Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

There's Hole in the Sky...

Rozdział 7

Autor:Kh2083
Serie:X-Men
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-12-15 21:12:11
Aktualizowany:2016-12-15 21:12:11


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 7.

Statek powietrzny rebeliantów zbliżał się do granic miasta chronionych przed światem zewnętrznym przez niewidoczną barierę pola siłowego. Marcus i kilku jego najbardziej zaufanych ludzi objęło dowodzenie na mostku kapitańskim. Ze względu na umowę z Callisto, mężczyzna zgodził się, aby jeden z mutantów, Shola, również wszedł w skład załogi pomieszczenia dowodzenia. Inni przybysze z równoległego świata pozostali na zewnątrz, gdzie próbowali nawiązać kontakt z ludźmi Marcusa, czasami z lepszym, czasami z gorszym skutkiem. Valeria, czarnowłosa dziewczyna należąca do grupy, która w obozie sprowokowała walkę z członkami Excalibur, zajmowała miejsce przy głównej konsoli sterującej pracą maszyny.

- Będziemy mieli wizję? - brodacz zapytał, patrząc na ekran wiszący na ścianie naprzeciwko jego fotelu. Nie było na nim nic oprócz przesuwających się pasm szumu.

- Za chwilę... - Valeria odpowiedziała i po chwili na wyświetlaczu pojawił się obraz z dziobowej kamery pojazdu.

- Jest! Zaraz będziemy mieć też dane z czujników... - oznajmiła zatrzymując się w pół zdania.

- Co się stało!? - spytał Marcus.

- Sam popatrz. - Valeria nacisnęła jakiś przycisk na konsoli. Na ekranie ukazała się mapa okolicy ukazujące pojazdy z wielkiego miasta zbliżające się szybko.

- Cholera! Ogłoś alarm! - brodacz był zdenerwowany.

- Co się dzieje? - Shola nie rozumiał wszystkich informacji płynących do niego z ekranu.

- Atakują nas!

Jeden z pojazdów z miasta, wyglądający podobnie do statku Marcusa, ale o nieco mniejszym rozmiarze, przyjął pozycję bezpośrednio nad maszyną rebeliantów i skierował na niego dwa działa energetyczne. Kiedy kule światła trafiły w pole siłowe ochraniające statek, wszystko na jego pokładzie zatrzęsło się.

- Wytrzyma? - Marcus spytał z niepokojem.

- Tak... przynajmniej przez najbliższy czas. Ale mamy inny problem.

- Co?

- Jeden z nich zaczął przyśpieszać. Pędzi na nas. - Dziewczyna wskazała na zieloną plamę na ekranie radaru zbliżającą się do jego centralnej części.

- Co tu się dzieje!? - Wicked zapytała wchodząc na mostek. Zaraz za nią pojawili się Hub i Freakshow. Chwilę później dołączyli również ludzie Marcusa - murzyn i blondynka.

- Atakują nas. - odparł Shola. John nie zwracał uwagi na nowe osoby. Cały czas rozmawiał z czarnowłosą dziewczyną.

- Kamikaze?

- Myślę, że coś znacznie gorszego.

W tym samym momencie zielony i organicznie wyglądający pojazd przeciwnika uderzył w bok statku. Cały pokład zatrząsł się, a urządzenia elektroniczne przestały na chwilę pracować. Hub i Wicked przewróciły się. Freakshow instynktownie przyjął postać bestii o nogach przysysających się do podłoża. Blondynka również straciła równowagę, ale złapał ją czarnoskóry kolega. W innej kajucie statku, mała Natalie spadła z łóżka na podłogę. Zaczęła płakać, ale Mary pobiegła aby ją uspokoić.

- Straciliśmy pole siłowe! - Valeria oznajmiła z przerażeniem. Po chwili, przełączyła ekran na widok z bocznej kamery. Okazało się, że do poszycia przyklejony był organiczny statek insektoidów. Jego specyficzna budowa zakłóciła przepływ energii w polu siłowym, dezaktywując je i czyniąc statek zupełnie bezbronnym. Włazy w pojeździe otworzyły się i wkrótce na pokład maszyny latającej wyszło wielu uzbrojonych owadów-wojowników.

- Przynajmniej nie będą do nas strzelać. - Valeria powiedziała widząc liczną armię przeciwnika.

- Ale mogą teleportować komandosów prosto na nasz pokład. - podsumował Marcus.

W tym samym momencie na pokładzie maszyny Wybranych, elitarny oddział białowłosych żołnierzy szykował się do skoku teleportacyjnego wewnątrz białych ścian transportera. Kiedy dowódca wydał rozkaz, a technik uruchomił procedurę przesyłania, coś zakłóciło przepływ energii. Żołnierze pozostali na miejscu. Nikt z obecnych nie mógł wyjaśnić dlaczego urządzenie, które wielokrotnie testowali odmówiło posłuszeństwa w tak ważnej chwili. Ponad pojazdem żołnierzy unosił się bardzo mały, kulisty statek powietrzny. Na jego pokładzie były tylko dwie osoby - starszy, brodaty mężczyzna i młoda kobieta o czarnych włosach - Almea.

- Jesteś gotowa? - zapytał brodacz.

- Tak. To niesamowite, że byłeś w stanie zhakować urządzenia wojskowych i wykorzystać ich teleporter na odległość. Nie wiedziałam, że to jest możliwe.

- Wszystko jest możliwe. Im bardziej skomplikowany system, tym więcej sposobów, aby dostać się do niego niezauważonym. A teraz przygotuj się, bo zaraz cię przeniosę. Pamiętaj, że ta metoda działa tylko w jedną stronę. Nie będę mógł cię przenieść z powrotem.

- Wiem o tym. Ale zgodziłam się na to zadanie.

- Koniec gadania. Wszystkie bufory są pełne. - stary oznajmił i uruchomił urządzenie na którym stała Almea. Ciało kobiety uległo zamianie na energię i w tej postaci zostało przesłane do jednej z ładowni statku rebeliantów. Chwilę później transporter zepsuł się.

- Cholera. Wszystko się spaliło. - zaklął starzec.

- Hub! Przenieś mnie na zewnątrz! Szybko! - krzyknął łysy murzyn zwracając się do swojej przyjaciółki.

- Co takiego? Tak jest pełno tego... robactwa!

- Jeśli mnie nie przeniesiesz to zaraz to robactwo przyjdzie tutaj! - powiedział.

- Wicked, Freakshow, pomóżcie rebeliantom w odparciu ataku komandosów z miasta. - dodał.

Hub bardzo niechętnie spełniła rozkaz kolegi i razem z nim przeniosła się na zewnątrz statku powietrznego. Oboje pojawili się na poszyciu maszyny. Wiał tam bardzo silny wiatr i słychać było ogłuszający hałas silników pojazdu rebeliantów i desantowego statku komandosów generała Kanzara. Dziewczyna z przerażeniem spostrzegła zielony, organiczny statek insektoidów, który wbił się w bok maszyny jej nowych znajomych. Z otworów w jego kadłubie wychodziły dziesiątki przypominających modliszki żołnierzy. Część z nich było uzbrojonych w karabiny, inni nieśli dziwny sprzęt służący prawdopodobnie do wysadzenia silników statku powietrznego lub zrobienia wielkiej dziury w jego kadłubie.

- Posłuchaj, zrobimy tak... - Shola powiedział koleżance. Ona z trudem usłyszała jego słowa, bo do hałasu wiatru i silników dołączyło również wysokie, piskliwe skrzeczenie mówiących do siebie insektoidów. Shola wystrzelił w kierunku nadciągającej fali owadów dwa impulsy telekinetyczne. Żołnierze zostali trafieni i wielu z nich spadło z pokładu lecącego statku w czeluści starej części miasta. Po ataku murzyna napastnicy zmienili taktykę. Rozbiegli się po całym pokładzie, aby maksymalnie rozproszyć się i zminimalizować straty w przypadku następnego ataku.

- Teraz! - Shola krzyknął do Hub. Jego atak telekinetyczny był dużo potężniejszy niż za pierwszym razem i skierowany prosto na statek insektoidów. Organiczna maszyna została wyrzucona z dziury w pokładzie statku Wybranych i po chwili zaczęła spadać. Hub musiała przeprowadzić najcięższą teleportację w swoim życiu. Użyła mutacyjnych zdolności na owadzim statku i przeniosła go prosto w miejsce gdzie unosił się atakujący pojazd rebeliantów. Dwie maszyny zderzyły się, poważnie uszkadzając się wzajemnie. Żywy statek insektoidów był już niezdolny do lotu, a pojazd Wybranych z trudem utrzymywał stabilną pozycję i stopniowo tracił wysokość.

- Hub, udało ci się! Słyszysz!? Udało ci się! - Murzyn ucieszył się.

- Wracamy! - dodał widząc zbliżających się insektoidów.

- Hub? - zapytał zdziwiony, gdy dziewczyna nie odpowiadała. Po chwili okazało się, że murzynka zemdlała.

- Cholera! - Shola był przerażony. Ostatni atak telekinetyczny bardzo go osłabił. Nie był pewien, czy uda mu się ponownie wytworzyć falę na tyle silną, aby zneutralizować grupę uzbrojonych insektów idących do niego ze wszystkich stron.

W tym samym czasie na mostku dowodzenia statku powietrznego trwały przygotowania do ponownego włączenia pola siłowego. Marcus stał za plecami czarnowłosej Valerii Richardson, pracującej przy konsoli komputerowej. Obok niego w pomieszczeniu było kilka innych osób, w tym Wicked, Freakshow i członkowie grupy Marcusa - blondynka Alaina Meadows i murzyn Trevor.

- Marcus, musimy to zrobić. Nie możemy dłużej czekać. Jeśli nie włączymy pola siłowego, na pokład zaczną teleportować się komandosi wybranych z drugiego statku.

- Wiem o tym... - John zacisnął pięści.

- Nie możecie tego zrobić! Przecież oni uratowali was wszystkich! Gdyby nie Shola i Hub, insekty dostałyby się do środka... - Wicked krzyczała.

- Musimy na nich poczekać! - dodała.

- Marcus, jeśli nie włączymy pola siłowego nie będzie czasu, aby je przekonfigurować i połączyć z polem miasta. Rozbijemy się o barierę. -Valeria mówiła cichym głosem. Alaina włączyła się do rozmowy.

- Ile czasu potrzebujemy!?

- Zostało nam może z pięć minut... - odparła Valeria.

- Doskonale! Wystarczy na akcję ratunkową! Idziecie ze mną! - Blondynka wskazała na Wicked i Freakshowa.

- Dokąd? - Mutantka nie rozumiała co chciała zrobić jej nowa znajoma.

- Ratować twoich przyjaciół! Idziemy na pokład. Szybciej! - dodała. Murzyn posłusznie poszedł za nią, a po chwili namysłu Wicked i Freakshow zrobili to samo.

- Zaczekajcie... jeśli nie zdążycie na czas, włączymy pole siłowe. Natalie jest najważniejsza. - Marcus poinformował swoich podwładnych.

- To się upieczemy. - Alaina podsumowała wychodząc na korytarz. W czasie drogi na górny pokład, grupa skręciła do pomieszczenia przerobionego na zbrojownię rebeliantów. Na ścianach wisiały tam różnego rodzaju karabiny, najprawdopodobniej ukradzione z jakiegoś magazynu w mieście Wybranych.

- Bierzcie. Na górze będą nam potrzebne. - Murzyn wziął jedną z największych broni, a Wicked i Freakshow zdjęli z półki niewielkie karabiny.

- To broń energetyczna. - Alaina poinformowała dodając:

- Mam nadzieję, że potraficie z tego strzelać.

- Nigdy nie miałam czegoś takiego w rękach. - Czarnowłosa przyznała się.

- Nie szkodzi. Wystarczy, że będzie celowała we wroga, a nie we mnie i naciskała spust. Myślę, że potrafisz to zrozumieć.

- Alaina, idziemy. - Murzyn warknął, widząc że jego przyjaciółka znowu zaczęła dogryzać mutantce z grupy Callisto.

Shola chował się za stalową konstrukcją wystającą z pokładu latającego statku. Starał się ochronić nieprzytomną Hub i jednocześnie odpierać ataki insektoidów. Nacierające istoty również wykorzystały różnego rodzaju nadbudówki jako schronienia i ostrzeliwały młodego mutanta z karabinów energetycznych. Chłopak odpowiadał im salwami pola telekinetycznego, ale musiał ograniczać ich moc, aby nie wyczerpać całkowicie swoich sił. Wyrwanie żywego pojazdu z kadłuba maszyny bardzo go zmęczyło. Był ze wszystkich stron osaczony przez oddziały insektoidów. Stalowe drzwi w jednej z nadbudówek powietrznego pojazdu otworzyły się z hukiem i w tym samym momencie jeden z insektoidów kryjących się nieopodal został rażony strzałem z energetycznego działa. Jego dwaj towarzysze byli zdezorientowani. Nie wiedzieli skąd dobiegł strzał, bo ich przeciwnik ukrywał się po drugiej stronie pokładu. Z drzwi wyszedł Trevor i ponownie oddał dwa strzały do zdziwionych przeciwników. Owady zostały trafione w głowy i bezwładnie przewróciły się, brocząc zieloną posoką.

- Shola! Tędy! Szybciej! - Wicked krzyknęła do chłopaka. Pozostałe insektoidy, widząc pojawienie się nowych osób, natychmiast skierowały ogień w ich stronę.

- Strzelaj do nich! Osłaniaj swoich przyjaciół! - Alaina krzyknęła celując w stronę modliszek. Trevor również przyjął pozycję gotowości do strzału, ale w kierunku innej grupy insektoidów. Zaczęła się strzelanina. Podwładni Marcusa posłali w przeciwników grad energetycznych pocisków. Młodzi mutanci również dołączyli do osłaniania drogi ucieczki Sholi. Ich strzały nie były celne, ale ich częstotliwość wystarczyła, aby skutecznie zablokować atak ze strony żołnierzy kolektywu. Shola wziął Hub na ręce, i bardzo szybko przebiegł do miejsca gdzie bronili się jego znajomi, pomagając sobie w przyśpieszeniu ruchów lekkimi uderzeniami telekinezy o podłoże. Kiedy udało mu się dotrzeć do wejścia pod pokład, wycofał się razem z pozostałymi do wnętrza maszyny. Alaina natychmiast włączyła interkom, aby skontaktować się z mostkiem dowodzenia.

- Marcus! Wszyscy jesteśmy w środku! Włączcie pole siłowe! Powtarzam, jesteśmy bezpieczni! Włączcie pole siłowe! - krzyknęła do mikrofonu. W tym samym momencie właz ponownie się otworzył i do środka wskoczył jeden z insektoidów. Freakshow zamienił się w przypominającą Hulka bestię o czterech rękach. Owad zaskoczony przemianą nie obronił się od uderzenia potężnej dłoni i został ogłuszony.

Tymczasem na mostku Valeria była gotowa na uruchomienie generatorów pola siłowego. Kiedy Marcus dał rozkaz, dziewczyna natychmiast dotknęła jeden z przycisków na konsoli sterowniczej. Cała powierzchnia pokładu została otoczona przez niewidzialną barierę. Insektoidy, które miały pecha znaleźć się na pokładzie, zostały w mgnieniu oka zamienione w dymiące skwarki, a ich zwęglone pancerze rozsypały się jak pył. Pojazd zbliżał się do bariery oddzielającej ostatnie zabudowania miasta od opustoszałych terenów, kryjących niebezpieczeństwa znane tylko nielicznym.

- Za pół minuty nastąpi połączenie! - Valeria powiedziała nie odrywając wzroku od monitora. Marcus wpatrywał się w wielki ekran przedstawiający widok z dziobowej kamery maszyny.

- Przygotować się na uderzenie! - krzyknął uruchamiając jednocześnie system komunikacyjny w całym statku powietrznym.

- Synchronizuję pola! - Valeria oznajmiła. Kiedy tarcza ochraniająca pojazd dotknęła pola siłowego miasta, maszyn zatrzęsła się. Z półek w pokojach rebeliantów i ustawionych na korytarzu pospadały rzeczy. Mary uspokajała Natalie przerażoną atakiem wojowników z miasta. Shola ochronił Hub śpiącą na łóżku w ambulatorium. Murzyn potknął się, a nieprzytomny insektoid niesiony przez niego do celi upadł na podłogę. Almea, ukrywająca się w nieużywanych przez ludzi Marcusa magazynach, uderzyła się o sufit. Pola siłowe statku i miasta otoczyły się wzajemnie, aby po chwili zmienić się w jedną, energetyczną strukturę. Pojazd został przeniesiony na zewnętrzną stronę bariery miejskiej zupełnie jakby była ona gumową membraną. Rebelianci znaleźli się poza granicami znienawidzonej metropolii.

Kanzar obserwował zajście z pokładu swojego pojazdu. Był wściekły, bo przejście na drugą stronę bariery oznaczało, że nie miał możliwości skontaktowania się z Almeą. Nie wiedział nawet czy została bezpiecznie przeniesiona na pokład maszyny.

Erik stracił cierpliwość po wielu minutach oczekiwania na odpowiedź Kanzara. Zapewniano go, że był gościem, ale cały czas traktowano go jako więźnia. Pomieszczenie w którym został przymusowo osadzony blokowało jego zdolności, a teraz również zwykłą komunikację z zewnętrznym światem. Magneto postanowił przedrzeć się przez ściany i rozglądnąć się w okolicy bez obstawy dowódcy sił obronnych Nowego Tokio. Usiadł na półkulistym krześle, a po chwili pogrążył się w głębokiej medytacji. Jego umysł, niesiony przez fale elektromagnetyczne emitowane przez ciało próbował przedrzeć się przez tłumiące materiały i pola siłowe. Mężczyzna wiedział, że nie będzie mógł użyć pełni swoich mocy, ale pomimo tego postanowił wyczuć, choćby w prawie niemierzalny sposób, jakieś zewnętrzne pole magnetyczne i użyć je do swojego celu. W pewnej chwili, nad wieżą gdzie go więziono przelatywał dyskopodobny statek powietrzny pilotowany przez dwóch Zeta Reticulian. Jego napęd antygrawitacyjny wytwarzał promieniowanie różnego rodzaju, również takie jakie było potrzebne Magnusowi. Niewielka zmiana parametrów panujących wewnątrz kolumny silnika wystarczyła, aby zmienić trajektorię statku. Błąd był początkowo nierejestrowalny przez urządzenia pokładowe szarych istot, ale po kilku minutach stał się na tyle duży, że zmienił tor pojazdu, kierując go prosto na więzienie z Erikiem. Piloci próbowali odzyskać kontrolę nad maszyną, ale było już na to zbyt późno. Statek powietrzny uderzył w wieżę, wybijając w niej dużą dziurę, jednocześnie uszkadzając generatory pola siłowego niwelujące zdolności Magnusa. Zniszczony statek obcych wystawał z potężnej wyrwy w ścianie, a przez otwór w jego poszyciu widać było nieprzytomnych pilotów. Ponad wrakiem pojazdu Magnus zobaczył chmury przesuwające się po błękitnym niebie. Ciało Erika otoczyło się niebieską poświatą. Wkrótce, Magneto znalazł się na niebie metropolii. Kiedy przyjrzał się wzmożonemu ruchowi statków powietrznych pomiędzy wieżami mieszkalnymi, zauważył, że wiele pojazdów leciało w jednym kierunku, w stronę zewnętrznej części miasta. Niektóre z nich wyglądały na pojazdy pancerne wiozące żołnierzy Kolektywu. Magnus podążył ich śladem, niszcząc kuliste droidy obserwacyjne zainteresowane jego obecnością. Dotarł na obrzeża metropolii w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą odbywała się walka załogi statku rebeliantów z siłami Wybranych i insektoidów. Mężczyzna patrzył na pojazd wybranych stojący na jednym ze zniszczonych budynków, będących kiedyś częścią dawnego Tokio. Ogień wydobywał się z jego silników, a dookoła niego krążyły autonomiczne pojazdy gaśnicze czekające na pozwolenie na podjęcie akcji ratunkowej dla maszyny i załogi. Wiele metrów poniżej, leżał wrak pojazdu insektoidów, zniszczony przez gwałtowne rozłączenie ze statkiem Marcusa i zderzenie z twardą ziemią. Zielone owady kręciły się dookoła niego starając się zabrać z niego wszystkie elementy, które nadawały się do ponownego użycia. W okolicy leżały ciała innych insektoidów poległych w próbie dostania się na pokład maszyny latającej rebeliantów. Magneto spostrzegł, że bariera oddzielająca miasto od reszty świata stała się dużo silniejsza i widoczna prawie jak szklana kopuła obejmująca wszystkie leżące w pobliżu budowle. Zbliżył się do niej próbując zrozumieć istotę promieniowania, które ją tworzyło.

W tym samym momencie do prywatnej kwatery Kanzara w statku powietrznym obserwującym akcję ratunkową wszedł żołnierz z pomieszczenie dowodzenia.

- Generale Kanzar, pojawiła się anomalia! - poinformował swojego dowódcę.

- Jaka anomalia? - Białowłosy zapytał niechętnie, będąc wściekłym przez ucieczkę rebeliantów i utratę kontaktu z Almeą, która została po drugiej stronie energetycznej bariery.

- Przybysz z innego świata. Jest tutaj. Unosi się w pobliżu osłony. Emituje dziwne promieniowanie elektromagnetyczne.

- Wydostał się ze swojej celi? - Kanzar wstał, kierując się do wyjścia. Poszedł na mostek, a żołnierz pobiegł za nim. Na ekranie ukazana była postać Magneto badającego energetyczną barierę wokół miasta.

- Czy mamy go zneutralizować? - zapytał jeden z oficerów na mostku.

- Nie. Zajmę się nim. - Kanzar odpowiedział.

- Osobiście. Idę do śluzy. - dodał. Po chwili wyszedł na zewnątrz i poleciał w kierunku Erika.

- Co tutaj robisz? Jak się tu dostałeś? - zapytał.

- Byłem przekonany, że jestem tutaj gościem. I mam takie same prawa jak każdy inny mieszkaniec tego miasta. Dlaczego zamknięto mnie w celi bez okien i drzwi? - Magnus odpowiedział pytaniem odwracając się.

- Odbył się atak rebeliantów! Sam widzisz ile narobili zniszczeń! Zostałeś zamknięty dla bezpieczeństwa! Po prostu zadziałały systemy ochrony kryzysowej.

- A może stało się tutaj coś, czego nie powinienem widzieć? Coś co chcesz przede mną ukryć?

- Miałeś swoją szansę stać się częścią Kolektywnej Świadomości. Wtedy znalazłbyś odpowiedź na każde pytanie! Odrzuciłeś ją!

- I dlatego zostałem więźniem? Bo odmowa przyjęcia połączenia czyni mnie rebeliantem, twoim wrogiem?

- Nie mam czasu na rozmowę. Rebelianci zabili wielu moich ludzi. Będziesz musiał wrócić do swojego pokoju i przestać zajmować się nie swoimi sprawami.

- A może nie chcę wrócić do celi? Może chcę opuścić to miasto? Poszukać pomocy gdzie indziej. Nie wierzę, że jest to jedyne miejsce na Ziemi w którym są ludzie potrafiący pomóc mi wrócić do domu. Może wyłączysz barierę ochronną, na krótko, tylko abym mógł ją bezpiecznie przekroczyć.

- Miasto otoczone jest przez pustynie pełne mutantów i uzbrojonych rebeliantów. Tylko szaleniec zgodziłby się na wyłączenie bariery i narażenie miasta na atak tych krwiożerczych kreatur.

- Może tak jest... ale może bariera nie chroni przed zagrożeniami z zewnątrz, ale jest po to, aby trzymać mieszkańców miasta wewnątrz złotej klatki? - Erik nadal prowokował.

- Tego już za wiele, Eriku. Pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo zmuszę cię do tego. Popatrz przed siebie, pojazd dowodzenia ma siłę wystarczającą, aby spopielić jednego starszego mężczyznę.

- Jesteś pewien, że ta siła należy do ciebie? - Magnus spytał z kpiącym uśmiechem na twarzy.

- O czym ty mówisz? - Kanzar zdziwił się. W jego oczach pojawił się strach.

- Zapytaj swoją załogę, czy nadal kontrolują pojazd.

- O czym... dobrze. - Długowłosy wyjął urządzenie komunikacyjne wyglądające jak mała, biała perła.

- Czy wszystko w porządku na pokładzie? - spytał.

- Nie... coś się dzieje! Maszyna nie reaguje. Elektronika zwariowała, a manualna kontrola jest całkowicie zablokowana! Coś nas kontroluje.

Erik patrzył na pełne strachu oczy lidera Wybranych.

- Dobrze! Czego chcesz?! - Kanzar powiedział ze złością.

- Zaprowadź mnie do swojego dowódcy. Chcę spotkać się twarzą w twarz z twórcą Kolektywu.

Magnus i Kanzar stali przed wejściem prowadzącym do wnętrza czarnej cytadeli mieszczącej główną siedzibę przywódcy Kosmicznego Kolektywu. Brama położona była w połowie wysokości konstrukcji i prowadził do niej most połączony również z jedną z wież administracji ogromnej metropolii. Powyżej i poniżej poziomu wejścia do konstrukcji przebiegały szlaki komunikacyjne zarówno dla pojazdów poruszających się po podniebnych autostradach jak i dla latających maszyn. Fundamenty budowli znikały w mroku mgły osiadającej u podnóża miasta, a jej szczyt dotykał chmur. Wieża pulsowała wolnym rytmicznym ruchem niczym mięśnie przepony tłoczące powietrze do ogromnych płuc.

- Porozumiałem się z główną kwaterą. Okazało się, że nasz pan zgodził się przyjąć cię na audiencję, nieznajomy z innego świata. Dziwię się, bo twoja lojalność wobec naszego świata nie została niczym potwierdzona, a właściwie stało się coś zupełnie przeciwnego. Niemniej jednak, jeśli taka jest wola naszego przywódcy...

- Dość gadania. Chcę spotkać tą istotę. Muszę odnaleźć moich towarzyszy i wrócić do domu.

- Dobrze. Brama zostanie otwarta. Pamiętaj, aby iść przed siebie i nigdzie nie zbaczać. To miejsce żyje własnym życiem, niezależnym nawet od woli naszego pana.

Wielkie wrota otwarły się, ciągnięte przez organiczne struktury wyglądające jak mięśnie. Mężczyzna mógł wejść do środka. Po przekroczeniu progów, wrota zamknęły się za Magneto, pozostawiając go wewnątrz budowli. Erik poszedł wzdłuż korytarza rozświetlanego przez wiszące na czarnej ścianie worki z fosforyzującą, żywą tkanką. Kiedy znalazł się w sercu budowli, był przekonany, że przebywał wewnątrz wielkiego organizmu. Ściany rytmicznie pulsowały, zgodnie z nakładającymi się na siebie częstotliwościami oddechów i uderzeń serca istoty. Słychać było szum mas powietrza zasysanego do wnętrza kompleksu, wydychanego gdzieś z przeciwnej strony i bulgot płynu niosącego składniki odżywcze wzdłuż położonych na ścianach żył i tętnic. Do uszu mężczyzny docierały również inne dźwięki, dużo trudniejsze do rozszyfrowania. Kiedy dotarł do jednej z komnat, stanął twarzą w twarz z ogromną istotą w czarnej, organicznej zbroi przypominającą wielkiego owada. Postać klęczała na środku hangaru, a jej ogromne i nieproporcjonalnie długie ręce spoczywały na podłodze. Jej głowa była mała, pokryta czymś przypominającym skrzyżowanie hełmu z maską gazową. W klatce piersiowej tkwiły zamknięte wrota. Erik spostrzegł, że do drzwi prowadzi spiralna klatka schodowa i postanowił z niej skorzystać. Kiedy przekroczył czarne wrota i wszedł do wnętrza organicznej sali tronowej, okazało się, że znalazł się w zupełnie innym świecie. Szedł po zielonej trawie widząc przed sobą rozległą przestrzeń ciągnących się aż po horyzont łąk, lasów nad którymi rozpostarte było czyste niebo pełne mlecznobiałych chmur. Erik domyślał się, że przebywał wewnątrz bardzo zaawansowanej projekcji holograficznej, ale realność doznań jakich doświadczał zaskoczyła go. Zbliżył się do białej werandy stojącej na środku ogrodu i zauważył inną osobę. Był to mężczyzna o długich, ciemnych włosach, ubrany w biały garnitur. Magneto podszedł bliżej, a nieznajomy przywitał go uśmiechem.

- Witaj przybyszu z innego świata. Oczekiwałem tego spotkania. - powiedział.

Magnus przypomniał sobie, że już kiedyś widział jego twarz.

- Poznaję cię. Znałem w moim świecie istotę taką jak ty. Ty jesteś Beyonder...

Dwaj bardzo podobni do siebie mężczyźni szli wzdłuż pokrytej błotem ścieżki otoczonej przez wysokie, leśne drzewa. Byli ubrani w stroje robocze. Jeden z nich niósł siekierę, a drugi piłę motorową. Po krótkim czasie doszli do polany na której rosło drzewo przeznaczone do wycięcia. Jeden z mężczyzn szykował się do uruchomienia piły motorowej, ale drugi go powstrzymał. Rozglądnął się dookoła w poszukiwaniu niechcianego towarzystwa.

- Nie ma nikogo. - odezwał się.

- Możemy to zrobić na nasz sposób. - dodał.

- Dobrze. - zgodził się drugi. Mężczyźni dotknęli się dłońmi i w chwilę później ich ciała połączyły się w jeden organizm. Po zrośnięciu się, jeden z braci, którego ciało straciło wszystkie części od pasa w dół, wyrastał z pleców drugiego. Mutanci uśmiechnęli się do siebie uderzając w twardy pień siekierą napełnioną energią generowaną przez ich wspólne ciało. Cios był tak potężny, że wielkie drzewo złamało się jakby było zapałką i zwaliło na leśną ziemię.

- Bierzmy się do roboty. - powiedział jeden z Kleinstocków. W tym samym momencie okolica zaczęła pokrywać się nienaturalnie wyglądającą mgłą.

- Co to jest? Do cholery! - zaklął jeden z braci widząc jak mgła stawała się coraz bardziej gęsta. Wkrótce oczom mężczyzn ukazały się dwie sylwetki. Kiedy Kleinstockowie zobaczyli rudowłosą kobietę, zdziwili się, ale szybko rozpoznali w niej znajomą z grupy zorganizowanej przez Magneto.

- Voght? Co ty tu robisz? - spytał Sven.

- Jak nas znalazłaś? - dodał Harlan.

- To ja was znalazłem. - łysy mężczyzna na wózku inwalidzkim odezwał się, gdy jego ciało stało się całkowicie materialne po przeniesieniu przez mgłę teleportacyjną Amelii.

- Co on tu robi! Zdradziłaś nas! - Bracie byli wściekli. Cztery ręce ich połączonego ciała napełniły się energią.

- Zaczekajcie! Xavier zbiera naszą drużynę! Dla Magneto! Magneto żyje i potrzebuje naszej pomocy! - kobieta próbowała uspokoić dawnych Akolitów.

- Nie będziemy z tobą rozmawiać! Zabijemy i ciebie i tego łysego pajaca!

- Sven! Harlan! Pozwólcie mi wyjaśnić! - Amelia widziała wściekłość mutantów i przygotowywała się do obrony.

- Nie mamy na to czasu. - Xavier wyszeptał patrząc na podwójnego człowieka. Jego telepatia dotarła jednocześnie do wnętrza obu umysłów. Bracia opuścili ręce i posłusznie zbliżyli się do rudowłosej kobiety.

- Charles, co ty zrobiłeś? - Voght poczuła strach, widząc jak łatwo jej dawny ukochany przejął kontrolę nad braćmi, pokonując ich podwójną świadomość.

- Amelio, przenieś nas do szpitala. Odpoczniemy chwilę i wyruszymy po następnych Akolitów.

- Charles... - kobieta chciała z nim porozmawiać, ale jego wzrok zniechęcił ją.

- Dobrze. Ale później będziemy musieli sobie wiele wyjaśnić. - Ciało rudowłosej mutantki zamieniło się we mgłę, która pochłonęła wszystkich obecnych na leśnej polanie.

W innym miejscu, wewnątrz zadymionej knajpy gdzieś w małym mieście miało miejsce innego rodzaju spotkanie. Kilku mężczyzn otaczało dziewczynę o krótkich, brązowych włosach siedzącą na podłodze przy ścianie przeciwległej do drzwi wejściowych. Byli uzbrojeni w drewniane deski z gwoździami i noże. Dziewczyna patrzyła na nich z przerażeniem. Siniaki na jej twarzy zdradzały, że była przez nich już wcześniej uderzona. Wyciągnęła przed siebie rękę. Widząc jej gest, jeden z mężczyzn wpadł w szał. Uderzył w dłoń kobiety deską, zdzierając jej skórę aż do krwi.

- Myślałaś, że uda ci się zrobić z nami to co zrobiłaś z Johnem?! Nigdy! Jest nas za dużo, a ty jesteś tylko jedna!

- John nie obudził się po tym co mu zrobiłaś, czarownico! Dlatego musi cię spotkać kara! - dodał inny bywalec baru, całkiem łysy murzyn.

- Zostawcie mnie w spokoju! Niczego nie zrobiłam! Broniłam się!

- Nie masz prawa się bronić mutanckie ścierwo! Dobrze wiemy kim byłaś! Wiemy kim jesteś i nie damy ci się!

Dziewczyna oparła się o ścianę. Kiedy przesunęła ręką po tapecie, pozostawiła po sobie krwawy ślad. Murzyn poklepał po ramieniu chudego dziadka o siwej, koziej brodzie.

- Dobrze się spisałeś doktorku. To co jej wstrzyknąłeś powstrzymuje ją przed używaniem diabelskich mocy. - powiedział, po czym zwrócił się do mutantki.

- Nie jesteś już taka mocna bez swoich iskierek, prawda? - splunął w kierunku dziewczyny. W tym samym momencie pomieszczenie napełniło się zimną, nieprzejrzyście gęstą mgłą.

- Co tu się dzieje? Kto tak, kurwa, najarał? - powiedział brodacz trzymający nóż. Mutantka przytuliła się do ściany. Kręciło jej się w głowie, a środek uspokajający coraz bardziej zaburzał jej świadomość.

- Ktoś tu jest? Pokaż się gnoju! - murzyn wrzasnął, gdy we mgle zaczęły formować się dwie ludzkie sylwetki. Charles Xavier i Amelia Voght znaleźli się naprzeciw wściekłego tłumu pijanych małomiasteczkowych bandytów. Młoda mutantka patrzyła z przerażeniem jak atakujący ją napastnicy zastygają w bezruchu po mentalnym rozkazie łysego mężczyzny.

- Gianna? To ja, Amelia Voght. Pamiętasz mnie? - spytała rudowłosa kobieta.

Dziewczyna popatrzyła na byłą koleżankę i uśmiechnęła się. Po chwili jej spojrzenie trafiło na Xaviera. Spoważniała i instynktownie zacisnęła pięści, by zgromadzić ładunek elektryczny.

- Dlaczego jesteś z nim? - zapytała.

- Profesor poszukuje nas, bo potrzebuje naszej pomocy. Wiemy, że Magneto żyje i chcemy go odnaleźć.

- A co mnie to obchodzi?! Mam dość bycia pionkiem w grze innych osób! - wybuchowa reakcja Gianny zaskoczyła zarówno Xaviera jak i Amelię. Mutantka oparła się o ścianę, próbując ukryć fakt, że była bardzo osłabiona.

- Odnalazłam grupę osób takich samych jak ja, cieszyłam się że mnie przygarnęli, ale później... oni kazali mi zabijać! Próbowałam również szukać pomocy u pana, ale odwrócił się pan do mnie plecami, nie pamięta pan tego?! Kiedy w końcu ukryłam się przed ciągłą walką między ludźmi i mutantami, dostałam pracę... ktoś przypomniał sobie o tym kim byłam w przeszłości i znów rozpętało się piekło! Nawet jeśli oni... pobiją mnie... to i tak lepsze od ubierania znów kolorowego stroju!

Xavier patrzył na dziewczynę zimnym wzrokiem. Po chwili odwrócił swój wózek inwalidzki i ruszył w kierunku wyjścia.

- Co robisz? - Spytała zdziwiona Amelia.

- Idziemy stąd. Jak tylko Book znajdzie Sarah Ryall, znów będziesz musiała nas teleportować. Gianna wyraźnie pokazała, że nie chce być częścią naszej drużyny. Wcześniej byłaś bardzo oburzona, gdy zmusiłem Kleinstocków do posłuszeństwa wbrew ich woli. Teraz nie będę już działał w ten sposób.

- Ale tym razem jest inaczej! Oni ją zabiją, rozerwą na strzępy.

- Wy wszyscy byliście wyszkoleni do walki, najpierw przez Magneto, a potem przez Exodusa. Kilku zwykłych ludzi nie powinno być dla niej problemem.

- Ale... oni ją czymś zatruli... nie zauważyłeś jak się trzęsła? Nie Charles, nie zostawię jej w tym miejscu.

W tym samym czasie ludzie w barze zostali uwolnieni z telepatycznego uścisku Xaviera. Byli jeszcze bardziej wściekli niż przed niechcianą przerwą. Natychmiast wrócili do gnębienia Gianny.

- Co się stało? Niczego nie pamiętam.

- To ona! Ta wiedźma namieszała nam w głowach. Ona może nawet usmażyć nam mózgi!

- Dlatego trzeba ją zabić! Im szybciej tym lepiej! I zakopać gdzie daleko, aby ją nigdy nie znaleźli.

- Spróbujcie śmiecie! - dziewczyna zacisnęła pięści. W pomieszczeniu znów pojawiła się mgła. Napastnicy zaczęli kaszleć i dusić się. Upuścili uzbrojenie i bardzo szybko wybiegli z baru, nie zwracając uwagi na Xaviera. Amelia skoncentrowała mgłę w jednym miejscu, zmieniając się z powrotem w ludzką kobietę.

- Chodź z nami Gianna. Kiedy pomożemy ci i dojdziesz do siebie, zadecydujesz o tym czy z nami zostaniesz czy nie. Oni mogą w każdej chwili wrócić i tym razem może nie będzie tu nikogo kto mógłby cię uratować.

Dwie kobiety wyszły przed budynek, gdzie czekał na nie Profesor X. Mężczyzna nie zamienił z młodą mutantką ani jednego słowa. Amelia znów wykorzystała swą organiczną mgłę do teleportacji, tym razem przenosząc się aż do szpitala w którym Charles gromadził Akolitów.

Amelia odwiedziła śpiącą Carmellę i braci Kleinstock, nadal będących pod wpływem transu wywołanego przez telepatię Xaviera i nadal połączonych ze sobą ciałami. Profesor uspokoił telepatycznie Giannę, dzięki czemu dziewczyna mogła zasnąć i odpocząć po bardzo stresującym tygodniu. Kiedy w jego prowizorycznie przygotowanym gabinecie, w jednym z pokoi lekarskich pojawiła się Book, okazało się, że jego odpoczynek miał być bardzo krótki.

- Udało mi się namierzyć Sarah Ryall. - powiedziała pulchna kobieta w okularkach.

- Naprawdę? Nie spodziewałem się, że znajdziemy ją tak szybko.

- Sarah nie próbowała zbytnio ukrywać się po zniszczeniu Genoshy. Dzięki mojemu połączeniu z tysiącami gazet, zarówno papierowych i elektronicznych, dowiedziałam się o dziwnym duchu kobiety pojawiającym się w różnych miejscach na zachodnim wybrzeżu. Dziewczyna najczęściej była widziana w pobliżu miejsc związanych z różnymi osobami pracującymi w firmach komputerowych, najczęściej opracowującymi nowoczesne, prototypowe technologie.

- Może wróciła do działalności terrorystycznej sprzed rozpadu grupy Magneto?

- Na początku tak myślałam, ale nic nie zostało nigdy zniszczone, ani skradzione po jej wizytach.

- W takim razie dlaczego się tam pojawiała?

- Myślę, że chodzi o szpiegostwo. Sarah pracuje dla jednej z firm i wykorzystuje swoją zdolność do zamiany w energetyczną istotę, aby sprawdzać co dzieje się u konkurencji. Pojawiła się w gazetach, bo była nieostrożna i zobaczył ją jakiś dozorca albo sprzątaczka. Co więcej, jej forma energetyczna powoduje zakłócenia w różnego rodzaju aparaturze, kamerach i systemach komputerowych. I wszystko jest gdzieś archiwizowane. Dla tych, którzy nie wiedzą czego szukać to tylko szum, ale ja potrafię znaleźć w nim powtarzający się element. I co ciekawe, znalazłam ten element nie tylko w miejscach w których widziano Scanner, ale w siedzibie jednej z firm - HalleR Soft. I to wiele razy.

- Pewnie dziewczyna dla nich pracuje.

- Też tak myślę. I dematerializuje się w jednym z ich budynków. Tam jest jej baza wypadowa.

- Dziękuję, Book. Przekaż Amelii wszystkie adresy tej firmy na Zachodnim Wybrzeżu. Musimy jak najszybciej zwerbować Scanner .

W tym samym czasie, czarnowłosy mężczyzna wszedł do przestronnego salonu z dużą kanapą, szklanym stołem i telewizorem o bardzo szerokim ekranie. Pomieszczenie było pogrążone w ciemności, a jedynym światłem jakie do niego wpadało pochodziło od stojących za oknami latarni. Mężczyzna próbował po omacku znaleźć włącznik lampy, ale zatrzymał się, instynktownie wyczuwając czyjąś obecność.

- Sarah, to ty? Jesteś tutaj? - spytał. Przeszedł kilka kroków w stronę okna. Znów się zatrzymał.

- Ty nie jesteś Sarah! Jak się tu dostałeś?! - krzyknął. Po chwili stracił równowagę i zemdlał upadając na dywan. W kącie pomieszczenia stał wysoki mężczyzna o długich włosach okryty peleryną. Mrok skutecznie zakrywał jego twarz, ale promienie światła padające z latarni na jego policzki zdradzały uśmiech. Po krótkiej chwili w ciemnym salonie pojawiła się Sarah Ryall. Dziewczyna wyszła spod prysznica i była ubrana tylko w jasnozielony ręcznik. Rozglądała się dookoła starając się dostrzec sylwetkę właściciela domu w którym mieszkała. Zauważyła go leżącego na podłodze.

- John! Co ci się stało? - podbiegła do niego i w tym samym momencie zauważyła drugą osobę ukrywającą się w cieniu.

- Ty... - wyszeptała, czując jak telepatyczny uścisk mężczyzny zaciskał się na jej umyśle.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.