Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dziecko Wiecznego Zmierzchu

Rozdział 1

Autor:Kh2083
Serie:X-Men, New X-Men
Gatunki:Akcja, Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Yuri/Shoujo-Ai, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2016-11-06 20:31:31
Aktualizowany:2016-11-06 20:31:31


Następny rozdział

Dziecko Wiecznego Zmierzchu

Świat: Marvel / X-Men

Czas akcji: Po Reloadzie

Główni bohaterowie: Megan Gwyn, Paragons

Rozdział 1

W letnią, pogodną noc pewien mężczyzna w średnim wieku o rudych włosach i wąsach takiego samego koloru opuszczał miejską knajpę o prosto brzmiącej nazwie „Pod Ruinami". Odwiedzał ten lokal każdego piątkowego wieczoru, aby przy piwie odreagować po całym tygodniu pracy. Każda wizyta przebiegała tak samo, w tym samym towarzystwie i rozmowach na te same, niezbyt interesujące tematy. Tamtej nocy sprawy miały jednak wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy rudowłosy przechodził przez wąską uliczkę na której stały znane w całej okolicy prostytutki, podbiegł do niego ubrany na czarno mężczyzna i pociągnął go za rękę do ciemnego zaułka. Rudy był początkowo zdezorientowany, jednak nie miał szans z dużo silniejszym od siebie napastnikiem. Nieznajomy przyparł go do muru, patrząc mu głęboko w oczy.

- Ian... to ja. Will, pamiętasz mnie? - Agresor zapytał ochrypłym głosem. Miał tłuste, rozczochrane włosy i przekrwione oczy. Ian przytaknął, wciąż będąc mocno przerażonym. Wtedy Will uspokoił się i puścił go. Oparł się ręką o ścianę i odetchnął.

- Czy ty zupełnie oszalałeś? Spotykać się ze mną w taki sposób? Nie mogłeś po prostu zadzwonić? Spotkać się ze mną w pubie?! - pytał zdziwiony wąsacz.

- Nie mogłem... zbyt wiele jest do stracenia! Nikt nie może wiedzieć o tym że się kontaktowaliśmy...

- O co ci chodzi? - rudy był bardzo zdenerwowany.

- O twoją córkę. Musimy sprowadzić ją z powrotem do kraju...tylko tu możemy ją ochronić...

- Megan jest w niebezpieczeństwie? Ona teraz jest w najlepiej chronionym miejscu na Ziemi!

- Nic nie rozumiesz... jej matka jest w ogromnym niebezpieczeństwie...

- Liz? O czym ty mówisz? - Will milczał przez chwilę. Spojrzał Ianowi głęboko w oczy.

- Miałem na myśli jej prawdziwą matkę... - wyszeptał.

Następnego dnia, po drugiej stronie oceanu, wspomniana przez tajemniczego mężczyznę Megan i jej chłopak Mark, młodzi mutanci z Instytutu Xaviera, wybrali się razem na wycieczkę do wesołego miasteczka. Skrzydła dziewczyny nie zwracały uwagi ludzi mijających ją na alejkach ze względu na to, że wokół kręciło się mnóstwo ubranych na kolorowo przebierańców rozbawiających gości parku rozrywki. Zapewne Megan była brana za pracownicę udającą motyla lub wróżkę z jakiejś baśni. Para zatrzymała się na chwilę przy wejściu do jednej z atrakcji, zjeżdżalni przypominającej ogromnego węża. Megan usiadła na ławce, bo czuła się zmęczona i bolały ją nogi. Mark zaproponował przyniesienie jej czegoś do picia, po czym zniknął w tłumie. Dziewczyna rozglądała się dookoła. Drażniła ją głośna muzyka dochodząca z kilku miejsc jednocześnie i gwar dzieci, ale pomimo tego była bardzo zadowolona z dnia spędzonego w towarzystwie swojego chłopaka. Po chwili, pajac ubrany w strój w czerwone kropki podszedł do niej i na siłę wcisnął jej różowy balon w kształcie głowy kota. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego niechętnie. Ze sceny stojącej nieopodal dobiegł śmiech ludzi, którzy na jednej z atrakcji rzucali ciastkami do grubej kobiety w falbaniastej sukience, siedzącej na maleńkim, drewnianym taborecie. Megan zauważyła, że kilka metrów dalej, obok drzewa, stał mężczyzna w prochowcu. Mutantce wydawało się, że co chwilę na nią spoglądał. W tej samej chwili Mark wrócił ze sklepu i wręczył dziewczynie puszkę zimnego napoju.

- Mark... mam dziwne wrażenie, że ten człowiek nas śledzi. - dyskretnie wskazała na nieznajomego.

- Widziałam go gdy wchodziliśmy do parku, później kiedy jechaliśmy tą kolejką... - dodała.

- Jest tylko jeden sposób żeby to sprawdzić...

Chłopak wziął Megan za rękę i pociągnął ją w kierunku drzewa przy którym stał mężczyzna. Para szybko przeszła obok niego, starając się nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego. Kiedy oddalili się od niego o kilka metrów i zniknęli w tłumie, Mark spojrzał za siebie. Mężczyzna skończył palić papierosa i ruszył w ich stronę.

- Miałaś rację. On za nami łazi.

- Kto to może być? Co zrobimy?

Chłopak zauważył wieżę widokową, najwyższą budowlę w całym wesołym miasteczku. Wraz z Megan przebiegł przez drewniany most, a później przez zatłoczony ogród kawiarni. Bardzo szybko znalazł się przy wejściu do wieży. Przeciskając się w jego kierunku, potrącił pracownika przebranego za ogromne jajko, prawie go przewracając. Dwójka mutantów zajęła miejsce w windzie wewnątrz atrakcji w ostatniej chwili przed jej zamknięciem. Tajemniczy nieznajomy podbiegł do wejścia do budynku, lecz osoba go pilnująca zatrzymała go ze względu na przekroczony limit liczby ludzi mogących jednocześnie zwiedzać wieżę. Megan i Mark oparli się o ścianę windy. Z głośników zaczęła dobiegać elektroniczna muzyka, we wnętrzu pomieszczenia zapanowała ciemność, a na suficie pojawiły się kolorowe wzory symbolizujące cuda spotykane podczas podróży międzygwiezdnych.

- Zgubiliśmy go. - odparł Mark.

- Na razie... Ciekawe czego on może od nas chcieć.

- Pewnie niczego dobrego. Musimy wymyśleć jak się go pozbyć.

Na ławce przed akademikami Instytutu Xaviera siedziała Jessica Vale, ubrana w czarne spodnie i czarną koszulę bez rękawów. Czytała jakąś książkę na której okładce namalowany był zielony smok. W pewnej chwili poczuła, że jej zdolności uaktywniły się - miała wizję. Była w wesołym miasteczku, biegła w nieznanym kierunku, co chwilę wpadając na ludzi. Pajace cyrkowe pojawiały się przed nią, jakby specjalnie spowolniając ją, aby nie dotarła na czas do swego celu. W pewnej chwili znalazła się na wzgórzu. Byli tam jej przyjaciele, Megan i Mark oraz jakaś blada kobieta o czarnych włosach. Jessica próbowała coś krzyknąć, ale głos nie wydobył się z jej gardła. Demoniczna postać strąciła jej znajomych w przepaść. Dziewczyna ocknęła się z wizji. Krzyknęła, a książka którą czytała upadła na chodnik. Jeden z przechodzących uczniów zatrzymał się przy niej. Jessie była zlana potem i ciężko oddychała.

- Megan... Megan i Mark... są w niebezpieczeństwie... dużym niebezpieczeństwie...

Para młodych mutantów znalazła się na tarasie widokowym. Nikt nie zwracał na nich uwagi, bo goście zwiedzający atrakcję byli zajęci podziwianiem panoramy wesołego miasteczka. Mark odwrócił się w stronę balustrady, starając się ochronić swoją towarzyszkę przed dość nieprzyjemnym wiatrem. Niebo zrobiło się czerwone od zachodzącego na horyzoncie Słońca. Megan, zapatrzona w piękne zjawisko atmosferyczne, przestała myśleć o kłopotach i tajemniczym człowieku, który ją śledził. Odwróciła się w stronę chłopaka, po czym dotknęła jego ramienia.

- Ile mamy czasu? Jak długo możemy tu być?

- Chyba 20 minut, może mniej, sam nie wiem. Megan, boisz się?

- Nie... To znaczy tak, boję się tego mężczyzny. Ale myślałam raczej o tym jak długo możemy tu być razem.

Słońce było już bardzo nisko, a wieża i inne wysokie konstrukcje parku rzucały na okolicę długie, czarne cienie. Mark nie odzywał się do Megan, co zaniepokoiło dziewczynę. Mocniej chwyciła za jego koszulę, chciała się przytulić. Chłopak lekko ją od siebie odsunął.

- Posłuchaj Megan. Zostaniesz tutaj. Atrakcja nie jest jeszcze zamykana, zjedziesz na dół z następną grupą zwiedzających. Ja wrócę teraz i postaram się dowiedzieć czego ten człowiek od nas chce.

- Nie zrobię tego! Wracam razem z tobą. Jeśli coś by ci się stało...

- Daj spokój. Przecież wiesz, że jeden zwykły człowiek nie może mi zrobić niczego...

Mark objął Megan i chciał ją pocałować. Ona wiedziała, że próbował ją uspokoić i zmusić do tego by pozwoliła mu postąpić tak jak sobie zaplanował. Zaczęli się całować. Dziewczyna nie kontrolując siebie rozłożyła swoje skrzydła. Na szczęście ludzie byli zbyt zajęci oglądaniem zachodu słońca, aby cokolwiek zauważyć.

Jessica siedziała na łóżku w jednym z małych pokoi dziewczęcego akademika. Obok niej były jej dwie koleżanki: Andrea - blondynka z grupy Alpha Squadron oraz Hope. Ta druga trzymała komórkę próbując się do kogoś dodzwonić.

- No dalej... odbierz Megan... Szybciej... - mówiła sama do siebie. Jessie także wystukiwała czyjś numer.

- Mark... to naprawdę ważne. - Nikt nie odpowiadał.

- Cholera! Wyłączyli... nie skontaktujemy się z nimi. - krzyknęła czarnowłosa.

- Jesteś pewna tego co widziałaś? - zapytała Andrea.

- Nie. Od czasu mojej przemiany nigdy nie miewam czystych, jednoznacznych wizji. Ale jej przesłanie było wyraźne. Pixie jest w niebezpieczeństwie. Ktoś na nią poluje. Jakaś kobieta.

- Dlaczego miałaby chcieć jej coś zrobić? - odezwała się Hope.

- Jest mutantem. Dla niektórych to wystarczający powód. - Jessica mówiąc te słowa wstała z łóżka.

- Trzeba powiedzieć pozostałym. Idę po Bena, ty idź do Nicholasa, Hope.

Dziewczyny rozeszły się. Zaniepokojona Andrea także wyszła z pokoju.

Mark pocałował na pożegnanie Megan i z grupą ludzi udał się do windy. Mutantka przez chwilę się zawahała, ale w końcu pobiegła za nim. Ku jego przerażeniu szybko znalazła się obok niego, a drzwi od dźwigu osobowego zamknęły się z charakterystycznym sykiem.

- Zwariowałaś! Nie tak sie umawialiśmy! - chłopak krzyknął widząc swą dziewczynę w windzie.

- Nie zostawię cię! Przecież o tym wiedziałeś!

Mark założył na uszy słuchawki od swojego discmana.

- Dobrze. Niech tak będzie. - Odparł. Zauważył, że gapiła się na niego jakaś paniusia w okularach.

- Gdy tylko wyjdziemy z wieży, zaczniesz uciekać w tym kierunku co ja. - dodał szeptem patrząc Megan prosto w oczy. Drzwi widokowego punktu otworzyły się z cichym trzaskiem. Ludzie wolnym krokiem opuścili windę wciąż zauroczeni widokiem zachodzącego słońca nad horyzontem. W okolicy panował wieczorny półmrok, zapaliły się uliczne lampy oraz światła sklepów i innych atrakcji. Pajac z balonami przechadzał się wśród dzieci opuszczających wesołe miasteczko, a guziki na jego ubraniu fosforyzowały na czerwono. Tajemniczy mężczyzna w prochowcu wypatrywał młodych mutantów. Po chwili zauważył, że korzystając z ciemności i tłumu, para wymknęła się z budynku i szybkim krokiem od niego oddalała. Nie zastanawiając sie ani przez chwilę ruszył za nimi.

- Mark... Zauważył nas. Może powinniśmy się z nim zmierzyć?

- Nie... Miałem taki zamiar, ale teraz kiedy jesteś ze mną nie będę ryzykował.

Młodzi mutanci zeszli po kamiennych schodach pod kolorowo oświetloną karuzelę z białymi, plastikowymi figurami koni. Prześlizgnęli się obok niej. Dookoła rozbrzmiewała bardzo kiczowata muzyka drażniąca uszy rudej mutantki. Mark uśmiechnął się i rozprostował ramię. Transformował dochodzące do niego dźwięki w falę energii, którą posłał w kierunku tłumu i śledzącego go mężczyzny. Atak mutanta spowodował zawroty głowy i rozdrażnienie ludzi, którzy pod jego wpływem zaczęli się między sobą szturchać i przepychać. Atak nie dotarł do nieznajomego, ale zamieszanie spowolniło jego marsz w stronę Megan i jej chłopaka. Jakiś gruby mężczyzna zaczął przeklinać na stojącego obok pajaca cyrkowego. Uderzył go tak mocno, że przewrócił go prosto na mężczyznę w prochowcu.

W tym samym czasie w kawiarni położonej powyżej alejki, na której byli młodzi mutanci, siedziała młoda kobieta o czarnych włosach i bladej cerze ubrana w biały żakiet. Patrzyła na uciekającą parę i dziwnie zachowujący się tłum ludzi. Zauważyła skrzydła wyrastające z pleców Megan. Uśmiechnęła się złowieszczo wstając od stolika i bardzo szybko opuściła lokal.

- Nie musiałeś tego robić! Użyłeś swych zdolności na ludziach! Nie wolno nam tego robić! - Megan mówiła do Marka zdenerwowana tym co zdarzyło się przed paroma minutami.

- Nic im się nie stanie. I nasz plan zadziałał. Już nas nie śledzi.

Dziewczyna oglądnęła się za siebie.

- Rzeczywiście. Zgubiliśmy go.

Mark przytulił swoją towarzyszkę i pomyślał, że już nadszedł najwyższy czas aby opuścić park rozrywki. Po kilku minutach młodzi mutanci znaleźli się na słabo oświetlonej drodze, po której obu stronach rosły wysokie drzewa. W pewnym momencie Megan poczuła się słabo. Stanęła, aby przez chwilę odpocząć i nabrać sił. DJ zaniepokoił się jej stanem.

- Co się stało?

- Nie wiem, nie czuje się najlepiej...

- To pewnie przez nerwy. Cały dzisiejszy wieczór został zepsuty przez tego gościa...

- Nie, to nie to... - Megan spojrzała swemu chłopakowi głęboko w oczy.

- Czuje coś dziwnego. Jakby ogarniało mnie jakieś zimno... jakby zbliżało się coś bardzo złego...

Przeczucie Megan miało się za chwilę spełnić. W kręgu świetlnym latarni pojawiła się ubrana na biało kobieta o czarnych włosach. Serce Pixie zaczęło bić mocniej i szybciej, dziewczyna instynktownie przytuliła się do Marka. Nieznajoma nie odezwała się ani jednym słowem, jedynie patrzyła na mutantów zimnym wzrokiem. W pewnej chwili podszedł do niej pajac rozdający balony w kształcie kotów. Miał już tylko jeden, ostatni. Przekazał go czarnowłosej, lecz kobieta zniszczyła podarunek na jego oczach. Dotknęła clowna, a ten osunął się nieprzytomny na chodnik.

- Uciekamy stąd! - krzyknął Mark i mocno pociągnął Megan za rękę. Dziewczyna szybko doszła do siebie. Kiedy oboje przebiegali przez most aby znaleźć się w innej, bardziej zaludnionej części parku, kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w ich kierunku. Fala chłodu uderzyła w uciekających. Megan odczuła ją bardzo dotkliwie. Złapała się za brzuch, przechyliła przez barierkę i zwymiotowała. Mark dotknął jej ramienia.

- Megan! Weź się w garść! Musimy się stąd wydostać!

- To ona... jakby sama jej obecność mnie zabijała. - wyszeptała Pixie.

Dziewczyna czuła się bardzo źle, ale instynkt samozachowawczy oraz wsparcie chłopaka wystarczyły, aby przezwyciężyła niemoc i ruszyła w dalszą drogę. Dwójka mutantów biegła w kierunku wyjścia z parku. Wydawało im się, że uciekają wieki, co chwilę wpadając na ludzi i pracowników rozrywki ubranych w dziwne, kolorowe stroje. Błądzili po alejkach wesołego miasteczka kilkanaście minut nie mogąc trafić na drogę prowadzącą do wyjścia. Nie mogli skupić myśli na niczym, zupełnie jakby coś lub ktoś mieszało w ich umysłach. Obraz rozmywał im się przed oczami, różnokolorowe światła atrakcji ich oślepiały, a muzyka, która stała się dla nich bezładną kakofonią dźwięków, drażniła ich uszy. Megan wpadła na ogromną, plastikową głowę clowna. Krzyknęła z przerażenia, a wtedy głowa zaśmiała się mechanicznym głosem. Mark pociągnął dziewczynę w swoją stronę. Wpadł na jakąś grubą kobietę, która złośliwie się do niego uśmiechnęła. Obraz przed oczami pary zaczął się rozmywać, a muzyka stawała się coraz szybsza, głośniejsza i pozbawiona sensu. Wkrótce oboje znaleźli się przy opuszczonym, remontowanym Domu Duchów. Zmęczeni oparli się o jego zimną ścianę. W pewnym momencie hałasy i barwy zniknęły, a umysły młodych mutantów znów mogły normalnie pracować.

- Co to było? - zapytała Megan.

- Nie wiem... ale to było okropne. - Mark odpowiedział ścierając pot z czoła.

- Ona zaraz tutaj będzie... co robimy?

- Spróbuję zadzwonić... - chłopak wyjął swoją komórkę. Okazało się, że była zepsuta.

- Cholera... Megan, sprawdź co z twoją!

- Tak samo... nie działa...

- To pewnie sprawka tej kobiety. - Mark spojrzał na wielkiego ducha namalowanego nad wejściem do „strasznego domu".

- Wejdźmy tam. Ukryjemy się i pomyślimy co zrobić dalej. - Chwycił dziewczynę za rękę i razem z nią zniknął we wnętrzu nieczynnej atrakcji. W środku było bardzo ciemno, śmierdziało starym drewnem i brudnym kurzem, którego gruba warstwa osiadła na podłodze. Na ścianach i u sufitu zawieszone były figury przedstawiające postacie z różnych znanych horrorów: wampiry, wilkołaki, mumie i potwory Frankensteina. Każda z nich była w fatalnym stanie technicznym, co czyniło je jeszcze bardziej ponurymi.

- Nie podoba mi się tutaj Mark... wyjdźmy stąd jak najszybciej. - Megan oznajmiła i objęła ramię chłopaka.

- Daj spokój, przecież to tylko rozpadające się manekiny.

Mutantka rozglądała się z niepokojem jakby usiłowała wypatrzeć coś w ciemności panującej w pomieszczeniu.

- Nie chodzi o te figury... znów wyczuwam ten nieprzyjemny chłód. Ona tutaj jest Mark! Ta kobieta!

Blada nieznajoma wyszła z ukrycia. Czerwone światło neonu, wpadające przez dziurę w ścianie budynku nadało jej diabolicznego wyglądu. Uśmiechnęła się patrząc na chłopaka.

- Chłopcze, lepiej jak najszybciej stąd uciekaj. Ta sprawa nie dotyczy ciebie, a jedynie twojej uroczej towarzyszki.

DJ schował Megan za siebie. Pogłośnił muzykę w discmanie.

- Żeby się do niej dostać, musisz przejść przeze mnie!

Jego dłonie zaiskrzyły energią. Wypuścił w kierunku kobiety falę uderzeniową. Nieznajoma uskoczyła w bok, a energia mutanta zniszczyła mechanicznego nietoperza wiszącego na ścianie.

- Ostrzegałam cię abyś uciekł póki jeszcze mogłeś. Teraz też będziesz musiał zginąć.

Podbiegła do DJ-a i mocno go uderzyła. Chłopak upadł w dalszej, pogrążonej w mroku części pomieszczenia. Megan kurczowo trzymała kawałek stalowej rury.

- Nie podchodź do mnie! Odejdź stąd!

Groźby nie przeszkodziły nieznajomej. Podeszła do dziewczyny, wyrwała jej rurę z ręki i rzuciła na drugi koniec sali. Chwyciła mutantkę za szyję. Megan poczuła jej lodowaty uścisk.

- Musisz zginąć. Tak zostało postanowione.

Rozległy się strzały. Na twarzy bladej kobiety ukazało się wielkie zdziwienie. Po chwili zauważyła w swym ciele trzy rany po kulach. Osunęła się na podłogę puszczając szyję młodej mutantki. Upadając, rozbiła tekturową trumnę w której leżała sztuczna mumia. Megan bezmyślnie patrzyła przed siebie. Na drugim końcu pomieszczenia stał nieogolony mężczyzna w prochowcu, który trzymał pistolet ciepły od wystrzału. Mark podbiegł do dziewczyny, mocno przytulając ją do siebie. Obaj ze strachem spoglądali na człowieka, który ich uratował oraz leżącą bez ruchu nieznajomą.

- Czy ona... zabił ją pan? - zapytał chłopak.

- Nie... nie można ich zabić konwencjonalnymi metodami, ale zimny metal w ciele zada jej ból na jaki zasługuje. - odparł człowiek z bronią.

- Kim pan jest? - wyszeptała Pixie.

- Nie ma to znaczenia. Uciekajcie stąd... szybko! Na drugim końcu tego budynku jest tylne wyjście z parku. Jest zamknięte, ale to was nie zatrzyma... Uciekajcie!

- Ale... - Megan chciała dowiedzieć się czegoś więcej, a wtedy Mark dotknął jej ramienia.

- Zróbmy to o co prosi... - Oboje zniknęli w głębi pomieszczenia. Nieznajomy kucnął przy bladej kobiecie.

- My pobawimy się trochę dłużej - oznajmił patrząc na jej twarz.

Para mutantów szła pogrążoną w mroku i świetle lamp ulicznych drogą obok ogrodzenia wesołego miasteczka. Ich krok był szybki, bo chcieli jak najszybciej oddalić się od miejsca w którym nieznana osoba próbowała pozbawić ich życia. Nie rozmawiali ze sobą, myśleli tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się za murami Instytutu Xaviera. W pewnym momencie oświetliło ich światło reflektorów nadjeżdżającego samochodu. Mark instynktownie objął swą przyjaciółkę. Samochód zatrzymał się tuż przy nich. Okazało się, że była w nim Jessica i Hope a także lider grupy Paragons - Ben. Hope wybiegła z pojazdu i podeszła do Megan. Dotknęła jej ramienia.

- Megan! Nic ci się nie stało?! Jesteście cali? - zapytała.

-Tak, wszystko w porządku... - odpowiedziała dziewczyna.

- Zaraz, skąd wiesz co nam się przed chwilą przytrafiło? Dlaczego po nas wyjechaliście?

- Jessie miała wizję przyszłości. Widziała, że zaatakuje was jakaś kobieta o białej twarzy. Wizja była tak intensywna... musieliśmy przekonać się że nic wam nie jest.

Jessica także wyszła z samochodu.

- Mark, wspomniałeś, że coś się wam przytrafiło? Moja wizja się sprawdziła?

- Tak, w parku zaatakowała nas jakaś kobieta o białej skórze. Chciała nas zabić, to znaczy... tak naprawdę to chciała zabić tylko Megan. Nie mamy pojęcia kim była...

- Uciekliście jej?! - zapytał Ben.

- Nie, ale pomógł nam jakiś mężczyzna. Pojawił się w momencie, kiedy tamta kobieta chciała mnie zabić i po prostu ją zastrzelił... - odpowiedziała mu Megan.

- Próbowałaś z nim porozmawiać? - chłopak pytał dalej.

- Nie... kazał nam szybko uciekać...

- Zrobiliśmy to o co prosił. Byliśmy zbyt przerażeni i zdezorientowani by zastanawiać się kim był i dlaczego nam pomógł.

- Może lepiej będzie, jeśli posłuchacie jego rady i szybko wrócicie do szkoły. Nie wiadomo czy na Pixie nie polują inni... nie mogę przywołać żadnej znaczącej wizji. - powiedziała Jessica. Mark i Megan wsiedli do samochodu. Z niepokojem spojrzeli na koleżankę.

- Musimy wrócić do Akademii i dokładnie o wszystkim opowiedzieć Emmie Frost. Niech przyśle grupę X-Men do zbadania tego lunaparku, może znajdą coś co pomoże nam dowiedzieć się kim była ta zabójczyni i wasz obrońca - oznajmił Ben.

- Będzie za późno... - Jessica wyszeptała.

- Co przez to rozumiesz? - Match zapytał.

- Gdzie widzieliście ich ostatni raz? - czarnowłosa zapytała Megan.

- W starym, nieczynnym domu strachów tuż przy ogrodzeniu. Jest w nim dziura przez którą można wejść do środka prosto z ulicy. Tamtędy uciekliśmy.

Preview zbliżyła się do Matcha.

- Wracaj z nimi do szkoły. Przekaż wszystko Frost. Ja razem z Hope spróbuję wrócić do parku i odnaleźć tego faceta.

- Nie możesz! To zbyt niebezpieczne! Poza tym, ja też powinienem pójść. Jestem liderem tej drużyny.

- Masz ciało świecące w ciemności i płomień zamiast włosów! Cholernie nie rzucające się w oczy!

- Ok... Jessie, ale pamiętaj: nie pakuj się w żadne bagno? Rozumiesz?

- Tak, tak...

Megan trzęsła się z zimna i przerażenia. Obejmowała się rękami i otulała skrzydłami.

- Jedźmy stąd. Nie dam rady być dłużej w tym miejscu...

Samochód ruszył w powrotną drogę pozostawiając na ulicy dwie młode mutantki.

- Jessie? Jesteś pewna, że to był dobry pomysł? - zapytała Hope.

- Cholernie zły. Ale chyba nie chcesz żyć wiecznie? Idziemy! - Preview poklepała swą przyjaciółkę po ramieniu i obie dziewczyny podążyły w kierunku tylnego wejścia do wesołego miasteczka. Ostrożnie przeszły przez dziurę wyciętą w ogrodzeniu i wkroczyły do rozpadającej się rudery, która wiele lat temu była najczęściej odwiedzaną atrakcją w całym lunaparku. Jessica szła pierwsza, sprawdzając pomieszczenie przed zrobieniem każdego kroku. Przyjaciółki znalazły się w głównej komnacie. Hope rozglądała się dookoła, oglądając plastikowych zombie i rozpadające się ze starości kukły potworów posypane warstwą brudnego kurzu.

- Niezbyt przyjemnie... - oznajmiła Hope.

- Niezbyt. Jak dla mnie zbyt kiczowato - Jessica skomentowała wnętrze. Zauważyła ślady walki w postaci zniszczonych figur. Wolnym krokiem podeszła do rozlanych na podłodze kropel jakiegoś niebieskiego płynu. Kucnęła i zaczęła się im przyglądać.

- Ani śladu mężczyzny, ani ciała tej kobiety. Jak to możliwe, że mógł ją stąd usunąć tak szybko? Megan opowiadała, że kobieta została postrzelona, tak? Może to jej krew? - oznajmiła zaciekawiona Preview.

- Jessica! Nie dotykaj tego świństwa! - Hope próbowała ją ostrzec.

- Spokojnie, zamierzam dotknąć tylko podłogi obok tych kropel. Oni muszą być gdzieś w pobliżu. Może uda mi się zobaczyć jakąś wizję?

Dziewczyna dotknęła podłogi. Jej umysł został zalany falą obrazów. Człowiek w prochowcu torturujący bladą kobietę. Wyprawa przez góry podczas ogromnej zamieci. Tajemnicze pomieszczenie pełne mroku i istot od których promieniuje chłód. Ogród z dziwnymi roślinami o zmierzchu. Elegancki mężczyzna grający na fortepianie. Młody ojciec niosący duszę swojego dziecka. Wrzosowiska targane wiatrem i stara kobieta paląca świeczkę w oknie chaty. Żegluga drewnianą łodzią przez bezkresne wody oceanu. Ogromna brama otwierająca się z jasnym blaskiem.

- Jessie! Jessie! Ocknij się Jessica! - Hope szarpała przyjaciółkę. Czarnowłosa była w transie, patrzyła przed siebie poruszając ustami bez słów. Po kontakcie fizycznym z drugą mutantką doszła do siebie. Pierwszym widokiem jaki zobaczyła były duże, brązowe oczy patrzące na nią z troską.

- Hope... to co widziałam... było wprost niesamowite... obrazy, pozbawione sensu i porządku. Nie wiem czy były przebłyskami tego co ma się zdarzyć, czy tego co już się zdarzyło... kurde... odlot...

Trance pomogła jej wstać. Preview otrzepała spodnie z pyłu i brudu.

- Hope. Musisz spróbować przeszukać teren tego lunaparku. Musisz spróbować znaleźć kogokolwiek kto wydaje się choć trochę podejrzany. Mam przeczucie, że dzieje się tu coś cholernie wielkiego. Musimy dowiedzieć się jaki to ma związek z Megan.

- OK... - odparła Hope i zamknęła oczy. Po chwili jej astralna projekcja opuściła ciało, po czym uniosła się pod sufit i dalej ponad dach starego budynku. Oglądała wesołe miasteczko z wysokości, próbując dopatrzeć się czegoś nienormalnego. Następnie z szybkością myśli sprawdzała każdy zakamarek lunaparku, każdą atrakcję, sklep i kawiarnię, każdy obiekt techniczny i nawet toalety. Na próżno, ponieważ tajemniczy mężczyzna, który miałby nieść bądź ukrywać zwłoki zabójczyni, rozpłynął się w powietrzu nie pozostawiając żadnego śladu. Dziewczyna wróciła do swego ciała.

- Jessie, sorki... nic nie ma... szukałam wszędzie...

- W takim razie pospieszmy się, bo jest późno i niedługo odjeżdża ostatni autobus do Salem Center.

Mutantki postanowiły wrócić do szkoły. Na jednej ze ścian rudery wśród kurzu narysowany był pentagram. Po wyjściu dziewczyn zaczął świecić białym światłem. Pojawił się przy nim mężczyzna w prochowcu trzymający nieprzytomną, bladą kobietę.

- Nie chcę abyście narażały się na niebezpieczeństwo - powiedział sam do siebie myśląc o Jessice i Hope.

Megan oraz towarzyszący jej inni członkowie Paragons wrócili do Instytutu Xaviera. Szybko wkroczyli do głównego budynku szkoły z zamiarem porozmawiania z Shan. Emma Frost zaskoczyła ich na korytarzu.

- Pani Frost! W wesołym miasteczku Megan... - Ben zaczął rozmowę.

- Została zaatakowana przez tajemniczą, bladą kobietę - Frost dokończyła za niego.

- Ale wszystko dobrze się skończyło dzięki tajemniczemu nieznajomemu - dodała.

- Przeczytała pani nasze myśli?! - Mark oburzył się.

- Nie musiałam. Wasze emocje są teraz tak intensywne, że nie dało się zablokować napływu waszych myśli do mojej głowy. To tak jakbyście chcieli, aby ktoś nie słyszał radia grającego na cały regulator przebywając obok niego. Teraz lepiej chodźmy do mojego gabinetu. Emma podeszła do Megan i delikatnie dotknęła jej pleców.

- Megan, pozwól że telepatycznie cię uspokoję.

Chłopak Megan popatrzył na nauczycielkę ze złością.

- Proszę to zrobić. - oznajmiła Pixie.

Kobieta wpłynęła na emocje młodej mutantki, uspakajając ją. Dziewczyna poczuła się lepiej. Mark także odetchnął i przestał obawiać się, że Frost naruszy prywatność Megan. Wszyscy znaleźli się w gabinecie dyrektorki. Emma usiadła na swym fotelu.

- Wyłapałam z waszych wspomnień obrazy, ale lepiej będzie jeśli opowiecie mi o tym co się stało własnymi słowami.

- Ja powiem, nie chcę by Megan znowu musiała to przeżywać - zaproponował Mark.

- Oczywiście.

- Po południu wybraliśmy się z Megan do wesołego miasteczka. Wszystko było w porządku, dopóki nie pojawiła się jakaś dziwna, blada kobieta. Zaczęła nas ścigać, a konkretnie Pixie, nie wiem dlaczego. Zadziałała na nią... i na mnie czymś... tak jakby próbowała namieszać nam w umysłach... Megan przez chwilę bardzo źle się czuła... jak to opisałaś?

- Jakby sama jej obecność mnie zabijała... jej spojrzenie napełniało mnie takim wstrętem... nie chce nawet sobie o tym przypominać.

- Pokonała nas, myślałem że nie będę w stanie uratować Megan. Wtedy pojawił się ten mężczyzna. Zastrzelił bladą kobietę i kazał nam uciekać.

- Bardzo dobrze zrobiliście słuchając go. A wy, skąd się tam wzięliście?

- Jessica miała wizję. Zobaczyła, że coś zagrażało Megan... - odparł Ben.

- I gdzie ona jest teraz ?

- Hm... Poszła do wesołego miasteczka razem z Hope.

- Co takiego?! Jak tylko wróci ma się tu natychmiast zgłosić! Nie pozwolę na taki brak rozsądku! Dobrze wie, że grozi jej niebezpieczeństwo! - Frost krzyknęła. Mark wyjął z kieszeni komórkę. Odczytał SMS-a.

- To Jessica. Wraca do szkoły... Nikogo nie znalazły...

- Całe szczęście! Ale i tak kara ich nie ominie! Musi poczekać jeszcze kilka lat zanim będzie mogła bawić się w członka X-Men!

Frost wstała i odeszła od biurka. Oznajmiła grupie, że mogą wrócić do swoich pokoi, a sama postanowiła znaleźć Wolverine'a i wysłać go do lunaparku w poszukiwaniu napastników. Będąc w drzwiach zwróciła się do Pixie.

- Megan, wiem że teraz czujesz się lepiej, ale musisz koniecznie iść do ambulatorium. Niech zbada cię doktor McCoy.

- Dobrze - odparła dziewczyna. DJ położył jej rękę na ramieniu i odprowadził w kierunku sekcji medycznej.

W Sali Ćwiczeń mieszczącej się w podziemiach budynku trwał trening. Nauczycielem był Logan, znany większości pod imieniem Wolverine, a jego jedyną uczennicą Laura Kinney - czarnowłosa dziewczyna, która została stworzona z jego własnego kodu genetycznego. Oboje mieli na sobie białe kimona. Mężczyzna zamierzał nauczyć swoją podopieczną technik, które sam poznał wiele lat temu w Japonii. Mutantka patrzyła na niego zielonymi oczami.

- Pamiętaj Laura, dzisiaj nie używasz swoich pazurów. Musisz nauczyć się rozbrajać przeciwników, bez zabijania ich, bez wykorzystywania swojej broni nawet jeśli jest ona częścią twojego ciała.

- Rozumiem...

- Przejdźmy od razu do rzeczy! Zaatakuj mnie, ale pamiętaj, bez względu na to co by się nie działo, bez pazurów!

Laura przygotowała się do zaatakowania Logana. W pewnym momencie w pomieszczeniu pokazała się astralna projekcja Emmy Frost.

- Logan! Potrzebujemy twojej pomocy, przekażę ci telepatycznie co się wydarzyło i lokację do której musisz się udać...

Zaciekawiona dziewczyna patrzyła na Wolverine'a, który milcząc łączył się telepatycznie z Frost. Kiedy Emma skończyła swój przekaz Logan skierował się do drzwi. Otwierając je spojrzał za siebie i uśmiechnął się do Laury.

- Na co czekasz? Ubieraj się! Najwyższy czas na ćwiczenia w terenie!

Megan siedziała na łóżku w ambulatorium ubierając koszulę. Dr McCoy skończył ją badać, stwierdzając że była zdrowa, a tajemnicza kobieta nie uszkodziła jej ciała, przynajmniej w sposób dający się wykryć fizycznymi metodami. Drzwi gabinetu otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Wolverine, a z nim X-23.

- Logan? W czym mogę ci pomóc? - Hank zapytał odchodząc od biurka z mikroskopem.

- Megan jeszcze tu jest?

- Tak, jest tutaj. - Henry podszedł do białego parawanu oddzielającego łóżka od reszty pomieszczenia. Odsunął go. Pixie stała spokojnie, patrząc na zebranych wokół niej ludzi. Nie odzywała się. Logan podszedł do dziewczyny i ją powąchał.

- Jest na niej ślad tamtej kobiety... bardzo słaby, nigdy nie spotkałem się z tym zapachem. Kimkolwiek była, nie jest jedną z dawnych przeciwników X-Men. Laura...?

Dziewczyna domyśliła się o co mutant chciał ją poprosić. Podeszła do koleżanki i również ją powąchała. Megan zdziwiona tym zachowaniem lekko się cofnęła.

- Idziemy polować Laura. - Wolverine oznajmił kierując się do wyjścia.

- Dobrze...

Kilkanaście minut później Logan i Laura jadąc jeepem zbliżali się do wesołego miasteczka. Mężczyzna miał na sobie dżinsy i skórzaną, brązową kurtkę, jego towarzyszka czarne spodnie i koszulę, a na nogach glany. Było już bardzo ciemno, ulice opustoszały, a z nieba zaczął padać drobny, chłodny deszcz. Dziewczyna zauważyła dwie postacie idące po chodniku, skąpane przez snop światła z ulicznej latarni.

- Są tam... Jessica i Hope...

- Nie doczekały się autobusu... - Logan odparł i zatrzymał samochód przy przyjaciółkach. Wysiadł i zawołał mutantki. One ucieszyły się, gdyż deszcz stał się mocniejszy, a noc zimniejsza.

- Wskakujcie do środka. Przysporzyłyście sobie kłopotu taką akcją. Jessica... będziesz prowadzić. Masz jechać prosto do Instytutu.

- Taki mam zamiar - odpowiedziała dziewczyna, dotykając moknących włosów.

Kiedy obie mutantki znalazły się w jeepie Logana, X-23 chciała wyjść na ulicę. Logan powstrzymał ją.

- Plany się zmieniły. Wracasz z dziewczynami do Szkoły.

- Ale przecież mieliśmy zapolować...

- Musisz dopilnować, aby nic im się nie stało w drodze powrotnej. Twoje zadanie jest teraz ważniejsze od mojego.

Laura przez chwilę się zawahała. Nie była zadowolona z faktu, że Logan odsunął ją od akcji. Postanowiła jednak wykonać jego polecenie. Samochód z dziewczynami zniknął za zakrętem, a Wolverine pozostał na chodniku w strugach deszczu, który przekształcił się w prawdziwą, nieprzyjemnie zimną ulewę. Mężczyzna wolnym krokiem podążył w kierunku wesołego miasteczka.

Trzy dziewczyny powoli zbliżały się do szkoły. Hope opowiedziała Laurze o zdarzeniu w parku oraz niepowodzeniu w zlokalizowaniu tajemniczej napastniczki i człowieka, który pomógł Megan.

- Jeśli oni są gdzieś w pobliżu, Logan ich odnajdzie. Jeśli nie, złapie ich ślad i podąży wprost do miejsca w którym się ukryli. - odparła X-23.

- Wiem o tym Laura... On jest najlepszy w tym co robi. Ale lepiej by było gdyby ktoś z nim poszedł. Nie wiemy kim byli ci ludzie i kto jeszcze może być zamieszany w tą sprawę.

Przez chwilę zapanowała cisza. Jessica zajęta patrzeniem na drogę nie włączyła się do rozmowy.

- Słuchaj... a skąd Logan będzie wiedział czego szukać? - Hope zapytała.

- Zapach... zapachy kobiety i tego gościa pozostały na Pixie. Zresztą ja też je zapamiętałam. - odparła Laura.

- I wiesz kim oni mogli być, jakieś wspomnienia... ty byłaś przecież...

Laura posmutniała. Hope domyśliła się, że nie powinna poruszać takiego tematu.

- Doskonale wiem do czego zostałam stworzona. I dlatego jestem pewna jednego. Zapach tej kobiety to zapach śmierci...

Znów zapanowała cisza. Trance odwróciła głowę w stronę okna. Patrzyła na zalane wodą ulice, nie mogąc pozbyć się uczucia niepokoju o Megan. Laura spojrzała na Preview. Otworzyła usta, chciała coś powiedzieć. Przełamała się dopiero po minucie.

- Jessica...

- Tak?

- Dzięki.

- O co chodzi?

- Dzięki za płyty, które mi pożyczyłaś w poniedziałek.

- Ach... o to chodzi?! Fajne, prawda?

- Tak.

Po raz kolejny zapanowała cisza zakłócona jedynie przez hałas silnika i uderzenia kropel deszczu w karoserię i szyby.

Logan przekroczył bramę wesołego miasteczka. Było już późno i padał coraz bardziej intensywny deszcz, przez co większość ludzi opuściła park rozrywki. Dzięki temu mutant mógł swobodniej poruszać się po okolicy. Mając w pamięci zapachy tajemniczej kobiety oraz uczniów ze swojej szkoły postanowił podążyć za nimi dopóki były jeszcze rozpoznawalne w zalewającej wszystko ulewie. Przechodząc obok alejki z drzewami zauważył zbiegowisko ludzi i karetkę pogotowia omiatającą okolicę impulsami czerwonego światła. Zaciekawiony postanowił podejść bliżej. Okazało się, że kilku lekarzy walczyło o życie clowna leżącego na samym środku chodnika. Nieopodal moknął na deszczu balon w kształcie głowy kota zaplątany w gałęzie jednego z drzew. Logan zignorował zbiegowisko i ruszył w dalszą drogę. W końcu dotarł do opuszczonego pałacu strachów w którym rozegrał się dramat Megan i Marka. Mężczyzna znalazł się wewnątrz atrakcji. Szedł w mroku słuchając kropel deszczu uderzających w drewniane ściany budynku, a zapach zgnilizny i kurzu trafiał wprost w jego nozdrza. W pewnym momencie do jego nosa dotarł inny zapach - ten sam, który poczuł na rudej mutantce. Odwrócił się gwałtownie zauważając na ścianie bielejący pentagram. Podszedł bliżej i w tym samym momencie za jego plecami pojawił się nieogolony mężczyzna w prochowcu.

- Sami się pakujecie w kłopoty - oznajmił nieznajomy.

Logan zauważył go wysuwając pazury z zamiarem zaatakowania. Mężczyzna z błyskawiczną szybkością dotknął jego czoła. Wolverine poczuł, że jego zmysły zostały przeładowane napływającym strumieniem doznań, bezsensownych obrazów dźwięków, zapachów i smaków. Po chwili jego mózg przepełnił się tak wielką ilością danych, że mężczyzna upadł nieprzytomny na podłogę. Nieogolony facet przez krótką chwilę patrzył na niego, po czym ruszył w sobie tylko znanym kierunku.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.