Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia - recenzja książki

Autor:moshi_moshi
Redakcja:IKa
Kategorie:Książka, Recenzja
Dodany:2015-06-18 21:15:30
Aktualizowany:2015-06-18 21:16:30

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu



Tytuł: Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia

Autor: Piotr Milewski

Redakcja: Bogna Rosińska

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Format: 14,5 cm x 20,5 cm

Liczba stron: 384

Rok wydania: 2015

Wydawca: Znak

ISBN: 978-83-240-2671-5

Cena okładkowa: 37,90 zł




Japonia - odległa, egzotyczna i fascynująca. Zapewne wielu czytelników portalu Tanuki marzy o chociażby krótkiej wizycie w tym interesującym kraju, ale bądźmy szczerzy, tylko nielicznym uda się to marzenie zrealizować. Tym, którzy z różnych powodów do końca życia nie wyściubią nosa poza Stary Kontynent, zostają filmy i książki, książki właśnie takie jak Dzienniki japońskie Piotra Milewskiego, pisarza, fotografa i podróżnika. Autor spędził w Japonii dziewięć długich lat, ale omawiana publikacja jest opisem jego pierwszej podróży, młodzieńczej „szalonej” ekspedycji. Nie mamy do czynienia z przewodnikiem pełnym opisów historycznych miejsc, zabytków i spisem fajnych restauracji, ale pełnym osobistych przemyśleń zapisem samotnej wędrówki po bardzo obcej ziemi.

Nie będę ukrywać, że początek jest trudny - przyciężki i nieco senny, tak jak pora deszczowa, o której opowiada. Autorowi po przyjeździe do Japonii brakowało wielu rzeczy, miał mocno ograniczony budżet, żadnego planu i krótką listę z numerami do znajomych. Nie musiał się jednak martwić o jedną rzecz, to jest czas - tego miał w nadmiarze. Kiedy już udało mu się uruchomić koleżeńską machinę pomocy i jako tako się urządzić, mógł go poświęcić na poznawanie Kraju Kwitnącej Wiśni. Wyprawa bez planu, codzienne wycieczki wzdłuż linii kolejowej i okazjonalne korzystanie z map znajdujących się w Tokio, mniej więcej tak wyglądała codzienność autora na początku podróży. Może to i ryzykowne, odrobinę nieodpowiedzialne, ale jakże kuszące!

Umówmy się, zdjęcia znanych budowli można obejrzeć sobie w internecie, o historii wypożyczyć książkę, ale jak przekonać się, jak wygląda szara japońska rzeczywistość, jacy są ludzie? Czy jedna, nawet kilkumiesięczna podróż wystarczy by jako tako poznać ten specyficzny naród? Oczywiście, że nie, ale na pewno da ona jego lepszy obraz niż dwutygodniowe wczasy all inclusive, „odprawiane” po bożemu, z mapką w ręku, przewodnikiem i regularnymi posiłkami. Piotr Milewski spał pod chmurką, jadł tanie marketowe jedzenie, przemieszczał się autostopem i nie raz i dwa, korzystał z dobroci napotkanych Japończyków. Nie jest fanatykiem, który wszystko, co japońskie przyjmuje jak największe błogosławieństwo i wyraz kulturalnej wyższości, nie przeciera też oczu ze zdziwienia, obserwując najbardziej tradycyjne przejawy „japońskości”, on po prostu patrzy i zapisuje swoje spostrzeżenia, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jego opisy miejsc i wydarzeń historycznych są ciekawe i wyczerpujące, ale o sile książki decydują nakreślone przez autora portrety spotkanych ludzi. Tylko nielicznych poznajemy bliżej, większość zostaje najwyżej naszkicowana, ale co można powiedzieć o osobie, z którą spędziliśmy zaledwie kilka godzin w samochodzie, często prowadząc poprawną politycznie dyskusję. Mimo to, przedstawiony obraz społeczeństwa okazuje się zaskakująco różnorodny, pełen niuansów i odcieni. Ludzie ze stolicy, czy też mieszkańcy Kioto czy Hiroszimy różnią się od siebie, a my poznajemy ich zarówno jako zbiorowość, jak i pojedyncze jednostki.

Osoby zainteresowane Japonią często mają już jakieś wyobrażenie o życiu w tym kraju i Japończykach, czasem jest to wyobrażenie bliższe prawdzie, a czasem destylat marzeń oraz oczekiwań, poparty niewielką ilością faktycznej wiedzy. Dzięki Dziennikom japońskim mamy okazję poznać zarówno młode, jak i stare pokolenie - zobaczyć, że nie wszyscy marzą o bezpiecznej posadzie w korporacji, że nie dla wszystkich praca jest celem nadrzędnym, dowiedzieć się jak młodzi ludzie postrzegają swój kraj, co im się nie podoba, a z czego są dumni. Szalenie przypadły mi do gustu krótkie opisy podróży autostopem, pełne ciekawostek na temat kierowców i rozmów toczonych za kółkiem. Owszem, spora grupa nie wychodziła poza neutralne tematy, ale nie zabrakło osób chętnie opowiadających o swoim życiu, niby zwyczajnym, ale przy okazji udowadniającym, że pewne problemy są uniwersalne i niezależne od szerokości geograficznej.

Dzienniki japońskie to książka specyficzna, bardzo osobisty i momentami emocjonalny opis podróży, który równie dużo, co o Kraju Kwitnącej Wiśni i jego mieszkańcach, mówi nam o Piotrze Milewskim. Autor nie próbuje przekonać czytelnika do własnej wizji Japonii, nie wmawia nam, że oto odkrywa jedyną słuszną prawdę, nie próbuje także nikogo zachęcić do wybranego sposobu zwiedzania świata. To nie jest spis przydatnych wskazówek i porad dla osób chcących w podobny sposób poznać inny kraj i poza nielicznymi przypadkami, nie znajdziemy tu recepty na idealną wyprawę w nieznane. Dla mnie publikacja pana Milewskiego to rodzaj barwnej impresji, nieco melancholijnej i wyciszonej. Nie ma tu efektu zachłyśnięcia się obcą kulturą, jest za to chęć zobaczenia, usłyszenia i zrozumienia jak najwięcej, na wypadek gdyby podobna okazja miała się nie powtórzyć. Jak już wspomniałam, początek jest trudny, jeszcze odrobinę niepewny, chwilami literacko zbyt górnolotny, ale w żadnym momencie nie czułam się zniechęcona do dalszej lektury. Im dalej od Tokio, tym lepiej, tym ciekawiej. Kolejne rozdziały zaczynają niepostrzeżenie wciągać, opisywani towarzysze podróży intrygować i nim człowiek się spostrzeże, jest już koniec.

Miłym „dodatkiem” okazał się epilog, w postaci opisu powrotu do Japonii. Chociaż cel tej wyprawy był jasny, autor ponownie zdecydował się iść na żywioł, ale doznania były już inne, odbiór bardziej dojrzały i takież obserwacje. I znowu ujęły mnie portrety ludzi, znacznie bardziej fascynujące od opisów budowli...

Jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, to do języka. Generalnie książki z pierwszoosobową narracją są trudne, a autor ma skłonność do bardzo metaforycznych opisów, co nie zawsze wychodzi całości na dobre. To pierwsza publikacja autora, jaką miałam w rękach, zakładam że powstała na podstawie zapisków, robionych w trakcie podróży, a być może jest to tylko w niewielkim stopniu przeredagowany dziennik z tamtego okresu. Do czego zmierzam - chwilami tekstowi brakuje płynności, bywa przekombinowany, pozbawiony harmonii. To co istotne, gubi się pod pokaźną warstwą porównań i wspomnianych już metafor. Oczywiście nie zawsze, nie wszędzie i naprawdę, im dalej, tym lepiej. Tak jakby Piotr Milewski próbował złapać odpowiedni rytm, co w końcu następuje i wyraźnie daje się odczuć. Poza tym, za mało obrazków! To akurat bardzo osobisty zarzut, gdyż jako historyk sztuki, po prostu lubię, kiedy tekst jest wyczerpująco zilustrowany, ale wtedy książka musiałaby być dwa razy grubsza, więc proszę nie traktować go zbyt poważnie. Mam kilka zastrzeżeń do ekipy redaktorsko-korektorskiej, ponieważ w tekście trafiały się błędy w rodzaju powtórzeń czy źle odmienionych końcówek (na przykład na stronie 370: Sendai swoje istnienie zawdzięcza władcy feudalnemu Masamune Datego. czy na 296: ...upodobali ją sobie sześćdziesięciolatki...). Nie mam zamiaru psioczyć na „gazetowy” papier czy miękką okładkę, pod tym względem nigdy nie byłam wymagającym czytelnikiem i zawsze przedkładałam zawartość nad formę, acz zapewne znajdą się niezadowoleni. Za to osoby hołdujące nowoczesności mogą zaopatrzyć się w e-book.

Dzienniki japońskie rozmijają się z oczekiwaniami i wyobrażeniami czytelnika, są lekturą ciekawą, ale traktowanie ich jak przewodnik czy dzieło popularnonaukowe mija się z celem. Mamy do czynienia z interesującą opowieścią o ludziach, podróżowaniu i odkrywaniu nowego, nie tylko na mapie, ale i we własnym wnętrzu. Zapewne nieliczni zdecydują się na podobną eskapadę, ale warto mieć świadomość, że można zwiedzać inaczej i że Japonia jest najprawdopodobniej jednym z niewielu krajów, w których podobne „szaleństwa” kończą się happy endem. Poza tym, na okładce zdecydowanie brakuje ostrzeżenia, że książka rozbudza w czytelniku chęć podróży, jakiejkolwiek. Tymczasem w oczekiwaniu na upragniony urlop, zostaje przeglądanie zdjęć i wodzenie palcem po mapie...


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.