Opowiadanie
Podwójne Halo Niepamięci
Autor: | The Beatle |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2015-08-22 08:00:37 |
Aktualizowany: | 2016-06-01 19:52:37 |
Wyrażam zgodę na kopiowanie całości lub fragmentów utworu oraz ich niekomercyjną publikację, pod warunkiem zachowania układu tekstu oraz zamieszczenia tytułu utworu i nicku jego autora.
Halo.
Wejście do Pieczary porastał ciemnozielony mech, utrzymujący wilgoć od czasów, których nie doświadczyło żadne z żyjących pokoleń.
Dzień dobry, dzwonię w sprawie zamówienia numer 4256.
Ze środka Jamy czuć było lekki powiew niosący zapach pleśni i stęchlizny z nutą padliny wykwintnie podkreślającą tę przemyślaną kompozycję.
Płatność dotarła do państwa w zeszłym tygodniu, a ja wciąż nie otrzymałem paczki.
Przekroczył próg Jaskini, jeśli tak można było nazwać miejsce, w którym zaczynał się Tunel wypłukany pod kamiennym nawisem pnącym się w górę jeszcze kilkanaście sążni.
Tak jest.
Odgłos dwudziestego ósmego kroku wdarł się bezpowrotnie wgłąb kamiennego Korytarza.
A to w takim razie z kim mam się skontaktować?
Zaskwierczało i srebrna lampa oliwna przestrzeliła mrok rozpostarty między podłożem a sklepieniem skalnego Tunelu.
Ale przecież musicie państwo coś wiedzieć...
Tunel niespodziewanie rozszerzył się, przechodząc w sporych rozmiarów podłużną Grotę, której przeciwległy koniec był ledwie widoczny w oparach ciemności.
Dziękuję bardzo, do widzenia.
Pac
Z krawędzi przepaści, znajdującej się bliżej środka Jaskini, oderwał się trzyfuntowy kawałek skały i spadł na nieokreślony obiekt parędziesiąt sążni niżej, wydając przy tym głośne plaśnięcie. Przez twarz Olafa, oświetloną jednostronnie blaskiem lampy, przebiegł cień. Nie był to cień strachu, ale niezwykłego skupienia. Mężczyzna gwałtownie wstrzymał chód, a wraz z nim oddech, po czym zastygł w bezruchu niczym posąg na piedestale. Nasłuchiwał przez dwadzieścia uderzeń serca, ale ostatecznie odetchnął, ziewnął przeciągle i ruszył dalej. Doskonale wiedział, czego miał się nie spodziewać.
***
Przydrożny przybytek oznaczony był widocznym z daleka jaskrawym szyldem.
Niecałe trzy sznury kwadratowe zadeptanej na śmierć ziemi, wraz z przycupniętą na nich rozpadającą się ruderą, były własnością i największą dumą Nowiczów, od czasu gdy Adam Nowicz, protoplasta rodu i niesławny lichwiarz, uzyskał karczmę wskutek egzekucji komorniczej wykonanej na dłużniku. Zanim jednak zdążył nacieszyć się nowym nabytkiem i pomyśleć o zmianie profesji, zmarł na dur brzuszny, przekazując majątek w postaci trzydziestu srebrnych lirów i mienionej nieruchomości swojemu najstarszemu synowi, Kamilowi.
Szesnastoletni młodzieniec nie był najlepszym kandydatem na właściciela gospody. Objawiło się to przychodami na poziomie zmuszającym rodzinę do głodowania oraz nieustannie ponawianymi napadami na karczmę przez pałętających się po okolicy byłych więźniów, wspaniałomyślnie objętych amnestią po wstąpieniu na urząd nowego wojewody. Jakby tego było mało, młodszy brat Kamila, Albert Nowicz, szybko poczuł się niedoceniony w podziale dziedzictwa i po kilku zimach zaczął zawzięcie spiskować przeciwko głowie rodziny. Sprzyjała temu bezrobotna matka braci, wypatrująca okazji do uszczknięcia dla siebie części potencjalnej zdobyczy.
Tak się jednak składa, że latem na wsi nie uszczelnia się okien, a wszelkie knowania dość prędko tracą swoją tajność. Jakież musiało być zdziwienie Alberta, gdy przybywszy pewnego ciepłego dnia z butelką wódki w ręku, celem zaciągnięcia brata na spacer do uprzednio starannie przygotowanego miejsca na moście, gdzie jego poprzednik w nazwisku miał dopełnić żywota, zastał Kamila stojącego nad zwłokami ich rodzicielki, dzierżącego zakrwawioną siekierę w rękach i patrzącego mu prosto w oczy z niezwykłą zawziętością. Choć młodszy Nowicz zdecydowanie przewyższał go sprytem, w tym starciu fakt ten nie miał najmniejszego znaczenia. Mawiają, że w ostatniej chwili swego życia, Albert, chcąc dokonać zemsty przez wykorzystanie skłonności brata do wiary w przesądy, rzucił na mordercę klątwę mającą pozbawić go płodności.
Jednakże zrządzeniem losu urok nie doszedł do skutku, a potomek po mieczu rodziny Nowiczów, wnuk Kamila, Łucjan, stał właśnie za barem gospody „Bujna Czupryna” i, za pomocą szmaty, w którą wcześniej wyczyścił nos, z nawyku przecierał jeden z trzech pozostałych nierozbitych kufli. Czynność ta była dość zajmująca, jednak nie pochłaniała całej podzielnej uwagi karczmarza, w związku z czym od czasu do czasu podnosił on wzrok, zerkając na Podróżnego siedzącego przy jednym z dwóch stolików znajdujących się w izbie. Przybysz uprzednio zamówił ziemniaki z solą, a teraz siedział przechylony do tyłu na ławie, wpatrując się w pusty gliniany talerz, i palił jakiś specyfik o gryzącym zapachu.
Po parunastu momentach ciekawość Łucjana wygrała z dumą wzbraniającą mu rozpoczęcia rozmowy z Klientem. Chrząknął donośnie, zwracając tym uwagę Nieznajomego, który, jakby ociągając się, odwrócił głowę w stronę karczmarza.
- [...] zmierzacie?
- [...] sprawy.
- [...] brakuje...
Podróżnik wyraźnie nie był skory do kontynuowania rozmowy, ale karczmarz tak szybko się nie poddał:
- [...] wychodzi.
- [...] więcej.
- [...] słyszałem.
- [...] podobnego?
- [...]
- [...] zatrzymałem.
Przybysz zamówił jeszcze kubek wody. Wypił go na jeden raz, pozostawiając nierozpuszczalną zawartość napoju na dnie. Rzucił Łucjanowi miedziaka i bez pożegnania wyszedł z „Bujnej Czupryny”, wyjątkowo jednak grzecznie zamykając za sobą drzwi. Przez otwarte okno było widać, jak udaje się we wschodnim kierunku, miarowo chrzęszcząc schodzonymi butami po wysypanym na drodze szutrze.
***
Olaf zatrzymał się na dźwięk kości pękającej pod naciskiem jego lewego buta. Ostrożnie odłożył trzymany topór na ziemię, opierając koniec jego trzonka o swoją nogę. Odwiązał lampę od skórzanego paska przytroczonego do plecaka i nachylił się, spoglądając na ziemię. Pusta w środku - ptasia... Był już całkiem blisko.
Zamontował lampę z powrotem i bez pośpiechu ruszył wgłąb Korytarza znajdującego się na najniższym poziomie Jaskini. Zapach padliny stawał się nie do zniesienia, nęcąc nieufne nozdrza nieznanym aromatem. Nie było zimno, a mimo to za sprawą wszechwładnej wilgoci niezwykle łatwo przejmowały dreszcze.
Na mokrych ścianach grało sobie beztrosko światło lampy błyskające zgodnie z ostrożnym krokiem niezapowiedzianego Gościa. Olaf wiedział, że powinien być nieustannie skupiony, jednak to przedstawienie naturalnych zwierciadeł wywoływało w nim specyficzną wesołość. Kolejne nierówności na skale odkrywały się w rytmicznym tańcu, krople przyłapane na bezwstydnym procesie formowania zdawały się drżeć ze strachu...
Wzrok Podróżnika przeniósł się na nierówne sklepienie Tunelu. Rozliczne stalaktyty dumnie prezentowały ukrytą moc płynnego żywiołu, dominującego nad innymi elementami natury. Rozmieszczone pozornie losowo, tworzyły niepowtarzalne konstrukcje, nieporównywalne z niczym wzniesionym siłą ludzkich rąk. Zdarzało się, że wychodząc z jednej podstawy, stalaktyt rozdwajał się, budując dwie bliźniacze końcówki. Olaf ujrzał odbicie żółtych ślepiów Bestii w jednej z takich formacji.
Nie był to największy z występujących tam stalaktytów, choć nie dało się go nazwać typowym. Tym, co najbardziej go wyróżniało, był zupełny brak podobieństwa między jego końcami. Jeden z nich, konstrukcji idealnie gładkiej, mógłby stanowić wzór jakiejś prostej bryły geometrycznej. Jego perfekcja została doskonale uwidoczniona przez deszcz iskier, który powstał przypadkiem przez uderzenie żelazem o twardą skałę w świecie poniżej. Drugi koniec stalaktytu cechował się czymś na kształt spiralnej śruby okręconej wokół całej jego długości. Kropla, powstała u nasady, wchodziła w wyżłobioną zjeżdżalnię i stopniowo przyśpieszając, wirowała, przesuwając się coraz niżej. Całkowicie niespodziewanie przystawała na ostrym szpicu. Był to ułamek chwili, ale zdecydowanie nie umknąłby uwadze bystrego oka. Następnie odrywała się i spadała w samobójczym locie, by poniżej rozbić się na ludzkim Ciele dogorywającym w konwulsjach. Spóźniona bliźniacza kropla z gładkiego końca stalaktytu wtórowała jej, pokonując kilka sążni i lądując w kałuży krwi, z którą natychmiast się mieszała.
Czarna, błyszcząca posoka kipiała z ciepłego Ciała Olafa i rozlewała się po posadzce jaskini, stopniowo wypełniając wyżłobione w niej nierówności. Obrazu dopełniały kości różnego rozmiaru, którymi była upstrzona cała ziemia. Po paru momentach krwi przybyło na tyle, że staranny szkic, który tworzyła, został przykryty jednolitą kałużą pokaźnych rozmiarów. Powierzchnia tego zbiornika organicznego płynu zadrżała wraz z rykiem wydanym przez Bestię. Potwór zaległ na ziemi z głuchym uderzeniem. Ciemnobrunatną cieczą zaczął malować konkurencyjne dzieło.
***
W Srebrzycach dobiegało końca trzecie dnienie po pełni. Wieś, zwykle o tej porze tętniąca życiem ze względu na czas powrotu z roli do domu, była dziwnie opustoszała. Jedynie grupka dzieci bawiła się, biegając wokół studni.
- Olaf goni! - krzyknęła jasnowłosa dziewczynka i poczęła uciekać czym prędzej w kierunku krańca ryneczku, by nie zostać złapaną.
- Zaraz ty pogonisz, Lena! - natychmiast odkrzyknął jej Chłopiec nazwany Olafem, niezwykle podobny do siostry.
Przez moment biegł za jasnowłosą, jednak kiedy zobaczył, jak daleko zdołała uciec, zarzucił pomysł. Kątem oka zobaczył swojego rówieśnika, Kamila, który także zdążył dobiec do końca placu. Olaf postanowił więc zapolować na najmłodszego członka czteroosobowej grupy, Albercika. Chłopczyk biegał właśnie w kółko, niezwykle podekscytowany zabawą.
- Gonisz! - krzyknął wesoło Olaf, klepiąc malca w plecy i odbiegając truchtem w przeciwną stronę.
Albercik, ucieszony z zadania, które dostał, głośno się śmiejąc, zaczął gonić grupę. Nie postawił jednak dziesięciu kroków, nim legł na ziemi, wzbijając w powietrze kurz oraz piasek i lekko zdzierając sobie łokcie. Na rynku w Srebrzycach rozległ się głośny płacz chłopczyka. Reszta grupki obejrzała się, ciekawa tego, co zaszło. Zabawę trzeba było skończyć, więc Kamil, Lena i Olaf podeszli do studni i poczęli spoglądać na lustro wody odbijające czerwonozłote, wieczorne światło. Z nudów co jakiś czas wrzucali tam kamyczki, które wpadając, sprawiały, że tafla kolorowo migotała. Albercik, uświadomiwszy sobie, że nie poświęcono mu żadnej uwagi, natychmiast przestał płakać, wytarł nos w brudny rękaw i dołączył do reszty, bardzo wyraźnie domagając się akceptacji w grupie.
Minęło kilka momentów. Obok studni przebiegł zdyszany mężczyzna w odświętnym chłopskim stroju, białą chustką wycierając pot z czoła.
- Dokąd biegasz, wujaszku? - zapytała z ciekawością dziewczynka, odrywając wzrok od wnętrza studni i patrząc na chłopa.
- Na pośmiertki, dziećki. Jużech jest troche spoźniony.
Mężczyzna nie zwolnił, truchtając w stronę łąki za wioską, w czym przeszkadzała mu znaczna tusza. Dzieciarnia wesoło pobiegła za nim. Kamil wziął Albercika na plecy.
Łąka była gęsto porośnięta trawą, z której wybijały się niebieskie i żółte kwiaty. Gdzieniegdzie widać było ślady rozkopanej łopatą ziemi, powodującej powstanie niewielkich nierówności w gruncie. W niektórych miejscach można było dostrzec nagromadzone kamienie wielkości pięści, leżące bez ładu w trawie. Z takich właśnie skałek zbudowany był kopiec wysokości dwóch łokci, wokół którego na obrzędzie pośmiertków zgromadziła się miejscowa ludność.
Grupka dzieci, chichocząc, obiegła zbiorowisko kilka razy, po czym urządziła sobie wyścigi z powrotem do wioski. Żaden z dorosłych przy kopcu nie zwrócił na nią uwagi. Panowała cisza pełna skupienia, od czasu do czasu zakłócana dyskretnymi szeptami obecnych:
- Podobno znaleziono go w tej grocie, co to potwora jo zajeła. Dziesieciu chłopa weszło do środka w połmiesiecznik, jak im bydło przestało z pasisk znikać. Nieboszczka znaleźli, a obok leżała bestyja zakatrupiona. Jużech myślała, że...
Do kopca podbiegł młodzieniec odziany w białą szatę przepasaną srebrną szarfą. Szepty ustały, a cała uwaga zwróciła się na przybysza.
- Olśniony zakończył oczyszczanie w lesie i zaraz przybędzie, by sprawować obrzęd - rzekł uroczystym tonem.
Mieszkańcy wioski zwrócili się w stronę kopca, przyłożyli po dwa palce do obu swoich skroni, zamknąwszy oczy w skupieniu, i zastygli w takiej pozycji. Jedynie rodzina Zmarłego, ustawiona po jednej stronie kopca, skrywała swoje twarze w dłoniach. Tylko im wolno było płakać.
Po jakimś czasie przyszedł Olśniony ubrany w srebrną szatę i prowadzony pod ramię przez młodą dziewczynę. Liczył sobie już ponad siedemdziesiąt jesieni i miał problemy z poruszaniem się o własnych siłach. Poprzedzał go młodzieniec podobny do tego, który zapowiadał przybycie, trzymający w rękach zdobiony szpadel. Starzec ustawił się twarzą do kopca przed krewnymi Nieboszczyka, a mężczyźni przepasani srebrnymi szarfami zajęli miejsca po jego obu stronach. Dziewczę oddaliło się od Olśnionego, a wierni opuścili ręce i czekali.
Wszyscy trwali kilka chwil w niezmąconej ciszy, po czym kapłan przemówił nadspodziewanie silnym głosem:
- Obyśmy przez Miesiączników pobłogosławieni zostali.
- Jako Miesiąc ponad nami - odpowiedzieli chórem wierni.
- Jesteśmy tutaj, by wykonać czynność ostatnią bratu naszemu i towarzyszowi na ziemskim planie pod niebieską opieką. Z Ziemi ciało pochodzi i do Ziemi wraca. Na Miesiąc dusza bezśmiertna ulatuje, gdy nadejdzie czas Dopełnienia. Ku ciału i ku duszy ten święty obrzęd sprawujemy, jako nam nakazano przed wiekami. Niech nam Miesiąc dopomoże i pobłogosławi.
- Błogosławi.
Olśniony skinął na młodzieńca trzymającego łopatę. Ten schylił się i wykopał w podłożu dołek głęboki na ćwierć łokcia. Następnie podniósł ceremonialny szpadel z nabraną garścią ziemi i podstawił Olśnionemu.
- Niechaj ciało twe do ziemi rodzącej i grzebiącej nawyknie - wyrecytował starzec, biorąc ziemię i rozsypując na kopiec zamaszystym ruchem.
Drugi z młodzieńców zabrał dwa kamienie z kopca. Jeden wręczył rodzinie Zmarłego, a drugi podał Olśnionemu.
- Niechaj pamięć o tobie nie zginie wraz z twą ziemską skorupą, ale trwać będzie przez pokolenia - mówiąc to, Olśniony pochylił się i umieścił kulisty kamień w wykopanym dołku. Jeden z akolitów błyskawicznie zasypał dziurę za pomocą łopaty.
- Co nam polecono, dokonane zostało. Uczcijmy teraz święty obrzęd pośmiertków Pieśnią, którą nas śpiewać nauczono.
Wszyscy, z wyjątkiem Olśnionego i jego dwóch uczniów, przyjęli ponownie pozycję z palcami na skroniach. Upłynął moment, po którym starzec zaśpiewał pierwszy wers, a następnie pozostali dołączyli:
Do tego widzim Miesiąc na niebie
By się tam zwracać w każdej potrzebie
Do tego słońce blaskiem swym spada
By życiu ciepła i światła zadać
Do tego twardy stąp mamy z ziemi
Byśmy ciałami trwali naszemi
Do tego ludzie mogą wszech chodzić
By tej nauce świętej przewodzić
Jako przed wieki w czasu zaraniu
Święty Miesiącznik mówił zebraniu
Tako i my tu będziemy wnosić
Co nasze przodki kazały głosić
O końcu czasu, jego początku
O świętych prawach, dumie, rozsądku
I wielkiej Chwale, która z Miesiąca
Jest na nas, ludzi, wiecznie płynąca
Niechaj niewiernych trwoga przejmuje
Że im świętego blasku brakuje
Niechaj posłuszne są nam zwierzęta
Bo wszędzie wiedzie nas wola święta
Niechaj my wierni, jak tu stoimy
Chwały Miesiąca wraz dostąpimy
Niechaj nas kapłan wspiera znakami
O! Jako Miesiąc jest ponad nami
Po wykonaniu pieśni ludzie zaczęli się rozchodzić do domów na spóźniony posiłek. Kapłan, odbywszy z rodziną Zmarłego krótką rozmowę, również oddalił się w towarzystwie dziewczyny i uczniów. Obrzęd pośmiertków dobiegł końca.
Po upływie dwudziestu pięciu dnień miało dojść do jeszcze jednego aktu. W środku nocy rodzina Zmarłego i Olśniony mieli spotkać się przy kopcu, by go rozgrzebać, a Szczątki zakopać. W ten sposób Ciało trafiało do ziemi, a Dusza ulatywała w stronę pełnego Miesiąca, błyszczącego ponad ziemskim światem. Tak to wyglądało w Srebrzycach.
***
Mężczyzna liczył sobie dwadzieścia kilka wiosen. Twarz jego, choć nieogolona i z drobnymi zmarszczkami świadczącymi o życiu niepozbawionym trosk, wciąż miała w sobie wiele z młodzieńczego blasku. Z długimi jasnymi włosami, zdecydowanie należał do przystojnych i na pewno stanowił niegdyś powód westchnień płci pięknej. Nie był przesadnie muskularny, ale nie ulegało wątpliwości, że poradziłby sobie z niejednym zagrożeniem czyhającym na samotnych podróżników. Jego strój wyglądał na porządny i zadbany, ale przede wszystkim praktyczny. Podobnie prezentowały się lekko znoszone buty i obładowany plecak.
Obok Mężczyzny leżał topór - prosty i solidny. Służył do walki jedną ręką, choć z powodzeniem dało się go użyć oburącz, co umożliwiały wyjątkowo długie drzewce. Stanowił broń wygodną i skuteczną, choć nieco ciążącą. Na ostrzu widać było kilka szczerb, z czego przynajmniej dwie były świeże. Szybko oceniając sytuację, można było dojść do wniosku, że co najmniej tak świeże, jak zaschnięta krew, którą topór był ubroczony, podobnie jak połać ziemi wokół niego i jego Właściciela.
We krwi o nieco innym odcieniu leżała Bestia. Potwór miał w sobie pewne podobieństwo do człowieka, ale był wyższy o głowę od rosłego chłopa i około dwa razy od niego szerszy. Charakterystycznie ukształtowany kręgosłup świadczył o tym, że Bestia poruszała się na czterech kończynach. Wskazywały na to również dwie pary łap zakończonych pazurami. Na potężnym korpusie Potwora osadzona była nieduża głowa, do złudzenia podobna do krowiej, pozbawiona jednakże rogów. Ciało Monstrum znaczyły dwie ogromne rany, każda z nich śmiertelna.
Pomiędzy ciałami Mężczyzny i Bestii spod warstwy kości błyskał srebrny medalion, odbijając wąską wiązkę światła wdzierającą się do tunelu przez serię szczelin skalnych.
***
Znasz mnie. Nie należę do ludzi łatwo dających się naciągnąć na jedne z tych niepowtarzalnych okazji, które można spotkać na każdym kroku, funkcjonując w świecie wszechobecnych reklam i walki o klienta. Niemniej jednak, kiedy zobaczyłem tę ofertę w serwisie internetowym poleconym mi przez znajomego, doświadczyłem dziwnego uczucia. Sprzedawany przedmiot nie był wyjątkowy, cena też nie należała do szczególnie atrakcyjnych, ale wiedziałem, że powinienem dokonać zakupu. Z początku musiałem się sam przed sobą tłumaczyć, bo było mi głupio z powodu trochę nieracjonalnego działania, ale teraz absolutnie nie żałuję podjętej decyzji.
- Kim chcesz zostać, jak będziesz dorosły?
Jasnowłose rodzeństwo bawiło się na łące. Dziewczynka siedziała na niedużym kamiennym ostańcu, machając zwisającymi nogami, a Chłopiec przeskakiwał nad zagłębieniami w ziemi.
- Rycerzem! - odpowiedział Olaf z pełnym przekonaniem. - Pojadę na wojnę, zostanę bohaterem i później zbuduję sobie taką wieżę albo nawet zamek! A ty kim chcesz zostać, Lena?
Okoliczności zakupu należały do dosyć niezwykłych. Zagwarantowano mi dostawę w ciągu trzech dni, ale po tygodniu wciąż nie dostałem kupionego przedmiotu. Po wykonaniu paru telefonów okazało się, że firma rzekomo sprzedająca w rzeczywistości tylko pośredniczy w transakcji, a za wszystkim stoi jakaś inna, nader tajemnicza organizacja. Nie udało mi się zdobyć do nich żadnego kontaktu, a jedynym dowodem ich istnienia była krótka notka na stronie pośrednika. Po dwóch tygodniach czekania wciąż nie otrzymałem żadnej informacji, ale zdecydowałem się dać im jeszcze jeden, ostatni tydzień.
- Ja zostanę żoną braciszka!
- Ha, ha, ha! Wiesz przecież, że tak się nie da.
- Ale... Wszystkie inne chłopaki są głupie i obrzydliwe. Nie chcę być ich żoną.
Olaf wykonał wyjątkowo długi skok nad opuszczoną lisią norą.
- A Kamil? Kamil przecież nie jest głupi.
- Kamil... Może... - Lena przestała machać nogami. - Ale i tak wolę Olafa! - wyszczerzyła zęby do Brata.
Po dwudziestu dniach od złożenia zamówienia w końcu otrzymałem kupiony przedmiot. Ostrożnie otworzyłem niedużych rozmiarów opakowanie. W środku, w jeszcze mniejszej szkatułce znajdował się srebrny medalion. Okrągły, z dużym kółkiem do zamocowania rzemykiem, przedstawiał księżyc z ludzką twarzą. Dookoła wyryto napisy w dziwnym języku. Ciężko było ocenić, jak bardzo stary jest amulet, bo pomimo całkowitego zmatowienia, jego kształt zachował się nadzwyczaj dobrze. Jednakże na kompletnie gładkim rewersie widać było drobne rysy świadczące o tym, że był często noszony.
Dziewczynka pochyliła się, chcąc zeskoczyć z głazu. Zza jej tuniki wysunął się srebrny medalion i zawisł na rzemieniu, który miała założony na szyję. Spojrzała na wizerunek Miesiąca.
- Olaf, Miesiąc nas zawsze obroni?
Chłopiec przystanął, żeby się namyśleć.
- Starsi mówią, że tak. Jak się czegoś boję, to zaraz recytałkę odmawiam i już mi lepiej. Więc Miesiąc chyba broni - odpowiedział Olaf i wrócił do zabawy.
Lena zeszła z ostańca i dołączyła do Brata.
- A wierzysz w złe uroki, co to ciotki o nich opowiadają, że złe ludzie rzucają?
- Eee-tam. Ciotka Ewa ostatnio mówiła, że jej duchy drzwi zepsuły, a potem się okazało, że je sama rozwaliła, jak myszę ganiała.
Rodzeństwo jeszcze parę momentów bawiło się wspólnie w skoki na odległość.
- Ciemno już się zaczyna robić. Wracamy - zakomenderował Olaf.
Rozmawiałem już ze znajomym historykiem. Nie potrafił powiedzieć, jaka cywilizacja wykonała ten medalion. Podobno jest absolutnie unikatowy. Czasem nie dowierzam, jak moja intuicja bywa trafna - zdecydowanie warto było się trochę wykosztować. Teraz tylko zastanawiam się, czy oddać go do jakichś badań, czy próbować jeszcze coś zarobić. W końcu skoro jest jedyny w swoim rodzaju, powinien być sporo warty. No, ale z kolei nic o nim nie wiadomo, więc może nie znaleźć chętnego...
Lena stanęła przed wejściem do Jaskini.
- Chodź, zobaczymy w końcu, co jest w środku.
Olaf obejrzał się przez ramię ze skrzywioną miną.
- Rodzice później będą źli... Przecież dzisiaj ma być Dopełnienie i specjalna kolacja.
- Ale tylko na chwilę. Żeby chociaż zobaczyć, jak tam jest głęboko.
- No... dobra. Ale tylko kawałeczek i wracamy biegiem - odpowiedział Chłopiec, podchodząc do siostry.
Trzymając się za ręce, rodzeństwo zniknęło w skalnym Korytarzu.
Znowu się rozgadałem. Tyle z mojej strony, a co tam u... W zasadzie to z kim mam przyjemność?
***
- I co tam słychać u twojego kuzyna?
- A ostatnio mu się synek urodził. „Łucjan” mu dali. Ale karczma ciągle zapuszczona, jak nie wiem co. Wzięliby się w końcu Nowiczowie do roboty, to by przestali przymierać głodem. W końcu tam traktem ruch jako taki jest...
- Ja tam Ci powiem, że twoja ciotka równo pod sufitem nie miała. Żeby się tak z mordercą zadawać... No ale ostatecznie wyszła na swoje. Podaj mi to małe dłuto, kochanie.
- A żeby to ona wiedziała, że Kamil takie coś odwali. I tak dobrze, że mu się jej jeszcze dziecko udało zrobić. Niby bez ożenku, ale jak go powiesili, to cały majątek dzięki temu dostała.
- ... a teraz Maruś go marnuje przez kolejne pokolenie. Ale cóż... Słuchaj, potem jak skończę, zaniesiesz ten medalion Pełniewskim. Córka ma się im rodzić w ciągu kwadry i chcą jej od razu dać amulet. Z synem się zagapili i potem nowy Olśniony nie chciał odprawiać obrzędu. Ze starym jeszcze by przeszło, ale wiesz, jak to jest, jak się nową funkcję przyjmuje. Zresztą i tak długo czekał. Ile on to miał? Pięćdziesiąt?
- No, jakoś tyle. Młody nie był, to fakt. Staremu zdrowie dopisywało do samego końca. A tak w ogóle, nie przejmujesz się tymi wierzeniami? Ludzie zaczynają gadać, że cię mało widać na obrzędach. Jeszcze klientelę stracisz.
- Oj tam, przecież wiesz, że mnie to jest wszystko jedno. Powiedziałem im, że Miesiąc mnie prowadzi, ale to tylko dlatego, żeby jakoś mi zaufali. No i patrz - kupują? Kupują. W srebrze dzisiaj mało kto potrafi robić, a zapotrzebowanie jest. A na gusła mi się chodzić nie chce. Mam już tego dość po powrocie z Południa. Tu jeszcze jest lekko, bo niewierzących traktują oschle, ale nawracają. Tam, jak powiesz, że cię Ababa nie obchodzi, to może gardła nie podetną, ale wody ze studni nie nabierzesz, a to przy tamtej pogodzie jest jak wyrok śmierci.
- No, ale jak widać, tobie jakoś udało się szczęśliwie wrócić. Swoją drogą ile byłeś na tym Południu? Ciągle zapominam...
- Jedenaście wiosen. A tak dokładniej to nie wiosen, bo oni tam wiosny nie mają. Zamiast tego jest lato, gorące lato i cholernie gorące lato. Przy czym gorące zdarza się dwa razy do roku. Podaj mi jeszcze twardego sukna - wypoleruję, żeby się błyszczało, i po robocie.
- Jak ja się tak zastanawiam, to wydaje mi się, że te wszystkie wierzenia są podobne. No i najważniejsze rzeczy się nie zmieniają. Jakieś drobne zasady, symbolika... to tak. Ale główne sprawy wszędzie te same.
- No i racja. Ja tam sobie lubię mówić, że za tym wszystkim stoi faktycznie jakaś najwyższa istota, ale gdzie ona jest i czego faktycznie chce... Tego się nigdy nie dowiemy.
- Jak tak mówisz...
- No, chyba skończone. Weź, zapakuj w pergamin i do Pełniewskich, jak już mówiłem. Trzymaj.
- Oj!
Pac
Halo?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.