Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

No Game No Life Light Novel 1 - recenzja książki

Autor:Altramertes
Redakcja:Avellana
Kategorie:Książka, Recenzja
Dodany:2016-08-20 23:37:27
Aktualizowany:2016-08-21 20:08:27

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu


Tytuł: „No Game No Life” Light Novel

Autor: Yuu Kamiya

Ilustracje: Yuu Kamiya

Liczba stron: 190 strony

Rok wydania: lipiec 2016

Wydawca: Waneko

Gatunek: Przygodowe, Fantasy

ISBN: 978-83-8096-057-2

Cena okładkowa: 24,99zł



Co zrobić, gdy życie niesie ze sobą niezliczone wyzwania, ale żadne z nich nie ma znaczenia, bo odbywa się w wirtualnej rzeczywistości? Co zrobić, jeśli jesteś hikkikomori, całe dnie spędzającym przed komputerem, nieoglądającym światła dziennego i nieznającym pojęcia „praca” czy „przyjaciele”? Co zrobić, gdy porzucili cię nawet właśni rodzice, bo byłeś tak genialny, że samą swoją obecnością ich denerwowałeś? Cóż, zawsze możesz ograć Boga w szachy i zażądać zmiany świata...

Zmiana medium potrafi, czasem w znaczący sposób, zmienić również sposób postrzegania danej opowieści i tak jest niestety i w tym przypadku. Piszę niestety, ponieważ animowana adaptacja No Game No Life była całkiem przyjemną, przesadzoną do granic możliwości i kolorową odskocznią od rzeczywistości. Oczywiście nie była pozbawiona wad, ale nie umniejszały one produktu na tyle, by zakwalifikować go do porzucenia. Książka prezentuje się gorzej. Dużo gorzej.

Podstawowym problemem, z jakim borykałem się podczas lektury, były drewniane dialogi - light novel jako gatunek ma swoje prawa i rozumiem, że ten typ opowieści kładzie szczególny nacisk na rozmowy toczone przez bohaterów, ale jeśli to właśnie jeden z filarów zawodzi, natrafiamy na poważny problem. Autor, zapewne próbując nadać parze głównych bohaterów aurę tajemniczości i wszechwiedzy, posługuje się krótkimi zdaniami, czasami nawet pojedynczymi słowami i równoważnikami zdań w części ich rozmów, ale problem polega na tym, że czasami nie tylko inne postaci nie mają pojęcia, o co chodzi, ale czytelnik również. W odbiorze nie pomaga też to, że monologi, które są drugą często używaną formą (zwłaszcza podczas gier) miały być podniosłe, pompatyczne, ale i pełne emocji. Pompatyczność udało się zachować, ale cała reszta niestety leży i kwiczy. Fragmenty, które w anime pełne były teatralnej przesady, w książce brzmią sztywno i najzwyczajniej nudno się je czyta.

Drugim bardzo poważnym mankamentem są sceny komediowe i fanserwisowe. Jak wspomniałem wcześniej, coś, co na ekranie wygląda śmiesznie bądź ciekawie, może takie nie być na stronach książki. Autor wyraźnie o tym zapomniał i niektóre sceny czyta się niczym fragmenty scenariusza do filmu - przekazują treść, opisują działania bohaterów i jednocześnie są tak koszmarnie drętwe, że aż dziw bierze, iż marnowano na nie papier. Sceny fanserwisowe są niestety jeszcze gorsze, bowiem zaaranżowano je na pół w konwencji typowych scen kąpielowych, a na pół kręcenia amatorskiego porno. Sęk w tym, że jedną z osób dyrygujących całym przedsięwzięciem jest jedenastolatka, która sprawia wrażenie bardzo chętnej do wzięcia udziału w całym przedsięwzięciu. Dywagacje Shiro, pod jakim kątem ustawić kamerę i jakie detale będą uważane za zbyt wyuzdane (przy kompletnym zignorowaniu zdania „aktorki”, czyli Steph) przywodziły na myśl najgorsze skojarzenia. Naprawdę nie sądziłem, że coś, co potencjalnie miało być lekką sceną rozrywkową, może być zrealizowane w tak obrzydliwy sposób.

Warto jednak zastanowić się, jak przedstawia się fabuła pierwszego tomu jako taka. Historii z przeniesieniem do świata magicznego bohatera lub bohaterów było już tyle, że trudno o jakąkolwiek oryginalność. Na tle tysięcy innych opowieści pomysł, by wszelkie konflikty rozwiązywać za pomocą gier, wydaje się całkiem ciekawy. Wiemy, czego spodziewać się po typowym konflikcie militarnym, nawet jeśli zawiera on w sobie elementy magii, ale gry (czy to planszowe, czy zespołowe, czy jakiekolwiek inne) dają ogromne pole manewru sprawnemu autorowi. Pytanie tylko, czy Yuu Kamiya zdoła wykrzesać z siebie pokłady kreatywności konieczne do spełnienia tej konkretnej wizji. Pierwsza ważna gra w tomie, czyli walka o koronę za pomocą magicznych szachów, niestety nie jest najlepszą realizacją pomysłu, bo zostaje bardzo szybko sprowadzona do typowego mordobicia, nawet jeśli z odrobiną dodatkowych udziwnień. Mam nadzieję, że kolejne tomy okażą się bardziej kreatywne. Brakuje mi też etapu planowania. Bohaterowie są tak genialni i wydają się tak dobrze znać scenariusz, że niezależnie od tego, jaki problem im rzucić, rozwiążą go w try miga. Wydawałoby się, że świat, który wymaga analitycznego myślenia, da pole do bardzo ciekawych rozważań czy to strategicznych, czy taktycznych, ale tak niestety nie jest. Ponownie mam nadzieję, że w przyszłych tomikach będzie lepiej.

Byłoby fajnie, gdyby pomimo braków od strony fabularnej książkę ratowali ciekawi bohaterowie, ale niestety tak nie jest. Naprawdę nie wiem, czemu autor zdecydował się robić z Sory i Shiro NEET-ów i hikkikomori. Taki zestaw cech zupełnie nie pasuje do osób, które są w stanie robić w konia stare wygi hazardowe, uczyć się języków w kilka minut czy w mig zgadywać, kiedy ktoś kłamie, a kiedy nie. Jeśli bohaterowie byli tacy wspaniali, to dlaczego jeszcze w naszym świecie nie zarabiali obrzydliwie dużych sum na hazardzie internetowym? Dlaczego nie grali w pokera pod fałszywymi danymi, tylko wiedli żałosne życie typowych japońskich otaku? A jeśli mają być otaku, to jakim cudem są tak bardzo sprytni i potrafią rozgryźć innych bez problemu? Ich kreacja jest bardzo niespójna, bo próbuje połączyć dwa zupełnie odmienne typy postaci w jedno, czego efektem jest właśnie taki potwór Frankensteina. Zdecydowanie bardziej martwi mnie jednak los Stephanie. Nie funkcjonuje ona bowiem jako pełnoprawna postać w fabule, a bardziej jako gadający rekwizyt, którego rola ogranicza się do zadawania od czasu do czasu pytań, podziwianiu boskości głównych bohaterów (zwłaszcza Sory), a także byciu de facto dmuchaną lalą. Jakoś na początku tomiku z powodu przegranej w kamień, papier nożyce Steph dostaje dosłowne polecenie zadurzenia się w Sorze. Problem polega na tym, że dziewczyna nie może walczyć z tym uczuciem. Robi rzeczy, których nie chce robić, ale za sprawą magii po chwili i tak jej się to podoba, tak długo, jak długo beneficjentem tychże akcji jest Sora. Mało tego, bohaterowie co i rusz wytykają dziewczynie, że jest idiotką albo czegoś nie rozumie, a ona dalej nie może nic z tym fantem zrobić, bo uczucie niemal fizycznie jej to uniemożliwia. Czytając poświęcone Steph fragmenty, miałem wrażenie, że czytam o kimś z syndromem sztokholmskim, albo będącym niewolnikiem. Jest to dość przerażające, ale też sprawia, że zamiast podziwiać zalety i wspaniałość Sory i Shiro, mam ochotę po prostu skopać ich po tyłkach.

Aby dopełnić obraz nędzy i rozpaczy, pomówmy chwilę o jakości polskiego wydania. Oj, nie popisało się Waneko. W ksiażce użyta jest dość nietypowa czcionka, jakby Arial lub coś podobnego i choć nie wpływa to na szybkość czy dokładność czytania, to jednak pozostaje niesztampowym rozwiązaniem. Tym, co na pewno wpływa na odbiór lektury, jest cała masa błędów gramatycznych, ortograficznych i interpunkcyjnych. Na jednej tylko stronie potrafiłem wyłapać dwa lub więcej błędów, zjedzone bądź przekręcone litery i przecinki postawione w złych miejscach. Jeśli ktoś będzie czytał to szybko, może większości z tych potknięć nie zauważy, ale osoby wyczulone złapią się za głowę na widok takiego przekładu. Nie wiem, może wydawnictwo nie zrobiło redakcji i korekty, a może redaktor był do luftu - efekt jaki jest, niestety wszyscy mogą zobaczyć. Jedynym chyba jaśniejącym punktem są tytuły rozdziałów, ewidentnie odwołujące się do nazw poziomów trudności z gier komputerowych. W kwestii ilustracji za niezmiernie urocze należy uznać wysiłki wydawnictwa w celu ocenzurowania jednej z początkowych ilustracji, za której oryginalną wersję można by śmiało iść do więzienia. Inna sprawa jaka będzie reakcja kupujących książkę rodziców, a już nie daj Bóg, jeśli trafi się pośród nich jakiś obrońca moralności. Pozostałe ilustracje są już dużo bezpieczniejsze, ale po kolei: pięć początkowych ilustracji jest w kolorze, na papierze kredowym i przedstawia odpowiednio Shiro w tej samej pozie co na obwolucie, Shiro i Stephanie biorące kąpiel (to o tej ilustacji wspominałem wcześniej) oraz Steph i Chlammy (antagonistka tego tomu) siedzące obok siebie. Reszta porozrzucana jest w losowych miejscach w tomie. Oprócz tego na obwolucie tak z tyłu, jak i z przodu znajdziemy krótkie wpisy od autora, a tom zamyka posłowie. Okładka jest monochromatyczna i przedstawia główną parę bohaterów oraz Stephanie.

Należałoby zapytać, czy warto kupić No Game No Life, skoro jakość wydania jest absolutnie tragiczna, a fabuła i postaci bynajmniej tego nie nadrabiają? Moim zdaniem potencjalni nabywcy powinni wstrzymać się do wyjścia tomu kolejnego i na jego podstawie podjąć decyzję - jeśli będzie porządnie wydany, OK, można przeboleć jedną wtopę. Jeśli nie, cóż, jest mnóstwo innych rzeczy, które można kupić za dwadzieścia pięć złotych.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Rhapsody : 2016-12-22 22:44:12

    Na początku byłem bardzo sceptyczny do tego tytułu. Kupiłem go jednak na Ryuconie w Sierpniu i przeczytałem jakieś 50 stron... teraz jak się wziąłem za czytanie to nie mogę przestać.

    Zarąbista komedia.

  • Karuta : 2016-08-29 20:06:15

    Co do tłumaczeń to tak jak wspomniano wyżej są czasem tak fatalne że ma się ochotę walić głową w ścianę a mangę czy nowelkę odstawić na półkę i już więcej po nią nie sięgać. Czasem widać wyraźnie tez jakby wzorowali się na mangach robionych przez fanów, Miałam przypadek czytać jedną na krótko przed wydaniem a potem jak wydano mangę i porównałam sobie tłumaczenia to przez kilka stron były prawe że identyczne, nie wiem czy to wynika z bardzo wiernego tłumaczenia i obróbki fanów czy ze zwykłego kopiowania. NIE oczerniam w żadnym razie nie mam nic do wydawnictwa, ciesze się że robią te mangi ale mogli by... przyłożyć się do tego bardziej! ;)

  • Merry Nightmare : 2016-08-21 00:51:48

    Z Waneko jest ten problem, że oni zawsze popełniają takie błędy (choć w przypadku NGNL to przeszli samych siebie), a nawet jeśli kolejny tom będzie lepszy, to następny może udowodnić, że dno jeszcze nie zostało osiągnięte i można się pogłębić jeszcze bardziej. Dobrym tego przykładem jest wydawane przez nich Higurashi. Co do błędów, to w tomiku NGNL pojawia się też takie coś: "Sora i Shiro spojrzeli w górę. Nie mogli uwierzyć własnym uszom.". Raczej wątpię, by tak było w oryginalnej nowelce, chyba że Sora i Shiro ledwo co przybywszy do świata fantasy nabrali zdolności widzenia uszami. xD W posłowiu jest też innego rodzaju błąd, mianowicie dwie strony z ilustracjami postaci, które Waneko zostawiło w układzie od prawej do lewej, przez co czytelnik z początku gubi się w czytaniu i najpierw czyta drugą stronę, a później pierwszą. Waneko wydaje dobre tytuły, to im muszę przyznać, jednak ich tłumaczenia, a w szczególności korekta pozostawiają wiele do życzenia. Dziwi mnie na przykład to, że fani, którzy tłumaczą mangi/anime/nowelki/itp za darmo, od fanów dla fanów, potrafią zrobić wszystko porządnie, a wydawnictwo, które płaci swoim pracownikom za to wszystko i wydaje legalnie, odwala taką fuszerkę. Pewnie ekipa Waneko napisze, że przepraszają za takie błędy i będą obiecywać, że w następnym tomiku postarają się o to, by ich nie było. Tu jednak nie należy obiecywać, a konkretnie zacząć działać i pomyśleć o zatrudnieniu kogoś, kto będzie pilnował tego, by książki/mangi nie szły do druku z takimi błędami. Swoją drogą, zastanawia mnie też jedna rzecz. Czy oni te tłumaczenie piszą w jakimś zwykłym winodowsowym notatniku? Nie mają jakiegokolwiek edytora tekstu, który ma najzwyklejszą opcję sprawdzania pisowni? Word, Writer, cokolwiek?

  • Skomentuj