Opowiadanie
There's Hole in the Sky...
Rozdział 8
Autor: | Kh2083 |
---|---|
Serie: | X-Men |
Gatunki: | Akcja, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2016-12-15 21:12:28 |
Aktualizowany: | 2016-12-15 21:12:28 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Rozdział 8.
Sarah patrzyła z przerażeniem jak jej dawna przyjaciółka, Amelia Voight, została złapana w taki sam telepatyczny uścisk jak ona sama kilkanaście minut wcześniej. Charles Xavier był zbyt doświadczonym i potężnym telepatą, aby pozwolić na wtargnięcie do swojego umysłu, ale jednocześnie nie potrafił przerwać ataku na rudowłosą przyjaciółkę i jej znajomą z dawnej drużyny Magneto. Z ciemności pokoju wyszedł wysoki mężczyzna o długich, ciemnych włosach i czerwonej skórze. Miał na sobie ciemny strój i czarną pelerynę zakrywającą całe ciało. Patrzył na Xaviera z nienawiścią i wyraźną satysfakcją, że jego zasadzka udała się.
- Exodus... wiedziałem, że prędzej czy później dojdzie do tego spotkania. - Profesor X wyszeptał widząc zbliżającego się przeciwnika.
- Xavier. Nareszcie. Nie myślałeś chyba, że będę bezczynnie obserwował jak opanowujesz umysły moich dawnych towarzyszy swoimi kłamstwami? Przygotowywałem się do tej konfrontacji odkąd pojawiłeś się na świętej ziemi Genoshy, aby zniszczyć ją swoją herezją... zniszczyć duchowo po tym jak została zniszczona fizycznie przez szaleństwo człowieka!
- Moja misja jest dużo bardziej skomplikowana niż ci się wydaje. Nie mam czasu na bezsensowną kłótnię. Odejdź stąd i pójdź własną drogą. - Xavier spojrzał na długowłosego mutanta ze złością.
- Jesteś bardzo pewny siebie. Będzie to przyczyną twojej zguby. - Exodus uśmiechnął się. Po chwili umysł Charlesa został przeniesiony na plan astralny. Profesor w widmowej postaci unosił się pośród eterycznych chmur nasłuchując miliardów myśli wspólnej ludzkiej świadomości. Astralna projekcja Exodusa ukazała się przed oczami Xaviera. Psychiczny krajobraz zmieniał się po mentalnym rozkazie przywódcy Akolitów i w kilka sekund przekształcił we wzgórze porośnięte trawami, które Bennet pamiętał ze swego dawnego życia w Europie. Exodus przybrał postać rycerza w białej pelerynie z krzyżem Templariuszy. Charles również miał na sobie nowy strój, przypominający ubranie Saracena. Trzymał w dłoni charakterystyczny miecz.
- Niewierny, którego trzeba zniszczyć. Tak mnie widzisz? - pomyślał.
- Mógłbym telekinetycznie zgnieść ciała i twoje i zdrajczyni, która zgodziła ci się pomóc. Ale nie zrobię tego, bo mam szacunek dla swoich przeciwników. Pokonam cię tutaj, na planie astralnym, w miejscu gdzie twoja potęga jest największa. - Exodus wyjął z pochwy miecz, aby zaatakować profesora. Xavier wytworzył psioniczną tarczę.
- Czemu podróżujesz po świecie szukając moich Akolitów? Czy chcesz napełnić ich umysły kłamstwami tak jak to zrobiłeś ze swoimi X-Men? Jesteś większym głupcem niż myślałem... Długowłosy mutant zaatakował psychicznym ostrzem, ale profesor zablokował jego cios. Cały plan astralny zatrząsł się od uderzenie dwóch najpotężniejszych telepatów świata.
- Przez tyle lat nie zauważałeś ich zajęty garstką wybrańców. Teraz próbujesz naprawić swój błąd? Naprawdę myślisz, że pójdą za tobą i zaczną dzielić twój naiwny sen o pokojowej koegzystencji z ludźmi? Po tym jak stracili dom? Jak ich upragniona Ziemia Obiecana została zamieniona w radioaktywną pustynię przez technologię stworzoną przez ludzi, technologię zbudowaną tylko w celu ich unicestwienia!?
- Exodus, niczego nie rozumiesz... nie szukam ich, aby zrobić z nich X-Men. Doskonale wiem, że jest już na to za późno po latach propagandy kogoś takiego jak ty i Magneto. Potrzebuję ich pomocy z zupełnie innego powodu.
- Nie interesuje mnie czego od nich chcesz! Jesteś zdrajcą i nie zasługujesz na naszą pomoc! - Charles i du Paris walczyli ze sobą uderzając psionicznymi mieczami w osłony wytworzone wokół ciał przez ich potężne umysły. Plan astralny trząsł się w posadach. Wstrząsy targały psioniczną ziemią, a z nieba spadały astralne gwiazdy.
- Nie jestem już związany z X-Men. Odszedłem zostawiając szkołę w innych rękach. Moim nowym celem w życiu jest pomoc tym, którzy przeżyli w Genoshy, aby kiedyś mogli odbudować wyspę własnymi rękami. Zdecydowałem żyć tam z garstką pomocników i zrobić wszystko co w mojej mocy by nikt już więcej tam nie ucierpiał. A co ty zrobiłeś dla swoich ludzi? - Xavier powiedział ze złością. Oczy Exodusa zaświeciły na czerwono. Potężna fala psioniczna wystrzeliła z jego astralnej projekcji i uderzyła w eteryczne ciało profesora. Xavier przewrócił się, a jego miecz i tarcza rozpłynęły się pod naporem energii czerwonoskórego mężczyzny.
- Jak śmiesz!
- Potrafisz tylko niszczyć wszystko co stoi na twojej drodze. Nie potrafisz niczego zbudować. Dlatego jesteś dla mnie zagrożeniem, które muszę usunąć. - Charles oznajmił wstając z astralnej łąki.
- Ale dam ci szansę odejść, jeśli obiecasz, że nie będziesz mieszał się w moją misję.
- Nie będę. Bo twoja misja kończy się tutaj i teraz, Xavier. - Exodus wytworzył drugi psioniczny miecz.
- Dobrze, zdradzę ci dlaczego poszukuję Akolitów. Moja misja jest ważniejsza niż wojna pomiędzy twoją grupą, a moimi X-Men. Jest ważniejsza nawet od przyszłości Genoshy. Kiedy spojrzałem do umysłu istot w zbrojach, odkryłem co zbliża się do tego świata i wiem, że tylko odnalezienie Magneto da nam szansę na powstrzymanie tego.
- Twoja bezczelność nie zna granic, Xavier. Nie pozwolę ci wymawiać jego imienia, zdrajco. Magneto nie żyje, zamordowany podczas spełniania świętego obowiązku zemsty za dzieci Genoshy.
- Nie Exodus. To nie Magneto dokonał ludobójstwa w Nowym Yorku. Magneto był razem ze mną w Genoshy i próbował wspólnie ze mną podnieść ją z gruzów. Niestety zaginął, a ja zbieram zespół jego byłych towarzyszy, aby go odnaleźć.
- Kłamiesz! Magneto stał się męczennikiem! Nie obrażaj jego pamięci!
- Jeśli chcesz, możesz zaglądnąć do mojego umysłu. Zobacz prawdę o Magneto. Zobacz co się z nim stało. - Profesor zrzucił z siebie psioniczną zbroję i unosił się przed Exodusem w postaci nagiej projekcji astralnej. Przywódca Akolitów zawahał się przez chwilę. Szybko odrzucił propozycję przeciwnika.
- Xavier, wiem że jesteś na tyle potężnym telepatą, żeby pokazać fałszywe wspomnienia nawet komuś o takich zdolnościach jak ja. Nie dam się wpędzić w pułapkę. - Exodus znów zaatakował mieczem widmo Xaviera.
- Dobrze. - Charles pomyślał zamykając oczy.
- Czas to zakończyć. - Dodał. Potężna tarcza psioniczna otoczyła jego ciało, odrzucając astralną sylwetkę jego przeciwnika.
- To co zagraża całej planecie jest zbyt poważne, aby tracić czas na niepotrzebne spory. Nie będę już powstrzymywał się przed użyciem całej mojej siły. - Ogromna energią pojawiła się wokół postaci profesora. Exodus wiedział, że działo się coś, czego nie przewidział. Próbował opuścić plan astralny, ale siła telepatii Xaviera powstrzymała go. W pewnym momencie, widmowe ciało profesora zostało rozerwane jak stare ubranie, a na jego miejscu pojawiła się ogromna postać w czerwono-fioletowej zbroi, górująca nad Akolitą i całą okolicą. Świecące oczy spoglądały na zaskoczonego mutanta z czerni wewnątrz hełmu. Po chwili trwającej mniej niż przeciętna myśl, Onslaught trzymał Exodusa w uścisku swej potężnej rękawicy.
- Już nigdy więcej nie wejdziesz mi w drogę. - donośny głos rozległ się dookoła. Nie było jasne, czy dochodził z postaci w zbroi, bo słychać go było z każdej strony planu astralnego. Onslaught stał się jego częścią, zjednoczył się z nim i całkowicie przejął nad nim kontrolę. Pięść psionicznego monstrum zacisnęła się na widmowej postaci Exodusa, miażdżąc ją. Kiedy Onslaught otworzył dłoń, okazało się, że jedyne co pozostało po potężnym telepacie to ziarna astralnego piasku, które rozwiały się łącząc z miliardem umysłów całej planety. W tym samym momencie Exodus w realnym świecie upadł na podłogę, a więzione przez niego kobiety zostały oswobodzone. Xavier wrócił do swego ciała. Amelia natychmiast spostrzegła padającego Akolitę. Podbiegła do Charlesa.
- Co się stało?
- Zmierzyliśmy się na planie astralnym. Wygrałem z nim. - odpowiedział profesor.
- Nie będzie już nas więcej niepokoił. - dodał. Kobieta spojrzała na nieruchome ciało mutanta ze strachem.
- Czy on...? - Zapytała.
- Żyje. Ale minie dużo czasu zanim uda mu się złożyć swój umysł.
- Sarah, przybyliśmy tu po ciebie. - Amelia zwróciła się do blondynki, nadal nie rozumiejącej do końca co tak naprawdę się stało.
- Dobrze. Nie chcę być tutaj, gdy Avengers albo S.H.I.E.L.D. znajdą Exodusa. Pójdę z wami.
- Doskonale. Amelio... - Xavier powiedział z uśmiechem. Voght zamieniła swe ciało we mgłę i otuliła nią Scanner i profesora. Teleportowała się do szpitala w którym Charles urządził swoją kryjówkę.
Callisto i Xiriel przemierzały zrujnowane miasto leżące po drugiej stronie pola siłowego obozu rebeliantów. Miejsce było bardzo podobne do obszaru, w którym przybysze z równoległej rzeczywistości znaleźli się po przymusowej teleportacji Hub, ale było dużo bardziej puste, ponieważ nikt normalny nie odwiedzał go odkąd Kosmiczny Kolektyw zbudował ponad nim swoją metropolię. Ulice były pogrążone w wiecznej ciemności i chłodzie cienia ogromnych fundamentów miasta wyrosłego powyżej najwyższych wieżowców zrujnowanych ulic. Kobiety zatrzymały się na chwilę w pobliżu wyschniętej fontanny, bo usłyszały niepokojące odgłosy dochodzące z oddali.
- Statek Marcusa wystartował. Unosi się ponad naszym obozem i zmierza do granic miasta. - Xiriel oznajmiła odgarniając białe włosy. Po chwili dodała z niepokojem:
- Statki Wybranych. Dwa albo trzy... zaraz... to nie moja rasa... ten dziwny dźwięk... wysłali przeciwko Marcusowi Insektoidy.
- Insektoidy? - Callisto spytała zaciekawiona.
- Rasa inteligentnych owadów, przypominających występujące w tym świecie modliszki. Potrafią utworzyć coś w rodzaju Inteligencji Roju, co sprawia, że są doskonałymi żołnierzami. Posłuszeństwo jest dodatkowo wymuszane telepatycznie przez Psionicznych Kapłanów Zeta Reticulian.
- A kim oni są?
- To kolejna rasa zasymilowana przez Kolektyw. Są mniejsi ode mnie i od ciebie. Mają szarą skórę i duże czarne oczy. Wywodzą się z nich bardzo potężni telepaci. Dysponują najbardziej zaawansowaną technologią, pomijając technikę mojej rasy.
- Widzę, że znasz się na obcych.
- Jestem... a raczej byłam astrobiologiem. Zanim znalazłam się tutaj. - Xiriel uśmiechnęła się smutno.
- Zaatakowali. - Skomentowała usłyszane dźwięki.
- To było raczej jakieś mocne uderzenie.
- Tak. Rój Insektoidów przystąpił do abordażu. Będą chcieli dostać się pod pokład i zniszczyć statek od środka. Może nawet zdetonują w nim bomby przenoszone we własnych ciałach.
Po kilku minutach nasłuchiwania, kobiety usłyszały następny, bardzo głośny dźwięk.
- Nie rozpoznaję tego... - Xiriel zdziwiła się.
- Ja tak. - Callisto uśmiechnęła się.
- To jeden z moich ludzi. Atakuje falą telekinetyczną. W tej chwili statek Insektoidów stał się kupą złomu.
- Kupą mięsa. Ich statki są organiczne. Żyją w symbiozie ze swoim załogami. - Białowłosa kobieta powiedziała uśmiechając się.
- Masz poczucie humoru. Może jeszcze się do ciebie przekonam. - jednooka mutantka oznajmiła.
- Cisza! - Xiriel przerwała wypowiedź Callisto. Wstała z kamienia i zaczęła rozglądać się dookoła.
- Co się dzieje?
- Ktoś nas obserwuje. Jest ich wielu. - Kobieta o białych włosach oznajmiła. Z ciemnych zaułków pomiędzy zrujnowanymi budynkami wyszli niebezpieczni mieszkańcy starej części miasta. Byli to mężczyźni ubrani w brudne łachmany, nieogoleni i o długich postrzępionych włosach. Byli uzbrojeni w noże, kawałki metalowych rur, butelki i deski z wbitymi gwoździami. Byli pełni nienawiści do napotkanych nieznajomych, pełni pożądania do kobiet widzianych po raz pierwszy od wielu lat i chęci ograbienia ich ze wszystkiego co posiadały. Milcząco przesuwali się w stronę nieczynnej fontanny, starając się odgrodzić swoim ofiarom drogę ucieczki. Calisto wyjęła z nogawki nóż i przyjęła pozycję obronną. Zwróciła się do białowłosej towarzyszki.
- Jest ich dużo, ale nie wyglądają na specjalnie silnych. Schowaj się za mną.
- Chyba sobie żartujesz. - Xiriel skomentowała. Wyjęła zza paska mały, cylindryczny przedmiot. Zrzuciła z siebie pelerynę ukazując ciało ubrane w biały, obcisły strój. Kiedy nacisnęła przycisk na trzymanej w dłoni pałce, z jednego końca przedmiotu wystrzelił świetlny bicz, promieniujący czerwonym blaskiem.
- Jestem przygotowana na takie spotkania lepiej od ciebie. - Xiriel powiedziała uśmiechając się. Bandyci zaatakowali. Ich ruchy były szybkie, zwierzęce, przypominające skoki dzikich bestii, a nie ludzi. Przez ich wtórną dzikość, ich atak był nieskoordynowany i pozbawiony jakiejkolwiek taktyki. Callisto uskoczyła przed grubym brodaczem z deską, po czym uderzyła go mocno kolanem w brzuch. Powaliła przeciwnika nie używając swojego noża. W tym samym czasie zaatakowało ją dwóch łysych osiłków uzbrojonych w stalowe rury. Kobieta uniknęła uderzenia jednego z nich, skacząc za resztki ceglanego muru. Po chwili sama zaatakowała, zatapiając nóż w klatce piersiowej bandyty. Zabrała jego pałkę, którą zablokowała cios jego kolegi. Łysy, zdziwiony siłą kobiety, cofnął się pod ścianę. Callisto nabrała rozpędu i mocno uderzyła go rurą w twarz, wybijając mu zęby i miażdżąc nos. W tym samym czasie Xiriel walczyła z własnymi przeciwnikami. Jej ruchu były niezwykle zwinne, pełne gracji i lekkości. Przy nieskoordynowanych atakach bandytów, jej obrona przypominała taniec. Dwóch wysokich napastników próbowało ugodzić ją nożem, ale Xiriel uderzyła w nich swoim świetlnym biczem, zanim podeszli na tyle blisko, aby być dla niej zagrożeniem. Ich ręce zostały odcięte i upadły na chodnik. Mężczyźni przewrócili się, skręcając się z bólu. Trzeci przeciwnik, uzbrojony w szablę zaatakował kobietę od tyłu. Xiriel wyczuła zagrożenie, odwróciła się i znów trzasnęła swoim biczem. Okazało się, że bandyta był otoczony osobistym polem siłowym. Świetlny bicz, zamiast przeciąć go na pół, trafił w barierę, która spowodowała jego przeciążenie. Broń straciła swój blask i po chwili znikła, rozpadając się na tysiące iskier. Firiel wyrzuciła zniszczoną rękojeść bicza. Generator pola siłowego na pasku mężczyzny zaczął skrzypieć i dymić. Bandyta został pozbawiony ochrony. Rzucił się z wściekłością na dziewczynę, zadając jej głęboką ranę w ramieniu. Callisto spostrzegła zagrożenie, wyjęła z drugiego buta nóż i cisnęła nim w tył szyi atakującego. Przeciwnik padł martwy na zniszczoną powierzchnię ulicy.
- Załatwiłyśmy ich wszystkich. - Callisto szybko podeszła do Xiriel, trzymającej się za ramię.
- Co on ci zrobił? Pokaż. - Chciała zobaczyć ranę. Białowłosa kobieta odsunęła rękę.
- Nic mi nie jest. - powiedziała niechętnie. Jej dłoń była cała we krwi, a rękaw z każdą chwilą stawał się coraz bardziej czerwony. Mutantka podniosła z ulicy porzuconą pelerynę i oderwała z niej kawałek materiału.
- Opatrzę twoją ranę. Wygląda paskudnie i tracisz dużo krwi. Nie bądź uparta w takiej chwili. - Callisto powiedziała stanowczo. Xiriel przytaknęła na znak zgody i pozwoliła kobiecie opatrzyć ranę. Kiedy krwawienie ustało, dziewczyna zabrała Callisto swoją pelerynę, ubrała ją i spojrzała na leżące dookoła zwłoki.
- Dziękuję za pomoc. Ale musimy iść dalej.
- Jesteś pewna, że nie chcesz odpocząć? Porządnie oberwałaś. - Callisto wskazała na plamy krwi pod stopami Xiriel.
- Zapach krwi i rozkładających się trupów ściągnie tu potwory z Instytutu Nauki. Nie chcesz tu być, kiedy to się stanie.
- No dobrze. Jeśli dzięki temu unikniemy kolejnej walki. Idziemy.
- Nie unikniemy walki. Prędzej czy później natkniemy się na monstra, ale może będziemy miały szczęście i nie wpadniemy w większą grupę.
- Dobrze.
- Jestem ranna i moja sprawność w walce bardzo spadła. Może będziesz musiała zostawić mnie i iść dalej, jeśli zostaniemy zaatakowane. Może powinnam wytłumaczyć ci dokładnie jak dojść na górę...
- Nie. Nie zostawię cię tutaj. Razem przelałyśmy krew i teraz jesteśmy siostrami. - Callisto znów przerwała białowłosej dziewczynie.
- Podejdź bliżej, przybyszu z innego świata. - Mężczyzna w białym garniturze powiedział, uśmiechając się. Erik zobaczył, że za jego plecami pojawiła się biała altana, a pod nią stolik na którym leżała butelka czerwonego wina i dwa kieliszki.
- Nie krępuj się i dołącz do mnie. - powtórzył czarnowłosy człowiek. Erik podszedł bliżej. Twórca Kosmicznego Kolektywu usiadł na jednym z krzeseł i nalał wina do kieliszków. Magnus zatrzymał się.
- Nie rozpoznaję imienia, którym mnie nazwałeś. Nie pochodzę z twojego wszechświata, więc nie mogłeś mnie wcześniej spotkać. Nie mam prawdziwego imienia, używam tych którymi obdarowują mnie inteligentne istoty, które przyłączam do mojego najwspanialszego dzieła, naszej wspólnej kosmicznej społeczności.
- Jak mam cię nazywać? - Erik spytał.
- Kiedyś sam znajdziesz odpowiednie określenie. Gdy będziesz już jednym z nas, nazwiesz mnie tak jak zrobili to wszyscy przed tobą.
- Być może. Jestem pewien, że wiesz doskonale jaki jest cel mojej wizyty w twoim pałacu.
- Wiem... ale myślałem, że wcześniej podyskutujemy. Usiądź proszę. Napij się ze mną. Czy nie tak zachowują się przyjaciele?
- Nie znam zbyt wielu osób, które mogę nazwać przyjaciółmi. Ty nie jesteś jednym z nich. Napełniasz moją głowę iluzjami? Jeszcze przed chwilą nie było tu tego wina.
- Było tutaj cały czas, Eriku. To wino, ten stół i krzesła, trawa, nawet niebo i Słońce nad twoją głową. Wszystko jest częścią mnie w sercu mojego pałacu.
- Pijąc to wino piłbym część ciebie, twoją krew? Tak? W takim razie muszę odmówić. - Erik oznajmił odsuwając od siebie kieliszek.
- Jak chcesz. Ale pamiętaj o tym, że powietrze które wciągasz do płuc z każdym oddechem również jest częścią mnie.
- Jeśli nie jesteś Beyonderem, to kim tak naprawdę jesteś? Czym jesteś? - Magneto zapytał, kiedy człowiek w białym garniturze wstał z krzesła.
- Jestem... byłem od zawsze energią istniejącą pomiędzy wszechświatami multiwersum. Kiedy znalazłem się w jednym z fizycznych światów i posiadłem samoświadomość, uzmysłowiłem sobie jak chaotycznym, nieprzewidywalnym i... złym jest świat, który nie ma nad sobą opiekuna sterującego jego rozwojem, prowadzącego go do przyszłości. Zrozumiałem również, że jestem jedyną istotą, która może ten świat naprawić. Zacząłem od zmiany cywilizacji stworzonej przez rasę, dzięki której przedostałem się przez bariery rzeczywistości i przybrałem postać humanoidalną. Nie rozumieli mnie, bali się, próbowali zniszczyć to co sami sprowadzili do swojego świata. I kiedy stałem na zgliszczach ich planety, odkryłem prawdę o istnieniu wieloświata i chaosie panującym w każdym z jego poziomów, w każdej równoległej rzeczywistości. Używając technologii z planety i własnej energii, udało mi się dostać na następny poziom drabiny stworzenia. Widząc tam kolejny świat pogrążony w wojnie zrozumiałem, że moja misja będzie polegała na niesieniu pokoju i jedności pod moją opieką na każdej zamieszkanej Ziemi. Ale będąc daleko od miejsca swoich narodzin, zrozumiałem, że nie byłem już na tyle silny by realizować mój plan samemu. I wtedy stworzyłem Kosmiczny Kolektyw, którego wspaniałość możesz podziwiać w tym mieście. Zapoczątkowałem idealną społeczność bez wszystkich wad, jakie mają cywilizacje w światach do których jeszcze nie przybyłem. Setki ras przyłączyło się do mojej misji dostając w zamian pokój, dobrobyt i osiągnięcia technologiczne naszego Kolektywu... wszyscy, którzy zdecydowali się wesprzeć mnie w moim marszu po Drabinie Stworzenia. Widziałeś idealną harmonię istot żyjących w moim mieście? Tyle różnych kultur i biologii żyje obok siebie. Czy w twoim świecie coś podobnego miałoby szansę zaistnieć?
- Twoje miasto jest imponujące. Ale widziałem i doświadczyłem również zdarzeń przeczących utopijności tego miejsca. Nie chcę jednak osądzać ani ciebie, ani tego co tutaj stworzyłeś. Chcę tylko, abyś pomógł mi odnaleźć moich towarzyszy i pokazał nam jak mamy wrócić do domu, do naszego świata.
- Twojego świata? Pozwól mi zajrzeć do twojego umysłu.... - Czarnowłosy mężczyzna zapytał zamykając oczy.
- Nie zaglądaj za głęboko. Potrafię obronić się nawet przed najpotężniejszym telepatą.
- Ale nie przede mną. Widzę skąd pochodzisz... musisz zrozumieć, że nie jesteś tu przez przypadek. Twoja Ziemia leży na następnym szczeblu drabiny, tuż obok świata w którym teraz jesteśmy. Udało ci się przedostać przez bariery oddzielające rzeczywistości dlatego, że stały się słabsze. Nawet teraz, gdy rozmawiamy, moje wieloświatowe silniki zagłębiają się w strukturę meta-wszechświata i poszukują najkrótszej i najłatwiejszej drogi do twojego domu. Tak, pomogę ci wrócić do siebie, ale proponuję ci coś znacznie lepszego.
- Tak? - Magneto zapytał domyślając się jaką odpowiedz usłyszy.
- Patrząc do twoich wspomnień zobaczyłem jak bardzo zły i nieprzewidywany jest twój świat. Widziałem czym był za twojego dzieciństwa i czym jest teraz. Twoja Ziemia zmierza do katastrofy, a istnienie na niej tak wielu istot obdarzonych nadludzką mocą tylko ten proces przyśpiesza. Przyłącz się do mojego Kolektywu i zostań jednym z moich generałów. Poprowadź armię do wyzwolenia swojego świata ze starego porządku! Twoja rasa wreszcie przestanie być prześladowana i zajmie należyte jej miejsce.
Sceneria wokół mężczyzn zaczęła się zmieniać. Zielone łąki ustąpiły czerwonemu krajobrazowi spalonej ziemi Genoshy. Dookoła sterczały ruiny zniszczonych wieżowców i górujący nad wszystkim Mega-Sentinel wyrzeźbiony w podobiznę Mistrza Magnetyzmu.
- Spójrz do czego doprowadziła nienawiść w twoim państwie. Piękne niegdyś miasto stało się masowym grobem dla jego obywateli. Stałeś się królem szkieletów, władcą martwej ziemi. Kiedy mój Kolektyw znajdzie się na twojej planecie, pomogę ci odbudować to co straciłeś. - Gdy mężczyzna w białym garniturze ruszył ręką, krajobraz znów się zmienił. Tym razem Erik stał pośrodku odbudowanego Hammer Bay, jeszcze większego niż przed zagładą, pełnego wysokich, nowoczesnych budowli i mieszkańców spacerujących po ulicach i latających pomiędzy zabudowaniami dzięki swoim niezwykłym zdolnościom. Magnus spojrzał na ogromny pomnik górujący nad całą zatoką.
- Wystarczy, że przyłączysz się do mojej sprawy i poprowadzisz nas do nowego świata.
Erik zacisnął pięści. Krajobraz znów zmienił się na zieloną łąkę i białą altanę stojącą pośród niej.
- Czy to ma być cena za pomoc w znalezieniu moich towarzyszy? Jeśli tak, to sam ich znajdę, bez pomocy ciebie czy kogokolwiek z twojego miasta. - Wokół Magneto wytworzyła się niebieska poświata.
- Odrzucasz szansę na największe zwycięstwo w życiu. Odrzucasz szansę na przyszłość dla swojej rasy. - czarnowłosy powiedział spokojnie.
- Odbuduję Genoshę swoją siłą i siłą tych, którzy zdecydowali się mi pomóc. Jestem odpowiedzialny za to co zostało z mojego ludu i nie oddam ich w ręce despotycznego tyrana.
- Czy widziałeś kogoś niezadowolonego z moich rządów?
- Tak. Widziałem ofiary walki, która według ciebie nie istnieje w tym świecie. Widziałem zabezpieczenia zdolne powstrzymać nawet mnie. Widziałem profesjonalną armię. Czy to jest świat bez zła i przemocy?
- Musimy się bronić. Na świecie jest wielu nie rozumiejących tego, co może dać im połączenie, wielu pragnących nas zniszczyć.
- Może czas ich znaleźć i zapytać o ich wersję historii? - Erik zapytał odwracając się od czarnowłosego przywódcy kosmicznej cywilizacji. W pewnym momencie na środku łąki pojawiły się drzwi. Otworzyły się, ukazując leżącą za nimi mroczną komnatę pałacu lidera Kolektywu. Czarnowłosy patrzył na Magneto ze zdziwieniem.
- Twoje czary to tylko bardzo wyrafinowane pola elektromagnetyczne. - Erik wyszedł z pomieszczenia.
- Niech tak będzie. Twój świat będzie następny z twoją pomocą czy bez. - człowiek w białym garniturze powiedział ze złością.
Karima nie pamiętała w jaki sposób trafiła do ciemnego pomieszczenia. Jej ostatnim wspomnieniem była bolesna wycieczka w głąb tunelu czasoprzestrzennego, później była już tylko czarna pustka. Kobieta czuła się inaczej niż zwykle, czegoś jej brakowało, tak jakby jej ciało nie należało do niej, było czymś nienaturalnym. Próbowała wykorzystać dodatkowe sensory w oczach i uszach, które zostały jej wszczepione, gdy zmieniono ją w Omega Sentinela. Nie mogła uzyskać do nich dostępu, widziała i słyszała świat tylko przez własne, biologiczne systemy dane jej od urodzenia. Chciała uruchomić jedną z połączonych z jej ciałem broni, aby zniszczyć drzwi zamknięte na klucz i wydostać się na zewnątrz. Tylko jej własne mięśnie odpowiadały na impulsy biegnące z mózgu. W pewnym momencie drzwi otwarły się i pomieszczenie zostało zalane światłem z korytarza. Do stolika przy którym siedziała Karima weszła starsza kobieta, doktor Mahler. Usiadła naprzeciwko dziewczyny. Karima wstała, odruchowo aktywując systemy obronne w swym zrobotyzowanym ciele. Na próżno, znów odpowiedziała jej cisza.
- Usiądź. Musimy porozmawiać. - powiedziała Mahler. Karima zauważyła, że za otwartymi drzwiami stała uzbrojona osoba. Zrobiła to, o co prosiła ją naukowiec.
- Gdzie jestem? Kim pani jest? Co mi zrobiliście? - ciemnoskóra kobieta pytała.
- Tak wiele pytań. Odpowiem na wszystkie, obiecuję. Nie możemy jednak zbyt długo rozmawiać, bo jesteś bardzo osłabiona. Niedawno opuściłaś zbiornik regeneracyjny.
- Gdzie są moi towarzysze? Co z nimi zrobiliście? - Karima pytała dalej.
- Spokojnie. Nie jestem twoim wrogiem. Może zaczniemy od poznania się wzajemnie? Możesz mówić na mnie doktor Mahler. Jestem głównym badaczem Instytutu Nauki Nowego Tokio. A ty kim jesteś?
- Karima Shapandar. Jestem... policjantką.
- Witam w moim instytucie, Karimo. Rozumiem, że czujesz się zagubiona, bo twoja pamięć bardzo ucierpiała w ciągu kilku ostatnich dni. Zostałaś odnaleziona przez żołnierzy z miasta, po tym jak przeszłaś przez tunel czasoprzestrzenny, prawdopodobnie z równoległej rzeczywistości. Podróż zniszczyła większość twoich cybernetycznych ulepszeń, o mało cię przy tym nie zabijając. Udało nam się cię ustabilizować, ale musieliśmy usunąć całą mechanikę i elektronikę z twojego ciała. Nie obawiaj się. Wszystkie brakujące części ciała zostały zastąpione biologicznymi zamiennikami, sklonowanymi z twoich własnych komórek. Można powiedzieć, że narodziłaś się ponownie.
- Rozumiem, że powinnam pani teraz podziękować.
- To ja powinnam dziękować. Pierwszy raz w naszym instytucie pojawiła się cybernetyczna istota o takim stopniu skomplikowania. Będziemy mogli wiele nauczyć się z studiując twoje implanty, nawet jeśli są zniszczone.
- Czy razem ze mną odnaleziono kogoś jeszcze?
- Myślisz o swoich towarzyszach... żołnierze sprowadzili wtedy tylko jedną osobę więcej. Mężczyznę mogącego kontrolować pole elektromagnetyczne.
- Magneto. Gdzie on jest?
- Nie wiem. Opieką nad tym gościem z innego świata zajmował się Generał Kanzar, dowódca żołnierzy. Niestety nie wiem nic o innych osobach, które z tobą przybyły. Prawdopodobnie uciekli przed wojskiem i gdzieś się ukrywają.
- Czy ja... będę mogła wyjść na zewnątrz? - Karima spytała niepewnie patrząc na żołnierza stojącego na zewnątrz. Mahler uśmiechnęła się.
- Tak. Ale jeszcze nie teraz. Nie wiemy czy wszystkie sklonowane narządy przyjęły się i być może będziemy musieli powtórzyć zabieg. - Starsza kobieta wstała z krzesła, wyszła na korytarz, a żołnierz zamknął za nią drzwi. Karima pozostała sama w mrocznym pomieszczeniu. Chwilę później jej świadomość również pogrążyła się w nieprzeniknionej ciemności.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.