Opowiadanie
Strażniczka Strefy Liminalnej
Rozdział 4
Autor: | Kh2083 |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2017-01-19 20:18:53 |
Aktualizowany: | 2017-01-19 20:18:53 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Za szpitalnymi oknami padał ulewny deszcz, a w strugach wody spływających po szybie odbijało się czerwone światło pobliskiej sygnalizacji ulicznej. Marcon siedział w fotelu, w pogrążonym w półmroku korytarzu, wpatrując się w inne krwawe światło, symbol wiszący nad drzwiami sali operacyjnej, informujący, że wewnątrz odbywała się operacja ratująca komuś życie. Loranir stał naprzeciwko siwego mężczyzny, przy oknie i spoglądał przez szybę na przejeżdżające ulicą samochody. Myśli obu były gdzie indziej, wewnątrz sali operacyjnej, przy Owenie kurczowo trzymającej się cienkiej nitki łączącej jej duszę ze światem żywych. Dziewczyna była otoczona przez zespół chirurgów zagłębiających skalpele w jej tkankach, próbujących zatamować krwotoki wewnętrzne i robiących wszystko, aby zminimalizować zniszczenia organizmu powstałe po ataku demonicznego Zmiennika. Ich najważniejszym zadaniem była ochrona uszkodzonego kręgosłupa i rdzenia kręgowego strażniczki. Zespół dokładał wszystkich sił, aby uratować jej życie i ograniczyć późniejsze kalectwo tak bardzo jak było to możliwe. Krew dziewczyny pokrywała fartuchy i rękawiczki operujących, pościel łóżka na którym ją operowano i podłogę sterylnej sali. Cisza skupienia chirurgów była rytmiczne przerywana przez odgłosy urządzeń monitorujących pracę serca i ciśnienie Oweny i medycznych wentylatorów wtłaczających powietrze do jej płuc. Dziewczyna była pogrążona we śnie, jaki sprowadziły na nią rany i środki znieczulające.
Była w nich znów małą dziewczynką, która przyjechała razem z Marconem do drewnianego domu, daleko od zgiełku cywilizacji, pośród kojącej zieleni łąk i lasów. Znów spacerowała wzdłuż leśnych ścieżek wzbudzających jednocześnie jej ciekawość i zachwyt, ale i niepokój, o to co mogło czaić się za zakrętem, podświadomie czując, że miejsca które mijała były czymś więcej niż tylko tym co pokazywały jej zmysły. W nocy siedząc przy świeczce tlącej się w świeczniku w kształcie kobiety o motylich skrzydłach słuchała opowieści o dawnych czasach swojej rodzinnej krainy, istniejących jedynie w zbiorowej ludowej świadomości, nie potwierdzonych przez zapisy na kartach kronik historyków. Patrzyła na ciemny las za oknem, zauważając być może jedynie oczami swojej wyobraźni, światełka migające na tle czarnych drzew, delikatny blask emitowany przez owady, latarki niesione przez ludzi spacerujących w nocy ze wsi do wsi przez las, albo magiczne istoty z opowiadań jej opiekuna. Patrzyła na zielone wzgórza, sterty kamieni spoczywające od wieków na równinach i porośnięte mchem pnie drzew powalonych przez wichury i uderzenia piorunów dziesiątki lat wcześniej. Jej sen nabierał intensywności, tak jakby przeżywała swoje ukryte wspomnienia zupełnie na nowo. Powędrowała na łąki falujące od podmuchów letniego wiatru, a przed jej oczami piętrzyły się szare ruiny starego zamku, zarośnięte krzewami i drzewami, odebrane człowiekowi przez odwiecznie istniejącą naturę. Jej ciekawość była tak samo wielka jak wtedy, gdy naprawdę znalazła się w tamtym miejscu, pomimo że jej umysł przepełnił się wspomnieniami tego co dopiero miała doznać w swym śnie o przeszłości. Wspinała się na kamienny mur ciepły od letniego słońca, aby zobaczyć co znajdowało się po jego drugiej stronie. Szła po drewnianej podłodze tak ostrożnie jak potrafiła, ale była zbyt dużym ciężarem dla budowli sprzed setek lat. Deski załamały się pod nią i dziewczyna wpadła do ciemnego, zimnego i wilgotnego pomieszczenia poniżej. Krzyczała, próbowała wspiąć się na ścianę, bezskutecznie, bo nikt jej nie słyszał, była zbyt głęboko w piwnicach zamku. Płakała, bała się że nie wydostanie się stamtąd i przyjdzie jej umrzeć w ciemności, z dala od swojego opiekuna. W pewnym momencie komnata rozjaśniła się dziwnym blaskiem, a przed oczami Oweny ukazały się dziwne postaci przypominające młode kobiety o owadzich skrzydłach i rozmiarach. Każda z nich była innego koloru, a wszystkie naraz zdawały się tańczyć wokół blondynki, jednocześnie badając ją i zapraszając do dołączenia do ich korowodu. Owena patrzyła na dziwne zjawisko z niedowierzaniem, ale mimowolnie wyciągnęła rękę w stronę tajemniczych istot. I w tym samym momencie rozwarła się przed nią brama prowadząca na zewnątrz, na słoneczną łąkę. Dziewczynka przekroczyła ją i ku swojemu zdumieniu pojawiła się przed murami zamku, dokładnie w tym samym miejscu w którym wcześniej udało jej się pokonać mur. Pobiegła do domu najszybciej jak potrafiła i opowiedziała wszystko Marconowi. Nie pomyślała, że jej przybrany ojciec mógłby jej uwierzyć, dlatego jego poważna i smutna mina była dla niej zagadkowa. Długowłosy mężczyzna przytulił ją z całych sił powtarzając do niej, że zawsze będzie przy niej aby jej pomagać. Jego głos załamywał się tak jakby zdarzyło się coś strasznego. Owena widziała siebie przekraczającą progi ruin kościoła, kurczowo ściskając rękę prowadzącego ją Marcona. Pamiętała jak bardzo bała się, gdy nad strzaskanym ołtarzem unosił się miecz, na którym lśniły magiczne symbole, widziane tylko przez jej oczy. Czuła na sobie spojrzenie czegoś prastarego i pochodzącego z zupełnie innego świata. Pomimo tego sięgnęła po miecz, bo wierzyła, że chociaż zupełnie nie rozumiała co się wokół niej działo, Marcon mógł sprawić, że nigdy nie stałaby jej się krzywda.
Jeden z lekarzy wyszedł z sali operacyjnej, aby porozmawiać z Marconem i Loranirem niespokojnie oczekującymi wieści na temat stanu zdrowia przyjaciółki. Jego twarz wyrażała zmęczenie, zaniepokojenie i smutek.
- Pańska córka jest w bardzo złym stanie. - Powiedział przecierając twarz chustką.
- Robimy wszystko co w naszej mocy, aby ją uratować... ale... - zatrzymał się na chwilę.
- Ale jedno jest niestety pewne. Jej rdzeń kręgowy został uszkodzony na wysokości odcinka lędźwiowego. Dziewczyna nigdy nie odzyska pełnej sprawności... - lekarz nie dokończył, ponieważ Loranir wtrącił się do rozmowy.
- Chciał pan powiedzieć, że Owena nigdy nie będzie chodzić?!
- Tak. Dziewczyna nigdy nie będzie chodzić. Przykro mi, uszkodzenia są zbyt duże. Jedyne co możemy zrobić to uratować jej życie. A teraz przepraszam, bo muszę wrócić do sali operacyjnej. - Lekarz oznajmił i zniknął za drzwiami. Loranir zacisnął pięści. Odwrócił się i natychmiast skierował do wyjścia. Marcon zatrzymał go silnym pociągnięciem za ramię.
- Gdzie się wybierasz?!
- Nie słyszałeś co powiedział lekarz?! Owena zostanie kaleką! Nie mogę tego tak zostawić. Znajdę tych Zmienników i zemszczę się w jej imieniu! - W oczach mężczyzny płonął ogień wściekłości.
- Pełen gniewu i zupełnie nieprzygotowany! Rozniosą cię na strzępy zanim dotkniesz któregokolwiek z nich. Czy tego chcesz? Chcesz zginąć? I w jaki sposób to pomoże Owenie?
Loranir zmyślił się.
- A może ja chcę już dołączyć do mojej siostry.
- Zostawiając Owenę wtedy kiedy cię naprawdę potrzebuje. Postępujesz jak prawdziwy tchórz. - Długowłosy elf poczuł się znieważony przez obelgę starszego mężczyzny, ale wiedział, że w tamtych słowach było dużo prawdy. Usiadł na ławce stojącej pod ścianą korytarza.
- Nie zostawimy jej w takim stanie. - Marcon wyszeptał.
- Co możemy zrobić? Jest człowiekiem. Jej rdzeń kręgowy już się nie zrośnie i żaden lekarz na świecie nic na to nie poradzi. - Loranir powiedział ze smutkiem.
- Żaden lekarz na tym świecie jej nie pomoże. Ale przecież mamy dostęp do innego... - siwy odparł wpatrując się w jeden punkt na przeciwległej ścianie.
- O czym ty mówisz?
- Sallos. Jego mroczna wiedza dotyczy także medycyny i ciała ludzkiego.
Loranir znów się zdenerwował.
- Chcesz ją oddać w ręce diabła?! Chyba spotkanie ze Zmiennikami odebrało ci rozum! - Powiedział głośno, ale chwilę później ściszył głos zdając sobie sprawę z przebywania w publicznym miejscu.
- Ona już jest z nim związana. Była z nim związana odkąd wzięła do ręki miecz i została Strażniczką granicy pomiędzy dwoma światami. Dostałaby tylko więcej jego mocy niż już ma teraz. Jest silną dziewczyną. Jestem pewien, że sobie z tym poradzi.
- Nie możesz podejmować za nią takiej decyzji! Nie możesz zrobić jej tego co jej zrobiłeś gdy była dzieckiem!
- Dobrze wiesz, że Owena została Strażniczką dzięki Przeznaczeniu. Była skazana na to, aby się nią stać jeszcze przed narodzinami. Ja nie wybrałem dla niej takiego losu. - Siwy mężczyzna opuścił głowę.
- Ale masz rację. Nie podejmę za niej tej decyzji. Zapytam ją o zdanie i tylko od niej będzie zależeć czy przyjmie pomoc od Sallosa. Jeśli powie tak, ja postaram się, aby przekonać demona do pomocy. Zostaw to mnie.
- Jak chcesz z nią porozmawiać? Ona jest w pełnej narkozie, podłączona do respiratora, a lekarze tamują jej wewnętrzne krwotoki, chcesz tam wejść i ją obudzić?
- Nie. Ale mogę porozumieć się z nią poprzez plan astralny. Chcesz, abym zabrał cię w tą podróż?
- Tak. Chcę ją zobaczyć.
- Dobrze więc. Ale lepiej przejdźmy do jakiejś słabiej uczęszczanej części budynku. Kiedy wpadniemy w trans, a nasze dusze przeniosą się tam gdzie teraz jest Owena, ktoś z lekarzy może próbować nam pomóc. - Marcon oznajmił z uśmiechem podnosząc się z ławki.
Astralne projekcje będące niematerialnymi manifestacjami umysłów Marcona i Loranira przeniosły się do świata snów nieprzytomnej Oweny, stały się częścią obrazów, które tworzył mózg operowanej dziewczyny. Blondynka w swej wizji stała na wzgórzu porośniętym zieloną trawą i patrzyła na rozciągający się przed nią krajobraz setek kilometrów lasów. Gdy wyczuła dwie inne osobowości zbliżające się do niej, natychmiast się odwróciła. Uśmiechnęła się.
- Też tutaj jesteście? Teraz chyba zaczynam rozumieć co oznaczają moje sny. Przegraliśmy, tak? Oni nas wszystkich pozabijali, a to co widzę jest jakąś formą zaświatów. Mam rację?
- Nie. Żyjesz i my również. Ale możemy porozumieć się tylko przez plan astralny. - Marcon wyjaśnił. Owena przez chwilę się zastanawiała.
- Nie możemy porozmawiać inaczej bo ja... moje rany są gorsze niż mi się wydawało, tak? - zapytała smutno.
- Nie mogę cię okłamywać. Jest bardzo źle. - Mężczyzna kontynuował. Sceneria otaczająca widmowe postacie zaczęła rozpływać się niczym poranna mgła. Owena i jej przyjaciele unosili się w postaci ciał astralnych pod sufitem sali operacyjnej, skąd Strażniczka mogła obserwować ciało samej siebie leżące na stole operacyjnym i stojących nad nią lekarzy.
- Oni... oni uratują cię, ale masz poważnie uszkodzony kręgosłup. Prawdopodobnie już nigdy nie będziesz chodzić. - Owena poczuła ogromny strach i smutek. Chciała uciec w świat swoich marzeń sennych z dzieciństwa. Marcon zatrzymał jej duszę.
- I trudziłeś się tylko po to, aby mi o tym powiedzieć? Myślałeś, że będzie mi łatwiej jeśli dowiem się już teraz?
- Nie. Musiałem się z tobą spotkać bo nie mamy zbyt wiele czasu. Wiem co może pomóc ci wrócić do zdrowia... kto może ci pomóc. Ale musisz sama podjąć decyzję czy zgodzisz się na jego pomoc.
- Kto? - Owena zapytała.
- Sallos. - Marcon odparł beznamiętnie.
- Jeśli nie chcesz jego pomocy, pamiętaj że będę przy tobie, aby pomóc ci przyzwyczaić się do nowej normalności. - Loranir wtrącił się do rozmowy.
- Co za wybór... zostać sparaliżowaną do końca życia albo prosić o pomoc diabła. - Dziewczyna spojrzała na swego ojca i nauczyciela. W astralnej postaci nie mogła się nawet rozpłakać chociaż bardzo tego chciała.
- Co się stanie jeśli nie zgodzę się na jego pomoc? Czy nie będzie już Strażniczki?
- Będzie. Sallos wybierze inną Strażniczkę tak jak zrobił to zanim wybrał ciebie, tak jak robi to od stuleci. Ja i Loranir będziemy musieli jej pomóc, tak jak kiedyś pomogliśmy tobie.
- Ja byłam bardzo mała, gdy zostałam wybrana. Uczyłam się przez całe życie.
- Nowa Strażniczka będzie musiała szybko się uczyć. - Marcon odparł spokojnie. Spojrzał poniżej, na salę operacyjną w której lekarze kończyli już operować ciało Oweny. Operacja skończyła się powodzeniem i życie dziewczyny zostało uratowane.
- W takim razie zgodzę się na jego pomoc. Chcę, aby mnie uzdrowił i postawił na nogi. Nie mogę zrzucić odpowiedzialności na kogoś innego i zniszczyć następne życie.
- Dziękuję. - Marcon wyszeptał jednocześnie zakańczając przekaz swoich i Loranira myśli do umysłu Oweny. Kiedy wrócił do własnego ciała, bardzo szybko oprzytomniał i wstał z krzesła. Skierował się do wyjścia ze szpitala.
- Miej oko na Owenę i naszą nową przyjaciółkę. Nadal jest gdzieś w pobliżu, ale boi się spotkać z którymś z nas. Ja mam zadanie do wykonania. Muszę namówić diabła, aby nam pomógł. - Mężczyzna ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
Wnętrze opuszczonego kościoła zrobiło się ciemne i przenikliwie zimne, tak jakby w ułamku sekundy nastała zimowa noc. Po chwili w miejscu, gdzie kiedyś stał ołtarz pojawiły się mroczne wrota i wyszedł z nich książę Sallos. Spojrzał na Marcona wzrokiem przepełnionym wściekłością.
- Dlaczego pojawiasz się tutaj, chociaż nie zostałeś przeze mnie wezwany? Twoja bezczelność zaczyna mnie denerwować. Chcesz, żebym pokazał ci gdzie jest twoje miejsce, magu?
- Książę Sallosie, wezwałem cię, bo potrzebuję twojej pomocy. Potrzebuję twojej pomocy tak bardzo jak nigdy wcześniej. - Marcon powiedział jednocześnie padając na kolana.
- Proszę, książę Sallosie... proszę cię, uratuj moją córkę. Uratuj Strażniczkę Strefy Liminalnej. - wyszeptał przez łzy.
- Wasza misja jeszcze tak naprawdę się nie zaczęła, a ona już przegrała walkę? Może pomyliłeś się stary magu i wybrałeś na Strażniczkę niewłaściwą osobę. Może pomyliłem się kiedyś dzieląc się z tobą cząstką mojej potęgi? - Sallos odpowiedział beznamiętnie.
- Nie była przygotowana na przeciwnika, którego spotkała.
- Jeśli tak było, to ty odpowiadasz za jej los, bo nie wyszkoliłeś jej wystarczająco dobrze. Strażniczka powinna umieć przewidzieć wszystkie zdarzenia w czasie walki. Zawiodła, a ja nie zamierzam marnować na nią swojej magii. Przyjechałeś tutaj na próżno, stary magu. Nie znajdziesz u mnie ratunku. - demon powiedział ze złością, odwracając się od Marcona.
- Chcesz tak łatwo zrezygnować?! Chcesz porzucić misję do której zobowiązałeś siebie i nas? Czy tyle znaczy słowo księcia piekielnego? Jak zamierzasz odnaleźć Króla Annwn, jeśli nie będziesz miał Strażniczki? Owena jest ciężko ranna. Ludzka medycyna nie może jej pomóc. Ona już nigdy nie będzie chodzić.
- Nie obrażaj mnie człowieku. Masz o sobie zbyt wielkie mniemanie! Jedna śmiertelna kobieta nie jest mi niezbędna do wypełnienia mojej misji. Mogę powołać nową strażniczkę i oddać jej część mojej mocy, tak jak kiedyś tobie. Może mój nowy wybór okaże się lepszy.
- A wtedy moment odnalezienia króla Annwn przesunie się w czasie o wiele lat. Owena uczyła się bycia Strażniczką całe życie. Nikt na Ziemi nie jest tak zaawansowany w posługiwaniu się magią Pogranicza jak ona. Dobrze wiesz, że ciało i umysł ludzki potrzebują czasu, aby poznać tajniki sztuki.
- Mam czas. Nie działa na mnie jego upływ tak jak na ciebie i twoją rasę.
- Możesz czekać nawet wieczność. Ale czy w tym czasie nie dojdzie do wojny pomiędzy księstwami Piekła? Wrogi książę zrobił już krok przeciwko tobie, jego demon pomagał Mab zyskać prawomocność władzy nad Krainą Wiecznego Zmierzchu przez ofiarę krwi własnego potomka. Na tym się nie skończyło. Wiesz, dlaczego Strażniczka przegrała? Bo napotkała na Zmiennika dysponującego mocą demoniczną. Kontrola przestrzeni, dzięki której zranił Owenę nie jest znana Tylwyth Teg, to dużo potężniejsza magia. Czy wiesz od kogo mogłaby pochodzić? - Siwy mężczyzna zapytał wstając z podłogi. Sallos spojrzał na niego ze złością.
- Zmiennikiem był demon? To niemożliwe.
- Ale prawdziwe. Jeśli chcesz się dowiedzieć dlaczego, musisz pomóc Owenie odzyskać zdrowie i pełnię sił.
Książę piekielny zamyślił się. Z jego twarzy zniknął wyraz złości, a w zamian pojawiło się głębokie rozmyślanie.
- Pamiętaj, że jeśli podzielę się z nią swoją mocą, ona stanie się częścią mojej domeny, tak jak ty kiedyś. Moc piekła będzie płynęła przez jej żyły i zmieni nie tylko jej magię, ale i jej duszę.
- Rozumiem to doskonale, ale znam moją córkę i jestem pewien, że poradzi sobie z kuszeniem czarnej magii i zawsze wybierze to co dobre. Wiem również, że nie interesuje cię jej dusza. Nie masz dla niej żadnego użytku w kranie Tylwyth Teg, w swoim lesie.
Sallos milczał. Musiał przyznać człowiekowi rację, ale nie chciał tego przy nim werbalizować.
- Moja moc nie działa w waszym świecie tak jak w mojej krainie. Musicie dostarczyć ją tutaj, a później przenieść się z nią do Annwn. - Oznajmił i przygotował się do powrotu do swojego świata.
- Dziękuję, Książę Sallosie. - Marcon powiedział, po raz kolejny padając na kolana.
Kiedy Marcon wrócił do szpitala, znów rozpadał się ulewny deszcz. Mężczyzna wszedł na drugie piętro budynku, wyludnionego z większości personelu i ludzi odwiedzających chorych. Loranir zauważył go i natychmiast do niego podbiegł.
- Gdzie byłeś? - spytał domyślając się odpowiedzi. Pamięć o determinacji we wzroku siwego maga, gdy opuszczał szpital zmroziła mu krew w żyłach. Loranir wiedział, że Marcon dostał to czego chciał.
- Dobrze wiesz. Przygotuj się, bo będę potrzebował pomocy was wszystkich. - Siwy powiedział idąc w stronę pokoju w którym leżała Owena.
- Zgodził się jej pomóc? - Elf dopytywał.
- Gdyby się nie zgodził, nie spieszyłbym się tak jak teraz, prawda? Przestań zadawać niepotrzebne pytania, znajdź i sprowadź tutaj Elenaril. - Marcon nie odpowiedział bezpośrednio, cały czas unikając rozmowy o prośbie skierowanej do demona.
- Elenaril? Po co nam jej pomoc? Ona jest wrogiem! Owena jest w takim stanie również z jej winy! Powinienem raczej dokończyć to co zaczęła strażniczka i odesłać ją tam gdzie jej miejsce.
- Dzięki niej Owena żyje, ja też tam byłem, nie zapominaj o tym. Musimy zabrać Owenę do miejsca mocy Sallosa, bo on może pomóc jej tylko w Annwn. Elenaril jest magiem wody i zapewne zna jakieś zaklęcia leczące. Możemy ją odesłać, ale kto zagwarantuje, że Owena nie umrze w czasie drogi?
- Ja... znajdę ją. - Loranir zwrócił się w stronę klatki schodowej prowadzącej na górnej piętra i dach.
Siwy mężczyzna wszedł do pogrążonego w ciemności pokoju swojej córki. Zastał ją leżącą w bezruchu i patrzącą beznamiętnie w jeden punkt położony ponad jej głową na suficie. Zbliżył się do niej cicho, następnie usiadł na taborecie.
- Zgodził się ci pomóc. - Powiedział zdejmując z głowy kapelusz. Dziewczyna milczała nadal patrząc w sufit.
- Ja, Loranir i Elenaril pomyślimy jak zabrać cię stąd bez wiedzy całego szpitala. Pojedziemy do miejsca mocy Sallosa, a stamtąd do Annwn. Tylko tam on może ci pomóc, bo tylko tam działa jego moc. Sama doskonale wiesz, co oznaczają prastare przyrzeczenia dla takich istot jak on. - Marcon spojrzał na twarz Oweny. Nie odwróciła głowy, ani nawet oczu w jego stronę. Po minucie oczekiwania mag ubrał kapelusz i szykował się do wyjścia.
- Odpoczywaj przed podróżą. - oznajmił. Stanął w drzwiach i odwrócił się do dziewczyny.
- Pamiętaj, że zawsze możesz powiedzieć nie. To twoje życie i nikt nie może ci niczego narzucić. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby dać ci najlepszą rehabilitację.
- Nie. Zrobię to. Zrobię to, bo nie chcę, aby ktokolwiek inny znalazł się w mojej sytuacji. Nigdy więcej nie zaszkodzę innym własną słabością. Obiecałam to sama sobie. - Owena wyszeptała. Marcon popatrzył na nią smutno i wyszedł na korytarz.
W tym samym czasie Loranir podążył za szlakiem magii wodnej zostawionym w przestrzeni przez elfkę i odnalazł ją stojącą na dachy w samym środku ulewnego deszczu.
- Lepiej będzie jeśli wrócisz do środka. Ulewny deszcz nie zmyje z ciebie wszystkich grzechów. Zmoknięcie nic ci nie da. - odezwał się.
- Woda nie zmoczy mnie, jeśli jej na to nie pozwolę. Kontroluję jej magię, już zapomniałeś? - Niebieskowłosa kobieta powiedziała odwracając się. Mężczyzna zauważył, że jej ciało, włosy i ubranie naprawdę nie było mokre pomimo ulewy.
- Ty nie jesteś odporny. Powinieneś wrócić i zostawić mnie tutaj samą. - Elenaril dodała.
- Przyszedłem po ciebie. Odpowiedz na moje pytanie. - Długowłosy rozkazał. Elfka spojrzała na niego niepewnie.
- Czy twoja magia ma działanie lecznicze? Czy możesz nam pomóc? - Loranir zbliżył się do niej. Wody spływała po jego przemoczonym ubraniu. Elenaril odwróciła wzrok. Dotknęła mokrej barierki oddzielającej dach budynku od leżącej za nim miejskiej przepaści. Zacisnęła zęby.
- Jestem za słaba, aby wyleczyć tak rozległe obrażenia. Mogę spróbować złagodzić jej ból, ale tak naprawdę jestem bezsilna...
- Ktoś inny jej pomoże. Jesteśmy już tego pewni. - Mężczyzna przerwał jej wypowiedź.
- Ale żeby to zrobił, musimy ją stąd zabrać. Musimy zabrać ją ze szpitala i zawieźć daleko stąd. Ona jest po ciężkiej operacji. Jest bardzo słaba i może nie przeżyć podróży. - Kontynuował.
- Czy możesz wspomóc ją swoją mocą? - Zapytał po chwili ciszy.
- Mogę spróbować utrzymać jej ciało w całości i powstrzymać jakiekolwiek krwotoki, wewnętrzne i zewnętrze. Nigdy tego nie robiłam, ale spróbuję... - Niebieskowłosa kobieta mówiła cichym głosem.
- Dobrze. Jak skończysz już stać na deszczu i rozmyślać nie wiadomo o czym, to znajdziesz nas przy łóżku Oweny. - Loranir odwrócił się szykując jednocześnie do opuszczenia szpitalnego dachu.
- Kto może wyleczyć takie obrażenia? - Elenaril spytała.
- Lord Sallos, jak już tak naprawdę chcesz wiedzieć. - Mężczyzna odparł ze złością.
- Lord Sallos, ale on jest...?
- Diabłem? Tak, ale nie rozumiem dlaczego tak cię to szokuje. Przecież należałaś do grupy morderców i słuchałaś rozkazów kogoś znacznie gorszego od Sallosa.
Elenaril nie odpowiedziała na ostatnie zdanie Loranira. W milczeniu stała na dachu szpitala, pozwalając, aby ulewny deszcz zmoczył ją do suchej nitki.
Loranir spotkał Marcona na klatce schodowej prowadzącej z dachu szpitala na niższe piętra. Mina pogrążonej w mroku twarzy mężczyzny wyrażała niezadowolenie.
- Co tam robiłeś tak długo?! Niedługo zrobi się jasno i będzie za dużo ludzi, żeby się stąd wymknąć! - siwy mag okrzyczał swojego ucznia.
- Przekonałem ją. Pomoże nam chronić Owenę. Masz jakiś plan jak się stąd wydostać?
- Tak. Przebierzemy się w te fartuchy... - Mężczyzna pokazał ubrania lekarskie trzymane w ręce.
- Zabierzemy Owenę do podziemnego parkingu i znajdziemy jakąś karetkę. Jak wszystko się skończy zawiadomię szpital gdzie będą mogli ją znaleźć.
- A co jeśli ktoś nas zatrzyma?
- Powiemy, że zabieramy pacjentkę do innego szpitala na specjalistyczne badania. Jeśli nadal będzie nalegał będę musiał posłużyć się magią. - Marcon wyjął z kieszeni w spodniach medalion ze znakiem pentagramu.
- Będzie mu się później wydawało, że to co widział jedynie mu się śniło. Twoim zadaniem jest oszukać elektronikę. Niska temperatura powinna skutecznie unieszkodliwić ich kamery.
- Tak, niewiele zarejestrują przez oszronione obiektywy.
- Widzę, że rozumiesz jak działać w takiej sytuacji. Dobrze cię nauczyłem. Idźmy już do Oweny. - Mężczyźni ruszyli w kierunku pokoju zajmowanego przez ranną koleżankę. Marcon wskazał na łóżko na kołach stojące blisko drzwi.
- Położymy ją na tym. - Powiedział. Pokój Oweny nadal był pogrążony w ciemności przez którą przebijał się blask diod urządzeń monitorujących funkcję życiowe dziewczyny i światło miasta wpadające do pomieszczenia przez nie do końca zasunięte rolety. Blondynka odwróciła głowę w stronę znajomych. Uśmiechnęła się smutno.
- Cześć. Chyba czas odwiedzin już dawno minął. - powiedziała.
- Zabieramy cię stąd. - Marcon oznajmił.
- To będzie najgorsza przejażdżka w moim życiu. Jestem tak pocięta, że boli mnie pomimo litrów środków przeciwbólowych, które we mnie wlewają. - Owena pokazała palcem na kroplówkę stojącą przy jej łóżku, kończącą się gdzieś wewnątrz jej ramienia.
- Postaramy się to zabrać. Ale te wszystkie monitory... - Marcon ruszył ręką, uciszając elektronikę monitorującą prace serca dziewczyny.
- Zostają tutaj i mierzą swoje sygnały, aby nikt nie narobił alarmu.
- Pięknie. Zostałam złamana, pocięta, a teraz jestem porywana.
- Nie musisz tego robić jeśli nie chcesz. Pamiętaj co ci przedtem mówiłem. - Loranir spojrzał na smutne oczy swojej przyjaciółki. Owena odwróciła głowę w kierunku sufitu. Zamknęła oczy.
- Już zdecydowałam. - odpowiedziała. W tym samym momencie w drzwiach pojawiła się Elenaril.
- Użyłam usypiającego czaru na pielęgniarce, która siedziała w sali z monitorami. Zainteresowała się waszym małym zgromadzeniem w szpitalu w środku nocy. Teraz śpi spokojnie i nie zagrozi waszym planom. - powiedziała zabierając od Marcona fartuch lekarski.
- Co ona tutaj robi? - Owena zapytała, próbując podnieść się na łóżku. Loranir położył jej rękę na ramieniu.
- Spokojnie. Ona nie jest naszym wrogiem.
- Musiałam być nieprzytomna dłużej niż mi się zdawało. Jeden z jej kolegów złamał mnie w pół, walczyłam z nią. A wcześniej próbowałam ją odesłać do Annwn...
- Owena, Elenaril zaatakowała Zabbasa, pozwalając nam cię uratować. Dzięki niej żyjesz, być może my również. - siwy mężczyzna wyjaśnił obecność niebieskowłosej elfki.
- Nie mam teraz zbyt dużo do powiedzenia... ale nie podoba mi się jej obecność. - Blondynka odparła zrezygnowana. Elenaril kucnęła przy jej łóżku. Dotknęła jej dłoni. Owena próbowała wyrwać się z uścisku, ale elfka chwyciła mocniej. Jej ciało zalśniło błękitną świetlną manifestacją leczniczej magii wody. Blondynka ze zdumieniem stwierdziła, że ból po ranach operacyjnych stał się znacznie mniej dokuczliwy.
- Lepsze niż to co w ciebie wlewają, prawda? - powiedziała z uśmiechem.
- Elenaril pomoże ci przetrwać podróż. Rozpadłabyś się bez jej pomocy. - Marcon podsumował jednocześnie zwracając się do swego młodszego przyjaciela.
- Pomóż mi umieścić ją na noszach.
Marcon i Loranir przenieśli Owenę na nosze, a Elenaril cały czas wspomagała ją leczniczą magią wodną. Grupa zdołała dojść do drzwi windy, kiedy z jednego z pokoi wyszła pielęgniarka.
- Co tu się dzieje? - zapytała.
- Zabieramy pacjentkę na operację w innym ośrodku. To wyjątkowo ciężki przypadek. - Marcon oznajmił spokojnie.
- W środku nocy?! Z czyjego polecenia? Nic mi o tym nie wiadomo! Kim pan jest? Nigdy wcześniej pana nie widziałam! - kobieta stawała się coraz bardziej zdenerwowana i agresywna. Siwy mężczyzna wyjął medalik z pentagramem. Pokazał go pielęgniarce przysuwając go blisko jej oczu.
- Nie chciałem tego robić, ale jestem zmuszony... to co tu się dzieje, nie jest dla pani interesujące. Na oddziale są osoby, które wymagają pani pomocy. - Powiedział używając czaru hipnozy. Kobieta odwróciła się w stronę korytarza, będąc pewną, że przed chwilą ktoś poprosił o jej pomoc.
- Nie traćmy czasu. - Marcon zwrócił się do towarzyszy naciskając przycisk przywołujący windę.
Grupa zjechała do podziemnego garażu, w którym panowały ciemności, a duża przestrzeń była zajęta jedynie przez kilka samochodów osobowych i dwie karetki.
- Pośpieszcie się! - Marcon podbiegł do pojazdu, machając ręką na Loranira popychającego łóżko z Oweną i idącą za nim Elanaril. Użył na drzwiach zaklęcie, odblokowując zamek i jednocześnie niszcząc wybrane obwody elektryczne, aby nie spowodować włączenia się alarmu. Po chwili od środka otworzył tylne drzwi do karetki, pomagając elfowi wciągnąć do środka ranną przyjaciółkę. Elenaril spojrzała za siebie, zauważając że zbliżał się do niej jakiś murzyn, najprawdopodobniej strażnik nocny z parkingu.
- Musimy ruszać! Zobaczył nas! - powiedziała.
- Jeszcze chwilę... - Marcon próbował uruchomić samochód grzebiąc pod deską rozdzielczą, używając zdolności płynących z połączenia magii i elektrotechniki.
- Kim jesteście?! Co tam robicie? Nikt nie mówił mi o wyjeździe karetki! - strażnik krzyczał machając rękami.
- Jest! Zajmujcie miejsca! - Siwy mężczyzna uruchomił silnik samochodu. Ruszył z miejsca, kierując się na zaskoczonego murzyna. Dozorca uskoczył, przewracając się na asfalt.
- Loranir, przygotuj się. - Marcon oznajmił pokazując na zbliżający się szlaban odgradzający wnętrze parkingu od reszty świata. Długowłosy elf wystawił rękę przez okno i zaatakował deskę deszczem lodowych ostrzy. Zamrożona konstrukcja przestała być przeszkodą dla rozpędzonego samochodu.
- Będą nas szukać. - Loranir oznajmił, kiedy karetka znalazła się na ulicy.
- Tak, ale dojedziemy do Bramy zanim nas namierzą. Jak wszystko się skończy wyślę anonimową notatkę aby im powiedzieć gdzie będą mogli odebrać karetkę. Nie jesteśmy złodziejami... ani porywaczami. - Marcon odpowiedział spokojnie. Odwrócił się w stronę przedziału dla chorego.
- Co z nią? - zapytał Elanaril.
- Śpi. Ale mam z nią kontakt przez magiczną wodę. Jest bezpieczna, chociaż bardzo osłabiona.
Samochód zbliżał się do granic miasta, a nocny deszcz zamienił się w prawdziwe oberwanie chmury. Ściana wody lała się po szybie, skutecznie ograniczając widoczność nawet przy bezustannej pracy wycieraczek. Ciemność była co chwilę rozdzierana przez blask błyskawic, a monotonny szum milionów kropel przez głośne grzmoty zbliżającej się burzy. Po prawie czterdziestu minutach jazdy w skrajnie trudnych warunkach, karetka dojechała na przedmieścia, prosto pod bramy ruin starego kościoła stojącego za lasem. Ku zdziwieniu Elenaril i zadowoleniu Marcona, wnętrze kościoła rozświetlone było blaskiem świec, które nie miały prawa tam pojawić się z ludzkiej przyczyny. Książę Sallos oczekiwał Strażniczki i chciał ją przywitać w ziemskiej części swojej posiadłości.
- Elenaril, możesz osłonić ją od deszczu? - Marcon zapytał elfkę, widząc że nie zanosiło się na choćby niewielką poprawę pogody.
- Spróbuję. Ale ten deszcz jest jakiś dziwny... nienaturalnie ciężki. - dziewczyna odpowiedziała używając zaklęcia ochronnego.
- Ktoś próbuje nam przeszkodzić? - Loranir zdziwił się.
- Albo pomóc. Do tej pory nikt nas nie ścigał. - Marcon odparł wychodząc z samochodu. Jego kapelusz był jedynym zabezpieczeniem od wody, która przemoczyła go w ułamku sekundy. Loranir pomógł mu postawić na ziemi łóżko z Oweną. Elenaril używała wodnej magii, aby ochronić blondynkę przed deszczem, sama nie zważając na strumienie płynące po jej włosach, twarzy i całym ciele. Po chwili okazało się, że wnętrze kościoła było suche, pomimo dziur w dachu rozpadającej się budowli. Przy ołtarzu stały rozwarte wrota prowadzące do innego wymiaru, krainy Wiecznego Zmierzchu. Nikt przy nich nie czekał, ale wiadome było, że były zaproszeniem Sallosa do jego prywatnego miejsca mocy.
- Idziemy. - Marcon rozkazał nie oczekując odpowiedzi. Loranir popchnął łóżko z Oweną do wnętrza tkwiącej za bramą czeluści. Elenaril wahała się co robić dalej. Targały ją mieszane uczucia, chciała wracać i zostawić tych, których nieszczęście pomogła sprowadzić.
- Ty też! Nadal potrzebujemy twojej magii. Albo pójdziesz dobrowolnie, albo cię do tego zmuszę. - Siwy mag powiedział surowo. Oboje przekroczyli wrota, które zamknęły się za nimi i znikły rozpływając się w powietrzu niczym miraż. Ściana wody uderzyła w podłogę kościoła przez dziury w dachu gdyż magia demona chroniąca miejsce zniknęła z ziemskiej rzeczywistości.
Grupa znalazła się w równoległej rzeczywistości, w lesie krainy Annwn, na polanie przed mroczną rezydencję Sallosa. Drzewa otaczające ich ze wszystkich stron nie miały liści, były uschnięte i powykręcane, a ich kora emanowała srebrną poświatą przypominającą blask odbity od Księżyca w pełni. Z uchylonej bramy do rezydencji padało niebieskie światło magicznych pochodni na którego tle stały dwie sylwetki ludzkie, czarnowłosy książę demonów i towarzysząca mu stara elfka w białej sukni. Loranir posmutniał widząc kobietę, bo przypomniała mu się tragedia przez którą stracił siostrę, ta sama tragedia która zabrała elfce jej długowieczność i uczyniła z niej siwowłosą staruszkę.
- Dziękujemy za twoją gościnę książę. - Marcon pokłonił się zdejmując kapelusz z głowy. Sallos spojrzał na niego, a chwilę później na Loranira i Owenę leżącą na noszach. Zauważył Elenaril trzymającą dziewczynę za rękę wspomagając jej organizm magią wody.
- Kto to jest? - spytał patrząc surowo na maga.
- Elenaril. Dysponuje magią wody. Pomogła nam uratować życie Strażniczki. - Marcon oznajmił. Niebieskowłosa elfka ukłoniła się.
- Jest Zmiennikiem Mab. Nie będę tolerował jej na moim terenie. Zostaje tutaj. Na zewnątrz.
- Rozumiem. - mag odpowiedział dając spojrzeniem sygnał swoim towarzyszom, aby nie próbowali dyskutować z demonem. Stara elfia wiedźma zbliżyła się do nieprzytomnej strażniczki, jednocześnie odsuwając od niej niebieskowłosą dziewczynę.
- Przejmę twoją rolę. - oznajmiła.
- Jest bardzo źle... - dodała spoglądając na Owenę, której rany pooperacyjne otwarły się, a koszula i pościel zaczęły przesiąkać krwią.
- Musimy jak najszybciej zabrać ją do środka i przygotować rytuał. Jeśli przybylibyście pół godziny później, pomógłby jej już tylko rytuał nekromantyczny.
- Merlaro... - Loranir próbował zapytać o coś kobietę, ale ta pokręciła przecząco głową.
- Wiem, że oczekujesz wieści o twojej siostrze. Niestety nic nie zmieniło się odkąd widziałam cię po raz ostatni. Wybacz, ale muszę zrobić wszystko, aby pomóc osobie dla której nadal istnieje szansa na powrót do życia. - czarownica odpowiedziała. Loranir milczał. Pomógł starszej elfce przenieść nieprzytomną Owenę do wnętrza rezydencji. Sallos poprosił Marcona, aby udał się z nim w zacisze leśne wokół pałacu, gdzie podał mu kieliszek elfiego wina pochodzącego z czasów gdy Annwn i Wymiar Ziemski przenikały się wzajemnie i były częścią jednego, wielkiego uniwersum.
Elenaril udała się nad jezioro w którego lustrzanej powierzchni odbijał się wielki, fosforyzujący niebieskim blaskiem obraz Księżyca. Siedziba demona znalazła się w oddali, ale okolica polany w dalszym ciągu była chroniona magicznie przed czarem śmierci, który kiedyś doprowadził do zagłady wszelkiego życia w Mrocznym Lesie. Dziewczyna siedziała na pniaku i rzucała kamyki do jeziora. Ze zdumieniem zauważyła, że nie mogła kontrolować wody w krainie Tylwyth Teg tak swobodnie jak w ludzkim świecie. Kiedy zastanawiała się nad sensem tego co zrobiła kilka godzin wcześniej, pojawiła się obok niej kula zielonego światła i wyskoczył z niej mały człowieczek w zielonym stroju i czerwonej czapce, z białą brodą i świdrującym duszę spojrzeniem.
- Odnalazł się! Odnalazł się zagubiony skarb Królowej Mab! - krzyczał piskliwym głosem. Biegał dookoła Elenaril podskakując.
- Co do cholery... - Dziewczyna zaklęła.
- Musi wracać ze mną do Pałacu! Bo Mab będzie się niepokoić! - człowieczek krzyczał coraz głośniej.
- Kim jesteś? Skąd o mnie wiesz?
- Przed moimi oczami nic się nie ukryje! Jestem skarbnikiem Królowej, muszę odnaleźć jej zagubione skarby.
- Nie jestem niczyim skarbem! Nie należę do nikogo, tylko do samej siebie! - Elenaril zdenerwowała się. Zacisnęła pięści.
- Nieprawda! Mab dała ci życie! Mab dała ci moc! Mab dała ci misję! Należysz do Mab! - krasnoludek był coraz bardziej nachalny. Elfka wstała z pniaka z zamiarem powrotu bliżej rezydencji Sallosa. Z przerażeniem zauważyła, że jej nogi odmówiły posłuszeństwa.
- Nie uciekniesz przede mną! Nie uciekniesz przed Mab!
- Zostaw mnie w spokoju! Bo pożałujesz! - Elenaril zacisnęła pięści. Jej oczy zabłysły błękitnym światłem.
- Wracaj ze mną do Mab! Tam gdzie jest twoje miejsce! - krasnal zaczął wykonywać rękami ruchy, jakby przywoływał jakiś czar. Dziewczyna nie wytrzymała. Sięgnęła głęboko w swoje wnętrze, aby dotrzeć do serca energii magicznej, która nadawała kształt i moc manifestacjom jej wodnych czarów. Znalazła siłę, aby kontrolować wodę również w samym sercu Annwn. Potężna kula wody oderwała się od powierzchni jeziora i otoczyła karzełka ze wszystkich stron. Zamknęła go w swoim wnętrzu, dusząc go i zmuszając do zaprzestania korzystania z magii. Człowieczek teleportował się pozostawiając po sobie jedynie krótki, zielony błysk. Elenaril utraciła kontrolę nad żywiołem. Upadła na kolana, ponieważ użycie magii niezwykle ją osłabiło.
- Nie jestem niczyją własnością. Należę sama do siebie... - wyszeptała.
Marcon i Sallos przechadzali się po Mrocznym Lesie, a właściwie tym co pozostało z niego po ustąpieniu czaru śmierci starej wiedźmy Matyldy. Kiedyś nieprzenikniona puszcza, teraz stała się pustynią białych pni i tylko kilka drzew najbliżej pałacu demona pozostało nienaruszonymi.
- Dzisiaj twoja Strażniczka stanie się kimś innym. Będzie związana ze mną i tym miejscem tak jak kiedyś ty byłeś. Zanim znalazłeś sposób, aby mnie oszukać. - książę demonów rozmawiał z magiem.
- Nie rozmawiajmy o starych sprawach. Wiemy doskonale, że oboje potrzebujemy jej zdrowej i to co się dzisiaj stanie jest nie do uniknięcia.
- Z twojego wyboru. Gdyby pozostała w objęciach ziemskiej nauki, przeżyłaby, jej rany zagoiłyby się, a ona sama znalazła by dla siebie nową normalność. Nasze sprawy stałyby się dla niej przeszłością. Teraz, kiedy ryzykowałeś jej życiem aby dostarczyć ją do mnie, rzeczywiście nie ma dla niej alternatywy. Właściwie jest, być może lepsza niż to co dla niej przygotowaliśmy, chłodne objęcia czułej śmierci. Ale ostateczne zdanie należy do niej.
- Ona już zadecydowała. Jest gotowa przejść przez rytuał.
- Dobrze więc. Niech stanie się tak jak ona zechce. A teraz chodź ze mną, stary magu, pokażę ci co zmieniło się w mojej krainie.
Minęły godziny. Siwy mężczyzna przypatrywał się istotom spacerującym wokół rezydencji księcia Sallosa. Były to demony przypominające gargulce lub humanoidalne smoki, o czarnej skórze pokrytej łuskami, dużych, błoniastych skrzydłach i ostrych pazurach w palcach dłoni i stóp.
- Czarne Abiszaje? Zatrudniasz do pomocy pomniejsze demony? Myślałem, że jesteś na to zbyt dumny. - Marcon powiedział do czarnowłosego księcia Piekła.
- Abiszaje są tutaj, aby zapewnić ochronę jednej z ostatnich żyjących mrocznych Tylwyth Teg. Nie zawsze jestem w moim domu, a kraina dookoła nas stała się naprawdę niebezpieczna, po tym jak Wiedźma Matylda zamieniła ją w świat śmierci. Ostatnio strażnicy zlikwidowali lisze. Nigdy wcześniej nie widziałem tych potworów w mojej domenie.
Loranir pojawił się w drzwiach mrocznego pałacu.
- Merlara powiedziała, że Owena jest gotowa do rozpoczęcia rytuału. - poinformował wracając do wnętrza budowli. Marcon i Loranir podążyli za Sallosem do zimnej komnaty, w której miał odbyć się rytuał uzdrowienia ciała Oweny. Pokój przemiany był pilnowany przez dwóch czarnych Abiszajów przed którymi był wymalowany pentagram ochronny. Na widok zbliżającego się księcia Sallosa, jeden z demonów przerwał ciągłość linii tajemnego znaku pazurem u nogi, zapewniając wszystkim bezpieczne wejście do wnętrza komnaty. Sallos zatrzymał Marcona i Loranira ruchem dłoni, po czym odchylił wiszącą zasłonę i wszedł do centralnej części pomieszczenia, gdzie czekała na niego Owena. Dziewczyna leżała na kamiennej ławie patrząc w sufit. Niebieski płomień palący się w pobliżu jej głowy nadawał jej cerze nieprzyjemny, trupi kolor. Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, dziewczyna odwróciła twarz w jego stronę. Próbowała podnieść rękę, ale wysiłek okazał się dla niej zbyt duży. Zamknęła oczy i po raz kolejny na jej policzku pojawiła się łza.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - Sallos zapytał. Owena przez chwilę milczała. W końcu zebrała siły, aby odpowiedzieć.
- Nie chcę... Nie chcę mieć żadnego długu wobec ciebie, ani kogokolwiek tobie podobnemu. Nie chcę być zależna od twojej łaski i mocy... Nie miej co do tego złudzeń. - Dziewczyna przerwała, bo znów osłabła i musiała zebrać siły. Sallos czekał spokojnie, milcząc. Dotknął rękę Oweny, aby dać jej więcej energii do dokończenia rozmowy.
- Ale wiem, że nie mogę już więcej uciekać przed swoimi obowiązkami. Nie mogę uciekać od bycia Strażniczką. Jeśli będę przykuta do łóżka przez resztę życia, ty wybierzesz jakąś inną dziewczynę i wciągniesz ją w swój świat. Nie mogę na to pozwolić... - Owena znów osłabła. Długowłosy mężczyzna znów chciał podzielić się z nią swoją energią, ale ona zatrzymała go zimnym spojrzeniem.
- Rób to co musisz... chcę mieć to za sobą i wrócić na Ziemię. To miejsce wywołuje we mnie mdłości.
- Zamknij oczy i spokojnie czekaj na to co ma nastąpić. - Demon odpowiedział cichym głosem. Otworzył dłoń i w tym samym momencie pojawił się w niej miecz Oweny pokryty wzorem symboli runicznych świecących niebieskim kolorem. Sallos dotknął ostrza miecza przecinając sobie rękę. Ognista krew spłynęła po ostrzu na podłogę, a znaki zaczęły zmieniać kształt i barwę. Litery przekształciły się w zupełnie inny język, być może bardziej pradawny niż widniejące na ostrzu przed zetknięciem z mocą piekielnego księcia. Ich kolor zmienił się z niebieskiego w ciemno zielony, który ostatecznie przekształcił się w płomienno-czerwony. Sallos rozwarł dłoń dziewczyny i wsadził w nią miecz, jednocześnie nacinając jej skórę na dłoni, aby krew Oweny zmieszała się z jego własną. Czarnowłosy mężczyzna przygotował się do opuszczenia komnaty. Blondynka odwróciła głowę.
- Już koniec? - spytała.
- Tak. Teraz cierpliwie czekaj na to co nieuchronnie nastąpi. - Sallos odpowiedział, a strażniczka znów zapadła w sen, tym razem pozbawiony wspomnień z przeszłości.
Owena przebudziła się w ciemnym pomieszczeniu położonym obok miejsca mocy w którym kilka godzin wcześniej przeszła transformację ciała i duszy skąpana w potędze księcia Sallosa. Dziewczyna nie pamiętała szczegółów wydarzeń, ale w jej głowie kotłowały się obrazy walki, przegranej i bólu jakiego doznała, gdy jeden ze Zmienników ją zranił. Przypomniała sobie bezsilność jaką czuła leżąc w szpitalu, nie mogąc ruszyć nogami i nie czując niczego od pasa w dół. Kiedy podniosła się, aby usiąść na łóżku, ogarnęła ją radość, ale jednocześnie pojawił się strach, że to czego doświadczała nie działo się naprawdę, że znów przeżywała realistyczne wizje senne, takie jak na sali operacyjnej, gdy lekarze walczyli o jej życie. Bała się, że za chwilę obudzi się i znów będzie leżeć w bezruchu, patrząc w sufit, nie mogąc wstać i z trudem podnosząc dłonie ponad poziom łóżka. W pewnym momencie spostrzegła swój miecz leżący w ciemności pokoju. Kiedy po niego sięgnęła, zauważyła, że symbole na jego głowni zmieniły kształt i fosforyzowały w mroku czerwonym światłem, zupełnie odmiennym od ich zwyczajnego, niebieskiego blasku. Poczuła się, jakby w jednej chwili oblał ją zimny pot, jej serce zaczęło szybciej bić, a oddech również przyśpieszył. Przeszła transformację i dobrowolnie przyjęła moc demona, diabła, księcia piekielnego. Zdecydowała się na to, aby znów być sprawną i nadal wykonywać obowiązek do którego została powołana już w dzieciństwie. Kiedy patrzyła na miecz, a jego czerwone światła zabarwiało jej skórę, koszulę, pościel i ściany w najbliższym otoczeniu jej łóżka, jej uczucia stawały się tak pobudzone jak jej organizm. Pojawiła się w niej chęć działania i zemsty na tych, którzy próbowali ją zabić.
- Koniec z wahaniem się. Zrobię to do czego zostałam wybrana. Odeślę ich do Fearie. Żywych albo martwych. - pomyślała, nie mogąc oderwać wzroku od miecza. Za szpitalnym oknem padał ulewny deszcz, a w strugach wody spływających po szybie odbijało się zielone światło pobliskiej sygnalizacji ulicznej.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.