Opowiadanie
Biały jak śnieg
Autor: | Pazuzu |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Parodia, Baśń |
Dodany: | 2015-07-22 08:00:06 |
Aktualizowany: | 2015-07-14 12:57:06 |
Wszystko szło jak po maśle. Powiedzmy. Las był ok. Wielki, gęsty i starodawny. Potężne, sękate drzewa rosły dość gęsto, by ograniczać widoczność, ale na tyle rzadko, by jego śnieżnobiały rumak mógł spokojnie między nimi przejść. Panował półmrok i co jakiś czas z oddali dobiegały go odgłosy dzikich zwierząt. Raz nawet usłyszał wycie wilków, co byłoby i klimatyczne, gdyby nie to, że według jego obliczeń, miał jeszcze co najmniej dwie godziny do zachodu słońca. Poza tym nie bał się, po pierwsze księciowi z bajki nie wypada się bać wilków. Po drugie był uzbrojony i choć miecz był raczej nieporęczny przez te złocenia i szlachetne kamienie, to jednak był. Po trzecie od kiedy skończył trzy lata jego ojciec zabierał go do tego lasu, tłumacząc dokąd ma jechać i co robić. Ćwiczył to setki razy, w każdą sobotę i czasem w czwartek. Najpierw z ojcem i wujem, potem sam. Dla pewności porobił nawet znaki na drzewach, żeby nie zabłądzić. W końcu to był najważniejszy dzień jego życia i nie mógł dać plamy. Ale plamę dał, bo nie dość że się kompletnie zgubił, to jeszcze nie mógł odnaleźć pozostawionych przez siebie znaków. Jasne, wiedział, że ma trafić na najwyższy pagórek w lesie, z samotną wierzbą płaczącą, więc niby było prosto, ale do licha drzewa nie pozwalały mu dojrzeć niczego co było dalej niż kilkanaście jardów. Krążył tak od rana i szlag go trafiał. Co prawda koło południa jakimś cudem odnalazł chatkę siedmiu krasnoludków, ale wesołe pokurcza na jego uprzejme pytanie zwiały do chaty, i nie pomogły. Musiał szukać na własną rękę.
W końcu, nie zważając na tradycję przywiązał rumaka do największego drzewa jakie znalazł i wlazł na nie. Nie było to zbyt szlachetne rozwiązanie, ale innego nie widział. Na szczęście w dzieciństwie uwielbiał łazić po drzewach. Zwinnie wdrapał się na najwyższą gałąź o której był pewien, że utrzyma jego ciężar i rozejrzał się do koła. Nie miał wielkiej nadziei, ale…
Ale stał się cud. Łyse wzgórze z samotnym drzewem było tuż przed nim. Dosłownie kilkadziesiąt jardów do niego zaczynał się młodnik, a zaraz za nim widać było wzniesienie. Dojrzał nawet błysk słońca odbity w szkle. Kwadrans i będzie na miejscu. I chwała Bogu, bo naprawdę zaczynał zbliżać się zmierzch.
Ześlizgnął się na ziemię, odwiązał rumaka i ruszył szybkim kłusem, modląc się by jego fatalna orientacja w terenie choć raz dała o sobie zapomnieć. Miał mało czasu by wszystko załatwić. A i tak tryumfalny powrót z narzeczoną do stolicy będzie musiał przełożyć na jutro.
Wjechał pomiędzy niskie, no niższe, młode drzewa. Pomiędzy pniami zieleniła się trawa i powietrze miało tu zupełnie inny zapach. Pogonił konia. Jeszcze chwila, tylko chwila i spełni swój obowiązek i będzie żył długo i szczęśliwie ze swoją ukochaną u boku. To znaczy, oficjalnie ukochaną, bo jakoś jeszcze nie miał okazji jej spotkać. Ale w końcu jego baśń mówiła wyraźnie, że będą szczęśliwi.
W oddali zamajaczyła przecinka, zobaczył błękit nieba i niemal w tej samej chwili wpadł na polanę.
- Kurde, wreszcie…
Było, dokładnie jak zapamiętał. Łagodne wzniesienie, stara potężna wierzba i szklana trumna migocząca wesołymi refleksami. Ściągnął wodze, wstrzymując konia. Głęboko zaczerpnął powietrza i ruszył z właściwą swojej roli nonszalancją w ich stronę.
Wkoło panowała niesamowita cisza, aż słyszał walenie swojego serca. Nagle zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie słyszał ani zwierząt ani nawet ptaków. Najwyraźniej one też rozumiały powagę chwili. Czuł, że pocą mu się ręce. W myślach po raz milionowy odtwarzał swoją rolę. Podjeżdża, bierze w ramiona, całuje, księżniczka się budzi, rzuca mu się na szyję i odjeżdżają w stronę zachodzącego słońca. Nawet pasowało, bo powoli się ściemniało. Zrobi to dokładnie tak samo, jak zrobił to jego wuj przed nim, a przednim ich daleki krewny, i inny krewny, i cały tabun książąt z bajki, z których rodu się wywodził.
Zeskoczył z konia i ostatni jard pokonał na piechotę. Tradycji musiała stać się zadość. Zatrzymał się przed trumną, otarł ręce o spodnie i dopiero teraz zauważył, że wieko było otwarte.
- Co do…? - mruknął, ale nachylił się i zajrzał do środka.
- Kuźwa!
Odskoczył jak oparzony. Nie. Musiało mu się przewidzieć. Zajrzał jeszcze raz. Nie, wszystko się zgadzało. Włosy czarne jak śnieg, usta czerwone jak krew, cera biała jak śnieg… zgodnie z tradycją. Tylko…
- O kuźwa…
- To nie było uprzejme… - leżący w trumnie chłopak otworzył oczy. - I spóźniłeś się. Wiesz ile czasu tu czekam? Myślałem, że się uduszę… W południe było ze trzydzieści stopni w cieniu.
- O kuźwa…
- Powtarzasz się. Dobra, jesteś, więc lećmy z tym cyrkiem.
Książę stał jak skamieniały i wpatrywał się w niego z otwartymi ustami.
- Tak, jestem facet. Całujesz mnie, czy nie?
- O… - nie dokończył, bo chłopak chwycił go za chabety i trzasnął w łeb.
- Otrzeźwiałeś? - spytał rzeczowo.
- Gdzie moja ukochana? - książę złapał go za ramiona i potrząsnął. - Co z nią zrobiłeś?
- Jest przed tobą. Śnieżek, do usług.
- Ale… Ale…
- Pogódź się z tym. A teraz całuj, bo bez tego nie mogę wyjść z tej trumny.
- Przecież jesteś chłopakiem! - zauważył oczywistość. - To nie tak miało być! Miał być ślub, kwiaty, dozgonna miłość… to jakaś koszmarna pomyłka… - przy każdym słowie szarpał trzymanym Śnieżkiem.
- Pogódź się z tym. - Powtórzył chłopak, uwalniając się wreszcie. - Nic na to nie poradzimy. A teraz…
- Królowa miała mieć córkę! A nie…
- Przecież to statystycznie niemożliwe, by w rodzinie rodziły się same dziewczynki. W końcu kolejna Śnieżka musiała mieć syna, padło na ciebie. Przykro mi, a teraz całuj.
- Mowy nie ma! Z resztą, coś się tak do tego całowania przyczepił? - spytał podejrzliwie. Śnieżek poszukał pomocy w gałęziach wierzby.
- Boże, z szoku pamięć zawodzi? Czy Alzhaimer? Budzę się, wychodzę z trumny, jedziemy razem do stolicy, gdzie bierzesz mnie za żonę i żyjemy długo i szczęśliwie. Długo i szczęśliwie, łapiesz? Ale przedtem masz mnie pocałować. Więc nie marudź…
- W kulki sobie lecisz, jeżeli myślisz, że wyjdę za jakiegoś kolesia…
- Ty naprawdę amnezję masz - zwichrzył sobie kruczoczarne włosy. - Słuchaj, stary, wieki temu moi przodkowie i twoi przodkowie podpisali cyrograf, że będą odtwarzali tę historię. Wiec nie strzelaj focha jak jakaś laska, tylko bierz się do roboty. Noc zapada, a poza chatą tych siedmiu pokurczy w promieniu wielu mil nie ma żadnej cywilizacji. Z resztą od tego leżenia w trumnie ścierpły mi nogi.
- Nie wiem jak w twojej, ale w mojej historii nie było mowy o obściskiwaniu się z facetem. Wynoszę się stąd - książę odwrócił się, i odszedł. A przynajmniej próbował, bo Śnieżek chwycił go za pelerynę, szarpnął i przytrzymał.
- Słuchaj koleś… - warknął przez zaciśnięte zęby. - Przez ten cyrograf od trzech pieprzonych lat zmywałem podłogi w zamku mego ojca. I myłem okna. A wiesz jak cholernie wielki zamek ma Dobry Król? I jak ciężko sprawić, by marmur się błyszczał? I masz pojęcie ile czasu zajmuje gotowanie dla siedmiu wiecznie głodnych górników? I sprzątanie po nich? Nie, więc słuchaj. Mam w dupie twoje fochy, chcę swoje „długo i szczęśliwie”, łapiesz? I zrobię wszystko, by je osiągnąć! Nawet jeżeli będę musiał ciebie całować i wyjść za ciebie za mąż. A wiesz mi, nie mam na to najmniejszej ochoty. Więc przestań się użalać i rób co do ciebie należy. Inaczej twoje „i żyli długo i szczęśliwie” też szlag trafi. Łapiesz wreszcie?
Księżyc był w pełni i oświetlał nocny las. Śnieżnobiały rumak wydawał się w jego blasku odlany z srebra. Wdzięcznie i miękko kłusował przez uśpioną gęstwinę. Niósł na grzbiecie dwie osoby.
Śnieżek trzymał wodze. Jak wcześniej stwierdził, ktoś komu dzień zajęło odnalezienie trumny potrzebowałby tygodnia by bezpiecznie opuścić las.
- Będzie szybciej gdy ja poprowadzę.
Książę z bajki obejmował go w pasie.
- Słuchaj - zawołał gdy wjechali na kolejną polanę, - o ile pamiętam, twoja macocha miała magiczne zwierciadło…
- Miała. Trzy razy dziennie musiałem je myć, to wiem.
- I pytała się „kto jest najpiękniejszy w świecie?”?
- Zgodnie z tradycją.
- I postanowiła cię zabić, jak tylko usłyszała, że ty jesteś piękniejszy…
- Inaczej nie mogła. Ją też wiązał kontrakt.
- Ale jesteś facetem, więc nie mogła być od ciebie brzydsza. To znaczy, nie można porównywać urody kobiety i faceta. No chyba, że…
- Człowieku, nie pytaj się… bardzo cię proszę, po prostu o to się nie pytaj - poprosił poganiając konia.
- A ten myśliwy? O ile pamiętam, miał się w tobie zakochać…
- Ty chyba naprawdę chcesz spaść z konia.
- Nie, ale jestem ciekaw, jak to wyglądało.
- To bądź, tylko się nie pytaj.
- Drażliwy…
- Ty też byś był.
Po chwili spomiędzy drzew zamajaczyły światła królewskiej stolicy.
I żyli długo, i szczęśliwie… chyba, czasami, być może…
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.