Opowiadanie
Przygody dwóch przyjaciółek
Polana
Autor: | Svatantra |
---|---|
Serie: | Fairy Tail, Hanasakeru Seishounen, Black Blood Brothers |
Gatunki: | Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2016-03-07 08:00:13 |
Aktualizowany: | 2016-03-08 00:27:13 |
Proszę nie kopiować moich prac, jeżeli macie taką potrzebę to napiszcie do mnie :)
Obudziłam się wczesnym popołudniem. Mój pokój przeszywała ciemność, jaką dawały zasłonięte rolety. Poprzez maleńkie szczeliny próbowały przedostać się do mieszkanka wiązki jasnego światła słonecznego. Przeciągnęłam się, wydając lekki pomruk zadowolenia z tego, gdzie się znajduję. W końcu moje marzenia się spełniły. A raczej nasze marzenia, bo przecież dzieliłam je z przyjaciółką. Wspólnie czekałyśmy, aż w końcu nadejdzie dzień przyjazdu do tego niezwykłego miejsca. Pomacałam podłogę stopami, w poszukiwaniu puchatych kapci. Wstałam i podeszłam do okna. Powolnym ruchem odsłoniłam rolety. Słońce w końcu powoli mogło otulać pokój swoimi ciepłymi promieniami.
- Od razu lepiej. - westchnęłam do siebie, leniwym tonem.
Podeszłam do łóżka przyjaciółki i zbudziłam ją ze snu.
- Wstawaj, śpiochu! Moja ciocia zaraz wejdzie, a obiecałam, że będziemy gotowe przed pierwszą. - powiedziałam wesoło, mocniej ją szturchając ręką.
Ja się tak łatwo nie poddam, pomyślałam z szatańskim uśmieszkiem.
Poszłam do łazienki i nalałam do kubka lodowatą wodę. Zbliżyłam się po cichu do łóżka Rozalii i wylałam zawartość naczynia prosto na jej śpiącą twarzyczkę. Wyskoczyła spod kołdry, jakby bili na alarm.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz?! - krzyknęła oburzona, z grymasem na twarzy.
Odniosłam kubek i go wytarłam. Po kilku sekundach wróciłam z ręcznikiem. Podałam go jej.
- Nie złość się tak na mnie, bo to ty zawiniłaś. Umówiłyśmy się przecież z ciocią, że będziemy gotowe przed pierwszą. Nie chciałaś się ruszyć więc cię oblałam. Szykuj się jedziemy na przejażdżkę do McDonalds’a.
Skinęła głową. Wytarła mokrą twarz i poszła do łazienki się ogarnąć. Ubrałam się w bluzkę na ramiączka, czarne bryczesy i oficerki. Po kilku minutach, przyjaciółka wyszła z łazienki. Byłyśmy gotowe. Zeszłyśmy na dół, zostawiając otwarty pokój. Na dole czekała na nas ciocia Monica.
- Cześć ciociu! - krzyknęłam, machając jej ze schodów.
Odwzajemniła to uśmiechem. Zeszłyśmy po dużych, drewnianych schodach. Kiedy doszłyśmy do cioci, z holu wybiegł duży owczarek niemiecki. Psisko przewróciło naszą trójkę na podłogę. Grzmot (bo tak ma na imię puchaty wielkolud) zaczął lizać nas po twarzy po kolei. Po kilku minutach ze smutkiem odepchnęłam psa. Siedział na podłodze, z jęzorem wywieszonym na zewnątrz. Otrzepałyśmy się z sierści.
- Dzisiaj jest wasz pierwszy dzień, więc dam wam wolne, ale jutro wstajecie wcześniej. Ósma to odpowiednia godzina. - powiedziała, po czym zostawiła nas same w holu z Grzmotem. Skierowała się do swojego pokoju, żeby zatracić się w rachunkowej robocie.
- Chodź jestem głodna jak wilk. - oznajmiłam dziarsko.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Wyszłyśmy z domku. Pies, na swoich dużych łapach, dreptał za nami, nie opuszczając nas nawet na sekundę. Weszłyśmy do stadniny i udałyśmy się do naszych koni.
Otworzyłam zamek od boksu mojego fryza i wyprowadziłam go na dwór. Rozalia deptała nam po piętach. Szła za nami, prowadząc swojego siwka. W pewnym momencie zawiał silny wiatr od zachodu. Rozwiewając nasze włosy i grzywy naszych koni, poczułyśmy miły zapach koniczyn z polany. Postanowiłyśmy pojechać tam po śniadaniu. Osiodłałyśmy konie i ruszyłyśmy ku McDonalds’owi. Po obfitym śniadaniu, z pełnymi brzuchami pogalopowałyśmy na polanę.
Polana należała do mojej cioci. Jej rodzice kupili ten teren, kiedy była jeszcze małym
dzieckiem. Max i Jacklin uwielbiali konie. Dobrze zarabiali, więc postanowili założyć pierwszą stadninę. Sprowadzili konie z różnych części świata. Monic praktycznie od dziecka przy nich dorastała. Uczyła się ich temperamentu oraz szczotkowania i nauki jazdy od najmłodszych lat. Gdy zmarli, przejęła po nich interes, dumnie reprezentując wysiłek rodziców, jaki po nich pozostał.
- Odpoczynek… tego było mi trzeba. - powiedziałam, rozkładając się na trawie. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w tutejszy urok miejsca. Z dala można było usłyszeć strumyk, szumiące drzewa oraz śpiew ptaków. Nosem wciągałam piękny zapach koniczyn i drzew owocowych.
- Ach... - westchnęła z lubością Roza. Po jej, jakże długiej wypowiedzi, telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować.
Wyjęłam telefon i go odebrałam. Dzwonił do mnie mój przyjaciel - James. Poznałam go dwa lata temu, na wakacjach w Hiszpanii. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i zostaliśmy w końcu najlepszymi przyjaciółmi.
- Kto dzwonił? - spytała przyjaciółka.
- James. Spytał się czy bezpiecznie dotarłyśmy. Zadzwoni znowu za kilka dni. Wracamy? - odpowiedziałam, podnosząc się z trawy.
Zrobiłam pełen gracji piruet, chcąc zapamiętać widok. Wszędzie rosły jabłonie, a z ziemi wyrastały coraz to piękniejsze kwiaty. Szum wody w połączeniu ze śpiewem ptaków, dawały miłą dla ucha melodię. Niebo było krystalicznie czyste, a słońce grzało jak nigdy. Zatraciłam się w tej rozkoszy, zupełnie zapominając o rzeczywistości. Dopiero lekkie szturchnięcie Tytani sprawiło, że wróciłam na ziemię. Pogłaskałam ją po pysku, dając jej wielkie, soczyste jabłko. Wsiadłam na nią i razem z Rozą wróciłyśmy do stadniny.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.