Opowiadanie
No Game No Life Light Novel 3 - recenzja książki
Autor: | Grisznak |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2017-01-03 21:14:13 |
Aktualizowany: | 2017-01-03 21:14:13 |
Tytuł: „No Game No Life” Light Novel
Autor: Yuu Kamiya
Ilustracje: Yuu Kamiya
Liczba stron: 211
Rok wydania: listopad 2016
Wydawca: Waneko
Gatunek: Przygodowe, Fantasy
ISBN: 978-83-8096-059-6
Cena okładkowa: 24,99zł
Po nieco spokojniejszym i ciut bardziej przegadanym tomie drugim, trzeci tom No Game, No Life przynosi większą dawkę akcji i wydarzeń posuwających fabułę do przodu. To zapewne ucieszy wielu, zwłaszcza że dobiega już końca fabuła, którą znaliśmy z anime. Nie zmienia to oczywiście w żaden sposób jakości samej serii.
Na początku dostajemy krótkie wprowadzenie poświęcone przeszłości głównych bohaterów. Jak się można było spodziewać, okazują się oni przyszywanym rodzeństwem. Ot, klasyczna zasłona dymna, żeby wprowadzić w przyszłości jakiś tam wątek romantyczny, choć nadal problemem pozostaje różnica wieku. No ale to fantasy, mamy magię i te sprawy, więc obawiam się, że i to autor jakoś obejdzie. Acz bardzo chciałbym się mylić.
Zasadniczą treścią tego tomu są dwie rozgrywki. Pierwsza związana jest z nagłym zniknięciem Sory, co w oczywisty sposób powoduje atak paniki u Shiro. Próbuje ona zrozumieć, co się stało, zwłaszcza że Stephanie i Jibril twierdzą zgodnie, iż nigdy o kim takim jak Sora nie słyszały. Wyjaśnienie przychodzi dość szybko i okazuje się elementem rozgrywki, którą nasz „osiemnastoletni prawiczek” (powtarzanie tego kilkanaście razy na tom nieodmiennie mnie zastanawia i budzi podejrzenia, że autor leczy jakieś kompleksy) toczy z Chlammy.
Druga część tomu poświęcona jest konfliktowi z Unią Wschodnią, aktualnie głównym przeciwnikiem Imanitów. Trzeba przyznać, że rozgrywka, jaką muszą stoczyć bohaterowie, różni się wreszcie nieco od dotychczasowych, nieodmiennie wzorowanych na różnej maści grach planszowych. Nie ma natomiast większej różnicy w przebiegu wydarzeń, ponieważ schemat fabularny prezentuje się tak jak zwykle. W finale bohaterowie wyruszają do stolicy Unii Wschodniej, by spotkać się z jej władczynią. Na miejscu zaś czeka ich pewna niespodzianka.
Tym, co zwraca uwagę, jest fakt, że otaczający Sorę harem wyraźnie się rozrasta. Początkowo w jego skład wchodziła wyłącznie Stephanie, teraz oprócz niej mamy już Jibril, Chlammy, Fi oraz Izunę, a wszystko wskazuje na to, że na tym się nie skończy. Co więcej, autor wykorzystuje okazję, aby prezentować bohaterki w negliżu - acz robi to wyłącznie na obrazkach, bo na szczęście nie próbuje jeszcze dodatkowo opisywać ich walorów fizycznych. Czemu na szczęście? Cóż, przy jego umiejętnościach literackich mogłoby to przynieść cokolwiek zabawny (acz zapewne niezamierzenie) efekt. Co ciekawe natomiast, do otoczenia głównych bohaterów wprowadzono postać męską, acz w takim wieku, aby nie stanowiła żadnej konkurencji dla Sory w roli władcy haremu.
Niestety, styl nie uległ żadnej zmianie ani poprawie. No Game, No Life nadal prezentuje wszystko to, za co light novel nie lubię - telegraficzny wręcz styl, minimalizm opisowy i skróty, narrację przypominającą bardziej scenariusz niż tekst powieści, a niekiedy wręcz przebijanie czwartej ściany. To ostatnie autor wydaje się stosować celem wprowadzenie pewnego komizmu czy też szybkiego wyjaśnienia jakichś tam niedociągnięć, ale przyznam, że nie przekonuje mnie tym. Co więcej, razi prostacki wręcz schemat nazwania postaci - jeśli mamy anielicę, to nazwijmy ją Gabriel (Jibril), jeśli pojawia się postać w stroju japońskiej kapłanki, to nazwijmy ją Miko, po co się wysilać? No i te serduszka oraz nutki w tekście - do kompletu brakuje mi jeszcze tylko emotikonek. Ja rozumiem, light novel, książka do czytania w pociągu, ale na litość...
Inna sprawa, że znam osoby, którym ten cykl się podoba. Muszę przyznać (czytałem ów tomik w podróży), że styl sprawia, iż czyta się w to w sumie bardzo szybko. Krótkie, proste zdania, częste powtórzenia, jakby autor uważał, że czytelnikowi pewne kwestie trzeba wyjaśniać kilkakrotnie, na pewno wpływają na tempo lektury. Nie zamierzam czynić zarzutu z prostoty, ponieważ jest ona niejako wpisana w konwencję tego gatunku literackiego. Niemniej wydaje mi się, że nawet w ramach tegoż dałoby się to napisać o wiele sprawniej.
Tomik jest dość bogato ilustrowany, acz niekiedy rysownika można złapać na niekonsekwencji - weźmy np. trzecią z kolorowym grafik, gdzie w podpisie znajduje się informacja, że Shiro „miała na sobie jedynie koszulę, podkolanówki oraz buty”. Tymczasem na obrazku widać podkolanówki, ale po butach nie ma już śladu. Da się zauważyć, co zresztą autor sam przyznaje, że tempo pisania niezbyt dobrze wpływa na dopracowanie całości. Inna sprawa, że polskie wydanie nie zawiera już tylu wpadek, co pamiętny tom pierwszy, który pod tym względem pozostaje swoistym wzorcem źle zrobionej korekty. Co prawda znalazłem kilka kwiatków, jak choćby „ostatniohasło” zapisane razem na skrzydełku w słowie od autora czy „wzywały Shiro na potyczkę […] a następnie wymazali jej pamięć” na stronie 32. Mamy też powtórzenia typu „Jej oraz jej towarzyszce” (strona 79). Niemniej postęp jest wyraźny i widać, że Waneko odrobiło lekcję. Pozostaje zatem życzyć, żeby dalej było już tylko lepiej.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.