Opowiadanie
Sword Art Online: Alicyzacja W toku tom 10 - recenzja książki
Autor: | Piotrek |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2016-10-27 20:25:55 |
Aktualizowany: | 2016-10-27 20:25:55 |
Tytuł: Sword Art Online - Alicyzacja: W toku
Tytuł oryginalny: Sword Art Online - Alicization Running
Autor: Reki Kawahara
Ilustracje: abec
Tłumaczenie: Anna Piechowiak
ISBN: 978-83-63650-83-4
Stron: 262
Wydawca polski: Wydawnictwo Kotori
Wydanie oryginalne: 2012
W recenzji poprzedniego tomu wyraziłem obawy związane z kontynuacją. I niestety, niemal wszystkie się spełniły. Rzadko kiedy zdarza się, żeby książka zirytowała mnie już na etapie okładki, a jednak dziesiątemu tomowi Sword Art Online się to udało! Przeczytanie na skrzydełku okładki zdania: Mijają dwa lata..., podczas gdy poprzedni tom zapowiadał początek wielkiej przygody, to po prostu wbicie sztyletu w plecy miłośnikowi fantasy. To jak otrzymanie czystej wody zamiast zamówionej herbaty… No co zrobisz? Nic nie zrobisz. Trzeba sprawdzić, co wyjdzie w praniu.
Książka zaczyna się od wyjaśnienia sytuacji w świecie realnym. Kirito zostaje potajemnie uprowadzony ze szpitala, a Asuna, Suguha i Shino próbują się dowiedzieć, czym jest RATH i gdzie został zabrany ich ukochany. Ostatecznie udaje się do niego dotrzeć dzięki pomocy Rinki Kojiro, dziewczyny Akihiko Kayaby, która została zaproszona do udziału w projekcie TLD. Eksperyment budzi poważne wątpliwości, wiele elementów kompletnie nie ma sensu (jak ogromny statek za tryliony jenów, który ma się skrywać przed uwagą publiczną), ale powiedzmy, że historia mnie kupiła. Smaczkiem jest tutaj poznanie wspomnień Rinko oraz dalsze rozwinięcie postaci Akihiko. Wszystko byłoby naprawdę przyzwoite, gdyby nie zabrakło odpowiedniego skrojenia tekstu - ponad sto stron, z których jakąkolwiek wartość fabularną miało może ze czterdzieści, to jednak gruba przesada. Zauważył to nawet sam autor w posłowiu…
Gdy przebrniemy przez te wyjaśnienia, akcja przenosi się do Podziemia, gdzie po pół roku od wyruszenia z wioski Ruild, Kirito oraz Eugeo stają do turnieju, którego dwóch zwycięzców dostanie się do straży Zakarii. To z kolei pozwoli uzyskać możliwość wstąpienia do Cesarskiej Akademii Miecza Północnej Centorii. Muszę przyznać, że czytając tę część, byłem w miarę zadowolony. Nieźle streszczono wydarzenia z poprzednich sześciu miesięcy, nie zabrakło także zademonstrowania umiejętności Kirito oraz efektów treningu Eugeo. Co więcej, przybliżono strukturę społeczeństwa Północnego Norlangarth, a także różnice klasowe z niej wynikające. Ciekawie też wypadła dysponująca wiedzą absolutną obserwatorka, której jakiś bliżej nieokreślony Mistrz zlecił nadzór nad dwójką nieszablonowych w tym świecie chłopców. Co więcej, ma ona możliwość korzystania z komend, czyli tak zwanych Świętych Technik, dzięki czemu sprytnie pomaga im w drodze do celu (chociaż nie powinna). Lepsze to, aniżeli tłumaczenie wszystkiego przypadkiem czy szczęściem. Sam turniej nie mógł przebiec bez niespodzianek, a swój temperament zaprezentował rzecz jasna Kirito, który miał do tego niezłą okazję podczas pierwszego pojedynku.
Dalszą drogę bohaterów zmierzających do stolicy rzecz jasna pominięto. Co więcej, pominięto też cały pierwszy rok w Akademii Miecza, a czytelnik zostaje wrzucony w wydarzenia dziejące się pod koniec pierwszego roku nauki. Kirito oraz Eugeo, już jako giermkowie wybrani przez dwóch z elitarnej grupy dwunastu starszych szermierzy, przygotowują się do przejścia na drugi rok i odbywają ostatnie treningi ze swoimi mistrzami. Ich celem jest dostanie się nie tylko do tej elitarnej grupy, ale także zajęcie odpowiednio pierwszego i drugiego miejsca w turnieju diagnostycznym, co da im możliwość reprezentowania Akademii na Cesarskim Turnieju Miecza.
Niestety, ta część książki to jak uderzenie czytelnika w potylicę. Po pierwsze, z fabuły zostało wycięte półtora roku, podczas którego powinno dziać się wiele interesujących dla czytelnika rzeczy. Zamiast tego dostajemy pustkę. Wtrącenia konieczne do wyjaśnienia części faktów psują dodatkowo tempo akcji i przeszkadzają czytelnikowi we wciągnięciu się w wydarzenia. Co więcej, ten przeklęty Kawahara wykreował naprawdę świetnie zapowiadającą się postać - Sortilienę Serlut, która miała zadatki na zostanie najlepszą bohaterką całej serii. Jej zachowania, postawa i historia pochodzenia narobiły mi ogromnych oczekiwań, które przy takim przeskoku czasowym musiały zostać zawiedzione. Ogólnie sama koncepcja Akademii dawała niezliczone możliwości fabularne, które przepadły w otchłani przeskoku czasowego. Trudno nie zauważyć, że jest to sytuacja niemal identyczna z sytuacją z gry śmierci w zamku Aincrad.
Podczas lektury Alicyzacja: W toku mimo pokaźnej objętości tomu towarzyszyło mi uczucie pustki. Ta książka jest uboga w treść, mimo że wprowadzenie do niej rozbudzało wyobraźnię. Autor stworzył niezwykły świat sztucznej inteligencji tworzącej społeczeństwo, przekonał czytelnika o konieczność wysiłku i upartego dążenia krok po kroku do celu, a następnie przewinął fabułę jak film, i to bez podglądu… Po takim świecie można było sobie sporo obiecywać, trudno się więc dziwić, że czytelnik poczuje zawód i irytację. Niestety, to samo tyczy się Kirito oraz Eugeo, którzy przez te osiemnaście miesięcy powinni dojrzewać i zmieniać się, a tymczasem zaliczyli dosłownie przeskok czasowy i przybyło im jedynie centymetrów wzrostu. Sam projekt Alicyzacji miał na celu symulację i obserwację rozwoju sztucznych zmiennoświateł, a zamiast tego dostajemy figę z makiem. Na domiar złego na sam koniec następuje kolejny przeskok czasowy, pomijający rozpoczęcie przez bohaterów drugiego roku nauki, ale być może zostanie to uzupełnione w kolejnym, jedenastym tomie.
Oprawa techniczna nie różni się niczym w porównaniu do tomu dziewiątego. Na plus jednak wypada korekta tekstu - literówek jest znacznie mniej, można je policzyć na palcach jednej ręki. Tłumaczenie gubiło płynność i przejrzystość przy przechodzeniu z narracji do dialogów i przemyśleń bohaterów, ale to zapewne wina oryginału. W każdym razie muszę pochwalić korektę, tak trzymać.
Niestety mamy tu po prostu do czynienia z kiepskim kawałkiem literatury. Wątki, które mogłyby wciągnąć czytelnika, zostają pominięte, a to pozostawia najgorsze możliwe podczas czytania odczucie, czyli brak satysfakcji. Nie ma nic gorszego, kiedy przewracasz kolejne kartki i czujesz tylko zawód. Dobrze, że mimo wszystkich braków fabuła wciąga na tyle, że mam mam ochotę poznać dalsze losy Kirito w Podziemiu. Cóż, to wszystko czytelnicy Sword Art Online znają od pierwszego tomu, a rozbudzające wyobraźnię możliwości mimo wszystko trzymają ich przy tytule. Napisałbym, że jedenasty tom zapowiada się ciekawie, jest potencjał na interesującą historię, ale obawiam się, że znowu skończy się na niewypale. Jak będzie w rzeczywistości, napiszę w kolejnej recenzji.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.