstać.

- Podłączyła klamkę pod prąd.

- Co? Jak to pod prąd? I co znaczy „podłączyła"? To kobieta? - Watson z wrażenia o mało sam nie złapał za klamkę, by ustać na nogach. Jeśli złożyłaby donos na policję byłoby to dużo gorsze niż gdyby zrobił to mężczyzna.

- Oczywiście, że to kobieta. Pomimo męskich ubrań potrafię rozróżnić płeć.

- Więc po co włamujesz się do jej mieszkania?

- Przecież mówiłem, że potrzebuję więcej danych. Zwłaszcza teraz, gdy udowodniła, że może stanowić zagrożenie.

Watson opuścił z bezsilności ręce.

- Wiesz co? Rób sobie co chcesz. Pozabijajcie się nawzajem. Co mnie to obchodzi? Tylko mnie w to nie mieszaj i pozwól w nocy spokojnie spać.

Z tymi słowami John obrócił się na pięcie i wrócił do mieszkania mając nadzieję, że pozostawienie Sherlocka samego nie zemści się na nim za jakiś czas.


***


- I jak poszło? - zapytał Watson, gdy detektyw ostentacyjnie zatrzasnął za sobą drzwi.

Brunet nie odpowiedział mu i sprężystym krokiem pomaszerował do kuchni. John może nie był takim geniuszem jak Sherlock, ba, nie dorastał mu nawet do pięt, ale w tym wypadku nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że próba włamania spełzła na niczym. Doktor z uśmiechem schował się za dzisiejszym numerem „The Times". Nie mógł jednak powstrzymać się przed dalszym irytowaniem współlokatora, gdy ten znowu pojawił się w salonie z rękoma pełnymi swych dziwnych naukowych przyrządów.

- Udało ci się? - zapytał ponownie.

- To dopiero początek, John. To dopiero początek.


***


Gdy Sophie weszła do domu z zadowoleniem odkryła, że wskaźnik na akumulatorze znacząco opadł. Jej sąsiad musiał kilkakrotnie próbować obejść zabezpieczenia. Bez rezultatu. Z uśmiechem na ustach poszła wstawić wodę na herbatę. Ów uśmiech spełzł z twarzy, kiedy tylko zobaczyła, że czajnik elektryczny nie działa. Nic nie działało.

- Ten pojeb wyłączył mi prąd - wymamrotała z niedowierzaniem. - Poczekaj, pan. Chciałeś wojnę, no to ją dostaniesz.


***


Sherlock spodziewał się odwetu i był na niego przygotowany. Przez kolejne dni jednak nic się nie działo i zaczynało go to martwić. Tak samo jak martwiło go, że nie może rozgryźć tej dziewczyny. Nie mógł zobaczyć jej nawet z bliska i szczerze powiedziawszy nie chciał tego zmieniać. To było wyzwanie, które sam przed sobą postawił, a z takich nie wypada się wycofać. Dzisiaj po południu powinien nastąpić kolejny wybuch. Gdzieś w Bexley jeśli dobrze rozpracował schemat.

Wszedł pod prysznic rozmyślając nad nadchodzącymi wydarzeniami. Jeśli tylko mógłby dorwać bombę nim ta wybuchnie. Nie znał się na nich zanadto, ale to nie znaczyło, że konstruktor nie zostawiłby na nich jakichś śladów. Oczywiście, że dla policji wytropienie domowej roboty materiałów wybuchowych było niemal niemożliwe. Od tego mieli jego. Czasami zastanawiał się, co stałoby się z tym miastem bez niego. Zginęłoby, ot co.

- Sherlock! - zawołał John zza drzwi. - Lestrade dzwonił. Był kolejny wybuch.

Detektyw zaklął i wypadł z kabiny nawet nie spłukując do końca włosów, wylatując z łazienki jedynie w ręczniku.

- John, ubieraj się! Gdzie dokładnie to się sta… - ucichł widząc doktora rozłożonego na podłodze i śmiejącego się do rozpuku. - Co tak cię bawi?

- Spój, spój, spójrz w lustro - zdołał w końcu wydukać pomiędzy salwami śmiechu.

Sherlock nie mógł uwierzyć temu co zobaczył. Jego włosy były fioletowe. I to nie tak dostojnie fioletowe, a wściekle i neonowo. Natychmiast złapał butelkę z szamponem i zbadał jej zawartość. Zapach był taki jak zawsze, od razu zauważyłby, gdyby było inaczej. Substancja także wydawała się normalna. Może to…

- Sherlock, Lestrade znowu dzwoni. Był drugi wybuch. Idziesz, czy twoje włosy…?

- Oczywiście, że idę! Nie bądź śmieszny, John.


***


Sophie wiedziała, że wojna totalna jaką właśnie toczyła nie będzie miała żadnych zasad. Wszystkie chwyty dozwolone i to dosłownie, ale istniała jedna świętość, której nikt przy zdrowych zmysłach nie śmiałby tknąć, nie chcąc wywołać istnego Ragnaroku. Tą świętością była kąpiel. Długa, gorąca kąpiel przy świecach z kubkiem cieplutkiego kakao po ciężkim dniu pracy. Nie zaś taka, która po dziesięciu minutach zmienia się w różowawą galaretę, z której za nic na świecie nie można się potem odmyć.

Dziewczyna nie wiedziała jakiego związku chemicznego użył jej sąsiad, jak ani kiedy to zrobił, ale wiedziała jedno - to był jego koniec. Dlatego na początek owego epickiego końca Sophie i David siedzieli na podłodze jego mieszkania umorusani farbą, czując na plecach niedowierzający wzrok Jo, który spoczął na nich od razu po wejściu do domu z pracy.

Jo, a raczej Jovanni Carrara, syn włoskich emigrantów, wcielenie Apollina i ukochany przez naród brytyjski dziennikarz sportowy, a jednocześnie życiowy partner Davida, widząc co wyprawia się w jego domu bezwiednie zapalił papierosa i zaciągnął się jak tylko mógł, mając nadzieję, że opary tytoniu wymarzą mu z mózgu obraz totalnej destrukcji.

- Czy chcę wiedzieć, co tu robicie? - zapytał drżącym głosem, siadając na fotelu.

- Przygotowujemy się do wojny - odparła kobieta, próbując nie puścić wyrywającego się jej zwierzęcia.

- A ja myślałem, że jesteśmy już w stanie wojny, a to tylko kontratak? - zapytał blondyn.

- Tamto, to było jedynie preludium. Teraz zaczyna się zabawa - podała Jo'emu klatkę z masą małych żyjątek. - Ponumeruj je od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu sześciu, ale opuść numer siedemdziesiąt jeden.

- Co, ale dlaczego?

- Ponieważ jestem genialną sadystką.


***


John Watson miał dużo cierpliwości, ale teraz siedział u pani Hudson i popijał herbatę, starając się ignorować rumor na górze.

- Może powinniście wezwać pomoc fachowców? Nie wydaje mi się… - zaczęła starsza kobieta, ale doktor uciszył ją wyciągając dłoń.

- To wszystko jego wina i teraz to on, to naprawi.

- Może chociaż my powinniśmy mu po…

- On i nikt inny. A już na pewno nie pani ani nie ja.

Każde słowo zdawał wypowiadać z metalicznym echem, ale była to chyba wina szczękościsku, który złapał go, gdy weszli do domu po kolejnym szalonym dniu nieprzybliżającym ich ani trochę do złapania sprawcy wybuchów samochodowych, a który do tej pory nie chciał mu przejść. Czy można się jednak dziwić? Jak Wy zareagowalibyście, gdyby od progu przywitało Was stado białych myszek biegających po całym domu? John nie przyjrzał się im nawet. Wyszedł, zatrzasnął detektywa w mieszkaniu i oświadczył mu przez drzwi, że ma się pozbyć tego cyrku do wieczornych wiadomości, które chciałby obejrzeć w spokoju.

- John, jeśli byłbyś zainteresowany, to możesz wracać. Wyłapałem je - oznajmił dumnie Sherlock, wchodząc bez pukania do kuchni ich gospodyni.

- Wyłapałeś je wszystkie? - upewnił się.

- Wszystkie dziewięćdziesiąt pięć.

- Czemu dziewięćdziesiąt pięć?

Holmes popatrzył na Watsona z politowaniem, ale nie mógł przegapić okazji do wykazania się.

- Nikt normalnie nie zawracałby sobie głowy numerowaniem myszy, gdyby nie miało mieć to jakiegoś sensu. Najwyższy numer jaki złapałem to sto, a przeszukałem cały dom, co daje nam oczywistą dedukcję, iż nasza sąsiadka chciała, abyśmy w nieskończoność szukali pięciu nieistniejących gryzoni.

John z ulgą przyjął wiadomość o wolnym od nieproszonych gości mieszkaniu, podziękował pani Hudson za azyl i wrócił do siebie. Popołudnie minęło spokojnie. Sherlock zamknął się w łazience robiąc, Bóg jeden raczy wiedzieć jakie eksperymenty. On na pewno nie miał zamiaru się dopytywać. Jak na dziś wykorzystał już swój limit stresu.

Na BBC właśnie zaczynał się kolejny odcinek „Doktora Who", kiedy z mieszkania pani Hudson dobiegł przeraźliwy krzyk. Szatyn bez namysłu ruszył na pomoc. Zbiegając po schodach słyszał, jak jego współlokator dogania go. Sherlock Holmes i te jego nienaturalnie długie nogi…

Kiedy mężczyźni wpadli do mieszkania, Sherlock z bronią Johna w ręku w woli ścisłości, nie mogli powstrzymać śmiechu. Ich gospodyni stała na krześle nieprzerwanie wrzeszcząc jak banshee i rzucając pobliskim serwisem do herbaty w biegającą po podłodze mysz.

- Jak widać myszy było dziewięćdziesiąt sześć.

Watson ponownie wybuchł śmiechem. Niedorzeczne poczucie humoru detektywa nigdy nie przestawało go zadziwiać.

Śmiech przerwał im niespodziewany huk dochodzący z góry. Nie był to huk spadającego przedmiotu, czy zamykanych drzwi, a odgłos wybuchu. Mężczyźni pobiegli jakby gonił ich sam diabeł, całkowicie zapominając o zestresowanej kobiecie i myszy. Już od półpiętra w powietrzu czuć było kurz. Gdy wpadli do środka, prócz większej ilości pyłu w powietrzu, nie było widać żadnych uszkodzeń. Watson zatrzymał się nie wiedząc co ma o tym wszystkim sądzić, ale jedyny na świecie doradczy detektyw bez zastanowienia poszedł do łazienki. Kiedy John wszedł za nim stanął jak wryty. W ich ścianie była, wielka, cholerna dziura. I nie że taka dziura, bo dziura, a dziura przelotowa do łazienki ich sąsiadki.

Sąsiadki, której bose stopy wystawały z wanny, a reszta ciała była przykryta zrzuconą przez wybuch zasłoną kąpielową w kaczora Donalda.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.