Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

There's Hole in the Sky...

Rozdział 9

Autor:Kh2083
Serie:X-Men
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-12-15 21:12:44
Aktualizowany:2016-12-15 21:12:44


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 9.

Magneto otoczony przez barierę z pola elektromagnetycznego unosił się nad ogromnym miastem. Patrzył na mroczną wieżę, górującą nad wszystkimi innymi budowlami. Kilka minut wcześniej był wewnątrz tej żyjącej konstrukcji i spotkał się z istotą, dzięki której powstał Kosmiczny Kolektyw i wielkie miasto urosłe na ruinach zniszczonego Tokio. Propozycja postaci o wyglądzie Beyondera była kusząca i mogła rozwiązać wszystkie problemy z którymi Erik walczył przez większą część swojego życia. Mężczyzna był pewien, że pochód Kolektywu na jego rodzimą Ziemię nie zostałby zatrzymany przez X-Men, Avengers, Fantastic Four, ani żadną inną ziemską potęgę. Walka z tak potężnym przeciwnikiem byłaby równie ciężka jak starcie z Beyonderen, ale takim który dokładnie wiedziałby kim był i jaki był jego główny cel w życiu i dodatkowo byłby wspomagany przez potężną armię rozmiarów planetarnych lub nawet większych. Eric wiedział, że raj zbudowany przez Zbawcę nie był prawdziwy i dawał korzyści tylko tym, którzy zgodzili się sprzedać mu swoje duszę. Dla niego czarnowłosy mężczyzna w białym ubraniu nie był Bogiem budującym Nowe Niebo i Nową Ziemię, ale Hitlerem o kosmicznej potędze zmieniającym świat według swojej chorej wizji perfekcji. Mężczyzna zamknął oczy i wsłuchał się w pola magnetyczne otaczające miasto. Oprócz milionów źródeł zrodzonych w technologii nadającej metropolii życie, Erik wyczuł również inne źródła, zmieniające się dużo wolniej niż sztuczne, a jednocześnie znacznie od nich potężniejsze. Gdy podążył mentalnie ich śladem, zrozumiał czym tak naprawdę były. Miasto czerpało energię cieplną z potoków lawy płynących pod skorupą ziemską, dodatkowo regulując je, aby nie były dla niego zagrożeniem w postaci trzęsień ziemi i wybuchów wulkanicznych. Magneto zacisnął pięści. Gdyby bardzo się postarał, mógłby wykorzystać rzeki magmy i zniszczyć czarną wieżę. Jak wiele zniszczeń by dokonał? Jak wiele istnień zostało by unicestwionych? W pewnej chwili mężczyzna poczuł, że zbliżało się do niego towarzystwo. Generał Kanzar i jego bojowy statek powietrzny znów pojawili się by zakłócić mu spokój.

- Pojawiłeś tutaj aby zmusić mnie do służenia swojemu panu? Pamiętaj co mogę zrobić z tym pojazdem i wszystkimi na jego pokładzie. - Erik oznajmił nie czekając na słowa siwowłosego mężczyzny.

- Nie przybyłem tutaj, aby ci grozić. Chcę zaproponować ci coś innego niż dałby ci nasz władca.

- Kilka dni wystarczyło, abym dobrze poznał ten świat i prawdę o tym czym jest Kosmiczny Kolektyw. Zbyt wiele już widziałem i potrafię rozpoznać dyktaturę kryjącą się pod pięknymi słowami.

Kanzar wiedział, że Magneto nie będzie chciał go słuchać. Zmienił taktykę działania.

- Czy potrafiłbyś unieść się wysoko ponad miasto? Pole siłowe nad wieżami nie jest zbyt mocne i może zostać przebite nawet przez wolno poruszający się obiekt. Technologia naszych braci zapewnia nam dostateczną ochronę i nie obawiamy się ataku z powietrza. A mało kto z wewnątrz mógłby dostać się tak wysoko.

- Dlaczego?

- Bo chcę znaleźć się w strefie poza świadomością naszego zbawcy, a nie dam rady przeżyć tak wysoko bez własnego źródła tlenu. Ty możesz zapewnić mi ochronę, prawda?

- Tak. Mogę otoczyć nasze ciała polem siłowym. Ale co ja będę miał ze spełnienia twojej prośby?

- Następne ziarno prawdy o tym miejscu. Jeśli ci się nie spodoba, będziesz mógł opuścić nasze miasto. Ani moi żołnierze, ani patrole insektoidów nie przeszkodzą ci. Masz moje słowo.

Magneto spojrzał na mężczyznę zimnym wzrokiem. Po chwili namysłu odpowiedział.

- Dobrze. Jeśli spróbujesz mi zagrozić, udusisz się pozbawiony mojej ochrony. - oznajmił.

Erik otoczył swoje ciało i osobę Kanzara tarczą z energii elektromagnetycznej. Uniósł się wraz z nim ponad wieże mieszkalne, ponad czarną konstrukcję mieszczącą w swym wnętrzu twórcę Kolektywu. Miasto pozostało w dole, a ponad nim były już tylko gwiazdy i Księżyc i dziwna, czarna konstrukcja przypominająca długą włócznię.

- Lanca Mroku, satelita zapewniający nam bezpieczeństwo na wypadek wypowiedzenia posłuszeństwa Kolektywowi przez jedno z istniejących na świecie państw. - Kanzar powiedział wskazując na obiekt.

- Nasz zbawca zaproponował ci dowodzenie siłami Kolektywu w czasie podboju twojej rodzimej Ziemi, mam rację? - kontynuował.

- Tak. Nie zgodziłem się. Nie oddam mojej planety w ręce kolejnego tyrana.

- To nie była jedynie próba przekupienia cię. Nasz przywódca naprawdę szykuje się do przejęcia kolejnego świata i jest nim twoja planeta. I jeśli spojrzysz na setki ras zamieszkujących to miasto, ich technologię, naukę i uzbrojenie, to jestem pewien, że dojdziesz do jedynego możliwego wniosku. Jeśli Kolektyw przekroczy bramy wymiarów, Ziemia stanie się jego własnością, bez względu na to kto stanie w jej obronie.

- Przybyłeś tutaj, aby pozbyć się mnie, bo wszystkie próby przejęcia nade mną władzy skończyły się niepowodzeniem? Twój władca wysłał cię na samobójczą misję! Pola magnetyczne rozerwą cię na strzępy zanim zdołasz dotknąć mnie swoją mocą. - Magnus zagroził przeciwnikowi.

- Nie jestem dla ciebie zagrożeniem. Udałem się z tobą tutaj, wysoko ponad miastem i poza zasięgiem dronów z czarnej wieży, aby prosić cię o zgodę na zamknięcie tunelu czasoprzestrzennego i powstrzymanie marszu Kolektywu.

Magneto zdziwił się słysząc słowa Kanzara.

- Skąd ta nagła zmiana poglądów? Nadal pamiętam twój pochwalny monolog o kosmicznej społeczności.

- W przeszłości byłem zafascynowany tym co dała mi przynależność do Kolektywu. Mówiłem, że Zbawca uratował mój świat przed zagładą wojenną i to jest prawda. Ale kilka lat temu spotkałem istoty, które dostarczyły mi dowodów związanych z tym co dzieje się ze światami wcześniej zajętymi przez Kolektyw, po tym jak Władca wykonuje kolejny skok w multiwersum. Nasz Instytut Nauki już prawie potwierdził prawdziwość tych dowodów. Kiedy Twórca Kolektywu gromadzi energię, aby przebić się przez granicę pomiędzy wszechświatami i przenieść ogromną ilość istot mu podległych, zabiera energię ze świata który pozostawia, zamieniając go w zimne, ciche i ciemne pustkowie, gdzie już nigdy nie narodzi się życie. Istoty, które przekazały nam prawdę, pomogły nam zbudować kompleks budowli chroniących nas przed telepatią Władcy i podlegających mu oddziałów. Kilku z moich braci z innych światów poznało prawdę i razem założyliśmy grupę oporu wobec rozrostu Kosmicznego Kolektywu.

- Gdzie ja mieszczę się wśród tych wielkich spraw?

- Możesz okazać się naszą jedyną nadzieją. Zanim pojawiłeś się w naszym mieście, nasz przyjaciel, jeden z tych dzięki którym przejrzeliśmy na oczy, powiedział nam, że wkrótce pojawi się człowiek z innego świata o zdolnościach kontroli czterech podstawowych oddziaływań. Człowiek zdolny otwierać i zamykać tunele czasoprzestrzenne pomiędzy rzeczywistościami. Jeśli pojawisz się na spotkaniu naszego tajnego stowarzyszenia, nasz przyjaciel przekaże ci resztę prawdy. Zgodzisz się na to?

- Spotkam się z nim i twoim towarzyszami. Nie obiecuje, że spodoba mi się to co od nich usłyszę.

Marcus stał na pokładzie statku powietrznego mknącego powoli ponad zielonymi terenami zachodniej Azji. Wbrew przypuszczeniom mężczyzny, siły zbrojne Nowego Tokio nie wysłały za rebeliantami żadnego pościgu i dalsza podróż przebiegała bardzo spokojnie. Mężczyzna patrzył na białe chmury przesuwające się ponad jego głową i czarne cienie ptaków złowrogo krążące na ich tle. Shola podszedł do niego.

- Chciałeś ze mną rozmawiać Marcusie. - murzyn zaczął rozmowę.

- Tak... jak się czuje Hub? Jak się czuje twoja przyjaciółka?

- Jest w ambulatorium i opiekują się nią lekarze. Hub pierwszy raz teleportowała tak dużą masę. Zwykle przenosiła samą siebie albo kilku ludzi. Nie wytrzymała takiego przeciążenia i straciła przytomność. Powiedziano mi, że powinna obudzić się wkrótce i odzyskać siły.

- To świetnie. Chciałem osobiście podziękować ci za to co ty i twoi przyjaciele zrobiliście dla nas. Gdyby nie wy, połączone siły insektoidów i Wybranych zestrzeliłyby nasz pojazd.

- Zrobiłem to by ocalić wszystkich. Ale dziwię się, że udało nam się tak łatwo. Wyglądało to tak, jakby oni specjalnie nie użyli całej swojej siły, jakby koniecznie chcieli nas złapać żywcem.

- Tak. Chcieli złapać Natalie i pewnie mieli rozkazy, aby jej nie zranić. Twórca Kolektywu bardzo się jej boi, ale pewnie dużo bardziej ciekawi go kim ona naprawdę jest i dlaczego ma w sobie siłę równą jego potędze.

- Muszę w końcu z nią porozmawiać. - Shola uśmiechnął się.

- Musisz. To dziecko łagodzi każdy ból w sercu i pozwala patrzeć z nadzieją w przyszłość.

- Co z więźniem, insektoidem którego złapaliśmy?

- Jest w celi chronionej przez pole siłowe. Nie wydostanie się stamtąd dopóki na statku jest zasilanie.

- Próbowaliście się z nim porozumieć?

- Jeszcze nie. Nie możemy tego zrobić bez pomocy komputera, bo nasze uszy nie odbierają wszystkich częstotliwości dźwięków wydawanych przez jego aparat głosowy i jedyne co słyszymy to skrzypiący dźwięk. Valeria próbuje wymyślić coś korzystając z komputerów na mostku.

- Valeria... zastanawia mnie dlaczego tak świetnie posługuje się technologią na statku obcej rasy.

- To proste. Służyła kiedyś w załodze Wybranych. Ale nie wspominaj o tym przy moich ludziach, bo będzie miała przez to kłopoty. Kiedy poznała prawdę o tym czym jest Kolektyw, uciekła od nich i znalazła nasz obóz. Nie obawiaj się, wierzę jej bo nigdy mnie nie oszukała.

W tym samym czasie Wicked i Freakshow wracali z sali chorych w której leżała nieprzytomna Hub.

- Historia się powtarza. Najpierw ja byłam nieprzytomna, teraz Hub. To niesprawiedliwe, że spotyka to tylko dziewczyny z naszej drużyny.

- No tak, i nie zapomnij, że straciliśmy także Callisto. Poszła własną drogą.

- I Karimę. Już na samym początku. Los uwziął się na kobiety. - Wicked zaśmiała się.

- Karima przynajmniej jest razem z Magneto. Nic jej nie zrobią.

- Shola pokazał ostatnio, że jest równie potężny, albo nawet potężniejszy od Magneto.

- Tak... wszyscy dookoła mnie mają niezwykłe moce i mogą sami się obronić, wszyscy oprócz mnie. - Chłopak powiedział smutnym głosem. Wicked zbliżyła się do drzwi i po naciśnięciu przycisku weszła do pokoju.

- Wchodź do środka. Na co czekasz? - Powiedziała do młodego mutanta.

- Idę. - Freakshow i Wicked znaleźli się wewnątrz pomieszczenia, które zostało przydzielone dziewczynie jako kwatera mieszkalna. Wicked usiadła na łóżku będącym jedynym meblem w ciasnym pokoju bez okna.

- Siadaj. - Zaproponowała.

- Co przed chwilą powiedziałeś? - Zapytała.

- Powiedziałem, że wszyscy dookoła mnie starają się ze wszystkich sił, aby nasza misja się udała, a ja nie mam mocy, aby się do czegokolwiek przydać.

- Ty nie masz mocy? Zmieniasz kształt w postacie, które ogranicza tylko twoja wyobraźnia. Ja nazwałabym to niezwykłą mocą.

- Ale do czego przydała się taka zdolność? Shola i Hub uratowali statek przed atakiem wroga, twoje zdolności do przywoływania duchów pozwoliły nam zdobyć zaufanie rebeliantów i nawet oni świetnie sobie radzą, chociaż są tylko ludźmi z wojskowym wyszkoleniem.

- Przestań użalać się nad sobą, bo cię stąd wyrzucę! Nie potrafisz jednym uderzeniem zniszczyć armii robali, ale nie możesz mówić o sobie, że jesteś bezużyteczny! Kiedy byłam chora i zemdlałam, niosłeś mnie całą drogę, a później byłeś przy mnie! Myślisz, że ja tego nie pamiętam? Nie chcę słyszeć, że nie przydajesz się drużynie, bo bardzo mi pomogłeś. A może dla ciebie nie jestem częścią drużyny i się nie liczę? - Dziewczyna była zdenerwowana.

- Ja nie to miałem na myśli... Wicked...

- Nie Wicked, tylko Alexandra. - Mutantka zbliżyła się do chłopaka, objęła go i pocałowała zanim zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć.

Almea czołgała się wzdłuż przewodu wentylacyjnego ciągnącego się od ładowni statku aż do pomieszczeń mieszkalnych, badawczych i użytkowych. Poruszała się w całkowitej ciemności i ciszy, przechodząc obok wyszukanych elektronicznych czujników zupełnie niezauważalnie. Zakłócanie pracy urządzeń rejestrujących było zdolnością z którą Almea urodziła się i której uaktywnienie w czasie okresu dojrzewania sprawiło, że została powołana do armii Imperium rządzącego jej światem. Kobieta miała jedno zadanie, dostać się do pomieszczenia z małą Natalie i zobaczyć na własne oczy dziewczynkę mogącą zniszczyć istotę przez którą straciła swój idealnie urządzony świat. Wiedziała, że porwanie jej nie było możliwe w trakcie podróży powietrznej, ale jednocześnie miała nadzieję na dostanie się do Ocean City i stamtąd z powrotem do Tokio razem z dziewczynką. Będąc przy boku Kanzara, dowódcy armii, wiedziała, że miasto ukryte pod kopułą z wody morskiej nie było legendą, ale prawdziwym miejscem omijanym z niewiadomych przyczyn przez najważniejsze osoby Kosmicznego Kolektywu. W pewnym momencie, czarnowłosa dziewczyna zatrzymała się, ponieważ zauważyła w pomieszczeniu bezpośrednio poniżej coś co ją zainteresowało. Widziała celę z zamkniętym w jej wnętrzu insektoidzkim żołnierzem. Uśmiechnęła się. W jej głowie pojawił się plan działania. Dotknęła dłonią elektronicznego zamka na klapie wentylacyjnej i wskoczyła do pokoju przed celą.

Magneto i Kanzar przeszli przez długi, wąski korytarz i weszli do pomieszczenia położonego na jego drugim końcu. Po minięciu małego przedsionka, w którym stały jedynie doniczki z kwiatami pochodzącymi z różnych światów, dotarli do sali obrad. Erik zobaczył tajne zgromadzenie o którym opowiadał mu białowłosy dowódca wojska. Przy owalnym stole byli wszyscy członkowie grupy utworzonej przeciwko władcy Kosmicznego Kolektywu. Wśród obecnych był Zeta Reticulianin, reptiloid, człowiek w złotej masce, insektoid, mała dziewczynka kontrolowana przez sześcian trzymany w rękach, tajemniczy osobnik w złotej zbroi i dr Mahler. Brakowało jedynie czarnowłosej Almei, która przebywała na statku powietrznym rebeliantów. Wszyscy spojrzeli w stronę siwego mężczyzny.

- Towarzysze, dzisiaj stoi przed wami osoba, która pomoże nam zakończyć marsz Kosmicznego Kolektywu przez Drabinę Rzeczywistości. Oto stoi przed wami Erik Lensherr, Magneto, człowiek, który został tutaj sprowadzony przez naszego towarzysza, przedstawiciela Kosmicznych Braci. - Kanzar wskazał na osobnika w Złotej Zbroi.

- Pozwól, że przedstawię ci moich sprzymierzeńców, Eriku. Towarzysz Knueq'ukx reprezentujący rasę Zeta Reticulian, towarzysz Xyrraks, ze świata Usmerth, towarzysz Cik ze świata Cleylara, towarzysz Iz'ynt z syntetycznej planety Oscion, towarzysz Exbris, dr Mahler z Instytutu Nauki i ostatni z Kosmicznych Braci, bezimienny podróżnik, który pierwszy otworzył nam wszystkim oczy na możliwość oswobodzenia się z jarzma Kosmicznego Kolektywu. - Kanzar przedstawił kolejno Zeta Reticulianina, reptilodia, insektoida, sześcian spoczywający na kolanach czarnowłosej dziewczynki, człowieka w złotej masce, starszą kobietę i osobę w złotej, bogato zdobionej zbroi.

- Oczywiście, nie chcę abyś uwierzył na słowo we wszystko co powiedziałem ci w czasie naszego lotu nad naszym miastem. Aby pokazać, że nasza grupa jest wobec ciebie szczera i naprawdę chcemy pomóc ci wrócić do domu, chcemy podarować ci prezent jako oznakę naszej dobrej woli. Pani Mahler, czy mogłaby pani przyprowadzić do nas naszego drugiego gościa? - Długowłosy mężczyzna zwrócił się do siwej kobiety.

- Oczywiście, Generale Kanzar. - Doktor Mahler wstała z krzesła i poszła do innego pomieszczenia. Po chwili wróciła, przyprowadzając ze sobą Karimę Shependar.

- Karima? - Erik zdziwił się.

- Erik? - Kobieta była równie zdziwiona. Nikt wcześniej nie powiedział jej, że miała spotkać jednego ze swoich przyjaciół z Genoshy. Podbiegła do mężczyzny i przytuliła się do niego.

- Karima... co się z tobą stało? Zmieniłaś się... Nie wyczuwam w tobie żadnych mechanicznych części...

- Tak. Oni odbudowali moje ciało. Dali mi biologiczne zamienniki wszystkich organów, które straciłam stając się Omega Sentinelem. Nie chcieli mi niczego powiedzieć. Myślałam, że jestem jedyną osobą, która przeżyła.

- Teraz wiesz, że jesteśmy twoimi sprzymierzeńcami Eriku. Usiądź tutaj, zajmij należyte ci miejsce przy naszym stole. - Kanzar wskazał na jajowate krzesło stojące przy owalnym stole.

- Nasz przyjaciel, przybysz z innego świata tak jak ty, Eriku, wyjaśni twoją rolę w nadchodzącym konflikcie.

Magneto usiadł na miejscu wskazanym przez długowłosego. W jego myślach rozległ się głos dziwnej osoby w zbroi.

- Jestem jednym z tych, którzy przez swoją pychę i nieposzanowanie dla tajemnic wszechświata sprowadzili do naszego świata chorobę jaką jest twórca Kosmicznego Kolektywu. Gdyby nie nasza ciekawość, chęć ekspansji i kontrolowania coraz to większych energii, ta istota nigdy nie pojawiła by się w tej rzeczywistości. Nie pamiętam szczegółów, ponieważ działo się to niewyobrażalnie dla was dawno i od tej pory moje ciało było modyfikowane wiele razy, aby przetrwać w przestrzeni zupełnie odmiennej od mojej ojczyzny. Nie pamiętam zbyt wiele z czasów gdy miałem jeszcze cielesną postać z krwi i kości w miejsce mojej obecnej energetycznej formy antymaterii zamkniętej w pancerzu. Gdyby byli tu moi bracia z którymi dzielę grzech i zbiorową pamięć, mógłbym wyjaśnić ci więcej szczegółów na temat Twórcy Kosmicznego Kolektywu. Razem z braćmi podążaliśmy za tą istotą do każdego nowego świata, który zajmowała i byliśmy świadkami śmierci czasoprzestrzeni w kosmosach, które opuszczała. Wiem tylko, że Twórca Kosmicznego Kolektywu to pasożyt, potrzebujący do życia ogromnych ilości energii. Jeszcze więcej energii potrzebuje do przeniesienia się i wszystkich, których oszukał swoimi kłamstwami, do nowego świata. Ja i moi bracia przemierzaliśmy wieloświat w poszukiwaniu lekarstwa na stworzoną przez nas zarazę. Kiedyś jeden z nas odnalazł w zimnym pustkowiu przestrzeni międzygalaktycznej dziwny kryształ w którego ściankach odbijały się wszystkie rzeczywistości. I w jednej z nich zauważyliśmy osobę, której niezwykłe zdolności polegały na rozkazywaniu czterem fundamentalnym oddziaływaniom kosmicznym. Tą osobą byłeś ty, Eriku Leshnerze.

- Obawiam się, że się pomyliliście. Nie jestem aż tak potężny. - Magnus powiedział.

- Nie jesteś tylko dlatego, że twój umysł nie ogarnia tajemnicy rzeczywistości. Dlatego musieliśmy zwiększyć twoje podświadome rozumowanie świata i umożliwić ci intuicyjną kontrolę nad oddziaływaniami. Poczekaliśmy, aż Kolektyw znalazł się w świecie oddzielonym przez jedną branę od tego w którym ty się urodziłeś i dzięki poświęceniu jednego z braci i technologii Kosmicznego Kolektywu użyliśmy miniaturowej wersji tunelu czasoprzestrzennego.

- To wy porwaliście mnie tutaj?

- Nie. Ty sam wytworzyłeś tunel, bo nasz eksperyment się udał. Moi bracia znaleźli sposób, aby uaktywnić w twoim umyśle wiedzę na temat oddziaływań.

- Dlaczego potrzebujecie mnie, skoro sam przed chwilą przyznałeś, że twoi bracia mają moc aby otworzyć tunel czasoprzestrzenny? Nie możecie powstrzymać marszu Kolektywu zamykając jego tunel w podobny sposób?

- Nie Eriku. Tunel kolektywu jest zbyt stabilny i prowadzi głęboko w górę Drabiny Stworzenia. Nie jesteśmy na tyle potężni by zamknąć tak skomplikowaną strukturę.

- I uważacie, że ja jestem na tyle silny?

- Nie. Ale jesteś jedyną osobą, która może porozmawiać z wieloświatem i poprosić go, aby zamknął tunel niszcząc Kosmiczny Kolektyw raz na zawsze.

Magnus zamyślił się. Oczy każdego z członków tajnego stowarzyszenia siedzącego przy okrągłym stole były w niego wpatrzone. Kanzar stał obok, oczekując reakcji mężczyzny. Erik wstał.

- Wasza opowieść niewiele różni się od tego co wcześniej powiedział do mnie Kanzar, a później Twórca Kolektywu. Nie mam żadnej pewności czy nie jest to taki sam zbiór kłamstw. - Magneto spojrzał na Karimę.

- Nie zaufam wam tylko dlatego, że pomogliście jednej z moich podopiecznych. Ale wykorzystam każdą okazję, aby sprowadzić całą moją grupę do domu. Teraz musicie mi wybaczyć, ponieważ potrzebuję więcej czasu do namysłu. - Erik wstał z krzesła. Kanzar podszedł do siwej kobiety.

- Pani doktor Mahler, proszę pokazać naszym gościom ich pokoje. - rozkazał.

- Dobrze. Kaylee, idziemy razem. - Kobieta zwróciła się do czarnowłosej dziewczynki będącej nosicielem syntetycznej formy życia. Kiedy Kaylee próbowała wstać, reptiloid położył na jej ramieniu łapę pokrytą śliskimi i zimnymi łuskami.

- Nie! Mamy jeszcze kilka spraw do omówienia i towarzysz Iz'ynt jest nam potrzebny.

- Ale Kaylee musi odpocząć! - Mahler nie rezygnowała.

- Zaopiekujemy się małą Kaylee. Bez niej stracilibyśmy towarzysza Iz'ynt. - Xyrraks spojrzał na starszą kobietę ze złością.

- Pani Mahler, przyprowadzimy do pani Kaylee gdy nasz towarzysz przestanie jej potrzebować. - Kanzar wtrącił się do rozmowy przerywając wymianę zdań zmierzającą w stronę konfliktu. Erik, Karima i Mahler opuścili salę narad. Obcy w złotej zbroi również wstał ze swego krzesła.

- Wszystko co było potrzebne, zostało przekazane. Mój czas przebywania w tym miejscu był zbyt długi jak na jeden raz. Pojawię się gdy znów będę potrzebny. - Jego psioniczny głos zabrzmiał w umysłach wszystkich członków grupy. Złota zbroja zafalowała w powietrzu i rozpłynęła się niczym poranna mgła.

Almea stała naprzeciwko insektoida pojmanego w czasie ataku na statek powietrzny. Szyba o żółtym zabarwieniu, wzmocniona dodatkowo przez pole siłowe, odgradzała kobietę od zielonej istoty o wyglądzie przypominającym modliszkę. Almea uśmiechnęła się.

- Siedzisz tutaj jak zwierzę w zoo. Właściwe miejsce dla takiego potwora jak ty. - powiedziała uśmiechając się do owadziego żołnierza.

- Nawet nie wiesz jak cieszy mnie ten widok, ale mam dla ciebie dobrą wiadomość. Jesteś potrzebny do realizacji mojego planu i dlatego nie tylko pozwolę ci żyć, ale również dam ci wolność. Cieszysz się, robaku? - dodała. Obcy wydał z siebie zgrzyt. Bez pomocy komputera nie był w stanie zrozumieć słów Almei.

- Dzięki mojemu przekleństwu, jestem prawie niewykrywalna dla technologii. Systemy statku powietrznego nie podniosły alarmu, bo nie wykryły mnie jako intruza. Kamera obserwująca celę przestała działać jak tylko tutaj weszłam i dlatego nie mamy za dużo czasu. Rebelianci już tu idą. Moje przekleństwo pozwala mi na coś jeszcze. - Kobieta zbliżyła się do celi. Jedną ręką dotknęła panelu sterującego elektroniką wewnątrz pomieszczenia, a drugą delikatnie oparła na polu siłowym. Po chwili bariera znikła, a zamek elektroniczny zepsuł się, otwierając celę.

- Mogę zniszczyć każdy typ technologii jeśli tylko bardzo się postaram. - Almea zbliżyła się do insektoida. Obcy znów odpowiedział jej dźwiękami niezrozumiałymi dla człowieka.

- Na co czekasz?! Jesteś wolny! Ukryj się zanim cię znajdą! - Powiedziała. Kiedy obcy wybiegł na korytarz, a Almea weszła do tunelu wentylacyjnego, urządzenia wewnątrz celi wróciły do pełni sprawności. W pomieszczeniu rozległ się alarm słyszalny na wszystkich korytarzach części mieszkalnej statku, jak i wewnątrz mostka kapitańskiego. Valeria patrzyła ze strachem na migające na czerwono lampki na ścianach i na jej stanowisku komputerowym. Marcus i Shola wrócili już do centrum dowodzenia. Brodaty mężczyzna podbiegł do krzesła dziewczyny. Spojrzał jej przez ramię na monitor.

- Co się stało? - Spytał.

- Cela z insektoidem jest pusta. Nasz więzień uciekł. - kobieta odparła.

- Co takiego? Jak to możliwe? - Marcus był bardzo zdenerwowany.

- Uruchom procedury bezpieczeństwa. Musisz go uwięzić w jednym z korytarzy.

- Nie mogę. Ktoś lub coś odcięło mi dostęp do statku. Insektoid może ukryć się dosłownie wszędzie.

- Cholera! Czy nadal mamy kontakt z resztą pokładu?

- Tak. Mogę nas połączyć.

- Zrób to Valerio! - Marcus czekał z niecierpliwością na ogłoszenie komunikatu. Shola pomyślał o tym, że obcy żołnierz może zagrozić jego rannej przyjaciółce, bo przyczyniła się do śmierci wielu jego współtowarzyszy.

- Hub... - pomyślał głośno i ruszył do wyjścia z mostka statku.

- Uwaga! Mamy intruza na pokładzie! Nie próbujcie nawiązywać z nim kontaktu jeśli nie jesteście uzbrojeni! Może być bardzo niebezpieczny! Jeśli macie ze sobą broń, zbierzcie się w większą grupę i spróbujcie go powstrzymać! Pamiętajcie, że to nasz jeniec, dlatego starajcie się złapać go żywego! Powtarzam, jeniec musi zostać odprowadzony do celi żywy!

Trevor i Alaina szli korytarzem w sekcji mieszkalnej, gdy usłyszeli komunikat ich dowódcy. Murzyn uśmiechnął się.

- Od początku chciałem zabić tego robala. Teraz widzisz dlaczego. - powiedział do blondynki.

- Marcus mówi, że mamy go złapać żywego.

- Nie rozumiem dlaczego przejmuje się takim robalem. Trzeba mu rozgnieść głowę i po sprawie.

Alaina popatrzyła na kolegę.

- I chcesz spędzić resztę podróży zamknięty w swojej kajucie? - Trevor odwzajemnił jej spojrzenie i westchnął z poirytowania.

- Dobrze. Ale jeśli ten potwór da mi powód do zabicia go to nie będę się dwa razy zastanawiał. A ty powiesz, że zrobiłem to w obronie własnej.

- Oczywiście. Ale może weźmiemy ze sobą pomoc? - Dziewczyna zapytała wiedząc, że na niedaleko był pokój zajmowany przez Wicked i Freakshowa. Weszła niezaproszona do ich pokoju. Zastała czarnowłosą mutantkę siedzącą okrakiem na kolanach chłopaka, obejmującą go i całującą go namiętnie.

- Koniec przyjemności! Mamy intruza na pokładzie! Idziecie z nami! - krzyknęła. Cała czwórka wbiegła do bocznego korytarza, gdzie zgromadziło się kilku rebeliantów ubranych w mundury.

- Co tu się dzieje? - Trevor spytał jednego z ich.

- Insektoid zabarykadował się w jednym z magazynów. Próbowaliśmy go stamtąd wyciągnąć. Zranił Shiro. - Żołnierz wskazał na kolegę siedzącego przy ścianie, trzymającego się za krwawiące ramię. Murzyn wyjął spod płaszcza pistolet.

- Zaraz rozwalę mu głowę. Tak to się skończy. - Wbiegł do magazynu i gdy zauważył insektoida, wycelował w niego. Obcy skrzeczał w swoim języku, ale nie zaatakował mężczyzny, bo wiedział, że nie był szybszy do pędzącej kuli.

- Trzeba go złapać żywego! - W pomieszczeniu rozległ się głos Marcusa dochodzący z głośników.

- Zranił jednego z nas! Czy chcesz, aby ktoś zginął? Trzeba rozwalić tego robala i po kłopocie. - Murzyn odpowiedział.

- Nie! Nie widzicie, że on jest przerażony? - Wicked wbiegła pomiędzy Trevora, a insektoida.

- Zejdź mi z drogi, dziewczyno! - Czarnoskóry mężczyzna zdenerwował się jeszcze bardziej.

- Ja... czuję jego strach i osamotnienie.... - Dziewczyna kontynuowała.

- Nie rozumiem tego, ale wiem, że został nagle odłączony od swojego roju. Nigdy wcześniej w jego życiu nie zdarzyło się coś podobnego. Czuje się tak samo jak ja, gdy straciłam swoje zjawy. Energia obcych zabitych na pokładzie... czuję ją, zbliża się do mnie... - Oczy Wicked zalśniły niebieską poświatą, a wokół jej ciała zaczęła formować się półprzezroczysta mgła.

- Cholera, co ona robi?! - Trevor patrzył z przerażeniem jak manifestacja mocy mutantki przybierała kształty duchów zabitych insektoidów. Odwrócił się do Freakshowa.

- Słuchaj! Uspokój swoją panienkę, bo jak ja to zrobię, to nie będziesz miał się z kim rżnąć po nocach!

Widmowe insektoidy zgromadziły się wokół swojego żywego towarzysza. Dookoła słychać było ich skrzeczenie, ale zdawało się ono dobiegać nie z ich półprzeźroczystych otworów gębowych, a gdzieś z oddali, z innego pokoju, z innego świata. Ich hałas przypominał dźwięki nagrane na starej płycie gramofonowej, odtwarzanej w zaciemnionym pokoju. Ku zdziwieniu murzyna i zadowoleniu czarnowłosej mutantki, zjawy uspokoiły obcego. Przestał reagować na obecność ludzi i zajął się cichą komunikacją ze zmarłymi towarzyszami. Wicked podeszła do Michaela.

- Mam pomysł jak się z nim dogadać. Musisz zmienić się w coś takiego jak on!

- Nigdy nie kopiowałem innej formy! Zawsze zmieniałem się w coś losowego, coś z mojej wyobraźni!

- To najwyższy czas spróbować.

- Spróbuj albo rozwalę mu łeb. - Trevor oznajmił ze złością.

- Dobrze... - Freakshow ostrożnie zbliżył się do insektoida i przypatrzywszy mu się przez chwilę, zaczął morfować w podobny do niego organizm. Spojrzał na niego przez parę złożonych oczu próbując naśladować jego mowę. Nastąpiła wymiana zdań, zupełnie niezrozumiała dla obserwujących wszystko ludzi. Po kilku minutach intensywnej rozmowy, chłopak zmienił swą postać w ludzką.

- Zostaliśmy oszukani! On jest tylko przynętą. Mamy na pokładzie prawdziwego intruza. Podobno uwolniła go, bo technologia nie działa w jej najbliższych otoczeniu.

- To kobieta? - Alaina zdziwiła się.

- Tak.

- I gdzie ona jest teraz?

- On tego nie wie, ale chyba można domyśleć się że nie planuje niczego dobrego.

- Wszystko słyszałem. - rozległ się głos Marcusa dochodzący z głośników na korytarzu.

- Valerio, sprawdź czy w którejś części statku mamy jakieś poważniejsze awarie. - Brodacz zwrócił się do asystentki.

- Już sprawdzam... - Dziewczyna przystąpiła do pracy z komputerem. Przestraszyła się.

- Och... problemy z zasilaniem w sekcji mieszkalnej. Tam gdzie jest Natalie!

W tym samym czasie Almea stała nad nieprzytomną Mary leżącą na podłodze. Patrzyła na stojącą przed nią dziewczynkę o jasnych włosach i niebieskich oczach.

- Kim ty do cholery jesteś... - myślała widząc jej hipnotyzujące spojrzenie.

Magneto, Karima i doktor Mahler opuścili pokój narad. Zadaniem kobiety było pokazać Erikowi jego nową kwaterę w Instytucie Nauki. Przy stole zostali pozostali członkowie tajnego stowarzyszenia.

- Wszystko idzie zgodnie z naszym planem, towarzysze. - Xyrraks oznajmił uśmiechając się. Rozdwojony język wysunął się spomiędzy jego ostrych zębów. Cik zaskrzeczał, a jego słowa zostały przetłumaczone przez komputer na sentencję zrozumiałą dla innych członków grupy.

- Jeśli zdarzenia potoczą się szybko, nie będziemy potrzebować zabezpieczenia w postaci tamtego ludzkiego dziecka.

- Musimy wykorzystać wszystkie możliwości. Nielogiczne byłoby zaprzestanie starania się o to dziecko, jeśli poszukiwania już się rozpoczęły. - Iz'ynt podzielił się swą uwagą używając do tego głosu czarnowłosej dziewczynki trzymającej go na swych kolanach.

- O ile możemy liczyć na to, że trafi w nasze ręce. - Reptiloid powiedział patrząc na białowłosego mężczyznę.

- Nie martw się o to, towarzyszu. Almea wykona powierzone jej zadanie. - Kanzar odparł.

- Możemy przygotować się do naszego ruchu. - Knueq'ukx podsumował krótką rozmowę grupy.

- Dzięki naszym przyjaciołom, starym i nowym, odłączymy się na zawsze od Kosmicznego Kolektywu i jego założyciela, pasożytującemu na energii życiowej ojczyzn nas wszystkich. Zostawimy twórcę Kolektywu w umierającym świecie, gdzie zostanie zniszczony przez własną entropię. A my, towarzysze, dostaniemy nowy świat, idealny do podboju i ponownego zaludnienia przez naszych rodaków.

Profesor Xavier patrzył przez okno gabinetu w szpitalu zamienionym przez niego w bazę dla utworzonej na szybko grupy byłych Akolitów Magneto. Oczekiwał przybycia Amelii, którą kilka godzin wcześniej wysłał po ostatniego z rekrutów. Jego telepatyczny umysł wyczuł przybycie koleżanki w momencie kiedy w pokoju znalazły się pierwsze molekuły jej teleportacyjnej mgły. Po zmaterializowaniu swojego ciała, kobieta stanęła obok profesora.

- Neophyte jest już z resztą grupy. Przyłączył się do nas z własnej woli i nie musiałam nawet go za bardzo przekonywać.

- Świetnie. Myślę, że będzie ostatnim członkiem mojej drużyny. - Profesor odpowiedział wracając do patrzenia przez szybę na świat poza czterema ścianami jego gabinetu.

- Charles... widziałam się przed chwilą z pozostałymi Acolytes. Rozmawiałam z nimi i zaskoczyli mnie. Wszyscy są spokojni i żaden z nich nie chce urwać ci głowy. Są gotowi trenować pod twoim okiem i wykonać dla ciebie każdą misję związaną z poszukiwaniem Magneto. Co się tu dzieje Charles? Zrobiłeś to? Kontrolujesz ich umysły? - Amelia była bardzo zaniepokojona. Bała się, że Xavier znów użyje na niej swoich zdolności tak jak wiele lat temu. Bała się uczucia bezsilności, jakiej doświadczyła gdy straciła kontrole nad własnym ciałem.

- Nie Amelio. Nie zmieniłem myśli żadnego z nich. Są inne sposoby na pozyskanie sprzymierzeńców. Niektórzy z nich naprawdę chcą odnaleźć Magneto. Był dla nich kimś w rodzaju Mesjasza, więc nie powinna dziwić cię ich decyzja. Sama należałaś do tej grupy. Pozostali wymagali innego rodzaju zachęty w postaci gotówki. Jeszcze inni poczuli, że powinni mi służyć po tym jak pokonałem ich dawnego dowódcę, Exodusa. Niektórzy byli zagubieni i przynależność do mojej drużyny była dla nich ratunkiem. Wiem, że moje sposoby są moralnie naganne, ale przysięgam, że nie zmieniłem telepatycznie osobowości żadnego z twoich dawnych kolegów. Musisz mi zaufać.

- Może jestem skłonna ci uwierzyć. Ale dlaczego Acolythes? Dlaczego nie zwróciłeś się do X-Men o pomoc? Nie wierzę, że chciałeś za wszelką cenę utrzymać tajemnicę Magneto... przecież masz dowód na to, że to nie on był odpowiedzialny za masakrę w Nowym Yorku... w postaci zapieczętowanej trumny z prawdziwym ludobójcą, kimkolwiek on był. Kiedy opowiadałeś mi o twoim spotkaniu z dziwnymi obcymi zaczęłam rozumieć twoją grę. Zaglądałeś do ich umysłów i widziałeś ich wspomnienia, mam rację? Przed nami jest coś tak okropnego, że nie chciałeś narażać swoich studentów, tak? Czy Acolythes są dla ciebie mięsem armatnim, kimś na stracenie, kimś kogo łatwo zastąpić?

- Amelio, sprawa ze zniknięciem Magneto jest dużo bardziej skomplikowana niż ci się wydaje.

- Chcę znać prawdę, Charles. Chcę wiedzieć dlaczego posyłam swoich dawnych towarzyszy na pewną śmierć.

Zaskrzypiały drzwi i do pokoju weszła gruba kobieta w okularach.

- Mildred? Co się stało? - Profesor zapytał.

- Rozmawiamy tutaj... - Amelia zaprotestowała.

- Tak, coś bardzo ważnego. Dwóch piratów, którzy niedawno zaatakowali nas w Genoshy zostali złapani. Są przechowywani w siedzibie X-Corporation. Nie wiem jeszcze w której, ale powinnam to wyśledzić gdzieś w cyberprzestrzeni. - Book poinformowała i wyszła z pokoju.

- Masz część swojej odpowiedzi Amelio. X-Men nie powinni być zamieszani w atak na więzienie i uprowadzenie znanych kryminalistów, a my zamierzamy to zrobić.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.