Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dźwięki we mgle

Rozdział I

Autor:Kandara
Serie:Naruto
Gatunki:Akcja, Dramat, Fikcja, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2015-11-24 19:23:15
Aktualizowany:2015-11-29 12:04:15


Następny rozdział

Niebo miało jeszcze lekko złotawy odcień, ale dzień ustępował już wieczornej szarudze. Barwy stopniowo traciły na wyrazistości, a odgłosy dnia zamierały jeden po drugim. Okolica powoli wypełniała się cichym szelestem skrzydeł nocnych ptaków, melodyjnym cykaniem świerszczy, głuchym rechotem żab zamieszkujących pobliskie bajorko, monotonnym brzęczeniem komarów i chrabąszczy. W ciężkim od wilgoci, nieruchomym powietrzu unosił się intensywny aromat dzikich róż; ich niewysokie krzaczki otaczały półkolem niewielkie, samotne wniesienie. Jego łagodne zbocza i zaokrąglony szczyt pokrywała, tak samo jak cały pozostały teren, gęsta trawa, w której za dnia można było dostrzec kolorowe kępki kwiatów. Jednak teraz, w coraz szybciej zapadającym zmroku dało się zauważyć jedynie ciemne sylwetki różanych krzaczków pagórka oraz siedzącej na nim młodej kobiety.

Na granatowym już firmamencie zaczęły pojawiać się pojedyncze gwiazdy, a ponieważ tej nocy, księżyc wszedł w fazę nowiu zdawały się być jaśniejsze niż w istocie były.

Z piersi kobiety wydobyło się ciche westchnienie. Przymknęła powieki położyła się na miękkiej, mokrej od rosy trawie.

Lubiła to miejsce, uwielbiała czuć na ciele subtelny dotyk polnych kwiatów, wdychać zapach unoszącą się w około. Podłożyła ręce pod głowę. Chwila błogiego spokoju tuż, przed burzą, kiedy wilgotność powietrza wzmaga woń kwiatów, ale na horyzoncie nie widać jeszcze nawet małej chmurki, zawsze przyprawiała ją o melancholijny nastrój. Tym razem także tak się stało. Z tym, że nie była to zła melancholia, taka która odbiera człowiekowi chęć do życia. Przeciwnie, jakaś dziwna błogość rozsadzała jej serce, sprawiała, że po całym ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. W takich w momentach zapominała o wszystkim, świat realny i jego problemy umykały daleko... Nieważne jak wielkie i jak dręczące były to sprawy. W tej jednej ulotnej chwili, do której mógłby porównać całe swoje życie, w tym jednym jedynym miejscu, nic nie miało większego znaczenia. Odetchnęła głębiej, jakby chciała nabrać w płuca zapas parnego powietrza, ale kilka sekund później wypuściła je ze świstem. Ponownie usiadła. W tym samym momencie krótki przebłysk rozjaśnił ciemność, a następnie głuchy dźwięk odległego jeszcze grzmotu, przerwał spokojny tok myśli kobiety. To przypomniało jej o niezbyt wesołej sytuacji, w której się znajdowała. Dłoń kobiety odruchowo powędrowała do osłonionego metalową opaską czoła. Opaską, na której już od dawna nie widniał żaden symbol. Powoli odwiązała chustkę, przytrzymującą owy kawałek metalu i po raz kolejny westchnęła cicho, ale tym razem z żalu. Od kilku lat pozostawała po za nawiasem nie tylko jakiejkolwiek społeczności shinobi. Świadomość ta wywoływała u niej lekkie przygnębienie.

Mówią, że człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego, nawet do palącego bólu. Skrzywiła się na całą absurdalność tego stwierdzenia. Istnieją rzeczy, do których nie można przywyknąć, zwłaszcza, jeśli dotyczą tych, za których jest się odpowiedzialnym.

Gwałtowny wiatr poruszył fałdami jej krótkiej, pozbawionej rękawów tuniki. Błyskawica po raz kolejny przecięła ciemność, a ogromy huk, zatrząsł okolicą. "Czas wracać", pomyślała kobieta, lecz ciągle stała nieruchomo na szczycie wzgórka i na wpół zmrużonymi oczami spoglądała w dal, jakby chciała zobaczyć własną przyszłość... Chociaż, nie, to nie było dla niej aż tak ważne. Ona już swoje przeszła i pomimo wciąż jeszcze młodego wieku, czuła, że gdyby nagle przyszło jej umrzeć, to żałowałaby tylko jednego, a mianowicie tego, że nigdy już nie zobaczy twarzy swoich najbliższych... Ogarnęła z twarzy jakiś nieposłuszny kosmyk. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, przerwy między błyskami, a grzmotami stawały się coraz krótsze.

Burza nie była czymś, co mogło by ją wystraszyć, tym bardziej, iż śmierć przez porażenie piorunem wydawała się jej jedną z ciekawszych możliwości. Taki koniec pociągał ją dużo bardziej, niż zgon od ciosów oddziału specjalnego wioski, w której się wychowała i w której zdobyła najpierw tytuł Genina, a następnie awansowała na Chuunina. Nawet jeśli zaledwie kilka dni później tak po prostu ją opuściła, ani razu nie oglądając się za siebie. Co więcej, gdyby mogła cofnąć czas, postąpiła by zupełnie tak samo. Uśmiechnęła się do własnych wspomnień. Prawda, że ucieczka stanowiła jej pierwszy, a za razem największy błąd, ale ani przez chwilę go nie żałowała. Prawda, że gdyby nie to, całe jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej i wówczas na pewno nie znalazła by się tutaj, lecz nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Tym bardziej iż pośrednio, dzięki tamtej właśnie szczeniackiej decyzji, poznała kilka osób, które szybko stały się jej droższe niż własne życie. Wstała. Odwróciła się na pięcie. Wiatr wzmagał się, błyski i grzmoty były coraz bliższe, duże krople deszczu, uderzały w głowę i ramiona kobiety...

Mashita Yume, Sugai Nichihi, Ashida Miyuki, trójka dzieci, odrzuconych i zdawało by się zapomnianych przez los. Pamiętała dokładnie chwilę, w której ujrzała ich po raz pierwszy. Gdzieś głęboko w zakamarkach umysłu zagrzebała to błagalne wejrzenie dużych, ciemnofioletowych oczu czteroletniej wówczas Miyuki. Wejrzenie, mające w sobie jakąś dziwną siłę, sprawiającą, że nikt nie mógłby przejść obok niej obojętnie... Tylko i wyłącznie dzięki temu spojrzeniu, dziewczynka, wraz z parą towarzyszących jej pięcioletnich chłopców, trafiła pod skrzydła piętnastoletniej wówczas kunoichi...

Deszcz zmienił się w ulewę, mokre ubranie lepiło się do ciała kobiety, jakiś piorun uderzył kilka centymetrów od miejsca w którym stała. Nie przejęła się tym. Jej myśli biegły teraz zupełnie innym tokiem. Przypomniała sobie, ile razy żałowała tamtej decyzji, oraz to, że początkowo traktowała swoich podopiecznych jak zło konieczne i zupełnie nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego? Przecież gdyby nie oni, to na pewno już dawno skończyła by ze sobą. To oni nadali jej życiu sens, po tym jak została zmuszona do opuszczenia kolejnej wioski. Potem, dużo potem na spotkała kogoś jeszcze. Ktoś, kto sprawił, że jej życie, znów uległo diametralnej zmianie. W reszcie otrząsnęła się ze wspomnień i już miała odejść, gdy nagle poczuła na ramieniu czyjś dotyk, a następnie ostre paznokcie brutalnie wbiły się w jej skórę...


***


- Tenshi-sensei?

Na te słowa wysoki, młody mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, gęstą grzywką opadających na czoło, odwrócił się od okna przy którym stał. Ciemne wnętrze pokoju raz po raz rozjaśniały gwałtowne błyski, a panującą w nim cisze mąciły monotonne uderzenia deszczu o szyby połączone z głuchymi odgłosami grzmotów. Te ostatnie za każdym razem stawały się coraz silniejsze...

- Tak Hotaru? - Spytał uprzejmie pochylając się równocześnie ku dziewczynce z fioletowymi włosami, uczesanymi w dwa kucyki długie kucyki. Mała uśmiechnęła się nieśmiało, gdy na jej twarzy spoczął spokojny wzrok błękitnych oczu mężczyzny. To spojrzenie, zawsze ją uspokajało, sprawiało, że czuła się bezpieczna.

- Noriko-sama jeszcze nie wróciła, prawda? - Wyszeptała starając się przy tym opanować lekkie drżenie głosu. Skinął głową.

- Nie przejmuj się. Burza i noc to jej pora. - zapewnił i delikatnie poczochrał włosy swojej podopiecznej. Dziewczynka uśmiechnęła się ponownie, ale po chwili ponownie spochmurniała.

- Boje się - powiedziała cicho.

Tenshi tylko westchnął, a następnie delikatnie przysunął małą do siebie.

- Nie ma czego - szepnął tuż nad jej uchem. - Naprawdę nie ma czego.


***


Kiedy uspokojona Hotaru, opuściła pokój swojego mistrza, on sam siedział w bujanym fotelu, stojącym w kącie pokoju i nieznacznie kołysał się w przód i w tył. Niebieskie oczy beznamiętnie wpatrywały się w okno, a na zewnątrz wciąż szalała burza. Mocno zacisnął dłonie na poręczach krzesła. Wbrew temu, co powiedział dziewczynce, sam odczuwał jakiś dziwny, dręczący niepokój, z którym nie umiał sobie poradzić. Westchnął ciężko. Od rana miał złe przeczucia i choć nie potrafił powiedzieć dlaczego, zdawało mu się, że oto zbliża się koniec tego, zdawałoby się sielankowego życia, jakie stało się ich udziałem ledwo trzy miesiące temu. Ciche, rytmiczne uderzenia biegunów fotela o drewniana podłogę nadawały myślą właściwy tor. trzy miesiące, mniej więcej tyle czasu upłynęło od dnia, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Przymknął oczy. Pamiętał doskonale, że jej shuriken, wbił się wówczas głęboko w jego ramię, zupełnie jakby nie przeszkadzały mu żadne kości. Do dziś nosił na ciele pamiątkę tego zdarzenia: niewielką, białą bliznę, a w pamięci, słowa jakimi wówczas ją nazwał... Bezpańska suka. Mocniej zacisnął ręce na poręczach, aż zbielały mu kłykcie. Nie wiedział wtedy, że ta Bezpańska suka, obudzi w nim tak szybko, tak głębokie uczucia. Powoli podniósł się z krzesła, ponownie podszedł do okna i oparł się o parapet. Kolejna błyskawica oświetliła pomieszczenie, a po plecach Tenshi'go przeszedł gwałtowny dreszcz. Nie do końca rozumiał jego źródło, przecież był tylko zwykłym człowiekiem, bez żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Myśli mężczyzny ponownie pomknęły ku niedalekiej przeszłości, ku pierwszej walce którą stoczył z tą, jak się mu wówczas zdawało szurniętą kunoichi i mimowolnie się wzdrygnął. O tak, ich pierwsze spotkanie trudno było zaliczyć do przyjemnych. Tym bardziej, że oprócz głębokiej i bolesnej rany po metalowej gwiazdce, wyniósł z niej także coś, co mógł porównać jedynie do wspomnienia własnej śmierci...

Dusząca pustka otaczała go ze wszystkich stron, tamowała oddech, przyśpieszała bicie serca. Panująca wokół głęboka, wyjątkowo nienaturalna cisza, przyprawiała o ból głowy, wyciągając na wiech świadomości najgorsze obrazy. Z trudem utrzymywał się na chwiejnych nogach. Zamknął oczy. Chociaż bardzo się starał, nie był w stanie zapanować nad własnym ciałem, a co gorsza, tak podstawowa czynność, jak oddychanie sprawiała mu realny ból... Serce jak szalone tłukło się o żebra. Powoli osunął się na kolana. Cisza nagle przemieniła się w głośny szum, a z jego ust i nosa poleciała obfita struga krwi... Chwilę potem nic już nie wiedział.

Obudził się dwa dni później, w swoim własnym pokoju, a pierwszą osobą, którą zobaczył, była właśnie owa bezpańska suka, czy też szurnięta kunoichi, co tylko potwierdziło jego wcześniejszą opinię. Nie rozumiał zupełnie, dlaczego, ktoś, kto tak wyraźnie dążył do wyeliminowania go ze świata żywych, teraz tak troskliwie się nim zajmował. Kiedy zaś o to zapytał odczytał krótką, wyjątkowo chłodną wypowiedź, z której zupełnie nic nie zrozumiał... Nigdy potem nie wracali już do tego tematu, a po między nim i jego niedoszłą zabójczynią i pielęgniarką w jednym niespodziewanie zaczęło rodzić się coś dziwnego. Niecały tydzień później odzyskał niemal pełnię sił...

Kolejny drzesz, przybiegł przez jego ciało, sprawiając, że w jednej chwili odwrócił się od okna. Obawy, dręczące go przez cały dzisiejszy dzień nagle się wyostrzyły. Zapalił światło i rozejrzał się po pokoju. Na szafce obok łóżka leżała broń...


***


Ostre niby-szpony coraz głębiej wbijały się w jej skórę, zadając przy tym dotkliwy ból i sprawiając, że po ramieniu kobiety płynął wąziutki strumień ciepłego płynu. Zacisnęła zęby, ale z jakiegoś powodu nie mogła zdobyć się na jakąkolwiek racjonalną rekcje.

- No proszę, poszło łatwiej niż się spodziewałem. - Usłyszała jadowity, męski szept tuż nad swoim uchem - Jak to możliwe, że ktoś taki jak ty, był w stanie przez tyle lat grać na nerwach Czwartego Mizukage? A może to tylko nieudolność ANBU Kiri-Gakure?

Odetchnęła głębiej, po mimo bólu nie krzyczała i nie wyrywała się. Znała ten głos.

- Dlaczego więc jeszcze żyje? - spytała kontrolowanym tonem. - Lepsza okazja do wykończenia mnie, może już nigdy ci się nie trafić...

Powoli poluzował uścisk, ale jego ręce wciąż spoczywały na ramionach kobiety. Cisza, która ponownie zapadła pomiędzy nimi zdawała się przeciągać w nieskończoność. Słychać było tylko szum deszczu i od czasu do czasu głuchy grzmot. Kunoichi powoli uniosła prawą dłoń na wysokość piersi, przymknęła oczy. Nie miała pewności, czy w tych warunkach ta technika zadziała, co więcej nie była do końca przekonana, czy użycie jej będzie tutaj konieczne. Wolała jednak dmuchać na zimne. Nie rozumiała zamiarów stojącego za nią shinobi, nie potrafiła odgadnąć po co tu przyszedł. Jeśli chciał ją zabić, to mógł to zrobić już na samym początku.

Szybko wykonała odpowiedni układ gestów i wolno odwróciła się w stronę mężczyzny. Tak jak się spodziewała, było zbyt ciemno, aby mogła dotrzeć jego oczy, ale jednocześnie na tyle jasno, aby stwierdzić, że w jego dłoniach opuszczonych teraz swobodnie wzdłuż ciała, nie ma żadnej broni. Zmarszczyła czoło, teraz rozumiała jeszcze mniej niż na początku owego spotkania. Ninja nieznacznie przysunął się bliżej.

- Zadziwiające, prawda? Stoimy tu dłużej niż dwie minuty i jeszcze nikt nie jest poważnie ranny - zawiesił głos, jakby chciał za wszelką cenę zagęścić i tak już gęstą atmosferę. Przymknęła oczy. Gra prowadzona przez mężczyznę wyraźnie nie przypadła jej do gustu.

- Powiesz w końcu, o co ci chodzi, czy będziemy tu sterczeć, aż nas nowa era zastanie? - spytała z wyraźną nutka irytacji w głosie.

Uśmiechnął się. Wyczuła to wyraźnie w jego odpowiedzi:

- Gdyby to od de mnie zależało, nie dożyłabyś nawet wschodu słońca, ale mam rozkazy... - Cedził słowa powoli, wypowiadał je bardzo starannie, a ona czuła, jak powoli trafia ją szlag. Mimo to, wciąż stała spokojnie, naprzeciw mówiącego, udając zupełną obojętność. Tym czasem tamten kończył wypowiedź:

- Niewiarogodne, jak to się czasem dziwnie układa, prawda? Los może być życzliwy nawet dla zdrajców, zwłaszcza jeśli, zmienia się władza... - ponownie zawiesił głos i obrzucił pogardliwym spojrzeniem całą sylwetkę Noriko. - Czwarty kopnął w kalendarz przeszło dwa miesiące temu, a Piąty najwyraźniej ma wobec ciebie inne plany...

Ostatnie słowa jakby ją poradziły, odebrały zdolność szybkiego reagowania, sprawiły, że usta poruszały się bezgłośnie, jak u ryby... Inne plany? Jakie znów inne plany? Po dziesięciu latach... Czy to w ogóle możliwe? Przecież opuściła wioskę z własnej woli i nigdy, ale to nigdy nie myślała, że mogłaby tam wrócić, albo chociażby zbliżyć się do jej bram... Zacisnęła dłonie na rąbku swojej tuniki, aby w ten sposób opanować ich drżenie. Słowa mężczyzny, powoli bardzo powoli torowały sobie drogę do jej umysłu. Oczy, podobnie jak usta, na przemian zamykały się i otwierały. Niestety, język wciąż był skołowaciały. Shinobi Mgły wciąż mierzył ją wzrokiem.

- Tak, ja też byłem zaskoczony - powiedział z przekąsem - Żeby po tylu latach i to jeszcze kogoś takiego jak ty. - W ostatnim słowie wyczuwało się głęboką pogardę. - Ale jak już mówiłem, to nie zależy od de mnie. - Obszedł ją dookoła. Znów poczuła na policzku jego oddech. - Zdaje się, że kiedyś twój klan był jednym z najsilniejszych, a zarazem najstraszniejszych klanów Ukrytej Mgły...

Osunęła się na, jej zdaniem bezpieczną odległość. Na reszcie była w stanie logicznie myśleć, a co najważniejsze wróciła jej zdolność mowy...

- Kekkei Genkai - wyszeptała - Więc to jest powodem, dla którego tu jesteś... Jednak wciąż nie rozumiem, dlaczego? Przecież do tego wystarczy moje ciało.


***


Przyśpieszył kroku, nie przejmując się zupełnie szalejącą wokoło burzą. Odruchowo przymknął oczy, aby osłonić je przed coraz mocniej zacinającym deszczem, którego duże podobne do igieł krople, raz po raz uderzały w twarz mężczyzny. Zacisnął zęby. Jakiś dziwne, zupełnie nie zrozumiałe uczucie gnało go na przód i nie pozwalało się zatrzymać. Chociaż nie miał pojęcia, skąd ono się bierze, wolał mu się nie sprzeciwiać. Niepokój coraz mocniej ściskał jego serce, sprawiał, że minuty ciągnęły się w nieskończoność... Zacisnął zęby. Miał wrażenie, że odległość po między domem, a łąką nagle wzrosła i wciąż się powiększa. Zaklął cicho. Ten dziwny, z każdą chwilą wzmagający się lęk wyzwalał w nim irytację, a jednak z jakiegoś powodu, nie potrafił mu się przeciwstawić. Zacisnął pięści, uniósł dotychczas opuszczą, wręcz wtuloną między ramiona głowę i spojrzał przed siebie. W świetle kolejnej błyskawicy, zobaczył cel: niewielki pagórek, otoczony różanymi krzewami, wraz z dwoma postaciami stojącymi na jego szczycie. Zatrzymał się gwałtownie, prawa ręka powoli powędrowała ku przymocowanej do uda pochwie. Wyciągnął kunai, a następnie uniósł na wysokość klatki piersiowej i mocno ścisnął. Skradając się, chyłkiem okrążył wniesienie dokoła, starając się przy tym pozostać w cieniu. Z miejsca gdzie stał, nie mógł, z powodu burzy usłyszeć dokładnie całej rozmowy, ale od czasu, do czasu dochodziły do niego pojedyncze słowa, z których mógł bez większego trudu wywnioskować jej sens. Schował broń, oddychając jednocześnie z ulgą. Nic nie wskazywało na to, aby jego pomoc była konieczna, tym bardziej, iż po między rozmówcami raczej na walkę się nie zanosiło. Westchnął bezgłośnie. Więc, to co czuł było niczym nieuzasadnionym, fałszywym alarmem? Ale skoro tak, to dlaczego tak łatwo się temu poddał, co sprawiło, że tak po prostu dał się ponieść temu uczuciu? Co się z nim dzieje? Przecież nigdy nie reagował tak impulsywnie. Niewiele brakowało, a wyszedł by na głupca, gdyby nie elementarne zasady ostrożności... Mokre włosy wchodziły mu do oczu, poprawił je wolnym ruchem dłoni i raz jeszcze uniósł wzrok, akurat w tym samym momencie, kiedy jedna ze stojących na szczycie postaci, znikła w niewielkim obłoczku białego dymu. Dopiero wówczas wyszedł z ukrycia i szybkim krokiem zaczął wdrapywać się po śliskich od błota stokach pagórka.


***


Kobieta usłyszała dźwięk wydawany przez czyjeś obuwie i odwróciła się gwałtownie, z dłońmi na wszelki wypadek przygotowanymi do zawiązania pieczęci. Kiedy jednak rozpoznała zbliżającą się postać, natychmiast ponownie opuściła je wzdłuż ciała, a lekko drżące wargi, rozciągnęły się w wymuszonym uśmiechu.

- Tenshi? Jak długo tu jesteś? - pytanie jakby samo wyrwało się z jej gardła.

- Dopiero przyszedłem - skłamał tak naturalnym tonem, na jaki tylko było go stać. - Może wydać ci się to dziwne, ale poczułem, że możesz mnie potrzebować Nori-Chan...

- Jak widać wszystko w porządku - zaśmiała się nieco sztucznie. - Nie potrzebnie się martwiłeś...

Tenshi tylko wzruszył ramionami:

- Sam nie wiem co to było - powiedział cicho, jakby się przed kimś tłumaczył, ale po chwili wyprostował się i rzekł - Może lepiej będzie jak wrócimy? Jesteś całkiem przemoczona...

Drgnęła lekko, jakby ktoś nagle wyrwał ją ze snu.

- Tak, wracajmy - zgodziła się mechanicznie, podczas gdy jej myśli powoli zaczynały powracać do zakończonej ledwo parę chwil temu rozmowy z wysłannikiem Piątego Mizukage... Czy naprawdę miała szansę wrócić? Po tylu latach. Nigdy o tym nie marzyła, nawet nie zastanawiała się, czy tego chce, a jednak, jego słowa obudziły w niej wątpliwości. Mogła przestać być wyrzutkiem, mogła zagwarantować przyszłość swoim podopiecznym. Mogłaby znów nazwać jakieś miejsce domem, ale z drugiej strony przypomniała sobie ten pełen jadu i nienawiści głos posłańca. Głos mówiący: „zabije cię jak tylko nadarzy się ku temu okazja... Zerknęła ukradkiem na idącego obok Tenshina. Czy przypadkiem on nie dał jej domu? Takiego prawdziwego, nie tylko dachu nad głową, ale też odrobiny czegoś... Czegoś dziwnego, czego nigdy wcześniej nie zaznała. Nawet gdy była małą dziewczynką... Przysunęła się bliżej mężczyzny i delikatnie ujęła go za rękę. Może krótko się znali, ale i tak czuła się z nim jakiś dziwny sposób związana. Lubiła jego towarzystwo dotyk i troskę, którą otaczał wszystkich poopiecznych. Jednak on także należał do wyrzutków, a jedyna przyszłość, jaką mógł zapewnić zarówno sobie, jak i wszystkim, którzy go otaczali, wiązała się z ciągłym odrzuceniem przez jakąkolwiek społeczność i walką o przerwanie... Walka dla samego siebie? To przecież nie ma sensu, żadnego. A Kiri-Gakure dawała jej i nie tylko jej możliwość całkiem nowego startu...


***


Pierwsze promienie słońca zaczęły nieśmiało przebijać się przez cieniutką zasłoną chmur. Delikatny blask stopniowo rozjaśniał szarość poranka, sprawiając tym samym, że mało kto pamiętał o nocnej burzy. Okolicę napełniał śpiew ptaków, oraz bojowe, można by rzecz okrzyki małej dziewczynki. Jej długie, fioletowe włosy były upięte w ciasną kitkę na czubku głowy, w fiołkowych oczach płonęły wesołe iskierki. Gwałtownie zmieniła pozycję, orając się przy tym o sto osiemdziesiąt stopni. Kunai, dotychczas mocno ściskany w dłoni dziewczynki, teraz wyleciał w powietrze niczym pocisk z karabinu maszynowego i... Upadł na ziemię kilka metrów dalej, tuż obok drzewa, na którym zawczasu powieszono niebiesko-żółtą, okrągłą tarcze strzelniczą.

- A niech to cholera... - dziewczynka wyradzała na głos swoją dezaprobatę. Znów nie trafiła, chociaż trenowała to od ponad dwóch tygodni, to ciągle nie potrafiła poprawnie wymierzyć. Fakt ten sprawiał, że z każdą chwilą jej upór wrastał, ale teraz odczuwała jedynie irytacje.

- No ładnie się wyrażasz - Niewysoki, czarnowłosy chłopiec, o chłodnym, pozbawionym emocji spojrzeniu ciemnych oczu, od niechcenia odepchnął się do konara wiśni, o którą się opierał.

- Co by na to powiedział Tenshi-sensei?

- Ankoku - dziewczynka odruchowo zwróciła się w jego stronę i odepchnęła głęboko, z wyraźną ulgą. - Ale mnie wystraszyłeś...

Chłopak podszedł bliżej, a na jego wargach pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Hotaru także się uśmiechnęła, ale w jej przypadku było to raczej wymuszone. Tymczasem Ankoku ledwo zwrócił uwagę na jej minę. Wolnym krokiem minął dziewczynkę, a następnie przykucnął obok miejsca w którym upadła broń. Podniósł ją z ziemi i zawiesił na środkowym palcu prawej dłoni.

Wpatrywała się w niego z milczącym zaciekawieniem. Od kiedy pamiętała, ten chłopak przyprawiał ją o dreszcze, wywoływał młodej duszy uczucie szczerego podziwu w, ale równocześnie wzbudzał pewien rodzaj strachu. Może przyczyną były te przeszywające zdawałoby się na wylot czarne oczy, może jakaś dziwna aura bijąca od całej postaci... Coś, co sprawiało, że raczej nie chciałoby się go za przyjaciela. Przebywając w jego obecności, Hotaru zawsze odczuwała nienaturalne napięcie, coś, co sprawiało, że czuła się tak jakby nagle zmniejszyła się do rozmiarów mrówki. Starała się tego nie okazywać, ale rozszerzone źrenice oraz odruchowo wędrujące przed klatkę piersiową ręce, mówiły same za siebie. Mechanicznie cofnęła się o kilka kroków, ale brunet nawet nie zwracał na nią uwagi, tylko ze skupieniem przyglądał się lekko rozbujanej broni, wciąż zawieszonej na palcu. Chwilę później powoli stanął na nogach, a jego spojrzenie po raz kolejny spoczęło na niszczej o głowę adeptce. Ta, po rozciągnięciu warg w kolejnym wymuszonym uśmiechu spuściła głowę. Naprawdę, nie potrafiła zachować się przy nim inaczej.

- Mogę pomóc ci w treningu. - Uśmiechnął się zakładając za ucho pojedynczy kosmyk.

- Dzię-ku-ję - wyjąkała - po-po... poradzę sobie.

- Jak chcesz - wzruszył ramionami, a następnie wziął lekki zamach i zanim Hotaru zdołała połapać się w zamiarach chłopca, wypuszczony z jego rąk kunai przeleciał dosłownie kilka milimetrów od jej policzka, po czym wbił się w pień rosnącej za nieco dalej wiśni.


***


Ankoku oddalał się powoli, z dłońmi wsuniętymi do kieszeni spodni i cichą, smutną melodyjką na ustach, chociaż wcale nie było mu przykro. Przywykł do tego, że poranne treningi odbywa w samotności i nie sprawiało mu to większej różnicy, a może nawet podświadomie się z tego cieszył? Minął bramkę w drewnianym, otaczającym sad odrodzeniu i skierował kroki w stronę widocznego nieopodal domu. Kiedy znalazł się blisko, przestał nucić, wyjął ręce z kieszeni i spojrzał w górę, ku spadzistemu dachowi. Uśmiechnął się. Najbardziej na świecie kochał samotność, wysokość i ciemność... I pewnie dlatego większość ćwiczeń odbywał na dachu tej starej, dawno upuszczonej posiadłości, która obecnie służyła im za schronienie. Tak też stało się i tym razem.


***


Obszerne, prostokątne pomieszczenie, którego jedyne okno zakrywała ciężka, welurowa kotara barwy miodu, oświetlała niewielka świeca, stojąca na zawalonym papierami biurku. Migotliwy płomień przyciągał wzrok, rzucał głęboki blask na twarze obecnych w owym pokoju osób. Jedna z nich, wysoki dobrze zbudowany mężczyzna, krzyżował ręce na piersi i nawet nie próbował ukryć niezadowolenia, które dokładnie uwidaczniało się zarówno w jego twarzy, jak i w głosie:

- Znalazłem ją, ale nadal nie rozumiem, do czego miałaby nam być potrzebna? I bez niej możemy spokojnie dokonać tego, czego chcemy. Mamy świetnych, naprawdę dobrze wyszkolonych shinobi, jedna kur... - mężczyzna w ostatniej chwili powstrzymał przekleństwo i tylko splunął na podłogę, - z zaawansowaną linią krwi nic nie zmieni!

Druga z postaci, szczupły mężczyzna w średnim wieku uśmiechnął się lekko.

- Kirogan to jedna z najlepszych linii genetycznych naszej wioski. Szkoda by było ją tak zupełnie stracić, nie uważasz? Po za tym to doskonała broń...

- Ale przecież...

- Uwierz mi, to najlepsza i najszybsza droga. Badania zajęły by sporo czasu, tym bardziej, że mamy tylko ją, a czasu jest niewiele. Naprawdę niewiele.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.