Opowiadanie
Odczarowani
Śpiąca królewna
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Horror, Mroczne, Baśń |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2016-03-20 08:00:38 |
Aktualizowany: | 2016-03-19 17:47:38 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
O godzinie dwudziestej drugiej czterdzieści dziewięć przed domem Geronimich zjawił się policjant. Odziany w grafitową marynarkę, spodnie tego samego koloru, skórkowe buty z prostymi noskami i okulary w ciemnych oprawkach, sprawiał wrażenie akwizytora, a nie przedstawiciela prawa. Komisarz D.B. Clyde należał do policjantów, którzy bardzo poważnie traktowali swoje obowiązki. I właśnie to poczucie ogromnej obowiązkowości postawiło go przed drzwiami pary emerytowanych nauczycieli. Chciał osobiście przekazać im informacje na temat zaginionej córki. Rosa Geronimi zaginęła osiemnastego sierpnia, dzisiaj był dwudziesty piąty listopada, równo sto dni później nieprzytomna dziewczyna została odnaleziona w okolicy parku przez pracownika firmy porządkowej.
- Leżała pod samą ścianą, wciśnięta za ławkę - wyjaśniał zaaferowany sprzątacz. - Najpierw jej nie zobaczyłem, a potem leżała tam po ławką, myślałem, że naćpana, że tam pan wie, ale wołała i coś tam jęczy, pomocy, pomocy i się wystraszyłem - jego słowa tworzyły coraz większy bezład.
Dziewczyna została odwieziona do szpitala miejskiego. Stan zdrowia lekarz ocenił jako "niezagrażający życiu". Nie była pod wpływem narkotyków czy alkoholu. Była za to odwodniona i miała kilka siniaków i zadrapań na ramionach oraz twarzy. Nieufnie spoglądała na lekarza i pielęgniarkę z miną zanoszącą się na płacz. Nie zapłakała jednak. Podobny stosunek miała do rozmowy. Milczała jak grób. Dopiero po jakimś czasie zdecydowała się przedstawić jako Rosa Geronimi. I wtedy zaczął się wesoły cyrk. Trzy miesiące temu miasto żyło zaginięciem "Różyczki z osiedla". Okolicę oplakatowano jej zdjęciami, w telewizji nie było wydania wiadomości bez przypomnienia rysopisu zaginionej, a ochotnicy we współpracy z policją przeczesywali okolicę od domu, aż do centrum miasta.
Komisarz Clyde przyjechał do szpitala wraz z rodzicami odnalezionej. Po pierwszych chwilach radości rodziców i niezrozumiałej konsternacji córki, policjant poprosił Rose o rozmowę na osobności.
- Komisarz Dirk Bach Clyde - przedstawił się, pokazując jej swoją odznakę. - Prowadziłem twoje poszukiwania i chciałbym zakończyć sprawę.
- Bach to imię, czy nazwisko? - wypaliła niespodziewanie.
- Imię - odpowiedział, dodając ze skrępowaniem. - Moja matka uwielbiała "Magnificat" Bacha.
W odpowiedzi uśmiechnęła się życzliwie, ale z wyraźnym zmęczeniem. Wyglądało na to, że przyjęła wyjaśnienie, a więc mogli wrócić do zakończenia sprawy:
- Czy wiesz, ile cię nie było, Rosa?
- Nie wiem.
- Szukaliśmy cię od stu dni.
- Niemożliwe.
- A jednak. Gdzie się znajdowałaś przez ten czas? Ktoś cię przetrzymywał? A może po prostu chciałaś zniknąć z domu na jakiś czas?
- Zniknąć? Że niby uciekłam?
- Czasem młodzi ludzie nie dogadują się z rodzicami.
- Ale ja kocham moich rodziców! Dla nich mogłabym... Mogła... - wyraźnie zastanawiała się nad tym, co mogłaby dla nich zrobić. - Dogaduję się z nimi jak z nikim.
- Wierzę, poznałem twoją mamę - odparł, niezniechęcony. - Pamiętasz drogę do miasta?
- Szłam na skróty, przez tunel, ten, który biegnie pod autostradą - mówiła. - Zasłabłam... Nie - cofnęła, wysilając pamięć. - Byłam bardzo senna. Zasnęłam na chwilę i obudziłam się tutaj.
Policjant nie wyglądał na zadowolonego z wyjaśnień. Przejechał palcami po wąsach, poprawił okulary i odparł:
- Dziękuję, gdybyś sobie coś jeszcze przypomniała to zadzwoń do mnie. Twoja mama ma moją wizytówkę.
To była pierwsza noc Rosy spędzona w domu od jej zniknięcia. Leżała w łóżku i spoglądała w sufit. Szybko przymknęła oczy. Znowu spała. I znowu śniła. Była królewną uwięzioną w wielkiej, mrocznej wieży porośniętej cierniami. Z okna więzienia wypatrywała swojego księcia. W końcu zjawił się. Był bardzo przystojny, miał czarne, rozwichrzone włosy i piwne oczy, które błyszczały na bladej twarzy. Podszedł do niej zdecydowanym krokiem, objął i wyszeptał:
- Pocałunek cię obudzi, ale nie zapominaj o mnie.
- Jak masz na imię?
- Frederik.
Sen zdawało się trwał dalej, a ona szła pustą drogą. Minęła jakąś dziewczynę z parasolką. Po chwili, tuż obok, przemknął jakiś mężczyzna. Nie przyjrzała mu się dokładnie, ale było w nim coś strasznie nieprzyjemnego, że w jednej chwili zapragnęła powrócić do ponurej wieży, pięknego księcia i pocałunku. Nieznajomy wyjął spod płaszcza dziwny przedmiot przypominający śrubokręt, albo szpikulec. Rose chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Tymczasem mężczyzna zamachnął się na dziewczynę z parasolem. Energicznie zaczął wbijać w jej plecy ów przyrząd, który jednak nie był ani śrubokrętem, ani szpikulcem.
Obudziła się z krzykiem. W jednej chwili do pokoju wbiegła matka, usiadła na łóżku i przytuliła córkę.
- Miałam sen.
- W porządku.
- Jakiś mężczyzna zadźgał dziewczynę za pomocą... - na moment wstrzymała się, próbując ustalić nazwę urządzenia, aż wreszcie powiedziała z pełnym przekonaniem - za pomocą wrzeciona.
Matka wstrzymała oddech. Starała się tego nie okazywać, ale zaginięcie córki nadal bardziej ją martwiło, niż cieszył jej powrót. Może ktoś ją porwał, a ona wyparła te wspomnienia? Może ten sen to prawda? Może ktoś próbował ją zamordować?
- Opowiadałam ci, skąd wzięło się twoje imię? - spytała ciepło.
Rose pokręciła głową. Dobrze znała historię matki, ale to nie przeszkadzało w wysłuchaniu jej kolejny raz.
- Byłam na spacerze, kiedy to dostrzegłam różany krzew. Chciałam zerwać najładniejszy z kwiatów, ale uznałam, że lepiej będzie zostawić je w spokoju. Niech sobie rosną, a rok później na świecie pojawiłaś się ty. I nazwałam cię Rosa, bo byłaś tak samo ładna jak te kwiaty - przytuliła córkę i dodała - wyśpij się, bo jutro odwiedzają nas ciocia Flora, Edwiga i Aura.
Nazajutrz w domu było bardzo głośno za sprawą trzech energicznych kobiet: Flory, Edwigii i Aury. Wspólnie brzmiące głosy ciotek przywodziły na myśl gotującą się w czajniku wodę. Jazgot, świst i pisk stawały się coraz głośniejsze i trudniejsze do zrozumienia.
- Przespałaś sto dni? - dziwiła się Flora.
Rose ostrożnie przytaknęła.
- To jest amnezja! - zawyrokowała Aura.
- Co ty wiesz o amnezji? - włączyła się Edwiga.
- Nie zapominaj, droga kuzyneczko, że mój mąż był lekarzem - skontrowała niemal od razu.
- Mąż nie ty - wtrąciła się ciotka Flora.
- Ale mi opowiadał o różnych przypadkach - w głosie ciotki Aury słychać było irytację.
- Jak to? Opowiadał ci o pacjentach?
- Nie miał przede mną żadnych tajemnic - mówiła, wspominając udane, aż do incydentu z kochankiem męża, małżeństwo.
- A tajemnica lekarska?
- Mój mąż nie miał tajemnic przede mną - powtórzyła.
- Myślę, że jedną jednak posiadał - wyszeptała cichutko Flora.
- Także, wiem, znam się na chorobach - ogłosiła tryumfalnie, nie zważając na fakt, że amnezja nie miała wiele wspólnego z gastrologią, którą zajmował się mąż.
Po tym stwierdzeniu zapadła na chwilę cisza. Zupełnie, jakby ktoś zestawił czajnik z gotującą się wodą i postanowił zalać herbatę, a potem złośliwie wstawił go na ogień ponownie głosem ciotki Edwigii:
- Może to był morderca!
- O czym ty mówisz?
- Przedwczoraj znaleźli nieprzytomną Rosę, a dzisiaj w pobliżu tego przejścia odkryto zwłoki.
- Znaleźli jakieś ciało? - włączyła się do rozmowy Rosa.
- No dzisiaj rano w wiadomościach mówili że znaleźli ciało dziewczyny i to w pobliżu miejsca gdzie wczoraj ciebie odnaleziono - powiedziała na jednym oddechu ciocia Flora ignorując przy tym wszelakie znaki przystankowe.
- Czy... - zaniepokojona Rosa zdobyła się na pytanie. - Czy ona miała ze sobą parasolkę?
- Czyli też oglądałaś wiadomości - stwierdziła Edwiga, co było potwierdzeniem wcześniejszego pytania.
- Taka młoda - westchnęła Flora niemal od razu ożywiając się: - Byłam wczoraj w tej nowej galerii i kupiłam sobie bieliznę erotyczną, ale żółtą. Myślicie, że żółty może być tak samo seksowny jak czarny i czerwony?
Ciotki szczebiotały tak do popołudnia. Potem jednomyślnie ogłosiły, że muszą już iść, choć z różnych powodów i poszły. Rosa czuła się zmęczona i bez słowa udała się spać i śnić o księciu Frederiku, który przybywa po nią.
Clyde z ogromną pieczołowitością porządkował dokumenty, gdy na komisariat wbiegł sztabowy. Prawie staranował sąsiednie biurko przewracając przy tym trzech innych policjantów. Komisarz nie przejął się nim specjalnie i wrócił do swojej pracy.
Czerwony na twarzy sztabowy wymamrotał:
- Znowu!
Komisarz podniósł niechętnie wzrok znad dokumentów, które zaczął układać w alfabetycznej kolejności.
- Co znowu? Mów, pacanie! - ryknął inny policjant.
- Morderstwo!
Oczy Clyde'a rozbłysły zaciekawieniem.
- Kolejna dziewczyna! W tym samym miejscu!
Do końca listopada zginęły jeszcze trzy dziewczyny. Codziennie ginęła jedna dziewczyna, a jej ciało znajdowano w pobliżu felernego przejścia pod szosą. Pięć trupów wywołało panikę wśród obywateli i nie mniejszy niepokój śród władzy. W mieście był seryjny morderca, który był na tyle bezczelny, że pozwalał sobie na nieostrożność. Gdy po znalezieniu trzeciej dziewczyny wprowadzono godzinę policyjną, zabójca zakradł się do domu następnej ofiary, tam ją zadźgał, a potem zostawił nieopodal tunelu. Do zabójstw używał długiego i wąskiego przedmiotu. Obstawiano szpikulec, ale znajomość narzędzia zbrodni wcale nie ułatwiała pracy. Po tygodniu było siedem trupów, a policja nie miała żadnego śladu. Po kolei sprawdzano znajomych i członków rodzin ofiar, ale nic ich ze sobą nie łączyło. Wszystko wskazywało na to, że morderca zakłada czapkę nie witkę, staje się niewidzialny i w ten sposób mija wszystkie patrole policji, wybiera losową dziewczynę, zabija, porzuca ciało, a potem wraca do domu. I w ten sposób trwała sobie krwawa seria.
Clyde spoglądał na rosnącą górę raportów, urwanych, niedokończonych zeznać, które nie prowadziły do niczego. W końcu wstał od biurka i stwierdził w rozpaczy połączonej ze złością:
- Mamy dziewięć dziewczyn.
- Osiem - poprawił go któryś z policjantów. - Dziewięć to będzie jutro.
- Dziewięć - uparł się przy swoim. - Wszystko zaczęło się od znalezienia Rosy Geronimi.
- Myślisz, że miała być pierwszą ofiarą?
Nie odpowiedział. Zarzucił na siebie marynarkę i już był gotowy do wyjścia, gdy komendę sparaliżowała informacja o znalezieniu kolejnego ciała.
Komisarz Clyde wraz ze swoim zastępcą pojechali na miejsce zbrodni. Ofiara różniła się od pozostałych dziewczyn. Leżała około kilometra od szosy w niewielkim dole, przysypana ziemią, która tworzyła prowizoryczny grób. Obrzydliwy odór i wygląd wskazywały na długi pobyt w dziurze i byłby pewnie jeszcze dłuższy, gdyby nie rozpoczęto tam przygotowań terenu pod budowę osiedla mieszkalnego.
Clyde spoglądał na zwłoki. Niezrozumiałe przeczucie chodzące mu po głowie zmusiło go do ostrożnego zejścia do dołu i wyciągnięcia przybrudzonej torebki.
- Ubrana była w białą bluzkę, spódniczkę i szpilki. Miała brązową torebkę z zawieszką - wymamrotał, otwierając torebkę.
- Masz coś?
Clyde wyciągnął dowód tożsamości ofiary. Po chwili konsternacji wykonał telefon do lekarza sądowego z dosyć nietypową prośbą.
Wieczorem komisarz pojawił się w domu Geronimich. Przez moment prowadził życzliwą rozmowę z rodzicami Rosy, a potem, mimo późnej godziny, zaproponował dziewczynie spacer. Ku jego zaskoczeniu zgodziła się niemal od razu.
- Chyba z nikim nie powinnam się czuć tak bezpieczna jak w towarzystwie policjanta - stwierdziła.
Clyde postanowił chwycić byka za rogi i podjąć interesujący go temat:
- Słyszałaś o mordercy, który grasuje w okolicy?
- Coś tam słyszałam...
- Codziennie zabija jedną dziewczynę.
Milczała.
- Te morderstwa mają miejsce od dnia, w którym zostałaś znaleziona.
Była druga w nocy, ale po raz pierwszy Rosie nie chciało się spać.
- Zabija je za pomocą wrzeciona - odparła.
Policjant spojrzał na dziewczynę z powagą.
- Skąd masz te informacje?
- Nie wiem.
Chciał rozmowę z Rosą odbyć spokojnie, nie pytać jej o nic przy pani Geronimi, ale teraz zapragnął otrzymać odpowiedzi.
- Kim jesteś? - zapytał mało taktownie.
Rosa spojrzała na niego swoimi wielkimi oczyma. W jej zdziwieniu oczy powiększyły się jeszcze bardziej.
- Wiem, że nie nazywasz się Rosa Geronimi - rzucił sucho. - Wyglądasz jak ona, ale nią nie jesteś. Dzisiaj znaleźliśmy zwłoki prawdziwej Rosy.
- Pan... Pan kłamie - rzuciła zaskoczona.
- Ty zabijasz te dziewczyny?! - podniósł głos. - Przyznaj się! Skąd wiesz, czym je zabijano?
Dziewczyna była wściekła. Odepchnęła komisarza od siebie i zaczęła uciekać. Gonił ją, ale tuż za tunelem pod szosą udało jej się go zgubić. Położyła się na mokrej trawie. Chciała zasnąć i ponownie spotkać się z księciem Frederkiem. Wszystko jej się mieszało. Kim była? Po co przybyła? Nagle usłyszała rozdzierający krzyk. Zerwała się na równe nogi i pobiegła w jego stronę. Na szosie leżała młoda dziewczyna. Do ziemi przyciskał ją mężczyzna w czarnym garniturze. Wyjął z kieszeni wrzeciono i zamachnął się na ofiarę. Rosa czuła, że powinna coś zrobić.
- Zostaw ją! - zawołała.
Morderca odłożył narzędzie zbrodni, ale nie zaprzestawał trzymania dziewczyny. Odwrócił się, a Rosa zamarła w bezruchu. Seryjny zabójca i jej ukochany książę Frederik byli jedną i tą samą osobą.
- Nie...
- Nie bój się kochana - powiedział, krok po kroku zbliżając się do dziewczyny. - To dla ciebie, abyś mogła tutaj zostać.
- Nie rozumiem.
Frederik podniósł z ziemi wrzeciono. Widząc strach w oczach ukochanej postanowił przypomnieć jej o wszystkim najdelikatniej jak tylko mógł.
- Ponad sto dni temu wyszłaś z domu i nigdy do niego więcej nie miałaś już wrócić, bo zostałaś zamordowana.
Milczała, a przerażenie na twarzy stawało się coraz większe.
- Tam - wskazał bliżej nieokreślony kierunek - morderca porzucił twoje ciało.
- Ty... Ty... Jesteś... - wydobyła z siebie wątły głos.
- Nazywam się Śmierć, ale ty wolałaś nazywać mnie Frederik - powiedział, stając tuż przed nią. - Zakochaliśmy się w sobie, ale wiedziałem, że tęsknisz za rodzicami. I wiedziałem, że dla ukochanych osób robi się rzeczy wielkie i ja taką zrobiłem...
- Pozwoliłeś mi wrócić na ziemię - wyszeptała.
Frederik przytaknął.
- Mój pocałunek wybudził cię z wiecznego snu, ale tylko na chwilę, aby dać ci czas na pożegnanie się z rodziną.
- A te dziewczyny? Dlaczego je zabijałeś?
- Czas każdego jest ściśle określony, a i śmierć nie lubi próżni - wyjaśnił. - Każdy twój dzień na ziemi kosztował życie jednej dziewczyny.
Rosa nic nie odpowiedziała. Już nie żyła i nic po niej nie zostało na tym świecie. Wróciła do domu okrężną drogą, obudziła rodziców, raz jeszcze poprosiła mamę o opowiedzenie jej historii pięknej róży, a potem pożegnała się. Przed domem czekał na nią mroczny książę. Wraz z jego pocałunkiem zasnęła na zawsze.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.